Wciąż siedział na ławce nie mogąc się z niej podnieść. Zamknął oczy i zacisnął je tak mocno jak tylko potrafił, próbując oderwać się od tego wszystkiego i chcąc zapomnieć. Otworzył je… świat był niewyraźny, rozmazany, taki nierealny, że aż bolało go wszystko. Obraz przed jego oczami szybko się zmieniał, nie miał pojęcia co się z nim działo. Bloki, huśtawki, coś jeszcze, a potem znów to samo i coraz prędzej i prędzej. Upadł na ziemię. Wciąż kręciło mu się w głowie, obraz wciąż się mieszał, pomimo że już się nie poruszał. Plotkujące kobiety, przerwały swoje zajęcie i przyglądały mu się z pogardą oraz oburzeniem. Lekki uśmieszek gościł na ich ustach, wkrótce przemienił się w szepty, ironiczne dźwięki. Nataniel zerwał się na nogi, szybko otrzepał z siebie kurz i ostatni raz spojrzał w stronę piaskownicy. „I wy, moja droga gówniarzerio, będziecie mieli problemy… bawcie się spokojnie póki możecie, póki nie macie zmartwień!” Nie zwracał już uwagi na kobiety, odwrócił się i poszedł zdobyć pieniądze, które był winny Mario…
Rozdział Drugi
Już drugą godzinę włóczył się po ulicach miasta, zupełnie jakby nie miał żadnego celu w tym, co robił. Czas płynął nieubłaganie, a Dżoj nadal nie znalazł sposobu na zdobycie potrzebnych pieniędzy. O pójściu do ojca nie mogło być mowy, macocha całe dnie spędzała poza domem, niewiadomo z kim i po co. W samym mieszkaniu nie było rzeczy, które można by sprzedać. Gdyby nigdy nie zaczął palić, pewnie nie byłoby problemu… ale teraz było już trochę zbyt późno na takie refleksje. Właściwie jak to się stało, że zajarał po raz pierwszy? Próbował myśleć, lecz nie mógł się skupić na jednym obrazie. W końcu wszystko zaczęło się segregować, tak jak należy.
Ciemna noc, gwiazdy i głośna muzyka dobiegająca z wnętrza klubu, ciągle nie dawały się uspokoić. Straszliwie irytowały go takie imprezy, gdzie wszystkie dziewczyny ostro piły i dupiły się po kątach bez opamiętania, z byle kim. Nataniel miał już dość siedzenia, gdy inni się dobrze bawili. Alkohol tylko pogłębiał jego przygnębienie, dlatego też po kilku głębszych, wyszedł na dwór żeby się nieco przewietrzyć, ale zimny wieczór potrafił skłonić jedynie do refleksji. Gwiazdy błyszczały mocno, światła w pobliskich blokach już pogasły… zrobiło się tak pusto dookoła. Oparł się o stalową barierkę i zaczął się wpatrywać w czarne niebo, jedynie różnobarwne błyski z wnętrza klubu zakłócały tą wizualną ciszę. Oddech przyspieszał i zwalniał, głowa zaczęła coraz mocniej pulsować, serce biło szybko i głośno, niemal zagłuszając muzykę. Chciał przeskoczyć przez barierkę i uciec jak najdalej stąd, ale powstrzymywała go obietnica, dana pewnej koleżance. Miał zostać do końca na imprezie, musiała przekonywać go długo, bardzo długo, ale w końcu się udało. Sam nie wiedział dlaczego się właściwie zgodził, czy dlatego, że chciał się wyrwać z domu, czy dla uczucia, które do niej żywił. Kochał ją bardzo, skrycie, nigdy nie odważył się jej tego powiedzieć. Była jego koleżanką z klasy, a on nigdy nie trawił takich związków. Jej oczy prześladowały go w nocy, ciemno-brązowe niemal czarne, piękne i wielkie, migdałowe. Śniła mu się często, jednak mimo swojej miłości, czuł do niej wielką nienawiść, czasem jej zachowanie doprowadzało go do szału. Nawet teraz, gdy tak patrzył na niebo, widział ją w całej okazałości, tęsknił do niej, pomimo tego, że była tak blisko. Sam nie mógł zrozumieć, co w tej chwili do niej czuł. Jednak bardziej od niej potrzebował teraz, czymś zająć swój skołatany umysł, jakiejś rozmowy z kumplami, wyjścia kulturalnie na piwo. Robiło się powoli zimno, coraz więcej osób wychodziło z klubu, ale muzyka nie cichła. Śmiechy się wzmagały, doprowadzając chłopaka do białej gorączki. Stał coraz mocniej zaciskając ręce na barierce, poczuł, że w tej chwili mógłby ją wyrwać i rzucić nią w kogoś. Wydawało mu się, że ktoś stanął obok niego i nie mylił się. To był Mario, którego poznał na jakiejś imprezie… to chyba była jakaś popijawa w piwnicy, w którymś z pobliskich bloków, była to nawet ładnie urządzona miejscówka z meblami, radiem i lodówką. Wewnątrz mieściło się kilkanaście osób, lecz niedawno została zajęta przez administrację budynku, ze względu na częste zakłócanie ciszy nocnej. Mario zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na stojącego obok chłopaka, wyjął z kieszeni paczkę papierosów, zapalniczkę i zapalił. Dym papierosowy od zawsze drażnił Nataniela, więc miał ochotę odejść, lecz po chwili usłyszał.
– Może chcesz zajarać? – Spytał stojący obok, nie patrząc na tego, do którego kierował swoje słowa. Dżoj nie miał najmniejszego zamiaru palić tego świństwa, ale nawet nie zdążył odpowiedzieć, gdy palący znów się odezwał. – Nie mam na myśli fajek… mam coś znacznie lepszego. Chcesz? – Dopiero, gdy wyrzucił papierosa spojrzał na chłopaka.
– Co masz na myśli? – Spytał Nataniel niepewnie, wodząc oczami po ziemi. Nie wiedział czego się może spodziewać, słyszał co nieco o swoim rozmówcy. Bez niego nie odbywała się żadna impreza w tej dzielnicy.
– Chcesz sobie zajarać zioło. Mam przy sobie parę blantów, mogę ci jednego dać. – Gdy nie doczekał się odpowiedzi, zmienił nieco ton głosu i zapytał. – Myślałeś kiedyś o śmierci, marzyłeś o zakończeniu swoich cierpień emocjonalnych? – Gdy Nataniel skinął twierdząco głową, Mario uśmiechnął się lekko i wyciągnął z kieszeni skręta. Uniósł go dwoma palcami na wysokość oczu, tak aby obaj widzieli go dobrze. – To! Nie pozwoli ci już dłużej tak myśleć. Poczujesz się dużo lepiej i oderwiesz się nieco od rzeczywistości.
– Nie… ja nie palę… – Padła odpowiedź, słowa nieśmiałe, zupełnie jakby zrozumiał infantylność swoich słów. Poczuł się jak dziecko, które wstydzi się zrobić czegokolwiek, pod czujnym wzrokiem mamusi. Słowa wypowiedziane przez drugą osobę, zaczęły szybko krążyć po jego głowie, uruchamiając wielką machinę refleksji.
– Nie będę Cię próbował przekonać. Jak nie chcesz to nie.– Zacisnął lekko dłoń na skręcie i wsadził ją do kieszeni. Zapadła cisza, nawet pomimo głośnej muzyki, czuło się niezręczność sytuacji.
– Zaczekaj! – Wykrzyknął, poczuł jednocześnie, że dobrze postąpił nie dając mu odejść. Miał ochotę spróbować czegoś nowego, ale też chciał jakoś podziałać, na swój obolały i umęczony umysł.
C.D. Jak zwykle... kiedyś nastąpi.