Ślady były jeszcze świeże. Zaledwie pół godziny temu przestał padać śnieg. Śnieg był prawie nietknięty tylko gdzieniegdzie można było zobaczyć drobne ślady kruka. Pod drzewem dostrzegł ślady małej wiewiórki a na koniec zobaczył ślady łani. Evert poluzował pasek aby kołczan osunął się niżej i łatwiej było z niego wyciągać strzały. Następnie podążył za śladami. Z lewej strony dostrzegł gaj, uginający się pod ciężarem świeżo napadanego śniegu. Skrzywił się gdy kilka metrów od siebie, ujrzał mały plac wolny od białego płaszcza. Obok leżała hałda śniegu sugerująca, że padało tu tak niedawno jak wszędzie. Evert chwycił gałąź. Była nie tylko nie zaśnieżona, ale przynajmniej na końcu nie miała też igieł. Niektóre z nich nadal trzymały się drzewa, samotne i skrzywione. Nieco więcej leżało na śnieżnym płaszczu pod gałęziami ale większości igieł zupełnie brakowało. Nie musiał spoglądać na ślady, żeby wiedzieć z czym ma do czynienia. Tylko rozpruwacz zjada igły jodły w ten sposób. Dla bezpieczeństwa chwycił swój miecz, może bestia nadal jest blisko.
Został raz zaskoczony przez rozpruwacza. Czaił się i nie dostrzegł świńskiego zwierzęcia skradającego się za nim, do czasu, gdy poczuł jego ciepły oddech na karku i został przestraszony nagłym chrząknięciem. Ale było już za późno. Bestia zatopiła swoje zęby w jego nodze. Jej kły przebiły się przez futro i skórę, którą nosił, przez mięso i więzadła, prosto do kości. W samą porę jednak mógł wyciągnąć swój nóż i dźgnął bestię w bok. Sprawił, że rozpruwacz uciekł, ale wtedy uległ bólowi. Bezradny i bliski omdlenia był świadkiem jak skóra jego spodni staje się czarna, a śnieg pod nim czerwony. Na koniec Bogir znalazł go i przyniósł z powrotem do klanu, gdzie jego rodzice odchodzili od zmysłów ze strachu o swojego syna. Ale nie był to koniec historii. Nauczył się, że najgorszym w rozpruwaczach nie są ich ostre kły, ale choroby, które można złapać od ich ugryzienia. Spędził cały miesiąc w łóżku pod pół tuzinem bizonich skór, na przemian pocąc się jak w piekle i marznąc jak nie marzł w najzimniejszą zimę Nordmaru. W końcu zioła i zaklęcia Gydji uleczyły go dzięki dobrej woli przodków. Gydji jednak nie było z nim. Podobnie jak Bogira, który zaprzestał polowania, przynajmniej tak mu powiedzieli. Odnośnie dobrej woli przodków: To było coś o czym nie chciałby myśleć. Miał przypuszczenia, że sprawił, że wewnętrzny głos wzmocnił się – głos, który brzmiał podobnie jak Garik – i szeptał mu, że stracił przez swą krnąbrność przychylność swojego dziadka Haralda i przodka Snorra.
W skrócie, nie chciał mierzyć się z kolejnym rozpruwaczem. Rany, które miał od pierwszego starcia z tą bestią wystarczyły jako przypomnienie o niej. Zbliżył się i rozejrzał na ziemi wokół pnia jodły. Tam, gdzie grube gałęzie i igły tworzyły błotnisty pierścień, ziemia była wykopana. To także rozpruwacz. Jakie inne zwierzę kopałoby w zamarzniętej ziemi swoim ryjem, żeby dostać trochę korzeni czy małych gryzoni? Evert obejrzał się za tropem łani. Krzyżowały się ze śladami rozpruwacza, ale nie było żadnych oznak walki. Klęknął na chwilę i przyjrzał się śladom. Trop rozpruwacza był nieco niewyraźny przez podmuchy wiatru, które co kilka minut wznosiły się od strony wielkiego kanionu i powodowały szelest jodeł. Ślady łani były świeższe, więc najwyraźniej oba zwierzęta nie spotkały się i żadne nie spierało się o swoją zdobycz. Także szansa na to, że rozpruwacz wyskoczy zza drzew była mała. Najpewniej bestia odeszła.
Evert także wyruszył i podążył śladami kopyt łani. Wiele się zmieniło odkąd wrócił. Był nastolatkiem i widział może 12 albo 13 zim. Poszedł na swoje pierwsze samotne polowanie zamiast w towarzystwie swojego ojca albo Bogira, albo Jensgara albo innego członka klanu. W międzyczasie stał się młodym mężczyzną, ukończył wyzwanie męskości, upolował jego pierwszego szablozęba dawno temu i nawet walczył przeciwko orkom. Bywał na wielu samotnych polowaniach, których nie potrafi zliczyć i żył sam poza klanem. Nie był Zabójcą Orków, a jeszcze mniej wodzem i nigdy nie chciał nim zostać niezależnie od tego, jak bardzo jego bracia w klanie winili go za to. Ale polowanie, to było coś w czym był naprawdę dobry. Kolejny raz podmuch wiatru z kanionu dmuchnął w jego stronę. Ale tym razem nie był krótki, który od razu ustępował. Evert podążył za śladami, ale kiedy szedł, zdjął rękawice. Polizał swój kciuk i wystawił go na wiatr. Wiatr wiał z południowego wschodu, co czyniło go idealnym. Mógł podążać za łanią bez obaw, że zwierzę poczuje jego zapach. Za gajem ze szczytu wzgórza unosił się dym. Został w cieniu wzgórza pod nieco wystającym klifem. Większość orków obozuje na północy albo wschodzie a żaden z jego ludzi nie rozbiłby obozu na otwartym terenie jak ten, więc założył, że są to gobliny. Prawdopodobnie nie będą fatygować się schodzeniem w dół wzgórza jedynie dla niego, ale nie było potrzeby żeby je prowokować. Z drugiej strony wzgórza, kanion zakręcał na południe i odkrywa lekko pochylony teren zarośnięty świerkami i sosnami. Evert widział uciekające w chrust zające niedaleko niego, ale nie był dziś nimi zainteresowany. Jeśli nie mógłby złapać łani, miał nadzieję, że zające znajdą drogę to jednej z jego pułapek, które rozstawił wokół obozu. Niemniej jednak miał nadzieję, że będzie mógł spróbować jelenia tego wieczoru i że nie jest daleko. Tego był pewien. Znalazł swoją zdobycz na małej polanie, kiedy łania grzebała między leżącymi gałęziami i śniegiem w poszukiwaniu trawy. Podszedł do zwierzęcia od tyłu, między krzaki i powoli ułożył strzałę na cięciwie. Tak jak łuk, strzały robił sam, jak Gunnar mu pokazał. Grot był zrobiony z wilczych zębów, więc doskonale nadaje się do polowania. Łania podniosła głowę a jej duże okrągłe oczy nerwowo przeszukiwały chrust dookoła. Jej uszy były nastawione a jedno lekko drgało. Evert napiął powoli cięciwę, więc nie robił hałasu, w ciągu kilku sekund trafi w szyję albo wcale. Czy napinał cięciwę na łanię czy na coś innego, sam nie wiedział. Może szabloząb miał ten sam cel co on? Czy zwiadowca orków wybrał się na polowanie w te tereny? W każdym razie zwierzę popędziło w dal a on zwolnił cięciwę. Jego strzała, wymierzona w szyję, uderzyła w bok i trafiła w ciało nieco wyżej lewej nogi. Błyskawicznie przygotował drugą strzałę, ale jego ofiara z pewnością by uciekła, gdyby nie czarna błyskawica lecąca z innej strony polany i uderzająca w łanię. Wszystko skończyło się w mgnieniu oka. Wilk stał nad martwym zwierzęciem, a jego białe kły ociekały czerwoną krwią. Druga strzała Everta była skierowana w wilka, ale opuścił ją powoli. Nie tylko wiedział, że dzikie lodowe wilki nie polują same, ale znał też jednego lodowego wilka, który nie był biały jak lód Nordmaru, lecz czarny jak smoła. Włożył strzałę z powrotem w kołczan i opuścił kryjówkę. Wilk, jak i łania, nie wyczuł jego zapachu, ponieważ wiatr nadal wiał od przodu, ale teraz wilk pokazał zęby i warczał. Evert zatrzymał się na chwilę. Takie zachowanie nie było typowe dla oswojonych wilków, które miał w klanie. Co się stało potem było bardziej niespodziewane. Spomiędzy drzew za wilkiem wyszedł człowiek. Evert nie był zaskoczony tym, że był tu ktoś, prawdę mówiąc, oczekiwał tego odkąd rozpoznał wilka, ale nie był to człowiek, którego się spodziewał. Niemniej jednak ten widok był miły.
„Ronar!” „Evert, miło Cię widzieć!” Dwóch mężczyzn spotkało się na środku polany i uściskali się. „Jesteś w drodze do klanu?” Evert odpowiedział drugiemu łowcy. Wiedział, że są w połowie drogi między domkiem myśliwskim Ronara a wioską. Jego znajomy przytaknął. Był starszy od Everta, ale nadal to młody człowiek. Jego dom był prawdziwą rezydencją, a jego ubrania zrobione z futer i skóry jak Everta. Łuk na ramieniu był podobny do tego, który nosił Evert. Jak wszyscy myśliwi Klanu Wilka używał łuku stworzonego przez Helmara, jednego z przodków i był niezwykle użyteczny w polowaniu. Wszyscy w Nordmarze znali te łuki jako Wilcze Rozpruwacze. „Spędziłem wystarczająco czasu w mojej chacie” wyjaśniał Ronar. „Czas wrócić do klanu, spotkać ludzi i doświadczyć trochę wypoczynku. Nie piłem Nordmarskiej Starki od tygodni.” Wskazał za niego. Były tam sanie, które ciągnął na linie, pełne futer i przywiązana do nich torba ze szponami i zębami. „Cóż, czas zanieść mój łup do Runa. Niecierpliwie oczekuje na naszą zdobycz.” Oczy Everta zwróciły się z powrotem z futer Ronara na czarnego wilka, który nie zauważył ich i wbijał zęby w martwą łanię. „Od kiedy wilk Bullvika należy do Ciebie?” Spojrzenie Ronara przyćmiło. „Nie należy. Właśnie wpadłem na niego.” W sercu Everta zrodziła się obawa. „Co się stało z Bullvikiem?” ”Towarzyszył jednej ze stron polowania, które Twój ojciec dzisiaj wysyła. Spotkali kilku orków a on wrócił do domu na tarczy. Przypuszczam, że wyobrażasz sobie jak załamana jest teraz Arsa.” Bullvik. Rune raz zażartował, jeden z przodków Bullvika musiał być ogrem. Bullvik był prawdziwym gigantem z ramionami jak pnie drzewa i był jednym z najlepszych wojowników klanu. Hogar był jedynym Zabójcą Orków, który był w stanie z nim się równać. W końcu Hogar był dowódcą . Wszystkie kobiety klanu zazdrościły Arsie i jej mężowi, ale prawdopodobnie już nie będą nigdy więcej. Żywy człowiek był lepszy niż martwy, nawet jeśli martwym był Bullvik. Pomysł, że nawet taki wojownik jak Bullvik nie może obronić się przed orkami był burzony. „A jego wilk?” „Nie było mnie tam, ale ludzie mówią, że popadł w obłęd. Szalał przy orkach i wtedy uciekł. Nikt go nie widział do czasu aż skrzyżowały się nasze ścieżki.” Evert obrócił się znów w kierunku wilka. Jego matka wykluczyła go z watahy, wiedział, że przez jego czarne futro. To futro jest złym znakiem, klątwą przodków. Ale Bullvik zaopiekował się wilkiem, stali się nierozłączni i razem zabili niejednego orka. Evert powoli szedł w kierunku wilka kiedy ten nagle podniósł głowę i zaczął wyszczerzać kły. Evert wykonał kolejny krok a wilk zaczął warczeć. „Ostrożnie” ostrzegał Ronar i zdjął rękawice, żeby pokazać Evertowi głębokie rany na ręce. „Już mnie ugryzł. Myślę, że stał się dziki i nieprzewidywalny”. Nie pozwolił mi siebie dotknąć i jestem szczęśliwy, że podąży za mną do klanu. Jestem prawie zaskoczony, że mnie nie atakuje. Mam nadzieję, że Gydja ma kilka porad, albo może Bogir. Może potrafią uspokoić wilka. „A tak poza tym, co u Bogira?” Evert zaczął nowy temat. „Ostatni raz kiedy byłem w wiosce, sytuacja się nie zmieniła. Siedział przy ognisku, trochę rozmawiał i nie chciał polować.” Niepokojące uczucie w piersi Everta nasilało się. Bullvik, który zawsze wydawał się silny i niezwyciężony, poległ w bitwie. Bogir, który był najlepszym myśliwym w klanie od narodzin Everta, i który nauczył go tylu rzeczy i uratował mu życie, siedzi obojętnie przed chatą. Rośnie liczba orków szturmujących krainę przodków i sprawiają, że życie staje się coraz trudniejsze. Wyglądało to jakby mroczny cień leżał nad Nordmarem. „Szkoda mi Twojego łupu” powiedział Ronar i rzucił mu kilka swoich myśli. „Obawiam się, że nie zostanie zbyt wiele z tej łani.” Evert uśmiechnął się złośliwie. „Wszystko wziął wilk. Mam nadzieję, że zając zatrzasnął się w którąś z moich pułapek.” „Nie chcesz do mnie dołączyć?” zapytał Ronar. „Nie, dziękuję, wiesz…” urwał nie wiedząc jak dokończyć zdanie. „Straciliśmy wielu dobrych ludzi, nie tylko Bullvika. I obawiam się, że będzie jeszcze gorzej. Przybywa coraz więcej orków. Teraz skupiają się na Klanie Młota, ale nie chcę wyobrażać sobie co by się stało, gdyby ze wszystkimi tam skończyli. Polowania stają się coraz trudniejsze. Moglibyśmy skorzystać z Twojej pomocy.” „Ojciec troszczył się o wszystko.” Odpowiedział Evert, ale po ostatnich nowinach od Ronara już nie tak ufnie jak wcześniej. „Wysłał myśliwych w większych grupach oraz kilku Zabójców Orków jako eskortę” przyznał Ronar. „Ale jak widać po przykładzie z Bullvikiem, nawet z nimi nie są bezpieczni. W dodatku połowa dzikich zwierząt została spłoszona przez zbyt wielu ludzi w jednym miejscu. Jednakże oprócz Hansona i mnie, nikt nie żyje w wiosce sam. Niektórzy myślą, że Grim powinien raczej szukać otwartej walki z orkami zamiast jedynie chronić wioski i grup myśliwych. Uważają, że powinien wysłać posiłki do Klanu Młota.” Evert westchnął. „I oczywiście myślą, że powinienem w końcu dołączyć do Zabójców Orków i poprowadzić wojowników w tej otwartej wojnie, bo taka jest wola przodków.” Ronar wyciągnął ręce w geście obrony. „Nie chciałem tego powiedzieć.” „Wiem. Ale inni tak.” „Nie przejmuj się nimi. Wiesz jak jest. Szczególnie w trudnych czasach każdy myśli, że sam byłby najlepszym jarlem.” „Mój ojciec jest najlepszym jarlem.” Evert i jego ojciec nie rozmawiają zbyt wiele odkąd został myśliwym, ale Grim był niewątpliwie świetnym przywódcą robił to, co trzeba. Klan był za mały na otwartą walkę z orkami. Musieli się bronić liczyć na to, że myśliwi przyniosą do domu wystarczająco jedzenia, by wioska wytrwała. Te wymagające działania i podejmowanie walki z orkami przez Grima było tożsame z prośbą, by Evert w końcu dołączył do Zabójców Orków i podążył ścieżką przodków. „Pomyśl o tym”, powiedział Ronar. Evert skinął głową. „Tak zrobię.” Wtedy wymusił z siebie mały uśmiech i chwycił Ronara za ramię. „Uważaj na siebie.” Drugi myśliwy powtórzył ten gest. „Ty też. Żegnaj, i niech przodkowie czuwają nad Tobą.”
Tak jak myślał, zając wpadł w jedną z jego pułapek w śniegu. Jeszcze przyjemniejszą niespodzianką była smuga dymu unosząca się nad przełęczą. Na trawie obok obozu Everta siedział Wilson i piekł jelenia nad ogniem. Zobaczywszy idącego drogą Everta wstał. „Evert! Zastanawiałem się czy jeszcze Cię tu znajdę.” Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. „Chcesz trochę? Mięso powinno być zaraz gotowe a nie dam rady zabrać wszystkiego ze sobą.” Evert uśmiechnął się. „To miło z Twojej strony. Nawet sobie nie wyobrażasz.” I siadając obok ogniska, ściągnął rękawice żeby ogrzać ręce i zapytał: „Jak polowanie?” „Wspaniale. Upolowałem cieniostwora, i to jakiego.” Wskazał na futro, które rozłożył na ziemi troszkę dalej od ognia. Szczególnie ładne. Duże, gęste i czarne, ale nieco srebrzyste w świetle ognia i zachodzącego słońca, chuderlawe, ale jednocześnie jedwabiste. „Jest w Faring pewien ork, który powinien dać mi za nie 400 sztuk złota.” Evert kiwnął z aprobatą. Wilson był utalentowanym myśliwym, co było niespotykane u kogoś, kto przybył z terenów równinnych. Nawet większość nordmarskich myśliwych nie chciałoby znaleźć się blisko cieniostwora. „Tam w krzakach schowałem kilka szponów i futer. Nie tak imponujące jak Twoje, ale też powinny być coś warte. Możesz je zabrać jak zawsze, niech będą moją zapłatą za ten jeleni udziec.” Wilson nie zgodził się. „Nie wspominaj o tym.” „I za alkohol” poprawił się Evert. „Naprawdę potrzebuję dobrej gorzałki.” I kiedy tak siedzieli i patrzyli w ognisko, pomyślał o słowach Ronara. Może to naprawdę był czas, żeby odwiedzić klan raz jeszcze. Jeden czarny wilk wrócił do Klanu Wilka. Dlaczego nie ma tego zrobić kolejny?
Tekst: Jünger des Xardas
Tłumaczenie: Valter & Dark Fenix