Łzy, rozpacz i smutek. Rodziny, które czekały na dobre wieści,straciły nadzieję. 12 górników nie żyje, 15 jest ciężko rannych - tonajnowszy bilans dzisiejszej tragedii w kopalni Wujek - Śląsk wKochłowicach na Śląsku
Tragedia rozegrała się dziś o godz. 10.15 w
kopalni na głębokości 1050 metrów. Na pokładzie 409, na ścianie nr 5 zapalił się metan. Od samego rana prace wydobywcze prowadziło tam 38 górników.
Początkowo mówiono o śmierci trzech mężczyzn, później siedmiu,dziewięciu – jednak teraz ta tragiczna liczba wzrosła już do dwunastu.15 górników zostało zaś ciężko rannych.
– Kończyli tam pracę. Może dwa lub trzy dni zostały im do skończenia wydbycia – mówi Mariusz Jankowski, jeden z górników, którzy wczoraj pracował obok. – Przywiozłem autem mojego kolegę. On jest teraz w szpitalu, modlę się, by z tego wyszedł. Gdy zapaliło się, byłem w innym korytarzu, jakieś 600 metrów dalej. Usłyszałem potworny huk. Zapanowała ciemność, było pełno dymu. Mogę sobie tylko wyobrazić, co się tam działo. To było piekło! Myśmy zdolali wyjść. Oni nie...
Wedługgłównego mechanika kopalni inżyniera Andrzeja Bieleckiego w kopalninajprawdopodobniej doszło do zapalenia metanu. Zapłon zainicjowała iskra wywołana przez któreś z urządzeń.
Do tragedii doszło w ułamku sekundy. Temperatura podczas wybuchu sięgała 2 tysięcy stopni.Ogień palił wszystko, co napotkał na swojej drodze – a wąskie wyrobisko działało jak lufa – potworne ciśnienie i temperatura paliła hełmy,ubrania górników, ich ciała... Ci, którzy byli w chodniku, nie mieli szans na ucieczkę.
O własnych siłach na górę wyjechało 29poparzonych pracowników kopalni. Kolejni byli transportowani na powierzchnię przez ratowników górniczych.
Wprawdzie w chodniku były czujniki metanu, ale gaz mógł się wydobywać przez wyrwę, która nagle pojawiła się w ścianie. Czy nie zadziałały czujniki, czy górnicy nie zauważyli ich sygnału, ustali komisja.
KWK Wujek-Śląsk ma czwarty stopień zagrożenia metanowego. Inżynier Andrzej Bielecki tłumaczy, że wcześniej nie było niepokojących sytuacji, aby trzeba było zaprzestać kierowania górników do pracy w tym rejonie.
Poparzeni zostali przewiezieni do śląskich szpitali. Najciężej poszkodowani trafili do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach.
–Widziałem ich, pomagałem w transporcie. Popalona skóra schodziła z i chciała, wszyscy byli nieprzytomni, ci co resztkami sił łapali powietrze,płakali. Ich twarze wyrażały ból i rozpacz - mówi Adam Demarczyk,górnik dołowy z 25-letnim doświadczeniem.
Do popołudnia trwała akcja ratownicza prowadzona pod nadzorem Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach i Wyższego Urzędu Górniczego. Górnikom na pomoc szli pracownicy Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego i zastępy kopalniane.