- Dołączył
- 24.2.2008
- Posty
- 334
Celem tego opowiadania jest tworzenie go przez wszystkich członków Zakonu Świętego Miecza.
Więc miecze w dłonie, hełmy na głowy i ruszajmy ku przygodzie Bracia !!!
Chwała i sława Zakonowi, śmierc niewiernym !!!
Ostatnie promienie dnia oplatały surowe kamienie zamczyska, niczym matka otula swe dziecko zimną porą. W oddali dało słyszec się szelest liści poruszanych letnim wiatrem. Szum wody ukajał niespokojne dusze i ciała zamieszkujące to miejsce, skąpane we krwi, bólu i cierpieniu.
Z pobliskich drzew zerwały się ptaki zwiastując obecnośc nadchodzącej postaci. Okuta była w ciężką, stalową zbroję, pozaznaczaną teraz wgnieceniami, rysami i śladami krwi. Plecy zakrywał jej ciemny, bordowy płaszcz, zdający się unosic w powietrzu niczym zjawa. Twarz skryta za postawnym hełmem dyszała niespokojnie.
Przed bramy zamku wyszły dwie postacie, które z oddali witały przybysza.
- Mistrzu! Witamy, witamy! Pod twoją nieobecnośc pozwoliłem sobie na zmiane wizerunku niektórych sal - powiedział zachęcająco zakonnik. Ciało okryte miał szatą, zza której wystawały stalowe elementy. Twarz skryta za kapturem rzucała cień magii i tajemniczości, co wywierało w ludziach szacunek i strach.
- Rangiz, od kiedy maczasz w tym palce zbiera mi się na wymioty, kiedy tam wchodzę - odrzekł kompan. Wyglądał niemal identycznie co przedmówca.
Po chwili Mistrz dotarł do bramy i padł. Z kącików ust popłynęła strużka krwi zalewając częściowo policzek.
- Nameless, Rangiz - wyszeptał - pomóżcie mi.
Słońce, przypominające napuchniętą pomarańczę, kryło się za horyzotem spowijając w swych promieniach okolicę. Z zachodu nadciągały czarne, mięsiste chmury zwiastujące burze.
- Szybko, musimy zabrac go do środka - wysapał jeden z zakonników. Po chwili zdał sobie sprawę, że powiedział najgłupszą rzecz na świecie.
Więc miecze w dłonie, hełmy na głowy i ruszajmy ku przygodzie Bracia !!!
Chwała i sława Zakonowi, śmierc niewiernym !!!
Ostatnie promienie dnia oplatały surowe kamienie zamczyska, niczym matka otula swe dziecko zimną porą. W oddali dało słyszec się szelest liści poruszanych letnim wiatrem. Szum wody ukajał niespokojne dusze i ciała zamieszkujące to miejsce, skąpane we krwi, bólu i cierpieniu.
Z pobliskich drzew zerwały się ptaki zwiastując obecnośc nadchodzącej postaci. Okuta była w ciężką, stalową zbroję, pozaznaczaną teraz wgnieceniami, rysami i śladami krwi. Plecy zakrywał jej ciemny, bordowy płaszcz, zdający się unosic w powietrzu niczym zjawa. Twarz skryta za postawnym hełmem dyszała niespokojnie.
Przed bramy zamku wyszły dwie postacie, które z oddali witały przybysza.
- Mistrzu! Witamy, witamy! Pod twoją nieobecnośc pozwoliłem sobie na zmiane wizerunku niektórych sal - powiedział zachęcająco zakonnik. Ciało okryte miał szatą, zza której wystawały stalowe elementy. Twarz skryta za kapturem rzucała cień magii i tajemniczości, co wywierało w ludziach szacunek i strach.
- Rangiz, od kiedy maczasz w tym palce zbiera mi się na wymioty, kiedy tam wchodzę - odrzekł kompan. Wyglądał niemal identycznie co przedmówca.
Po chwili Mistrz dotarł do bramy i padł. Z kącików ust popłynęła strużka krwi zalewając częściowo policzek.
- Nameless, Rangiz - wyszeptał - pomóżcie mi.
Słońce, przypominające napuchniętą pomarańczę, kryło się za horyzotem spowijając w swych promieniach okolicę. Z zachodu nadciągały czarne, mięsiste chmury zwiastujące burze.
- Szybko, musimy zabrac go do środka - wysapał jeden z zakonników. Po chwili zdał sobie sprawę, że powiedział najgłupszą rzecz na świecie.