Opowiadanie Zakonne

Status
Zamknięty.

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Celem tego opowiadania jest tworzenie go przez wszystkich członków Zakonu Świętego Miecza.
Więc miecze w dłonie, hełmy na głowy i ruszajmy ku przygodzie Bracia !!!
Chwała i sława Zakonowi, śmierc niewiernym !!!


Ostatnie promienie dnia oplatały surowe kamienie zamczyska, niczym matka otula swe dziecko zimną porą. W oddali dało słyszec się szelest liści poruszanych letnim wiatrem. Szum wody ukajał niespokojne dusze i ciała zamieszkujące to miejsce, skąpane we krwi, bólu i cierpieniu.
Z pobliskich drzew zerwały się ptaki zwiastując obecnośc nadchodzącej postaci. Okuta była w ciężką, stalową zbroję, pozaznaczaną teraz wgnieceniami, rysami i śladami krwi. Plecy zakrywał jej ciemny, bordowy płaszcz, zdający się unosic w powietrzu niczym zjawa. Twarz skryta za postawnym hełmem dyszała niespokojnie.
Przed bramy zamku wyszły dwie postacie, które z oddali witały przybysza.
- Mistrzu! Witamy, witamy! Pod twoją nieobecnośc pozwoliłem sobie na zmiane wizerunku niektórych sal - powiedział zachęcająco zakonnik. Ciało okryte miał szatą, zza której wystawały stalowe elementy. Twarz skryta za kapturem rzucała cień magii i tajemniczości, co wywierało w ludziach szacunek i strach.
- Rangiz, od kiedy maczasz w tym palce zbiera mi się na wymioty, kiedy tam wchodzę - odrzekł kompan. Wyglądał niemal identycznie co przedmówca.
Po chwili Mistrz dotarł do bramy i padł. Z kącików ust popłynęła strużka krwi zalewając częściowo policzek.
- Nameless, Rangiz - wyszeptał - pomóżcie mi.
Słońce, przypominające napuchniętą pomarańczę, kryło się za horyzotem spowijając w swych promieniach okolicę. Z zachodu nadciągały czarne, mięsiste chmury zwiastujące burze.
- Szybko, musimy zabrac go do środka - wysapał jeden z zakonników. Po chwili zdał sobie sprawę, że powiedział najgłupszą rzecz na świecie.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Wysokie fale uderzały w wielką wapienną skałę, po środku okrągłego jeziora. Na tej skale stało ponure zamczysko, rzucające cień na otaczającą go okolicę. Na placu wejściowym stał posąg, przedstawiający rycerza dzierżącego miecz. Nie był to jednak zwykły miecz. Klinga była złota, pięknie rzeźbiona, budząca podziw i oznaczająca sławę i potęgę. Ostrze miecza dzieliło się na dwie części: niebieską oraz czerwoną. Był to Święty Miecz. Wokół niego gromadzili się najmądrzejsi, najodważniejsi i najszlachetniejsi ze wszystkich wojowników Królestwa. Dzielili się na garnizony, tak jak i Święty Miecz dzielił się na dwie części. Obydwie wymierzały sprawiedliwość, obydwie były zarówno zabójcze, jak i niezbędne do życia. Woda i ognień. Życie i śmierć. Śmierć i życie. Sprawiedliwość.
Zamek zbudowany był na planie litery fita. Budowla tworzyła okrąg wokół wyspy i dzieliła ją na dwie części. Znajdowały się w niej kwatery mieszkalne, biblioteka, sala obrad i wiele innych, ważnych miejsc. Budynek mieścił się jednak na dwie połowy, które były siedzibami dwóch garnizonów. W centralnej komnacie garnizonu ognia, palenisko cały czas paliło się.
Phantom siedział na wygodnym fotelu przed paleniskiem. Myślał, choć sam nie wiedział o czym. Twarz zatopiona była w dłoniach, a nogi opierały się o podnóżek. Był wysokim mężczyzną w średnim wieku. Miał długie, nieuporządkowane, czarne włosy, nieogolony zarost, obejmujący głównie wąsy i brodę. Twarz szpeciła mu długa blizna, przekreślająca lewą brew.
Komtur Ognia siedział w bezruchu już wiele godzin, najwyraźniej coś przeczuwając albo raczej na coś czekając. Poruszył się dopiero, jak usłyszał szybkie kroki kogoś zbliżającego się do jego komnaty. Phantom wstał, uporządkował czarną pelerynę, podszedł do drzwi i mocno je otworzył, zwalając z nóg giermka zaczynającego właśnie pukać do drzwi.
- Gdzie on jest? - spytał komtur.
 

Bojan

Spirit Crusher
Weteran
Dołączył
12.1.2008
Posty
2680
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wędrowiec znalazł się na skraju lasu. Jego długi, ciemnozielony płaszcz sięgający po kostki, chronił go przed chłodnym, wieczornym wiatrem.
W lesie do życia budziły się wszelkie nocne stworzenia. W oddali słychac było pohukiwanie sowy, chrumkanie dzika ryjącego w ziemi, poszukującego pożywienia, wycie wilka- wędrowiec dobrze znał wszystkie te odgłosy, wiedział czego może się spodziewać – w końcu to tu się prawie wychowywał- las był jego drugim domem. To w nim spędzał długie godziny ze swym ojcem, tropiąc i polując zwierzynę, poznając drzewa i rośliny – znał to miejsce, jak własną kieszeń, wiedział czego może się w nim spodziewać.
Szedł pomału przed siebie krętą ścieżką, która sądząc po wyjeżdżonych śladach kół, była szlakiem dla licznych kupców, odwiedzających twierdzę bractwa. Wędrowiec dobrze wiedział, czemu handlarze wybierają tą drogę…
Z miasta do zamku prowadziły dwie ścieżki: jedna dłuższa, prowadząca przez las i druga krótsza, lecz znacznie bardziej niebezpieczna, prowadząca przez terytorium orków. Nic więc dziwnego, że ludzie woleli omijać z daleka te okropne stwory i wybierali drogę wiodącą przez puszczę.
Nagle wędrowiec zwolnił kroku i zaczął się czemuś bacznie przysłuchiwać… W pobliżu usłyszał odgłos, który przecież tak dobrze znał…
- Na Innosa, znowu to samo… - mruknął do siebie pod nosem, wyciągnął z pochwy miecz i trzymając go przed sobą na wysokości głowy odwrócił się, blokując tym samym wymierzony w niego cios. Podróżnik odepchnął zdecydowanym ruchem miecz przeciwnika i wymierzył cios prosto w jego serce.
Ork zachwiał się chwilę, po czym upuścił miecz na ziemię i padł jak kłoda na rozłożysty krzak porzeczek.
Mężczyzna pochylił się nad ciałem przeciwnika sprawdzając czy nie żyje, po czym wstał, otarł oręż z krwi o skórzany pancerz orka, po czym schował go z powrotem do pochwy.
- Ork, tutaj? Skąd?...- zastanawiał się w myślach, idąc powoli w kierunku zamku.
Cało to zdarzenie zdziwiło go, gdyż nigdy, jak długo żyje, nie widział na tej drodze żadnego zielonoskórego. W końcu dotarł do bram zamku i zastukał żelazną kołatką. Uchylił się wizjer i podróżnik usłyszał znajomy głos:
-Kto tam? Czego tu szukasz?
-Spokojnie, to ja – otwórz- powiedział wędrowiec, pokazując do okienka złoty amulet, który chwilę wcześniej zdjął ze swej szyi.
- Bojan, to ty, dobrze w końcu cię widzieć- rzekł wyraźnie zadowolony strażnik, po czym otworzył małe drzwiczki w bramie. – Ostatnio doszły nas pogłoski, że po lesie kręcą się orkowie, dlatego musimy uważać…
-Zdążyłem zauważyć – powiedział podróżnik – miałem wątpliwą przyjemność spotkać się z jednym z tych cudaków tutaj, w lesie.
-Czyli to jednak prawda! – Krzyknął strażnik i trzasnął drzwiczkami od bramy- na Innosa, niedobrze… to bardzo niedobrze…
-Muszę widzieć się z mistrzem, jest u siebie? –zapytał strażnika Bojan
-Ahh, mam dla ciebie złe wieści… Mistrz… - strażnik przerwał w połowie zdania i poparł się o mur. Głos mu się załamał. W jego oczach dało się dostrzec mieszaninę smutku i strachu.
-Co z nim?- Zapytał zaniepokojony zakonnik- Gdzie on jest?
- Mistrz… przybył do zamku wczoraj wieczorem. Strasznie źle wyglądał, zaraz po wejściu do zamku… osunął się na ziemię i… stracił przytomność. Nameless i Rangiz… zabrali go do… jego prywatnych komnat…
Bojan ruszył po kamiennych schodkach wiodących na dziedziniec.
-Zaczekaj! Nie wolno tam teraz wchodzić!- Krzyknął za nim strażnik, ale Bojan już go nie usłyszał. Przyśpieszył kroku przechodząc prze plac zamkowy, mijając zbrojownie, kuźnię i inne budynki, aż w końcu znalazł się pod siedzibą Wielkiego Mistrza.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Do małej, zakurzonej komnaty przypominającej bardziej celę więzienną aniżeli lecznice wpadł zdyszany Bojan. Obecni przy zakrwawionym łożu Rangiz i Nameless spojrzeli przelotnie na rycerza po czym wrócili do leczenia.
- Bracia.... Moi mili Bracia - szepnął Kraver po czymwykrztusił z siebie krople krwi brudząc i tak już czerowne posłanie - dziękuje Wam, nie... nie myliłem się przyjmując Was w szeregii Zakonu - po czym zamknął oczy i ponownie stracił przytomnośc.
- Co z nim - zapytał nieśmiało Bojan nie odrywając wzroku od kałuży krwi znajdującej się tuz obok truchła Mistrza.
Silny wiatr uderzył w niewielkie okiennice przyprawiając przyjacieli o dreszcze.
- Znaleźliśmy przy nim to - rzekł Rangiz wskazując na skórzany mieszek.
W środku znalazł zakrwawiony list i trzy niezwykłe pierścienie. Były bardzo toporne, ciężkie i matowe. Po otwarciu zmientolonego zwoju papieru w oku zakręciła mu się łza.

1. Naprzód Zakonne Dzieci,

Czas tak szybko leci.

Ale szybciej pędzi nasza myśl!

Nie ma czasu zwlekać,

Zakon kochany czeka

Na wasz powrót, chłopcy, choćby dziś!

Naprzód Zakonne Zuchy,

W środek zawieruchy

Czas się rzucić, zdziałać nowy cud!

Z mieczem w pięści

Musi się poszczęścić

Tym, co ukochali drogi gród!



Choćby był za siódmą rzeką

Nasz kochany Zakon,

Dla nas to nie tak daleko!

Joj!...Zobaczymy go znów!

Choćby był za siódmym morzem

I za siódmą górą był,

Bóg nam chłopcy dopomoże!

Myśl o Zakonie doda sił!



2. Naprzód Zakonne Dzieci

Tam, gdzie król Jan Trzeci

Swą buławą błogosławi tłum!

Tam, gdzie wieszcz wspaniały

W aureoli chwały

Stoi pełen zagadkowych dum!

Gdzie na Rynku Starym

Skarżą się zegary

W dzień i w noc na los okrutny swój...

Tam, gdzie cichy cmentarz

Wielkie dni pamięta,

Gdy Orlęta szły na krwawy bój!



Choćby był za siódmą rzeką...


Jeżeli znaleźliście ten list przy moim zimnym ciele, leżacym, rozszarpanym wśród leśnych gęstwin, nie przejmujcie się moją śmiercią. Ten wiersz pokrzepi Wasze serca i doda Wam sił w słusznej walce.
 

Kyroge

Member
Dołączył
14.4.2008
Posty
351
Zapadł zmrok. Drogą szła jakaś postać. Była to średniej wysokości osoba, jej długie, blond włosy zaplecione w warkocz raz za razem targał wiatr. Była ubrana w ciemnoniebieską pelerynę, miała na sobie zbroję, niebieskie pióro na jej hełmie powiewało na wietrze. Obok niej leciał puchacz, pohukując.
- Spokojnie, Udar - powiedziała do puchacza postać.
Puchacz zahuczał głośno. Postać wyciągnęła z sakiewki kilka małych okruchów chleba.
- Tylko tyle mam - powiedziała postać - niedługo będziemy w domu, może tam coś jest.
Sowa szybko wydziobała z dłoni tajemniczej osoby te kilka okruszków. Nagle z tyłu nadszedł warg. Postać wyciągnęła miecz. Jednak szybko go schowała, bo warg miał łapę w zatrzasku. Postać przyjrzała się psu i powiedziała do niego:
- To ty, Mulgrab?
Warg zaszczekał. Tajemnicza osoba uwolniła łapę psa, po czym zawinęła ją bandażem. Dała Mulgrabowi zwitek papieru i powiedziała:
- Zanieś to strażnikowi bramy.
Warg posłusznie wziął do pyska papier i pobiegł w stronę zamku. Udar zahuczał, na co postać odpowiedziała:
- Mam nadzieję, że w Zakonie wszystko w porządku...
Tymczasem warg dobiegł do bramy klasztoru, gdzie powitał go strażnik:
- Cześć, Mulgrab!
Pies podał mu zwitek papieru, jednak atrament rozmazał się od śliny warga.
- No to po ptakach - mruknął strażnik - Musimy założyć ci obrożę.
Tymczasem do bramy klasztoru doszła tajemnicza postać, obok niej leciał Udar.
- Witaj, Bracie! - powiedziała postać do strażnika.
- Kim jesteś? - spytał strażnik.
Postać wyciągnęła spod zbroi łańcuch, na którym wisiał mały herb z literą "K".
- Ach, to ty, Kyroge! - zawołał strażnik - Niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści.
- Co się stało? - spytała Kyroge strażnika. Przeczuwała kłopoty.
- Wczoraj Mistrz wrócił do klasztoru. Gdy przyjechał, powitali go Nameless i Rangiz. Źle Mistrz wyglądał, i w końcu Bracia zanieśli go do jego komnat.
- Ja też nie mam dobrych wieści - mruknęła Kyroge - Orkowie są na....
- Naszym terenie - dokończył strażnik - Jakieś kilka godzin temu przed tobą przybył Bojan.
- Gdzie teraz jest?
- Koło komnat Mistrza - odpowiedział strażnik i podał Kyroge ciemnoniebieski płaszcz z wyszytą kroplą wody - Ubierz się w to. Dla rozpoznania w Zakonie.
- Idę pod siedzibę Mistrza! - powiedziała Kyroge - Muszę się dowiedzieć, co się dzieje! I nie obchodzi mnie, czy można, czy nie, i tak tam idę!
Kyroge przebiegała obok różnych budynków, aż dotarła pod siedzibę Wielkiego Mistrza. Jednak nie było tam Bojana. Pośpiesznie wciągnęła na siebie płaszcz.
- Kurde, zawsze to samo - warknęła Kyroge i weszła do komnaty Mistrza. Zobaczyła Namelessa, Rangiza i Bojana przy zakrwawionym łożu. Leżał na nim Mistrz Kraver. Na ten widok w Kyroge zamarło serce. Popatrzyła na list, który trzymał Rangiz. Łzy napłynęły jej do oczu, zdjęła hełm.
- Czy... czy ja się spóźniłam? - szepnęła Kyroge - Czy Mistrz... Nie, to niemożliwe...
Udar zahuczał na całą komnatę. Deszcz, który zaczął padać, bębnił o szybę.
- Idę po Phantoma - powiedziała Kyroge, po czym pośpiesznie wybiegła z komnaty.
Kyroge biegła co sił w nogach, przez ulewny deszcz i zimny wiatr. Nie obchodziło ją nic, byle dotrzeć do Komtura Ognia. Gdy dotarła do drzwi, za którymi - jak podejrzewała - siedział Phantom, zobaczyła odchodzącego od nich giermka i zapukała do drzwi. Wiedziała, że Komtur musi o tym wiedzieć.
- Komturze Phantomie! - zawołała Kyroge - Stało się coś złego!
Zapadła grobowa cisza...
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Kyroge ze łzami w oczach badała pokój wzrokiem. Ogień jak zwykle wesoło trzaskał w kominku, stosy książek ustawione były wokoło biurka, a za oknem widać było szalejącą wodę w jeziorze. Dwa szczegóły się tu tylko zmieniły. Nie było tu ani komtura, ani stojącej zawsze przy ścianie naprzeciw biurka pięknej, złoconej zbroi. Siostra zakonna wyszła z komnaty i czym prędzej wróciła do sali, w której leżał Kraver. Teraz on nie kroczył przez zamek, pełen dumy i męstwa, lecz leżał bez ruchu, zimny. Wszystko wydało się nagle straszne, pozbawione sensu. Bo co może być gorsze od bezsensowności i bezczynności?
- Nie ma Phantoma! - krzyknęła przerażona, wpadając do sali. Gdy zobaczyła ciało Mistrza, łzy stanęły jej w oczach.
- Jest - przemówił smutny, bezbarwny głos, noszący już ostatnie nuty tego dawnego, płomienistego. Z ciemności wyłoniła się wyprostowana postać, ubrana w pełną zbroję, trzymająca jedną rękę klingę schowanego w pochwę miecza. Co z Dudekkssem? Gdzie on jest?
- Komturze, powinniśmy nosić żałobę, a ty ubierasz się jak na wojnę. Wybacz, ale teraz powinniśmy się zjednoczyć... - Rzekł Nameless.
- Drogi bracie, Mistrz sam sobie tego nie zrobił. Niech ktoś powiadomi Komtura Wody, obstawcie straże wokoło murów i przygotujcie broń. Nie wiem co teraz nas czeka, nie wiem ile mamy czasu, ale musimy działać. Co to ja mówiłem? Mieliście mi przyprowadzić kogoś bardziej kompetentnego!
Phantom zbliżył się do ciała i ostatni raz spojrzał w tą mężną twarz, ostatni raz pozwalając ujrzeć swoją tym odważnym oczom.
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
Nowe czasy narzuciły zmiany. Podobno każde zmiany są na lepsze. To miało się dopiero okazać. Śmierć mistrza Kravera, powołanie Phantom Lorda na nowego mistrza i Electric_Dragona na komtura ognia. To był dopiero przedsmak tego co miało się stać. W klasztornej kaplicy Adanosa był tylko jeden człowiek. Z łysej głowy kropelki potu ześlizgiwały się bardzo szybko za kołnież jego togi. To pewnie przez panujące ostatnio koszmarne warunki atmosferyczne. Panujący gorąc był nie do wytrzymania. Był to komtur garnizonu wody. Przeważnie chodził w kapturze, lecz teraz z powodu okropnych upałów musiał go zdjąć. Twarz jego była bardzo zmęczona. Życiem, pogodą. Jego toga leżała po części na ziemi. Magie dało się czuć z tego miejsca na obszarze kilku metrów. Ogromny kostur świecił się na czubku na niebiesko. To moc odwiecznej wody tkwiła w tym kawałku żelastwa. Czas modlitwy się skończył. Komtur podniósł się. Metalowe płytki na todze zaczęły szurać po ziemi. Mężczyzna wyszedł z kaplicy, udał się do biblioteki. Tam był jego drugi dom. Przebywał tam więcej czasu niż gdziekolwiek. Po chwili marszu był już w ogromnym pomieszczeniu pełnym regałów. Odetchnął głęboko, i zasiadł do jakiejś książki. Wertował kartki z niepowtarzalnym tempem.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
W Zakonie nie było lekko. Wielu Zakonników porzuciło Święty Miecz. Po śmierci Kravera stracili wiarę, a na dodatek bardzo nie podobała im się polityka nowego mistrza. I on wtedy zaczął wątpić i bać się upadku tego, co tak trudno było zbudować. Postanowił być jednak silnym.
Phantom właśnie przeniósł resztę swojej biblioteki do komnaty w samym sercu zamczyska - Komnaty Wielkiego Mistrza. Odkurzał właśnie półki i ustawiał książki.

Pomieszczenie było owalne, podzielone na dwie strony. Pierwsza strona była obwieszona obrazami i trofeami. Pod ścianą stały stoły i biurka wypełnione różnymi tajemniczymi przedmiotami. Druga część znajdowała się kilka drobnych stopni wyżej, jak na podeście. Wiele dębowe, rzeźbione biurko znajdowało się po środku. Za nim stał fotel, który można było nawet nazwać tronem. Dwa następne trony stały po dwóch stronach biurka. To w tym pomieszczeniu odbywały się posiedzenia rady i sądy wojenne. Za biurkiem znajdowały się wysokie półki, ciasno wpasowane między podłogę i sufit. Nosiły one niezliczoną liczbę książek. Po między półkami, nieco pod sufitem wykrojone w ścianie znajdowało się okno. Okno pełniło dwie funkcje - świetlika i gabloty. Pomiędzy taflami niezwykle trwałego szkła, wytopionego z opiłków diamentu w samym centrum Gór Kruczych, stał Święty Miecz. Artefakt, którego kopię można było zobaczyć na wielkim posągu na dziedzińcu. Niewielu zdawało sobie sprawę o jego istnieniu. To nim wymierzano sprawiedliwość i nim pasowano na rycerzy.

Phantom zmęczony porządkami zszedł do ukrytej pod biurkiem komnatki, gdzie oddał się sennym marzeniom. Miał sny o walce, o Kraverze, o swojej rodzinie i o pewnej kobiecie, którą poznał będąc jeszcze giermkiem...
 

Aniol Stroz

Najlepszy grafik
Moderator
Redakcja
Dołączył
14.10.2006
Posty
2046
Wiara na podniesienie zakonu nie była wielka. Jednak znaleźli się trzej bracia zakonni którzy postanowili działać. Była to Kyroge, AS i Rangiz. Nie licząc komturów i samego mistrza. Wtedy właśnie zaczęło się robić coraz lepiej Już nikt nie wątpił w nowego mistrza. Złożyli św. pamięci Kraverowi przysięgę - że zakon nie upadnie. I chcą do tego dążyć..
AS w tej chwili leżał na swoim łóżku w komnacie.. Nie należała ona do wygodnych.. Było zimno, mokro, na ścianach pajęczyny i portrety wszystkich członków zakonu. Po woli oglądając je oceniał każdego.. Zdjął ze ściany portrety Thrana i Akasemisa którzy wystąpili.
-Wy, pójdziecie do szafy - powiedział cicho AS, po czym położył się i zamknął oczy...
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
Zapadła noc. Komtur wody jak zwykle przeoczył wszystko łącznie z kolacją. Jak zwykle wszystko przez te księgi. Mistrz kręcił powoli nosem na dudekkss'a z powodu coraz częstszego braku obecności. Komtur jak zwykle nie przejął się niczym. Zamknął księgę, którą wertował, odłożył na zakurzoną półkę i skierował swe kroki w kierunku swojej komnaty.
Szedł dość powoli. W ręku trzymał pochodnię aby widzieć cokolwiek. Jego szata jak zwykle szurała po podłodze. Strażnicy na murach przyzwyczajeni już do tego odgłosu o takiej godzinie nie zwracali uwagi na ten lekki hałas. Komtur przemierzał mroczny korytarz bez większego pośpiechu. Wydawało się, że mrok pochłonie go zaraz jak lawa wulkaniczna, która pochłania wszystko na swej drodze. Przez zagłuszający odgłos ciągnącej się po ziemi szaty, nie dało się słyszeć nic, nawet kroków. Komtur minął kilka zakrętów, jadalnie, zbrojownie i kilka komnat braci zakonnych. Gdy był już coraz bliżej swojej komnaty jego intuicja mówiła mu, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Rzeczywiście tak było. Drzwi od jego komnaty były otwarte na oścież, a w środku paliło się jakieś światło. Komtur zwolnił kroku. Powoli wychylał się zza drzwi. To co ujrzał ogromnie go zaskoczyło. Przy jego ogromnym stole pełnym książek, papierów i dokumentów siedział ktoś odziany w szaty zakonne. Grzebał w papierach. Był odwrócony do drzwi plecami.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Niespokojne płomienie świec płatały figle na posępnych ścianach Zakonu. Nocny wiatr przemieszczał się przez korytarze wydając przeraźliwe dźwięki, jakby zmarli nawiedzili zamek. Dudekks odziany w starą togę, poszarpaną nieco u dołu wkroczył do izby, w której znajdowała się tajemnicza postac. Okryta szatą od stóp do głów nie pozwalała na zdradzenie swej tożsamości. Wertowała stare księgi, o dziwo należące do obu garnizonów.
Komtur Wody zamarł na ten widok i wstrzymał oddech. Wyciągnął mały sztylet zza pazuchy mierząc w nieznajomego, po czym podszedł do niego, skradając sie na palcach i sciągnął z jego głowy kaptur. Broń wypadła z rąk Komtura uderzając o ziemię.
- To... To niemożliwe - wyszeptał z trudem - to... to...
Nieznajomy odwrócił się w stronę Dudekksa ukazując swoje oblicze. Starcza twarz, pomarszczona tu i ówdzie, naznaczona bliznami, zmęczona a zarazem szczęśliwa i pełna życia spojrzała mu prosto w oczy/ Był to Wielki Mistrz Kraver.
- To... To... Jak to możliwe... - Komtur nie mógł otrząsnąc się z szoku - Przecież...
- Nie żyję - dokończył Mistrz - tak, lecz mój duch jest nie spokojny, szczególnie po ostatnich wydarzeniach.
Dudekks dalej wlepiał wzrok w zjawę.
- No, nie patrz się już tak na mnie. Pamiętam Cię jako człowieka roztrzepanego, nie przywiązującego szczególnej wagi do ludzi. Trzeba zrobic tu porządek. Lecz mój duch nie będzie tu żył wiecznie. Kiedy uznam, że Zakon zyska na potędze i sławie, moja dusza odejdzie do świata zmarłych.
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Rangiz leżał na szerokim łóżku w swej skromnie urządzonej komnacie. Łózko było dużych rozmiarów, gdyż jego właściciel był znany z niespokojnego snu. Nie raz budził się on obolały o poranku, leżąc na podłodze, gdy jeszcze spał na "kawalerce". Dlatego w trosce o jego zdrowie, Bracia Zakonni sprawili mu oto te łoże.
Pomieszczenie, w którym leżał było bardzo puste. Oprócz wspomnianego łoża, stała tam jeszcze komoda i jego zbroja, która prezentowała się całkiem dobrze.
W myślach Rangiza plątały się rożne myśli. Przypominał sobie, jak poznał Świętej Pamięci Mistrza Kravera, kiedy to zakon jeszcze nie istniał. Próbował teraz zapamiętać wszystkie jego myśli, które mu przekazywał. Rozpacz jednak powoli przemijała. Zakon potrzebował odnowy, której nie dawała żałoba i wewnętrzne spory. Teraz dla Rangiza liczyły się dwie rzeczy - zemsta i przywrócenie świetności Zakonu.
Chciał się podzielić swą złością z którymś zakonnikiem o wyższej randze. Dlatego, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk, który zawsze towarzyszył dudekkssowi, podniósł się i wyszedł ze swej komnaty. Gdy był już blisko komnaty Komtura Wody, zauważył światło. Dlatego bez pukania wbiegł do pomieszczenia mówiąc:
- Musimy rozwiązać zagadkę śmierci Mistrza i pomścić...
Przerwał widząc całą sytuację. Stanął wmurowany. Odeszła od niego zakonna poprawność. Górę wzięły emocje i dawne nawyki, które podsumował jednym wyrażeniem:
- O kur**.
 

Aniol Stroz

Najlepszy grafik
Moderator
Redakcja
Dołączył
14.10.2006
Posty
2046
AS obudził się, choć usnął dopiero przed chwilą.. Ból głowy był nie do zniesienia.. Słyszał jakieś głosy w swojej głowie ''idź'' ''biegnij'' ''stój''. To było bolesne. Nagle jego ciało jakby samo się ruszyło, i zrobiło krok w stronę starych drewnianych drzwi. - To coś musi znaczyć.. Ciekawe tylko co - pomyślał po czym wyszedł z komnaty. Nie wiedział gdzie idzie.. Cały czas myślał o co może chodzić.. Tak straszny ból głowy i te głosy.. Nagle coś jakby pociągnęło go za rękę. - Co to jest?! Krzyknął. Nie wiedział co robić. Czy uciekać czy stać w miejscu. - Duchy? Pomyślał. - Niee.. Nie możliwe - po tych słowach pomaszerował wolnym krokiem wzdłuż korytarzu.. Zauważył że światło w jednej komnat się świeci.. Bez wahania zbliżył się i usłyszał głosy Rangiza, Dudekkssa i jeszcze kogoś.. Otworzył gwałtownie drzwi.. Stanął w bezruchu, jednak chciał pokazać że się nie boi..
- O, siemka - powiedział po czym wszedł do komnaty. Zaczął przyglądać się zjawie..
- Toż to mistrz Kraver!
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Izba Komtura Wody, zwykle pusta, cicha i bez życia nie przypominała samej siebie. Wypełniona Zakonnikami, pełna gwary, głosów zdumienia, niezrozumienia i podekscytowania przypominała bardziej targowisko, aniżeli źródło wiedzy, spokoju i harmonii. Słabe światło świec rzucało sie na oblicza zebranych.
- Rozumiem Wasze zdumienie Moi Drodzy - zaczął Kraver - Ale powróciłem jako duchowe oblicze swej dawnej postaci.
Spojrzał na swych przyjaciół i powstał.
- Co nie znaczy, że jestem nic nie potrafiącą zjawą - po czym zdzielił Rangiza w głowe.
- Auaa... Za co ! - gniewnie spojrzał na dawnego mentora, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Dobrze, że znów Cie widze.
- Trzeba podnieśc Zakon tak wysoko jak się da. Poza tym wróg się zbliża... Wróg, który chcąc nas osłabic, zabił mnie. Podstępnie.
- Orkowie - szepnął AS sam do siebie gładząc się po brodzie.
- Tak Bracie, to właśnie oni. Nigdy ich nie docenialiśmym, okazali się bardziej przebiegli, niż ktokolwiek by przypuszczał.
W izbie rozpoczęła się zagorzała dyskusja. Wszyscy próbowali się przekrzyczec rzucając hasłami i pomysłami.
- Cisza ! - ponownie odezwał się Kraver - ten problem należy do mnie, obecnego Mistrza i Komturów. Wy opuście sale i rozpocznijcie trening.
 

El Bastardo

Władca Wiedźm
Moderator
Redakcja
Dołączył
1.10.2007
Posty
3025
El Bastardo ockną się w karczmie, ostatniej nocy pił dużo, jak to zresztą ostatnimi czasy czynił co dzień. Zamówił jedno piwo i dumał nad nim długo. Napił się i nagle przypomniał sobie że należy do Zakonu, i zachował się bardzo nieodpowiedzialnie porzucając jego obowiązki. Postanowił ratować swój honor rycerza, zapłacił i wyszedł udał się do siedziby zakonu, na początek udając się do własnej komnaty. Czuł że tego dnia nastąpią zmiany.
 

Aniol Stroz

Najlepszy grafik
Moderator
Redakcja
Dołączył
14.10.2006
Posty
2046
Wszyscy bracia zakonni rozeszli sie do swoich sal.. Jedynie AS zatrzymał się na korytarzu.. Coś jakby kazało mu podsłuchiwać rozmowę.. Jednak postanowił iść na plac treningowy.. Idąc korytarzem cały czas rozmyślał o Kraverze który nieoczekiwanie się zjawił. Jednak niepokoiła go jedna rzecz - orkowie.. Jeżeli coś się stało? Sam już nie wiedział co robić.. Postanowił iść jednak na plac.. Ból głowy powoli przechodził. AS rozglądał się uważnie czy nie ma kogoś kto zechciałby z nim poćwiczyć.. Jednak nikogo nie zauważył.. - Cóż, będę trenował samotnie.. Trzeba ciężko pracować by wygrać z naszym wrogiem - to zmotywowało go jeszcze bardziej do ćwiczeń. Gdy już doszedł na miejsce, wyciągnął z pochwy swój miecz i zaczął wymyślać coraz to lepsze uderzenia.. - Hah, pewnie kiedyś zostanę trenerem - pomyślał z uśmiechem..
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Phantom przeglądał właśnie największą szufladę biurka. Była wypchana po brzegi pozgniatanymi kawałkami papieru i pergaminu, starymi listami, rysunkami nagich kobiet, piórami, słoiczkami ze słynnym, jaskrawoczerwonym atramentem Kravera i mniej przyjemnymi rzeczami, czyli igłami do zaszywania ran, kawałkami tkanin poplamionych krwią i butelkami z alkoholem, lekko zabarwionym na czerwono. Uwagę Mistrza przyciągnęła jednak ukryta na dnie szuflady gruba, stara księga. Oprawiona była w brązową skórę, a zdobiły ją wykonane z czystego złota rogi i litery. Pod dumnym napisem "Wielcy Rycerze Świętego Miecza" widniały dwie zdobione, połączone ze sobą litery S i G - Sanctum Gladius.
Phantom otworzył księgę powoli i ostrożnie. To co ujrzał po prostu go olśniło. Strony od dołu do góry zapisane były tekstem, najwyraźniej w większości łacińskim. Od czasu do czasu zdarzały się też rysunki, projekty i mapy. Po przerzuceniu wszystkich kartek, Mistrz zauważył długą listę władców Zakonu. Zaczynał ją osobnik nazwany Ensis Gladius, a mistrzem był w latach 810 - 828. Mistrz uzupełnił zapis. Kończył go teraz Kraver Lynch 1188 - 1190. Phantom dałby wcześniej głowę, że Zakon został założony przez Gorana, około dwudziestu lat temu. Przeglądając daty doszedł do wniosku, że każdy mistrz rządził osiemnaście lat, aż do Kravera, który zginął po dwóch latach.
- Mistrzów było już dwudziestu? Sam jeszcze donosiłem cegły przy budowaniu zamku - wyszeptał z niedowierzaniem.
Otworzył księgę gdzieś w środku i zaczął powoli tłumaczyć zapisane mały literami zdania.

I Miecz wskaże sprawiedliwość, i dwie strony będą
rządzić i ludzi prowadzić.
Dwie strony walczyć będą, razem i osobno
i woda ugasi ogień, a ogień uniesie wodę.
I w wiecznej harmonii chaosem i zło będą karcić.
I dwa znaki się połączą
I Zakonu dom powstanie!


Po przewróceniu paru stron ujrzał tekst pisany innym charakterem, ale mimo bólu głowy wywołanego myśleniem, tłumaczył dalej

Po dwóch dekadach
Harmonia zostanie zachwiana
Za Harmonią Zakon pójdzie
Aż dom jego zostanie zachwiany.
A on powróci, by walczyć
Z tym, czemu nie mógł się przeciwstawić
Powstańcie bracia, czas walczyć!


- Co ten Lynch tu robił? Tłumaczył tomiki poezji starorzymskiej? - Powiedział sam do siebie Phantom, opuszczając księgę.

Zdziwienia tego wieczoru nie brakowało. Przed Mistrzem stał Kraver Lynch we własnej osobie.

- Powstań Phantomie, bo wkrótce czas walczyć!
- Lynch!? Przecież Ty nie żyjesz...
- No coś ty mądralo? Zawsze myślałem, że takie rzeczy jak śmierć, są dla ciebie bardziej oczywiste...
- Masz jeszcze coś ciekawego do powiedzenia? - spytał zgryźliwie Phantom.
- Schowaj tę księgę, niech nikt nie wie, że ona istnieje. Tylko ty nad nią myśl, bo tylko Mistrz może zrobić to, co ona nakazuje. Nie wiadomo kiedy będzie trzeba walczyć, ale będzie trzeba. Dudekkss już tu idzie, mamy wiele do obgadania. Nie wiesz co się dzieje z EDem?
- A tego zawsze nie ma, jak potrzeba...
 

Kyroge

Member
Dołączył
14.4.2008
Posty
351
Tymczasem Kyroge ćwiczyła na placu treningowym. Jeszcze trochę zaspana wymierzała szybkie i celnie ciosy w wymyślonego przeciwnika. Wyobrażając sobie orka, który niezdarnie machał toporem, ogarniał ją gniew, który wyładowała, zadając przeciwnikowi śmiertelny cios w serce.
Potem wyobrażała sobie jeszcze więcej orków, demony, cieniostwory..... Każdego z przeciwników pokonywała inaczej.
Gdy już wybiła całe armie wymyślonych rywali, stanęła i myślała o śp. Mistrzu Kraverze. O jego następcy - Mistrzu Phantomie i o braciach zakonnych, z którymi składała przysięgę, że będą walczyć o Zakon - ASie i Rangizie.
Po chwili spojrzała w niebo. Wydawało jej się, że słyszy śpiew chóru po łacinie. Zamknęła oczy. Słyszała głosy rogów wojennych, szczęk broni, krzyk umierających rycerzy.....
Nim cokolwiek zdążyła zrobić, leżała już na ziemi. Miecz upadł tuż obok niej. Nie wiedziała, co jest grane....
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
dudekkss wpadł do komnaty wielkiego mistrza. Zjawa siedziała już przy stole wraz z mistrzem. Czekali na niego. Komtur mruczał coś pod nosem. Usiadł na drewnianym krześle naprzeciw ducha byłego mistrza. Zjawa zaczęła mówić :
- Posiedzenie zacznijmy od ustalenia pewnych faktów..... - były mistrz przerwał swą wypowiedź, ponieważ komtur wody grzebał coś w swojej szacie. Wyglądał jakby czegoś szukał.
- Co ty robisz u licha ! dudekkss skup się nie mamy całej wieczności. Tylko nie mów, że znowu będziesz palił to świństwo które sklejasz u siebie w komnacie ?
- A myślisz, że bez zapalenia tego specyfiku przeżyje taki stres jaki mi dziś zaserwowałeś ?
Komtur nabił swoją fajkę dość specyficznym tytoniem koloru czerwonego, który błyszczał się. Odpalił za pomocą zaklęcia i zaczął kopcić.
- Dobra teraz mów - uśmiechnął się komtur.
 
E

Electric_Dragon

Guest
Electric_Dragon tymczasem siedział w swojej własnej kwaterze, niezbyt wygodnej. Prosta cela jego zdaniem najlepiej oddawała jego osobowość. Po co mu biblioteczka skoro mógł w każdej chwili zajrzeć do biblioteki zakonnej. Stół, kil;ka krzeseł, łoże, szafa na ubrania. Przed awansem na komtura podróżował po górniczej dolinie by odszukać wszelkich nauczycieli w posługiwaniu się bronią sieczną, obuchową i dystansową. Przypłacił to dwiema bliznami na ciele, gdy został zaatakowany przez bandę zębaczy.
O śmierci mistrza nie wiedział jeszcze, zbyt pochłonięty był nad obecnym zadaniem. Wiadomość, że został Komturem Ognia przyjął spokojnie. Po głowi chodziły mu kolejne punkty kodeksu zakonu. W zakonie był uważany za samotnika, po prawdzie czuł się lepiej sam. Jeśli opuszczał zamek - to niepostrzeżenie. Lubił piesze wędrówki. Na chwilę jego wzrok spoczął na pustej misie po kaszy gryczanej. Brzuch dał o sobie znać głośnym burczeniem. Może pora by ruszył się wreszcie z tej celi, celi brata zakonnego i przeniósł się do kwatery komtura garnizonu. Westchnął i wstał rozglądając się za jakimś ubraniem. Założył skórzane buty, lniane spodnie oraz kubrak. Opasał się pasem, którego klamra przedstawiała Feniksa, legendarnego ptaka, który odradzał się z popiołów. Wyszedł na korytarz w sobie znanym kierunku.
 
Status
Zamknięty.
Do góry Bottom