W środku ciemnego lasu płonęło ognisko. Siedziało przy nim czterech mężczyżn, których cienie wyraźnie odbijały się na skale. Jeden z nich, potężny, opalony osiłek w topornej zbroi siedział na kamieniu i powoli ostrzył swój rzeźnicki topór. Drugi, nie tak potężnie zbudowany o dziwnie wytatuowanej twarzy z skrętem z ziela w ustach leżał pod trzewem w błogim śnie. Kolejny, w czerwonych szatach bezustannie albo to mieszał ze sobą różne dziwnie wyglądające i pachnące odczynniki, to próbował je podgrzać magiczną iskrą. Widać było, że jest zamiłowanym alchemikiem, choć jego towarzysze zdawali się nie podzielać tej pasji. Ostatni zaś właśnie skończył rzeźbić drewnianą fujarkę swoim kozikiem, a teraz wyraźnie przymierzał się do gry. Miał twarz drobnego łotrzyka, acz było w niej także dużo dostojeństwa.
- Hej, Lester, pobudka! - krzyknął fletnik - posłuchaj tylko!
Spiący niewyraźnie coś zamruczał, gdy jego przyjaciel zaczął wydobywać z drewienka wesołe tony. Po parunastu sekundach rozległ się wybuch. Osiłek migiem poderwał się z toporem w ręku, grajek przestał grać, a Lester nagle zerwał się z barłogu. Po chwili dopiero zwrócili uwagę na oszołomionego i ogłuszonego alchemika, którego szata była trochę nadpalona, a twarz czarna od sadzy. W dłoni ciągle trzymał pękniętą probówkę.
- Ile razy do cholery mówiłem ci Diego, żebyś tego nie robił! - wrzasnął alchemik
- Czego nie robił, mój drogi Miltenie? - zaprotestował łotrzyk zwany Diego
- Żebyś nie grał na tej cholernej fujarce, gdy usiłuję się skupić! - odwrzasnął Milten
- Cicho! - szepnął Lester, już na nogach - Ciszej! coś słyszę...
- Co znowu! - huknął osiłek - znowu masz jakieś zwidy po tym zielu, Lesterze! Znowu przedawkowałeś!
- Moment, Gornie... Lester chyba ma rację... Też coś słyszę... - szepnął mag
- W porządku - burknął Gorn - K***a mać! - wrzasnął po chwili i sięgnał do kuszy.
- Co się stało! - poderwała się pozostała trójka
- Widzę jakieś ślepia w tym mroku! Cholera, spłoszyłem to! Ciszej, do diabła!
Tymczasem w krzakach para ślepi podeszła do drugiej, także świecącej w mroku. Właścicielka drugich "ślepi" była postawną, wysoką, jasnowłosą dziewczyną wyglądającą na jakieś 20 lat.
- Gar'rean - syknął posiadacz pierwszych ślepi, długowłosy mężczyzna, szepcząc do towarzyszki - En Dh'oine aen evall a streade!
- Que suecc? - szepnęła elfka,
- Ludzie na polance, wrzeszczą i hałasują jak małe dzieci. Arienn, ściągnijmy ich stamtąd! Będzie o 4 Dh'oine mniej!
- Daj spokój! To tylko zwiad! Nie mamy mordować ludzi! Chodź, wracajmy Yaevinn.
- W porządku, ty tu rządzisz - burknął elf. Oboje zniknęli w mroku...
Czterej przyjaciele powoli uspokoili się. Usłyszeli już tylko kilka szelestów.
- To pewnie zwidy - prychnął Gorn - też przesadziłem z zielem!
Nigdy nie dowiedzieli się, co spotkali... Dowiedzieć się miało dopiero następne pokolenie...
- Hej, Lester, pobudka! - krzyknął fletnik - posłuchaj tylko!
Spiący niewyraźnie coś zamruczał, gdy jego przyjaciel zaczął wydobywać z drewienka wesołe tony. Po parunastu sekundach rozległ się wybuch. Osiłek migiem poderwał się z toporem w ręku, grajek przestał grać, a Lester nagle zerwał się z barłogu. Po chwili dopiero zwrócili uwagę na oszołomionego i ogłuszonego alchemika, którego szata była trochę nadpalona, a twarz czarna od sadzy. W dłoni ciągle trzymał pękniętą probówkę.
- Ile razy do cholery mówiłem ci Diego, żebyś tego nie robił! - wrzasnął alchemik
- Czego nie robił, mój drogi Miltenie? - zaprotestował łotrzyk zwany Diego
- Żebyś nie grał na tej cholernej fujarce, gdy usiłuję się skupić! - odwrzasnął Milten
- Cicho! - szepnął Lester, już na nogach - Ciszej! coś słyszę...
- Co znowu! - huknął osiłek - znowu masz jakieś zwidy po tym zielu, Lesterze! Znowu przedawkowałeś!
- Moment, Gornie... Lester chyba ma rację... Też coś słyszę... - szepnął mag
- W porządku - burknął Gorn - K***a mać! - wrzasnął po chwili i sięgnał do kuszy.
- Co się stało! - poderwała się pozostała trójka
- Widzę jakieś ślepia w tym mroku! Cholera, spłoszyłem to! Ciszej, do diabła!
Tymczasem w krzakach para ślepi podeszła do drugiej, także świecącej w mroku. Właścicielka drugich "ślepi" była postawną, wysoką, jasnowłosą dziewczyną wyglądającą na jakieś 20 lat.
- Gar'rean - syknął posiadacz pierwszych ślepi, długowłosy mężczyzna, szepcząc do towarzyszki - En Dh'oine aen evall a streade!
- Que suecc? - szepnęła elfka,
- Ludzie na polance, wrzeszczą i hałasują jak małe dzieci. Arienn, ściągnijmy ich stamtąd! Będzie o 4 Dh'oine mniej!
- Daj spokój! To tylko zwiad! Nie mamy mordować ludzi! Chodź, wracajmy Yaevinn.
- W porządku, ty tu rządzisz - burknął elf. Oboje zniknęli w mroku...
Czterej przyjaciele powoli uspokoili się. Usłyszeli już tylko kilka szelestów.
- To pewnie zwidy - prychnął Gorn - też przesadziłem z zielem!
Nigdy nie dowiedzieli się, co spotkali... Dowiedzieć się miało dopiero następne pokolenie...