No... dawno mnie nie było mialem problemy z kompem a potem z netem, ale pisałem i pisałem i teraz daje wam kolejna cześć mam nadzieje ze jest rownie dobra co poprzednie.
Na ławeczce tuż przy tylnim wejściu siedział mężczyzna. Mamrotał coś do siebie: „Kolejnych darmozjadów mi tu przyprowadzili”. Jodełko popatrzył na niego jak na jakiegoś nie zrównoważonego.
-Kto to jest? – zapytał po chwili Kacperex., wskazując na siedzącego człowieka.
-To Akil, właściciel tej farmy. – odpowiedział Lord Vader.
-Wszystko z nim w porządku? – spytał Jodełko.
-Tak, a dla czego pytasz? – odparł przywódca palladynów.
-Chyba nie podoba mu się wasza i nasza obecność tutaj. – oznajmił Jodełko.
-Na szczęście on nie ma na to żadnego wpływu.
W obozie było czternastu rycerzy, jedenastu strażników miejskich i sześciu cywilnych wojowników czyli najemników. Do tego dochodzą jeszcze tutejsi farmerzy których jest razem siedmiu. Jak na takie małe gospodarstwo to tłok był tutaj niesamowity. Przy rozdrożu stał największy z namiotów do którego komandosi zostali po chwili wezwani.
Gdy tylko weszli do środka w ich stronę poleciał jakiś przedmiot.
-Ałłła! – zawył z bólu Jodełko. Owy przedmiot trafił komandosa w głowę po czym spadł z brzdękiem na ziemię. To była sakiewka ze złotem.
-Przepraszam, myślałem że złapiesz. To złoto za które wynajmiecie kogoś w gospodzie – powiedział Lord Vader. Zadzior podniósł sakwę, podrzucił ją kilka razy i zapytał:
-Ilu ludzi wynajmiemy za tyle złota?
-Macie tu 100 sztuk złota i wynajmiecie za to...yyy... jednego człowieka. – odpowiedział Vader
-Jednego?! Dżizys! Ale ty jesteś skąpy! Co mam po jednym człowieku? – krzyknął Zadzior
Rycerz zawstydził się trochę. Odwrócił się i podszedł do skrzyni. Wyjął z niej jeszcze jedną sakiewkę i zerknął na komandosów. Ci patrzyli na niego podejrzliwie. Palladyn wyją następną sakiewkę, następną i jeszcze jedną.
-Więcej wam nie dam! – oburzył się.
-Dobra dawaj to złoto i już wyruszamy. – powiedział Zadzior, podszedł do stołu i wziął pozostałe cztery sakiewki.
-I jeszcze jedno. Jesteśmy głodni cały dzień nic nie jedliśmy. Dajcie nam na drogę jakieś zupki chińskie. – poprosił Seba.
-Najlepiej marki „Kim-Lan” lub „Vifon” – dopowiedział Zadzior
-Nie mamy niczego takiego, idźcie do domostwa tam żona Akila da wam jadło. – oznajmił Vader.
Komandosi wyszli z namiotu i skierowali się do budynku.
-O cholera! Ale mnie wzięło! Muszę iść się gdzieś złamać. Jodełko nie masz chusteczek? – zapytał Seba.
-Niestety, będziesz musiał zadowolić się liściem. – zaśmiał się Jodelko.
Seba pobiegł koślawo w stronę lasu, trzymając rękę na pupie.
-Współczuję mu. W takim momencie go wzięło, przerąbane. – oznajmił Zadzior.
-Może porozmawiamy z Ozim i Edgarem. Może zgodzili by się nam towarzyszyć do klasztoru? – zaproponował Jodełko.
-Ja też ich polubiłem, ale nie wiem czy możemy im ufać. – odparł Kacperex.
-Ja zgadzam się z Jodełkiem. Kto wie jakiego syfa wypożyczymy sobie w tej gospodzie. Dobrze będzie mieć pod ręką kogoś sprawdzonego. – powiedział Zadzior.
-Mam nadzieję że wiecie co robicie. Nikomu nie możemy ufać. – rzekł Kacperex.
Ozi, siedział z Edgarem na tej samej ławeczce co wcześniej ten nienormalny farmer Akil.
-Witajcie, szkoda że wyszło tak jak wyszło. Że Vatras okazał się zwykłym draniem. – przywitał ich Ozi.
-I jak Edgar już nic ci nie jest? – zapytał Zadzior.
-Jasne, jestem cały i zdrów nafaszerowali mnie jakimś zielskiem i teraz mogę góry przenosić. – odpowiedział.
-No to świetnie, bo chcemy was prosić żebyście towarzyszyli nam w drodze do klasztoru. Po tym jak walczyliście z nami ramię w ramię nabraliśmy do was trochę zaufania. I zapłacimy wam.– zaproponował Zadzior.
-Ozi co ty na to? – zapytał Edgar.
-Jak na lato! Idziemy z wami! – odparł.
-No to świetnie. Pójdziemy teraz do tej jadłodajni i wyruszymy zaraz. – powiedział Jodełko wskazując palcem na budynek w którym będą się stołować. Wtedy podbiegł do nich Seba.
-I jak? Zrzuciłeś trochę kilo?
-Chłopaki nie uwierzycie co znalazłem. No zgadnijcie co? – zapytał Seba.
-Śmigło?
-Jakie tam śmigło. Tu mają toaletę! Taka drewniana budka, na drzwiach był jakiś napis w obcym języku „Toi Toi” ale jak zerknąłem do środka... No po prostu cud-malina, skórzana tapicerka, deska z najprawdziwszej wełny i to taka że aż w dupę ciepło. – odparł uradowany Seba.
-A papier? Mają tu papier? – zapytał Zadzior.
-No właśnie czym się podtarłeś? – ktoś tam zapytał.
-No cóż... no właśnie papier się skończył i...
-Nie podtarłeś się? – spytał z niedowierzaniem Jodełko.
-No krótko mówiąc to nie! – powiedział stanowczo Seba.
-Zaraz idziemy coś zjeść więc coś musisz zrobić z tymi rękami. – oznajmił Kacperex
-Macie racje, pójdę poszukać gdzieś jakiejś umywalki. Poczekajcie chwilkę.
Wtedy z budynku dobiegł dźwięk dzwonka, a po chwili nawoływania kobiety „Obiad! Obiad!”
-Szybko bo zajmą nam miejsca! – zawołał Edgar. Do domu zaczęli zbiegać się ludzie.
Wszyscy żołnierze, najemnicy i farmerzy. Jednak że komandosi byli blisko wejścia to wyprzedzili peleton i zajęli miejsca obok siebie, na końcu stołu. Chwilę potem do pomieszczenia wpadł tłum ludzi. Miejsca siedzące znalazło mniej niż połowa z nich. Reszta musiała brać na wynos, lub podchodzić do okienka McDrive.
-Alę się nam udało... – zaczął Zadzior
-No... w samą porę. – przerwał mu Jodełko.
-Zajął ktoś miejsce dla Seby? – zapytał Zadzior. Wszyscy popatrzyli na siebie.
-No pięknie. To teraz Seba będzie na nas krzyczał! – powiedział podniesionym głosem
Kacperex. Nagle ludziska przy stole zaczęły wystukiwać jakiś rytm, klaśnięcie i
dwa uderzenia nogami w podłogę, i tak w kółko. Po kilku takich kombinacjach wreszcie w pokoju pojawiła się kobieta z kieliszkiem i nożem w ręku. Po chwili zaczęła leciuteńko uderzać ostrzem noża w kieliszek. Zapadła głucha cisza.
-Dzisiaj na obiat jest grochówa! –oznajmiła. Tłum oszalał z radości! Wtedy do
Pomieszczenia wlazło dwóch mężczyzn którzy nieśli po jednym, wielkim kotle na łebka. Jeden postawił na początku stołu przy wejściu, a drugi na końcu gdzie siedzieli komandosi.
-Zaraz rozdam miski! – krzyknęła kobieta. Kacperex spostrzegł że na drugim końcu
stołu ktoś nie wytrzymał. Podniósł przykrywkę od kotła i wsadził łeb do środka. Siedzący obok niego najemnicy odsunęli mu krzesło. Gdy ten już się najadł i chciał usiąść z powrotem na swoje miejsce zamiast na krześle wylądował na podłodze. Przy**bał banią w kamienną posadzkę i już z niej nie wstał.
-Widzicie do czego prowadzą takie głupie żarty?! – zapytał Kacperex.
-No, w szkole nauczyciele mówili że kiedyś może się komuś coś stać no i teraz właśnie się stało. – oznajmił Jodełko. Mówiąc to zauważył że jakiś Kolo podniósł się z miejsca
i chciał włożyć łeb do drugiego gara, tak jak tamten. Jodełko bez namysłu poderwał się z miejsca i chwycił drania za łeb i uderzył nim o stół.
-Nie będę jadł zupy w której pływają włosy! – wrzasnął Jodełko w niebogłosy.
-Jodełko coś ty taki agresywny? – zapytał Zadzior. Komandos już miał usiąść na
miejsce, gdy nagle zawiesił tyłek w powietrzu i obejrzał się za siebie sprawdzając czy krzesło jest na swoim miejscu. Dobrze że się oglądnął bo mebel stał metr dalej. Popatrzył na siedzących obok Zadziora (po jego prawej i Oziego ( po lewej). Na ich twarzach widniał głupawy uśmieszek i na dodatek wyszczerzyli zęby.
-Bardzo śmieszne, no bardzo! – krzyknął oburzony Jodełko.
Wtedy nie wiadomo dla czego Zadzior zrobił się niebieski, a potem zielony. W końcu zaczął okropnie kaszleć i ściskać się za brzuch. Po chwili spadł z krzesła na podłogę i tam zwinął się i zaczął krztusić. Wszyscy przy stole wstali ż miejsc chcąc widzieć co się dzieje. W około Zadziora stanęli wszyscy komandosi, a ten krztusił się dalej.
-Może Cię poklepać? – spytał Kacperex.
-Zadzior co ci jest!? – krzyknął Jodełko, lecz ten krztusił się i kaszlał dalej.
-Wezwijcie pogotowie! – zawołał Kacperex.
-Zadzior nic ci nie jest? – zapytał ponownie Jodełko.
-Kłaczek... – wydyszał w końcu Zadzior. Teraz był czerwony jak burak. Cały zdyszany
i zlany potem.
-Kłaczek?! – zapytał Kacperex.
-Tak kłaczek, nic na to nie poradzę, sam wpadł mi do buzi – wysapał ciągle leżący na ziemi komandos.
Wszyscy usiedli już na swoje miejsca, gospodyni rozdała już miski na zupę. Każdy nalał sobie aż po same brzegi. W zupie pływały tak duże oczka tłuszczu że aż strach.
-Ale ta zupa tłusta! Już rosół mojej babci jest chudszy. – oznajmił wszystkim
Kacperex. Już nikt więcej nie marudził. Wszyscy komandosi zjedli i najedli się do syta to wyszli z pomieszczenia. Gdy tylko już znaleźli się na świeżym powietrzu dojrzeli że z drugiego końca obozu biednie do nich Seba. Zatrzymał się przy nich i zapytał:
-No to jak? Idziemy na ten obiad w końcu czy nie?
-Spóźniłeś się chłopie, dopiero co zjedliśmy. – odparł Zadzior.
-Jak to? Ale ja jestem wciąż głodny! – krzyknął poirytowany Seba.
-Normalnie, teraz jak chcesz to musisz podjechać do okienka z tyłu domu i wziąć coś na wynos. – odpowiedział mu Jodełko.
-Okienko z tyłu mówisz? Coś takiego jak McDrive w McDonaldzie? – mówiąc to udał
się we wskazany przez Jodełkę kierunek.
-Hehe, pamiętam jak kiedyś wyjechaliśmy czołgiem z jednostki, Ja, Lidka, Janek,
Szarik i Gustlik. Zgłodnieliśmy trochę i podjechaliśmy właśnie do „McStolca” i zamówiliśmy średnią kawę i ciastko w tym okienku. Kolesiana która nam podawała posiłek była zdziwiona i mało co się nie posrała ze strachu. – opowiedział Kacperex.
-No to były czasy, szkoda że Janek, Lidka i reszta zdezerterowali a potem ich powieszono za ziobro. – wspomniał Jodełko.
-No... – wyczerpująco wypowiedział się Zadzior.
-No to my chłopaki pójdziemy po ekwipunek i zaraz się spotkamy i wyruszymy. – zaproponował Ozi.
-Ok. To będziemy czekać przy namiocie Lorda Vadera. – odparł Zadzior.
Rozdzielili się i komandosi udali się w umówione miejsce.
-Poczekajcie tutaj, ja idę na chwilę do tego dowódcy zapytać się o coś. – rzekł Zadzior.
Wszedł do dużego namiotu i spostrzegł w samym rogu wielką miskę w której siedział Vader. Pluskał się radośnie. Widząc komandosa krzyknął! „Straż! Straż!”.
-Nie ma ich tutaj, wszyscy poszli na obiad – oznajmił spokojnie Zadzior.
-W takim razie czemu nie zapukałeś?!
-Bo to jest namiot i tu nie ma drzwi. - Do Zadziora dotarło w końcu że Vader się kąpie.
Po tafli wody pływała sobie swobodnie żółciutka kaczuszka. Sam Vader trzymał obydwie ręce pod wodą.
-Przepraszam pana, ale co pan tam robi? – zapytał Zadzior wskazując na zanurzone ręce palladyna. Skrępowany rycerz zaczerwienił się i szybko wynurzył ręce.
-Myję się! – krzyknął zawstydzony Vader.
-Ta jasne! A jedzie mi tu czołg? – powiedział komandos przytrzymując palec pod prawym okiem.
-Nie ważne, mów po co przyszedłeś!
-No więc, obiecałeś mi kilku żołnierzy którzy od eskortują nas do gospody.
-Ah tak, racja. Weź Se dwóch... albo nie, bierz trzech. Wybierz sobie których i powiedz im że ja tak kazałem. Nie przeszkadzaj mi już!
-...a i jeszcze jedno, jak będziesz wychodził to nie trzaskaj drzwiami.
Gdy Zadzior wyszedł z namiotu wszyscy już na niego czekali. Seba wcinał frytki w czerwonym pudełeczku z dużą, żółtą literą „M”
-I co powiedział Lord Vader? – zapytał Seba.
-Nic. Ten zboczeniec wali se gruchę w wannie! – odparł Zadzior
-No co ty?! – spytał Jodelko po czym wszyscy się zaśmiali się.
-Mam wybrać trzech żołnierzy którzy pójdą z nami do gospody, a potem Se sami wrócą. – oznajmił Zadzior.
-Edgar, Ozi, może wy tu kogoś znacie. Wybierzcie jakiś trzech zaufanych ludzi i dołączcie do nas szybko.- rozkazał Kacperex.
-Oki, już nawet mam kogoś na myśli.- odpowiedział Ozi.
-No ruszajcie się, ale już! – popędził ich Zadzior.
Czekali kilka minut. W tym czasie Jodełko i Kacperex poszli jeszcze zrobić siku, gdy wrócili wszyscy czekali już tylko na nich. Ozi wziął czterech ludzi zamiast trzech jak mu nakazał Zadzior. Strażnik miejski, najemnik i dwóch rycerzy. Słońce było wysoki na niebie kiedy komandosi wreszcie wyruszyli z farmy w dalszą drogę. Na przedzie szli Ozi i dwóch rycerzy, za nimi Zadzior, Seba i Jodełko. Kacperex trzymał się trochę z tyłu, a tuż za nim szedł Edgar i jeden strażnik miejski o latynoskim imieniu „Pablo”. Tylko on się przedstawił komandosom, Edgar opowiedział że znają się już kilka ładnych lat i że jemu powierzyłby nawet swoją nagą żonę na całą noc, takie miał do niego zaufanie. Gdy Edgar opowiadał o tym Kacperxowi, Pablo uśmiechał się pod nosem tak jakby już dmuchną mu żonę, ale komandos nie podzielił się swoimi spostrzeżeniami.
Wyszli ścieżką z obozu, która zaraz za namiotem Lorda Vadera rozwidlała się, Seba mówił że gdybyśmy skręcili w prawo do doszlibyśmy do kamiennych schodów przy których stał „Toi Toi”. My jednak udaliśmy się przed siebie. Po kilkunastu minutach marszu przed nami znajdował się kamienny most.
-Stać! – krzyknął szeptem Ozi. (specjalnie tak napisałem, żeby mi nikt nie powiedział)
-What’s up? – spytał Zadzior.
-Tam. Po drugiej stronie mostu, ktoś się chowa po krzakach. – odparł Ozi.
-Słyszałem że w tych okolicach grasuje jakaś banda zbójców. – oznajmił jeden z rycerzy.
-Idziemy dalej, ale boądźcie ostrożni. Ozi! Ty i twój kumpel rycerz miejcie łukiw gotowości. – rozkazał Zadzior. Teraz na przód wysunęli się Zadzior, Kacperex,
najemnik i rycerz. W drugiej linii Ozi i drugi rycerz, na skrzydłach Jodełko (na prawym) i Seba (na lewym), szyk zamykał Edgar który ubezpieczał tyły. Wszyscy ostrożnie przekraczali most. Krzaki przed nimi trzęsły się coraz bardziej. Gdy przeszli już 4/5 mostu zza drzew wyskoczyło czterech ludzi, zza skał kolejnych czterech, wszyscy mieli broń do walki w zwarciu.
Po kilku sekundach wpatrywania się bandyci ruszyli do ataku. Dwie strzały poleciały i dwóch zbirów padło martwych na ziemię. Zadzior i Kacperex również oddali po jednym celnym strzale (Skromnie trochę ale amunicję trzeba oszczędzać). Najemnik szybko zamachną się mieczem i rozciął po skosie jednego przeciwnika. Rycerz jednego dźgnął po oku, drugiego uderzył ręką w twarz, ten stracił równowagę i wypadł poza barierkę. Zleciał kilkanaście metrów w dół i z hukiem wylądował na drewnianym wozie roztrzaskując go przy okazji. Jeszcze jeden strzał z pistoletu Jodełki i droga była już czysta. Przeszli przez most. Na prawo i lewo mieli kamienne ściany. Nie były wysokie, na upartego dało by się po nich wdrapać, ale po co? Przed nimi droga w las. Nagle z góry, nie wiadomo skąd spadł kamień. Wszyscy podnieśli głowy. Po obu stronach ścieżki, na skałach stało po trzech ludzi, trzymali oni w rękach łuki i kusze. Z lasu wyszła kolejna gromadka, tych gnojów było sześciu. Wśród nich był RobinHood.
- No chłopaczki, teraz się zabawimy. Tu nie ma paladynów ani orków którzy mogli by was ocalić. Teraz się rozprawimy. – powiedział Robin z tym swoim głupawym uśmieszkiem na twarzy i dał znak ręką do strzału. W stronę komandosów poleciało sześć strzał. Dwie trafiły w rycerza z mieczem, jedna całkiem minęła się z celem. Kolejne dwie strzały odbiły się od kamizelki Jodełki, jedna przeszyła na wylot dłoń najemnika, tą dłoń w której trzymał on oręż. Ozi wycelował i strzelił, szybko przeładował i powtórzył tą czynność. Rycerz z łukiem też nie chybił i wszyscy bandyci po lewej stronie nie byli już zagrożeniem. Pablo wyciągnął sztylet i rzucił nim w bandziora na skale. Jodełko strzelił dwa razy i prawa strona również była już czysta. Robin i jego ludzie nadbiegali od strony lasu. Zadzior i Kacperex strzelili po razie, ten drugi oddał jeszcze jeden celny strzał. Obaj mieli po jednym naboju w magazynku. Kacperex uchylił się unikając ciosu, złapał i wykręcił rękę bandycie który chciał go zabić, po czym powalił go na ziemię, wycelował leżącemu w głowę i strzelił. Najemnik walczył bandytą, w końcu wytrącił oręż przeciwnikowi i przystawił ostrze miecza do szyji, ten poddał się bez wahania. Jeszcze tylko RobinHood walczył z Zadziorem. Wytrącił komandosowi pistolet i zamachną się mieczem. Zadzior uniknął ciosu i kopnął Robina pod żebra, następnie podskoczył i drugą nogą w głowę. Z czerepu Robina spadła zieloniutka czapka z piórkiem na środku. Przywódca bandytów zachwiał się, Zadzior wykorzystał ten moment i chwycił go za rękę, szybko oparł się o nią kolanem. Nogą pchał przed siebie a obiema rękami ciągnął. Kości bandyty zaczęły się łamać. Miecz wypadł mu z ręki, a on sam zawył z bólu. Zadzior jeszcze uderzył go mocna w tył głowy i RobinHood wylądował na ziemi.
Zadzior podniósł pistolet z ziemi. Uniósł broń i wycelował w czoło klęczącego RobinHooda.
-Zadzior nie rób tego! – krzyknął Jodelko
-Zabij sk***ela! – zawołał Seba.
-Nie! Zadzior. Odstawimy go do Lorda Vadera, on go osądzi i powiesi. Po co brudzić sobie ręce takim gównem. – przekonywał go Jodełko.
-Ten jeden, ostatni nabój, kiedy nas zdradził poprzysiągłem sobie że wyślę go w łeb tego gnoja i teraz mam okazję! – powiedział Zadzior.
-Jeśli ty go nie zabijesz to ja to zrobię! – krzyknął Seba.
-Nie Seba, ja jestem najwyższy rangą i to ja biorę odpowiedzialność za to co zaraz zrobię! – oznajmił Zadzior.
-Panie Zadziorze nie zabijaj mnie! Błagam! Oni mnie zmusili, ja... ja nie miałem wyjścia.... Musisz mi uwierzyć. – wy szlochał RobinHood.
-Kto ci kazał? – zapytał Kacperex.
-Oni... nie mogę powiedzieć kto, naprawdę! Uwierzcie mi! Błagam!
-Masz pecha! – mówiąc to Zadzior pociągnął za spust. Kula przebiła czaszkę i
wyleciała z drugiej strony głowy. Śmierć nastąpiła natychmiast. Bezwładne ciało osunęło się na ziemię, a w około niego pojawiła się duża kałuża krwi.
-Źle postąpiłeś Zadzior! Nie sądziłem że jesteś w stanie zabić bezbronnego i to z zimną krwią. – powiedział Jodełko. Zadzior nic nie powiedział, tylko ruszył przed siebie.
-Pablo i wy dwaj wracajcie do obozu, weźcie ze sobą tego bandytę i opowiedzcie Lordowi Vaderowi że zostaliśmy zaatakowani. – rozkazał Ozi.
-Ale mieliśmy was odprowadzić do samej gospody. – powiedział Pablo.
-Gospoda jest tuż za tym zakrętem, poradzimy sobie, nie martw się.
-Niech ci będzie. – odparł strażnik
Rozdzielili się, jedni wrócili do obozu, reszta w kierunku gospody. Zadzior szedł pierwszy, daleko za nim reszta ekipy. W końcu dotarli do karczmy, stanęli przed wejściem. Ze środka dobiegała muzyka.
Powiedzcie czy chcecie wiecej humoru czy akcji. Bo opisywanie zabawnychg sytuacji ktorych mona bylo by ne pisac zajmuje troche miejsca i czasu. Wiec im wiecej chumory tym wolniej sie toczy akcja, wiec wybierajcie. Naprawde trudno jest napisac cos z czego inni beda sie smiali i mam na uwadze ze nie wszystkie sytuacje sa smieszne, inne sa po porosatu glupiue. Wszystkim nie da sie dogodzic.