***
-Nie!- z krzykiem zerwał się z łóżka 30- letni mężczyzna. Rozejrzał się po jaskini, w której mieszkał. Był cały spocony, jego ręce całe się trzęsły. Kiedy skończą się te koszmary myślał w duszy Brago, przywódca bandytów mieszkających w tej jaskini.
-Szefie, coś się stało- przybiegł z zapytaniem, były mieszkaniec koloni karnej w górniczej dolinie.
-Nic się nie stało. Możesz odejść- odrzekł Brago- Na co czekasz!? Won!
-Myślałem...
-Lepiej żebyś nie myślał głąbie jeden. Myślenie zostaw mnie- przerwał herszt.
-Spadaj!- krzyknął na niezdecydowanego podwładnego.
-Nie słyszysz, co szef mówi. Spieprzaj pilnować wejścia do jaskini- przyszedł kolejny bandyta- Co za tupet, nie Brago?
-Ciebie też nie wołałem- odrzekł już spokojniej mężczyzna- Możesz iść mu pomóc w pilnowaniu, chce zostać sam.
-Nie ma sprawy. Bez nerwów.
Jeszcze kilka takich nocy, a zwariuje powiedział do siebie przywódca zaledwie trzy osobowej grupy przestępców, uciekinierów z koloni karnej. Wszystko się zmieni, gdy tylko pokażę list Dexterowi zrabowany od tego śmiesznie wyglądającego kolesia. Będzie inaczej. Jak jeszcze dorwę tego bezimiennego, za którego Dexter wyznaczył nagrodę, to...ach.
Będzie wspaniale. Może Dexter weźmie mnie do siebie, wtedy zostawię was tu głąby.
Oj, żeby tylko przyszedł do mnie ten facet- oddawał się marzeniom Brago. Nie wiedział, że jago marzenia jeszcze tego dnia się spełnią, chociaż nie w każdym szczególe.
ROZDZIAŁ I
Brat Alrika, byłego żołnierza armii królewskiej Robara II, już od dziecka pokazywał cechy przywódcze. Lubił rządzić swoim młodszym bratem, bawili się w napady. Tylko, że wtedy bandytą był Alrik, a paladynem Brago. Wówczas walczyli na patyki, ale od razu widać było, kto z nich ma większy talent. Przeważnie wygrywał Alrik, co doprowadzało do furii jego starszego brata. Brago nie mógł się pogodzić z tym, że jest gorszy. Przyszły herszt bandy wstąpił do wojska jak planował i cały oddał się służbie królowi Robarowi I. Brago lubił czasem popić, zabawić się, przez co często narażał się swemu dowódcy, Wulfgarowi, który jednak często darowywał winy swojemu podwładnemu. M.in. ze względu na Alrika, który po wstąpieniu do wojska okazał się jednym z najlepszych szermierzy wśród żołnierzy.
Żadnemu z nich nie było dane, awansować na paladyna, sługę Innosa.
Pewnego dnia po służbie Brago jak co dzień wybrał się do znajomej knajpy „Głębokie gardło” znanej wszech i wobec z mocnych trunków oraz innych, nieraz nieprzyzwoitych imprez dla zaufanych. Miał on zaproszenie na odbywającą się właśnie imprezę.
„Mmm...pachnie mi to małą orgietką”
wszedł uśmiechnięty Brago. Rozejrzał się i usiadł obok bogatego i krzykliwego obywatela. Mężczyzna obrzucił żołnierza zabójczym wzrokiem i dalej obserwował pomieszczenie i bawiących się ludzi w poszukiwaniu miłej towarzyszki.
Chyba wypatrzył, gdyż uśmiechnął się pod nosem, wypił to co miał w kubku i wstał z zamiarem podejścia do niej. Brago słynął z szybkiego refleksu i tym razem był szybszy. Ubiegł swego towarzysza i dotarł do samotnie siedzącej panienki.
-Witaj jestem Brago- zagadał podchmielony już trochę sługa Robara I.
-Cześć mam na imię Helena- odrzekła uśmiechnięta dziewczyna.
-Może się napijesz?
-Z chęcią.
-Mmm, ale smaczne- rzekła zalotnie Helena. Mrugając do towarzysza.
Pewny swego Brago wziął się do działania. Położył swoją rękę na jej udzie i powoli zbliżał do się do łona. Helena cicho westchnęła. Brago coraz bardziej nachylał się i...wylądował z hukiem na drewnianej posadzce.
-Co jest do...!
-Nawet nie drgnij- syknął stojący nad nim mężczyzna.
-Ja ci pokażę, gnoju- odrzekł próbując wstać Brago, ale widząc, iż przeciwnik wyciągnął pałasz z zamiarem użycia, usiadł z powrotem na podłogę.
-Nie można tu wchodzić z bronią- zdziwił się.
-Zależy ile się zapłaci- uśmiechnął się napastnik.
-Hej dziewczynko, jak tam? Szukasz prawdziwego mężczyzny?- odrzekł drugi znany Brago mężczyzna. To był ten sam, którego parę minut wcześniej ubiegł- Pilnuj go Joe! Z nim później sobie pogadamy, hahaha!- wybuchnął głośnym śmiechem mocno pijany napastnik.
Przytrzymał mocno Helenę i przywarł ustami do jej ust- Fantastycznie.
Brago popatrzył w oczy dziewczyny, z których wyczytał wołania o pomoc. Popatrzył na stojącego nad nim przeciwnika. „Zajmuje się czym innym, dobra nasza. Pożałujesz tego gnoju” uśmiechnął się Brago.
-Pośpiesz się Krzykacz!- zawołał wesoły Joe- Ja też chcę, nie...Aułu- zawył z bólu, po mocnym kopniaku w golenie. Ten, którego miał przed chwilą pod szpadą, stanął przed nim i z całej siły uderzył go z nasady dłoni prosto w nos, aż trzasnęło. Joe upadł na drewnianą posadzkę. Próbował podnieś broń, która mu spadła, ale napastnik był szybszy.
-Nawet nie drgnij, gnoju- syknął usatysfakcjonowany Brago, po czym do skoczył do Krzykacza i uderzył z całym impetem pałaszem w miejsce, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Mężczyzna podskoczył i chciał zaatakować Brago, ale zatrzymał się widząc pod swoim gardłem broń, po czym odszedł powoli na bok.
-Nic ci nie jest- rzekł zatroskany wybawiciel.
-Uważaj!- krzyknęła Helena.
To, co się stało było momentem. Przydały się kilku godzinne ćwiczenia na polu treningowym w szermierstwie, tzw. „szósty zmysł” i refleks nie zawiodły żołnierza. Brago po okrzyku momentalnie skulił się i odskoczył na bok, a następnie szybkim cięciem rozciął napastnikowi gardło. Joe wypuścił miecz Krzykacza, chwycił się za szyję i upadł na drewnianą posadzkę, z której przed chwilą wstał. Druh martwego mężczyzny chciał zaatakować zabójcę przyjaciela, ale Brago kolejny raz pokazał swój wojskowy kunszt. Tym razem jednak oszczędził przeciwnika i obezwładnił go silnym uderzeniem w skroń. W tym samym momencie wszedł do karczmy Alrik z oddziałem wojska, który miał na celu zamknąć tego typu imprezy w porządnym Khorinis. Nie mógł się spodziewać, tego, co tu zastał.
ROZDZIAŁ II
Alrik był zadowolony, dostał pierwszą taką samodzielną akcje. Od dawna cieszył się zaufaniem u swego dowódcy. Wulfgar niepokoił się tym, co się dzieje w znanej karczmie „Głębokie gardło”, już od dawna szukał haczyka. Teraz znalazł, były podejrzenia o nielegalny handel bagiennym zielem, m.in. zakazanym przez prawo „mrokiem północy”. Wysłał, więc swojego zaufanego człowieka, jakim był Alrik. Chciał dać mu szanse wykazania się. Dał mu tuzin ludzi, wierząc, że wszystko będzie dobrze.
-Dobra zaczynamy!- odrzekł do swoich ludzi Alrik- Pablo tylko bez głupiego rozlewania krwi! Rozumiesz?
-Jasne szefie!- odrzekł wesoło, dobrze zbudowany mężczyzna.
-Nie żartuje!
-Spokojnie, rozumiem.
-To jest odpowiedni moment, słychać krzyki- stwierdził jeden z miejscowych strażników.
Pełen podekscytowania Alrik, na czele ze swoimi żołnierzami wszedł do karczmy „Głębokie gardło”. Nie spodziewał się tego, co tu zastał. Na początku nie wiedział co się dzieje, później spostrzegł leżących na ziemi ludzi. Jeden z rozciętym gardłem, drugi nieprzytomny. Wyciągnął miecz, a zanim Pablo i reszta ludzi.
-Ej, ty!- zawołał do stojącego obok martwego Joe mężczyzny, który nachylał się nad pewną panną- Odejdź od niej i to szybko, bo ci...- przerwał, nie potrafił wydusić z siebie słowa.
-Ale jaja, hahaha- zaśmiał się głośno Pablo.
-Witaj braciszku, dobrze, że przyszedłeś- uśmiechnął się mężczyzna- zaaresztuj tego kolesia- wskazał na leżącego Krzykacza.
-Bbrago...co ty...- jąkał się Alrik- co ty tu do cholery robisz!
-Eee... ratowałem tę panią z opresji- wskazał na Helenę, która się uśmiechnęła.
-Tę panią, tę dziw**!- krzyknął brat.
-Ale miłą d*****!- zawołał Pablo.
-To nie jest prostytutka, jak możesz?- zdenerwował się Brago.
-Jak to nie, co nie Helena?- spojrzał zalotnie na tą, o której była mowa.
-A ty skąd ją znasz- powiedział Alrik.
-Znaczy się, ten...Eee...tak mi się powiedziało.
-Nie ważne, idziemy! Pablo podnieś tego dupka. Muszę się porządnie wyspać- odrzekł Brago.
-Aresztujcie go!- krzyknął podnosząc się z drewnianej posadzki Krzykacz- zabił dobrego i wpływowego obywatela Khorinis. To był Joe brat Valentino- po czym zwrócił się do tego, który zabił- jesteś przegrany!
W głowie Alrika kłębiły się myśli, nie wiedział, co zrobić. Muszę go ratować to mój brat, myślał. Nie mogę z nim walczyć.
-Przykro mi, ale jesteś aresztowany- powiedział smutno.
-Chyba żartujesz?- odrzekł Brago, po czym wydobył miecz należący do Krzykacza, zawołał-
nie będziesz walczył z bratem, nie?
-Ja nie, Pablo wiesz co masz robić.
-No pewnie- potwierdził zadowolony strażnik, wyciągając własną broń.
Dobrze to wykombinował mój braciszek, myślał Brago, Pablo to największy frajer w wojsku, nie da mi rady, ale nie mogę go zabić.
-Już po tobie!- zawołał strażnik, chciał szybkim uderzeniem od dołu zaskoczyć przeciwnika, ale ten widząc, co się święci sparował cios i odskoczył na bok. Pablo szybko ciął, lecz i tym razem chybił. Brago uderzył z prawej strony ku górze i byłby zaskoczył napastnika gdyby nie zahaczył o stół. Pablo próbował to wykorzystać, ale ranił przeciwnika tylko w ramię.
„Cholera, trenował. Jest teraz lepszy, będzie trudno”- stropił się Brago. Popatrzył na Alrika, lecz ten odsunął wzrok. „Teraz albo nigdy”- pomyślał i zaatakował. Prawo, lewo i z góry, Pablo został przyparty do ściany. Chciał zrobić unik, lecz dostał cięty w prawą rękę, po czym spadł mu miecz. Zamierzał się po niego schylić, ale nie mógł, ze względu na przystawiony do szyi miecz.
-Jeśli mnie nie wypuścicie to go zabiję- powiedział Brago.
-Nie róbcie głupstw!- zawołał Alrik do swoich żołnierzy, mrugnął znacząco do brata, ten odwzajemnił wzrok, który znaczył: tam gdzie zawsze.
Brago wyszedł razem z Pablem na zewnątrz.
-Na razie złamasie- zawołał do swojej ofiary i z całej siły kopnął go w przyrodzenie, a następnie z kolanka w twarz, po czym szybko uciekł w stronę lasu.
Alrik aresztował właściciela karczmy i innych przestępców będących w niej, również Krzykacza, którego trzeba było obezwładnić.
W krótkim czasie znalazł się nowy właściciel, o imieniu Orlan, znajomy Wulfgara. Zmienił o nazwę budynku na gospodę„Pod martwą harpią”, stała się ona znana w Khorinis. Można tam było się czegoś napić i wyspać porządnie.
ROZDZIAŁ III
Ciemność, ciemność...Mroczny las biegnie mężczyzna, kieruje się ścieżką oznaczoną słupami ze świecącymi na niebiesko... co to jest? Rozglądam się, jestem na bagnie. Drabiny widzę wchodzę po niej, mężczyzna- strażnik pilnuje wejścia do pomieszczenia. Nie widzi mnie, ktoś tam jest, waży jakieś mikstury. Jego twarz jest ciemna, emanuje z niej fanatyzm, zło, nie umiałby znieś porażki. To jest ktoś ważny, zwracają się do niego mistrzu... Świątynia, schody jestem w środku, jest tam mężczyzna z wymalowaną twarzą, kobiety go wachlują. On leży we własnym pokoju. Nie żyje... Gdzie ja jestem, obóz nazywają go „stary”, ale nazwa ta będzie funkcjonowała później. W domku śpi mężczyzna, ten którego wachlowały kobiety, jest niespokojny, o czymś śni. Muszę go obudzić nie mogę. O Boże co to za monstrum, orki, całe mnóstwo, mówią do niego nazywają go jakoś... Śpiący mężczyzna jest coraz bardziej niespokojny, woła kogoś, nie słyszę, głośniej... „Śniąąąąąąącyyy!!” zerwał się. Patrzy się na mnie, zamykam oczy... Jestem z powrotem w obozie na bagnach. Mieszkańcy próbują coś przywołać... Nie róbcie tego! Ktoś tam jest nie znam jego imienia, patrzy się na mnie. Słyszę głos: „Uważaj na siebie... Musisz dokonać właściwego wyboru, bo inaczej... Bo inaczej wylądujesz tu, stąd nie ma ucieczki. Ty o tym powinieneś coś wiedzieć... Woda... Pomocy!! Topie się. Jestem w jaskini, przyszedł do mnie ten bez imienia...
-Nie!- Brago otworzył oczy, cały spocony, jego ręce całe się trzęsły. Rozejrzał się po chatce, w której spał. „Nic się nie zmieniło- pomyślał- wszystko jest tak jak było, a jednak... Już nie jestem małym chłopcem muszę wziąć się za siebie. To był straszny sen... Nic nie pamiętam, chyba za dużo wczoraj wypiłem, co ja tu robię. Pamiętam, o nie! Zabiłem człowieka. Alrik miałem się z nim spotkać. Za chwile tu będzie.” Brago wstał, nie musiał długo czekać na przybycie swojego brata.
-Witaj Alrik, dobrze spałeś? Bo ja nie- zagadał Brago.
-Nie dziwie się. Nie jest zbyt dobrze. Oj nie! Po pierwsze zabiłeś człowieka, po drugie nie dałeś się pojmać i stawiłeś opór, a po trzecie... Tyle starczy.
-Nie da się nic zrobić?
-Rozmawiałem wczoraj z Wulfgarem. Może unikniesz pobytu w koloni karnej...- przerwał, Brago zachwiał się i o mało co nie upadł- co ci jest?
-Nic, tylko mam takie dziwne uczucie... Miałem zły sen, ale nic nie pamiętam.
-Nie ważne. Jak mówiłem może unikniesz więzienia, ale na pewno nie wrócisz do wojska.
-Czemu, tylko się broniłem...
-Nie!- przerwał- Byłeś tam, gdzie nie miałeś być. Handlowali tam zielem, a ty jak się wydało byłeś tam częstym gościem. Zobaczę co się da zrobić, a ty stąd się nie ruszaj. Nie rób głupstw, masz tu trochę jedzenia.- Brago wziął od Alrika paczkę.
-Dziękuje bracie. Wiem, że się dla mnie narażasz. Powodzenia.
Alrik wyszedł, pozostawiając brata sam na sam z sobą i paczuszką jedzenia. Brago jeszcze raz rozejrzał się po chatce, tym razem zobaczył to czego nie widział ostatnio. Ktoś zabił deskami dziury, zauważył dodatkowo nowe łóżko. To jest normalne, że myśliwi często mieszkają w tej chatce, czasem nawet zdarzają się bandyci. Brago usłyszał kroki, wziął paczuszkę i schował ją za łóżkiem. Stanął na rogu tak, aby wchodzący był przed nim. Cicho wyciągnął broń i czekał w pogotowiu. Do chatki weszło dwóch mężczyzn. Brago nie zastanawiając się długo, przyłożył miecz do szyi pierwszego z tych osób, mówiąc:
-Kim jesteście? Co tu robicie?
-Spokojnie. Możesz wziąć tę broń z mojego karku, co? Dzięki.
-Po pierwsze ta chatka jest niczyją własnością i mamy prawo tu przebywać- powiedział drugi z mężczyzn- po drugie ty nie możesz atakować porządnych obywateli miasta bez powodu... No z czego się cieszysz?- przerwał swoją mowę, widząc uśmiechniętego niedoszłego napastnika. Brago uśmiechnął się na słowa „porządnych obywateli”. Widząc ubiór i wygląd mężczyzn, można było wnioskować, że byli oni zbiegami, ukrywającymi się w lesie. Pierwszy z nich miał twarz mordercy, zapewne wolałby on załatwić sprawę od razu, usuwając niewygodnego człowieka. Miał na sobie poszarpany strój z płytek zębacza, na którym były ślady krwi, musiał stoczyć walkę tej nocy. Drugi z mężczyzn był ubrany w strój obywatela o przyjemnej twarzy, ale Brago wiedział, że to tylko złudzenie. Przy jego boku, wisiał niepozornie wyglądający miecz, w porównaniu do potężnego topora, który miał na plecach ten o twarzy mordercy.
-Czemu się chowacie?- spytał nagle Brago.
-A co ciebie to obchodzi. My się w ogóle nie chowamy- odrzekł pierwszy z mężczyzn- szukasz guza?
-Grozisz mi śmieciu?
-Spokojnie, bez nerwów- uśmiechnął się drugi z towarzyszy- to jest nasz przyjaciel. No, co się dziwisz Kris? Nie pamiętasz go, jak wczoraj rozwalił wesołego Joe. To było nie złe, a później tego strażnika.
-Kim ty jesteś?- spytał zaskoczony Brago.
-Mam na imię Dexter- odrzekł zapytany.
-Dexter? To ty sprzedajesz bagienne ziele w gospodzie.
-Poprawka, sprzedawałem. Teraz musimy się ukrywać przez twojego brata, który tu przed chwilą był...- umilkł, z oddali było słychać szmery.
-To na pewno nasi- powiedział Kris.
-Nie. To są chyba strażnicy. Szli za nami.
-No to pięknie- powiedział Brago- no to kurczę pięknie. Musieliście tu przyjść i ściągnąć tu strażników, przez was jeszcze oskarżą mnie o nielegalny handel. Nie ma co tamto, ale się wpakowałem. Muszę coś wymyślić...
-Co masz do myślenia, jeśli ich zabijemy to nikt się nie dowie- powiedział Dexter.
-Nie mogę zabić swoich przyjaciół, przecież ja też jestem żołnierzem.
-Byłeś mój drogi, byłeś. Przecież sam powiedziałeś, że jak zastaną ciebie tutaj to nikt ci już nie uwierzy.
-Co będziemy się streszczać zabijemy go, bo sprowadzi na nas kłopoty- odrzekł Kris.
-Tak nie można. On jest naszym przyjacielem. Prawda... Jak ty masz w ogóle na imię.
-Brago.
-Właśnie, prawda Brago? No a zresztą nie byłby taki głupi. Chyba nie chcesz wylądować za magiczną barierą, gdzie panuje zbrodnia i zło- zaśmiał się Dexter- cicho, idą.
Kris szybko wyciągnął swój topór i stanął za drzwiami, po czym rzekł do Brago:
-Tylko uważaj strażniku, chyba nie chcesz zdechnąć. Nie próbuj nas zdradzić.
Dexter usiadł na krześle jak by nigdy nic, mając broń w pogotowiu i czekał. Brago nie ruszył się z miejsca, nie wiedział co z sobą zrobić. Weszło czterech strażników, trzech z nich wyciągnęło bronie Czwarty nie wyciągał broni, rozejrzał się po chatce i powiedział:
-Jesteście aresztowani, o kogo my tu mamy- spojrzał na Brago- witaj przyjacielu.
-Pablo to nie jest tak jak myślisz, uważaj!- krzyknął, widząc zamierzającego się Krisa. Pablo odskoczył na bok i wyciągnął broń. Dexter zerwał się i rozciął szyje jednemu ze strażników i zaatakował drugiego. Kris skoczył na trzeciego i potężnym uderzeniem z nad głowy, niemalże przeciął strażnika na pół, ale nie zdążył przygotować się do obrony przed szybkim uderzeniem kolejnego napastnika. Pablo ochłonąwszy trochę, z nagłego ataku. Zamarł widząc kolegę, przeciętego niemalże na pół. Nie czekając długo walnął swoim mieczem w głowę Krisa, odskoczył i ponownie z całej siły uderzył, tym razem był to śmiertelny cios. Kris upadł na podłogę rozpłatanym gardłem, zalewając całą podłogę krwią. Pablo rozejrzał się po domku, zobaczył tego kogo szukał, uśmiechnął się i podleciał do niego:
-Zabiję cię Brago.
-Ja nie mam nic z nimi wspólnego- bronił się.
-No i co z tego. Ośmieszyłeś mnie, to był twój błąd- to rzekłszy Pablo, skoczył na przeciwnika nim ten zdążył wyciągnąć broń i ciął go po brzuchu, lecz tylko go drasnął. Brago wyciągnął broń i czekał na atak. Napastnik rzucił się na niego, przypierając go do muru. Pablo próbował zaatakować od dołu, a następnie z prawej strony, nagle odskoczył dźgając wroga w nadgarstek. Brago wypuścił broń z ręki. Przeciwnik roześmiał się złowrogo już miał zamiar rzucić się, gdy nagle umilkł dotknął ręką potylicy, spojrzał na swoją dłoń i zdziwiony spojrzał krew. Spojrzał na Brago, ale ten szybkim uderzeniem z krzesła powalił Pabla na ziemię, ratując go tym samym od śmierci, gdyż Dexter chciał dobić strażnika, lecz nie zdążył.
-Szybko uciekamy!- krzyknął do Brago- oni tu na pewno nie byli sami. Musimy uciekać- spojrzał na martwego towarzysza- Żegnaj Kris, nigdy nie przepadałem za tobą. Pozdrów ode mnie Beliara- Wyciągnął paczuszkę, którą miał przy sobie Kris i szybko wyszedł. Brago też wziął swoją paczkę i pobiegł za swym nowym towarzyszem, trzymając się za swoją krwawiącą dłoń.
-Nie!- z krzykiem zerwał się z łóżka 30- letni mężczyzna. Rozejrzał się po jaskini, w której mieszkał. Był cały spocony, jego ręce całe się trzęsły. Kiedy skończą się te koszmary myślał w duszy Brago, przywódca bandytów mieszkających w tej jaskini.
-Szefie, coś się stało- przybiegł z zapytaniem, były mieszkaniec koloni karnej w górniczej dolinie.
-Nic się nie stało. Możesz odejść- odrzekł Brago- Na co czekasz!? Won!
-Myślałem...
-Lepiej żebyś nie myślał głąbie jeden. Myślenie zostaw mnie- przerwał herszt.
-Spadaj!- krzyknął na niezdecydowanego podwładnego.
-Nie słyszysz, co szef mówi. Spieprzaj pilnować wejścia do jaskini- przyszedł kolejny bandyta- Co za tupet, nie Brago?
-Ciebie też nie wołałem- odrzekł już spokojniej mężczyzna- Możesz iść mu pomóc w pilnowaniu, chce zostać sam.
-Nie ma sprawy. Bez nerwów.
Jeszcze kilka takich nocy, a zwariuje powiedział do siebie przywódca zaledwie trzy osobowej grupy przestępców, uciekinierów z koloni karnej. Wszystko się zmieni, gdy tylko pokażę list Dexterowi zrabowany od tego śmiesznie wyglądającego kolesia. Będzie inaczej. Jak jeszcze dorwę tego bezimiennego, za którego Dexter wyznaczył nagrodę, to...ach.
Będzie wspaniale. Może Dexter weźmie mnie do siebie, wtedy zostawię was tu głąby.
Oj, żeby tylko przyszedł do mnie ten facet- oddawał się marzeniom Brago. Nie wiedział, że jago marzenia jeszcze tego dnia się spełnią, chociaż nie w każdym szczególe.
ROZDZIAŁ I
Brat Alrika, byłego żołnierza armii królewskiej Robara II, już od dziecka pokazywał cechy przywódcze. Lubił rządzić swoim młodszym bratem, bawili się w napady. Tylko, że wtedy bandytą był Alrik, a paladynem Brago. Wówczas walczyli na patyki, ale od razu widać było, kto z nich ma większy talent. Przeważnie wygrywał Alrik, co doprowadzało do furii jego starszego brata. Brago nie mógł się pogodzić z tym, że jest gorszy. Przyszły herszt bandy wstąpił do wojska jak planował i cały oddał się służbie królowi Robarowi I. Brago lubił czasem popić, zabawić się, przez co często narażał się swemu dowódcy, Wulfgarowi, który jednak często darowywał winy swojemu podwładnemu. M.in. ze względu na Alrika, który po wstąpieniu do wojska okazał się jednym z najlepszych szermierzy wśród żołnierzy.
Żadnemu z nich nie było dane, awansować na paladyna, sługę Innosa.
Pewnego dnia po służbie Brago jak co dzień wybrał się do znajomej knajpy „Głębokie gardło” znanej wszech i wobec z mocnych trunków oraz innych, nieraz nieprzyzwoitych imprez dla zaufanych. Miał on zaproszenie na odbywającą się właśnie imprezę.
„Mmm...pachnie mi to małą orgietką”
Chyba wypatrzył, gdyż uśmiechnął się pod nosem, wypił to co miał w kubku i wstał z zamiarem podejścia do niej. Brago słynął z szybkiego refleksu i tym razem był szybszy. Ubiegł swego towarzysza i dotarł do samotnie siedzącej panienki.
-Witaj jestem Brago- zagadał podchmielony już trochę sługa Robara I.
-Cześć mam na imię Helena- odrzekła uśmiechnięta dziewczyna.
-Może się napijesz?
-Z chęcią.
-Mmm, ale smaczne- rzekła zalotnie Helena. Mrugając do towarzysza.
Pewny swego Brago wziął się do działania. Położył swoją rękę na jej udzie i powoli zbliżał do się do łona. Helena cicho westchnęła. Brago coraz bardziej nachylał się i...wylądował z hukiem na drewnianej posadzce.
-Co jest do...!
-Nawet nie drgnij- syknął stojący nad nim mężczyzna.
-Ja ci pokażę, gnoju- odrzekł próbując wstać Brago, ale widząc, iż przeciwnik wyciągnął pałasz z zamiarem użycia, usiadł z powrotem na podłogę.
-Nie można tu wchodzić z bronią- zdziwił się.
-Zależy ile się zapłaci- uśmiechnął się napastnik.
-Hej dziewczynko, jak tam? Szukasz prawdziwego mężczyzny?- odrzekł drugi znany Brago mężczyzna. To był ten sam, którego parę minut wcześniej ubiegł- Pilnuj go Joe! Z nim później sobie pogadamy, hahaha!- wybuchnął głośnym śmiechem mocno pijany napastnik.
Przytrzymał mocno Helenę i przywarł ustami do jej ust- Fantastycznie.
Brago popatrzył w oczy dziewczyny, z których wyczytał wołania o pomoc. Popatrzył na stojącego nad nim przeciwnika. „Zajmuje się czym innym, dobra nasza. Pożałujesz tego gnoju” uśmiechnął się Brago.
-Pośpiesz się Krzykacz!- zawołał wesoły Joe- Ja też chcę, nie...Aułu- zawył z bólu, po mocnym kopniaku w golenie. Ten, którego miał przed chwilą pod szpadą, stanął przed nim i z całej siły uderzył go z nasady dłoni prosto w nos, aż trzasnęło. Joe upadł na drewnianą posadzkę. Próbował podnieś broń, która mu spadła, ale napastnik był szybszy.
-Nawet nie drgnij, gnoju- syknął usatysfakcjonowany Brago, po czym do skoczył do Krzykacza i uderzył z całym impetem pałaszem w miejsce, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Mężczyzna podskoczył i chciał zaatakować Brago, ale zatrzymał się widząc pod swoim gardłem broń, po czym odszedł powoli na bok.
-Nic ci nie jest- rzekł zatroskany wybawiciel.
-Uważaj!- krzyknęła Helena.
To, co się stało było momentem. Przydały się kilku godzinne ćwiczenia na polu treningowym w szermierstwie, tzw. „szósty zmysł” i refleks nie zawiodły żołnierza. Brago po okrzyku momentalnie skulił się i odskoczył na bok, a następnie szybkim cięciem rozciął napastnikowi gardło. Joe wypuścił miecz Krzykacza, chwycił się za szyję i upadł na drewnianą posadzkę, z której przed chwilą wstał. Druh martwego mężczyzny chciał zaatakować zabójcę przyjaciela, ale Brago kolejny raz pokazał swój wojskowy kunszt. Tym razem jednak oszczędził przeciwnika i obezwładnił go silnym uderzeniem w skroń. W tym samym momencie wszedł do karczmy Alrik z oddziałem wojska, który miał na celu zamknąć tego typu imprezy w porządnym Khorinis. Nie mógł się spodziewać, tego, co tu zastał.
ROZDZIAŁ II
Alrik był zadowolony, dostał pierwszą taką samodzielną akcje. Od dawna cieszył się zaufaniem u swego dowódcy. Wulfgar niepokoił się tym, co się dzieje w znanej karczmie „Głębokie gardło”, już od dawna szukał haczyka. Teraz znalazł, były podejrzenia o nielegalny handel bagiennym zielem, m.in. zakazanym przez prawo „mrokiem północy”. Wysłał, więc swojego zaufanego człowieka, jakim był Alrik. Chciał dać mu szanse wykazania się. Dał mu tuzin ludzi, wierząc, że wszystko będzie dobrze.
-Dobra zaczynamy!- odrzekł do swoich ludzi Alrik- Pablo tylko bez głupiego rozlewania krwi! Rozumiesz?
-Jasne szefie!- odrzekł wesoło, dobrze zbudowany mężczyzna.
-Nie żartuje!
-Spokojnie, rozumiem.
-To jest odpowiedni moment, słychać krzyki- stwierdził jeden z miejscowych strażników.
Pełen podekscytowania Alrik, na czele ze swoimi żołnierzami wszedł do karczmy „Głębokie gardło”. Nie spodziewał się tego, co tu zastał. Na początku nie wiedział co się dzieje, później spostrzegł leżących na ziemi ludzi. Jeden z rozciętym gardłem, drugi nieprzytomny. Wyciągnął miecz, a zanim Pablo i reszta ludzi.
-Ej, ty!- zawołał do stojącego obok martwego Joe mężczyzny, który nachylał się nad pewną panną- Odejdź od niej i to szybko, bo ci...- przerwał, nie potrafił wydusić z siebie słowa.
-Ale jaja, hahaha- zaśmiał się głośno Pablo.
-Witaj braciszku, dobrze, że przyszedłeś- uśmiechnął się mężczyzna- zaaresztuj tego kolesia- wskazał na leżącego Krzykacza.
-Bbrago...co ty...- jąkał się Alrik- co ty tu do cholery robisz!
-Eee... ratowałem tę panią z opresji- wskazał na Helenę, która się uśmiechnęła.
-Tę panią, tę dziw**!- krzyknął brat.
-Ale miłą d*****!- zawołał Pablo.
-To nie jest prostytutka, jak możesz?- zdenerwował się Brago.
-Jak to nie, co nie Helena?- spojrzał zalotnie na tą, o której była mowa.
-A ty skąd ją znasz- powiedział Alrik.
-Znaczy się, ten...Eee...tak mi się powiedziało.
-Nie ważne, idziemy! Pablo podnieś tego dupka. Muszę się porządnie wyspać- odrzekł Brago.
-Aresztujcie go!- krzyknął podnosząc się z drewnianej posadzki Krzykacz- zabił dobrego i wpływowego obywatela Khorinis. To był Joe brat Valentino- po czym zwrócił się do tego, który zabił- jesteś przegrany!
W głowie Alrika kłębiły się myśli, nie wiedział, co zrobić. Muszę go ratować to mój brat, myślał. Nie mogę z nim walczyć.
-Przykro mi, ale jesteś aresztowany- powiedział smutno.
-Chyba żartujesz?- odrzekł Brago, po czym wydobył miecz należący do Krzykacza, zawołał-
nie będziesz walczył z bratem, nie?
-Ja nie, Pablo wiesz co masz robić.
-No pewnie- potwierdził zadowolony strażnik, wyciągając własną broń.
Dobrze to wykombinował mój braciszek, myślał Brago, Pablo to największy frajer w wojsku, nie da mi rady, ale nie mogę go zabić.
-Już po tobie!- zawołał strażnik, chciał szybkim uderzeniem od dołu zaskoczyć przeciwnika, ale ten widząc, co się święci sparował cios i odskoczył na bok. Pablo szybko ciął, lecz i tym razem chybił. Brago uderzył z prawej strony ku górze i byłby zaskoczył napastnika gdyby nie zahaczył o stół. Pablo próbował to wykorzystać, ale ranił przeciwnika tylko w ramię.
„Cholera, trenował. Jest teraz lepszy, będzie trudno”- stropił się Brago. Popatrzył na Alrika, lecz ten odsunął wzrok. „Teraz albo nigdy”- pomyślał i zaatakował. Prawo, lewo i z góry, Pablo został przyparty do ściany. Chciał zrobić unik, lecz dostał cięty w prawą rękę, po czym spadł mu miecz. Zamierzał się po niego schylić, ale nie mógł, ze względu na przystawiony do szyi miecz.
-Jeśli mnie nie wypuścicie to go zabiję- powiedział Brago.
-Nie róbcie głupstw!- zawołał Alrik do swoich żołnierzy, mrugnął znacząco do brata, ten odwzajemnił wzrok, który znaczył: tam gdzie zawsze.
Brago wyszedł razem z Pablem na zewnątrz.
-Na razie złamasie- zawołał do swojej ofiary i z całej siły kopnął go w przyrodzenie, a następnie z kolanka w twarz, po czym szybko uciekł w stronę lasu.
Alrik aresztował właściciela karczmy i innych przestępców będących w niej, również Krzykacza, którego trzeba było obezwładnić.
W krótkim czasie znalazł się nowy właściciel, o imieniu Orlan, znajomy Wulfgara. Zmienił o nazwę budynku na gospodę„Pod martwą harpią”, stała się ona znana w Khorinis. Można tam było się czegoś napić i wyspać porządnie.
ROZDZIAŁ III
Ciemność, ciemność...Mroczny las biegnie mężczyzna, kieruje się ścieżką oznaczoną słupami ze świecącymi na niebiesko... co to jest? Rozglądam się, jestem na bagnie. Drabiny widzę wchodzę po niej, mężczyzna- strażnik pilnuje wejścia do pomieszczenia. Nie widzi mnie, ktoś tam jest, waży jakieś mikstury. Jego twarz jest ciemna, emanuje z niej fanatyzm, zło, nie umiałby znieś porażki. To jest ktoś ważny, zwracają się do niego mistrzu... Świątynia, schody jestem w środku, jest tam mężczyzna z wymalowaną twarzą, kobiety go wachlują. On leży we własnym pokoju. Nie żyje... Gdzie ja jestem, obóz nazywają go „stary”, ale nazwa ta będzie funkcjonowała później. W domku śpi mężczyzna, ten którego wachlowały kobiety, jest niespokojny, o czymś śni. Muszę go obudzić nie mogę. O Boże co to za monstrum, orki, całe mnóstwo, mówią do niego nazywają go jakoś... Śpiący mężczyzna jest coraz bardziej niespokojny, woła kogoś, nie słyszę, głośniej... „Śniąąąąąąącyyy!!” zerwał się. Patrzy się na mnie, zamykam oczy... Jestem z powrotem w obozie na bagnach. Mieszkańcy próbują coś przywołać... Nie róbcie tego! Ktoś tam jest nie znam jego imienia, patrzy się na mnie. Słyszę głos: „Uważaj na siebie... Musisz dokonać właściwego wyboru, bo inaczej... Bo inaczej wylądujesz tu, stąd nie ma ucieczki. Ty o tym powinieneś coś wiedzieć... Woda... Pomocy!! Topie się. Jestem w jaskini, przyszedł do mnie ten bez imienia...
-Nie!- Brago otworzył oczy, cały spocony, jego ręce całe się trzęsły. Rozejrzał się po chatce, w której spał. „Nic się nie zmieniło- pomyślał- wszystko jest tak jak było, a jednak... Już nie jestem małym chłopcem muszę wziąć się za siebie. To był straszny sen... Nic nie pamiętam, chyba za dużo wczoraj wypiłem, co ja tu robię. Pamiętam, o nie! Zabiłem człowieka. Alrik miałem się z nim spotkać. Za chwile tu będzie.” Brago wstał, nie musiał długo czekać na przybycie swojego brata.
-Witaj Alrik, dobrze spałeś? Bo ja nie- zagadał Brago.
-Nie dziwie się. Nie jest zbyt dobrze. Oj nie! Po pierwsze zabiłeś człowieka, po drugie nie dałeś się pojmać i stawiłeś opór, a po trzecie... Tyle starczy.
-Nie da się nic zrobić?
-Rozmawiałem wczoraj z Wulfgarem. Może unikniesz pobytu w koloni karnej...- przerwał, Brago zachwiał się i o mało co nie upadł- co ci jest?
-Nic, tylko mam takie dziwne uczucie... Miałem zły sen, ale nic nie pamiętam.
-Nie ważne. Jak mówiłem może unikniesz więzienia, ale na pewno nie wrócisz do wojska.
-Czemu, tylko się broniłem...
-Nie!- przerwał- Byłeś tam, gdzie nie miałeś być. Handlowali tam zielem, a ty jak się wydało byłeś tam częstym gościem. Zobaczę co się da zrobić, a ty stąd się nie ruszaj. Nie rób głupstw, masz tu trochę jedzenia.- Brago wziął od Alrika paczkę.
-Dziękuje bracie. Wiem, że się dla mnie narażasz. Powodzenia.
Alrik wyszedł, pozostawiając brata sam na sam z sobą i paczuszką jedzenia. Brago jeszcze raz rozejrzał się po chatce, tym razem zobaczył to czego nie widział ostatnio. Ktoś zabił deskami dziury, zauważył dodatkowo nowe łóżko. To jest normalne, że myśliwi często mieszkają w tej chatce, czasem nawet zdarzają się bandyci. Brago usłyszał kroki, wziął paczuszkę i schował ją za łóżkiem. Stanął na rogu tak, aby wchodzący był przed nim. Cicho wyciągnął broń i czekał w pogotowiu. Do chatki weszło dwóch mężczyzn. Brago nie zastanawiając się długo, przyłożył miecz do szyi pierwszego z tych osób, mówiąc:
-Kim jesteście? Co tu robicie?
-Spokojnie. Możesz wziąć tę broń z mojego karku, co? Dzięki.
-Po pierwsze ta chatka jest niczyją własnością i mamy prawo tu przebywać- powiedział drugi z mężczyzn- po drugie ty nie możesz atakować porządnych obywateli miasta bez powodu... No z czego się cieszysz?- przerwał swoją mowę, widząc uśmiechniętego niedoszłego napastnika. Brago uśmiechnął się na słowa „porządnych obywateli”. Widząc ubiór i wygląd mężczyzn, można było wnioskować, że byli oni zbiegami, ukrywającymi się w lesie. Pierwszy z nich miał twarz mordercy, zapewne wolałby on załatwić sprawę od razu, usuwając niewygodnego człowieka. Miał na sobie poszarpany strój z płytek zębacza, na którym były ślady krwi, musiał stoczyć walkę tej nocy. Drugi z mężczyzn był ubrany w strój obywatela o przyjemnej twarzy, ale Brago wiedział, że to tylko złudzenie. Przy jego boku, wisiał niepozornie wyglądający miecz, w porównaniu do potężnego topora, który miał na plecach ten o twarzy mordercy.
-Czemu się chowacie?- spytał nagle Brago.
-A co ciebie to obchodzi. My się w ogóle nie chowamy- odrzekł pierwszy z mężczyzn- szukasz guza?
-Grozisz mi śmieciu?
-Spokojnie, bez nerwów- uśmiechnął się drugi z towarzyszy- to jest nasz przyjaciel. No, co się dziwisz Kris? Nie pamiętasz go, jak wczoraj rozwalił wesołego Joe. To było nie złe, a później tego strażnika.
-Kim ty jesteś?- spytał zaskoczony Brago.
-Mam na imię Dexter- odrzekł zapytany.
-Dexter? To ty sprzedajesz bagienne ziele w gospodzie.
-Poprawka, sprzedawałem. Teraz musimy się ukrywać przez twojego brata, który tu przed chwilą był...- umilkł, z oddali było słychać szmery.
-To na pewno nasi- powiedział Kris.
-Nie. To są chyba strażnicy. Szli za nami.
-No to pięknie- powiedział Brago- no to kurczę pięknie. Musieliście tu przyjść i ściągnąć tu strażników, przez was jeszcze oskarżą mnie o nielegalny handel. Nie ma co tamto, ale się wpakowałem. Muszę coś wymyślić...
-Co masz do myślenia, jeśli ich zabijemy to nikt się nie dowie- powiedział Dexter.
-Nie mogę zabić swoich przyjaciół, przecież ja też jestem żołnierzem.
-Byłeś mój drogi, byłeś. Przecież sam powiedziałeś, że jak zastaną ciebie tutaj to nikt ci już nie uwierzy.
-Co będziemy się streszczać zabijemy go, bo sprowadzi na nas kłopoty- odrzekł Kris.
-Tak nie można. On jest naszym przyjacielem. Prawda... Jak ty masz w ogóle na imię.
-Brago.
-Właśnie, prawda Brago? No a zresztą nie byłby taki głupi. Chyba nie chcesz wylądować za magiczną barierą, gdzie panuje zbrodnia i zło- zaśmiał się Dexter- cicho, idą.
Kris szybko wyciągnął swój topór i stanął za drzwiami, po czym rzekł do Brago:
-Tylko uważaj strażniku, chyba nie chcesz zdechnąć. Nie próbuj nas zdradzić.
Dexter usiadł na krześle jak by nigdy nic, mając broń w pogotowiu i czekał. Brago nie ruszył się z miejsca, nie wiedział co z sobą zrobić. Weszło czterech strażników, trzech z nich wyciągnęło bronie Czwarty nie wyciągał broni, rozejrzał się po chatce i powiedział:
-Jesteście aresztowani, o kogo my tu mamy- spojrzał na Brago- witaj przyjacielu.
-Pablo to nie jest tak jak myślisz, uważaj!- krzyknął, widząc zamierzającego się Krisa. Pablo odskoczył na bok i wyciągnął broń. Dexter zerwał się i rozciął szyje jednemu ze strażników i zaatakował drugiego. Kris skoczył na trzeciego i potężnym uderzeniem z nad głowy, niemalże przeciął strażnika na pół, ale nie zdążył przygotować się do obrony przed szybkim uderzeniem kolejnego napastnika. Pablo ochłonąwszy trochę, z nagłego ataku. Zamarł widząc kolegę, przeciętego niemalże na pół. Nie czekając długo walnął swoim mieczem w głowę Krisa, odskoczył i ponownie z całej siły uderzył, tym razem był to śmiertelny cios. Kris upadł na podłogę rozpłatanym gardłem, zalewając całą podłogę krwią. Pablo rozejrzał się po domku, zobaczył tego kogo szukał, uśmiechnął się i podleciał do niego:
-Zabiję cię Brago.
-Ja nie mam nic z nimi wspólnego- bronił się.
-No i co z tego. Ośmieszyłeś mnie, to był twój błąd- to rzekłszy Pablo, skoczył na przeciwnika nim ten zdążył wyciągnąć broń i ciął go po brzuchu, lecz tylko go drasnął. Brago wyciągnął broń i czekał na atak. Napastnik rzucił się na niego, przypierając go do muru. Pablo próbował zaatakować od dołu, a następnie z prawej strony, nagle odskoczył dźgając wroga w nadgarstek. Brago wypuścił broń z ręki. Przeciwnik roześmiał się złowrogo już miał zamiar rzucić się, gdy nagle umilkł dotknął ręką potylicy, spojrzał na swoją dłoń i zdziwiony spojrzał krew. Spojrzał na Brago, ale ten szybkim uderzeniem z krzesła powalił Pabla na ziemię, ratując go tym samym od śmierci, gdyż Dexter chciał dobić strażnika, lecz nie zdążył.
-Szybko uciekamy!- krzyknął do Brago- oni tu na pewno nie byli sami. Musimy uciekać- spojrzał na martwego towarzysza- Żegnaj Kris, nigdy nie przepadałem za tobą. Pozdrów ode mnie Beliara- Wyciągnął paczuszkę, którą miał przy sobie Kris i szybko wyszedł. Brago też wziął swoją paczkę i pobiegł za swym nowym towarzyszem, trzymając się za swoją krwawiącą dłoń.