Poprzedni fragment uzupełniony o nową część.
Niedługo potem generałowi udało się dotrzeć do granicy z Li Vilien, wolnym, pokojowym królestwem elfów. Baribban ściągnął wodze, koń zatrzymał się tuż przed wysoką, jasnowłosą elfką, która stała pilnując przejścia granicznego. Nieopodal, na trawie siedziało dwóch chłopów. Kłócili się, a jeden z nich krzyczał strasznie głośno. Ich język zupełnie nie przypominał chłopskiego stylu wypowiadania się.
- Nie! Znowu to samo! – Kwiczący głos odbijał się od ściany lasu. – Meaning mnie pokarał takim idiotą! Ty ciulu głupi!
- Skąd miałem wiedzieć, że nie przeniesie nas dalej? Hę? – Odpowiedział spokojnie drugi chłop. Palcem prawej ręki podrapał się po nosie. – Spróbujemy jutro. Musimy odzyskać siły.
- Masz zamiar tu tak siedzieć i czekać?
- Tak, a ty się uspokój mój przyjacielu. Co ma być to będzie… a pośpiech tylko wszystko pogarsza.
Generał odwrócił się do stojącej przed nim elfki.
- Ean Yeandil? – Spytała spokojnie. W ręku trzymała długą włócznię, jej zielone oczy patrzyły uważnie na jeźdźca.
- Do Kael Movis. – Odrzekł równie spokojnie.
Zajrzał do juków i wyciągnął kawałek papieru i podał go strażniczce. Jasnowłosa elfka nie oglądała go zbyt długo. Szybko oddała go Baribbanowi, zeszła z drogi aby mógł swobodnie przejechać.
- Den aole Movei.
- Dziękuję, mam nadzieję, że taką moja droga będzie. – Odpowiedział grzecznie generał, chowając glejt.
Uderzył piętami w boki konia, Movei ruszył zwolna. Teraz nie było potrzeby się spieszyć, był na spokojnej ziemi. Jednak musiał pamiętać o tym, że będzie cały czas obserwowany, pomimo tego, że nie widać nikogo w pobliżu.
Znajdował się na głównym gościńcu, najlepiej było dla niego pozostać na tym trakcie. W lasach mieszkało wiele stworzeń, które wprost nie znosiło ludzi. Było głównie driady, fauny, nimfy, oraz wszelkiej maści karły. Większość z nich żyło na tyle długo, że mogły pamiętać czasy Wielkiej Grozy, czyli oczyszczenia ludzkich królestw ze wszystkich nieludzi.
Po paru godzinach jazdy, koń wydawał się być zmęczony. Nie był przystosowany do tak długich i wyczerpujących podróży. Baribban musiał się zatrzymać, aby napoić konia i dać mu wypocząć. Sam też miał dosyć. Wciąż nie było widać Północnego Gościńca. Na szczęście w pobliżu płynął niewielki strumyk.
- Witaj… o wielce strudzony podróżniku! – Generał usłyszał męski głos. – Jakież to złe wichry, sprowadzają cię aż tak daleko od domu?
Baribban odwrócił się w jego stronę, gdy tylko ugasił pragnienie. Był to starzec w długiej szacie, przewiązanej w pasie sznurem, który zwisał aż do ziemi. Miał długą siwą brodę, rumiane policzki i wąskie zielone oczy, którymi szybko badał sytuację. Ręce miał schowane w długich rękawach, więc generał nie do końca wiedział, czego się może po nim spodziewać. Starzec nie zamierzał czekać na odpowiedź.
- Zapewne podróżujesz do Kael Movis, czyż nie? – Uśmiechnął się dobrodusznie, zupełnie jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Tak… ale… – odpowiedział niepewnie.
- Jak chcesz coś wiedzieć, to najlepiej przyjechać właśnie do Eal Mer, kraju elfów. My wiemy tu o wszystkim. Och! Wybacz mi mój nietakt. Nazywam się Fagnir i jestem druidem.
Ukłonił się jak przed damą dworu. Baribbanowi wydało się to dosyć zabawne.
- A ja…
- Mój drogi generale… jak już mówiłem, wiemy więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Może coś ci zaproponuję. Przed tobą jeszcze daleka i męcząca podróż, mogę coś na to poradzić.
- Słucham zatem uważnie.
Druid nie powiedział nic więcej. Odwrócił się do niego plecami, wyciągnął w końcu ręce ze swych rękawów. Wyprostowanym palcem prawej dłoni, zaczął rysować w powietrzu znak. Najpierw okrąg, wpisany w niego trójkąt, półksiężyc i jeszcze kilka falistych linii. Kiedy skończył, znak rozbłysnął błękitnym światłem. Wokoło zrobiło się zupełnie jasno. Słońce powoli wyłaniało się zza lasu na wschodzie. Znak powiększył się znacznie, swoim wyglądem przypominał teraz wir. Baribban siedział z otwartymi ustami, wpatrzony w to błękitne zjawisko. Fagnir spojrzał na niego i uśmiechnął się.
- Po drugiej stronie portalu jest Kael Movis. Idziesz?
- A co będzie z moim koniem?
- O nic się nie martw.
Druid pogładził się po brodzie. Po chwili pojawiły się dwie istoty, były to pokryte liśćmi kobiety, jakby elfki, ale ich wygląd był bardziej dziki. Nie patrzyły na podróżnika zbyt przyjaźnie. Zbliżyły się do konia, który nawet nie przerwał swojego porannego posiłku. Z portalu wystawała głowa Fagnira.
- Idziesz w końcu? – Spytał mocno zniecierpliwiony.
Dwie istoty poprowadziły wierzchowca w kierunku lasu, zza którego wychodziło słońce.
- Idę… – Odpowiedział Baribban niepewnie, poczym wszedł w portal.
Na polance nie pozostał żaden ślad ich pobytu. Błękitna poświata znikła szybko pozostawiając po sobie jedynie fiołkowy zapach.
Na korytarzu rozległ się głos ciężkich kroków, były one szybkie i jakby nerwowe. Wkrótce do sali, w której stał tron, wpadł ubrany w zbroję rycerz. W drżącej dłoni trzymał zwój. Dyszał ciężko, próbując przemówić.
- Mój panie! – Wycharczał do podnoszącego się z łoża. – Mam wieści, ważne wieści!
- Ochłoń nieco, nalej sobie wina i zwilż nim gardło. O tam na stole stoi.
Zbliżył się do dzbana, w którym to znajdowała się ciemna ciecz. Nalał szybko i nerwowo, a potem równie szybko i nerwowo wypił zawartość kielicha. Przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele.
- Mości Książe! Król zamordowany… królowa również. – Wykrzyczał w końcu, wyciągnął w kierunku Eryka rękę ze zwojem.
- Och to straszne! – Zawołał leżący w łożu Książe, nie okazywał ani odrobiny smutku. Zaczął spokojnie dłubać sztyletem w paznokciach, nie patrząc na rycerza. – Cóż ja biedny teraz pocznę?! Źli Wirtańczycy zdobędą stolicę i któż będzie rządził naszym biednym, targanym wojną, krajem? Nalej mi wina przyjacielu. Nie, nie do tego kielicha. A powiedz mi, co z naszym sławnym generałem?
- Ostatni raz widziano go jak kierował się do granicy z Eal Mer…
- Liczyłem na jego umiejętności. Wiesz co trzeba będzie teraz zrobić? – Nie patrzył, wciąż dłubał sztyletem. Pięknym i złoconym, wprost godnym króla. – Zatem słuchaj mnie uważnie. Baribban an Alamein jest zdrajcą, zamordował króla i królową, a potem zbiegł w kierunku Ziemi Niczyich. Rozumiesz?
- Doskonale książe! – Odpowiedział szybko.
- Więc dalej… potem zapewne skręcił ku granicy z Karr-ar Gad. Nasz wywiad doszedł do jego zleceniodawców. Okazało się, że pracował dla krasnoludów. To powtórzysz burmistrzowi, który ma to ogłosić publicznie. Potem pojedziesz do… co tam skrobiesz?
- Nic panie! Notuję nieco, żeby nie zapomnieć.
- Dobrze… na czym to ja… a tak! Gdy tylko dogadam się z Daenidarem, wyruszysz na spotkanie z Wielką Radą. Z tymi tłustymi nierobami, zowiącymi się arystokracją. Przekażesz im wieści. Daenidar, ofiaruje nam autonomię, ale tylko pod warunkiem, że to ja będę sprawował władzę oficjalnie i faktycznie. Teraz wynocha! Boli mnie głowa.
Rycerz bez słowa wyszedł z komnaty, zamykając za sobą drzwi, tak cicho jak się tylko dało. Książe Eryk pozostał sam ze swoimi myślami. Szybko zasnął, choć słońce już dawno wzeszło ponad budynki miasta. Flavia przytuliła się do niego mocniej, uśmiechając się przy tym.
Baribban patrzył ze zdumieniem na wszystko, co go otaczało. Nie było to Kael Movis, lecz mała, drewniana chatka. Jeden głębszy oddech i się rozpadnie, pomyślał. Cholerstwo jedne i licho jakieś. Fagnir biegał dookoła zbierając różne zioła i kwiaty. Generał nie mógł uwierzyć, jak taki staruszek mógł poruszać się tak zwinnie i szybko. Baribban nim się obejrzał, był już w środku. Z tej perspektywy, chata była o wiele większa niż z zewnątrz. Nie wyglądała jednak jak zwykła mieszkalna siedziba, przypominała raczej laboratorium. Dookoła stało mnóstwo szaf i regałów. Na półkach zalegały słoje zawierające różne przedmioty, zwierzęta oraz rzeczy, które wzbudzały czyste obrzydzenie. Zakonserwowane ludzkie oczy obserwowały każdy jego krok, dłonie próbowały go bezskutecznie pochwycić, a liczne języki próbowały mu coś powiedzieć.
Baribban w całym swoim życiu widział wiele ciał, ofiar bitew. Jednak taki natłok pojedynczych części ludzkich przerażały go nieco. Wlepił swój wzrok w podłogę. W kącie stało kilka beczek, ale wcale nie był ciekaw co się w nich znajduje. W powietrzu unosił się smród zmieszanego alkoholu i zgnilizny. Fagnir grzebał przez dłuższą chwilę w drewnianym kufrze. Wyjął z niego kilka małych buteleczek, a także kilka większych.
- Miałeś mnie przenieść do Kael Movis – stwierdził sucho generał, gdy w końcu przyzwyczaił się do otaczającego go smrodu – A ty przyprowadziłeś mnie do tej trupiarni. Czegoś tu chyba nie rozumiem.
- To jest moje małe laboratorium, a nie żadna trupiarnia. To, co jest w tych słojach, to szczątki ludzi poległych w bitwach, wszyscy którzy próbowali walczyć z elfami i driadami.
- Gówno mnie to obchodzi! – Wrzasnął Baribban wściekle. – Nie o to pytałem.
Druid odwrócił się nie zwracając uwagi na słowa gościa. Fagnir pacnął się w czoło mrucząc coś pod nosem. Wrócił pospiesznie po małą fiolkę z fioletowym płynem, która leżała pośród ksiąg na bukowym stole.
- Wszystko to – kontynuował Fagnir jakby do siebie – co stoi na półkach, zdobyłem z niemałym trudem. Po bitwie mało co jest przydatne, a dziwożony nie dbają o dostarczanie mi materiałów do badań. Cholerne wiedźmy… szyją z tych swoich łuków tak, że zanim coś znajdę, nogi mi w rzyć wchodzą. Potrzebowałem zabrać kilka przydatnych eliksirów.
- A więc teraz przeniesiesz mnie do Kael Movis?
- Nie. – Odpowiedział spokojnie druid.
- Ale przecież mówiłeś…
- Wiem dobrze co mówiłem. Dostaniesz się do Kael Movis… ale nie teraz. Nie ma zgody na to żebyś się tam dostał. Elfy nigdy nie lubiły ludzi, to powinieneś wiedzieć. Właściwie to nikt nie lubi ludzi.
- A ty? Ty też jesteś człowiekiem.
- Jestem druidem, a nie człowiekiem… nie obrażaj mnie. To wielka różnica. Moje pochodzenie nie ma tutaj znaczenia, dopóki pełnię swoją funkcję.
- Nieważne. Dlaczego zatem mnie tu sprowadziłeś?
- Musiałem stąd coś zabrać.
- Kurwa mać! Skoro nie zabierzesz mnie do Kael Movis, to po co mnie tu sprowadziłeś? Mów, albo cię potnę!
- Niby czym? – Spytał wesoło Fagnir, spojrzał z pobłażaniem na gościa, który szukał nerwowo swojej broni.
Rubaszny staruszek zaśmiał się. Jego siwa broda zafalowała radośnie, wyglądała dziwacznie. Wplecione w nią liście i pędy upodabniały go do jakiegoś leśnego pustelnika. Zielone oczy świeciły w półmroku.
- Gdzie do diabła jest moja broń? – Syknął wściekle Baribban.
- Przeklęte dziwożony! – Krzyknął śmiejąc się druid. – Mają mnóstwo talentów, wiedźmy jedne.
- Jak mogłem nie zauważyć braku mojego miecza?!
- Nie zamartwiaj się tym aż tak bardzo. Odzyskasz go wkrótce, gdy nadejdzie pora. Zapach moich ziół odwraca uwagę od błahych spraw.
Generał dopiero teraz poczuł dziwny zapach ziołowej mieszanki. Robiło się coraz dziwniej, z każdą chwilą czuł odpływające siły.
- Przejdźmy do sedna sprawy. – Fagnir zbliżył się, Baribban poczuł mocny zapach oszałamiających go ziół. Nie sprowadzałem cię tu bez powodu mój drogi. O nie! Wierzysz w przeznaczenie?
- Słucham?
Druid zaczął głaskać swoją brodę, wytrząsając z niej mnóstwo liści. Wszystkie były świeże i mocno zielone. Zapach ziół całkowicie stłumił i wymazał smród zgnilizny i alkoholu.
- Spytałem czy wierzysz w przeznaczenie… ale z tego co widzę, mogę stwierdzić, że nie. Jednak my, tu wierzymy w to, że każdy ma swoją rolę do spełnienia. Nie skierowało cię tu tchórzostwo, lecz prawdy cel. Chciałeś odnaleźć przyjaciela, prawda? Nie musisz odpowiadać, ja wiem że tak jest. Nic nie jest przypadkowe, wszystko ma swoją przyczynę i znaczenie. Nie będę cię tu więził, nie myśl, że takie jest moje zadanie. Ja jestem pośrednikiem i kimś w rodzaju wysłannika. Rozumiesz?
Nie odpowiedział. Nie mógł.
- Mam propozycję. Dam ci wolny wybór, choć to nie ma znaczenia. Są trzy drogi. Pierwsza: zrezygnujesz z podróży do Kael Movis i powrócisz do swojego kraju, kraju targanego wojną, zdradą i obłudą, gdzie najpewniej zginiesz. Druga: natychmiast wyruszysz do Ishten Daaru, tam spędzisz miesiąc, sam. Trzecia: elfy organizują mały wypad, a właściwie polowanie na bandytów, którzy bez ustanku przekraczają naszą granicę od strony Ziemi Niczyich. Wybierając którąś z dwóch ostatnich dróg, pokażesz, że jesteś godzien ukończenia podróży. Nie wiesz dlaczego, ale zależy ci na tym. Czekam zatem na twoją odpowiedź, na twój wybór.
Baribban poczuł jak odzyskuje władzę nad swoim ciałem, wysłuchał słów druida uważnie. Był pewny swojego wyboru.
- Pójdę do walki z ekspedycją elfów. – Odpowiedział po chwili namysłu.
- Cóż to było nieuniknione. – Fagnir uśmiechnął się lekko odsłaniając białe zęby. – Innej odpowiedzi się nie spodziewałem.
- Po co więc dałeś mi wybór, skoro i tak wiedziałeś co wybiorę?
- Ludziom sprawia przyjemność świadomość tego, że sam może decydować o swoim losie. Ty przecież nie wierzysz w przeznaczenie. Więc co to za różnica.
- To wszystko brzmi jak jakaś starodawna baśń! – Zakpił Baribban. – Może mam jeszcze zebrać grupę przyjaciół i wyruszyć na ratowanie świata przed zagrażającym mu złem?
- To nie będzie konieczne…
Druid powąchał zawartość fioletowego płynu, który wciąż trzymał w dłoni. Zakorkował fiolkę i mocno przetarł swój czerwony nos. Znów zapachniało ziołami.
- Nie czujesz już zmęczenia, prawda? Sam zapach tych ziół potrafi czynić cuda! Nie mówię już nawet o innych właściwościach. Jesteś gotów, aby zmierzyć się z tym wyzwaniem… no przynajmniej fizycznie.
Jego oczy zaświeciły mocniej, wszystkie kości głośno zachrupały. Ruch dłonią sprawił, że Baribban zachwiał się na nogach. Odzyskał pełną kontrolę nad ciałem i mową.
- Jeszcze jedno mój drogi. Wiem dużo, ale nie wszystko mogę ci powiedzieć, więc nie oczekuj ode mnie odpowiedzi na swoje pytania. Pokażesz jak bardzo zależy ci na dotarciu do celu podróży…
- Przecież o tym wiesz. – Przerwał obcesowo generał.
- Cóż… masz rację, ale musisz to udowodnić przede wszystkim sobie. Wtedy będzie gotów na spotkanie z przeznaczeniem.
- Czy zginę na tej wyprawie?
- Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. O tym przekonasz się już sam. Chodź, czeka cię sporo pracy.
Drzwi na zewnątrz otworzyły się same. Słoneczne światło wpadło do środka, cienie wyglądały posępnie i przerażająco. Wszystkie te oczy w słojach nadal obserwowały ich uważnie, a języki chciały się przyłączyć do rozmowy. Nie mogły.
Fagnir zrobił kilka przysiadów, aby rozprostować stare kości. Jak na swój wygląd, wyglądał wyjątkowo rześko. Baribban wciąż przecierał oczy, próbując przyzwyczaić się do światła, po tak długim przebywaniu w mrokach chaty. Ta znów wyglądała niepozornie. Generał dopiero teraz dostrzegł las, który był nieopodal. Coś się poruszyło. Wytężył wzrok, na szczęście słońce świeciło mu w plecy, więc nie było większych problemów z wypatrzeniem ruchu.
To stworzenie swoim wyglądem przypominało bardziej drzewo, niż zwierze. Nim zdążył zapytać Fagnira, doczekał się odpowiedzi.
- Lesij. To spokojne stworzenie, duch lasu, który dba jedynie o swoje drzewo, miejsce, w którym znajduje się jego dusza. Nikomu nie wyrządzi krzywdy, a jest bardzo rzadkie.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem. – Odpowiedział ze zdziwieniem w głosie.
- Żadnemu człowiekowi nie było dane spotkać Lesija. A ten tam, to mój sąsiad i bliski przyjaciel. No dosyć tych pogaduszek. Wyruszamy!
Druid zaczął kreślić w powietrzu znaki, z których wkrótce powstał portal. Identyczny jak poprzedni. Tym razem generał bez wahania wszedł w błękitny krąg.
Ulice Kel Dorei opustoszały. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a chłopi przesiadujący w karczmie, zdawali się nie zauważać zmiany władz. Było im wszystko jedno, byle tylko mieli dość piwa i pieniędzy, żeby móc to piwo kupić. Więcej z życia nie potrzeba. Również Wirtańczycy siedzieli w karczmie, widać zasmakował im miejscowy trunek. Większość z nich zdążyła usnąć na ławach upuszczając swą broń.
Wraz z wirtańskim wojskiem, przybył spory oddział krasnoludów z południa, budzili oni wstręt u miejscowych, większy nawet od zapachu wymiocin wyczuwanego w strawie.
- A widziałeś ty pieprzonego… tego kurwiego syna? – Zagrzmiał jeden południowców. – Popierduje mi pod nosem, chamisko chędożone! Nic tylko wychłostać mieczem brudasa.
- No ba Antil! – Odpowiedział głośno drugi.
- No… paaanowie – wyjąkał pijackim głosem trzeci – Ja to byyym ich wszystkich pochlastał! Ale rozkaz był nie ciulać kmiotków. Do czeeego to doszło.
- Zawrzyj pysk Lammis! – Ryknął Antil krasnolud. – Ludzie… czy nie, walczymy z nimi ramię w ramię. Hmm… to złe porównanie. Wypijmy zatem! Za wojnę i na pohybel tym gnidom.
- Ciekaw jestem gdzie teraz podziewają się Repen i Tagar. Wojaczka bez nich to żadna przyjemność.
- Brakuje mi ich wiecznych kłótni! – Wyszczerzył się kolejny krasnolud, poruszając rudą brodą. – Jakem Wedet, dawnom takiej nudnej wojaczki nie widział! Chama rąbać nie wolno, baby zgwałcić nie wolno… jeno gówno robić, jeszcze wolno.
- Chciałbym popatrzeć, jak ty baby gwałcisz chłopcze! – Odezwał się Antil zwany Siwobrodym. – Skakać trza do tych ludzików wszystkich, dobrze że topór nie zna granic wysokości!
- Poza tem, co tu gwałcić? Wszystkie te, jakieś takie… nieatrakcyjne.
- Nad krasnoludzką babę nie ma lepszych! – Wykrzyknął radośnie jeden z czarną, jak smoła brodą.
Jeden z krasnoludów siedział do tej pory cicho. Oparty o ścianę głaskał swoją długą, splecioną przy końcu, brodę. Rzucił pustym kuflem w śpiącego nieopodal żołnierza. Nachylił się nad stołem, pozostali zrobili dokładnie to samo.
- Słyszałem, że staremu ponoć odpierdziela. – Odezwał się w końcu, jednak dosyć cicho, tak że kilku nie dosłyszało. – Odpierdziela powiedziałem! Podobno zaczyna gadać sam do siebie, jak nikogo w pobliżu nie ma.
- Wszyyystkie te luuudzkie króle, mają poood sufitem nierówno.
- My tu jesteśmy dla rozrywki Batrag, pamiętaj o tym! – Siwobrody trzasnął kuflem o blat. – A ty Lammis nie pij już więcej. Gówno nas obchodzą problemy ludzi, ale skopać komuś rzyć jest zawsze przyjemnie.
Ktoś beknął głośno, wszyscy wybuchli gromkim śmiechem.
Zbliżała się noc. Danton był już bardzo zmęczony pieszą wędrówką. Od centrum Sewiry dzieliło go zaledwie kilkaset kroków. Wędrowiec marzył o ciepłym łóżku i jakimś ciepłym posiłku. Sewirskie zrazy, były słynne w całym królestwie. Pomimo tego wioska pozostała małą i cichą.
„Gospoda pod Kufelkiem”, mówił szyld.
C.D.N.
Niedługo potem generałowi udało się dotrzeć do granicy z Li Vilien, wolnym, pokojowym królestwem elfów. Baribban ściągnął wodze, koń zatrzymał się tuż przed wysoką, jasnowłosą elfką, która stała pilnując przejścia granicznego. Nieopodal, na trawie siedziało dwóch chłopów. Kłócili się, a jeden z nich krzyczał strasznie głośno. Ich język zupełnie nie przypominał chłopskiego stylu wypowiadania się.
- Nie! Znowu to samo! – Kwiczący głos odbijał się od ściany lasu. – Meaning mnie pokarał takim idiotą! Ty ciulu głupi!
- Skąd miałem wiedzieć, że nie przeniesie nas dalej? Hę? – Odpowiedział spokojnie drugi chłop. Palcem prawej ręki podrapał się po nosie. – Spróbujemy jutro. Musimy odzyskać siły.
- Masz zamiar tu tak siedzieć i czekać?
- Tak, a ty się uspokój mój przyjacielu. Co ma być to będzie… a pośpiech tylko wszystko pogarsza.
Generał odwrócił się do stojącej przed nim elfki.
- Ean Yeandil? – Spytała spokojnie. W ręku trzymała długą włócznię, jej zielone oczy patrzyły uważnie na jeźdźca.
- Do Kael Movis. – Odrzekł równie spokojnie.
Zajrzał do juków i wyciągnął kawałek papieru i podał go strażniczce. Jasnowłosa elfka nie oglądała go zbyt długo. Szybko oddała go Baribbanowi, zeszła z drogi aby mógł swobodnie przejechać.
- Den aole Movei.
- Dziękuję, mam nadzieję, że taką moja droga będzie. – Odpowiedział grzecznie generał, chowając glejt.
Uderzył piętami w boki konia, Movei ruszył zwolna. Teraz nie było potrzeby się spieszyć, był na spokojnej ziemi. Jednak musiał pamiętać o tym, że będzie cały czas obserwowany, pomimo tego, że nie widać nikogo w pobliżu.
Znajdował się na głównym gościńcu, najlepiej było dla niego pozostać na tym trakcie. W lasach mieszkało wiele stworzeń, które wprost nie znosiło ludzi. Było głównie driady, fauny, nimfy, oraz wszelkiej maści karły. Większość z nich żyło na tyle długo, że mogły pamiętać czasy Wielkiej Grozy, czyli oczyszczenia ludzkich królestw ze wszystkich nieludzi.
Po paru godzinach jazdy, koń wydawał się być zmęczony. Nie był przystosowany do tak długich i wyczerpujących podróży. Baribban musiał się zatrzymać, aby napoić konia i dać mu wypocząć. Sam też miał dosyć. Wciąż nie było widać Północnego Gościńca. Na szczęście w pobliżu płynął niewielki strumyk.
- Witaj… o wielce strudzony podróżniku! – Generał usłyszał męski głos. – Jakież to złe wichry, sprowadzają cię aż tak daleko od domu?
Baribban odwrócił się w jego stronę, gdy tylko ugasił pragnienie. Był to starzec w długiej szacie, przewiązanej w pasie sznurem, który zwisał aż do ziemi. Miał długą siwą brodę, rumiane policzki i wąskie zielone oczy, którymi szybko badał sytuację. Ręce miał schowane w długich rękawach, więc generał nie do końca wiedział, czego się może po nim spodziewać. Starzec nie zamierzał czekać na odpowiedź.
- Zapewne podróżujesz do Kael Movis, czyż nie? – Uśmiechnął się dobrodusznie, zupełnie jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Tak… ale… – odpowiedział niepewnie.
- Jak chcesz coś wiedzieć, to najlepiej przyjechać właśnie do Eal Mer, kraju elfów. My wiemy tu o wszystkim. Och! Wybacz mi mój nietakt. Nazywam się Fagnir i jestem druidem.
Ukłonił się jak przed damą dworu. Baribbanowi wydało się to dosyć zabawne.
- A ja…
- Mój drogi generale… jak już mówiłem, wiemy więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Może coś ci zaproponuję. Przed tobą jeszcze daleka i męcząca podróż, mogę coś na to poradzić.
- Słucham zatem uważnie.
Druid nie powiedział nic więcej. Odwrócił się do niego plecami, wyciągnął w końcu ręce ze swych rękawów. Wyprostowanym palcem prawej dłoni, zaczął rysować w powietrzu znak. Najpierw okrąg, wpisany w niego trójkąt, półksiężyc i jeszcze kilka falistych linii. Kiedy skończył, znak rozbłysnął błękitnym światłem. Wokoło zrobiło się zupełnie jasno. Słońce powoli wyłaniało się zza lasu na wschodzie. Znak powiększył się znacznie, swoim wyglądem przypominał teraz wir. Baribban siedział z otwartymi ustami, wpatrzony w to błękitne zjawisko. Fagnir spojrzał na niego i uśmiechnął się.
- Po drugiej stronie portalu jest Kael Movis. Idziesz?
- A co będzie z moim koniem?
- O nic się nie martw.
Druid pogładził się po brodzie. Po chwili pojawiły się dwie istoty, były to pokryte liśćmi kobiety, jakby elfki, ale ich wygląd był bardziej dziki. Nie patrzyły na podróżnika zbyt przyjaźnie. Zbliżyły się do konia, który nawet nie przerwał swojego porannego posiłku. Z portalu wystawała głowa Fagnira.
- Idziesz w końcu? – Spytał mocno zniecierpliwiony.
Dwie istoty poprowadziły wierzchowca w kierunku lasu, zza którego wychodziło słońce.
- Idę… – Odpowiedział Baribban niepewnie, poczym wszedł w portal.
Na polance nie pozostał żaden ślad ich pobytu. Błękitna poświata znikła szybko pozostawiając po sobie jedynie fiołkowy zapach.
Na korytarzu rozległ się głos ciężkich kroków, były one szybkie i jakby nerwowe. Wkrótce do sali, w której stał tron, wpadł ubrany w zbroję rycerz. W drżącej dłoni trzymał zwój. Dyszał ciężko, próbując przemówić.
- Mój panie! – Wycharczał do podnoszącego się z łoża. – Mam wieści, ważne wieści!
- Ochłoń nieco, nalej sobie wina i zwilż nim gardło. O tam na stole stoi.
Zbliżył się do dzbana, w którym to znajdowała się ciemna ciecz. Nalał szybko i nerwowo, a potem równie szybko i nerwowo wypił zawartość kielicha. Przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele.
- Mości Książe! Król zamordowany… królowa również. – Wykrzyczał w końcu, wyciągnął w kierunku Eryka rękę ze zwojem.
- Och to straszne! – Zawołał leżący w łożu Książe, nie okazywał ani odrobiny smutku. Zaczął spokojnie dłubać sztyletem w paznokciach, nie patrząc na rycerza. – Cóż ja biedny teraz pocznę?! Źli Wirtańczycy zdobędą stolicę i któż będzie rządził naszym biednym, targanym wojną, krajem? Nalej mi wina przyjacielu. Nie, nie do tego kielicha. A powiedz mi, co z naszym sławnym generałem?
- Ostatni raz widziano go jak kierował się do granicy z Eal Mer…
- Liczyłem na jego umiejętności. Wiesz co trzeba będzie teraz zrobić? – Nie patrzył, wciąż dłubał sztyletem. Pięknym i złoconym, wprost godnym króla. – Zatem słuchaj mnie uważnie. Baribban an Alamein jest zdrajcą, zamordował króla i królową, a potem zbiegł w kierunku Ziemi Niczyich. Rozumiesz?
- Doskonale książe! – Odpowiedział szybko.
- Więc dalej… potem zapewne skręcił ku granicy z Karr-ar Gad. Nasz wywiad doszedł do jego zleceniodawców. Okazało się, że pracował dla krasnoludów. To powtórzysz burmistrzowi, który ma to ogłosić publicznie. Potem pojedziesz do… co tam skrobiesz?
- Nic panie! Notuję nieco, żeby nie zapomnieć.
- Dobrze… na czym to ja… a tak! Gdy tylko dogadam się z Daenidarem, wyruszysz na spotkanie z Wielką Radą. Z tymi tłustymi nierobami, zowiącymi się arystokracją. Przekażesz im wieści. Daenidar, ofiaruje nam autonomię, ale tylko pod warunkiem, że to ja będę sprawował władzę oficjalnie i faktycznie. Teraz wynocha! Boli mnie głowa.
Rycerz bez słowa wyszedł z komnaty, zamykając za sobą drzwi, tak cicho jak się tylko dało. Książe Eryk pozostał sam ze swoimi myślami. Szybko zasnął, choć słońce już dawno wzeszło ponad budynki miasta. Flavia przytuliła się do niego mocniej, uśmiechając się przy tym.
Baribban patrzył ze zdumieniem na wszystko, co go otaczało. Nie było to Kael Movis, lecz mała, drewniana chatka. Jeden głębszy oddech i się rozpadnie, pomyślał. Cholerstwo jedne i licho jakieś. Fagnir biegał dookoła zbierając różne zioła i kwiaty. Generał nie mógł uwierzyć, jak taki staruszek mógł poruszać się tak zwinnie i szybko. Baribban nim się obejrzał, był już w środku. Z tej perspektywy, chata była o wiele większa niż z zewnątrz. Nie wyglądała jednak jak zwykła mieszkalna siedziba, przypominała raczej laboratorium. Dookoła stało mnóstwo szaf i regałów. Na półkach zalegały słoje zawierające różne przedmioty, zwierzęta oraz rzeczy, które wzbudzały czyste obrzydzenie. Zakonserwowane ludzkie oczy obserwowały każdy jego krok, dłonie próbowały go bezskutecznie pochwycić, a liczne języki próbowały mu coś powiedzieć.
Baribban w całym swoim życiu widział wiele ciał, ofiar bitew. Jednak taki natłok pojedynczych części ludzkich przerażały go nieco. Wlepił swój wzrok w podłogę. W kącie stało kilka beczek, ale wcale nie był ciekaw co się w nich znajduje. W powietrzu unosił się smród zmieszanego alkoholu i zgnilizny. Fagnir grzebał przez dłuższą chwilę w drewnianym kufrze. Wyjął z niego kilka małych buteleczek, a także kilka większych.
- Miałeś mnie przenieść do Kael Movis – stwierdził sucho generał, gdy w końcu przyzwyczaił się do otaczającego go smrodu – A ty przyprowadziłeś mnie do tej trupiarni. Czegoś tu chyba nie rozumiem.
- To jest moje małe laboratorium, a nie żadna trupiarnia. To, co jest w tych słojach, to szczątki ludzi poległych w bitwach, wszyscy którzy próbowali walczyć z elfami i driadami.
- Gówno mnie to obchodzi! – Wrzasnął Baribban wściekle. – Nie o to pytałem.
Druid odwrócił się nie zwracając uwagi na słowa gościa. Fagnir pacnął się w czoło mrucząc coś pod nosem. Wrócił pospiesznie po małą fiolkę z fioletowym płynem, która leżała pośród ksiąg na bukowym stole.
- Wszystko to – kontynuował Fagnir jakby do siebie – co stoi na półkach, zdobyłem z niemałym trudem. Po bitwie mało co jest przydatne, a dziwożony nie dbają o dostarczanie mi materiałów do badań. Cholerne wiedźmy… szyją z tych swoich łuków tak, że zanim coś znajdę, nogi mi w rzyć wchodzą. Potrzebowałem zabrać kilka przydatnych eliksirów.
- A więc teraz przeniesiesz mnie do Kael Movis?
- Nie. – Odpowiedział spokojnie druid.
- Ale przecież mówiłeś…
- Wiem dobrze co mówiłem. Dostaniesz się do Kael Movis… ale nie teraz. Nie ma zgody na to żebyś się tam dostał. Elfy nigdy nie lubiły ludzi, to powinieneś wiedzieć. Właściwie to nikt nie lubi ludzi.
- A ty? Ty też jesteś człowiekiem.
- Jestem druidem, a nie człowiekiem… nie obrażaj mnie. To wielka różnica. Moje pochodzenie nie ma tutaj znaczenia, dopóki pełnię swoją funkcję.
- Nieważne. Dlaczego zatem mnie tu sprowadziłeś?
- Musiałem stąd coś zabrać.
- Kurwa mać! Skoro nie zabierzesz mnie do Kael Movis, to po co mnie tu sprowadziłeś? Mów, albo cię potnę!
- Niby czym? – Spytał wesoło Fagnir, spojrzał z pobłażaniem na gościa, który szukał nerwowo swojej broni.
Rubaszny staruszek zaśmiał się. Jego siwa broda zafalowała radośnie, wyglądała dziwacznie. Wplecione w nią liście i pędy upodabniały go do jakiegoś leśnego pustelnika. Zielone oczy świeciły w półmroku.
- Gdzie do diabła jest moja broń? – Syknął wściekle Baribban.
- Przeklęte dziwożony! – Krzyknął śmiejąc się druid. – Mają mnóstwo talentów, wiedźmy jedne.
- Jak mogłem nie zauważyć braku mojego miecza?!
- Nie zamartwiaj się tym aż tak bardzo. Odzyskasz go wkrótce, gdy nadejdzie pora. Zapach moich ziół odwraca uwagę od błahych spraw.
Generał dopiero teraz poczuł dziwny zapach ziołowej mieszanki. Robiło się coraz dziwniej, z każdą chwilą czuł odpływające siły.
- Przejdźmy do sedna sprawy. – Fagnir zbliżył się, Baribban poczuł mocny zapach oszałamiających go ziół. Nie sprowadzałem cię tu bez powodu mój drogi. O nie! Wierzysz w przeznaczenie?
- Słucham?
Druid zaczął głaskać swoją brodę, wytrząsając z niej mnóstwo liści. Wszystkie były świeże i mocno zielone. Zapach ziół całkowicie stłumił i wymazał smród zgnilizny i alkoholu.
- Spytałem czy wierzysz w przeznaczenie… ale z tego co widzę, mogę stwierdzić, że nie. Jednak my, tu wierzymy w to, że każdy ma swoją rolę do spełnienia. Nie skierowało cię tu tchórzostwo, lecz prawdy cel. Chciałeś odnaleźć przyjaciela, prawda? Nie musisz odpowiadać, ja wiem że tak jest. Nic nie jest przypadkowe, wszystko ma swoją przyczynę i znaczenie. Nie będę cię tu więził, nie myśl, że takie jest moje zadanie. Ja jestem pośrednikiem i kimś w rodzaju wysłannika. Rozumiesz?
Nie odpowiedział. Nie mógł.
- Mam propozycję. Dam ci wolny wybór, choć to nie ma znaczenia. Są trzy drogi. Pierwsza: zrezygnujesz z podróży do Kael Movis i powrócisz do swojego kraju, kraju targanego wojną, zdradą i obłudą, gdzie najpewniej zginiesz. Druga: natychmiast wyruszysz do Ishten Daaru, tam spędzisz miesiąc, sam. Trzecia: elfy organizują mały wypad, a właściwie polowanie na bandytów, którzy bez ustanku przekraczają naszą granicę od strony Ziemi Niczyich. Wybierając którąś z dwóch ostatnich dróg, pokażesz, że jesteś godzien ukończenia podróży. Nie wiesz dlaczego, ale zależy ci na tym. Czekam zatem na twoją odpowiedź, na twój wybór.
Baribban poczuł jak odzyskuje władzę nad swoim ciałem, wysłuchał słów druida uważnie. Był pewny swojego wyboru.
- Pójdę do walki z ekspedycją elfów. – Odpowiedział po chwili namysłu.
- Cóż to było nieuniknione. – Fagnir uśmiechnął się lekko odsłaniając białe zęby. – Innej odpowiedzi się nie spodziewałem.
- Po co więc dałeś mi wybór, skoro i tak wiedziałeś co wybiorę?
- Ludziom sprawia przyjemność świadomość tego, że sam może decydować o swoim losie. Ty przecież nie wierzysz w przeznaczenie. Więc co to za różnica.
- To wszystko brzmi jak jakaś starodawna baśń! – Zakpił Baribban. – Może mam jeszcze zebrać grupę przyjaciół i wyruszyć na ratowanie świata przed zagrażającym mu złem?
- To nie będzie konieczne…
Druid powąchał zawartość fioletowego płynu, który wciąż trzymał w dłoni. Zakorkował fiolkę i mocno przetarł swój czerwony nos. Znów zapachniało ziołami.
- Nie czujesz już zmęczenia, prawda? Sam zapach tych ziół potrafi czynić cuda! Nie mówię już nawet o innych właściwościach. Jesteś gotów, aby zmierzyć się z tym wyzwaniem… no przynajmniej fizycznie.
Jego oczy zaświeciły mocniej, wszystkie kości głośno zachrupały. Ruch dłonią sprawił, że Baribban zachwiał się na nogach. Odzyskał pełną kontrolę nad ciałem i mową.
- Jeszcze jedno mój drogi. Wiem dużo, ale nie wszystko mogę ci powiedzieć, więc nie oczekuj ode mnie odpowiedzi na swoje pytania. Pokażesz jak bardzo zależy ci na dotarciu do celu podróży…
- Przecież o tym wiesz. – Przerwał obcesowo generał.
- Cóż… masz rację, ale musisz to udowodnić przede wszystkim sobie. Wtedy będzie gotów na spotkanie z przeznaczeniem.
- Czy zginę na tej wyprawie?
- Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. O tym przekonasz się już sam. Chodź, czeka cię sporo pracy.
Drzwi na zewnątrz otworzyły się same. Słoneczne światło wpadło do środka, cienie wyglądały posępnie i przerażająco. Wszystkie te oczy w słojach nadal obserwowały ich uważnie, a języki chciały się przyłączyć do rozmowy. Nie mogły.
Fagnir zrobił kilka przysiadów, aby rozprostować stare kości. Jak na swój wygląd, wyglądał wyjątkowo rześko. Baribban wciąż przecierał oczy, próbując przyzwyczaić się do światła, po tak długim przebywaniu w mrokach chaty. Ta znów wyglądała niepozornie. Generał dopiero teraz dostrzegł las, który był nieopodal. Coś się poruszyło. Wytężył wzrok, na szczęście słońce świeciło mu w plecy, więc nie było większych problemów z wypatrzeniem ruchu.
To stworzenie swoim wyglądem przypominało bardziej drzewo, niż zwierze. Nim zdążył zapytać Fagnira, doczekał się odpowiedzi.
- Lesij. To spokojne stworzenie, duch lasu, który dba jedynie o swoje drzewo, miejsce, w którym znajduje się jego dusza. Nikomu nie wyrządzi krzywdy, a jest bardzo rzadkie.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem. – Odpowiedział ze zdziwieniem w głosie.
- Żadnemu człowiekowi nie było dane spotkać Lesija. A ten tam, to mój sąsiad i bliski przyjaciel. No dosyć tych pogaduszek. Wyruszamy!
Druid zaczął kreślić w powietrzu znaki, z których wkrótce powstał portal. Identyczny jak poprzedni. Tym razem generał bez wahania wszedł w błękitny krąg.
Ulice Kel Dorei opustoszały. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a chłopi przesiadujący w karczmie, zdawali się nie zauważać zmiany władz. Było im wszystko jedno, byle tylko mieli dość piwa i pieniędzy, żeby móc to piwo kupić. Więcej z życia nie potrzeba. Również Wirtańczycy siedzieli w karczmie, widać zasmakował im miejscowy trunek. Większość z nich zdążyła usnąć na ławach upuszczając swą broń.
Wraz z wirtańskim wojskiem, przybył spory oddział krasnoludów z południa, budzili oni wstręt u miejscowych, większy nawet od zapachu wymiocin wyczuwanego w strawie.
- A widziałeś ty pieprzonego… tego kurwiego syna? – Zagrzmiał jeden południowców. – Popierduje mi pod nosem, chamisko chędożone! Nic tylko wychłostać mieczem brudasa.
- No ba Antil! – Odpowiedział głośno drugi.
- No… paaanowie – wyjąkał pijackim głosem trzeci – Ja to byyym ich wszystkich pochlastał! Ale rozkaz był nie ciulać kmiotków. Do czeeego to doszło.
- Zawrzyj pysk Lammis! – Ryknął Antil krasnolud. – Ludzie… czy nie, walczymy z nimi ramię w ramię. Hmm… to złe porównanie. Wypijmy zatem! Za wojnę i na pohybel tym gnidom.
- Ciekaw jestem gdzie teraz podziewają się Repen i Tagar. Wojaczka bez nich to żadna przyjemność.
- Brakuje mi ich wiecznych kłótni! – Wyszczerzył się kolejny krasnolud, poruszając rudą brodą. – Jakem Wedet, dawnom takiej nudnej wojaczki nie widział! Chama rąbać nie wolno, baby zgwałcić nie wolno… jeno gówno robić, jeszcze wolno.
- Chciałbym popatrzeć, jak ty baby gwałcisz chłopcze! – Odezwał się Antil zwany Siwobrodym. – Skakać trza do tych ludzików wszystkich, dobrze że topór nie zna granic wysokości!
- Poza tem, co tu gwałcić? Wszystkie te, jakieś takie… nieatrakcyjne.
- Nad krasnoludzką babę nie ma lepszych! – Wykrzyknął radośnie jeden z czarną, jak smoła brodą.
Jeden z krasnoludów siedział do tej pory cicho. Oparty o ścianę głaskał swoją długą, splecioną przy końcu, brodę. Rzucił pustym kuflem w śpiącego nieopodal żołnierza. Nachylił się nad stołem, pozostali zrobili dokładnie to samo.
- Słyszałem, że staremu ponoć odpierdziela. – Odezwał się w końcu, jednak dosyć cicho, tak że kilku nie dosłyszało. – Odpierdziela powiedziałem! Podobno zaczyna gadać sam do siebie, jak nikogo w pobliżu nie ma.
- Wszyyystkie te luuudzkie króle, mają poood sufitem nierówno.
- My tu jesteśmy dla rozrywki Batrag, pamiętaj o tym! – Siwobrody trzasnął kuflem o blat. – A ty Lammis nie pij już więcej. Gówno nas obchodzą problemy ludzi, ale skopać komuś rzyć jest zawsze przyjemnie.
Ktoś beknął głośno, wszyscy wybuchli gromkim śmiechem.
Zbliżała się noc. Danton był już bardzo zmęczony pieszą wędrówką. Od centrum Sewiry dzieliło go zaledwie kilkaset kroków. Wędrowiec marzył o ciepłym łóżku i jakimś ciepłym posiłku. Sewirskie zrazy, były słynne w całym królestwie. Pomimo tego wioska pozostała małą i cichą.
„Gospoda pod Kufelkiem”, mówił szyld.
C.D.N.