Wszystkie gwiazdy świeciły jasno i zdawałoby się że w niczym się nie przejmują. Tylko jedna z nich co zawsze wyróżniała się na czarnym tle nieba dzisiaj jakoś dziwnie przygasała i wydawać by się mogło że przeczuwała co ma tej nocy nastąpić. I tak w dzikiej krainie troli morderców w starej ale pełnej od ludzi tawernie grupa śmiałków pije piwo i wspominała ostatnie lata:
-Niech mnie diabli! Beallor! Czy zawsze musisz tak dziwnie pić te piwo! Zobacz polałeś mi po spodniach!
-Zia ... jaś... śa... Ja nie chcący Derhason. Naprawdę nie chciałem ci polać po spodniach.... tylko po głowie - mruknął barbarzyńca.
-Wiecie co już dawno żadnej przygody nie przeżyłem - wyperswadował Herwal innym członkom grupy- Od ostatniej przygody w kopalni orków i jak to walczyliśmy z kamiennymi golemami nawet mililitra adrenaliny nie poczułem. Może cos trzeba zorganizować żeby się nie nudzić.
-Ja mam pomysł zróbmy jakąś zadymę. Na przykład tu i teraz - ochoczo złapał temat Sanariel.
-Tak! O ten widzicie co siedzi na drugim stoliku - ciągnął Beallor - Od razu wydał mi się dziwny. jak chcecie to jednym rzutem otworze mu czaszkę.
-Zamknij się Beallor - rozłościł się Herwal - Czy wy nie rozumiecie ja mówiłem o przygodzie a nie o jakiejś krwawej jatce.
-Stary zawsze jak zaczynaliśmy jakąś przygodę to kończyła się jakąś jatką to czy chociaż raz nie może być na odwrót - stwierdził Sanariel.
Gdy tak cała grupa śmiałków się kłóciła do tawerny wkroczyła postać w czarnym płaszczu z długim mieczem. Od przybysza można było wyczuć dziwną aurę mroku i tajemniczości którą zapewne każdy w tawernie poczuł. Ów postać ledwo dowlokła się do pierwszego lepszego stołka i usiadła opierając się na mieczu.
-Łeeee myślałem że może to jakiś zawadiaka - zamarudził Beallor - jakby nim był to od razu bym coś mu powiedział. Ale tu, taki staruch że nie warto języka strzępić.
-Ja nie mogę - zastękał z kolei Derhason - Czy ty Beallor tylko jedno masz w głowie. Jak chcesz to chodź na zewnątrz wyczaruje ci jakiegoś stwora i będziesz rąbał go przez cały wieczór.
-Zamknijcie się do cholery - wrzasnął Herwal - I lepiej popatrzcie na tego nowego.
Cała czwórka kumpli jak i cała Tawerna zaczęła spoglądać na człowieka któremu miecz trzymany w ręku zaczął wibrować. Zdawało się jakby wędrowiec nie mógł opanować drżenia ręki, jakby dwie rzeczy walczyły w jego umyśle o kontrole nad jego ciałem.
-W końcu coś się dzieje - podniecił się Beallor - Ten tu z tą padaczką w ręku to mi wygląda na opętanego. Zaraz go pozbawię tej ręki to się okaże czy opętanie minie.
I już prawie sięgał do rękojeści topora gdy powstrzymał go Derhason.
-Stój głupcze! Nie bądź taki pewien swych umiejętności. Wyczuwam w tym człowieku wielka moc większą niż tą jaką wyczuwałem w samym bohaterze z wioski Tristram.
Gdy tak Derhason mówił wędrowiec wstał, odrzucił miecz i rozkładając ręce na znak krzyża zaczął krzyczeć. Wraz z jego krzykiem podłoga zadrżała i rozstąpiła się a z głębin poczęły wylegać potworne monstra.
-Na wielkie duchy Sentu! - wstał i krzyknął Derhason - Przecież to jest bohater z Tristarm. Ale czemu wyczuwam w nim negatywną moc. Czyżby to prawda co mówiła przepowiednia że Diablo zginie z własnych rąk.
-Ty tu nie gadaj tylko chwytaj za różdżkę i tłucz te potwory bo jak nie to ja ci zaraz ułożę szybką przepowiednię - krzyczał Beallor.
Jednak Derhason nie miał nawet sekundy szansy żeby wypowiedzieć zaklęcie bo jeden ze stołków uderzył go w głowę po czym padł na ziemie jak kłoda. Reszta walczyła jak zacięci. Beallor oczywiście z pomocą swojego wielkiego topora rżnął głowy bestii jak chleb. Herwal chcąc pomóc Derhasonowi nie zauważył jak wielki kościotrup zamacha się nad jego głową po czym uderza go. Sanariel i Beallor w Berserkerskim amoku szaleli jak nigdy ponieważ jeszcze nie walczyli z takimi potworami. Bohater z Tristram krzyczał coraz bardziej a ze szczelin podłogi wydobywały się coraz to nowe potwory. Walka z nimi była bez sensu więc Beallor i Sanariel odnalawszy swoich pobratymców skierowali się do wyjścia. Gdy się wycofywali zobaczyli zjawisko które na pewno pozostanie im długo w pamięci. Ujrzeli bowiem jak ludzka dusz opuszcza ciało. Po tym zdarzeniu bohater z Tristram padł na ziemię a wszystkie potwory powróciły do miejsc swego przybycia. Jednak nasi bohaterowie tego nie widzieli ponieważ byli już za tawerną i dochodzili do siebie po otrzymanych ciosach. Gdy Beallor usłyszał koniec jęków umierających ludzi i zgrzytów kości postanowił ruszyć do tawerny zobaczyć co się stało. W połowie drogi stanął i schował się ponieważ zobaczył bohatera z Tristram wychodzącego z drzwi i mówiącego diabelskim szeptem jedno imię "Marius!". Tym bardziej się zdziwił gdy za wlokącym się wędrowcem podążał mężczyzna. I tak do zadumanego Beallora podeszła reszta jego kompanów. Derhason już chciał coś mówić gdy nagle całą tawerną oświetlił bardzo jasny blask a w nim dostrzec można było jakaś sylwetkę. Teraz cała czwórka oniemiała i wryta jak pług w skałę usłyszała bardzo niskim głosem:
-Panowie mam dla was zadanie...
Cd2
Panowie mam dla was zadanie - rzekła świetlista sylwetka ponieważ nasi bohaterowie jeszcze nie mogli dostrzec jej twarzy.
- Ty tam latająca latarnio morska - walił wprost Beallor - Pokaż twarz i się może przedstaw!
Owa dziwna postać zleciała trochę niżej tak że kompani mogli zobaczyć dokładnie jak wygląda. Dostrzegli że to co tak mocno świeciło to wielkie i rozłożyste skrzydła ale również wielki blask bił od samej postaci. Gdy Derhason podszedł bliżej zdziwił się bo w świetlistej zbroi nie zobaczył żadnego ciała tylko czarną bez szczegółową sylwetkę a głowa była przykryta kapturem tak że nie było widać twarzy. Wtedy Derhason przypomniał sobie że będąc w Tristram słyszał od pewnego starca o archaniele który jako jedyny z całego nieba starał się walczyć i pokonać Diablo. Derhason zaczął mówić sobie w głowie "Ależ to jest..."
-Nazywam się Tyrael - ubiegł Derhasona w wypowiedzeniu swego imienia - I przybywam z samego Nieba żeby zlecić wam zadanie. Od wielu lat jesteście obiektem śledzeń Nieba i każdy wasz krok był strzeżony i analizowany.
- Ale dlaczego, cóż uczyniliśmy - spytał Derhason.
- Wiele tysięcy lat temu jeszcze za czasów powstawania klanu Horadrimów ja wraz z orszakiem wojsk z nieba ruszyliśmy na Piekielne otchłani aż na samego Diablo. Nastały wówczas lata wielkich bitew a całą wojna nosiła nazwę "Niebiesko-czerwona krew". Niezliczone armie dobra i zła ścierały się niemal codziennie niszcząc oddziały po jednej i drugiej stronie. Aż w końcu nadszedł ten dzień, który dzisiaj i przez wieki nazywany jest Antruljon. Tegoż dnia całe wojska Nieba zaryzykowały i przypuściły szturm na Sanktuarium. Wszystkim archaniołom zdawało się ze ich wygrana jest bliska jednak Diablo uknuł zasadzkę poprzez którą uwięził archaniołów w klatce. Na polu bitwy zostawił tylko mnie i niezauważonego Antruljona. Gdy Diablo pastwił się nad tym że Ja wielki archanioł Niebios stoję bezsilny i bez szans na ucieczkę to Antruljon jak błyskawica rzucił się na władcę Otchłani i wbił mu Uświęcony kamień prosto miedzy oczy. Diablo padł na ziemię oszołomiony a gdy wszystkie klatki archaniołów opadły, bestie i Piekielne demony zostały unicestwione. Nie wiedzieliśmy co zrobić z samym Diablo więc w tedy najlepszym wyjściem wydało się nam zostawienie go na swoim tronie w Piekle. Jednak to był błąd. Nie można lekceważyć tak wielkiego przeciwnika. Uwięziony pomimo Kamienia po wielu tysiącach lat zdołał pokonać dobrą moc kamienia i spaczyć ją tak że stał się potężniejszy. Błyskawicznie stworzył nową armię i postanowił zaatakować śmiertelników. Wtedy Ja znowu chciałem interweniować jednak siły wyższe zabroniły mi tego. "To jest kłopot śmiertelników i niech sami sobie radzą". Po usłyszeniu tych słów postanowiłem potajemnie wam pomóc. Gdy nowe dziecko wychodziło z łona matki namaściłem je i obdarowałem wielką mocą. Tak wielką żeby samo mogło pokonać Diablo. Wszystko szło zgodnie z planem jednak znowu nie doceniłem sprytu i przebiegłości przeciwnika i kolejny raz dałem zaciągnąć się w pułapkę. Otóż gdy mój bohater dotarł do kresu swej ciężkiej podróży Władca Otchłani od początku walki wymawiał w myślach potężne zaklęcie mające na celu przejęcie ciała jego wroga aby odrodzić się na nowo. Wbrew moim prośbom sił wyższych nie mogłem przybyć na ratunek i byłem zdany tylko na beznadziejne zakończenie. Gdy już mój opętany bohater wrócił na powierzchnie nie dawał po sobie poznać że jest coś nie tak. Po paru dniach świętowania wielkiego zwycięstwa dobra nad złem wybawiciel stawał się bardziej małomówny aż w końcu bez uprzedzenia odszedł z Tristram. Wędrował bez wytchnienia aż dotarł tutaj by wziąć sobie za pomocnika nijakiego Mariusa.
- No tak fajnie, fajnie mości Tyraelu - przerwał Beallor - Ale co my mamy z tym wspólnego?
- Otóż widzicie - wyjaśniał archanioł - Postanowiłem postąpić tak jak kiedyś czyli obdarzyć wielką mocą nie tylko fizyczną ale także duchową nowego bohatera który zniszczyłby Diablo. Jednak sam nie podoła przeciwko Władcy Otchłani a że ja nie mogę interweniować tak więc potrzebuje was jako moich pomocników. Dlatego byliście od wielu lat śledzeni.
- Rozumiem, ale czy nie możesz sam go pokonać. Przecież jest w postaci człowieka i jest o wiele słabszy - spytał Derhason.
- To prawda ale ja chcę jeszcze uratować człowieka którego ciało i duszę powoli zdobywa Diablo a gdybym zaatakował to na pewno zniszczyłbym ich oboje. Dzięki mojemu namaszczeniu i mocy dawny wielki bohater z Tristram wewnątrz umysłu walczy z Władcą Otchłani nad przejęciem ciała. Jeżeli Diablo zatriumfuje to będzie się starał dotrzeć do swego starszego brata Mefista aby udać się przez portal do samego piekła i przygotować ostateczną zagładę. Z minuty na minutę nasz czas na wygraną ucieka. Ja sam nie mogę interweniować ponieważ nie dostałem pozwolenia sił wyższych. Dlatego potrzebuje waszej pomocy do czas aż otrzymam pozwolenie na bezpośrednią interwencję.
- Ale co mu będziemy z tego będziemy mieli.... - przerwał Beallor ponieważ archanioł nagle rozłożył skrzydła uniósł się w górę a niebiesko biała poświata zmieniła kolor na czerwony po czym głośnym i grubym głosem rzekł:
- Nie wystarczy wam śmiertelnicy że w ogóle wam pomagam. Mogłem już dawno się wami nie przejmować i oddać się w stan Nirvany.
- Wybacz nam Tyraelu te słowa i bądź pewny że już więcej takowych słów nie usłyszysz - uspokajał Derhason po czym rzucił piorunujący wzrok na Beallora który od razu zrozumiał o co chodziło - Ale wytłumacz nam głębiej na czym ma polegać nasza rola w tej misji?
Archanioł zleciał niżej, przybrał dawną poświatę i spokojnym głosem począł tłumaczyć:
- Na początku musicie się udać pod górę Arreat....
-Niech mnie diabli! Beallor! Czy zawsze musisz tak dziwnie pić te piwo! Zobacz polałeś mi po spodniach!
-Zia ... jaś... śa... Ja nie chcący Derhason. Naprawdę nie chciałem ci polać po spodniach.... tylko po głowie - mruknął barbarzyńca.
-Wiecie co już dawno żadnej przygody nie przeżyłem - wyperswadował Herwal innym członkom grupy- Od ostatniej przygody w kopalni orków i jak to walczyliśmy z kamiennymi golemami nawet mililitra adrenaliny nie poczułem. Może cos trzeba zorganizować żeby się nie nudzić.
-Ja mam pomysł zróbmy jakąś zadymę. Na przykład tu i teraz - ochoczo złapał temat Sanariel.
-Tak! O ten widzicie co siedzi na drugim stoliku - ciągnął Beallor - Od razu wydał mi się dziwny. jak chcecie to jednym rzutem otworze mu czaszkę.
-Zamknij się Beallor - rozłościł się Herwal - Czy wy nie rozumiecie ja mówiłem o przygodzie a nie o jakiejś krwawej jatce.
-Stary zawsze jak zaczynaliśmy jakąś przygodę to kończyła się jakąś jatką to czy chociaż raz nie może być na odwrót - stwierdził Sanariel.
Gdy tak cała grupa śmiałków się kłóciła do tawerny wkroczyła postać w czarnym płaszczu z długim mieczem. Od przybysza można było wyczuć dziwną aurę mroku i tajemniczości którą zapewne każdy w tawernie poczuł. Ów postać ledwo dowlokła się do pierwszego lepszego stołka i usiadła opierając się na mieczu.
-Łeeee myślałem że może to jakiś zawadiaka - zamarudził Beallor - jakby nim był to od razu bym coś mu powiedział. Ale tu, taki staruch że nie warto języka strzępić.
-Ja nie mogę - zastękał z kolei Derhason - Czy ty Beallor tylko jedno masz w głowie. Jak chcesz to chodź na zewnątrz wyczaruje ci jakiegoś stwora i będziesz rąbał go przez cały wieczór.
-Zamknijcie się do cholery - wrzasnął Herwal - I lepiej popatrzcie na tego nowego.
Cała czwórka kumpli jak i cała Tawerna zaczęła spoglądać na człowieka któremu miecz trzymany w ręku zaczął wibrować. Zdawało się jakby wędrowiec nie mógł opanować drżenia ręki, jakby dwie rzeczy walczyły w jego umyśle o kontrole nad jego ciałem.
-W końcu coś się dzieje - podniecił się Beallor - Ten tu z tą padaczką w ręku to mi wygląda na opętanego. Zaraz go pozbawię tej ręki to się okaże czy opętanie minie.
I już prawie sięgał do rękojeści topora gdy powstrzymał go Derhason.
-Stój głupcze! Nie bądź taki pewien swych umiejętności. Wyczuwam w tym człowieku wielka moc większą niż tą jaką wyczuwałem w samym bohaterze z wioski Tristram.
Gdy tak Derhason mówił wędrowiec wstał, odrzucił miecz i rozkładając ręce na znak krzyża zaczął krzyczeć. Wraz z jego krzykiem podłoga zadrżała i rozstąpiła się a z głębin poczęły wylegać potworne monstra.
-Na wielkie duchy Sentu! - wstał i krzyknął Derhason - Przecież to jest bohater z Tristarm. Ale czemu wyczuwam w nim negatywną moc. Czyżby to prawda co mówiła przepowiednia że Diablo zginie z własnych rąk.
-Ty tu nie gadaj tylko chwytaj za różdżkę i tłucz te potwory bo jak nie to ja ci zaraz ułożę szybką przepowiednię - krzyczał Beallor.
Jednak Derhason nie miał nawet sekundy szansy żeby wypowiedzieć zaklęcie bo jeden ze stołków uderzył go w głowę po czym padł na ziemie jak kłoda. Reszta walczyła jak zacięci. Beallor oczywiście z pomocą swojego wielkiego topora rżnął głowy bestii jak chleb. Herwal chcąc pomóc Derhasonowi nie zauważył jak wielki kościotrup zamacha się nad jego głową po czym uderza go. Sanariel i Beallor w Berserkerskim amoku szaleli jak nigdy ponieważ jeszcze nie walczyli z takimi potworami. Bohater z Tristram krzyczał coraz bardziej a ze szczelin podłogi wydobywały się coraz to nowe potwory. Walka z nimi była bez sensu więc Beallor i Sanariel odnalawszy swoich pobratymców skierowali się do wyjścia. Gdy się wycofywali zobaczyli zjawisko które na pewno pozostanie im długo w pamięci. Ujrzeli bowiem jak ludzka dusz opuszcza ciało. Po tym zdarzeniu bohater z Tristram padł na ziemię a wszystkie potwory powróciły do miejsc swego przybycia. Jednak nasi bohaterowie tego nie widzieli ponieważ byli już za tawerną i dochodzili do siebie po otrzymanych ciosach. Gdy Beallor usłyszał koniec jęków umierających ludzi i zgrzytów kości postanowił ruszyć do tawerny zobaczyć co się stało. W połowie drogi stanął i schował się ponieważ zobaczył bohatera z Tristram wychodzącego z drzwi i mówiącego diabelskim szeptem jedno imię "Marius!". Tym bardziej się zdziwił gdy za wlokącym się wędrowcem podążał mężczyzna. I tak do zadumanego Beallora podeszła reszta jego kompanów. Derhason już chciał coś mówić gdy nagle całą tawerną oświetlił bardzo jasny blask a w nim dostrzec można było jakaś sylwetkę. Teraz cała czwórka oniemiała i wryta jak pług w skałę usłyszała bardzo niskim głosem:
-Panowie mam dla was zadanie...
Cd2
Panowie mam dla was zadanie - rzekła świetlista sylwetka ponieważ nasi bohaterowie jeszcze nie mogli dostrzec jej twarzy.
- Ty tam latająca latarnio morska - walił wprost Beallor - Pokaż twarz i się może przedstaw!
Owa dziwna postać zleciała trochę niżej tak że kompani mogli zobaczyć dokładnie jak wygląda. Dostrzegli że to co tak mocno świeciło to wielkie i rozłożyste skrzydła ale również wielki blask bił od samej postaci. Gdy Derhason podszedł bliżej zdziwił się bo w świetlistej zbroi nie zobaczył żadnego ciała tylko czarną bez szczegółową sylwetkę a głowa była przykryta kapturem tak że nie było widać twarzy. Wtedy Derhason przypomniał sobie że będąc w Tristram słyszał od pewnego starca o archaniele który jako jedyny z całego nieba starał się walczyć i pokonać Diablo. Derhason zaczął mówić sobie w głowie "Ależ to jest..."
-Nazywam się Tyrael - ubiegł Derhasona w wypowiedzeniu swego imienia - I przybywam z samego Nieba żeby zlecić wam zadanie. Od wielu lat jesteście obiektem śledzeń Nieba i każdy wasz krok był strzeżony i analizowany.
- Ale dlaczego, cóż uczyniliśmy - spytał Derhason.
- Wiele tysięcy lat temu jeszcze za czasów powstawania klanu Horadrimów ja wraz z orszakiem wojsk z nieba ruszyliśmy na Piekielne otchłani aż na samego Diablo. Nastały wówczas lata wielkich bitew a całą wojna nosiła nazwę "Niebiesko-czerwona krew". Niezliczone armie dobra i zła ścierały się niemal codziennie niszcząc oddziały po jednej i drugiej stronie. Aż w końcu nadszedł ten dzień, który dzisiaj i przez wieki nazywany jest Antruljon. Tegoż dnia całe wojska Nieba zaryzykowały i przypuściły szturm na Sanktuarium. Wszystkim archaniołom zdawało się ze ich wygrana jest bliska jednak Diablo uknuł zasadzkę poprzez którą uwięził archaniołów w klatce. Na polu bitwy zostawił tylko mnie i niezauważonego Antruljona. Gdy Diablo pastwił się nad tym że Ja wielki archanioł Niebios stoję bezsilny i bez szans na ucieczkę to Antruljon jak błyskawica rzucił się na władcę Otchłani i wbił mu Uświęcony kamień prosto miedzy oczy. Diablo padł na ziemię oszołomiony a gdy wszystkie klatki archaniołów opadły, bestie i Piekielne demony zostały unicestwione. Nie wiedzieliśmy co zrobić z samym Diablo więc w tedy najlepszym wyjściem wydało się nam zostawienie go na swoim tronie w Piekle. Jednak to był błąd. Nie można lekceważyć tak wielkiego przeciwnika. Uwięziony pomimo Kamienia po wielu tysiącach lat zdołał pokonać dobrą moc kamienia i spaczyć ją tak że stał się potężniejszy. Błyskawicznie stworzył nową armię i postanowił zaatakować śmiertelników. Wtedy Ja znowu chciałem interweniować jednak siły wyższe zabroniły mi tego. "To jest kłopot śmiertelników i niech sami sobie radzą". Po usłyszeniu tych słów postanowiłem potajemnie wam pomóc. Gdy nowe dziecko wychodziło z łona matki namaściłem je i obdarowałem wielką mocą. Tak wielką żeby samo mogło pokonać Diablo. Wszystko szło zgodnie z planem jednak znowu nie doceniłem sprytu i przebiegłości przeciwnika i kolejny raz dałem zaciągnąć się w pułapkę. Otóż gdy mój bohater dotarł do kresu swej ciężkiej podróży Władca Otchłani od początku walki wymawiał w myślach potężne zaklęcie mające na celu przejęcie ciała jego wroga aby odrodzić się na nowo. Wbrew moim prośbom sił wyższych nie mogłem przybyć na ratunek i byłem zdany tylko na beznadziejne zakończenie. Gdy już mój opętany bohater wrócił na powierzchnie nie dawał po sobie poznać że jest coś nie tak. Po paru dniach świętowania wielkiego zwycięstwa dobra nad złem wybawiciel stawał się bardziej małomówny aż w końcu bez uprzedzenia odszedł z Tristram. Wędrował bez wytchnienia aż dotarł tutaj by wziąć sobie za pomocnika nijakiego Mariusa.
- No tak fajnie, fajnie mości Tyraelu - przerwał Beallor - Ale co my mamy z tym wspólnego?
- Otóż widzicie - wyjaśniał archanioł - Postanowiłem postąpić tak jak kiedyś czyli obdarzyć wielką mocą nie tylko fizyczną ale także duchową nowego bohatera który zniszczyłby Diablo. Jednak sam nie podoła przeciwko Władcy Otchłani a że ja nie mogę interweniować tak więc potrzebuje was jako moich pomocników. Dlatego byliście od wielu lat śledzeni.
- Rozumiem, ale czy nie możesz sam go pokonać. Przecież jest w postaci człowieka i jest o wiele słabszy - spytał Derhason.
- To prawda ale ja chcę jeszcze uratować człowieka którego ciało i duszę powoli zdobywa Diablo a gdybym zaatakował to na pewno zniszczyłbym ich oboje. Dzięki mojemu namaszczeniu i mocy dawny wielki bohater z Tristram wewnątrz umysłu walczy z Władcą Otchłani nad przejęciem ciała. Jeżeli Diablo zatriumfuje to będzie się starał dotrzeć do swego starszego brata Mefista aby udać się przez portal do samego piekła i przygotować ostateczną zagładę. Z minuty na minutę nasz czas na wygraną ucieka. Ja sam nie mogę interweniować ponieważ nie dostałem pozwolenia sił wyższych. Dlatego potrzebuje waszej pomocy do czas aż otrzymam pozwolenie na bezpośrednią interwencję.
- Ale co mu będziemy z tego będziemy mieli.... - przerwał Beallor ponieważ archanioł nagle rozłożył skrzydła uniósł się w górę a niebiesko biała poświata zmieniła kolor na czerwony po czym głośnym i grubym głosem rzekł:
- Nie wystarczy wam śmiertelnicy że w ogóle wam pomagam. Mogłem już dawno się wami nie przejmować i oddać się w stan Nirvany.
- Wybacz nam Tyraelu te słowa i bądź pewny że już więcej takowych słów nie usłyszysz - uspokajał Derhason po czym rzucił piorunujący wzrok na Beallora który od razu zrozumiał o co chodziło - Ale wytłumacz nam głębiej na czym ma polegać nasza rola w tej misji?
Archanioł zleciał niżej, przybrał dawną poświatę i spokojnym głosem począł tłumaczyć:
- Na początku musicie się udać pod górę Arreat....