To miał być kolejny spokojny dzień - rolnicy pracowali na swych polach, kupcy sprzedawali różne dobra, strażnicy pilnowali miasta, jakieś rzezimieszki pewnie kradły komuś sakwę ze złotem, a członkowie starego, aczkolwiek wciąż poważanego Zakonu Świętego Miecza w spokoju prowadzili swoje badania, obrady i ćwiczenia w zakresie władania orężem.
Tegoż samego dnia została zwołana specjalna narada braci. Zakon bowiem całkiem niedawno wybrał nowego Wielkiego Mistrza, którym został brat Karpielek, oraz jego Komtura, na którego został wybrany brat Isidro. Jak zatem przystało na tą okoliczność, nowo wybrani dowódcy Zakonu musieli przedstawić nowe plany jej rozbudowy pod wszelakim znaczeniu.
Po południu, prawie wszyscy bracia zakonni udali się do starożytnej sali obrad. Wygląd był jej dość skromny - tu i ówdzie były tylko regały z książkami oraz porozwieszane pochodnie. Na środku komnaty zaś był usadowiony długi stół, wokół którego było ustawionych wiele skromnie wyciosanych krzeseł. Na samym końcu stołu czekał już na nich Mistrz i jego Komtur.
Gdy wszyscy zajęli już odpowiednie miejsca, Wielki Mistrz Zakonu powstał i zaczął wygłaszać swoją mowę rozpoczynającą obrady :
- Drodzy bracia i siostry. Cieszę się, że prawie wszyscy zebraliście się dzisiaj w tej oto sali obrad naszego zakonu. Musimy bowiem przedyskutować wiele kwestii, które mają nam pomóc w podniesieniu jego prestiżu nie tylko na tej wyspie, lecz na całym kontynencie Myrthany. Ufam, że razem ciężko pracując uda nam osiągnąć się ten cel.
Mistrz w tym momencie powstał z krzesła, podniósł leżący przed nim na stole złoty kielich, wypełniony po brzegi najlepszym zakonnym winem, po czym uniósł go wysoko w górę i zagrzmiał donośnym głosem :
- Za Zakon!
Reszta braci również powstała z miejsc i - podobnie jak mistrz - podniosła kielichy w górę, grzmiąc przy tym :
- Za Zakon! Za nowego Wielkiego Mistrza! Wiwat! Wiwat! Wiwat!
Nagle w momencie ziemia pod stopami zakonników zaczęła się dziwnie trząść. Wszystkim się wydawało, że to przez wcześniejsze wykrzykiwanie, lecz trzęsienie było coraz mocniejsze i mocniejsze. Książki zaczęły wypadać z regałów, a pochodnie zaczęły wypadać z łańcuchów, na których były zawieszane gdy nagle...
Drzwi sali otwarły się z głośnym trzaskiem i do środka wbiegł ostatni z braci zakonnych - Wojtexx, obecnie piastujący rangę herolda.
- Jakie wieści? - zapytał zaniepokojony Karpielek.
- Wielki Mistrzu... - sapał Wojtexx - Wulkan... wulkan wybuchł... w mieście jest panika... proszą o pomoc w ewakuacji!
Mistrz Karpielek stał zamurowany słysząc te słowa. Wybuchł dawno nieczynny wulkan... nigdy nie miało do tego dojść....
Czym prędzej wybiegł z komnaty na dziedziniec zamkowy wraz z całym Zakonem. Widok, który ujżał po wyjściu z komnaty był przerażający - z wulkanu położonego na północnym zachodzie wyspy w szybkim tempie wydobywała się lawa, pokrywająca stopniowa całą wyspę w przerażającej ognistej magmie. Lasy, pola uprawne, farmy... wszystko zanikało pod tą ognistą katastrofą.
Wielu braci patrzyło na tą scenę z przerażeniem. Dopiero Wojtexx przerwał tą przerażającą ciszę.
- Mistrzu... w mieście wybuchło zamieszanie... i zniszczono parę łodzi. Gubernator prosi nas o pomoc w ewakuacji ludzi... a zatem... co czynimy?
Mistrz odwrócił się do herolda. Miał poważną minę, a jego słowa były przemyślane i zdecydowane :
- Rozpocząć ewakuację! Zabrać wszystkie najważniejsze dokumenty, załadować je na wozy i przetransportować do miasta. Obecnie tam będzie najbezpieczniej. Musimy ponadto zacząć się zastanawiać, jak ewakuujemy tych, którzy nie dostaną się na statek? Nasz zakon nigdy nie odmówił nikomu pomocy, zwłaszcza że mieszkańcy tej wyspy nieraz nam pomagali w różnych złych sytuacjach. Co zatem możemy zrobić? Jakieś pomysły?
Bracia patrzyli między sobą nawzajem, by ktoś coś poradził na obecną sytuację.