Oblężenie Khornis

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
Cisza przed Burzą

Szedł wolnym krokiem rozkoszując się ciepłem dnia i lekkim wiaterkiem muskającym jego włosy. Fale odbijały się od nabrzeża portu a do południa było jeszcze daleko.
- Cześć Alrik! – Krzyknął siedzący na ławce mężczyzna machając do niego ręką.
Alrik od razu skręcił w jego stronę i przysiadł się na ławce
- Cześć! Co tam u ciebie słychać Brahim? Zrobiłeś może jakieś nowe mapy?
- Nie, ale już prawie skończyłem znacznie dokładniejszą mapę terenów Khornis. – Odrzekł z uśmiechem na ustach dumny z swojego osiągnięcia.
Jego towarzysz wyglądał na lekko zaskoczonego, ale po chwili otrząsną się i dodał.
- Już od dawna nie ruszasz się z miasta, więc powiedz mi, jakim cudem robisz coraz to inne mapy?
- Mam swoich informatorów. Jeden z nich w ostatnim czasie bardzo dokładnie zwiedził całą wyspę wraz z Górniczą Doliną. – Odpowiedział z coraz większym uśmiechem. – Za dwa dni powinienem ją skończyć może będziesz zainteresowany?
- Eeee… raczej nie. Nie mam ostatni pieniędzy. To przez takiego faceta z kucykiem. Jest jakimś maniakiem. Stoczył ze mną kilkanaście walk, które wygrał. Ale to mu nie wystarczało nadal chciał się zemną bić… Co ci jest?
Brahim był cały rozpromieniony.
- To mój chłopak. Ekhe, ekhe znaczy się mój informator.
- Nie masz, z czego się cieszyć! Przez niego nie kupię od ciebie mapy. – Na te słowa uśmiech spełzł z twarzy Brahima.
- I tak byś nie kupił. – Odpowiedział chłodno. – Ruszyli odbić Górniczą Dolinę i nie przeszkadzają ci w pracy.
- Bez paladynów kręcących się wszędzie można wreszcie normalnie żyć. Umówiłem się już z dwoma „klientami” na mały sparing. – Teraz, Alrik na myśl o zarobku zaczął się wreszcie uśmiechać. – Jeszcze parę takich dni a się odbiję.
- Tak, paladyni rozprawią się z Orkami, w końcu zabili cztery smoki.
- Wiele bym dał żeby zobaczyć jak ukatrupili te ogniste bestie. – Powiedział patrząc się zamażonym wzrokiem w stronę morza.
- Pomyśleć, że kiedyś bałem się, że to oni tutaj przyjdą.
- Wszyscy tak myśleliśmy, ale w końcu już niedługo wszystko wróci do normy.
- Tak, kiedy znowu zaczniemy wydobywać rudę załatwia ten bunt Onara, a my znowu będziemy żyć spokojnie bez tyk wszystkich żołnierzy.
- Mówiłem ci już, że służyłem kiedyś w wojsku…
- Tak! – Wpadł mu w słowo, Brahim.
- Dobra, dobra. – Odpowiedział zawiedzionym, że mu przerwano opowieść a po chwili zaczął – Ten no… jak się nazywał ten facet z kucykiem, o którym gadaliśmy?
- Eeee… - zaczął, ale za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć jego imienia.
Po paru minutach intensywnego poszukiwania jego imienia Alrik wzruszył ramionami i powiedział.
- Nieważne. Jak już mówiłem ma niezły tupet. Podobno to on zmusił sędziego do zarekwirowania statku paladynów a teraz gdzieś sobie nim popłynął.
-Tak. Zaledwie trzy dni temu odpłyną wraz z grupką towarzyszy, a następnego dnia paladyni ruszyli na Orków…
W tym momencie Alrik nie słuchał, co mówi Brahim, ponieważ jego uwagę przykuła pewna grupka obywateli wskazująca na południowy - wschód niebo.
- Ciekawe, co to jest. – Powiedział patrząc się w tamtym kierunku.
Brahim najpierw spojrzał na niego później na niebo i po chwili odwrócił się do niego mówiąc.
- To dym. – I dodał kpiącym głosem. – Zwykle powstaje jak się coś pali.
- Wiem, czym jest dym! – Krzyknął zdenerwowany patrząc się na wyraźną smugę czarnego dymu unoszącą się na niebie. – Ale powiem ci, że dymu jest za dużo na to żeby pochodził z kominka czy ogniska.
- Sadzisz, że to pożar? – Powiedział już normalnym tonem, może trochę zakłopotanym.
Wzruszył tylko ramionami, sam nie wiedział, co o tym myśleć.
- Jak na moje oko to pali się gdzieś na... Przełęczy. - W chwili, kiedy mówił to Brahim w powietrze wzbił się drugi słup dymu. – Cholera roznosi się.
Alrik nie zdążył już odpowiedzieć, ponieważ nagle rozbłysło za nimi oślepiające światło. Kiedy się odwrócili zaparło im dech w piersiach. Stało przed nimi kilku dziesięciu paladynów. To znaczy niektórzy stali przytrzymując nieprzytomnych towarzyszy. Wyglądali na wyczerpanych a ich zbroje były poznaczone wgnieceniami. Kiedy Lord Hagen, dowódca paladynów zobaczył biegnącego ku nim Pabla wyszedł na przód oddziału wykrzykując do niego rozkazy.
- Każ strażnikom przyprowadzić farmerów wraz z rodzinami! Natychmiast potem zamknijcie bramy! – Przybiegł kolejny strażnik, a Pablo stał nadal w tym samym miejscu z otwartymi ustami z zdziwienia. – Biegiem! – Krzykną żeby przywołać go do rzeczywistości. – Ty nie! – Zatrzymał niedawno przybyłego strażnika, który chciał wykonać rozkaz „biegiem” zaraz za swoim kolegą. – Zbierz wszystkie obywateli zdolnych do walki na placu targowym.
- Czy nadchodzą Orkowie? – Zapytał cicho nieprzytomnym głosem.
Efekt tych nie przemyślanych słów był natychmiastowy.
- NADCHODZĄ ORKOWIE!!! – Wzbił się głos obywatelki kupującej właśnie ser od Feni.
Jej głosowi zawtórowało jeszcze kilka równie przestraszonych i donośnych.
- NADCHODZĄ ORKOWIE!!!
- AAAAAA…
- NADCHODZĄ…!!!
- …AAAAAA…
- …ORKOWIE!!!
Hagen spojrzał w niebo jakby chciał powiedzieć „Zlituj się nad nami Inosie”. Westchnął i skiną na pięciu w miarę nieuszkodzonych paladynów żeby uspokoili ludzi.
- No to jest coś. – Powiedział Brahim stojąc z otwartymi ustami.
Nikt mu nie odpowiedział, więc obrócił się wokół własnej osi. Jedną z bardziej wyróżniających się osób, jakie zobaczył był Garvell, który trochę przewrażliwiony na punkcie ataku Orków i jak szalony biegał wokół swoich robotników wymachujących młotkami nad szkieletem łodzi, którą chce uciec z wyspy. Do tego cały czas wołał.
- Szybciej! Szybciej! Szybciej!
Pod koniec drugiego obrotu zauważył wreszcie Alrika, który wraz z grupką obywateli pomagał zebrać ludzi do obrony murów.
- Zapowiada się ciekawy dzień – i wrócił do domu nadal z otwartymi ustami.
 

Lord Maniek

Member
Dołączył
23.3.2005
Posty
177
Brawo,Brawo,Brawo żę też znajdują sie jeszcze ludzie co potrafią bezinteresownie sprawić przyjemność innym.Mam nadzieje ,że będziesz kontynuować dalszy ciąg fabuły.
 

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
Dzięki już kończe 2 z 4 części która ukaże się za pare dni
biggrin.gif
 
Dołączył
27.12.2004
Posty
713
No , no powiem ci że napisałeś bardzo dobre opowiadanko
biggrin.gif
, fajnie rozwijająca się treść niby powoli ale zrarazem bardzo ciekawie z lekką nutką niepewności. Tylko jedna rzecz mi nie przypasowała w pewnym momencie dialogu jest taki fragment , że można lekko stracić wątek , ale w sumie nie jest to rzaden błąd tylko lekka zmiana mysli. Więc podsumowójąc jeżeli miałbym oceniać to dałbym 9/10
tongue.gif
, czyli krótko - bardzo fajne opowiadanko .Z nicierpliwoscia czekam na dalszy ciag.
biggrin.gif
 

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
Sorki że tak długo trwało pisanie kolejnej części ale wystąpiły drobne problemy techniczne którymi nie będe was zanudzał. Jednak dzięki większej ilości czasu udało mi się napisać nie jedną ale dwie części. Miłego czytania
biggrin.gif



Część II
Pierwsze Starcie


Jeszcze przed wieczorem na całym horyzoncie widać było wiele smug czarnego dymu wskazującego miejsca, w których byli Orkowie. Khornis zamarło w oczekiwaniu przyglądając się najpierw czarnemu niebu, a później drodze, na której w każdej chwili mogli pojawić się ich wrogowie.
Parę godzin, jakie miało miasto na przygotowanie się wykorzystało dobrze, można by powiedzieć, że nawet bardzo dobrze. Sama panika została szybko stłumiona. W końcu ludzie spodziewali się tego już od wielu tygodni.
Lord Hagen przygotował plan obrony miasta. Mianowicie od zachodu rozciąga się morze, a jedyną rzeczą, jakiej boją się Orkowie jest woda. Zbocze wokół wschodniego muru jest zbyt strome żeby można je zdobyć. Zostają tak, więc tylko dwa mury do obrony. Północny i południowy. Ten ostatni ma przed sobą dobre tereny do rozbicia obozu i skutecznego szturmu. Jednak to od północy jest spodziewany główny atak i właśnie tam umieszczono większość sił. Zrobiono tak, ponieważ to właśnie z tamtej strony biegnie jedyna droga z Górniczej Doliny. Prawdo podobnie Orkowie jak zwykle spróbują nagłego zmasowanego ataku bez wymyślnej strategii.
Większa część Paladynów przybyłych z wyprawy do górniczej doliny była ciężko ranna. Tym pomogli Constantino, Zuris i Salandril. Oczywiście nikt nie odważył się skorzystać z "usług" Igaza, szalonego alchemika z portu. On sam z chęcią przyjąłby pacjentów w końcu gdyby nikt go nie pilnował mógłby sobie trochę poeksperymentować na pacjentach.
Pozostała część nie potrzebowała już leczenia, tak właściwie nie potrzebowała już niczego. Zbroje tych, którzy zginęli otrzymała większość strażników jako awans na paladynów. Jednym z nowo awansowanych był Wambo, który obecnie pilnuje kawałka muru przy bramie a nie jak wcześniej górnego miasta od czasu do czasu przymykając oczy za parę monet.
- Ciekawe, co teraz robią? - Powiedział patrząc się na bujne lasy.
- To, co zwykle robią te plugawe bestie. Niszczą, palą i zabijają. Ale nie lękajmy się, gniew Inosa i ich dopadnie. - Odpowiedział stojący na baczność paladyn.
- Domyślałem się tego po dymie. - Powiedział z nutką ironii w głosie, której jego rozmówca najwyraźniej nie usłyszał. - Chodziło mi bardziej o to, kiedy i jak zakatują. - Wambo był rozdwojony między uczuciem szczęścia wynikającego z nowej zbroi a strachem, ponieważ jutro może już nie żyć.
- To może wiedzieć tylko Inos. - Odpowiedział z przekonaniem w głosie.
- Tak. - Oprócz ciągłej niepewności, co się dalej stanie denerwował go jeszcze kompan, który zawsze dopowiadał coś o religii. - Ale zwiadowcy mogliby się również sporo dowiedzieć. – „Wyrzucę go przez mur, jeśli jeszcze coś doda.” Przyrzekł sobie w myślach.
- Nawet Inos nie uchroni żadnego człowieka, gdy ten wpadnie w łapy Orków.
Wambo odwrócił się w jego stronę łapiąc go za ramię. W tej samej chwili niebo rozświetliła wielka kula ognia, wzlatująca z miejsca, w którym powinien być klasztor.
- Kór*a! To Chyba nie wróży niczego dobrego. - Powiedział cały czas trzymając rękę na ramieniu paladyna, który wydukał coś brzmiącego mniej więcej jak:
- Kla-sztor.
Stwierdzenie Wamba, że nie wróży to niczego dobrego sprawdziło się. W chwile po wybuchu usłyszeli setki bębnów wojennych a na drogę zaczęli wbiegać, Orkowie. Większość z nich była zwykłymi wojownikami o zielonym kolorze skóry, uzbrojeni byli w lekkie jak dla Orków zbroje i topory. Jednak część z nich wyróżniała się szarym kolorem skóry i pełną zbroją zakrywającą całe ciało. Posługiwali się dość nie typową bronią jak na Orków, mianowicie wielkimi mieczami, ale w końcu byli elitarną jednostką. Wspierali ich szamani mogący spalić przeciwnika za pomocą zaklęć. Wokół ich stóp biegały wściekle ujadając, czarne jak noc Wargi.
-DO BRONI! - Krzyknęli jednocześnie paladyni.
W tłumie napastników na pierwszy rzut oka można było dostrzec dziesięciu Orków biegnących z taranem zrobionym z pnia drzewa w stronę bramy. Natomiast do muru biegło wiele Orków z prymitywnymi drabinami.
- Strzelać w tych z taranem! - Rozkazał Lord Andre, paladyn i dowódca strażników, któremu przydzielono dowodzenie obrońcami północnego muru.
Rozkaz został wykonany błyskawicznie. Co było natomiast dziwne, wszyscy trafili w cel. Większość strzał poszła w Orków niosących taran od strony obrońców. Ci zginęli od razu. Natomiast z drugiej strony taranu zginęło tylko trzech. Tak, więc pozostało dwóch w tym jeden z strzałą w prawym ramieniu. Trzeba przyznać Orkowie są bardzo silni i wytrzymali, ale nawet oni we dwójkę nie utrzymają ciężkiego pnia drzewa, który przygniata ich do ziemi miażdżąc nogi.
Dalej nie było już czasu na patrzenie czy ktoś podniesie taran, ponieważ drabiny spoczęły już, na murze. Oczywiście nie na długo. W końcu drabiny zawsze można obalić. Jednak Andre wolał poczekać.
- Czekać aż wejdą na drabiny! - Rozkazał, a kiedy zaczęli się niebezpiecznie szybko zbliżać krzykną. - Teraz! - Ciężkie okute, żelazem buty paladynów uderzyły w drabiny spychając je z powrotem na ziemie.
Napastnicy nie dali za wygraną po pierwszym nie udanym ataku. Kiedy tylko zrzucono pierwsze drabiny opadły następne i tym razem nie było już na co czekać. Jeśli natomiast nie było żadnych drabin na kawałku pilnowanego muru ładowano szybko kusze i strzelano w rozszalały tłum napastników. W wielu miejscach obrońcy jednak nie nadążali i na murach zaczęli pojawiać się Orkowie.
Właśnie koło Wamba pojawił się jeden. Paladyn, który miał obalić kolejną drabinę odskoczył do tyłu przed toporem Orka, wskakującego na mór. Wambo błyskawicznie wykorzystał to, że przeciwnik przeniósł ciężar ciała na prawą nogę podczas nie udanego ciosu. Uderzył z całej siły w prawą nogę, odrąbując ją i zrzucając przeciwnika, który nie mógł złapać równowagi. Kiedy tylko upadł i nie mógł wstać złapały go swoimi paszczami dwa Wargi wyczuwające jego słabość.
- Dzięki za pom... – Zaczął, ale trafiła go ognista kula jednego z szamanów prosto w twarz.
Kiedy tylko zleciał z muru druga kula śmignęła Wambowi koło twarzy przypalając mu włosy.
- Zaraz ci sam coś ci wpakuje w łeb jeba*y skórwysyn*e. - Krzykną rozwścieczony tym, że o mało nie stracił życia.
Płynie zdjął kusze z pleców, załadował i nacisną spust. Cięciwa wyrzuciła bełt bez błędnie wycelowany w głowę szamana gotowego do rzucenia kolejnego zaklęcia. Bełt wbił się w oko przeszedł przez mózg i wyleciał z tyłem czaszki prosto w malutką szparę odsłaniającą kolano Orka elity i eliminując go z dalszej walki. Od razu po tym kopną drabinę, za której zaczęła wyłaniać się zielona głowa, powracając tym samym bez zbędnych emocji do normalnej obrony murów. Gdyby nie był tak zdenerwowany zauważyłby pewnie, że wykonał przed chwilą najlepszy strzał w swoim życiu.
Godziny mijały coraz szybciej a obrońcy Khornis byli coraz bardziej zmęczeni w przeciwieństwie do Orków atakujących z tą samą furią. Wielu obywateli i paladynów oddało już swoje życie podczas walki, ale zebrali ze sobą jeszcze więcej Orków. Słońce zaszło dawno temu, ale wojownicy nie zauważyli tego i walczą teraz w świetle księżyca zbliżającego się do pełni.
Jednak pewna sytuacja zaogniła ponownie konflikt. Mianowicie Grupka Orków zmuszona do ominięcia ociosanego pnia drzewa, które przygniotło dwóch z ich gatunku wpadło na pomysł ponownego użycia tranu.
Brama zaskrzypiał wściekle po pierwszym uderzeniu. Jak na komendę kilkunastu obywateli w skórzanych zbrojach zaparło się bramy chcąc zneutralizować siłę kolejnych uderzeń.
Rzadko, kto mógł posłać jakąś strzale w kierunku taranu, ponieważ atak przybrał teraz obraz prawdziwej furii. Jeśli jednak ktoś posłał celną strzałę na miejsce zabitego przybiegała inny. Tak, więc mimo usilnych prób obywateli po kilkunastu uderzeniach prawe skrzydło bramy zostało roztrzaskane a Orkowie porzucili taran i wyciągając topory wbiegli do miasta.
W walce na marach ludzie mieli szanse na wygranie z liczniejszymi i masywniejszymi przeciwnikami, ale teraz walka toczy się na ziemi.
Lord Andre biegł w stronę bramy przyzywając do siebie jak najwięcej ludzi do pomocy. Paladyni, którzy mu towarzyszyli krzyknęli nieznane Wmbowi słowa wysuwając dłonie z czarnymi runami. W stronę Orków pomknęły małe światełka, które po zetknięciu z celem zabijały go. Były strażnik nie miał czasu bliżej się temu przyglądać.
Ciął płasko po twarzy przeciwnika rozwalając mu nos i policzek. Zalany krwią machną wściekle trzy razy toporem odsłaniając na koniec prawy bok, w którym po chwili pojawiła się głęboka rana po szybkim i śmiertelnym uderzeniu miecza.
W tym samym czasie na plac wbiegli elitarni wojownicy Orków wyłamując przy okazji drugie skrzydło wrót. Andre płynnie miną miecz przeciwnika i potężnym zamachem pozbawił go głowy.
Wambo nie miał tyle szczęścia. Nie udało mu się ani ominąć ani zablokować ciosu, który wygiął mu naramiennik i powalił na plecy. Nie miał również siły na odtoczenie się. Wydawało mu się że ta chwila trwa wiecznie, wielki miecz unosi się nad jego głowę a potem opuszcza by go dobić. Zamkną oczy i czekał na nie uniknione. Przygniatając uderzenie w brzuch i ciepło biegnące z tegoż miejsca. Ciepło szybko zaczęło przeradzać się w palący gorąc.
- Nie chce iść do piekła! - Krzykną otwierając oczy.
Nadal był w mieście a tym co go przygniatało był leżał na nim palący się Ork Elita. Szybko wyszedł spod martwego cielska i spostrzegł pięciu ludzi w długich czerwonych szatach. Poznał jednego z nich, Pyrokara arcy-maga ognia. Największy czarodziej Khornis pojawili się w ostatniej chwili.
Wraz z ich przybyciem w ludziach pojawiła się nowa nadzieja. Wambo tak jak reszta paladynów pobiegł wesprzeć magów. Ciął na odlew mieczem po karku wielkiego zielonego Orka, który brał zamach na siwo włosego czarodzieja. Wybiegł przed resztę paladynów. Sparował cios Orka Elity i uderzył w jego opancerzoną nogę, od której odleciała z łoskotem jedna z płytek. Odskoczył tanecznie przed mieczem, który śmigną mu koło ucha i potkną się o rozsiekane zwłoki ledwie łapiąc równowagę.
Potężne uderzenie spadło na pogruchotany naramiennik, który pod wpływem ciosu pękł pozwalając mieczowi rozciąć ciało. Oczy zaszły mu mgłą ale kiedy zaczął się osuwać z ostrza miecza, zdołał jeszcze jego właścicielowi wbić swój w podniebienie. W chwile po tym wzniósł się okropny krzyk paniki Orków, które zaczęły uciekać z planu boju w rozsypce.
- ZWYCIĘSTWO!!! - Wzniósł się radosny okrzyk ludzi stojących na murach.


Część III
Powrót Wyklętego


O poranku w całym Khornis panował wesoły nastrój spowodowany wygraną. Szczególnie tak zaskakującą i bez kompromisową. Z tego tez powodu we wszystkich karczmach jedzenie i picie było serwowane za darmo.
Nawet jak nigdy dotąd w Porcie.
- Widzieliście jak uciekali?! – Krzykną radośnie jakiś pijany obywatel w gospodzie „Pod kuternogą” do roześmianego i porządnie podchmielonego tłumu.
- Jakby ich goniło stado diabłów! – Odpowiedział gospodarz, którego wszyscy nazywali Kardifem.
- A przy tym krzyczeli jak baby. – Dodał pijanym głosem Moe, ochroniarz tegoż lokalu.
- Ha, ha, ha! – Skwitowało towarzystwo.
- Chlip! – Dodał ktoś z pod stołu.
- Jak uciekali zdołałem jeszcze jednemu wpakować strzałę w tyłek! – Krzykną Alrik poklepując nowy łuk.
- Wiem, wiem mówisz to już chyba dziesiąty raz, ale trudno nie przyznać, że bez magów nie zdołałbyś tego dokonać.- Skomentował Kardif z diabolicznym uśmiechem na ustach.
- Wypijmy za nich! – Krzyknęło parę osób.
- Chlip!
- Za którego tym razem?
- Za wszystkich po kolei!
- Znowu? – Spytał się gospodarz, ale nikt mu już nie odpowiedział.
- Chlip!
- ZDROWIE PYROKARA! – Krzyknęli wszyscy bez zająknięcia.
Moe w przeciwieństwie do większości pił dżin a nie piwo. I w ten sposób po przejściu wszystkich pięciu czarodziei zaczął się powoli osuwać na podłogę z butelką w ustach.
- HA, HA, HA...
- Chlip!
- A ten znowu na podłodze podnieście, że go! – Krzykną Kardif.
- Dzięki. - Wybąkał ochroniarz w podziękowaniu osuwając się na drugi bok.
Alrik z pewnością zobaczyłby jeszcze wiele równie ciekawych sytuacji, ale musiał wyjść za bardzo pilną potrzebą
- Cholerna mgła ledwie, co widać.
Nad portem unosiła się gęsta jak mleko mgła tworząca białą ścianę w odległości zaledwie paru metrów. Z łatwością można było jednak wyłonić z wszech ogarniającej pustki rytmiczne dudnienie, które rozsadzało głowę i sprawiało, że zbiera mu się na wymioty.
- Garvell ja cię zabiję! Jest ósma rano a ty walisz tymi jeban*mi młotkami razem z swoimi pierdolon*mi robotnikami budząc ludzi zmęczonych po bohaterskiej i zwycięskiej walce.
Bębnienie ustało a w chwile po tym rozległ się piskliwy głos.
- Nie przerywajcie oni mogą wrócić.
Alrik pokręcił głową i staną w połowie drogi między gospodą a nabrzeżem nie chcąc ryzykować skręcenia karku podczas spadania z nabrzeża. Tylko jak opróżnił pęcherz wrócił na zabawę klnąc po drodze pod nosem z powodu bólu głowy.

***

Przed południem w całym Khornis panował wesoły nastrój spowodowany wygraną bitwą. Ludzie bawili się przez cały ranek zapominając o kłopotach, ale miasto nie mogło zapomnieć o Orkach. Dlatego też paladyni, wytrwali wojownicy w służbie Inosa pilnowali cały czas murów przed wrogami.
Żeby przedyskutować wczorajsze wydarzenia i dalszą obronę zostało ustalone zebranie. Miejscem, w którym się odbyła jest rezydencja gubernatora. W której z resztą obecnie mieszka i sprawuje władzę Lord Hagen. Sam budynek mieści się w centrum górnego miasta i trudno go nie zauważyć. W końcu dwóch barczystych paladynów pilnuje do niego wejścia.
- Żeby wszystko dla każdego z nas było jasne proponuje żebyś to ty Lordzie Hagenie zaczął i powiedział, co tak właściwie wydarzyło się podczas wyprawy do Górniczej Doliny. – Powiedział oficjalnie do zgromadzonych Pyrokar arcy-mag ognia i opat klasztoru.
- Dobrze. – Zgodził się po chwili namysłu. – Jak wiecie trzy dni temu wyruszyliśmy w misji ratunkowej do Górniczej Dolny. Przebiliśmy się przez przełęcz bez większych problemów. Orkowie oblegający zamek również nie sprawili nam większych problemów. Wydawało się, że stoczyli niedawno ciężką walkę. – Na chwile przerwał opowieść i zamyślił się nad własnymi słowami. – Główna brama zamku była otwarta i zaklinowana tak jak zostało nam doniesione. Na dziedzińcu powitał nas Garond wraz z resztą swoich paladynów. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak pod wpływem początkowych zwycięstw postanowiłem zostać. Tego samego dnia udało nam się naprawić bramę i przywrócić jako taki porządek w zamku. Następnego dnia ruszyliśmy na palisadę Orków i udało nam się sforsować jedną z bram.
Wewnątrz był ich obóz. Przypuszczaliśmy, że jest ich jeszcze dużo... Ale nie aż tyle. Mieli nad nami kilkunasto krotną przewagę. Zaczęliśmy się wycofywać w zwartej grupie do przełęczy wiedząc, że nie utrzymamy się sami w zamku. Napotkani wcześniej Orkowie zostali przez nas wycięci, więc nie mogli nas wziąć w dwa ognie. Cały czas musieliśmy jednak ochraniać tyły. Podczas wycofywania się straciliśmy wielu dobrych wojowników w tym Garonda.
Po dojściu do przełęczy teleportowaliśmy się do miasta a resztę już znacie. – Po ostatnich słowach skierował wzrok na Pyrokara.
- Tak teraz moja kolej. – Zaczął spokojnie. – Cztery godziny po pojawieniu się pierwszych smug dymu zaczęli zbierać się przed klasztorem ludzie w czarnych szatach.
- Ludzie? – Wtrącił zdziwiony Gubernator.
- Nie przerywaj mi! Jak mówiłem z wyglądu byli ludźmi a zwali siebie poszukiwaczami. – Zrobił krótką pałze dla lepszego wrażenia. – Byli potężnymi sługami Beliara. – Pyrokar otrzymał zamierzony efekt, ponieważ na dźwięk imienia mrocznego boga zła wszyscy w sali wzdrygnęli się mimo woli. – Byli potężnymi magami. Byli, ponieważ poznali na sobie gniew Inosa. Chociaż mieli dwu krotną przewagę zostali pokonani, ponieważ walka rozegrała się na terenie naszego klasztoru obłożonego potężnymi zaklęciami ochronnymi. – Westchną. – Niestety zabili dwóch z nas a resztę znacznie osłabili. Kiedy tylko padł ostatni sługa ciemności na most zaczęli wbiegać Orkowie. Wiedzieliśmy, że sami ich nie odeprzemy, więc postanowiliśmy się zabarykadować.
Kiedy zrozumieli, że nie mogą wyważyć bramy ich szamani prawdopodobnie chcieli coś wskórać za pomocą czarnej magii...
- A więc to Orkowie spowodowali ten wybuch!?
- Ee... – Zaczął zakłopotany, ale natychmiast się opamiętał i wrócił do wzniosłego tonu. – Nie! Postanowiliśmy uniemożliwiając im ostatecznie wejście do klasztoru wysadzając most.
- Zniszczyliście cały most jednym zaklęciem? – Zapytał się z podziwem w głosie Ignar jeden z zaufanych paladynów Lorda Hagena.
- Calutki a nawet trochę bramy i... – Odrzekł dumnie mag po prawej od Pyrokara ale zamilkł, kiedy zauważył jego morderczą minę.
- Jak zauważyłem część Orków ruszyła na miasto a reszta głównie szamani nadal atakowali klasztor. Dużo czasu minęło zanim zdali sobie sprawę, że nic nie mogą zrobić. Natychmiast po tym wyleczyliśmy się i teleportowaliśmy do miasta.
Jedno mnie tylko zastanawia. Dlaczego uciekli i do tego w takim popłochu?
- To przez wasze przybycie.
- Wątpię mieli nad nami przewagę liczebną i wdarli się już w wielu miejscach na mury a my powoli cofaliśmy się przed nimi
- Może spanikowali?
- Może tak a może nie ważne, że oni uciekli a my zostaliśmy. – Hagen urwał bez celową rozmowę. – Jednak nie są całkowicie rozbici i mogą ponownie za atakować Khornis.
- Prawda, ale wątpię żeby odzyskali pełne siły.
- Nie możemy ich lekceważyć! Musimy być stale czujni. Do jutra północna brama zostanie naprawiona razem z resztą zniszczeń. Ogłosimy, aby obywatele byli stale czujni do kolejnego ataku. Wzmocnimy warty na murach i zamkniemy na cały dzień obie bramy. Mają nadal nad nami przewagę liczebną, dlatego spróbujemy szybkich zaczepnych ataków. W ciągu dwóch dni przygotujemy dwudziesto osobowy oddział paladynów pod moim dowództwem.
Wszyscy z poważnymi minami kiwnęli głowami.

***
Wieczorem w całym Khornis panował wesoły nastrój spowodowany wygraną. No może nie tak w całym Khornis. W obozie Orków rozbitym zaledwie godzinę temu w miejscu dymiących zgliszczy tawerny „Pod martwą Harpią” panowała ożywiona dysputa. Szczególnie w centralnym i największym namiocie, w którym odbywało się zebranie największych szamanów i pułkowników. Obecnym wodzem i głównym szamanem Orków był Ur-Szak, który do śmierci dawnego wodza był wygnańcem ale powrócił i przejął władzę.
- Jak oni tego dokonać!? To być niemożliwe! – Krzykną jeden z szamanów po polsku, ponieważ autor tegoż tekstu sądził, że drodzy czytelnicy podobnie jak on sam nie znają rodzimego dialektu Orków. - Sam Beliar dać mu moc żeby my być niepokonani!
- Do tego my uciec z walka! – Dorzucił jeden z Orków pułkowników opluwając przy okazji wszystkich dookoła.
Ur-Szak podniósł dłoń. Orkowie byli zdenerwowani, ale wiedzieli, że nieposłuszeństwo oznacza śmierć lub wygnanie.
- Zabić Smok-ożywieniec móc tylko jeden człowiek. Ten sam, co zniszczyć bariera i przegnać Kruszak. – Na dźwięk imienia wielkiego demona, którego ludzkie sekty wyznawały jako śniącego, atmosfera wewnątrz namiotu stała się jeszcze bardziej napięta jednak nikt nie ośmielił się przerwać Wodzowi. – On musieć przypłynąć na dwór przez statek a teraz on odpływać. – Skiną na jednego z pułkowników. – Wszystkie galery na może szukać go! Natychmiast! – Ork bez zastanowienia pobiegł spełnić rozkaz.
Po dłuższej chwili, kiedy było już oczywiste, że skończył przemawiać znowu zapanowała atmosfera kłótni aż jeden z szamanów nie wytrzymał i wstał zdzielając przy okazji drugiego szamana prosto w twarz laską.
- Co my robić bez niego! Jak my dalej walczyć?
- Ludzie wyciągnąć nas przed czas z obozu. Co z tego? Górnicza Dolina nasze, kontynent i jego stolica nasze za miesiąc, tereny Khornis nasze, co nam zrobić jedno miasto. Za tydzień miasto płonąć razem z słabi ludzie, a wtedy my...
- Może nawet szybciej. – Przerwał mu wyraźnie ludzki głos.
-CZŁOWIEK! – Krzyknęli Orkowie wstając z ziemi gotowi do ataku.
Jeden z Pułkowników, który był bliżej wejścia brał już zamach w celu rozcięcia przybysza na pół za pomocą wielkiego topora. Co dziwne człowiek w czarnej szacie podobnej z resztą do szaty Pyrokara, nawet się tym nie przejął, a nawet lekko się uśmiechną.
Kiedy miał już spaść na niego topór szybko podniósł dłoń na wysokość serca przeciwnika. Z palców nieznajomego wystrzelił krwisto czerwony piorun, który odrzucił bezwładne ciało na parę metrów do tyłu. Wszyscy zamarli w bezruchu. Cóż niema się, czemu dziwić po tej krótkiej demonstracji siły zaczęli mu się lepiej przyglądać.
Sam jego wygląd dawał do myślenia, kiedy stał nieruchomo w wejściu, w którym padające promienie słońca tworzyły wokół niego jakby świetlistą łunę, która sprawiała wrażenie, że jego siwe włosy są z czystego srebra. Do tego ten jakby dobro duszny uśmiech spowodowany nierozważnym zachowaniem młodych. Wszystko to jednak znikało po spojrzeniu w jego czarne oczy. Świetlista łuna wokół jego szat przypomniała już bardziej światło ginące w bezdennej otchłani mroku. Dobrotliwy uśmiech stał się naigrywaniem z czyjejś głupoty, łatwo wierności i słabości. Przez ciało przebiegało nieznane dotąd zimno pozostawiające po sobie pustkę, którą zaczął wypełniać smutek, bezradność i gniew.
Oczywiście śmierć Orka i bezruch reszty jego pobratymców trwał zaledwie parę sekund, po których głos zabrał niepewnie wódz.
- Xardas? Czego ty chcieć i skąd u ciebie taka moc?
- Powracam z Irdorath. Jak już zauważyłeś Smok-ożywieniec został zabity, sam wiesz przez kogo. Jednak moc Beliara nie przepadła, jest teraz we mnie tak jak to miało być jestem wybrańcem Beliara.
- Ty wykraść moc Smok-ożywieniec! – Ur-Szak zamilkł i spuścił wzrok pod przeszywającym spojrzeniem Xardasa kiedyś sługi Inosa, przez którego został wyklęty za nekromancję i oddawanie czci bogowi mroku.
- Czy masz coś przeciwko służeniu mi?
- Nie. – Cicho odpowiedział nadal ze spuszczoną głową.
- Wyślesz nie wszystkie, lecz pięć galer, które mają zatopić ciężko załadowany statek paladynów, zmierzający na kontynent. Jest teraz o dzień drogi od Irdorath. Pamiętaj mają go zatopić z dystansu a nie przeprowadzać abordaż. – Po chwili milczenia kontynuował dalej. - Jutro razem z świtaniem słońca zaatakujemy pod ochroną mgły obie bramy miasta. W tym czasie dwie galery wpłyną i zaatakują port. – Po chwili zastanowienia dodał. - Zostawcie przy życiu Pyrokara. – Oczy zabłysły mu na samą myśl o tym, kiedy znowu go spotka. – Koniec zebrania.
Wszyscy zaczęli wychodzić starając się jak największym łukiem omijać czarną postać.
- Zostawcie go. – Rozkazał dwóm innym Orkom szykującym się do wyniesienia martwego ciała. – Jeszcze się przyda.
W namiocie pozostał już tylko stary nekromanta i nieruchome ciało. Jak na razie nieruchome.
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Fajne opowiadanie, bardzo ciekawe. Tylko szkoda, że uśmierciłeś paru bohaterów.
nota 7,5/10
Jeszcze jedno nie pisze się "Inos" tylko Innos.

NaRka i powodzenia
 

jacek_89

Member
Dołączył
30.4.2005
Posty
54
Opowiadanie rewelacyjne! Pojawia się parę błędów, mam nadzieję, że w następnych częsciach postarasz się ich uniknąć. Najbardziej razi w oczy, jak napisał FaTtaLitY, brak w niektórych wyrazach "ł": "skiną", "krzykną",...
Czekam na następne częsci.
 

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
No dobra zdaje mi sie że poprwiłem wszystkie błędy. A jeśli chodzi o śmierć Wamba to tylko powiem, że nie lubie opowiadań gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Pozatym nie macie pewnośc czy uśmierce więcej bochaterów
wink.gif

Dowiecie się tego tylko wtedy kiedy przeczytacie ostatnią część...


Część IV
Zwycięstwo... albo śmierć.



- Straszna mgła. – Zagadał mocno znudzony wartą, na południowym murze strażnik do paladyna stojącego obok. Ten w odpowiedzi kiwnął jedynie głową. – Ale to pewnie przez tą wczesną porę. – Znowu dostał tylko w odpowiedzi kiwnięcie głowy, ale nie zniechęciło go to do dalszych prób nawiązania rozmowy, zmienił jedynie temat. – Nie sądzisz, że te warty na murach to lekka przesada? A skoro mowa o wartach za godzinę kończę swoją, a ty?
- Coś dziwnego czuć w powietrzu. – Odpowiedział zamyślony, patrząc się do przodu.
Strażnik wziął głęboki oddech, ale nic nie poczuł, z czego wywnioskował, że paladynowi musiało odbić.
- Miałeś wartę na słońcu? – W odpowiedzi otrzymał tylko: Bum! Bum! Bum! Ale odgłos pochodził skądś przed nimi.
Razem z bębnieniem z wszech ogarniającej mgły zaczęło wyłaniać się wiele zielonych kształtów sunących w ich stronę.
- Do murów! – Odezwało się parę głosów za ich plecami.
- Nadchodzą! Szykuj broń! – Odpowiedziało znowu parę głosów.
Automatycznie zdjęli i naładowali kusze celując w nacierających. Tak właściwie to wszyscy obrońcy wpadli na ten sam pomysł, ponieważ z murów posypało się wiele strzał. Jednak rzadko, który z celi został trafiony a jeszcze mniej z nich upadło.
Po paru salwach zrozumieli, że strzelanie do wrogów, których ledwie się widzi było bez sensu.
Tak więc jak wszyscy się spodziewali już na samym początku zaczęli walić taranem w bramę oznajmiając, że za chwile wedrą się do miasta.
Z białej mgły wyłoniły się drabiny, po której zaczęli wbiegać Orkowie przypominający demony wynurzające się z chmur. Już podczas pierwszego starcia byli silni i zaciekli, ale teraz oczy płonęły im żądzą mordu, która dodawała im mocy. Orkowie jeszcze nie weszli na żadną część muru a południowa brama już pękła w pierwszych minutach oblężenia. W stronę wbiegających na plac wojowników biegł oddział kilkunastu paladynów pod dowództwem Lorda Hagena.
Kiedy tylko wbiegli na plac rzucili się w wir walki. Sam jeden dowódca walczył z trzema przeciwnikami na raz.
Sparował uderzenie topora wbijając miecz w pierś przeciwnika. Wyszarpnął miecz i bez dodatkowego zamachu ciął drugiego w szyje zanim ten zdołał się zasłonić. Odchylił się nieznacznie w bok nastawiając miecz jak włócznie, na którą pod wpływem impetu własnego ciosu nadział się ostatni przeciwnik.
Tak jak i on sam paladyni stawili zacięty opór Orkom wlewającym się do miasta. Ignara, który również był u jego boku został zaatakował przez jednego Orka Elitę. Dopóki nie przyłączył się do niego drugi.
Pod wpływem kolejnego potężnego ciosu miecza, które i tym razem udało mu się z trudem zablokować, cofną się dwa kroki do tyłu ledwie łapiąc równowagę. Drugi Ork z rozpędem ciął powietrze w miejscu, w którym jeszcze przed sekundą stał.
Drogo za to zapłacił. W jego głowę uderzył miecz Ignara, rozłupując ją doszczętnie. W tym samym momencie usłyszał tuż nad sobą szczęk metalu o metal. Odskoczył i wyprostował się gotowy do nagłego ataku.
Okazało się, że jakiś paladyn zablokował cios drugiego Orka, ratując mu tym samym życie. Po nieudanym ciosie Ork nie był już w stanie uniknąć szybkiego ciosu Ignara wymierzonego prosto w jego krtań.
Spojrzał na drugiego paladyna i kiwną mu z wdzięcznością głową poczym razem rzucili się w zgiełk bitwy.
Chociaż panował ogromny zgiełk Hagen zauważył nowego, dość nietypowego przeciwnika.
Ork był wyraźnie większy, nie miał, co prawda żadnej zbroi, ale za to sam jego wygląd przyprawiał o mdłości. Był cały wyschnięty, co powodowało, że jego skóra miała kolor pomarańczowo-brązowy potęgując tym samym wrażenie wyschnięcia.
Z całą pewnością powinien już dawno leżeć pod ziemią.
W prawej dłoni trzymał młot, którego nie uniosłoby dwóch krzepkich mężczyzn.
Jeden z paladynów, który miał pecha znaleźć się na jego drodze spróbował zablokować cios olbrzymiej broni. Pod wpływem uderzenia ciężkiego młota mieczyk paladyna pękł jakby był zrobiony ze szkła a jego właściciel został po prostu wgnieciony w ziemię. Kolejnych dwóch paladynów z ciężkimi dwuręcznymi mieczami bez chwili zastanowienia rzuciło się na niego.
Młot zatoczył wielki krąg, ale nie spotkał się z żadnym z paladynów ani żaden ich miecz z Orkiem ożywieńcem. Dwóch śmiałków przypuściło serię ciosów z dwóch stron, ale nie zrobili swojemu przeciwnikowi żadnej krzywdy.
Nie zważając już na własne życie jeden z paladynów rzucił się do przodu wbijając miecz w brzuch Orka. Jednak nie zdążył już go wyjąć, gdyż na skutek miażdżącego uderzenia w brzuch poleciał trzy metry do tyłu. Na drugiego paladyna rzuciła się grupka Orków z zakrwawionymi toporami zmuszając go do cofnięcia się pod ścianę. Chociaż dwóch Orków z tej, że grupki zapłacił mu już za to głową.
U stóp Lorda Hagena leżała góra szarych i zielonych ciał. Kiedy podniósł głowę jego wzrok spotkał się z mętnym wzrokiem ożywionego Orka, który wściekle na to zawył. Po czym oboje rzucili się na siebie.
Kiedy biegli ku sobie nikt nie ośmielił się stanąć im na drodze. Ork wziął zamach w biegu wkładając w cios całą swoją siłę i masę. Hagen w tym czasie przyklęk na jedno kolano i sunąc po pokrytych krwią płytkach bruku, podczas mijania przeciwnika ciał go po łydce. Spowodowało to, że śmiercionośna broń musnęła tylko jego hełm i złamała jeden z bali podtrzymujących dach wejścia do sklepu. Paladyn suną jeszcze parę metrów, ale kiedy zwolnił szybko staną i odwrócił się do tyłu wyprowadzając serię ciosów, które zostały o dziwo zablokowane. Odskoczył do tyłu dla większego zamachu, ale jego przeciwnik tylko na to czekał.
Siła zablokowanego ciosu rzuciła go na kolana. Kiedy tylko skoczył na równe nogi kolejne uderzenie złamało mu miecz, ale on sam zdołał je uniknąć wyciągając przy okazji miecz nadal tkwiący w brzuchu Orka, tworząc tym samym dość pokaźną ranę.
Ożywieniec zachwiał się na nogach, ale nie upadł. Dowódca chcąc szybko zakończyć długą walkę wyskoczył w górę zagłębiając go w lewy bark, na co najmniej 10 cali. Wyciągną miecz i poczuł uderzenie w pierś, które łamie mu żebra. Następna chwila, jaką pamiętał to uderzenie o ścianę kolejnego sklepu. Nie mógł wstać i z trudem łapał oddech. Może z metr od niego leżał jego miecz, ale on bezradnie patrzył się na powoli kuśtykającego w jego stron Orka ożywieńca.
- Nie umarły. – Wyszeptał, kiedy go olśniło najprostsze rozwiązanie tej walki.
Z wielkim trudem wyciągną stary „zwój zabijania nie umarłych” i wyszeptał formułę. Niebieskawe światło wystrzeliło z jego dłoni a po chwili rozległ się skowyt konającego Orka ożywieńca.
Przeklinał się, że niema przy sobie żadnych miksturek leczenia, tak, więc dopiero po dłuższej chwili złapał większy wdech i podpierając się na łokciach rozejrzał się do o koła. Wszędzie były trupy zarówno ludzi jak i Orków. Niedobitków dobijały wargi biegając od ciała do ciała.
Jeden właśnie biegł w jego stronę.
Kiedy skoczył żeby go zagryźć paladyn z stęknięciem, ale szybko odturlał się w bok chwytając miecz. Pies wylądował koło niego i skoczył drugi raz, ale kiedy dzieliły go już centymetry od gardła paladyna ten wbił w jego otwartą paszczę miecz.
Poczym zemdlał...

***

Mniej więcej w tym samym czasie, ale na północnym placu, Pyrokar wraz z resztą swoich czarodziei i kilkudziesięcioma mieszkańcami i paladynami walczył na otwartej przestrzeni z hordami Orków, które zajęły już północny mór. Wiedzieli, że miasto długo nie wytrzyma a jedyną szansą jest schronienie się w górnym mieście.
Wycofywali się bocznymi uliczkami tuz przy ścianie wewnętrznego muru. Cały czas odpierając ataki Orków.
Dotarli do bramy w ostatniej chwili. W wejściu trwała już drobne potyczki z wrogami. Przebicie się i zamknięcie bramy nie sprawiło większych kłopotów, ale kłopoty miały dopiero nadejść.
Pyrokar czuł zmęczenie i niepokój, ale nie miał zamiaru oddać miasta bez walki. Wokół kapłana zaczęli zbierać się ludzie.
- Co mamy robić mistrzu? – Zapytał się jeden z paladynów.
- Walczyć. – Odpowiedział prosto i przekonywująco, przykuwając uwagę jeszcze większej ilości ludzi. – Zdobyli port i dolne miasto, ale my żyjemy i będziemy żyć, ponieważ nasza wiara jest silna. Innos wystawił nas na ciężką próbę, w której wielu już poległo. – Wstał zmieniając ton na bardziej donośny i rozkazujący. – W tej godzinie ciężkiej próby zapamiętajcie moje słowa! My ja przetrwamy! – Ogólny nastrój zmienił się diametralni. Do tej pory zrezygnowani i bez silni znaleźli w sobie nowe nie spożyte siły pozwalające im wierzyć, że nie wszystko stracone, kiedy jest z nimi Pyrokar. Każdy rzucił się do swoich obowiązków z nowym zapałem zostawiając Pyrokarowi chwile na odpoczynek.
Po niespełna pół godzinie przybiegł jeden z wartowników.
- Orkowie uciekli z przed bramy na widok jakiegoś dziwnego człowieka w czarnych szatach.
- Xardas. – Wyszeptał machinalnie a wrota bramy jak na zaklęcie eksplodowały karmazynowymi płomieniami rozsypując się na drzazgi.
Z dymu po wybuchu zaczęła wyłaniać się postać. Zatrzymał się i rozejrzał zatrzymując wzrok na Pyrokarze, który stanął naprzeciw niego na środku uliczki.
Wszyscy przyglądali się temu z niedowierzaniem. Nagle oczy nekromanty rozjarzyły się czerwienią a w płytki, na których stał jeszcze przed chwila Pyrokar uderzył piorun. Za to w stronę Xardasa pomknęła wielka kula ognia mijając go zaledwie o włos i trafiając w Orków, którzy zaczęli właśnie wbiegać do górnego miasta.
- Ha, ha, ha! – Zaśmiał się gardłowo. – Tylko na tyle cię stać?
Pyrokar od dłuższego czasu mruczał już cos pod nosem a na słowa przeciwnika podniósł jedynie ręce nad głowę.
Niebo zapłonęło zsyłając deszcz ognia na nieprzyjaciół. Tam gdzie spadła płonąca kropla wybuchały płomienie. W powietrzu wzbił się jęk bólu od bezradnie biegających we wszystkie strony płonących kukiełek. Ludzie zebranie na placu, przy fontannie przyglądali się pożarowi obejmującemu całą ulice w szerz aż po ściany budynków, na których również igrały płomienie.
Powiało mrozem a ogień równie szybko zgasł jak się pojawił odsłaniając tylko jednego człowieka nawet nie tkniętego najdrobniejszymi płomieniami, w przeciwieństwie do stopionego bruku i wielu zwęglonych ciał leżących wszędzie do o koła niego.
- Nie możesz mnie pokonać. Jestem wybrańcem Beliara. Jego moc mnie przepełnia dla waszej zguby. Ha, ha, ha... I to wszystko dzięki waszemu wybrańcowi Innosa, który zabił bestię ku mej chwale a jego zgubie. Dusza ożywionego smoka należy teraz do mnie...
Każdy z przebywających w pobliżu magów ognia posłał w stronę Xardasa kule ognia. Spowodowało to utworzenie metrowego krateru i odrzucenie nekromanty prosto na ścianę, od której odbił się jak bezwładny. Jednak po chwili wstał i otrzepał szaty.
- Zaczyna mnie to już nudzić, więc czas kończyć. – Staną w szerokim rozkroku a w jego dłoniach zapłoną biały i zielony płomień. Cały czas wykrzykując formułę zaklęcia zetkną je nad głową.
- Kryć się! – Krzykną Pyrokar i nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń sam wskoczył do najbliższego domu.
Zaraz za nim wbiegło jeszcze parę osób poczym przez plac przeleciała fala zielonego dymu pozostawiając czarny osad na kamieniach. Kiedy wychodził z domu zauważył że futryna jest zgniła a na zewnątrz leży parę zielonkawych szkieletów. Jedyne ślady po tych którzy nie zareagowali dostatecznie szybko.
Pyrokar staną ponownie na środku placu tuż przed fontanną z dziwnie gęstą i mętna wodą. Wszyscy pozostali przy życiu ludzie nie wiedząc, co z sobą zrobić stanęli za nim chcąc go w ten sposób wesprzeć.
W dłoni Xardasa pojawił się kolejny run. Wymówił rozkazującym tonem zaklęcie kończąc je słowem „powstańcie”.
Zmarli przed chwilą mieszkańcy Khornis powstali.
- Klasztor, szybko. – Szepną do stojących za nim magów. – Osłonie was.
Pyrokar zasypał ożywieńców zaklęciami trzymając ich na możliwie dużą odległość. W tym czasie Xardas powoli kroczył w ich stronę nic sobie nie robiąc z zaklęć, które odbijają się w wszystkie strony od jego ubrania. Podniósł ręce, w których zaczęła migotać ognista kula.
Rozbłysło światło.

***

Kiedy zgasło byli w klasztorze. Na Pyrokara i nowo przybyłych patrzyło wielu zaciekawionych nowicjuszów.
- Szybko! Zbierać wszystko i przygotować się do natychmiastowego opuszczenia klasztoru!
- Co...? – Zaczęli zdziwieni.
- Jazda! – Wszyscy nowicjusze natychmiast znikli mu z oczu. Rozejrzał się i zauważył pytające spojrzenie magów i ludzi stojących nadal za nim. – Nie zdołamy utrzymać się w klasztorze. Są zbyt liczni. Jeśli tutaj nas złapią nie będziemy mieli drogi odwrotu.
- Klasztor to najbezpieczniejsze miejsce w całym Khornis. – Protestowali.
- To prawda, ale w obecnej sytuacji jest zbyt... powiedzmy widoczny. Schronimy się w lasach i jaskiniach tam nas nie wytropią.
- Lasy?! Jaskinie?! – Krzyknęli z niedowierzaniem byli mieszkańcy miasta. Zebrani czarodzieje nic nie odpowiedzieli a ich twarze pozostały kamienne.
- To chwilowe rozwiązanie przed wypłynięciem na kontynent. – Odpowiedział nadal spokojnie przyglądając się z uwagą nowicjuszom zbierającym się przed nim w dwóch szeregach. Każdy z nich miał torbę wypchaną po brzegi jedzeniem ze spiżarni, starymi książkami i własnymi naprawdę niezbędnymi rzeczami oraz najważniejszym. O czym nie mogliby zapomnieć przez gniew arcy-maga. Złoto, relikwie i drogocenne naczynia pochodzące ze skarbca klasztoru.
- Nie mamy łodzi!! – Krzyknęli już wzburzeni.
Pyrokar odwrócił się a oni natychmiast umilkli spuszczając głowy.
- Jeśli będzie trzeba ukradniemy galerę Orków. Musimy zawiadomić inne klasztory o niebezpieczeństwie, jakim jest Xardas na czele armii Orków. A teras wyruszamy. Za mną! – Krzykną wybiegając przez bramę klasztoru.

***

Kiedy otworzył oczy zobaczył nad sobą niewyraźny czarny kształt, który cos do niego mówił ale nie rozumiał słów. Po paru minutach czarny kształt przybrał postać osmolonej twarzy Ignara.
- Lordzie Hagenie. Lordzie Hagenie... To bez sensu nie słyszy mnie.
- To jest jedyny i najlepszy sposób. – Odpowiedział mu piskliwy głos, którego nie mógł zidentyfikować. – Przed paru laty zdradził mi go jeden z magów wody. Sam go kiedyś stosowałem...
- Ta. Jedyna i zarazem najlepsza rzecz, jaką zrobiłeś w życiu to ta łudź. Ale wiesz co Garvell, ta łajba i tak przecieka. – Kolejny nieznany głos.
- Co?! Ty, ty jeden...
- Mówiłem ci przyłóż się do niej a ty nic. – Przerwał mu znowu ten sam głos. – No i teraz mamy.
- Ty Alrik? Przecież chciałeś mnie zabić za hałasowanie podczas pracy nad nią.
- Stare dzieje, ale prawda, że dużo hałasowałeś.
- Zamknijcie się wreszcie. – Szepnął Hagen.
- Odzyskał przytomność! – Krzykną Ignar i zapanowało nagłe poruszenie.
- Cicho łeb mi pęka. – Podziwiając bezkresny ocean aż po sam horyzont.
Znajdował się w łódce wraz z sześcioma innymi osobami: Ignarem, Garvellem, Alrikiem, robotnikiem i dwoma paladynami, których imion nie pamiętał. – Jak się tutaj znalazłem?
- Nie powinieneś wstawać. Ten sam mag mówił... – Zaczął Garvell.
- Stul dziób. – Przerwał mu tym razem jeden z paladynów.
- Kiedy zauważyłem pańskie ciało myślałem że pan nie żyje, ale na szczęście sprawdziłem czy pan oddycha. – Zaczął opowiadać Ignar.
- Do rzeczy.
- Tak, więc wiedziałem, że miasto długo nie wytrzyma i niema w nim ratunku. Wraz z pięcioma paladynami i Alrikiem spróbowałem znaleźć jakieś zdatną łódź w porcie. Od razu zauważyliśmy jak ten oto Garvell wraz z swoimi robotnikami woduje swoją łódź.
- Ale zaatakowało ich najbidniej dwudziestu Orków. – Wtrącił Alrik. – Więc my zaatakowaliśmy Orków od tyłu, taka była siekanina, że ho, ho.
- Więc straciliśmy w tej bójce co najmniej trzech ludzi, a z robotników ostał się tylko jeden. – Odebrał z powrotem relacje Ignar. – Wiosłowaliśmy ile sił przez dwie godziny. Teraz zmierzamy na kontynent.
Lord Hagen kiwną głową i opadł z powrotem na zaimprowizowane łóżko.
- Musimy powiadomić króla. – „I człowieka bez imienia” dodał w myślach. – Muszę się jeszcze przespać, kręci mi się w głowie.
Kiedy tylko zamkną oczy znów zaczęli się kłócić.
 

viqux

Member
Dołączył
20.5.2005
Posty
252
REWELACJA!
Stary, to genialne opowiadanie. Pisz dalej, bo po prostu szkoda, żeby talent się zmarnował! Czekam na dalszą część.
Wypasiona fabuła, która cholernie wciąga, super opisane pojedyńcze walki, ciekawe dialogi... nie ma co jeszcze chwalić! Moja ocena to 12/10
 

Ceasar

Member
Dołączył
17.2.2005
Posty
538
Piękne opowiadanie, z niecierpliwością czekam na następne części. Noi szacunek i pochwała dla Ciebie za chęć i poświęcanie czasu na pisanie takich rzeczy. Serio, pisz tak dalej i nie marnuj swojego talentu, bo szkoda, żeby coś tak fajnego się nie wykorzystywało
biggrin.gif
...
 

Yezo

Active Member
Dołączył
19.10.2004
Posty
1604
Nooo genialne wręcz. Jedyny mankament to często powtarzające się błędy
sad.gif
ale i tak opowiadanie jest fajowe. Super fabuła z wypaśnie rozwijającą sie akcją. przeczytąłem wszystkie części odrazu i wrażenia są piorunujące
biggrin.gif
Ale napisałeś że ta jest ostatnią częścią. JA mam nadzieje że tak nie jest, że napiszesz jeszcze ciąg dalszy co się stało znimi wszytkimi i jak dalej wyglądało to wszystko. Nie wiem jak będzie ale czekam z niecierpliwością na CD (o ile będzie)
 

FaTtaLitY

Member
Dołączył
5.12.2004
Posty
152
Bardzo fajnie.Nie zawiodłem sie,ta część równie fajna jak poprzednie.Również mam nadzieje że będziesz kontynuował opowieść ;] Bo spotkanie z Bezimiennym może być naprawde COOL
biggrin.gif
 

Potak

Member
Dołączył
12.11.2004
Posty
781
Qde nie ma to jak po długiej nieobecności na forum zajrzeć na nie a tym bardziej odwiedzić opowieści
cool.gif
Opowiadanie super, wciąga jest ciekawa fabuła, pojawił sie równiez cwel Xardas
laugh.gif
, troche błędów ortograficznych jednaki tak opo jest zajefajne. Czekam ta dalszą część!!! z niecierpliwością
smile.gif
Pozdro ALL
 

Robinhood

Member
Dołączył
9.1.2005
Posty
354
Ziomal jestes swietny dal bym ci moj tekst na temat poczatku g3 daj mi miala a ty go popraw stylistycznie i dopisz sie jako wspol autor zrobil bys to dal mnie?? plz


a to opowiadanie jest swietne pod kazdym wzegeldem
 

EdGaR

Member
Dołączył
3.3.2005
Posty
853
Naprawdę fajne opowiadanie, fajny klimacik, i wogóle, chyba jedyne o oblężeniu khorinis.
Naprawdę dobre, bardzo mało błęów (jeżeli nie zero).
Daję 9/10.
 

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
No cóż jeśli chodzi o kontynuacje Oblężenia Khornis to mówię stanowczo raczej nie. Dobra tak na serio zostawiłem zakończenie otwarte, ponieważ akcja dzieje się między 2 a 3 częścią. Co nie oznacza że zacznę pisać coś nowego
tongue.gif
.
Co się tyczy zaś moich wszystkich błędów ortograficznych mam papiery na dysortografie i dysgrafie. Pamiętam że w jednym dyktandzie miałem kiedyś jakieś 90 błędów (i wcale nie przesadzam). Błędy z "ł" sprawdzałem metodą prób i błędów wraz z nieocenionym wordem
wink.gif

A teraz ostatnia sprawa dotycząca Robinhooda to dobra niema sprawy. Mój email to adampiek@o2.pl a numer gg: 2254759
 

abadon

Member
Dołączył
17.1.2005
Posty
130
Coraz bardziej mnie zawstydzacie. Nie wspominałe jeszcze że tomoje pierwsze w pełni ukończone opowiadanie
biggrin.gif
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Opowiadanie fajne. Ciekawa fabuła i ciekawie to przedstawione.
Nie mogę się doczekać powrotu bezimiennego i przyjaciół, bo raczej bez nich Pyrokar i Lord Hagen nie dadzą sobie rady.
Nota całości 8/10 ze względu pojawiających się błędów

NaRka
 
Do góry Bottom