Co tu będe gadał, oto 3 juz część:
Kurde soty ale akapity mi się popieprzyły i sie zepsuły. Musicie mi to wybaczyćto nie moja wina.
Noc była chłodna, na niebie migotały gwiazdy. Dziwny księżyc, takiego chłopaki z Tokio Hotel jeszcze nie widzieli. Tam skąd pochodzili księżyc był zawsze zielony. Może dlatego, że wiecznie chodzili zbakani. Znaleźli się sami na jakimś polu kartofli czy innego gówna. Nie mieli gdzie przenocować i nie wiedzieli co dalej robić. Po omacku znaleźli kopę siana. Kilka wiązek i trochę leżącego luzem. Każdy zrobił sobie łóżko z dwóch wiązek i nakrył się sianem. Tak minęła im noc.
Rano zbudzili się, Stwierdzili, że to pole jest wpizdu duże. Udali się przed siebie. Kilka godzin maszerowali o suchym pysku. Byli strasznie głodni i spragnieni. W dodatku Georgowi zachciało się kupę. Nigdzie nie było krzaków i nie miał gdzie się schować. Wstydził się Gustava i Billa, więc dusił to w sobie. Poza tym wiedział, że jak tylko przykucnie i zacznie robić, to Bill zacznie go szturchać i nie da mu spokoju. Nie mówiąc już o braku papieru. Tak więc w wielkim cierpieniu George ukrywał co go gnębi.
-Hej George czemu jesteś taki niewyraźny? – zapytał Gustav. George zignorował jego pytanie i dalej podążali w milczeniu. Kiedy gorące, letnie słońce za bardzo przygrzało im w dekiel George nie wytrzymał. Został trochę w tle kucnął. Robił to w wielkim stresie. Jakikolwiek jęk mógł zwrócić uwagę Billa i Gustava. Dlatego zacisnął zęby i stłumił dźwięki. Nim Reszta zauważyła, że nie ma Georga, on już był po. Dogonił ich i wyjaśnił, że but mu się rozwiązał.
- Przecież ty nie umiesz wiązać butów, masz je na rzepy. – zauważył Bill.
Zbliżało się południe, dotarli do jakiejś farmy. Dość duży dom i stodoła. Na podwórzu nikogo nie było. Stał natomiast stojak drwalski, a na nim kawał drewnianej belki. Ktoś ją ciął bo piła tkwiła w konarze. Ów ktoś musiał się chyba zmęczyć bo do całkowitego przepiłowania zostało jeszcze trochę. Ale co tam się będę zajmował jakąś zjebaną piłą, wracajmy do zasranego Tokio Hotel.
Jak już mówiłem na podwórzu nikogo nie było. Drzwi do domu były otwarte. Cała trójka weszła do środka. To chyba jakaś kuchnia. Na lewo stał żelazny piec, a na blasze patelnia. Wyżej suszyły się jakieś zioła i wędliny. Dalej stał długi stół i kilka krzeseł. Jeszcze dalej, już przy samym końcu izby, tyłem do nich znajdował się fotel. Poza tym w środku nie było nikogo.
-Co to za biedna chata?! – mruknął Bill.
-Cicho, ty i Tom zanim założyliście zespół mieszkaliście w jeszcze gorszej spelunie. – upomniał go Gustav.
-Jest tu kto? – zapytał George. Nikt nie odpowiedział. Weszli więc śmielej.
-Chłopaki, skoro nikogo tu nie ma to może zjemy te kiełbasy co się suszą przy piecu?
Zajadali, aż im się uszy trzęsły. Bill tak łapczywie jadł suchą-krakowską (nie wiem skąd tam się wzięła sucha-krakowska, ale czy to ważne?) no więc tak jadł że mu w gardle stanęło. Po krztusił się trochę i wypluł kawałem mięsa
-Nie jem ku*wa tego! Nie dobre! – oznajmił wszystkim.
-Nie to nie, ale będziesz głodny. Ch*j wie kiedy następnym razem znajdziemy coś do jedzenia. – uświadomił mu ciężka sytuację Gustav.
-Nie przekonasz mnie.
Po posiłku, przyszła pora na napitek jakiś. Jednak nigdzie nie widać lodówki. Nagle usłyszeli chrapnięcie i fotel poruszył się. Podeszli ostrożnie, a tam jakiś koleś śpi. Prawą rękę trzyma w majtkach i wykonuje szybkie ruchy. Chłopcy stoją nad dziadem i przyglądają mu się.
-Co to za koleś? – szepnął Bill.
-A skąd ja mam to wiedzieć!
-Cicho Gustav bo go obudzisz. – upomniał Bill.
-On przez sen wali se gruchnę.- oznajmił George.
-No masz racje, jaki zboczuch jeb*ny. Ja tak nigdy nie miałem żeby „bawić” się przez sen. – powiedział Gustav.
-A ja miałem, jak byłem mały. Wtedy Tom mnie przyłapał i się wstydziłem. Prosiłem go żeby nikomu nie mówił, ale powiedział. Wszystkim moim kolegom, całe podwórko się ze mnie śmiało. Wiecie jak mi było przykro!!! – wykrzyczał Bill.
-No już dobrze, dobrze, jestem przy tobie. – pocieszał go George obejmując i głaszcząc po głowie.
-Zabieraj te łapy frajerze! – wtedy koleś na fotelu zbudził się. Widząc nieznajomych szybko wyciągnął rękę z gaci.
-Co wy to kur....... To jest prywatna posesja i nie macie tu wstępu! Wypie***lać mi stąd! Ale już! Bo spuszczę psy!
-Cicho dziadku, my tylko chcieliśmy....
-Już ja wiem co chcieliście. Wykorzystać mnie jak spałem! O nie to się wam nie uda! – wstał i wybiegł do drugiego, mniejszego pomieszczenia w którym stały łoża i kufer. Po chwili wybiegł z kuszą w rękach. Uniósł broń i wycelował chłopców. Co chwilę kierując to na Billa, Georga i Gustava. Nie mógł się zdecydować którego pierwszego chce zastrzelić.
-Ej jejej, spokojnie nie chcieliśmy cię...
-Co ja z tobą na „ty” jestem gówniarzu jeden! Cie dam pierunie ty! – nacisnął na spust i odrzuciło go do tyłu. Bełt utkwił w suficie, a dzidek wyglebał się.
Siła odrzutu byłą tak wielka, że koleś znalazł się w drugim pokoju. Chłopcy podeszli do niego i nachylili się. Kusza leżała na jednym z łóżek.
-Chyba nie żyje! Aaa, zabiliśmy człowieka! Co teraz bęzie?! Nie chce iść do więzienia! Jestem za młody! Tam do dopiero nam zrobią bubu. Niee! – rozpłakał się George.
-Nie panikuj, zakopiemy zwłoki w lesie. Nikt go nie znajdzie. – oznajmił Gustav.
-Tak to może się udać – potwierdził Bill. – I nie płacz już. No już dobrze, dobrze, jestem przy tobie. – pocieszał go Bill obejmując i głaszcząc po głowie.
-Zabieraj te łapy frajerze! – wrzasnął George ocierając pełne łez oczy.
Gustav zerwał z łóżka prześcieradło.
-Zawiniemy go i wyniesiemy z domu. Szybko Bill, George pomóżcie mi. – Zawinęli dziada, zrobił się z niego naleśnik, tylko on był nadzieniem, a prześcieradło naleśnikiem. George złapał za jeden koniec, a Gustav za drugi. Bill orientował czy nikt nie patrzy. Dziad miał rozbitą głowę i krew zaczęła przesiąkać przez pościel. To był akurat koniec za który trzymał George.
-Fu! To jest mokre!
-Nie marudź tylko nieś.
Po kilku minutach weszli do lasu. Położyli zwłoki pod drzewem i obaj przetarli czoło ze zmęczenia.
-Do jasnej ciasnej! Nie mamy łopaty! Czym wykopiemy dziurę? – zauważył Gustav.
-Patykiem?
-Dobra chłopaki ja pójdę poszukać łopaty. – zgłosił się Bill.
Nie było go chyba z 10 minut. Wrócił z jakimś szpadlem-samoróbką. Wręczył ją Gustavowi i polecił kopać.
-Czemu ja? Zróbmy losowanie.
-Pierwszy karo! – wykrzyczał George.
-Jaki karo co ty pier**isz?
-No tak się mówi jak...
-Dobra zamknij się, zagramy w marynarza. - oznajmił Gustav. Stanęli w kółku, zacisnęli pięści i zaczęli machać rękami.
-Ma-ry... Ma-jo-ne-zik
-Jaki majonezik? Mówi się marynarzyk. Nie grałeś nigdy w pokemony? – spróbowali jeszcze raz i wyłonili zwycięzcę. Bill i Gustav pokazali papier, a George, który ma spóźniony zapłon dalej trzymał zaciśniętą pięść. Uznali, że pokazał kamień i wychujali go.
Wspólnie wybrali miejsce na grób i zaczęli ryć ziemię. Bill i Gustav zrobili dogrywkę.
-Ale do trzech zwycięstw. – zaproponował Bill.
-Dobra. – Gustav złoił go 3:0.
Kopanie dziury zajęło im ze dwie godziny. Ziemia była twarda i kamienista, co chwilę musieli przerywać aby wyciągnąć jakiś większy głaz. W końcu udało się, dół był głęboki na metr i szeroki na dwa. Ułożyli zawiniętego w dole i zaczęli zasypywać. Po pierwszej garści ziemi jaka wróciła do dziury, zawiniątko poruszyło się. Zaczęło się wierzgać i usiłować coś powiedzieć.
-On żyje! Bill jebnij go łopatą! – polecił George. Bill bez chwili namysłu zdzielił dzidka szpadlem po łbie. Od razu przestał się wiercić. Dokończyli zakopywanie w całkowitym milczeniu. Potem wrócili na farmę i odstawili łopatę na miejsce.
-Co teraz? Tez koleś pewnie sam tu nie mieszkał. Kiedyś musi wrócić jego rodzina. Nie możemy tu zostać. – zauważył Gustav.
Poszli wzdłuż drogi. Przed nimi stał kamienny krąg. Taki sam jak w serialu „Kamienia śmierci” emitowanym w każdy czwartek o godz. 20:20 na antenie TVP1 ( nie wiem po co to, ale niech będzie). W środku klęczało przed ołtarzem kilku ludzi; kobiety i mężczyźni. Wyglądali jak muzułmanie podczas swych modłów do Allaha. Podeszli bliżej, na kamiennym ołtarzu leżała martwa kura. Chyba złożyli ją w ofierze. Ludzie mruczeli coś pod nosem.
-Przepraszam.... – powiedział Bill.
Kontynuacja Dnia drugiego
Hans podszedł do pijącego człowieka. Pod jego nogami walało się jeszcze kilka pustych butelek. Gdy wyzerował kolejną zauważył, że przy nim ktoś stoi.
-Słuchaj koleś, pijesz w miejscu publicznym, jak psiarze cię zobaczą to wlepią ci taki mandat, że hoho. Później wezmą na izbę i wytoczą sprawę. Wykosztujesz się trochę. Stań se... o tam, za tą skałą. Już nie będziesz na widoku. – powiedział łagodnym tonem Hans.
-Nie mogę tam hyk iść, bo hyk nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jak tylko się ruszę hyk to się wywrócę. Rozumiesz? Już się nie podniosę. Hyk. – wystękał pirat.
-To chodź pomogę ci. – chwycił żula za rękę i ostrożnie poprowadził za skałę.
Gdy już tak nie rzucali się w oczy Hans usiadł na kamieniu.
-Jak się nazywasz? – zapytał detektyw.
-Greg hyk, kapitan Greg.
-Kapitan mówisz? A gdzie służysz?
-Kapitanuje statkiem.
-Aaa więc jesteś w marynarce. Kto by pomyślał. Czemu pijesz?
-Straciłem hyk, straciłem okręt. Zatopili go rozumiesz?! – próbował się podnieść. -
Pojmali moją załogę, MOJĄ!!! Hyk, a poza tym.... rzuciłem ukochaną
-To ciężkie masz życie, a twój struj, mundur jakiś?
-Ta, mundur! Jestem piratem. Wielki kapitan Greg. Tylko że chwilowo bezrobotny. Hyk.
-Hehe piratem? Kopiujesz płyty cd? Wiesz co za to grozi? Takie mandaty i odszkodowania, że aby je spłacić musiał byś sprzedać swój statek.
-Ee tam, sram na to.
-Wróćmy do twojej ukochanej. Jaka ona jest? Piękna, ma gładkie chłodne usta, piękną zgrabna szyjkę i fantastyczny kształt. Ehh to dopiero miłość. A jak bierze do dzioba!
-Jak ma na imię?
-Rum!
-Rum? – powtórzył ze zdziwieniem Hans.
-Tak rum, przecież mówię, hyk. Butelka ma zgrabny kształt i szyjkę.
-To jak bierze do dzioba?
-Normalnie, jak jest mi smutno to wkładam se do gwinta i już.
-I później pijesz z tego?
-A co?! Pewnie, że piję!
-Ty zboczeńcu! Jesteś nienormalny!
-Jestem pijany!
-Ja ci ku*wa dam wykorzystywać butelki! – wstał z kamienia i podbił do leżącego. Skopał mu ryj i połamał żebra. Greg był zaje*any jak świnia i tylko się śmiał.
Hans miał już dość tego towarzystwa. Zostawił Grega na pastwę losu. Wrócił na drogę i udał się przed siebie.