Rozdział pierwszy
Gardik jak zawsze o tej porze siedział w karczmie „Pod moczymordą” sącząc powoli piwo. Jak zawsze karczmarz opieprzał swojego syna. Jak zawsze kurtyzany uwijały się wokoło co bogatszych klientów karczmy. Było jak zawsze, ale nagle ktoś otworzył drzwi i do karczmy wszedł podróżny ubrany w długi płaszcz i kaptur na głowie w ten sposób, że nie było widać jego twarzy. Rzadko zdarzało się aby ktoś obcy przychodził do „moczymordy”, ale ludzie zgromadzeni w środku nie zareagowali. Gardik chwile obserwował przybysza, ale później wrócił do oglądania baraszkujących szczurów. Przybysz zawołał:
-Karczmarzu! Pokoje są?
-Są, są- odpowiedział powoli opasły mężczyzna który był karczmarzem.
-Biorę na jedną noc. Gdzie klucze?
-Najpierw złoto. Piędziesiąt sztuk. Płacisz albo wypad.
-Miło witacie wędrownych- odpowiedział chłodno przybysz- ale dobrze, zmęczony jestem. Każ przynieś do pokoju jakąś strawę. Nie bój nic, zapłacę ile trzeba.
Wziął klucz i poszedł na piętro do pokoju. Kiedy wyszedł zaczęły się rozmowy. Ot takie dla zabicia czasu. Gardik przysłuchiwał się kilku osiłką.
-...wygląda na nadzianego- powiedział łysy osiłek.
-Widzieliście jego sakiewkę?- zapytał najwyższy z trójki z blizną na twarzy.
-Musi tam mieć ze sześćset sztuk złota. Nie mniej.- powiedział trzecie z długimi czarnymi włosami.
-Wiecie co należy zrobić?
-Obrobić go, ale jak?? Przy świadkach??
-Na pewno podróżuje do Godii. Wystarczy poczekać przy drodze w krzakach i złoto nasze!
-Nie krzycz tak. Wypijmy na szczęście!
„Biedny podróżny- pomyślał Gardik- no ale co ja mam z tym wspólnego. To jego problem. Nie szukam już kłopotów. Mam tego dość, walki, wojny, napaście to już mnie nie dotyczy.” Gardik dopił piwo do końca i znów się zamyślił „ Hmmm... a może by go ostrzec? Może jego wdzięczność przekłada się na złoto. Te oprychy wyglądają groźnie, a co mi tam, ide”. Wstał i ruszył do pokoi. Teraz było widać, że jest wysoki i nie należy do słabych. Podszedł do drzwi i zapukał.
-Kto?- zawołał głos wewnątrz
-Przyjaciel- odpowiedział Gardik.
-Hmm... wejdź.
Gardik otworzył drzwi i wszedł. Podróżny już bez płaszcza siedział i coś jadł. Nie wyglądał na siłacza, ale miał w sobie coś co budziło respekt. Miał długie jasne włosy i duże, szaro-zielone oczy.
-No to czego chce ode mnie przyjaciel?- zapytał bez entuzjazmu
-No... Ten...Tego...Zasłyszałem jak paru zbirów planuje na ciebie zasadzkę.
Gardik kątem oko spojrzał na piękny jednoręczny miecz który leżał na łóżku. Wydawało się, że świeci na niebiesko. Nagle odezwał się przybysz:
-Dziękuje, aczkolwiek to nie pierwszy raz ktoś chce mnie zabić. Widzisz ten miecz. Przedwczoraj zabiłem nim trola w niedalekiej wiosce, a kilka dni wcześniej napadła na mnie jakaś banda, zdaje się, że nazywali siebie Czarne Wilki.
Gardik drgnął. Wiedział, że ktoś rozbił bandę Czarnych Wilków. Była do najdziksza banda w tym rejonie. Nagroda za ich głowy wynosiła trzy tysiące sztuk złota.
-Ale i tak ci dziękuje- kontynuował obcy- ale jak widzisz raczej sobie poradzę- przybysz uśmiechnął się tak, że Gardika ciarki przeszły- Pewnie liczyłeś, że ci zapłacę, za informację. Znam ja takich jak ty, ale masz proszę, ja tam nie potrzebuje tyle tego. Łap!- rzucił Gardikowi kilka złotych monet- powiedz mi tylko czy za tamtych jest jakaś nagroda?
-U nas nie...
-Trudno, ale to nic –po czym dodał z drwiącym uśmiechem- dziękuje za dobre chęci.
Gardik wyszedł, ale zaraz po zamknięciu drzwi otoczyło go tych trzech zbirów.
-Mówiłem, że ten dziadyga się nam przysłuchuje- powiedział łysy- Brać go!
Bandyci wyciągnęli miecze z pochew. Gardik wyciągnął sztylet i rzucił nim w rękę łysego. Wypadł mu miecz, a Gardik szybko go chwycił i dźgnął napastnika w brzuch. Już miał ponowić cios gdy drugi udeżył go rękojeścią miecza w głowę. Gardik upadł, ale w tym momencie z pokoju wyskoczył przybysz. Swoim niebieskawym mieczem, odciął głowę temu z blizną, unikł ciosu trzeciego i zachwilę ciął w plecy. Jego miecz przeszedł przez kręgosłup jak przez masło. Gardik wstał, a jego zbawca odezwał się:
-Musimy stąd uciekać. Na pewno mają przyjaciół gotowych na zemstę. Możesz jechać ze mną do najbliższego miasta, w końcu mnie ostrzegłeś i przez to o mało nie zginąłeś. Nazywam się Falan.
-Przystaje na twoją propozycję. Ja jestem Gardik.
-Masz konia?
-Oczywiście.
-A broń?
Gardik przypomniał sobie, że wczoraj przegrał w karty swój miecz, został mu tylko sztylet.
-Eee... właściwie tylko ten sztylet, ale mogę wziąć jeden z mieczy tych oprychów.
-Nie ma potrzeby. Mam na zbyciu lepszy. Na razie będziesz mógł nim wymachiwać. Lepiej się stąd zmywajmy.
Wyszli na zewnątrz. Gardik wziął swojego siwka, a Falan przyprowadził nadzwyczaj dużego konia, czarnego jak smoła. Cały był obładowany różnoraką bronią. Większość świeciło podobnie jak jego miecz. Wyciągnął z tobołów jakiś średniej długości miecz i rzucił Gardikowi. Bez wątpienia ten miecz był wiele warty. Co prawda nie miał niebieskiej poświaty, ale był bardzo lekki, na ostrzu były jakieś symbole runiczne. Rękojeść była nabijana jakimiś kamieniami szlachetnymi. Gardik ciął nim powietrze na próbę i był bardzo zadowolony. Miecz leżał mu w ręce jak ulał. Z zadumy wyrwał go głos Falana:
-Jak widzę nie masz zbyt wielu tobołów. Dobrze w takim razie może masz szanse dogonić moją Błyskawicę.
Z wnętrza gospody usłyszeli krzyk.
-O chyba już odkryli naszą robotę. Jedź za mną!
Jechali jak najszybciej mogli około pół godziny. W końcu zwolnili. Już zaczynało świtać. Byli gdzieś wśród pól. Gardik nie orientował się gdzie są, ponieważ cały czas skręcali, aby zgubić ewentualny pościg. Na horyzoncie było widać jakąś wieś. Kiedy podjechali bliżej ludzie już zaczęli wychodzić z domów w pole.
-Co to za miejsce- spytał Gardik Falana
-Czy to ważne? Przecież uciekaliśmy, im dalej tym lepiej. Ale zawsze można się kogoś spytać. Ej, ty!- zawołał do jednego z chłopów- co to za miejsce.
Chłop przyspieszył kroku i odszedł.
-Hmm... chyba nie lubią podróżnych. Zobaczmy czy mają tu jakąś karczmę, już pora na śniadanie.
Podjechali w środek wioski i zauważyli większy od innych budynek. Falan zeskoczył z konia i wszedł do środka. Gardik zrobił to samo, tylko, że najpierw uwiązał swojego konia. Próbował też uwiązać konia Falana, ale ten stanął na tylnich nogach i o mało go nie rozgniótł. Gardik nie ponawiał próby, dochodząc do wniosku, że to nie jego koń i co go on obchodzi. Gdy wszedł do środka poczuł zapach pieczeni. Było tu kilka stołów, ale przy żadnym nikogo nie było, oprócz Falana. Gardik dosiadł się do niego.
-Ten twój koń nie dał mi się przywiązać. Lepiej ty to zrób zanim ucieknie.
Falan uśmiechnął się i powiedział.
-Nie ma obaw. Nie ucieknie. Mam go od bardzo dawna. Jest nieufny wobec obcych, ale jeśli się do kogoś przywiąże nie opuści go.
Gardik przyglądał się wypchanemu cieniostworowi stojącemu pod ścianą. Nie był zbyt wielki. W opowieściach słyszał, że cieniostwory są wielkości konia, a ten był nie wiele większy od psa. Z kuchni przyszedł karczmarz niosą na półmisku pieczyste i dwa kufle piwa. Kiedy zjedli i wypili Falan zaczął rozmowę.
-Ja zmierzam na wybrzeże, jak chcesz możesz tam jechać ze mną.
-Chyba pojadę z tobą. Po tym incydencie w karczmie, nie mam po co tam wracać.
-Co masz zamiar później zrobić.
-Nie wiem. Wybacz jeśli cię to urazi, ale zaczynam żałować, że cię ostrzegłem.
-Rozumiem...- odpowiedział bez emocji Falan- też to kiedyś przeżyłem, ale dzięki temu przejrzałem na oczy. Kto wie może z tobą będzie podobnie?
-Opowiedz o tym. Może wyciągnę z tego jakieś wnioski...
-Ehh... wątpię, sam właściwie wszystkiego w tym nie rozumiem. Może innym razem. Przed nami przecież długa droga. Może najpierw ty opowiesz coś o sobie.
-Nie jestem w niczym nadzwyczajny. Miałem nudne życie...
-To nic. Takie jest najciekawsze- uśmiechnął się dziwnie, a Gardik nie wiedział co o tym sądzić więc zaczął opowiadać.
-Wychowałem się we wsi której nazwy teraz nawet nie pamiętam. Zresztą to nie ważne. W końcu napadli na nią zbójcy, a ja uciekłem. Błąkałem się po lesie, a tam znalazł mnie jakiś myśliwy, ale długo tam miejsca nie zagrzałem, bo był nabór na wojnę przeciwko orkom i syn tego myśliwego miał na nią iść, ale myśliwy zamiast niego wysłał mnie. Jechaliśmy na front...
***
-Cholera, że im się nigdy nie znudzi tym przeklętym orkom!- powiedział żołnierz z wielkimi czarnymi wąsiskami.
-To nie ma sensu. Wojna z ludźmi, owszem, ale po cholerę na orków. Królowi się nudzi czy co?- opowiedział drugi.
Gardik przestał się przysłuchiwać i położył się na wozie. Razem z nim było około, dwunastu innych jego rówieśników. Sam Gardik miał około szesnastu lat. Nie wiedział dokładnie gdzie jedzie z tymi ludźmi i co to są ci orkowie. Rozmyślał o tym co się stało w ostatnich dniach. O tym jeżdżeniu po wioskach i zbieraniu jego rówieśników „na orków”. Jego rozmyślania przerwał okrzyk jednego z żołnierzy:
-Zostańcie na wozie, przed nami jest stado krwiopijców, trzeba się przedrzeć ja i mój kompan pokażemy wam jak się macha mieczami.
***
-... pokazali. Wrócił jeden z nich z głęboką raną. Mimo jadu udało się mu dojechać z nami do garnizonu.
-Też mi żołnierze. Jak ja walczyłem na wojnie przeciwko orkom...
-Byłeś w armii królewskiej?
-Nie ważne opowiadaj dalej.
-A więc przybyliśmy do garnizonu...
***
Gardik oglądał żołnierzy w obozie. Jak był mały opowiadano mu o paladynach Innosa w lśniących zbrojach, a tu tylko sami brudni, zarośnięci, ubrani w marne zbroje żołnierze. Gardik był równie rozczarowany kiedy dali mu jego pierwszy miecz i zbroje. Miecz był tępy i poszczerbiony, a zbroja była za duża. Ktoś zaprowadził go i jego towarzyszy do namiotu w którym mieli mieszkać razem z innymi chłopakami z naboru. Następne dni wszystkie były takie same. Pobudka wcześnie rano i trening, później marne śniadanie, trening, marny obiad, chwila przerwy, trening, i bez kolacji spać. Gardik czekał już zniecierpliwiony na swoją pierwszą bitwę. Słyszał tyle o bohaterach wojennych i ich pięknych czynach.
***
-... Byłem tylko młodym naiwnym chłopakiem w piechocie, cóż mogłem wiedzieć o wojnie i o tym czym są ci przeklęci orkowie?
Falan milczał obserwując latające po karczmie muchy.
-Nie wiedziałem, że wojna to piekło, ale nie minęło wiele czasu jak się o tym dowiedziałem...
Komentujcie i napiszcie czy ma być CD.
Gardik jak zawsze o tej porze siedział w karczmie „Pod moczymordą” sącząc powoli piwo. Jak zawsze karczmarz opieprzał swojego syna. Jak zawsze kurtyzany uwijały się wokoło co bogatszych klientów karczmy. Było jak zawsze, ale nagle ktoś otworzył drzwi i do karczmy wszedł podróżny ubrany w długi płaszcz i kaptur na głowie w ten sposób, że nie było widać jego twarzy. Rzadko zdarzało się aby ktoś obcy przychodził do „moczymordy”, ale ludzie zgromadzeni w środku nie zareagowali. Gardik chwile obserwował przybysza, ale później wrócił do oglądania baraszkujących szczurów. Przybysz zawołał:
-Karczmarzu! Pokoje są?
-Są, są- odpowiedział powoli opasły mężczyzna który był karczmarzem.
-Biorę na jedną noc. Gdzie klucze?
-Najpierw złoto. Piędziesiąt sztuk. Płacisz albo wypad.
-Miło witacie wędrownych- odpowiedział chłodno przybysz- ale dobrze, zmęczony jestem. Każ przynieś do pokoju jakąś strawę. Nie bój nic, zapłacę ile trzeba.
Wziął klucz i poszedł na piętro do pokoju. Kiedy wyszedł zaczęły się rozmowy. Ot takie dla zabicia czasu. Gardik przysłuchiwał się kilku osiłką.
-...wygląda na nadzianego- powiedział łysy osiłek.
-Widzieliście jego sakiewkę?- zapytał najwyższy z trójki z blizną na twarzy.
-Musi tam mieć ze sześćset sztuk złota. Nie mniej.- powiedział trzecie z długimi czarnymi włosami.
-Wiecie co należy zrobić?
-Obrobić go, ale jak?? Przy świadkach??
-Na pewno podróżuje do Godii. Wystarczy poczekać przy drodze w krzakach i złoto nasze!
-Nie krzycz tak. Wypijmy na szczęście!
„Biedny podróżny- pomyślał Gardik- no ale co ja mam z tym wspólnego. To jego problem. Nie szukam już kłopotów. Mam tego dość, walki, wojny, napaście to już mnie nie dotyczy.” Gardik dopił piwo do końca i znów się zamyślił „ Hmmm... a może by go ostrzec? Może jego wdzięczność przekłada się na złoto. Te oprychy wyglądają groźnie, a co mi tam, ide”. Wstał i ruszył do pokoi. Teraz było widać, że jest wysoki i nie należy do słabych. Podszedł do drzwi i zapukał.
-Kto?- zawołał głos wewnątrz
-Przyjaciel- odpowiedział Gardik.
-Hmm... wejdź.
Gardik otworzył drzwi i wszedł. Podróżny już bez płaszcza siedział i coś jadł. Nie wyglądał na siłacza, ale miał w sobie coś co budziło respekt. Miał długie jasne włosy i duże, szaro-zielone oczy.
-No to czego chce ode mnie przyjaciel?- zapytał bez entuzjazmu
-No... Ten...Tego...Zasłyszałem jak paru zbirów planuje na ciebie zasadzkę.
Gardik kątem oko spojrzał na piękny jednoręczny miecz który leżał na łóżku. Wydawało się, że świeci na niebiesko. Nagle odezwał się przybysz:
-Dziękuje, aczkolwiek to nie pierwszy raz ktoś chce mnie zabić. Widzisz ten miecz. Przedwczoraj zabiłem nim trola w niedalekiej wiosce, a kilka dni wcześniej napadła na mnie jakaś banda, zdaje się, że nazywali siebie Czarne Wilki.
Gardik drgnął. Wiedział, że ktoś rozbił bandę Czarnych Wilków. Była do najdziksza banda w tym rejonie. Nagroda za ich głowy wynosiła trzy tysiące sztuk złota.
-Ale i tak ci dziękuje- kontynuował obcy- ale jak widzisz raczej sobie poradzę- przybysz uśmiechnął się tak, że Gardika ciarki przeszły- Pewnie liczyłeś, że ci zapłacę, za informację. Znam ja takich jak ty, ale masz proszę, ja tam nie potrzebuje tyle tego. Łap!- rzucił Gardikowi kilka złotych monet- powiedz mi tylko czy za tamtych jest jakaś nagroda?
-U nas nie...
-Trudno, ale to nic –po czym dodał z drwiącym uśmiechem- dziękuje za dobre chęci.
Gardik wyszedł, ale zaraz po zamknięciu drzwi otoczyło go tych trzech zbirów.
-Mówiłem, że ten dziadyga się nam przysłuchuje- powiedział łysy- Brać go!
Bandyci wyciągnęli miecze z pochew. Gardik wyciągnął sztylet i rzucił nim w rękę łysego. Wypadł mu miecz, a Gardik szybko go chwycił i dźgnął napastnika w brzuch. Już miał ponowić cios gdy drugi udeżył go rękojeścią miecza w głowę. Gardik upadł, ale w tym momencie z pokoju wyskoczył przybysz. Swoim niebieskawym mieczem, odciął głowę temu z blizną, unikł ciosu trzeciego i zachwilę ciął w plecy. Jego miecz przeszedł przez kręgosłup jak przez masło. Gardik wstał, a jego zbawca odezwał się:
-Musimy stąd uciekać. Na pewno mają przyjaciół gotowych na zemstę. Możesz jechać ze mną do najbliższego miasta, w końcu mnie ostrzegłeś i przez to o mało nie zginąłeś. Nazywam się Falan.
-Przystaje na twoją propozycję. Ja jestem Gardik.
-Masz konia?
-Oczywiście.
-A broń?
Gardik przypomniał sobie, że wczoraj przegrał w karty swój miecz, został mu tylko sztylet.
-Eee... właściwie tylko ten sztylet, ale mogę wziąć jeden z mieczy tych oprychów.
-Nie ma potrzeby. Mam na zbyciu lepszy. Na razie będziesz mógł nim wymachiwać. Lepiej się stąd zmywajmy.
Wyszli na zewnątrz. Gardik wziął swojego siwka, a Falan przyprowadził nadzwyczaj dużego konia, czarnego jak smoła. Cały był obładowany różnoraką bronią. Większość świeciło podobnie jak jego miecz. Wyciągnął z tobołów jakiś średniej długości miecz i rzucił Gardikowi. Bez wątpienia ten miecz był wiele warty. Co prawda nie miał niebieskiej poświaty, ale był bardzo lekki, na ostrzu były jakieś symbole runiczne. Rękojeść była nabijana jakimiś kamieniami szlachetnymi. Gardik ciął nim powietrze na próbę i był bardzo zadowolony. Miecz leżał mu w ręce jak ulał. Z zadumy wyrwał go głos Falana:
-Jak widzę nie masz zbyt wielu tobołów. Dobrze w takim razie może masz szanse dogonić moją Błyskawicę.
Z wnętrza gospody usłyszeli krzyk.
-O chyba już odkryli naszą robotę. Jedź za mną!
Jechali jak najszybciej mogli około pół godziny. W końcu zwolnili. Już zaczynało świtać. Byli gdzieś wśród pól. Gardik nie orientował się gdzie są, ponieważ cały czas skręcali, aby zgubić ewentualny pościg. Na horyzoncie było widać jakąś wieś. Kiedy podjechali bliżej ludzie już zaczęli wychodzić z domów w pole.
-Co to za miejsce- spytał Gardik Falana
-Czy to ważne? Przecież uciekaliśmy, im dalej tym lepiej. Ale zawsze można się kogoś spytać. Ej, ty!- zawołał do jednego z chłopów- co to za miejsce.
Chłop przyspieszył kroku i odszedł.
-Hmm... chyba nie lubią podróżnych. Zobaczmy czy mają tu jakąś karczmę, już pora na śniadanie.
Podjechali w środek wioski i zauważyli większy od innych budynek. Falan zeskoczył z konia i wszedł do środka. Gardik zrobił to samo, tylko, że najpierw uwiązał swojego konia. Próbował też uwiązać konia Falana, ale ten stanął na tylnich nogach i o mało go nie rozgniótł. Gardik nie ponawiał próby, dochodząc do wniosku, że to nie jego koń i co go on obchodzi. Gdy wszedł do środka poczuł zapach pieczeni. Było tu kilka stołów, ale przy żadnym nikogo nie było, oprócz Falana. Gardik dosiadł się do niego.
-Ten twój koń nie dał mi się przywiązać. Lepiej ty to zrób zanim ucieknie.
Falan uśmiechnął się i powiedział.
-Nie ma obaw. Nie ucieknie. Mam go od bardzo dawna. Jest nieufny wobec obcych, ale jeśli się do kogoś przywiąże nie opuści go.
Gardik przyglądał się wypchanemu cieniostworowi stojącemu pod ścianą. Nie był zbyt wielki. W opowieściach słyszał, że cieniostwory są wielkości konia, a ten był nie wiele większy od psa. Z kuchni przyszedł karczmarz niosą na półmisku pieczyste i dwa kufle piwa. Kiedy zjedli i wypili Falan zaczął rozmowę.
-Ja zmierzam na wybrzeże, jak chcesz możesz tam jechać ze mną.
-Chyba pojadę z tobą. Po tym incydencie w karczmie, nie mam po co tam wracać.
-Co masz zamiar później zrobić.
-Nie wiem. Wybacz jeśli cię to urazi, ale zaczynam żałować, że cię ostrzegłem.
-Rozumiem...- odpowiedział bez emocji Falan- też to kiedyś przeżyłem, ale dzięki temu przejrzałem na oczy. Kto wie może z tobą będzie podobnie?
-Opowiedz o tym. Może wyciągnę z tego jakieś wnioski...
-Ehh... wątpię, sam właściwie wszystkiego w tym nie rozumiem. Może innym razem. Przed nami przecież długa droga. Może najpierw ty opowiesz coś o sobie.
-Nie jestem w niczym nadzwyczajny. Miałem nudne życie...
-To nic. Takie jest najciekawsze- uśmiechnął się dziwnie, a Gardik nie wiedział co o tym sądzić więc zaczął opowiadać.
-Wychowałem się we wsi której nazwy teraz nawet nie pamiętam. Zresztą to nie ważne. W końcu napadli na nią zbójcy, a ja uciekłem. Błąkałem się po lesie, a tam znalazł mnie jakiś myśliwy, ale długo tam miejsca nie zagrzałem, bo był nabór na wojnę przeciwko orkom i syn tego myśliwego miał na nią iść, ale myśliwy zamiast niego wysłał mnie. Jechaliśmy na front...
***
-Cholera, że im się nigdy nie znudzi tym przeklętym orkom!- powiedział żołnierz z wielkimi czarnymi wąsiskami.
-To nie ma sensu. Wojna z ludźmi, owszem, ale po cholerę na orków. Królowi się nudzi czy co?- opowiedział drugi.
Gardik przestał się przysłuchiwać i położył się na wozie. Razem z nim było około, dwunastu innych jego rówieśników. Sam Gardik miał około szesnastu lat. Nie wiedział dokładnie gdzie jedzie z tymi ludźmi i co to są ci orkowie. Rozmyślał o tym co się stało w ostatnich dniach. O tym jeżdżeniu po wioskach i zbieraniu jego rówieśników „na orków”. Jego rozmyślania przerwał okrzyk jednego z żołnierzy:
-Zostańcie na wozie, przed nami jest stado krwiopijców, trzeba się przedrzeć ja i mój kompan pokażemy wam jak się macha mieczami.
***
-... pokazali. Wrócił jeden z nich z głęboką raną. Mimo jadu udało się mu dojechać z nami do garnizonu.
-Też mi żołnierze. Jak ja walczyłem na wojnie przeciwko orkom...
-Byłeś w armii królewskiej?
-Nie ważne opowiadaj dalej.
-A więc przybyliśmy do garnizonu...
***
Gardik oglądał żołnierzy w obozie. Jak był mały opowiadano mu o paladynach Innosa w lśniących zbrojach, a tu tylko sami brudni, zarośnięci, ubrani w marne zbroje żołnierze. Gardik był równie rozczarowany kiedy dali mu jego pierwszy miecz i zbroje. Miecz był tępy i poszczerbiony, a zbroja była za duża. Ktoś zaprowadził go i jego towarzyszy do namiotu w którym mieli mieszkać razem z innymi chłopakami z naboru. Następne dni wszystkie były takie same. Pobudka wcześnie rano i trening, później marne śniadanie, trening, marny obiad, chwila przerwy, trening, i bez kolacji spać. Gardik czekał już zniecierpliwiony na swoją pierwszą bitwę. Słyszał tyle o bohaterach wojennych i ich pięknych czynach.
***
-... Byłem tylko młodym naiwnym chłopakiem w piechocie, cóż mogłem wiedzieć o wojnie i o tym czym są ci przeklęci orkowie?
Falan milczał obserwując latające po karczmie muchy.
-Nie wiedziałem, że wojna to piekło, ale nie minęło wiele czasu jak się o tym dowiedziałem...
Komentujcie i napiszcie czy ma być CD.