sory ze nie ma Polskich znakow ale klawiatura mi sie po piepszyla
Po dlugim i wyczerpujacym rejsie nasz okret Esmeralda przybyl do brzegow kontynentu,na ktorym trzymaly sie ostatnie ludzkie osiedla.Zakotwiczylismy okret w pieknej zatoczce.Bylo nas dwunastu Ja,Lee,lares,Bennet,Gorn,Diego,Lester,Milten,Biff,Cor Angar i Torlof.Wszytkie zapasy,ktore byly na statku przenieslimy na Lad. Ja i Lee udalimsmy sie na zwiad do pobliskiej puszczy.Byla to zaiste prastara,nieprzenikniona puscza tylko gdzie niegdzie przechodzily promienie swiatla oswietlajace nam droge. Po godzinie wedrowki dotarlismy na polane.Na jej srodku rosl wielki rozlozysty dab.Postanowilsmy odpoczac pod tym starym drzewem.
Po dlugim milczeniu odezwalem sie
-slyszysz jak tu cicho
-tak i bardzo mnie to nie pokoi.Odrzekl Lee
-Lee slysze cos.
Nagle w lesie rozleglo sie dziwne bulgotanie
Przyjacielu do Broni to orkowie.Zakrzyczalem i wyjmujac swoje wysluzone ostrze stanalem gotowy do odparcia ataku a za mojim przykladem zrobil to Lee.
Ze wzsytkich stron wybiegli orkowie
-Stojmy plecami do siebie a wszystko bedzie dobrze.powiedzial Lee
Orkowie zastowsowali swoja strategie jednym ciagiem polecieli na nas przy czym pierwszy padl na ziemie z rozprutym brzuchem.Kazdy z nich uderzyl w nas toperem po czym rozbiegli sie otaczajac nas.Jednak w pewnym momencie staneli bez ruchu. Z Lasu wyszedl wielki 3 metrowy Ork w zrboji. Ork ten stanal i zaczal krzyczec na ten sygnal wszyscy orkowie ruszyli do ataku.
Lee zamachnal sie mieczem 3 orkow padlo bez glow na ziemie obryzgujac nas krwia.Kolejnym dwum obcialem rece wymachujac plynnie mieczem na prawo i na lewo.
Lee mrugnal do mnie.Wiedzialem co to oznacza.Wyjalem z pochwy swoj drugi miecz pochylilem sie i z rozpedem wbilem miecz,az po rekojesc w cialo orka i w tym momencie Lee wbiegl na moje ugiete plecy,odbil sie zrobil salto i zdecydowanym rochem miecza zcial w locie glowe orkowego przywodcy.Orcy gdy to zobaczyli wydali z siebie ryk i zaczeli uciekac w przerazeniu.
-to cud,ze jeszcze zyjemy. Zalozymy tu oboz. Rzekl Lee
-Niech tak bedzie za trzy godziny wroce tu zreszta zalogi i zapasamidrzeklem i oddalilem sie w kierunku lasu
za soba uslyszalem tylko krzyk Lee
Uwazaj na siebie Pzryjacielu!!!!
Wracajac na miejsce naszego ladowania hmmm..umyslnie zboczylem z drogi i natknlame sie na mala wioske. Kiedy wartownik zobaczyl moja slniaca zbroje zawolal jakiegos wojownika w podeszlym juz wieku. Okazalo sie ,ze ten wojownik byl starszym wioski
-witam cie szlachetny rycerzu.Rzekl mi na powitanie
-Witaj wojowniku czemu masz tak zmartwiona mine?
-_nie wytrzymamy kolejnego ataku orkow w osatnim szturmie polegli nasi wojownicy a sam nie powstrzymam orkow a do tego orkowie porwali nasze kobiety i dzieci.wyzalil sie wojownik.
- w takim razie zvierajcie swoj dobytek i podazajcie za mna.Najpierw udamy sie na brzeg po moich kompanow i nasze zapasy.A potem udamy sie na pewna polane i tam wzniesiemy swoja osade.odpowiedzialem
-chetnie przystaje na twoja propozycje .
-swietnie w takim razie za mna
Rzeklem i zkierowalem sie wraz z ludzmi do miejsca przybywania mojich kompanow.
Bez przygow dotarlismy do zatoczki.wytlumaczylem szybko mojim kumplom co to za ludzie rozkazalem wziasc zapasy i udac sie za mna.Oczywiscie nie zaniedblamen zadnej ostroznosci i przodem wyslalem Diega i Gorna.Po dwoch godzinach marszu dotarlismy do naszej polany,lecz Diego i gorna nie bylo.........
Po dlugim i wyczerpujacym rejsie nasz okret Esmeralda przybyl do brzegow kontynentu,na ktorym trzymaly sie ostatnie ludzkie osiedla.Zakotwiczylismy okret w pieknej zatoczce.Bylo nas dwunastu Ja,Lee,lares,Bennet,Gorn,Diego,Lester,Milten,Biff,Cor Angar i Torlof.Wszytkie zapasy,ktore byly na statku przenieslimy na Lad. Ja i Lee udalimsmy sie na zwiad do pobliskiej puszczy.Byla to zaiste prastara,nieprzenikniona puscza tylko gdzie niegdzie przechodzily promienie swiatla oswietlajace nam droge. Po godzinie wedrowki dotarlismy na polane.Na jej srodku rosl wielki rozlozysty dab.Postanowilsmy odpoczac pod tym starym drzewem.
Po dlugim milczeniu odezwalem sie
-slyszysz jak tu cicho
-tak i bardzo mnie to nie pokoi.Odrzekl Lee
-Lee slysze cos.
Nagle w lesie rozleglo sie dziwne bulgotanie
Przyjacielu do Broni to orkowie.Zakrzyczalem i wyjmujac swoje wysluzone ostrze stanalem gotowy do odparcia ataku a za mojim przykladem zrobil to Lee.
Ze wzsytkich stron wybiegli orkowie
-Stojmy plecami do siebie a wszystko bedzie dobrze.powiedzial Lee
Orkowie zastowsowali swoja strategie jednym ciagiem polecieli na nas przy czym pierwszy padl na ziemie z rozprutym brzuchem.Kazdy z nich uderzyl w nas toperem po czym rozbiegli sie otaczajac nas.Jednak w pewnym momencie staneli bez ruchu. Z Lasu wyszedl wielki 3 metrowy Ork w zrboji. Ork ten stanal i zaczal krzyczec na ten sygnal wszyscy orkowie ruszyli do ataku.
Lee zamachnal sie mieczem 3 orkow padlo bez glow na ziemie obryzgujac nas krwia.Kolejnym dwum obcialem rece wymachujac plynnie mieczem na prawo i na lewo.
Lee mrugnal do mnie.Wiedzialem co to oznacza.Wyjalem z pochwy swoj drugi miecz pochylilem sie i z rozpedem wbilem miecz,az po rekojesc w cialo orka i w tym momencie Lee wbiegl na moje ugiete plecy,odbil sie zrobil salto i zdecydowanym rochem miecza zcial w locie glowe orkowego przywodcy.Orcy gdy to zobaczyli wydali z siebie ryk i zaczeli uciekac w przerazeniu.
-to cud,ze jeszcze zyjemy. Zalozymy tu oboz. Rzekl Lee
-Niech tak bedzie za trzy godziny wroce tu zreszta zalogi i zapasamidrzeklem i oddalilem sie w kierunku lasu
za soba uslyszalem tylko krzyk Lee
Uwazaj na siebie Pzryjacielu!!!!
Wracajac na miejsce naszego ladowania hmmm..umyslnie zboczylem z drogi i natknlame sie na mala wioske. Kiedy wartownik zobaczyl moja slniaca zbroje zawolal jakiegos wojownika w podeszlym juz wieku. Okazalo sie ,ze ten wojownik byl starszym wioski
-witam cie szlachetny rycerzu.Rzekl mi na powitanie
-Witaj wojowniku czemu masz tak zmartwiona mine?
-_nie wytrzymamy kolejnego ataku orkow w osatnim szturmie polegli nasi wojownicy a sam nie powstrzymam orkow a do tego orkowie porwali nasze kobiety i dzieci.wyzalil sie wojownik.
- w takim razie zvierajcie swoj dobytek i podazajcie za mna.Najpierw udamy sie na brzeg po moich kompanow i nasze zapasy.A potem udamy sie na pewna polane i tam wzniesiemy swoja osade.odpowiedzialem
-chetnie przystaje na twoja propozycje .
-swietnie w takim razie za mna
Rzeklem i zkierowalem sie wraz z ludzmi do miejsca przybywania mojich kompanow.
Bez przygow dotarlismy do zatoczki.wytlumaczylem szybko mojim kumplom co to za ludzie rozkazalem wziasc zapasy i udac sie za mna.Oczywiscie nie zaniedblamen zadnej ostroznosci i przodem wyslalem Diega i Gorna.Po dwoch godzinach marszu dotarlismy do naszej polany,lecz Diego i gorna nie bylo.........