Oto kolejny kawałek opowieści. Nadszedł czas na rozdział drugi
.
Rozdział II
Zanim dopłynęli Kier zdążył rozejrzeć się po statku. Była to galera, odpowiednio zmodyfikowana, ale przypominała te statki z dawnych wieków, o których bohater czytał w dzieciństwie. Posiadała dwa pomieszczenia oraz mostek kapitana. Orkowie napędzali 26 wiosłami statek. "Może nie był szybki, ale w miarę stabilny i uzbrojony statek, ale ciekawe ile tu jestem?"-pomyślał Kier. Faktycznie, dojrzał wojskowych gotowych do jakielkolwiek abordażu. Kapitan był orkiem, ale jakoś nie wzbudzał strachu w swoim ubraniu. "Kto by pomyślał! Ork w kapitańskim ciuszku!"-zaśmiał się w myślach nowicjusz. "Tak, ale ten kapitan jest najsłyniejszym naszym piratem. 145 statków twojego króla na dnie."-usłyszał głos w swoim umyśle. Spojrzał znów na kapitana. Dojrzał blizny na "twarzy" i oznaki starości-czarne włosy stawały się powoli srebrzyste. Był również dość tęgi, musiał być wojskowym. Teraz jego wzrok powędrował na żagle-wspaniałe, ogromne żagle z znakiem czaszki. Nigdy nie widział takich żagli, nawet królewskie statki nie miały takich. Maszt sięgał nieba. I dojrzał bocianie gniazdo. "Jak można siedzieć tak wysoko? No tak, orkowie niczego się nie boją.". Statek powoli zwalniał prędkość. Na pomoście stało paru orków. "Taak, poderżną mi gardło"-pomyślał Kier.
-Czas iść-stwierdziła Canea-wysłano komitet powitalny.
-Tak, komitet-odpowiedział z niepokojem nowicjusz.
Zeszli z mostka, kierując się do rozkładanego pomostu, który łączył się z lądem. Schodząc z statku, Kier poczuł się dziwnie.
Powóz okazał się czerema końmi i zwykłym wozem-"Ale oni są zacofani!". Dwa z nich były wolne. "Chyba dla nas"-stwierdził Kier; przestraszył się tej myśli-"Najpewniej przywiążą mnie do konia i wpuszczą do gardła potwora!". Canea zaczęła rozmawiać z trzema orkami. Pierwszy wyglądał na wysłannika króla, gdyż miał futro wysokiej jakości, wiszące na czarnej zbroi. Nawet jego pysk wyglądał elegancko. Drugi był obwieszony złotem od góry do dołu. Świesznie wyglądał w "todze", specjalnie dostosowanej do jego tuszy. Trzeci chyba był służącym, gdyż miał tylko przepaskę. Najwidocznie to oni przyjechali powozem. Kier spojrzał na konie. Te u powozu były bez jakichkolwiek ozdób. Posiadały czarną maść, a z oczu "buchało" złością i nienawiścią. Dwa wolne były również czarne, ale z narzutą na sobie, z znakami, jakby tekstów orkowych zaklęć. Po skończonym przyglądaniem się komitetowi, wzrok Kiera powędrował na las. "Na pewno coś tam jest złego."-pomyślał. Puszcza wydobywała dziwne dźwięki-były to: wycie wilków, mimo, że nie było pełni, prychanie zębaczy a nawet słyszał jakieś kroki, jakby golema, czy czegoś większego, "na pewno większego". Z zamyślenia wyrwał go głos Canei.
-Wyruszamy. Chyba umiesz jeżdzić na koniu? No cóż, jeżeli nie, to uwieszę Cię na brzuchu-zaśmiała się skojarzeniami, co mogło się stać później.
-A gdzie jedziemy?-spytał Kier, czując wzrok orków na sobie.
-Zobaczysz.-usłyszał suchą odpowiedź.
Podszedł do konia. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że pozwoli mu się prowadzić. "One tylko tak wyglądają."-usłyszał odpowiedź na pytanie w głowie. Spojrzał odruchowo na Caneę, będącą na koniu. Posłała mu uśmiech. "Ciekawe, jak to być złym... Czy to tylko udawanie?"-usłyszał wewnętrzny głos serca w głowie. Po chwili odesłał smutny uśmiech. "Wycieczka zapowiada się wspaniale"-pomyślał z ironią.
-Wiedziałam, że spodoba Ci się-stwierdziła Canea.
Kier wszedł na konia, niepewny czy zwierzę go zaakceptuje.
-No to w drogę-oznajmiła wesoło.
Ruszyli, ale nie galopem. Kłusem, według ścieżki leśnej, która prowadziła w głąb tajemniczej puszczy. "Wreście ujawni mi swoje tajemnice"-pomyślał wesoło Kier. Z niepokojem jechał pośród orkowych psów, trolli i cieniostworów. Zauważył, że zwierzęta go nie atakują.
-Dlaczego...-zaczął ale Canea mu przerwała. "Znów mnie podsłuchuje!"-pomyślał ze złością.
-Nie bądź zły. Trzeba zabezpieczyć się przed atakiem, nieprawdaż-rzekła filozoficznie-Jesteś naznaczony, spójrz na nowy pierścień. Ludzie muszą się tak zabezpieczać. Przecież naturalnie jesteśmy jego obiadem-wskazała na smoczego zębacza stjącego przy drodze.
-Faktycznie.-stwierdził, patrząc na pierścień, z czarnym diamentem-Mam jeszcze kilka pytań.
-Proszę, mów śmiało.
-Pierwsze-ile byłem na statku?
-Licząc w dniach, to 2. Zaklęcie troszkę zamocno zadziałało. Wiesz, nie "sen" ale "zamyślenie"-zobaczyła zdziwioną twarz towarzysza-No tak, więc my mamy trochę więcej zaklęć. Na przykład ten oznacza stratę przytomności. A kolejne pytanie?
-A tak... Więc to Królestwo Orków. To my się kierujemy do stolicy?
-Nie. Stolica jest daleko stąd. My się kierujemy do hmmm..., to odpowiednik waszego klasztoru. U nas magowie mieszczą swe siedziby w wieżach.
-No cóż. Trzecie-Skoro zwierzęta nas nie atakują to jak się żywią?
-Te lasy są jak takie ogrody. Dbamy o nie i niepalimy-to robimy u wroga-powiedziała z uśmiechem-Zwierzęta rzadkie takie jak trolle są dokarmiane. A takie zębacze żywią się ścierwojadami, a te trawą, która jest w lesie. A co do jedzenia to najczęściej są ludzie i zwierzęta z innych krain, ale nie z królestwa. Wszyscy myślą, że zło niszczy jak jego Pan, ale nic bardziej mylnego. Gdyby tak było, nie byłoby mnie tu, a Ty byłbyś Magiem Ognia. Orkowie mają wspaniałą gospodarkę. A symbioza z przyrodą daje jeszcze lepsze efekty niż pola pełne zboża.
Kier zaskoczony był tymi słowami. Mimo lekkiego zacofania co do takich wozów, lasy były nietknięte. Po jakimś czasie mineli wioskę, która była w kształcie okręgu. Domy były z gliny. Cała wieś wyszła zobaczyć podróżników. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Orkowie w strojach na wzór ludzkich farmerskich. "Kobiety" potężne, grube z gromadkami "dzieci". Było one podobne do ludzkich. Na pozór. Przy dokładnym spojrzeniu można dojrzeć malutką, wstrętną "twarzyczkę". Dzieciątka były zwykle tylko przepaskach, często z palcem w małym nosku. Kier poczuł odór starych ryb, zgniłego mięsa i zakrzepłej krwi, gdy tylko przejeżdżali obok tłumu. Canea co chwilę machała głową; większość tutejszej ludności ją znała. Nowicjusz jakoś źle czuł się pośród orkowego pospólstwa. Nie wiedział, czy aby nie stanie się ofiarą. "Nie martw się. Oni, sądząc po myślach, myślą o tobie jako nowego maga"-usłyszał głosik w głowie. Jedank gdy tylko skończyła się wioska, Kier odetchnął z ulgą. Czuł się jak intruz.
-Daleko jeszcze?-powiedział w puszczy.
-Za chwilę będziemy.-usłyszał odpowiedź.
Czekał z niepokojem na zakręt. Kiedy już byli na nim, Kier poczuł pragnienie ciekawości i zagalapował. Jego oczy ujrzały wieżę, tak wysoką, że sięgała nieba. Wieżę, tak idealnie bedącą w kształcie okręgu. Dojrzał małe okienka z witrażami. Stała ona na wysokim klifie z pięknym widokiem na zatokę. Wokół niej dojrzał jeszcze dwie wieże. Od przypłynięcia statkiem, o południu, minęło trochę czasu-zrobił się wieczór. Zachód słońca w tle tego widoku, wyglądał tak bajecznie, że aż nie możliwie. Gwiazdy już powoli zaczynały wschodzić mimo krwistego koloru nieba. Nie wierzył własnym oczom. Coś pięknego.
-Może wejdziemy? Ja przybyłam tu w nocy, było prześlicznie.-zobaczył za sobą Caneę prowadząca swego konia. Stanęła i poczekała, aż Kier zejdzie z konia. Oszołomiony krajobrazem nowicjusz zobaczył jak towarzyszka podnosi rękę, ściska dłoń i otwiera. Powstał błysk, który trafił w konia. Zaklęcie objęło swym różowym blaskiem i pstryknęło. Koń znikł. Zaskoczony Kier dojrzał, że po nim zostało zioło. To były Goblinie Jagody. Coś błysnęło się za nim. Również po koniu Canei została roślinka. Teraz pstryknęła palcami i pojawił się z żółtym światełkiem sierp. Podeszła do zioła i ścięła je. Również to zrobiła z "koniem" Kiera. Mając obie roslinki dmuchnęła w dłonie i obie zniknęły. Nowicjusz był zaniepokojony i zdziwiony.
-Wejdżmy. A co do roślin, to mamy ogród.
Skierowali się do drzwi. Były żelazne i raczej nie nikt by ich nie przesunął, chyba że golem, lub coś większego. Canea wyciągneła rękę ok. 0,5 metra od drzwi i zrobiła gest podobny do "odejdź". Drzwi odsunęły ze skokiem. Kier wszedł pierwszy, a za nim tajemnicza towarzyszka.