Opowiadanie Zakonne

Status
Zamknięty.

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
- Sprawa wygląda następującą - zaczął Kraver - Orkowie szykują się na ten atak od wielu miesięcy. Zebrali już liczne oddziały, liczące razem kilku tysięcy żołnierzy.
Zakonnicy spojrzeli po sobie niespokojnie, po czym pokręcili przecząco głowami.
- Mamy jednak niewielką przewagę, która nie skreśla nas z góry - kontynuował - lecz zanim powiem o tym, należy zrobic cos jeszcze, co podbuduje Wasze morale.
Silny wiatr uderzał miarowo w okiennice, które drżały i uderzały o zasuwy. Kilka ze świec zgasło, czyniąc w izbie półmrok, która przypominała teraz jedną z cel zamkowych znajdującej się w lochach.
Zakonnicy spojrzeli ponownie po sobie wzruszając ramionami i przyglądając się Kraverowi.
- Dwóch z Was - westchnęła zjawa - wybierze się do pobliskich osad i porozwiesza ogłoszenia o naborze do Zakonu Świętego Miecza. W tej sytuacji ważna jest również ilośc. Zajmie się tym Rangiz i Kyroge.
- Dlaczego ... - zbulwersował się Rangiz, po czym dostał z otwartej dłoni od byłego Mistrza - auaa... za co znowu !?
Na ustach wielu Braci pojawił się uśmiech, niewidoczny w tych murach od dawna.
- Dudekks i Electric Dragon, zajmiecie się szkoleniem wszystkich ludzi, wraz z nowoprzybyłymi, w zakresie magii, walki wręcz i posługiwaniu się bronią białą. Spokojnie, mimo wszystko mamy jeszcze troche czasu. A Wy jeśli wybieracie się do ludzi - zwrócił się do Rangiza i Kyroge - znajdzcie kilku dobrych kowali i rzemieślników. Na razie to tyle.
Wszyscy przytaknęli i zaczęli opuszczac sale.
 

El Bastardo

Władca Wiedźm
Moderator
Redakcja
Dołączył
1.10.2007
Posty
3025
Błędny rycerz podążał dziedzińcem zamkowym, kierując się w stronę kwater zakonników. Był członkiem Zakonu świętego miecza, tylko teraz uświadomił sobie że jego własny miecz zaginął.
Pewnie sprzedał komuś i nie pamięta tego, choć jest też szansa że zostawił go w swojej celi. Wszedł do części zamku gdzie znajdowały się cele zakonników, szedł korytarzem aż doszedł do swej celi. Znalazł wewnątrz porządek, zdziwił się gdyż dawno go tu nie było. Ucieszył się również kiedy spostrzegł swój miecz, wziął go do ręki i wykonał kilka ruchów i cięć. Ręka o dziwo pamiętała co to znaczy posługiwać się mieczem, choć do dawnej sprawności brakowało wiele. Rycerz skorzystał z łaźni, przywdział świeże szaty, przypasał miecz i wyszedł. Kierując się do głównego zamku w poszukiwaniu Mistrza. Chciał złożyć mu wizytę, oraz pokazać że wrócił. Po krótkiej drodze stanął przed salą, w której zwykł przebywać Mistrz zakonu. Zapukał i wszedł, podszedł do siedzącego mistrza, wyjął miecz i klęknął podpierając się na mieczu.
- Mistrzu wróciłem, witaj o Wielki Mistrzu, wybacz i pozwól ratować mój honor. Pozwól abym od tej pory mężnie i sprawnie wykonywał obowiązki członka zakony. Jestem gotów, postaram się nie zawieść po raz kolejny.
Nie zdziwił się że nowym mistrzem został PL, wieści szybko się rozchodzą, więc i ta mu nie umknęła.
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
Mijały dni, tygodnie. Cały zakon wyglądał jak wielkie mrowisko. Starania wszystkich jego członków zadziwiały mistrza i komturów. Każdy brat zakonny od rana do wieczora zajęty był treningiem. Ćwiczenia odbywały się pod okiem któregoś z komturów. Mijały kolejne dni, tygodnie.
Pewnego deszczowego i paskudnego dnia, dnia wolnego od ćwiczeń, do siedziby zakonu przybył mężczyzna. Wysoki, zgrabny, na swój sposób przystojny. Odziany w królewską zbroję. Prosił o kwaterę w zamku, gdyż wracał właśnie z podróży. Komtur Wody zauważył nawet jego paskudną ranę na nodze, ten nawet nie chciał zamienić słowa na ten temat. Człowiek ten był bardzo nerwowy i wybuchowy. Spożywanie z nim posiłku nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Do tego większość zakonników niezbyt ufała.
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Ptaki witały swym śpiewem pierwsze promienie Słońca o poranku. Ognisko już dawno się nie paliło, jednak małe kłęby dymu wydobywały się z pod popiołu, który jeszcze wieczorem był suchym drewnem.
Rangiz rozgarniał pozostałości po palenisku. Mieli szczęście, że ogień, który zdradzał ich pozycję, nie przyciągnął orków lub innych bestii tych lasów.
- Kyroge, wstawaj. Musimy już iść śpiochu. - mówił Rangiz szturchając siostrę zakonną.
Ta, zaspana zaczęła się szykować do dalszej podróży, pocierając dłońmi o oczy.
Godzinę później oboje marszowali leśną drogą, w stronę miasta. Była ona niebezpieczna. W jej okolicy grasowali bandyci, którzy żyli z okradania podróżników i kupców, kiedy ci nie mieli czasu dostać się do miasta o wiele dłuższą lecz bezpieczniejszą drogą. Także czas zmusił dwójkę zakonników do wybrania drogi przez las.
Gdy dochodzili już do skraju buszu, Kyroge spostrzegła kogoś w oddali. Oboje jednak szli dalej.
- Przecież nie każdy spotkany w lesie musi być bandytą.
- Kyroge uspokajała przestraszonego zakonnika. Nie był on typem bohatera. Wolał nie wdawać się w potyczki fizyczne. Większość konfliktów starał się rozwiązywać intelektem.
Zbliżał się moment spotkania z tajemniczą osobą. Jej wygląd nie napawał radością. Podarte ubranie, zakrwawione ręce. To skłoniło zakonników do wyjęcia mieczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
Coś ty za jedne? - krzyknął Rangiz, dziwnie piszczącym głosem.
Ratujcie, ratujcie! - takiej odpowiedzi doczekał się Rangiz.
Kyroge chciała o coś zapytać, jednak obdartus uprzedził:
- Orkowie, orkowie oblegają miasto. - po czym wyzionął ducha.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Phantom ciągle wertował starą księgę. Przeczuwał, że orkowie wkrótce zaatakują, a wiedział, że w bezpośredniej potyczce Zakon nie miał szans. Wiedział też, że orkowie nie dadzą za wygraną i najprościej będzie trzeba ich powybijać. Wysłał już kilku giermków do umacniania murów zamkowych, oraz podparcia ich palami drewna. Wiedział, że orkowie nie są głupimi zwierzętami. Następnym krokiem było poustawianie pod murami pieców i wielu wiader smoły, która miała być wciągana na mur i wylewana na pierwsze rzędy orków.
Potem pobudowane zostały posterunki łucznicze. Łucznicy mieli atakować spod muru, aby sami nie zostali wystrzelani. Miało to być właściwie strzelanie w ciemno, ale dla orków, którzy atakowali całą, nie kończącą się armią, było to strzelanie zabójcze. Zakonni magowie zostali podzielenie na dwie grupy: bitewne i sanitarne, a uczeni poustawiali materiały wybuchowe daleko od zamku, oraz ukryli się w leśnych jaskiniach.
Cel był jeden - zabić jak największą ilość orków, zanim oni dotrą do zamku. Wiedział, że będzie ciężko, ale nie mógł przegrać. Wysłał nawet gońców do pobliskich gildii i na zamek królewski, w nadzieli, że ktoś zaatakuje orków i pomoże mu odeprzeć atak.

W księdze natomiast znalazł następny ciekawy zapisek:

"I ten kto dwudziestego pana zabił,
jego dzieci w morzu utopi.
Gdy jednak w dzień Magnusstella,
wielka gwiazda przez rękojeść Miecza
miejsce wam wskaże
jest nadzieja!"

Mistrz spojrzał przez okno
- Dzień Wielkiej Gwiazdy dopiero za miesiąc...
Nadzieja jednak była, bo w rękojeści miecza był rubin, a na ścianie naprzeciw okna, wisiała mapa terenów zamku.
 

Aniol Stroz

Najlepszy grafik
Moderator
Redakcja
Dołączył
14.10.2006
Posty
2046
AS niemalże cały czas trenował. Jednak miał jakieś dziwne wizje.
- To coś musi znaczyć. Muszę kogoś znaleźć!- powiedział na glos. Ruszył w stronę siedziby mistrza.. Jednak w połowie drogi zawrócił.. Postanowił iść na zwiad. Wiedział iż było to niebezpieczne, jednak dla zakonu.. Po cichu wyszedł za mury.. Po kilku minutach był już w lesie. Zachowywał się bardzo cicho.Powoli las się kończył.. To co zobaczył, było straszne.. Horda orków zbliżała się.. Była jeszcze daleko, jednak było już ich widać. Słychać było róg wojenny, bicie w bębny.. Bez wahania wracał jak najszybciej do zamku.. I to był błąd.. Napotkał na swojej drodze jednego orka - był to najprawdopodobniej zwiadowca. Wyciągnął miecz.. Dostał w plecy.. Ork już prawie go miał, gdy ten wbił mu miecz prosto w serce.. AS ledwie się ruszał, bowiem plecy strasznie go bolały.. Tuż przed murem padł. Po chwili jednak znów wstał. Wszedł do środka.. Powiedział do jednego z giermków by ogłosił czerwony alarm.. Sam teraz poszedł do komnaty mistrza.. Gdy już tam się znalazł powiedział:
Mistrzu, wiem że bez pozwolenia.. Ale horda orków się zbliża....
Po tych słowach padł, a Phantom zobaczył jego ranę na plecach..
 

Kyroge

Member
Dołączył
14.4.2008
Posty
351
Kyroge patrzyła na zmarłego przed chwilą człowieka. Nie mogła uwierzyć wo to, co przed chwilą usłyszała. Po chwili wychrypiała:
- Rangiz, czy ci się to podoba czy nie, muszę powiadomić Mistrza.
Zakonnik osłupiał. Nie wiedział, czy siostra zakonna stchórzyła, czy po prostu chce powiadomić Phantoma.
- Ale... - powiedział niepewnym głosem Rangiz - chyba mnie tu tak nie zostawisz?
- Jasne, że nie - odparła Kyrgoe i podniosła swój amulet ku niebu. Ten zajaśniał i obok zakonników pojawił się anioł. Był wysoki, szczupły, nieco przygarbiony i miał na sobie złotą zbroję. Jego kruczoczarne, krótkie włosy targał wiatr. Oczy miał zielone, tak jak Kyroge. Miał duże, białe skrzydła a nad jego głową jaśniała aureola. W dłoni dzierżył miecz.
- On będzie cię chronił - powiedziała siostra zakonna do Rangiza, po czym zwróciła się do anioła - Pomóż Rangizowi w walce.
Anioł posłusznie stanął obok zakonnika. Kyroge obróciła amulet w palcach i obok niej pojawił się skrzydlaty, biały cienoistwór. Siostra zakonna usiadła na jego grzbiecie i cieniostwór pomknął ku Zakonowi.
Rangiz przez chwilę patrzył na całą tą sytuację. Nie wiedział, co ma o tym myśleć.
Tymczasem Kyroge wylądowała niedaleko zamku. Cieniostwór zniknął. Siostra zakonna wyciągnęła miecz i pobiegła w stronę zamku.
Jednak po drodze spotkała orka w pozłacanej zbroi. Ten zaatakował. Rozpoczęła się walka. Wydawało się, że ork ma przewagę. Po wymianie ciosów Kyroge padła na ziemię. Ork chciał już ją zabić, gdy Kyroge nacelowała w niego mieczem i prosto w jego serce pomknął błękitny piorun, który zabił orka. Siostra zakonna wstając, szepnęła "Dzięki Ci, Adanosie" i pobiegła dalej.
Gdy dotarła do zamku, biegła do komnaty Mistrza.
- Co ci się stało?!
- Kyroge, kto cię tak urządził?
Giermkowie zasypywali ją pytaniami. Jednak biegła dalej. Wbiegła do komnaty Mistrza.
- Mistrzu... Jest gorzej niż... niż myśleliśmy... - bełkotała Kyroge - Ork... orkowie oblegają miasto....
Wtedy z jej rozciętego policzka popłynęła strużka krwi. Wyglądała, jakby wróciła po walce z hordą wilków. Całą twarz miała w zadrapaniach, rany zdobiły jej bladą twarz. Rany na rękach wciąż dawały o sobie znać. Zobaczyła ASa. Uklękła obok niego i nieśmiało spytała:
- AS, co ci jest?
Jednak jej pytanie pozostało bez odpowiedzi. Brat zakonny miał ranę na plecach. Z oczu Kyroge popłynęły łzy. Nie umiała ich powstrzymać. Wszystko działo się tak szybko i bezlitośnie próbowało osłabić Zakon...
- Mistrzu, chyba tak tego nie zostawimy! - szepnęła słabo siostra zakonna i spojrzała w twarz Phantoma...
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Phantom nie wiedział co robić. Po otrzymaniu stanowiska Mistrza jeszcze nie musiał narażać życia swoich ludzi. Był zdenerwowany, że nie panuje nad wszystkim, a na te całe ukazanie "drogi do zwycięstwa" musi czekać jeszcze kilka tygodni. Uznał, że miecz tak na prawdę ma tylko jedno przeznaczenie. Mistrz wyjął miecz z gablotki. Był świetnie wyważony i na pierwszy rzut oka niesamowicie ostry. Na drugi rzut oka przerażał nawet właściciela.
Następnie zdjął z manekina swoją złotą, rzeźbioną zbroję, okrył się czarną peleryną i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając tam rannych braci. Gdy dotarł na dziedziniec zamkowy, wszyscy obecni natychmiast stanęli w rzędach, na baczność.
- Bracia! Przed nami pierwsza z wielu walk, które czekają nas w tej wojnie. Będziemy cierpieć, będziemy płakać i krzyczeć. Pamiętajcie jednak, że nie jesteście bandą brudnych, najemnych bandytów, tylko Zakonem Świętego Miecza. Wszystko co robicie, niechaj będzie sprawiedliwe, prawdziwe, uczciwe i wypływające prosto z Waszych serc. Brońcie swoich braci, brońcie Zakonu. Walczymy tu o wspólne dobro, nie o tytuły i pochwały. Przeżyliśmy już ciężkie chwile, po nich nastąpiły jasne dni. Teraz będzie tak samo.
W tym właśnie momencie zaczęły wybuchać chemiczne mieszanki przygotowane przez uczonych Zakonu. Około mili od zamku na wyspie stała śmierć. Szyderczo się śmiała i barbarzyńsko krzyczała.
Phantom wyjął Święty Miecz z pochwy i wzniósł go ku górze, tak, że ostatnie promienie słońca kryjącego za ciemnymi chmurami, przebiły się przez jego cudowną, kryształową klingę, oświetlając każdego zakonnika z osobna. W tym momencie wybuchł gwar. Niektórzy krzyczeli "Za Zakon!", niektórzy "Boże, chroń!", a inny po prostu krzyczeli. Właśnie zaczęła się ta najgorsza część każdej bitwy - walka z czasem. Łucznicy czekali w skupieniu, aż wróg będzie na tyle blisko, by dosięgły go strzały. Magowie skupiali się, by móc w zbliżającej się chwili rzucać zaklęcia ochronne, a młodzi giermkowie, posłani do wbijania ostrych pali drewna w ziemię przed murami , wracali przerażeni do zamku, potykając się o własne nogi i przybierając prawdziwie martwe kolory. Zapadła cisza. Phantom obserwował wszystko z wysokiej wierzy, na którą właśnie się wdrapał. Ciche buczenie gdzieś niedaleko lasu przemieniało się powoli w nieznośny turkot. Mistrz wysłał jeszcze tylko cyrulika do ASa i Kyroge, po czym ze smutkiem spojrzał na będących już pół mili od murów orków. Wszystkich zmroziło, niektórzy łucznicy nie dawali rady trzymać cięciw, bo ich ręce był mokre od potu. Halabardnicy stojący przy beczkach z gorącą słomą zwracali z nerwów resztki śniadania. Wojownicy stojący po bokach dziedzińca przestali zawzięcie ostrzyć broń.
Strzelać! - krzyknął Mistrz, po czym dziesiątki strzał wystrzeliły w powietrze. Dałby słowo, że może szczegółowo opisać każdą chwilę, która teraz trwała. Przerażająca sceneria miała niedługo przejść w jazgot wojny. Strzały jak jeden mąż trafiły w pierwsze rzędy orków. Mistrz modlił się, aby jak najwięcej tych pasożytów umarło, zanim przedrą się przez mur. Widział kilka umięśnionych, przepełnionych i ogłupionych nienawiścią postaci, wbitych w drewniane pale i wojowników zrzucających przyparte do muru drabiny, oraz lejących palącą się smołę na rzędy wrzeszczących orków. Mimo przewagi, jaką było teraz położenie zamku, jego grube i ciepłe mury wydawały się teraz tak kruche i cienkie.

Za Phantomem stał duch Kravera Lyncha. Osoby, przy której zawsze wszyscy czuli się bezpiecznie. Jego oczy były matowe, a twarz spokojna, a zarazem gniewna i przepełniona rządzą zemsty.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Kolejne zastępy orków zalewały dolinę otaczając powoli mury Zakonu.
- Cholera Lynch nie stój tak i zrób cos - burza emocji wzięła górę nad Phantomem - sam sobie nie poradzę !
Zjawa spojrzała na obecnego Mistrza zachowując kamienną twarz.
Uniósł rękę w stronę nieba...
- Zakonnicy! - krzyk Kravera wypełnił dolinę. Wrzawa walki ustała. Słychac było jedynie krzyki agresorów u stóp zamczyska - Pamiętajcie o co walczycie Bracia! Krew i Honor... Ponad wszystko! A teraz wyciągnijcie swe miecze, napnijcie łuki, załadujcie działa. Będziemy walczyc do ostaniej kropli krwi! Nawet, jeśli mamy wszyscy zginąc! ZA ZAKON!
Po tych słowach sam wyciągnął miecz i ruszył na pierwszy zastęp bestii, które zdążyły wedrzec się do środka.
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
Komtur wody właśnie szedł na plac boju. Jak zwykle spóźniony, jak zwykle ostatni, jak zwykle bez większego zapału. Dziś ubrany był w togę bojową, towarzyszył jej jeszcze większy hałas. Sprytniejsze oko wyłapało by blask bijący od ubioru. Komtur przechodził akurat przy As'ie i Kyroge. Gdy zobaczył co robi z nimi cyrulik pogonił go od nich kopniakiem i wrzasnął :
- Co ty robisz miernoto ?! Odejdź, bo zrobisz im większą krzywdę !
W jego głosie dało wyłapać się ogromne zdenerwowanie i wielki ładunek agresji. Pogoniony cyrulik także nie przypominał zadowolonego. Komtur kucnął nad rannymi. Zaczął się nimi zajmować tak jak uczono go jeszcze w klasztorze. Dwa czary, opatrunek i wszystko było gotowe. Gdy wykonał wszystko skinął tylko na zakonników głową i bez słowa ruszył dalej, kierował się w stronę murów.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Gdy orkowie przebili się przez bramę, Phantom musiał całkowicie zmienić taktykę. Słabo opancerzonych łuczników wysłał na mury, skąd mieli strzelać do wrogów, którzy nadal nie mogli wejść przez dość wąską bramę i za wszelką cenę chcieli wdrapać się na mur albo wydłubać w nim dziurę. W tej chwili do gry wstąpili magowie bitewni. Osłaniali ich ciężkozbrojni rycerze, którzy mimo przewagi liczebnej i siłowej wroga, odpierali coraz to silniejsze ataki orków. Szala zwycięstwa zaczęła się raczej przechylać na stronę Zakonu, ale wszyscy musieli być czujni i przygotowani, szczególnie, że te stworzenia to pomiot Beliara. Phantom sam musiał włączyć się w walkę. Święty Miecz ciął przeciwników jak żyletka, atakował szybko, ale zawsze idealnie po linii prostej, znakomicie blokował ataki, a przy tym nie było widać na nim nawet śladu zniszczenia.
Walka zmieniła się w chaotyczny taniec. Zakonni wojownicy machali mieczami jak na treningach. Obroty, odejścia, uniki, a to wszystko na palcach. Wszystko wyglądało tak pięknie, kiedy Phantom zauważył, że jeden z orków, ale raczej zwiadowca, włamał się potajemnie do zamku.
- Lynch! Choć ze mną natychmiast! - przekrzykiwał wszystkich Mistrza
Gdy dwaj mistrzowie walczyli już ramię w ramię zaczął się dialog. Niestety krótki i niestety nie dialog.
- Powiedz mi, co takiego jest w zamku, czego szukają orkowie?
 

El Bastardo

Władca Wiedźm
Moderator
Redakcja
Dołączył
1.10.2007
Posty
3025
EL Bastardo wybiegł z komnat pędząc do walki. Miał na sobie zakonną zbroję a w ręku miecz jednoręczny, ostrze było zdobione starożytnymi runami. Ostatnie dni przed atakiem spędzał w sali treningowej, gdzie jego zdolności powróciły do dawnej sprawności. Wybiegł na dziedziniec gdzie trwała walka, zobaczył Mistrza stojącego tyłem do biegnącego na niego orka. EL był szybszy, błyskawicznie znalazł się między mistrzem a orkiem. Ciął od dołu, końcówką ostrza. Ork zawył i po chwili z długiej szramy od brzucha po szyję buchnęła krwista ciecz. Ork padł na ziemię. Wojownik nie miał spokoju, zbliżył się właśnie drugi ork, ten wyglądał jak doświadczony elitarny orkowy wojownik. EL Bastardo był gotowy, ork pierwszy zadał cios. Ciężki miecz orka został sparowany runicznym mieczem wojownika. Następnego ciosu El uniknął piruetem i błyskawicznie sam zadał cios ale spóźnił się o sekundy, ork zblokował swym żelazem. Elitarny kopnął wojownika w klatę i odrzucił go tym samym w tym, pchnął mieczem mocno i celnie. Musiał trafić, nie trafił Bastardo zdążył wstać i odbić miecz orka swoim a siłę odbicia wykorzystał na atak. Miecz wszedł po rękojeść w pierś orka. Zacharczał przeraźliwie, El przy pomocy nogi wyją miecz zakręcił się i pewnym cięciem zrąbał łeb orka. Ciało opadło a głowa potoczyła się po bruku.
- Panie co tu się dzieje, dlaczego orkowie nas atakują.
Zapytał El podchodząc do mistrza.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Cały Zakon walczył ramię w ramię, ale mimo, że orkowie umierali zdecydowanie szybciej, każdy ich cios znacząco osłabiał Zakon.
- Nie mam pojęcia co ich do tego skłoniło, ale chyba szukają czegoś w Zamku - odrzekł zdezorientowany Mistrz - Ale lepiej to sprawdźmy, choć ze mną.
Phantom i El Bastardo minęli kilka grup orków walczących z Zakonnikami i pognali czym prędzej do Zamku. W sali wejściowej nie było śladu walki, ani najeźdźców. Wszystko wyglądało normalnie, jakby czas się zatrzymał. Zakonnicy przeszli przez salę ostrożnie, czując, że ten spokój jest podstępny i niebezpieczny. Nic się jednak nie zdarzyło. Jednak gdy postawili stopy w korytarzu, powoli zaczynali słyszeć szczęk oręża.
- Do mojej komnaty! Szybko! - Wrzasnął Mistrz.
Po chwili El Bastardo i Phantom stanęli przed drzwiami. Szczęk oręża powoli cichł, ale to nie kroki Kyroge i ASa dało słyszeć się wewnątrz, ale ociężałe tupanie orków. Zakonnicy wbiegli do komnaty i zaatakowali orków z zaskoczenia. Gdy pierwszy z nich padł po trafnych i szybkich uderzeniach wielkich wojowników, drugiego nie było już widać. Phantom rzucił okiem na krwawiącą Kyroge i omdlałego ASa. Wszystko przestało się liczyć, jego Zakonnicy cierpieli. Wielu umarło już pewnie na dziedzińcu. Mistrzowi coś nagle zaświtało w głowie. Sięgnął do tajemniczej szafki przy wejściu do komnaty. Znajdowała się tam okrągła runa, przedstawiająca. Płomień. Zawładnęło nim poczucie zemsty. Mistrz wyszedł z pokoju spokojnie, wymierzył ręką w uciekającego orka i w jednej chwili szybka, ognista poświata błysnęła, łącząc niczym sznur orka i Phantoma, a dało się usłyszeć łomot, który towarzyszy uderzeniu ciężkiego ciała o podłogę. Tym razem były to jednak cztery uderzenia. Na początku opadł miecz orka, potem upadła ciężka księga, którą owe stworzenie wykradło z biurka Mistrza, następnie opadł ork, a po nim wycieńczony rzucaniem silnego zaklęcia Phantom.
- El Bastardo... - szepnął ledwie żywy Mistrz
- Tak panie?
- Każ wszystkim atakować pełnią sił, szczególnie magom. Orkowie są podatni na magię.
- Tak Mistrzu.
- Jeszcze jedno - pieprzyć humanitarność...
 

El Bastardo

Władca Wiedźm
Moderator
Redakcja
Dołączył
1.10.2007
Posty
3025
Wojownik pomógł mistrzowi i oparł go o ścianę.
- Bądź spokojny mistrzu, orkowie pożałują tego co zrobili. Podał księgę mistrzowi i pobiegł na wieżę.
- Do broni członkowie zakonu Świętego Miecza. Zwołać magów, atakować magią, nie mieć litości. Nie brać jeńców a rannych dobijać. Orków czeka kara za napad na nasz zakon. Jego głos był straszny odbił się echem a słyszeć go było w całym zamku i jeszcze dalej.
El Bastardo zbiegł na dół do komnaty cyrulika.
- Szybko do komnaty mistrza, tam potrzebna twoja pomoc.
Uzdrowiciel zabrał co potrzebne i pobiegł pędem.
Bastardo udał się na dziedziniec, w prawej ręce niósł miecz z którego kapała ciemna orkowa krew. Był spokojny ale w jego oczach było widać złość i chęć zemsty. Walczył jak opętany ale jego ciosy były pewne i wymierzone tak by zabijać i to w okrutny sposób. Orkowie wyli i umierali pod mieczem wojownika. Magowie zakonni już siali spustoszenie w szeregach orków. Zakonni rycerze walczyli jak mogli. El bastardo nie oszczędzał wrogów, nie czuł zmęczenia, miecz sam zadawał ciosy. Wojownik nie znał magi, ale to nie przeszkadzało, jego miecz zadawał śmierć równą śmierci zadawanej przez ogniste pociski magów.
 

dudekkss

Carcass
Weteran
Redakcja
Dołączył
2.2.2005
Posty
3346
Ostatni ork w zasięgu wzroku padł od czaru rzucanego przez jednego z magów. Jego ciało padło zwęglone na polanie zadeptanej przez napastników. Orkowie przerażeni dziką szarżą zakonników zwyczajnie uciekli z pola bitwy. Cały zamek i przyległe tereny wyglądały prawie jak zgliszcza, albo jak bardzo zdewastowane pobojowisko. Komturowie przebywali właśnie w kwaterze słabego jeszcze mistrza zakonu. Omawiali straty. O dziwo zaginęła ciężka księga, która wydawała się już zabezpieczona przed najeźdźcami. Do tego zniknęły święte relikwie przechowywane w kaplicy. Poza zniszczonymi budynkami i murami nie stało się nic poważnego. Kilki zakonników rannych, kilku nieprzytomnych. Mimo tego strata relikwii i tajemniczej księgi zabolała najbardziej.
- Trzeba będzie to odzyskać - rzekł komtur wody wypuszczając dym z fajki nosem.
- To z pewnością, ale kto się tego podejmie ? - zapytał komtur ognia ? - my musimy, przynajmniej powinniśmy pilnować zakonu w czasie jego odbudowy po bitwie .....
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Orkowie, którzy uciekli z zakonnego Zamku, rozbili obóz za ogromnym lasem, który teraz dzielił dwie wrogie sobie rasy. Ich szamanie leczyli rannych. Niektórzy rozbijali ostatnie namioty. Reszta hucznie radowała się z uzyskanego celu, w sobie tylko znany sposób.
Jednak dwaj orkowie trzymali się z boku od tego wszystkiego. Stali ciągle w jednym miejscu, odkąd tylko tu przybyli. Pilnowali czegoś.
- Ahhrr! - jeden z orków spojrzał w stronę Kyroge, który potłuczona i związana leżał, wydając z siebie dziwne odgłosy, odgłosy świadczące o tym, że mocno cierpi. Półprzytomna, ocknęła się. Rangiza nie było obok, chodź został schwytany razem z nią, gdy wracali z miasta do zamku zakonnego.
- Gdzie... - nie zdążyła dokończyć, gdyż znowu straciła przytomność.
W centrum obozu stał dużych rozmiarów namiot. Od razu było widać, że nie sypia w nim zwykły ork. W środku stał stół, a na nim znajdowały się orkowe przysmaki, którymi zajadał się Rangiz.
-... A więc zrobisz to? Pamiętaj, co zyskasz pomagając nam. Chyba nie muszę ci mówić co cię spotka w przypadku odmowy. - zakończył swą wypowiedź wysoko postawiony ork.
Zapadła cisza. Rangiz spocony, mocno zdenerwowany, odłożył miskę na bok. Wziął głęboki łyk ludzkiego wina, które prawdopodobnie zostało zgrabione podczas oblężenia miasta. Widać było, że w środku bił się sam ze sobą. Zacisnął pięść, uderzył nią o stół i krzyknął:
- Będzie jak zechcesz!
Wyśmienicie. Wyruszasz o świcie. Zabierasz ze sobą swoją towarzyszkę. Nie jest nam do niczego potrzebna. Wymyślisz jakąś historyjkę, by nie zadawała zbędnych pytań. - rzekł wyraźnie zadowolony ork.
Dwaj orkowie podeszli do zakonnika, na wyraźny rozkaz ręką orka - rozmówcy, który dodał:
- Odprowadzą cię do twojego namiotu. Gdy już będziesz na miejscu, nie próbuj zmieniać zdania. Pamiętaj, że wszędzie cię znajdziemy. - dodał.
 

Phantom Lord

Active Member
Dołączył
9.8.2007
Posty
1351
Phantom powoli odzyskiwał siły. Liczył czas. Wiedział, że to, czego miejsce miał wskazać miecz, było bardzo znaczące. Najwyraźniej w księdze musiało być też wspomniane coś o relikwiach zakonnych. Pluł sobie w nieogolony zarost, za nie doczytanie wszystkiego. Coraz bardziej wierzył, że orkowie nie są tylko bezmyślnymi, nienawidzącymi stworzeniami. Chcą mieć broń, która jest przeznaczona dla Zakonu. Ktoś z Zakonu musiał im donieść o księdze i tym, co ona wskazuje. Ponadto zniknęło gdzieś dwóch, jednych z najdroższych sercu Mistrza zakonników. Wszystko to bardzo niepokoiło Phantoma. Najbardziej to, że za kilka dni wypada Dzień Wielkiej Gwiazdy. Orkowie na pewno chcą zobaczyć miejsce ukrycia tego... czegoś. Możemy szykować się na kolejną bitwę, chyba, że oni przyślą swojego szpiega.
 

El Bastardo

Władca Wiedźm
Moderator
Redakcja
Dołączył
1.10.2007
Posty
3025
El bastardo kiedy zauważył że orkowie uciekają, wytarł miecz o najbliższego nieżywego orka i schował go. Szybkim krokiem udał się do komnaty mistrza, tam dowiedział się co się stało i chodź teraz po walce czuł zmęczenie był gotów choćby zaraz znowu iść w bój, gdyby zaszła potrzeba.
- Jeśli jest potrzeba ruszę za tą bandą orków, zabiję i odbiorę to co zabrali.
Powiedział El w sali Mistrza w chwili gdy akurat panowała cisza.
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Dwóch braci zakonnych weszło na plac Zakonu. Nie zrobili tego jednak tak jak zawsze - ominęli bramę i przeszli przez wyrwę w murze. Byli to Rangiz i Kyroge, która była nadal nieprzytomna. Rangiz niósł ją na barkach.
Zakonnicy, którzy byli zajęci pracą przy zniszczeniach, przerwali swe zajęcia i odprowadzali dwójkę wzrokiem do wnętrza Zamku. Tam udali się oni prosto do komnaty mistrza. Rangiz wszedł nic nie mówiąc, położył Kyroge obok wejścia i sam upadł na kolana ze zmęczenia. Ranną od razu zajęli się medycy. Zakonnikowi podali butelkę wina, którą od razu wypróżnił, po czym zaczął opowiadać co ich spotkało:
- ... A tu co się wydarzyło?
Na to pytanie otrzymał wyczerpującą odpowiedź. Był w niej zawarty punkt zaczepienia do rozmowy, która nastąpić musiała. rozmowy, która skutki mogły być nieodwracalne dla całego Zakonu. Jednak nie było to jeszcze ani miejsce na nią.
zmęczony Rangiz wstał i udał się do swej komnaty, gdzie nie mógł spać spokojnie. Męczyły go koszmary, które wyprzedzały bieg zdarzeń...
 

Elessar

Inkwizytor
Weteran
Dołączył
30.12.2007
Posty
2679
Elessar szedł po lesie. Został wysłany na przeszpiegi. Wędrował w ciemności już od godziny, a orków ani śladu. Nagle usłyszał dżwięk w oddali. To brzmiało jak bęben wojenny. I nim było. Orkowie mieli ucztę zwycięzców. Wokół wielkiego paleniska siedziało z 300 orków. Inni, wyglądający na generałów, rozmawiali w namiocie.
Nagle ktoś złapał Elessara za ramię:
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Plugawy szpieg, tak ? Więc wypełniaj swój rozkaz i słuchaj, Morra. To, czego potęgi mieliście dziś okazję zakosztować, to zaledwie przednia straż. Na zachodzie zbiera się wielka armia. Nie jest mi dane wiedzieć, czy celem jest wasz zameczek, ale wiem, że za około miesiąc będzie on punktem kontrolnym. I uwierz mi, Morra, nie przejdziemy koło niego obojętnie. Leć i przekaż to swoim braciom.
Po czym puścił go wolno.
Zakonnik pędził ile sił w nogach. Gdy znalazł się w komnacie Mistrza, wystękał:
- Panie... Wielka armia... Już niedługo...
I runął na podłogę.
 
Status
Zamknięty.
Do góry Bottom