Daggerfall pokryte było śniegiem. Przez ostatnie dziesięć dni padał on mocno i nieprzerwanie. Cała okolica wokół miasta skryła się za białą ścianą, lecącego z nieba puchu. Wydawało się, że można by usłyszeć każdy jeden, uderzający o ziemię płatek.
Danton brnął z trudem przez zaspy, uciążliwie blokującymi przejście ulicami miasteczka. Od północy wiał silny i zimny wiatr, wzmacniał uczucie i tak wielkiego chłodu. Mężczyzna musiał szczelnie owinąć twarz, chociaż to i tak niewiele pomagało. Byle tylko znaleźć się w ciepłym wnętrzu karczmy. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie padł koń Dantona, nawet zwierzęta nie były w stanie wytrzymać takich temperatur.
Jedynie z niektórych kominów wypływał ciemnoszary dym, który szybko znikał.
- Pieprzona pogoda – dobiegł go głos z wnętrza karczmy – nawet łba wychylić nie można. Bo ten zaraz odpadnie. Nawet mój dziad nie pamiętał takich zamieci!
- Twój dziad to nie pamiętał którędy się do wychodka chodziło! – odpowiedział drugi śmiejąc się, wydawane przezeń dźwięki przypominały kwiczenie wieprza. Nikt nie zwrócił większej uwagi na wchodzącego do karczmy mężczyznę. – Zamknąć te drzwi do kurwy nędzy! Dawno takiej zimnicy nie było. – zakwiczał klient.
- A co? Boisz się, że ci rzyć odpadnie? – odezwał się pierwszy – Jak się twoja baba dowie, że żłopiesz piwsko, miast narąbać drewno na opał, to sama cię wrzuci do kominka.
- Milczeć tam wy chamy! – krzyknął siedzący w kącie karczmy rycerz. – Nie mam ochoty wysłuchiwać waszym prostackich pogaduszek
- Ty popatrz, jakie panisko! Żreć to mu dać za darmo, a pogadać se nie można. Uszy to ma wrażliwe jak pies, ciekawe czy jak pies zaskomle, gdy go kopnąć w dupę.
- Tak mości panie rycerzu. Toć prawda mój ojciec był cham, nad chamy. Robił w polu dla takich jak ty, nierobów chędożonych, ale bydlak sprytny to on był! Jak mu się ładna pani z dworu nawinęła, to nie przepuścił okazji, o nie. Sam mości pan widzi, jakem sam ze szlachty pochodzę! Dać wać, uściskam brata!
- Przecz z tymi brudnymi łapami chamie! – Rycerz wydawał się niezadowolony rozwojem rozmowy. – Bo inaczej ja sobie z wami pogadam, mój miecz dawno nie smakował chłopskiej krwi.
- Tagar, jaki z niego chojrak. Za grabię złapię to inaczej z mości panem pogadamy.
- Repen, uspokój się – Odpowiedział mu drugi chłop – na dwór przeca nie wyjdziemy, żeby się z paniczem bić, a tu nie chcem komuś do zupy szlacheckiej krwi nachlapać. Jeszcze się kto otruje.
Widać było, że nikt nie miał ochoty do bitki. Utarczki słowne między panami i pospólstwem stały się znacznie częstsze, od czasu gdy cała okolica utonęła pod śniegiem. W taką pogodę nie było możliwym pracować, a chłopu się nudziło. Pan nie miał na razie bata, którym mógłby ich uspokoić. Danton zdążył już usiąść i słuchając tych pogaduszek popijał piwo. Tu przynajmniej było ciepło, a i rozrywek nie brakowało. Karczmarz nie miał chęci wtrącać się w te sprzeczki, gdyż i jego to wszystko bawiło.
- Może i piwo złe dla jaśnie wielmożnego pana? Czy może chama? Z taką pieską gębą to nietrudno pomylić z chłopem. – Zakwiczał już nieco pijany klient. – Patrzcie jak się to to krzywi. Czyżby pies waszą matkę wychędożył? A smak jak widzę to po niej wam ostało.
- Dosyć tego ty chamie! – Rycerz wstał od swojej ławy, chwycił leżący obok miecz i rzucił się ze złością na chłopa. – Zaraz ci ten kosmaty ryj odrąbię!
Karczmarz nie wytrzymał, jednym susem przeskoczył przez brudną ladę i odepchnął szlachcica. Ten zrobił kilka niepewnych kroków do tyłu i upadł na podłogę wypuszczając błyszczący miecz. Miał wielką ochotę pociąć nadgorliwego sprzedawcę, ale gdy tylko spojrzał na tę wielką sylwetkę, zrezygnował.
- Dobra dosyć tego panowie! Mamy ważnego gościa, a więc proszę o trochę kultury. – Spojrzał na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał rycerz, a następnie na mężczyznę siedzącego w cieniu. Budził on w tym człowieku jakiś niepokój.
- Kto to? – Spytał Kanton siedzących obok chłopów. Wskazywał na człowieka, który był przyczyną nagłego spokoju w karczmie.
- Jakiś dypolmata, czy jakoś tak. – Odezwał się kwiczący mężczyzna. – Podobno wędruje z Nylagaar, aż do naszego miłościwego króla Gaaenora z Viltaen. Mówią że to Aèb Nyyr, Piromanta.
- Piromanta? – Spytał cicho Danton, nie ukrywając swojego zaskoczenia. – Co on robi aż tutaj?
- Od czasu gdy pojawiło się to przeklęte zimno, cała masa ich się tutej kręci. – Odezwał się drugi chłop. – Może szukają okazji do zarobku, a może robią cuś zupełnie innego. Nie wiem. – Pociągnął głośno nosem i bez zahamowań splunął na podłogę.
Danton teraz już zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Słyszał co nieco o ludzie z którego wywodzili się owi Piromanci, ale nigdy takiego nie widział, ani też nie wiedział co taki potrafi. Daggerfall leżało tuż przy granicy z królestwem Tandanar, na zachód od Ziemi Niczyich, a z tego co wiedział, kraj pochodzenia owego ludu, leżał daleko za krainą zamieszkiwaną przez elfy. Mężczyzna siedzący w cieniu, wydawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co działo się dookoła, jednak co jakiś czas widać było płomień świecy odbijający się w jego oczach. Obserwował ich uważnie, zapewne słyszał też całą rozmowę, której był głównym bohaterem. Ogień w kominku, na krótką chwilę rozbłysł tak, że jego twarz była dobrze widoczna, ale chyba tylko Danton patrzył na niego.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy Piromanta wstał. Rzucił kilka monet na stół, jako zapłatę za piwo i bez słowa udał się w kierunku wyjścia. Nie miał ze sobą płaszcza, co bardzo zdziwiło niektórych obecnych w karczmie. Kiedy mijał Dantona, dało się poczuć niesamowite ciepło bijące od wychodzącego. Otworzył drzwi, ale nikt z obecnych nie odczuł zimna, które powinno było wpaść do środka. Drzwi zamknęły się z dużym hukiem.
Dwaj chłopi dokończyli swoje piwo nie spiesząc się zanadto, spojrzeli na siebie. Zostawili zapłatę na stole i zebrali się do wyjścia. Ten z kwiczącym głosem owinął głowę starym szalem, a drugi narzucił na siebie obszerny płaszcz. Po raz kolejny otworzyły się drzwi. Fala zimna uderzyła w twarz Dantona. Chłop z płaszczem odwrócił się jeszcze i powiedział głośno.
- Nie dotykaj zamarzniętych ludzi przybyszu… to niebezpieczne. Unikaj ich jak ognia!
Zaśmiał się głośno po tych słowach i zamknął za sobą drzwi do karczmy. Wewnątrz zapanowała cisza, jedynie rycerz nadal klął pod nosem, żałował, że nie miał okazji im pokazać co potrafi. Danton pił dalej swoje piwo, myślał co mogły oznaczać słowa chłopa.
C.D.N.
Danton brnął z trudem przez zaspy, uciążliwie blokującymi przejście ulicami miasteczka. Od północy wiał silny i zimny wiatr, wzmacniał uczucie i tak wielkiego chłodu. Mężczyzna musiał szczelnie owinąć twarz, chociaż to i tak niewiele pomagało. Byle tylko znaleźć się w ciepłym wnętrzu karczmy. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie padł koń Dantona, nawet zwierzęta nie były w stanie wytrzymać takich temperatur.
Jedynie z niektórych kominów wypływał ciemnoszary dym, który szybko znikał.
- Pieprzona pogoda – dobiegł go głos z wnętrza karczmy – nawet łba wychylić nie można. Bo ten zaraz odpadnie. Nawet mój dziad nie pamiętał takich zamieci!
- Twój dziad to nie pamiętał którędy się do wychodka chodziło! – odpowiedział drugi śmiejąc się, wydawane przezeń dźwięki przypominały kwiczenie wieprza. Nikt nie zwrócił większej uwagi na wchodzącego do karczmy mężczyznę. – Zamknąć te drzwi do kurwy nędzy! Dawno takiej zimnicy nie było. – zakwiczał klient.
- A co? Boisz się, że ci rzyć odpadnie? – odezwał się pierwszy – Jak się twoja baba dowie, że żłopiesz piwsko, miast narąbać drewno na opał, to sama cię wrzuci do kominka.
- Milczeć tam wy chamy! – krzyknął siedzący w kącie karczmy rycerz. – Nie mam ochoty wysłuchiwać waszym prostackich pogaduszek
- Ty popatrz, jakie panisko! Żreć to mu dać za darmo, a pogadać se nie można. Uszy to ma wrażliwe jak pies, ciekawe czy jak pies zaskomle, gdy go kopnąć w dupę.
- Tak mości panie rycerzu. Toć prawda mój ojciec był cham, nad chamy. Robił w polu dla takich jak ty, nierobów chędożonych, ale bydlak sprytny to on był! Jak mu się ładna pani z dworu nawinęła, to nie przepuścił okazji, o nie. Sam mości pan widzi, jakem sam ze szlachty pochodzę! Dać wać, uściskam brata!
- Przecz z tymi brudnymi łapami chamie! – Rycerz wydawał się niezadowolony rozwojem rozmowy. – Bo inaczej ja sobie z wami pogadam, mój miecz dawno nie smakował chłopskiej krwi.
- Tagar, jaki z niego chojrak. Za grabię złapię to inaczej z mości panem pogadamy.
- Repen, uspokój się – Odpowiedział mu drugi chłop – na dwór przeca nie wyjdziemy, żeby się z paniczem bić, a tu nie chcem komuś do zupy szlacheckiej krwi nachlapać. Jeszcze się kto otruje.
Widać było, że nikt nie miał ochoty do bitki. Utarczki słowne między panami i pospólstwem stały się znacznie częstsze, od czasu gdy cała okolica utonęła pod śniegiem. W taką pogodę nie było możliwym pracować, a chłopu się nudziło. Pan nie miał na razie bata, którym mógłby ich uspokoić. Danton zdążył już usiąść i słuchając tych pogaduszek popijał piwo. Tu przynajmniej było ciepło, a i rozrywek nie brakowało. Karczmarz nie miał chęci wtrącać się w te sprzeczki, gdyż i jego to wszystko bawiło.
- Może i piwo złe dla jaśnie wielmożnego pana? Czy może chama? Z taką pieską gębą to nietrudno pomylić z chłopem. – Zakwiczał już nieco pijany klient. – Patrzcie jak się to to krzywi. Czyżby pies waszą matkę wychędożył? A smak jak widzę to po niej wam ostało.
- Dosyć tego ty chamie! – Rycerz wstał od swojej ławy, chwycił leżący obok miecz i rzucił się ze złością na chłopa. – Zaraz ci ten kosmaty ryj odrąbię!
Karczmarz nie wytrzymał, jednym susem przeskoczył przez brudną ladę i odepchnął szlachcica. Ten zrobił kilka niepewnych kroków do tyłu i upadł na podłogę wypuszczając błyszczący miecz. Miał wielką ochotę pociąć nadgorliwego sprzedawcę, ale gdy tylko spojrzał na tę wielką sylwetkę, zrezygnował.
- Dobra dosyć tego panowie! Mamy ważnego gościa, a więc proszę o trochę kultury. – Spojrzał na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał rycerz, a następnie na mężczyznę siedzącego w cieniu. Budził on w tym człowieku jakiś niepokój.
- Kto to? – Spytał Kanton siedzących obok chłopów. Wskazywał na człowieka, który był przyczyną nagłego spokoju w karczmie.
- Jakiś dypolmata, czy jakoś tak. – Odezwał się kwiczący mężczyzna. – Podobno wędruje z Nylagaar, aż do naszego miłościwego króla Gaaenora z Viltaen. Mówią że to Aèb Nyyr, Piromanta.
- Piromanta? – Spytał cicho Danton, nie ukrywając swojego zaskoczenia. – Co on robi aż tutaj?
- Od czasu gdy pojawiło się to przeklęte zimno, cała masa ich się tutej kręci. – Odezwał się drugi chłop. – Może szukają okazji do zarobku, a może robią cuś zupełnie innego. Nie wiem. – Pociągnął głośno nosem i bez zahamowań splunął na podłogę.
Danton teraz już zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Słyszał co nieco o ludzie z którego wywodzili się owi Piromanci, ale nigdy takiego nie widział, ani też nie wiedział co taki potrafi. Daggerfall leżało tuż przy granicy z królestwem Tandanar, na zachód od Ziemi Niczyich, a z tego co wiedział, kraj pochodzenia owego ludu, leżał daleko za krainą zamieszkiwaną przez elfy. Mężczyzna siedzący w cieniu, wydawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co działo się dookoła, jednak co jakiś czas widać było płomień świecy odbijający się w jego oczach. Obserwował ich uważnie, zapewne słyszał też całą rozmowę, której był głównym bohaterem. Ogień w kominku, na krótką chwilę rozbłysł tak, że jego twarz była dobrze widoczna, ale chyba tylko Danton patrzył na niego.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy Piromanta wstał. Rzucił kilka monet na stół, jako zapłatę za piwo i bez słowa udał się w kierunku wyjścia. Nie miał ze sobą płaszcza, co bardzo zdziwiło niektórych obecnych w karczmie. Kiedy mijał Dantona, dało się poczuć niesamowite ciepło bijące od wychodzącego. Otworzył drzwi, ale nikt z obecnych nie odczuł zimna, które powinno było wpaść do środka. Drzwi zamknęły się z dużym hukiem.
Dwaj chłopi dokończyli swoje piwo nie spiesząc się zanadto, spojrzeli na siebie. Zostawili zapłatę na stole i zebrali się do wyjścia. Ten z kwiczącym głosem owinął głowę starym szalem, a drugi narzucił na siebie obszerny płaszcz. Po raz kolejny otworzyły się drzwi. Fala zimna uderzyła w twarz Dantona. Chłop z płaszczem odwrócił się jeszcze i powiedział głośno.
- Nie dotykaj zamarzniętych ludzi przybyszu… to niebezpieczne. Unikaj ich jak ognia!
Zaśmiał się głośno po tych słowach i zamknął za sobą drzwi do karczmy. Wewnątrz zapanowała cisza, jedynie rycerz nadal klął pod nosem, żałował, że nie miał okazji im pokazać co potrafi. Danton pił dalej swoje piwo, myślał co mogły oznaczać słowa chłopa.
C.D.N.