Opowieść O Kierze

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Przedstawiam moją opowieść. Zapraszam do czytania i oceny.

Rozdział 1

"Ni w prawo, ni w lewo, wszędzie ta zieleń!"- pomyślał Kier. "Po co ja pakowałem się w to? Ja, syn bogatego kupca, z ziemiami, złotem ... Po co mi ten klasztor?". Faktycznie prócz dróżki bięgnącej w głąb ściany drzew, nic nie było widać. Kier, jako nowicjusz kandydujący na stanowisko maga przechodził przez Próbę Ognia. "W tych lasach Khorinis naprawdę jest idealnie na polowanie. Tak, ja, mag, jeżeli nim zostanę zamiast polować z łukiem i mieczykiem będę latał tu i tam z winem i książeczką modlitewną!". Szedł właśnie "Ścieżką Wiernych" nie za bardzo wiedząc, po co. "Mogłem słuchać matki! Idź do armii, idź. Tak, chyba umarłych!". Głębokie chrupnięcie. Kier nagle wyprostował się. Wzrosła czujność. Obejrzał się. Drzewa i krzewy. Nic. Odetchnął z ulgą, ale był czujny. Czuł się obserwowany. "Ta klasztorna motyka na nic mi się nie przyda!". Krótki szelest z przodu. "Co jest?". Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się płytki. Przed oczami zaczęły pojawiać się wyobrażone potwory, światełka i coś jeszcze. Zamrożony, zamknął oczy i otworzył. Coś było w tym krzaku po prawej. Nagle ujrzał ślepia. Żółte, złe ślepia. "Na Innosa!"...
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
Opowiadanie jest bardzo dobre ale ma pewne wady... no ale zacznijmy od plusów

intrygująca fabuła
dobry styl pisania
zrozumiały język

A teraz uwagi...

Strasznie krótkie... to jest największa wada tego opowiadania....

I taka jeszcze mała uwaga.... skoro twój bohater nie jest zadowolony z tego ze został poddany próbie raczej sam sobie jej nie zażyczył... a Próba ognia jest właśnie na życzenia nowicjusza.... próba do której wybierani są nowicjusze nazywa się próbą magi.... Co prawda drobny bład ale powoli zaczyna mnie irytować mnogość popełniania tego błędu

8/10 chyba wiadomo za co
 

Malcom

Member
Dołączył
12.7.2005
Posty
179
Skandalicznie krótka opowieść. Fabuła słabo rozbudowana..akcji brak....nie podobało mi się. Wszystko dzięki długości tego opo. Oto ocena
[-]Skandalicznie Krótkie
[-]zero akcji
[+]jako taka fabuła...
Ocena 3/10
Mam nadzieje że dopiszesz kontynuację...
dry.gif

Pozdrawiam
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Bardzo ciekawa opowieść, lecz przyznam rację Sebie i Malcomowi. Nowicjusze sami muszą się na to zdecydować, wiedząć, że Próba Ognia grozi śmiercią. I szkoda, że takie krótkie to. To mógłby być jedynie króciótki prolog, ale cóż. To jest pewnie twoje pierwsze opowiadanie w świecie Gothica (może się mylę?), i nawet dobrze ci wyszło. Bardzo dobrze pokazywałaś tutaj opisy sytuacji, czego ci pozazdroszczę. Moja nota, to 7+/10. Następne częsci zrób dłuższe (jeśli będą następne), to napewno ocena wzrośnie.
 

Arcane

Czarująca Anomalia
Weteran
Redakcja
Dołączył
11.11.2003
Posty
1613
Ujmę to tak: Zaciekawiłaś mnie swoim 'wstępem' (bo opowiadanie to jeszcze nie jest) co akurat rzadko się zdarza... Nie ważne czy jest akcja czy nie dopóki cała reszta w porządku, a tu jest bardzo dobra. Pierszy raz od dłuższego czasu Fanfinc wzbudził moją wyobraźnię (a to jest praktycznie cel pisanych opowiadań).

Duży plus za zaimponowanie.
Duży minus, że tak krótko.

Nie spiesz się, napisz długie i równie dobre (lub co ciekawsze - lepsze!). Będę czekał z niecierpliwością.
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Oczywiście poprawię to. Dzięki za ocenę. Postaram się na przyszłość. A oto dalszy ciąg:

Istota wyskoczyła z krzewu na ścieżkę, popychając nowicjusza na ziemię. Serce podskoczyło do gardła. "Umieram!". Upadając, Kier zachaczył się o gałęzie jakiś krzaków i rozdarł sobie rękę. "To coś" swą grzywą "machało" na wszystkie strony. Kierowi zaczynały powracać zmysły. "Zbliża się". Ale wzrok zaczął mu się polepszać. Nie mogę oddychać. Ból, głęboki ból. Czerwona plama. To coś. Krok. Było wysokie. "Umieram! Właściwie jest to dziwne. Ma takie łapy małe w stosunku korpusu. I chodzi na dwóch nogach!"-przemknęło mu przez głowę-"To umarlak, czy co? Nieee, to sługus Beliara? Nieee, to nie może być..." Potwór się zbliżał. Kierowi podskoczyło serce do gardła. Nogi odmawiają posłuszństwa. "Nie". Ciszę lasu przerwał dziwny dźwięk. Głęboki, głośny, jakby smiech. Przerażający, demoniczny i taki znajomy...
-HAHAHAHAHAHAHA!- Po chwili ucichło coś.
-To ty, o mało byś mnie zabił!
-Bracie, to żart!
Kier ujrzał "potwora" w całości. "Ten wstrętny Weliusz. Ale dobrze, że to on"-pomyślał i postanowił dźwignąć się na nogi. Mięśnia zwiotczały. Jak po mocnym rumie Kier powstał i cofnął się. "To okropna maska!". Maska rzeczywiście była okropna. Wyglądała jak porozdzierany pysk wilka na wszystkie strony. I żółte ślepia. "Ale tu nie ma żółtych oczu?"-myśl szybko przemknęła przez umysł. Znów czujność. -Zamkniesz się wreście?-spytał Weliusza. A ten leżał na ziemii, jakby dostał jakieś ataku, z tą różnicą, że wydawał dziwne dźwięki, podobne do chichotów.
-Bracie, jak byłem u ciotki w stolicy to kupiła mi to dla zabawy. Biegałem i straszyłem sąsiadów. O mało bym nie został najmłodszym więźniem! Hihihi. Wyrosłem z tego, ale ona chyba nadal działa! - powiedział z śmiechiem wstawający Weliusz.
-A... a czy widziałeś takie, żółte oczy?- spytał Kier.
-Nie, bo co?
-E nic. Tak mi się przywidziało.-powiedział Kier. "Ale czy aby na pewno. Tu jest coś. Wiem!".
-Słuchaj. Szłem sobie, gdy nagle coś pstryknęło. Skryłem się za krzakami, myśląc, że to bandyci czy coś takiego. Ale to ty. Miałeś taką minę... A tak przypadkowo wczoraj znalazłem w swoich rzeczach "to" - Weliusz wskazał maskę, którą miał w ręku - i włożyłem do torebki. Nie wiedząc po co. No więc, ty idziesz a myślę - taki nieszczęśliwy a może trochę mu humor poprawić? - no i buch. Naprawdę, nie spodziewałem się, że ty tak zareagujesz.- powiedział z uśmiechem Weliusz.
-Ech, miałem chwilę zwątpienia. Nic nie rozumiem z tego. Wiesz, marzyłem być w klasztorze, ale nie myślałem, że będzie tak trudno.
-Bracie, na początku. Ale później... miałem brata to wiem. Ale staruszek powiesił się.
-Powiesił?
-Taa, podobno, jak mówili ludzie, zobaczył orków i się - Tu Weliusz pokazał po szyi - Wiesz, ale jak na mnie Eomeusz był twardy i potrafił wytrzymać widok swoich znajomych jako trupów.
-Trupów?
-Tak, bracie, chłopaki do armii i ciach, a panny do chaty i tyle.-włożył maskę to swej torebki.
-Hmm. Mam prośbę. Po pierwsze nie nazywaj mnie "bratem", dobrze? A po drugie coś wiesz?
-Nie.
"Tak myślałem. Jesteś tylko mądry do niemądrego.". Kier wyjął kartkę ze wskazówkami. "Co to może być? Język magów, ludzi z Południa czy orków? Hmmm... Tu musi być ukryta odpowiedź."- zadumał się nieco nowcjusz. "Do tego jeszcze on, żółte oczy i..."
-A to CO?-wskazał na głęboką ranę w przedramieniu.
-No, bra..., e kolego jak się przewróciłeś to zrobiłeś sobie to.
-A jak ma mi się TO zagoić-ryknął Kier-Eliksirkami nic nie zrobię! A jak będzie zakażenie?
Jęk. Oboje stanęli jak wyryci. Kier poczuł dreszcz. Weliusz spojrzał za Kiera.-Patrz!-wyszeptał.
Krew. Niepodal rosnącego drzewa. "Ścieżka Krwi" rozpoczęła się.
-To nie moja krew, ona jest tu.-odrzekł z niepokojem Kier wskazując czerwoną plamę na ścieżce.
-Znikajmy! Może to bandyci, albo cieniostwór, a może coś większego!-Weliusz złapał Kiera za nadgarstek. Był bardzo blady i bez uśmiechu. Wtedy Kier zauważył, że tak naprawdę jego towarzysz jest chudy jak gałąź. Zawsze myślał, że jest potężny. "To szata."
-A Próba? Ja mam zamiar ją przejść, czy żywy, czy martwy. Nie jestem tchórzem. A może obaj sobie poradzimy?
-No, no dobrze. Ale to ty prowadzisz.-Weliusz puścił rękę kolegi. Wciągnął powietrze bardzo głęboko.
Z każdym krokiem widać było coraz więcej detali. Krew, strzały, miecze. Oraz kapliczka Innosa. Na palcach i bardzo uważnie podszedł do niej Kier. Spojrzał w dalszą drogę. Zakręt i jezioro, drzewo. Nic strasznego. Poczuł szybki oddech Weliusza. Obaj trzymając broń w rękach przekradli się zwinnie do drzewa. Nic. Kier był już spokojniejszy. Obejrzał się za drzewo. To co zobaczył, na zawsze utkwiło mu w pamięci.
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
Wstęp mnie nie zaintrygował
wink.gif
Ale ciekawy.
Co do opowiadania - jest napięcie i taki "horrorowy" nastrój
smile.gif

Ale zabijasz to. Krótkimi zdaniami, postaraj się budować nieco dłuższe, wiem że one budują napięcie ale nie mogą być bez przerwy. No i uważam że dialogi są.. takie sobie.
Popracuj trochę nad tym a będzie dobrze
wink.gif
Pozdrawiam.

Ocena: 6/10
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
QUOTE -Słuchaj. Szłem sobie

Powinno być szedłem


QUOTE Wiesz, marzyłem być w klasztorze

powinno być marzyłem aby/żeby być w klasztorze

A teraz co do treści... Przyznam że pierwsza część bardziej mi się spodobała.... Nie znaczy, to że kontynuacja była zła.... ale w początek miał ciekawszy klimat.... Ocena 8/10 mam nadzieje że dalszy ciąg odzyska klimat z początku
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Ciekawie to sobie ułożyłaś. Jednak dalej zazdroszczę ci twoich opisów z poprzedniej części
biggrin.gif
. Mam pytanie, na które domagam się odpowiedzi
wink.gif
. Kiedy ta opowieść się odbywa? Ile przed Bezimiennym, bądź ile po nim? A może w tym samym czasie? Nie wiem, ale ja myślę, że mi odpowiesz.
Teraz się uczepię imienia bohatera. Kier. Jest jak nazwa jednego koloru na kartach. Trochę dziwne, ale dobry pomysł
wink.gif
smile.gif
. Jakby co, to mam zastrzeżenia do tych rzeczy, które wymienił seba. Co do krótkich zdań, to wiem, że w tamtym momencie robiłaś je specjalnie. I bardzo dobrze, wróżę dobrą przyszłosć twoim dalszym dziełom
biggrin.gif
. Oceniam to na... pasuje ci 8+/10?
smile.gif
Dostaniesz 9+/10, jeśli jeden rozdział będzie długi przynajmniej na dwie i pół strony A4 (każdy rozdział Samotnego łowcy był taki długi). A więc życzę ci powodzenia Nadja.

Ps. Skąd masz taki nick? Takie imię ma jedna z dziewczyn w burdelu w Gothicu 2.
dry.gif
wink.gif


Ps.2 W pewnym momencie, gdy to czytałem, przeszedł mnie dreszczyk, gdy podczas czytania chciałem iść grać. Strach? Któżby to wiedział...
wink.gif
 

Topór

Member
Dołączył
19.6.2005
Posty
193
Opowiadanie bardzo mi się spodobało, szczególnie I rozdział. Język też bardzo ciekawy. Nie dopatrzyłem się błedów ortograficznych ani interpunkcyjnych.
Klimat tego opowiadania jest taki "mroczny"..... Ale że trzeba się do czegoś przyczepić, uważam, że jednak tekst jest troche za krótki. Dłuższe opowieści bardziej wciągają. Nie mam innych zastrzeżeń...
Moja nota- 9/10
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Historia odbywa się przed Bezimiennym ok. 20 lat. A co do kolejnej "dawki" będzie najpóźniej jutro lub pojutrze (staruszkowie
laugh.gif
).

A co do nicka, chciałam mieć z Gothica. Sagitta jakoś mi się nie podobała, a Nadja jako tako ma fajne imię.
PS. Ale ja nie jestem Nadją!
biggrin.gif
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Kolejna część opowieści.

Uwagę jego wzroku przyciągnęła grupa ciał pod drzewem. Nie były to zwykłe zwłoki. Były takie ... przerażające. Pierwszą ofiarą był mężczyzna w wieku ok. 45 lat. Miał siwe włosy, pełne zakrzepłej krwi. Kier poczuł jak coś dusi go w gardle. Człowiek leżał na wznak, z otwartą klatką piersiową. Żebra leżały wokół człowieka. Przepona, płuca i serce znikły. Widać było tylko morze jasnoróżowej krwi. "Co to było?" Wyglądało to tak jakby ktoś, lub coś "wyssało" mu wnętrzności. Dojrzał również ślady na szyi. Ten ktoś miał małe dłonie ale silne. "To musiał być człowiek - pomyślał Kier z sercem w gardle - ale nie był ludzki". Ale wzrok również dojrzał broń przy pasie i sakiewkę. On nie chciał złota. On chciał jego duszy-wyszeptał.
-Co jest tam?-usłyszał pełen strachu głos Weliusza. Kier nie odpowiedział. Głos stanął mu w gardle, gdy spojrzał na twarz mężczyzny. "To niemożliwe!". To był jego ojciec. Skoczył do zwłok i siedział na kuckach. "Co oni Ci zrobili ?!". Jego łza upadła na twarz ojca. Miała wyraz zaskoczenia. "Co to było?".
-Czy znasz tego człowieka?-spytał blady Weliusz-Bo ja znam tego drugiego-wskazał ręką na drugie ciało. Cały się trząsł. Kier odwrócił głowę, aby zobaczyć ciało. Był to mag. "Mistrz Jaser!". Również miał brak wnętrzności, ale skóra została rozcięta od jamy brzusznej aż do do gardła. Również był bez "środka" ale i także bez krwi. Dojrzał mięśnie brzucha. "Musiał się bronić, gdyż leżał popchnięty zaklęciem. Zaklęciem. Tak ale jakim?". Nie chciał podejść. Już z daleka widział tyle, że nie jednen jego brat by zwrócił śniadanie. Źle mu było. Nie dość, że stracił ojca, to jeszcze mistrza. Znów spojrzał na ojca. Złożył ręce na klatce piersiowej, której nie miał. Dojrzał aortę. Poczuł dreszcz. Zimny dreszcz.
-Wiesz nie podoba mi się to. Znikam.-oznajmił słabym głosem Weliusz-Nie mam zamiaru tu zginąć.
-A jak tam "to" dorwie Cię?-powiedział ledwo słyszalnym szeptem Kier.
-Wolę tam niż tu!-Weliusz znikł za drzewem. Kier wstał niepewnie. Mięśnia znów mu odmawiały posłuszeństwa. Poczuł zapach trawy. "Nieee!". Upadł na konar drzewa. Spojrzał za nie. Weliusz biegł. "Nic mu nie jest!". "Zapach trawy. Coraz mocniejszy. Czy to musi być tu?"-myslał z przerażeniem. Pamiętał jak w dzieciństwie podczas podróży statkiem poczuł ten zapach. Zapach lasu, świeży i lekki. Później statek zatonął podczas sztormu. On, jego ojciec i matka się tylko uratowali. Na szczęście ojciec był znanym kupcem, więc jakoś żyli. Ale bez pieniędzy. Całe bogactwo zostało na dnie.
Odwrócił się. Spojrzał na ojca. "To tylko zapach. Jestem przcież w lesie!". Spojrzał za drzewo. Weliusz zniknął. Zrobiło mu się gorąco. "Nie, tylko nie to. Proszę!". Krzewy poruszyły się. "Ech, zobaczył motyle i skoczył tam. Nie, miecz. To nie jest normalne skakać w krzaki!"-pomyślał ze strachem. Krzaki znów się zatrzęsły. Kier poczuł dreszcze. Zobaczył nogę. Nie, łapę, chyba wilka. "Coś za duży ten wilk!". To nie był wilk. To był orkowy pies. I jeszcze jeden. W swoich paszczach trymały bezwładne ciało Weliusza. Upadło na ścieżkę. Potwory zatopiły swe pyski się w jego ciele. Kier ścisnął drzewo. Zahaczył o gałąź. Ta upadła z trzaskiem. Psy zjeżyły sierść. Krew kapała im z pysków. Spojrzały w stronę Kiera. Porzyciły Weliusza i wolnymi krokami szły w stronę drzewa. Kier zaczął się dusić. Strach mobilizował go do ucieczki. Ale mózg kazał mu stać. "Jeszcze chwilę, jeszcze!". Wiedział, że jeśli nie ruszy się te potwory bdą miały drugie śniadanie. Świst. Zwierzęta stanęły z odwróconymi łbami w las. Pobiegły w puszczę. Kier upuścił w powietrze. Poczuł ulgę.
-Miło mi, że pan przyszedł mnie odwiedźić-usłyszał cienki, melodyjny głos. Odwrócił się. Ujrzał żółte ślepia. Dużo żółtych ślepii. I czarną postać. Zobaczył błękitne światła. Obraz zaczał mu się psuć. Żółte oczy zmieniły się w pas przekuty czarnym słupem. Niebieskie światełka. Czarny słup zbliżał się wraz z żółtym pasem. Słup wyciągnął gałąź i coś świsnęło. Kier poczuł ból w okolicy krtani. I zobaczył ciemność.


*


Ciche warknięcia. Kier poczuł zimno. Coś ciążyło mu na ręcach. Były to łańcuchy. Otworzył oczy. Obraz był zamazany. Przełknął ślinę. Poczuł boł w gardle, jakby ktoś mu rozcinał kamiennym nożem skórę. Wzrok mu poprawił się. Zobaczył pomieszczenie wykładane bukowymi deskami. Znów warknięcie. Szybkim susem wstał. Uderzył głową w coś metalowego. Był w klatce sam. Poczuł, że strach znika. Odwrócił głowę w stronę drzwi. Promienie słoneczne przepływały przez szpary. Obok stał stół. Jego uwagę zwróciła butelka która ciągle się poruszała. "Jestem na morzu?". Niepokój, duży niepokój. "Jak ja się tu znalazłem?"-pomyślał. "Zaraz dowiesz się."-usłyszał w myślach głos. Ale nie jego. Ktoś inny mówił mu w myślach. "Co jest?". Obejrzał drugi kąt pomieszczenia. Byłą tam góra sierści. Dojrzał również resztki ubrania nowicjusza. Poczuł potworny ból głowy. Tak był zaskoczony jego atkiem, że upadł. Głód, był głodny. Również był spragniony. "Mam zaraz dowiedzieć się? Tak, czyli po mojej śmierci". Usiadł i czekał. Orkowy pies wstał i machając ogonem podszedł do drzwi. Te otworzyły się z takiem hukiem, że aż podskoczył. Kier oślepiony słońcem dojrzał dwie postacie. Obie weszły do pomieszczenia. Druga stojąc z dwa metry zamknęła je ruchem palców. To była istota ludzka. "To ten sam człowiek"-pomyślał.
-Tak to ja-usłyszał młody, kobiecy głos-Jesteś ciekaw, kim jestem? No cóż, zwią mnie Canea. Oczywiście pokarzę Ci moją twarz. Przecież trzeba znać twarz swego oprawcy-dosłyszał ironiczną uwagę.
Canea zdjęła czarny kaptur z głowy. Zobaczył maskę z wymalowanymi wzorkami oraz kruczoczarne włosy. Porwaiła włosy, wyjmując je z szaty; teraz sięgały jej do pasa. Zdjęła maskę. Kier zaskocony był jej urodą. Myslał, że czarownice są straszne. Ale ona miała miłą twarz. Oczy piwne, pełne blasku oraz uśmiech, który odrazu rozwiał mu możliwośc, że może zginąć z jej rąk.
-Nie byłabym pewna co do mojej niewinności. No, chyba widziałeś tych ludzi? Ale to była pestka-uśmiechnęła się szerzej-Jeden z nich był twoim ojcem, tak? No cóż, znalazł się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie.-jej oczy stały się puste, bez wyrazu.
-A czemu mnie tu trzymacie?-spytał niepewnie Kier.
-To powie Ci mój pan. Ja nie ufam orkom-wskazała na orka po prawej. Miał ogromne barki i spłaszczoną twarz. I żółte oczy. Jego zbroja, bo nią była, wydawała się jakoś niezniszczalna. Teraz pojął dlaczego wojsko mniało problemy z głównym dowództwem wroga. Dojrzał miecz, który był dwóręczny, ale wiedział, że ork trzyma go w jednej łapie. Bawił się kością z psem.
-Proszę się nie obawiać. On może Cię zabić tylko i wyłącznie na mój rozkaz, więc proszę bez żadnych żartów-usłyszał zdanie.
-Ale nie możesz powiedzieć mi więcej. No "jak, gdzie i kiedy"?-spytał nie pewnie Kier.
-Hmmm... No dobrze. Więc masz dar. Mój pan postanowił go wykorzystać i płyniesz do niego-odpowiedziała z niepewnym uśmiechem.
-A dokąd?
-Do królestwa orków.
"Do królestwa orków! Jeszcze zachciało mi się wycieczek!" Nagle przemknęlo mu przez bolącą głowę pare pytań:
-A po co zginął mó ojciec?
-Więc, wniknęłam od twego umysłu i pokierowałam cię tam, w ten las. Ale niespodziewałam się tego nowicjusza. Więc pozbyli się go Hi-trash i Ot-mirsh-wskazała na orkowego psa. Te żółte oczy to ten ork, Wi-shrek. Śledził Cię i informował mnie o twoim położeniu. Na początku chciałam powitać Cię milej ale twój ojciec i mistrz akurat wracali z spaceru i popsuli mi szyki. Jaser, stary znajomy mnie rozpoznał i się bronił. Ale on był pestką. Oczywiście nie słyszałeś ich krzyku, gdyż byłeś zajęty kolegą-umilkła i zmyśliła się. Po chwili zaczęła-Zrobiłam z nich użytek. Twój kolega był obiadem dla naszych drogich zwierzątek, a Jaser miał niemałą moc magiczną-uśmiechnęła się.
-A czemu zabiłaś mi ojca?!-krzyknał z bólem Kier.
-Nie krzycz bo masz uszkodzoną krtań. Jak mag zginął, wyssałam mu duszę. Zawsze zostaje po tym taka "dziura". Twój tatulek rzucił się na mnie i troszkę rozciął dłoń. Więc użyłam coś mocniejszego zaklę...-umilkła. Przez drzwi słychać było ryk i kilka nie zrozumiałych słów. Spojrzała na Kiera. Machnęła ręką-znikła klatka i łańcuchy. Kier wstał z zdziwieniem. Wzieła go za rękę i wybiegła na pokład. Zobaczył paszcze złowrogich orków. Stali zaskoczeni. Pobiegli na mostek. Kier zobaczył ziemię i wodę. Tereny były bardzo zalesione i złowrogie. Dojrzał pomost. Ktoś tam stał; najwidoczniej byli to orkowie z armii, gdyż mieli ciężkie zbroje. Stał również powóz. Kier poczuł strach i niepewność. "Co to będzie?"-pomyślał obolały. Canea puściła go i wyszeptała-Witaj w Królestwie Orków!
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
Opowiadanie jest genialne.... Klimat jest niesamowity.... jedyne błędy jakie zauwazyłem to pojedyńcze literówki... Dialogi są bardzo dobre i zrozumiałe.... Nie mogę się doczekać następnej części... Masz wielki talent 10/10 jedno z lepszych opowiadań jakie w życiu czytałem....
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Oto kolejny kawałek opowieści. Nadszedł czas na rozdział drugi
laugh.gif
.


Rozdział II

Zanim dopłynęli Kier zdążył rozejrzeć się po statku. Była to galera, odpowiednio zmodyfikowana, ale przypominała te statki z dawnych wieków, o których bohater czytał w dzieciństwie. Posiadała dwa pomieszczenia oraz mostek kapitana. Orkowie napędzali 26 wiosłami statek. "Może nie był szybki, ale w miarę stabilny i uzbrojony statek, ale ciekawe ile tu jestem?"-pomyślał Kier. Faktycznie, dojrzał wojskowych gotowych do jakielkolwiek abordażu. Kapitan był orkiem, ale jakoś nie wzbudzał strachu w swoim ubraniu. "Kto by pomyślał! Ork w kapitańskim ciuszku!"-zaśmiał się w myślach nowicjusz. "Tak, ale ten kapitan jest najsłyniejszym naszym piratem. 145 statków twojego króla na dnie."-usłyszał głos w swoim umyśle. Spojrzał znów na kapitana. Dojrzał blizny na "twarzy" i oznaki starości-czarne włosy stawały się powoli srebrzyste. Był również dość tęgi, musiał być wojskowym. Teraz jego wzrok powędrował na żagle-wspaniałe, ogromne żagle z znakiem czaszki. Nigdy nie widział takich żagli, nawet królewskie statki nie miały takich. Maszt sięgał nieba. I dojrzał bocianie gniazdo. "Jak można siedzieć tak wysoko? No tak, orkowie niczego się nie boją.". Statek powoli zwalniał prędkość. Na pomoście stało paru orków. "Taak, poderżną mi gardło"-pomyślał Kier.
-Czas iść-stwierdziła Canea-wysłano komitet powitalny.
-Tak, komitet-odpowiedział z niepokojem nowicjusz.
Zeszli z mostka, kierując się do rozkładanego pomostu, który łączył się z lądem. Schodząc z statku, Kier poczuł się dziwnie.
Powóz okazał się czerema końmi i zwykłym wozem-"Ale oni są zacofani!". Dwa z nich były wolne. "Chyba dla nas"-stwierdził Kier; przestraszył się tej myśli-"Najpewniej przywiążą mnie do konia i wpuszczą do gardła potwora!". Canea zaczęła rozmawiać z trzema orkami. Pierwszy wyglądał na wysłannika króla, gdyż miał futro wysokiej jakości, wiszące na czarnej zbroi. Nawet jego pysk wyglądał elegancko. Drugi był obwieszony złotem od góry do dołu. Świesznie wyglądał w "todze", specjalnie dostosowanej do jego tuszy. Trzeci chyba był służącym, gdyż miał tylko przepaskę. Najwidocznie to oni przyjechali powozem. Kier spojrzał na konie. Te u powozu były bez jakichkolwiek ozdób. Posiadały czarną maść, a z oczu "buchało" złością i nienawiścią. Dwa wolne były również czarne, ale z narzutą na sobie, z znakami, jakby tekstów orkowych zaklęć. Po skończonym przyglądaniem się komitetowi, wzrok Kiera powędrował na las. "Na pewno coś tam jest złego."-pomyślał. Puszcza wydobywała dziwne dźwięki-były to: wycie wilków, mimo, że nie było pełni, prychanie zębaczy a nawet słyszał jakieś kroki, jakby golema, czy czegoś większego, "na pewno większego". Z zamyślenia wyrwał go głos Canei.
-Wyruszamy. Chyba umiesz jeżdzić na koniu? No cóż, jeżeli nie, to uwieszę Cię na brzuchu-zaśmiała się skojarzeniami, co mogło się stać później.
-A gdzie jedziemy?-spytał Kier, czując wzrok orków na sobie.
-Zobaczysz.-usłyszał suchą odpowiedź.
Podszedł do konia. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że pozwoli mu się prowadzić. "One tylko tak wyglądają."-usłyszał odpowiedź na pytanie w głowie. Spojrzał odruchowo na Caneę, będącą na koniu. Posłała mu uśmiech. "Ciekawe, jak to być złym... Czy to tylko udawanie?"-usłyszał wewnętrzny głos serca w głowie. Po chwili odesłał smutny uśmiech. "Wycieczka zapowiada się wspaniale"-pomyślał z ironią.
-Wiedziałam, że spodoba Ci się-stwierdziła Canea.
Kier wszedł na konia, niepewny czy zwierzę go zaakceptuje.
-No to w drogę-oznajmiła wesoło.
Ruszyli, ale nie galopem. Kłusem, według ścieżki leśnej, która prowadziła w głąb tajemniczej puszczy. "Wreście ujawni mi swoje tajemnice"-pomyślał wesoło Kier. Z niepokojem jechał pośród orkowych psów, trolli i cieniostworów. Zauważył, że zwierzęta go nie atakują.
-Dlaczego...-zaczął ale Canea mu przerwała. "Znów mnie podsłuchuje!"-pomyślał ze złością.
-Nie bądź zły. Trzeba zabezpieczyć się przed atakiem, nieprawdaż-rzekła filozoficznie-Jesteś naznaczony, spójrz na nowy pierścień. Ludzie muszą się tak zabezpieczać. Przecież naturalnie jesteśmy jego obiadem-wskazała na smoczego zębacza stjącego przy drodze.
-Faktycznie.-stwierdził, patrząc na pierścień, z czarnym diamentem-Mam jeszcze kilka pytań.
-Proszę, mów śmiało.
-Pierwsze-ile byłem na statku?
-Licząc w dniach, to 2. Zaklęcie troszkę zamocno zadziałało. Wiesz, nie "sen" ale "zamyślenie"-zobaczyła zdziwioną twarz towarzysza-No tak, więc my mamy trochę więcej zaklęć. Na przykład ten oznacza stratę przytomności. A kolejne pytanie?
-A tak... Więc to Królestwo Orków. To my się kierujemy do stolicy?
-Nie. Stolica jest daleko stąd. My się kierujemy do hmmm..., to odpowiednik waszego klasztoru. U nas magowie mieszczą swe siedziby w wieżach.
-No cóż. Trzecie-Skoro zwierzęta nas nie atakują to jak się żywią?
-Te lasy są jak takie ogrody. Dbamy o nie i niepalimy-to robimy u wroga-powiedziała z uśmiechem-Zwierzęta rzadkie takie jak trolle są dokarmiane. A takie zębacze żywią się ścierwojadami, a te trawą, która jest w lesie. A co do jedzenia to najczęściej są ludzie i zwierzęta z innych krain, ale nie z królestwa. Wszyscy myślą, że zło niszczy jak jego Pan, ale nic bardziej mylnego. Gdyby tak było, nie byłoby mnie tu, a Ty byłbyś Magiem Ognia. Orkowie mają wspaniałą gospodarkę. A symbioza z przyrodą daje jeszcze lepsze efekty niż pola pełne zboża.
Kier zaskoczony był tymi słowami. Mimo lekkiego zacofania co do takich wozów, lasy były nietknięte. Po jakimś czasie mineli wioskę, która była w kształcie okręgu. Domy były z gliny. Cała wieś wyszła zobaczyć podróżników. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Orkowie w strojach na wzór ludzkich farmerskich. "Kobiety" potężne, grube z gromadkami "dzieci". Było one podobne do ludzkich. Na pozór. Przy dokładnym spojrzeniu można dojrzeć malutką, wstrętną "twarzyczkę". Dzieciątka były zwykle tylko przepaskach, często z palcem w małym nosku. Kier poczuł odór starych ryb, zgniłego mięsa i zakrzepłej krwi, gdy tylko przejeżdżali obok tłumu. Canea co chwilę machała głową; większość tutejszej ludności ją znała. Nowicjusz jakoś źle czuł się pośród orkowego pospólstwa. Nie wiedział, czy aby nie stanie się ofiarą. "Nie martw się. Oni, sądząc po myślach, myślą o tobie jako nowego maga"-usłyszał głosik w głowie. Jedank gdy tylko skończyła się wioska, Kier odetchnął z ulgą. Czuł się jak intruz.
-Daleko jeszcze?-powiedział w puszczy.
-Za chwilę będziemy.-usłyszał odpowiedź.
Czekał z niepokojem na zakręt. Kiedy już byli na nim, Kier poczuł pragnienie ciekawości i zagalapował. Jego oczy ujrzały wieżę, tak wysoką, że sięgała nieba. Wieżę, tak idealnie bedącą w kształcie okręgu. Dojrzał małe okienka z witrażami. Stała ona na wysokim klifie z pięknym widokiem na zatokę. Wokół niej dojrzał jeszcze dwie wieże. Od przypłynięcia statkiem, o południu, minęło trochę czasu-zrobił się wieczór. Zachód słońca w tle tego widoku, wyglądał tak bajecznie, że aż nie możliwie. Gwiazdy już powoli zaczynały wschodzić mimo krwistego koloru nieba. Nie wierzył własnym oczom. Coś pięknego.
-Może wejdziemy? Ja przybyłam tu w nocy, było prześlicznie.-zobaczył za sobą Caneę prowadząca swego konia. Stanęła i poczekała, aż Kier zejdzie z konia. Oszołomiony krajobrazem nowicjusz zobaczył jak towarzyszka podnosi rękę, ściska dłoń i otwiera. Powstał błysk, który trafił w konia. Zaklęcie objęło swym różowym blaskiem i pstryknęło. Koń znikł. Zaskoczony Kier dojrzał, że po nim zostało zioło. To były Goblinie Jagody. Coś błysnęło się za nim. Również po koniu Canei została roślinka. Teraz pstryknęła palcami i pojawił się z żółtym światełkiem sierp. Podeszła do zioła i ścięła je. Również to zrobiła z "koniem" Kiera. Mając obie roslinki dmuchnęła w dłonie i obie zniknęły. Nowicjusz był zaniepokojony i zdziwiony.
-Wejdżmy. A co do roślin, to mamy ogród.
Skierowali się do drzwi. Były żelazne i raczej nie nikt by ich nie przesunął, chyba że golem, lub coś większego. Canea wyciągneła rękę ok. 0,5 metra od drzwi i zrobiła gest podobny do "odejdź". Drzwi odsunęły ze skokiem. Kier wszedł pierwszy, a za nim tajemnicza towarzyszka.
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Oto kolejny kawałek opowieści. Nadszedł czas na rozdział drugi
laugh.gif



Rozdział II

Zanim dopłynęli Kier zdążył rozejrzeć się po statku. Była to galera, odpowiednio zmodyfikowana, ale przypominała te statki z dawnych wieków, o których bohater czytał w dzieciństwie. Posiadała dwa pomieszczenia oraz mostek kapitana. Orkowie napędzali 26 wiosłami statek. "Może nie był szybki, ale w miarę stabilny i uzbrojony statek, ale ciekawe ile tu jestem?"-pomyślał Kier. Faktycznie, dojrzał wojskowych gotowych do jakielkolwiek abordażu. Kapitan był orkiem, ale jakoś nie wzbudzał strachu w swoim ubraniu. "Kto by pomyślał! Ork w kapitańskim ciuszku!"-zaśmiał się w myślach nowicjusz. "Tak, ale ten kapitan jest najsłyniejszym naszym piratem. 145 statków twojego króla na dnie."-usłyszał głos w swoim umyśle. Spojrzał znów na kapitana. Dojrzał blizny na "twarzy" i oznaki starości-czarne włosy stawały się powoli srebrzyste. Był również dość tęgi, musiał być wojskowym. Teraz jego wzrok powędrował na żagle-wspaniałe, ogromne żagle z znakiem czaszki. Nigdy nie widział takich żagli, nawet królewskie statki nie miały takich. Maszt sięgał nieba. I dojrzał bocianie gniazdo. "Jak można siedzieć tak wysoko? No tak, orkowie niczego się nie boją.". Statek powoli zwalniał prędkość. Na pomoście stało paru orków. "Taak, poderżną mi gardło"-pomyślał Kier.
-Czas iść-stwierdziła Canea-wysłano komitet powitalny.
-Tak, komitet-odpowiedział z niepokojem nowicjusz.
Zeszli z mostka, kierując się do rozkładanego pomostu, który łączył się z lądem. Schodząc z statku, Kier poczuł się dziwnie.
Powóz okazał się czerema końmi i zwykłym wozem-"Ale oni są zacofani!". Dwa z nich były wolne. "Chyba dla nas"-stwierdził Kier; przestraszył się tej myśli-"Najpewniej przywiążą mnie do konia i wpuszczą do gardła potwora!". Canea zaczęła rozmawiać z trzema orkami. Pierwszy wyglądał na wysłannika króla, gdyż miał futro wysokiej jakości, wiszące na czarnej zbroi. Nawet jego pysk wyglądał elegancko. Drugi był obwieszony złotem od góry do dołu. Świesznie wyglądał w "todze", specjalnie dostosowanej do jego tuszy. Trzeci chyba był służącym, gdyż miał tylko przepaskę. Najwidocznie to oni przyjechali powozem. Kier spojrzał na konie. Te u powozu były bez jakichkolwiek ozdób. Posiadały czarną maść, a z oczu "buchało" złością i nienawiścią. Dwa wolne były również czarne, ale z narzutą na sobie, z znakami, jakby tekstów orkowych zaklęć. Po skończonym przyglądaniem się komitetowi, wzrok Kiera powędrował na las. "Na pewno coś tam jest złego."-pomyślał. Puszcza wydobywała dziwne dźwięki-były to: wycie wilków, mimo, że nie było pełni, prychanie zębaczy a nawet słyszał jakieś kroki, jakby golema, czy czegoś większego, "na pewno większego". Z zamyślenia wyrwał go głos Canei.
-Wyruszamy. Chyba umiesz jeżdzić na koniu? No cóż, jeżeli nie, to uwieszę Cię na brzuchu-zaśmiała się skojarzeniami, co mogło się stać później.
-A gdzie jedziemy?-spytał Kier, czując wzrok orków na sobie.
-Zobaczysz.-usłyszał suchą odpowiedź.
Podszedł do konia. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że pozwoli mu się prowadzić. "One tylko tak wyglądają."-usłyszał odpowiedź na pytanie w głowie. Spojrzał odruchowo na Caneę, będącą na koniu. Posłała mu uśmiech. "Ciekawe, jak to być złym... Czy to tylko udawanie?"-usłyszał wewnętrzny głos serca w głowie. Po chwili odesłał smutny uśmiech. "Wycieczka zapowiada się wspaniale"-pomyślał z ironią.
-Wiedziałam, że spodoba Ci się-stwierdziła Canea.
Kier wszedł na konia, niepewny czy zwierzę go zaakceptuje.
-No to w drogę-oznajmiła wesoło.
Ruszyli, ale nie galopem. Kłusem, według ścieżki leśnej, która prowadziła w głąb tajemniczej puszczy. "Wreście ujawni mi swoje tajemnice"-pomyślał wesoło Kier. Z niepokojem jechał pośród orkowych psów, trolli i cieniostworów. Zauważył, że zwierzęta go nie atakują.
-Dlaczego...-zaczął ale Canea mu przerwała. "Znów mnie podsłuchuje!"-pomyślał ze złością.
-Nie bądź zły. Trzeba zabezpieczyć się przed atakiem, nieprawdaż-rzekła filozoficznie-Jesteś naznaczony, spójrz na nowy pierścień. Ludzie muszą się tak zabezpieczać. Przecież naturalnie jesteśmy jego obiadem-wskazała na smoczego zębacza stjącego przy drodze.
-Faktycznie.-stwierdził, patrząc na pierścień, z czarnym diamentem-Mam jeszcze kilka pytań.
-Proszę, mów śmiało.
-Pierwsze-ile byłem na statku?
-Licząc w dniach, to 2. Zaklęcie troszkę zamocno zadziałało. Wiesz, nie "sen" ale "zamyślenie"-zobaczyła zdziwioną twarz towarzysza-No tak, więc my mamy trochę więcej zaklęć. Na przykład ten oznacza stratę przytomności. A kolejne pytanie?
-A tak... Więc to Królestwo Orków. To my się kierujemy do stolicy?
-Nie. Stolica jest daleko stąd. My się kierujemy do hmmm..., to odpowiednik waszego klasztoru. U nas magowie mieszczą swe siedziby w wieżach.
-No cóż. Trzecie-Skoro zwierzęta nas nie atakują to jak się żywią?
-Te lasy są jak takie ogrody. Dbamy o nie i niepalimy-to robimy u wroga-powiedziała z uśmiechem-Zwierzęta rzadkie takie jak trolle są dokarmiane. A takie zębacze żywią się ścierwojadami, a te trawą, która jest w lesie. A co do jedzenia to najczęściej są ludzie i zwierzęta z innych krain, ale nie z królestwa. Wszyscy myślą, że zło niszczy jak jego Pan, ale nic bardziej mylnego. Gdyby tak było, nie byłoby mnie tu, a Ty byłbyś Magiem Ognia. Orkowie mają wspaniałą gospodarkę. A symbioza z przyrodą daje jeszcze lepsze efekty niż pola pełne zboża.
Kier zaskoczony był tymi słowami. Mimo lekkiego zacofania co do takich wozów, lasy były nietknięte. Po jakimś czasie mineli wioskę, która była w kształcie okręgu. Domy były z gliny. Cała wieś wyszła zobaczyć podróżników. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Orkowie w strojach na wzór ludzkich farmerskich. "Kobiety" potężne, grube z gromadkami "dzieci". Było one podobne do ludzkich. Na pozór. Przy dokładnym spojrzeniu można dojrzeć malutką, wstrętną "twarzyczkę". Dzieciątka były zwykle tylko przepaskach, często z palcem w małym nosku. Kier poczuł odór starych ryb, zgniłego mięsa i zakrzepłej krwi, gdy tylko przejeżdżali obok tłumu. Canea co chwilę machała głową; większość tutejszej ludności ją znała. Nowicjusz jakoś źle czuł się pośród orkowego pospólstwa. Nie wiedział, czy aby nie stanie się ofiarą. "Nie martw się. Oni, sądząc po myślach, myślą o tobie jako nowego maga"-usłyszał głosik w głowie. Jedank gdy tylko skończyła się wioska, Kier odetchnął z ulgą. Czuł się jak intruz.
-Daleko jeszcze?-powiedział w puszczy.
-Za chwilę będziemy.-usłyszał odpowiedź.
Czekał z niepokojem na zakręt. Kiedy już byli na nim, Kier poczuł pragnienie ciekawości i zagalapował. Jego oczy ujrzały wieżę, tak wysoką, że sięgała nieba. Wieżę, tak idealnie bedącą w kształcie okręgu. Dojrzał małe okienka z witrażami. Stała ona na wysokim klifie z pięknym widokiem na zatokę. Wokół niej dojrzał jeszcze dwie wieże. Od przypłynięcia statkiem, o południu, minęło trochę czasu-zrobił się wieczór. Zachód słońca w tle tego widoku, wyglądał tak bajecznie, że aż nie możliwie. Gwiazdy już powoli zaczynały wschodzić mimo krwistego koloru nieba. Nie wierzył własnym oczom. Coś pięknego.
-Może wejdziemy? Ja przybyłam tu w nocy, było prześlicznie.-zobaczył za sobą Caneę prowadząca swego konia. Stanęła i poczekała, aż Kier zejdzie z konia. Oszołomiony krajobrazem nowicjusz zobaczył jak towarzyszka podnosi rękę, ściska dłoń i otwiera. Powstał błysk, który trafił w konia. Zaklęcie objęło swym różowym blaskiem i pstryknęło. Koń znikł. Zaskoczony Kier dojrzał, że po nim zostało zioło. To były Goblinie Jagody. Coś błysnęło się za nim. Również po koniu Canei została roślinka. Teraz pstryknęła palcami i pojawił się z żółtym światełkiem sierp. Podeszła do zioła i ścięła je. Również to zrobiła z "koniem" Kiera. Mając obie roslinki dmuchnęła w dłonie i obie zniknęły. Nowicjusz był zaniepokojony i zdziwiony.
-Wejdżmy. A co do roślin, to mamy ogród.
Skierowali się do drzwi. Były żelazne i raczej nie nikt by ich nie przesunął, chyba że golem, lub coś większego. Canea wyciągneła rękę ok. 0,5 metra od drzwi i zrobiła gest podobny do "odejdź". Drzwi odsunęły ze skokiem. Kier wszedł pierwszy, a za nim tajemnicza towarzyszka.
 

Topór

Member
Dołączył
19.6.2005
Posty
193
QUOTE myślą o tobie jako nowego maga

trochę niezrozumiałe- lepiej brzmiało by - "sądzą, że jesteś nowym magiem"

Do reszty nie mam zastrzeżeń, oprócz drobnych literówek ( np." jedank")
Fabuła bardzo wciągająca, podobnie jak poprzednie części. Piszesz poprawnie, bez jakichś rażących błędów. Opisy po prostu super. Nie będę się już więcej rozpisywał- po prostu pisz dalej
biggrin.gif

Pozdro
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
QUOTE Orkowie napędzali 26 wiosłami statek

Wyraz "statek" nie jest tu potrzebny... lepiej brzmi- orkowie napędzali go 26 wiosłami


QUOTE Powóz okazał się czerema końmi i zwykłym wozem
Literówk brakuje literki "t"

I jeszcze jedna literówka:


QUOTE Świesznie


QUOTE Posiadały czarną maść

Posiadac można jakiś przedmiot... Były one czarnej masci


QUOTE a z oczu "buchało" złością i nienawiścią
powinno być "a z ich oczu" domyslam się że to przeoczenie


To tyle więcej błędów nie zauwazyłem.... mam nadzieje, że w przeszłości uda Ci się uniknąc podobnych błędów

Opowiadanie jest super.... bardzo nowatorskie i wciągające.... świetny klimat i dialogi... Wspaniałe i realistyczne opisy to wszystko sprawia, że opowiadanie jest cudowne... widać, że masz na nie pomysł i że jest ono bardzo przemyslane

10/10

Edit: aha i jeszcze coś...
QUOTE Przepraszam za podwójną odpowiedź, ale miałam problem z przeglądarką (Opera)-komunikat o braku połączenia z serwerem. Pozdro i jeszcze raz przepraszam.

Na przyszłość w takiej sytuacji użyj opcji edytuj przy jednym z podwójnych postów

Gdybyś nie wiedziała jak użyć tej opcji to zaznaczyłem Ci ją na czerwono

http://img315.imageshack.us/img315/5475/kkk6dk.jpg
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Dopadła mnie antytwórczość i wyjazd ale to ajkoś pokonałam
laugh.gif
. Oto kolejna część opowieści.


Całe pomieszczenie tonęło w ciemności. Kier zrobił niepewny krok naprzód. Wyciągnął rękę, uprczywie szukając oparcia, ale nic nie odnalazł. Po chwili oczy przyzwyczajone do ciemni, pokazały postać przy ścianie. Nagle tuż obok głowy nowicjusza mignęła kula ognia. Ta mknąc po ścianie, stworzyła pas ognia na niej. I znikła. W tej nagłej ciemności wybuchło światło. Kier wystraszony upadł obok okna. Odwrócił się i zobaczył szkielet po swojej prawej. Źle mu się zrobiło. "Na szczęscie nie jest ożywiony"-pomyślał z dreszczykiem Kier. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany, a raczej ściana była w kształcie okręgu. Na ścianie były wyrzeżbione różne kształty. Także w podłodze. Wszystkie układały się w jeden okrąg. Canea wzieła znikąd jakiś kij, a raczej metalową dzidę i wbiła w jeden znak na podłodze. Nic się nie działo. Ale nagle spojrzała na Kiera i rzuciła w niego dzidą. Przerażony usunął się w ostatniej chwili na bruk. Kij trafił w znak na ścianie. Spojrzał na nią. Wszystkie złączenia i zdrapania cegieł zaświeciły się. Ta energia zaczęła wędrować po całym pomieszczeniu. Po chwili dotarła do podłogi i zaczęła wypełniać znaki. Gdy skończyła, sala zabłysnęła ogromnym światłem. Zaczęła iskrzyć; swe pioruny ciskała w środek sali. Po kilku wybuchach potężnej energii, pojawiła się kula, która zmieniła się w portal. Z niego popłynęła również moc, która przeszła przez każdy cal pomieszczenia. Jeszcze kilka błysków i koniec. Kier, całkowicie pogłębiony w niecodziennym zjawisku, wzdrygnął się zszokowany nagłym zakończeniem. Portal wyglądał jak wielkie lustro. Rama, cała ze złota, miała wyrzeźbione tak idealnie liście, gałęzie i kwiaty, że można było pomyśleć, że są prawdziwe. Z daleko tafla wyglądała normalnie, ale z bliska widać było przejście w inne miejsce. Kier, robiąc wolne kroki w pobliże portalu, nadal nie wiedział dokąd ono prowadzi. Było tam ciemno, ale w oddali widać było słabe płomyki.
-Wejdź pierwszy. Muszę zamknąć portal.-usłyszał głos towarzyszki.
Pierwszy krok zrobił naprzód. Stopa znikła za powierzchnią lustra. Wyciągnął rękę. Nagle coś poczuł. Z strachem odskoczył do tyłu. Poczuł się głupio. "Robię się w konia!". Zmobilizował się i przeszedł przez lustro. Poczuł jak wiruje. Zauważył paski światła na czarnym tle, które wirowały wokół niego. Daleko zobaczył światło. Nagle zaczeło się do niego zbliżać. Poczuł lekkie pchnięcie i ... był w tajemniczej sali. Słyszał szepty. Nagle prysnęło światło obok niego. To była Canea. Klasnęła w dłonie i wypowiedziała zaklęcie w jakimś obcym języku. Na pewno nie dialektem orków. Przypominało to język mądrości lub władzy. Słyszał również, że kiedyś najwięksi z największych używali jakiegoś języka. Portal zamknął i zaczał wysyłać ładunki elektryczne i powoli przestawał się świecić. Wstał, dojrzał również człowieka. "Najwidoczniej to ten potwór"-zaśmiał się w myślach Kier. Canea zaczęła również w tym samym języku rozmawiać z "potworem". Musiał być magiem, gdyż ostatnie światełka przejścia wyjawiały jego czarną szatę oraz niezidentyfikowaną twarz. Głowa była owalna, z oczami blisko osadzonymi przy nosie, który był orli. "Wygląda na około dwieście lat". Faktycznie mag przypominał kogoś, kto idzie na ostatnią drogę. Szata zwisała mu z ramion; można było pomyśleć, że jest chodzącym trupem. Twarz zmasakrowana zmarszczkami, bliznami i czymś jeszcze, świaczyła o późnym wieku człowieka. Również jego głos był stary i słaby jak i jego ruchy. Kier wykorzystał tę sytuację i rozejrzał się po sali. Była to świątynia, "na pewno świątynia!"; W oddali jego oczy, przyzwyczajone do ciemności, znalazły kolumnadę i jakiś posąg. Dojrzał również grupkę ludzi, która chodziła z różnymi "darami", wokół kamiennego ołtarza ofiarnego. Tymi darami były ludzkie wnętrzności, zioła i złoto. Słychać było pieśni ofiarne, również w obcym jęyku. Chodzili wokół stołu i machali rękoma. Składali ofiarę.
-Oto mój mistrz, Anacheon. Zaprowadzi Cię do Pana. Po rozmowie z nim zostaniesz przyprowadzony do swojego aprtamentu. Wszystko zostało przygotowane.-odparła Canea, wyprowadzając Kiera z chwili namysłu. "Ale ty też jesteś na wszystko przygotowany, nieprwadaż? Bądź twardy i szczery. Nie zawiedź mnie."-ktoś szepnał mu to do ucha. Odwrócił się zaskoczony. Nikogo nie było za nim. "Ciekawe..."-pomyślał.
-Może pójdzie Pan za mną?-usłyszał głos Anacheona. Skazany na pójście za nim, Kier wyczuwał w tym całym miejcsu nutkę potworności.
Kier w zamyśleniu mijał niekończące się schody, korytarze, piwnice i ciemne pomieszczenia. Cała droga była tylko usłana pochodniami, które swobodnie wisiały na ścianach. Nowicjusz myślał pierw o planie ucieczki, ale doszedł do wniosku, że ucieczka przed tymi strasznymi ludźmi, nie znającymi litości, jest niemożliwa. Prędzej czy później złapali by go. Po chwili pomyślał, jak będzie wyglądał ich "Pan". Czy będzie kolejnym nadętym magiem, myślącym, że połknął wszystkie mądrości tego świata? Czy może będzie to sam Beliar? A może jakiś niedorajda życiowy, który ma władze tylko dzięki pieniędzy? I tak w tych zamyśleniach wpadł na jakieś drzwi. Zabolał go nos. Anacheon spjrzał się na niego. I nagle wybuchnął śmiechem. Po chwili z uśmiechiem na twarzy stwierdził:
-Nie śmiałem się od wieków. Ale cóż, życie tu jest łatwe ale potępione. Te drwi-wskazał na dwie kłody drewna, z wyrzeźbionymi różnymi obrazkiami- to wrota do Pana. Pamiętaj, mów prawdę. On wyczuwa wszystko.-i znikł. Kier został sam, w ciemnym korytarzu i "Wrotami do Pana". Nim zdążył dotknąć, drzwi otworzyły się same. Światło popłynęło wprost na niego. Była to sala, również z kolumnadą. Pochodnie wisiały bardzo wysoko, że nic nie było widać przy podłodze. Kier posunał się powoli do przodu. Przy kolumnach stały jakieś potwory, gotowe na jaden znak, aby zabić. I tak idąc, z mocno bijącym sercem, kłód drewna zamiast nóg dotarł do tronu, a raczej schodów. Prowadziły gdzieś wysoko, ale spowijała je ciemność. Kier już chciał uciec gdy usłyszał głos:
-Czekałem na Ciebie.-był to głos, dochodzący z nad jego głowy. Gruby, chrapliwy i nieludzki. Zobaczył Pana. Nogi ugięły się przed nim. Z ciemności wyłonił się wielki pysk smoka.


Myślę, że opowieść będzie mieć trzy rozdziały. Pozdro.
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
QUOTE "Robię się w konia!".

Wydawało mi się że można robić tylko kogoś w konia... Znaczy to oszukuje się kogoś, wkręca się go... Nie podoba mi się ten zwiazek frazeologiczny

Były jeszcze literówki..

Przyznam, że ta część nie podobała mi się tak bardzo jak poprzednie... Tekst jak dla mnie jest troszke nie jasny i ciężko się go czyta... Jesli chodzi o fabułe to jest ona ciekawa i intrygująca... czekam na ciąg dalszy.
 

Lord Vader

Member
Dołączył
8.7.2005
Posty
191
Całe opowidanie jest ciekawe, dobrze prezemyślane, napisane łatwym, dość zrozumiałym językiem. Jest w nim tajemniczość od samego początku i to mi się podoba.
Wszystkie części były dobre ale nie powalające i występowały w nich liczne literówki, których musisz się koniecznie pozbyć.
Na ten czas daje 7/10
 
Do góry Bottom