Nieznani Bohaterowie- Diablo

Chuck

New Member
Dołączył
5.2.2006
Posty
5
Wszystkie gwiazdy świeciły jasno i zdawałoby się że w niczym się nie przejmują. Tylko jedna z nich co zawsze wyróżniała się na czarnym tle nieba dzisiaj jakoś dziwnie przygasała i wydawać by się mogło że przeczuwała co ma tej nocy nastąpić. I tak w dzikiej krainie troli morderców w starej ale pełnej od ludzi tawernie grupa śmiałków pije piwo i wspominała ostatnie lata:
-Niech mnie diabli! Beallor! Czy zawsze musisz tak dziwnie pić te piwo! Zobacz polałeś mi po spodniach!
-Zia ... jaś... śa... Ja nie chcący Derhason. Naprawdę nie chciałem ci polać po spodniach.... tylko po głowie - mruknął barbarzyńca.
-Wiecie co już dawno żadnej przygody nie przeżyłem - wyperswadował Herwal innym członkom grupy- Od ostatniej przygody w kopalni orków i jak to walczyliśmy z kamiennymi golemami nawet mililitra adrenaliny nie poczułem. Może cos trzeba zorganizować żeby się nie nudzić.
-Ja mam pomysł zróbmy jakąś zadymę. Na przykład tu i teraz - ochoczo złapał temat Sanariel.
-Tak! O ten widzicie co siedzi na drugim stoliku - ciągnął Beallor - Od razu wydał mi się dziwny. jak chcecie to jednym rzutem otworze mu czaszkę.
-Zamknij się Beallor - rozłościł się Herwal - Czy wy nie rozumiecie ja mówiłem o przygodzie a nie o jakiejś krwawej jatce.
-Stary zawsze jak zaczynaliśmy jakąś przygodę to kończyła się jakąś jatką to czy chociaż raz nie może być na odwrót - stwierdził Sanariel.
Gdy tak cała grupa śmiałków się kłóciła do tawerny wkroczyła postać w czarnym płaszczu z długim mieczem. Od przybysza można było wyczuć dziwną aurę mroku i tajemniczości którą zapewne każdy w tawernie poczuł. Ów postać ledwo dowlokła się do pierwszego lepszego stołka i usiadła opierając się na mieczu.
-Łeeee myślałem że może to jakiś zawadiaka - zamarudził Beallor - jakby nim był to od razu bym coś mu powiedział. Ale tu, taki staruch że nie warto języka strzępić.
-Ja nie mogę - zastękał z kolei Derhason - Czy ty Beallor tylko jedno masz w głowie. Jak chcesz to chodź na zewnątrz wyczaruje ci jakiegoś stwora i będziesz rąbał go przez cały wieczór.
-Zamknijcie się do cholery - wrzasnął Herwal - I lepiej popatrzcie na tego nowego.
Cała czwórka kumpli jak i cała Tawerna zaczęła spoglądać na człowieka któremu miecz trzymany w ręku zaczął wibrować. Zdawało się jakby wędrowiec nie mógł opanować drżenia ręki, jakby dwie rzeczy walczyły w jego umyśle o kontrole nad jego ciałem.
-W końcu coś się dzieje - podniecił się Beallor - Ten tu z tą padaczką w ręku to mi wygląda na opętanego. Zaraz go pozbawię tej ręki to się okaże czy opętanie minie.
I już prawie sięgał do rękojeści topora gdy powstrzymał go Derhason.
-Stój głupcze! Nie bądź taki pewien swych umiejętności. Wyczuwam w tym człowieku wielka moc większą niż tą jaką wyczuwałem w samym bohaterze z wioski Tristram.
Gdy tak Derhason mówił wędrowiec wstał, odrzucił miecz i rozkładając ręce na znak krzyża zaczął krzyczeć. Wraz z jego krzykiem podłoga zadrżała i rozstąpiła się a z głębin poczęły wylegać potworne monstra.
-Na wielkie duchy Sentu! - wstał i krzyknął Derhason - Przecież to jest bohater z Tristarm. Ale czemu wyczuwam w nim negatywną moc. Czyżby to prawda co mówiła przepowiednia że Diablo zginie z własnych rąk.
-Ty tu nie gadaj tylko chwytaj za różdżkę i tłucz te potwory bo jak nie to ja ci zaraz ułożę szybką przepowiednię - krzyczał Beallor.
Jednak Derhason nie miał nawet sekundy szansy żeby wypowiedzieć zaklęcie bo jeden ze stołków uderzył go w głowę po czym padł na ziemie jak kłoda. Reszta walczyła jak zacięci. Beallor oczywiście z pomocą swojego wielkiego topora rżnął głowy bestii jak chleb. Herwal chcąc pomóc Derhasonowi nie zauważył jak wielki kościotrup zamacha się nad jego głową po czym uderza go. Sanariel i Beallor w Berserkerskim amoku szaleli jak nigdy ponieważ jeszcze nie walczyli z takimi potworami. Bohater z Tristram krzyczał coraz bardziej a ze szczelin podłogi wydobywały się coraz to nowe potwory. Walka z nimi była bez sensu więc Beallor i Sanariel odnalawszy swoich pobratymców skierowali się do wyjścia. Gdy się wycofywali zobaczyli zjawisko które na pewno pozostanie im długo w pamięci. Ujrzeli bowiem jak ludzka dusz opuszcza ciało. Po tym zdarzeniu bohater z Tristram padł na ziemię a wszystkie potwory powróciły do miejsc swego przybycia. Jednak nasi bohaterowie tego nie widzieli ponieważ byli już za tawerną i dochodzili do siebie po otrzymanych ciosach. Gdy Beallor usłyszał koniec jęków umierających ludzi i zgrzytów kości postanowił ruszyć do tawerny zobaczyć co się stało. W połowie drogi stanął i schował się ponieważ zobaczył bohatera z Tristram wychodzącego z drzwi i mówiącego diabelskim szeptem jedno imię "Marius!". Tym bardziej się zdziwił gdy za wlokącym się wędrowcem podążał mężczyzna. I tak do zadumanego Beallora podeszła reszta jego kompanów. Derhason już chciał coś mówić gdy nagle całą tawerną oświetlił bardzo jasny blask a w nim dostrzec można było jakaś sylwetkę. Teraz cała czwórka oniemiała i wryta jak pług w skałę usłyszała bardzo niskim głosem:
-Panowie mam dla was zadanie...

Cd2


Panowie mam dla was zadanie - rzekła świetlista sylwetka ponieważ nasi bohaterowie jeszcze nie mogli dostrzec jej twarzy.
- Ty tam latająca latarnio morska - walił wprost Beallor - Pokaż twarz i się może przedstaw!
Owa dziwna postać zleciała trochę niżej tak że kompani mogli zobaczyć dokładnie jak wygląda. Dostrzegli że to co tak mocno świeciło to wielkie i rozłożyste skrzydła ale również wielki blask bił od samej postaci. Gdy Derhason podszedł bliżej zdziwił się bo w świetlistej zbroi nie zobaczył żadnego ciała tylko czarną bez szczegółową sylwetkę a głowa była przykryta kapturem tak że nie było widać twarzy. Wtedy Derhason przypomniał sobie że będąc w Tristram słyszał od pewnego starca o archaniele który jako jedyny z całego nieba starał się walczyć i pokonać Diablo. Derhason zaczął mówić sobie w głowie "Ależ to jest..."
-Nazywam się Tyrael - ubiegł Derhasona w wypowiedzeniu swego imienia - I przybywam z samego Nieba żeby zlecić wam zadanie. Od wielu lat jesteście obiektem śledzeń Nieba i każdy wasz krok był strzeżony i analizowany.
- Ale dlaczego, cóż uczyniliśmy - spytał Derhason.
- Wiele tysięcy lat temu jeszcze za czasów powstawania klanu Horadrimów ja wraz z orszakiem wojsk z nieba ruszyliśmy na Piekielne otchłani aż na samego Diablo. Nastały wówczas lata wielkich bitew a całą wojna nosiła nazwę "Niebiesko-czerwona krew". Niezliczone armie dobra i zła ścierały się niemal codziennie niszcząc oddziały po jednej i drugiej stronie. Aż w końcu nadszedł ten dzień, który dzisiaj i przez wieki nazywany jest Antruljon. Tegoż dnia całe wojska Nieba zaryzykowały i przypuściły szturm na Sanktuarium. Wszystkim archaniołom zdawało się ze ich wygrana jest bliska jednak Diablo uknuł zasadzkę poprzez którą uwięził archaniołów w klatce. Na polu bitwy zostawił tylko mnie i niezauważonego Antruljona. Gdy Diablo pastwił się nad tym że Ja wielki archanioł Niebios stoję bezsilny i bez szans na ucieczkę to Antruljon jak błyskawica rzucił się na władcę Otchłani i wbił mu Uświęcony kamień prosto miedzy oczy. Diablo padł na ziemię oszołomiony a gdy wszystkie klatki archaniołów opadły, bestie i Piekielne demony zostały unicestwione. Nie wiedzieliśmy co zrobić z samym Diablo więc w tedy najlepszym wyjściem wydało się nam zostawienie go na swoim tronie w Piekle. Jednak to był błąd. Nie można lekceważyć tak wielkiego przeciwnika. Uwięziony pomimo Kamienia po wielu tysiącach lat zdołał pokonać dobrą moc kamienia i spaczyć ją tak że stał się potężniejszy. Błyskawicznie stworzył nową armię i postanowił zaatakować śmiertelników. Wtedy Ja znowu chciałem interweniować jednak siły wyższe zabroniły mi tego. "To jest kłopot śmiertelników i niech sami sobie radzą". Po usłyszeniu tych słów postanowiłem potajemnie wam pomóc. Gdy nowe dziecko wychodziło z łona matki namaściłem je i obdarowałem wielką mocą. Tak wielką żeby samo mogło pokonać Diablo. Wszystko szło zgodnie z planem jednak znowu nie doceniłem sprytu i przebiegłości przeciwnika i kolejny raz dałem zaciągnąć się w pułapkę. Otóż gdy mój bohater dotarł do kresu swej ciężkiej podróży Władca Otchłani od początku walki wymawiał w myślach potężne zaklęcie mające na celu przejęcie ciała jego wroga aby odrodzić się na nowo. Wbrew moim prośbom sił wyższych nie mogłem przybyć na ratunek i byłem zdany tylko na beznadziejne zakończenie. Gdy już mój opętany bohater wrócił na powierzchnie nie dawał po sobie poznać że jest coś nie tak. Po paru dniach świętowania wielkiego zwycięstwa dobra nad złem wybawiciel stawał się bardziej małomówny aż w końcu bez uprzedzenia odszedł z Tristram. Wędrował bez wytchnienia aż dotarł tutaj by wziąć sobie za pomocnika nijakiego Mariusa.
- No tak fajnie, fajnie mości Tyraelu - przerwał Beallor - Ale co my mamy z tym wspólnego?
- Otóż widzicie - wyjaśniał archanioł - Postanowiłem postąpić tak jak kiedyś czyli obdarzyć wielką mocą nie tylko fizyczną ale także duchową nowego bohatera który zniszczyłby Diablo. Jednak sam nie podoła przeciwko Władcy Otchłani a że ja nie mogę interweniować tak więc potrzebuje was jako moich pomocników. Dlatego byliście od wielu lat śledzeni.
- Rozumiem, ale czy nie możesz sam go pokonać. Przecież jest w postaci człowieka i jest o wiele słabszy - spytał Derhason.
- To prawda ale ja chcę jeszcze uratować człowieka którego ciało i duszę powoli zdobywa Diablo a gdybym zaatakował to na pewno zniszczyłbym ich oboje. Dzięki mojemu namaszczeniu i mocy dawny wielki bohater z Tristram wewnątrz umysłu walczy z Władcą Otchłani nad przejęciem ciała. Jeżeli Diablo zatriumfuje to będzie się starał dotrzeć do swego starszego brata Mefista aby udać się przez portal do samego piekła i przygotować ostateczną zagładę. Z minuty na minutę nasz czas na wygraną ucieka. Ja sam nie mogę interweniować ponieważ nie dostałem pozwolenia sił wyższych. Dlatego potrzebuje waszej pomocy do czas aż otrzymam pozwolenie na bezpośrednią interwencję.
- Ale co mu będziemy z tego będziemy mieli.... - przerwał Beallor ponieważ archanioł nagle rozłożył skrzydła uniósł się w górę a niebiesko biała poświata zmieniła kolor na czerwony po czym głośnym i grubym głosem rzekł:
- Nie wystarczy wam śmiertelnicy że w ogóle wam pomagam. Mogłem już dawno się wami nie przejmować i oddać się w stan Nirvany.
- Wybacz nam Tyraelu te słowa i bądź pewny że już więcej takowych słów nie usłyszysz - uspokajał Derhason po czym rzucił piorunujący wzrok na Beallora który od razu zrozumiał o co chodziło - Ale wytłumacz nam głębiej na czym ma polegać nasza rola w tej misji?
Archanioł zleciał niżej, przybrał dawną poświatę i spokojnym głosem począł tłumaczyć:
- Na początku musicie się udać pod górę Arreat....
 

Locke

New Member
Dołączył
23.12.2005
Posty
26
Opo jest przeciętne i jest sporo błędów :

QUOTE Wszystkie gwiazdy świeciły jasno i zdawałoby się że w niczym się nie przejmują.

Nie powinno być w.


QUOTE Tylko jedna z nich co zawsze wyróżniała się na czarnym tle nieba dzisiaj jakoś dziwnie przygasała i wydawać by się mogło że przeczuwała co ma tej nocy nastąpić.

Lepiej brzmi : Tylko jedna z nich zawsze wyróżniała się na czarnym tle nieba, ale dzisiaj jakoś dziwnie przygasała i wydawać by się mogło że przeczuwała co ma tej nocy nastąpić.


QUOTE I tak w dzikiej krainie troli morderców w starej ale pełnej od ludzi tawernie grupa śmiałków pije piwo i wspominała ostatnie lata:

Trolli.


QUOTE Czy zawsze musisz tak dziwnie pić te piwo!

QUOTE Czy wy nie rozumiecie ja mówiłem o przygodzie a nie o jakiejś krwawej jatce.

QUOTE Stary zawsze jak zaczynaliśmy jakąś przygodę to kończyła się jakąś jatką to czy chociaż raz nie może być na odwrót

QUOTE Czy ty Beallor tylko jedno masz w głowie.

QUOTE Ale czemu wyczuwam w nim negatywną moc.

QUOTE Czyżby to prawda co mówiła przepowiednia że Diablo zginie z własnych rąk.

QUOTE Ale dlaczego, cóż uczyniliśmy

QUOTE Rozumiem, ale czy nie możesz sam go pokonać.

QUOTE Nie wystarczy wam śmiertelnicy że w ogóle wam pomagam.
W każdym przykładzie na końcu powinien być znak zapytania.


QUOTE Cała czwórka kumpli jak i cała Tawerna zaczęła spoglądać na człowieka któremu miecz trzymany w ręku zaczął wibrować. Zdawało się jakby wędrowiec nie mógł opanować drżenia ręki, jakby dwie rzeczy walczyły w jego umyśle o kontrole nad jego ciałem.

Powtórzenie, poza tym powinno być kontrolę.


QUOTE Przecież to jest bohater z Tristarm.

Tristram.

QUOTE
Ujrzeli bowiem jak ludzka dusz opuszcza ciało.

Dusza.


QUOTE Nie wiedzieliśmy co zrobić z samym Diablo więc w tedy najlepszym wyjściem wydało się nam zostawienie go na swoim tronie w Piekle.

Wtedy.


QUOTE Wbrew moim prośbom sił wyższych nie mogłem przybyć na ratunek i byłem zdany tylko na beznadziejne zakończenie.

Powinno być : Wbrew moim prośbom siły wyższe nie pozwoliły mi przybyć na ratunek i byłem zdany tylko na beznadziejne zakończenie.


QUOTE Wędrował bez wytchnienia aż dotarł tutaj by wziąć sobie za pomocnika nijakiego Mariusa.

Niejakiego.


QUOTE Jednak sam nie podoła przeciwko Władcy Otchłani a że ja nie mogę interweniować tak więc potrzebuje was jako moich pomocników.

Powinno być : Jednak sam nie podoła Władcy Otchłani, a jako że ja nie mogę interweniować potrzebuję was jako moich pomocników.


QUOTE Ale co mu będziemy z tego będziemy mieli....

My.

Fabuła : Dobra. 7/10
Ortografia i interpunkcja : 2/10
Opisy - Są dobre. 7/10
Ocena - 5+/10
 

Koko

Member
Dołączył
11.11.2004
Posty
333
QUOTE QUOTE Wędrował bez wytchnienia aż dotarł tutaj by wziąć sobie za pomocnika nijakiego Mariusa.


Niejakiego.

Może chodzi o to, że Maruis był nijaki
tongue.gif
.

A swoją drogą to opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu bo bardzo lubie Diablo i świat Sanktuarium a i twój styl pisania przypadł mi do gustu
smile.gif
. Bohaterowie też są fajni i spodobały mi się dialogi między nimi. Powinieneś jednak zwracać uwagę na interpunkcje (np. jak powiedział Locke, abyś dawał znaki zapytania po pytaniu) dzięki temu tekst będzie bardziej zrozumiały. Daje ogólną ocenę 9/10 i czekam na kontynuacje!

Ps. Brawo za ksywę, Chuck
biggrin.gif
.
 

EdGaR

Member
Dołączył
3.3.2005
Posty
853
No, no opowiadanie mi się spodobało (ale nie dlatego, że masz nick Chuck ;p). Fabuła bardzo dobra, akcja też trochę było, dobrze prowadzone dialogi, no i trochę tych błędów było ;/ To, że na Diablo się nie znam jeszcze bardziej spotęgowało moje zadowolenie, ponieważ to opowiadanie "zachęca" do gry
smile.gif

Moja nota 8/10

Pozdrawiam
 

Chuck

New Member
Dołączył
5.2.2006
Posty
5
Na początek musicie się udać pod Górę Arreat aby zdobyć cześć Kamienia Świata - tłumaczył Tyrael - Jego wielką moc spójności dzięki której podtrzymuje ten świat w jedności przekształcimy tak aby udało się nam wyjąć z ciała Bohatera z Tristram Diablo i ostatecznie się z nim rozprawić. I stawiam wam teraz pytanie kto uda się w tę podróż?
- My! - krzyknął Sanariel - Ja i Beallor. W końcu jesteśmy Barbarzyńcami i pochodzimy z tamtych odległych krain więc nie powinno nam to stanowić problemu.
- Tak jest nic nie stanie nam na drodze. Nam potomkom ludzi z pod Świętej Góry Arreat. Nie ulękniemy się przed niczym nawet jak by nas rąbano, podpalano, duszono, topiono to i tak zwyciężymy. Będziemy bić, mordować, rznąć, kopać, miażdżyć, palić, rozrywać...
- Już, już - wtrącił się Herwal - Wystarczy Beallor już wiemy co masz na myśli.
- A więc niech tak będzie - rzekł Tyrael - Dwoje Barbarzyńców wyruszy na poszukiwanie cząstki Kamienia Świata.
- A co ze mną i Herwalem?- zapytał się Derhason.
-Dla was mam także zadanie i jest ono równie ważne co waszych kompanów. Otóż widzicie, żeby przekształcić moc spójności Kamienia Świata tak aby można było oddzielić Diablo od ciało Bohatera z Tristram potrzebny nam będzie potężny artefakt stworzony przez samego Najwyższego. Tym artefaktem jest różdżka o nazwie Qud"Bernal. Według moich informacji Najwyższy przelał w nią całą swoją potęgę. Aczkolwiek kto postanowi dzierżyć tę potęgę będzie skazany na klątwę o śmiertelnych skutkach. Jednak ktoś z was musi się wziąć to na swoje barki i wypełnić misję do końca.
Derhason z Herwalem spojrzeli na siebie ze strachem w oczach bo wiedzieli że to ktoś z nich będzie musiał poświęcić życie dla ludzkości. Ale już w chwilę po tym uświadomili sobie że to nieuniknione i pogodzili się z tym a nawet zyskali jakby większą siłę wewnętrzną. Nowa wiadomość dała im tyle do myślenia że nie byli w stanie mówić w czym pomógł im Sanariel.
- A gdzie znajduje się Qud"Bernal?
- Jeszcze bardzo dawno temu kiedy na świecie powstawały zalążki plemion ludzkich to na dalekim wschodzie w otoczonej przez góry krainie istniało wielkie miasto o nazwie Unenter na cześć jego założyciela wielkiego maga. Miasto to było ulubionym miejscem Najwyższego na ziemi. Dbał o nie ale nie ingerował w jego życie bo wydało mu się nudne patrzenie na to co chciał aby się działo. Jego jedynym posunięciem było zabronienie wszelkiej przemocy między ludźmi Unentera . Po wielu wiekach spokojnego życia i radowania się miłością nastąpił przełom. Diablo wysłał swojego najwierniejszego i najbardziej utalentowanego sługę aby zbuntował ludzi z "ziemskiego raju". Udało mu się a czego skutkiem była wojna domowa. Swymi bitwami dwie grupy wyniszczały się ale również równały z ziemią cały teren Unentera. Najwyższy wpadł w wielki gniew i wtedy postanowił stworzyć QudBernal. Podarował go dla najlepszego i najdzielniejszego wojownika dobra w Unenterze a imię jego brzmiało Vizjerei. Moc artefaktu była tak wielka że bez problemu pokonano zło w "ziemskim raju jednak aby udźwignąć jego moc trzeba było wielkiej siły której zabrakło Vizjerei i w godzinę po zwycięstwie wybawca zmarł aby zostać i chronić różdżki. Ponoć ten kto dotknie jej zostanie obarczony klątwą samego strażnika. Ludzie wycieńczeni po wojnie nie wiedzieli co czynić czy zostać w przeklętym kraju czy uciekać jak najdalej. Wielu z nich uciekło w głąb ziemi a niektórzy zostali w swych domach i dalej prowadzili normalne życie. Na cześć wybawcy całą krainę Unenter nazwano Vizjerei a fortece gdzie przebywał sam duch bohatera omijano dalekim łukiem. Według moich wiadomości od Najwyższego QudBernal dalej spoczywa w swoim miejscu ze swym odwiecznym strażnikiem-klatwą.
- Więc mamy się udać aż do krain Vizjerei? - zapytał dalej zamyślony Herwal - Ale jak tam mamy dotrzeć przecież zajmie nam to dużo czasu? Tak samo z Beallorem i Sanarielem?
- Bardzo chciałbym was tam teleportować, ale tak jak wspomniałem wcześniej jeżeli użyje dużo mej mocy to mogą mnie wykryć w niebie a skutkiem czego może być wielki gniew Najwyższego. Tak więc w podróży pomogą wam moi dawni przyjaciele z Gór Wysokich. Ej pokażcie się!
Nagle cała czwórka kompanów poczuła zimny powiew. Nie był to bynajmniej chłodny powiew wiatru z gór ale coraz mocniejszy i pulsacyjny dmuch. W końcu oczom ich ukazały się dwa wielkie orły o rozpiętości skrzydeł tak wielkiej jak sosna. Bardzo wolno i delikatnie wylądowały obok Tyraela a gdy złożyły skrzydła zapiszczały jakby z elegancją na przywitanie.
- To jest Tred i Ponz - tłumaczył archanioł - Ponz zabierze Derhasona i Herwala najpierw do zakonu Łotrzyc aby nabrać zapasów a następnie do lut Gholein, Kurast i prosto do Krain Vizjerei. Beallor i Sanariel z kolei udadzą się na Tredzie wprost do lasu Arcana gdzie zaopatrzą się w jakiejś wiosce a potem aż pod samą Górę Arreat. Dzięki temu zyskamy czas i przewagę nad Diablo. Jednak pamiętajcie że pośpiech zawsze będzie nam towarzyszył.
- Dobra dość tego gadania - krzyknął Beallor - Lepiej przejdźmy do czynów bo mój topór zdaje się być głodny i ma wielki apetyt na czyjeś mózgi.
- Więc niech będzie! - przytaknął Tyrael który wzbił się w powietrze - Walka ludzi z Piekłem rozpoczęła się!
- Niech wielkie duchy Sentu mają was w opiece - powiedział Derhason zbliżając się do Ponza.
- Wy też uważajcie na siebie - odwzajemnił się Sanariel po czym Beallor zakrzyknął - NAPRZÓD W ZIMNE OTCHŁANI GÓR, W MROCZNE ZAKĄTKI MAGII NIECH DIABLO MA SIĘ NA BACZNOŚCI BO OTO WŁAŚNIE CZTERECH BOHATERÓW ZAMIERZA MU SKOPAĆ JEGO PARSZYWY TYŁEK! DALEJ NA ORŁY!!!
 

Koko

Member
Dołączył
11.11.2004
Posty
333
No, no, wszystko się rozkręca. Nadal opowiadanie twoje jest bardzo fajne, lecz wciąż brakuje mi kilku przecinków np.
QUOTE przekształcimy tak aby
Powinno być: przekształcimy tak, aby


QUOTE DALEJ NA ORŁY!!!
Powinno być: DALEJ, NA ORŁY!!!

Jest więcej przykładów, ale wszystkie one nie przeszkadzają w czytaniu więc nie ma sensu dalszego ich wymieniania. Tą część znowu oceniam na 9/10 i ciągle z niecierpliwością czekam na kolejne części.
 

Chuck

New Member
Dołączył
5.2.2006
Posty
5
Czerwone jak cegła słońce, wychodziło zza gór aby powitać ziemię po długiej nocnej przerwie. Wiatru prawie nie można było wyczuć przy ziemi ale wysoko tam gdzie leciał Ponz dawał on się ostro we znaki dla jego pasażerów. Derhason siedząc i pociągając ręką o swoją długą srebrzysto-szarą brodę zastanawiał się czy cała ta historia z Diablo była mu przeznaczona i czy uda mu się ją wypełnić do końca. Herwal natomiast zmęczony walką w tawernie mimowolnie pozwalał aby jego powieki opadły i powoli pogrążał się w sen. Takowa sytuacja trwała dość długo a przerwało ją opadnięcie mgły z doliny i ukazanie się wielkiego zamku na zboczy góry który należał do Zakony Łotrzyc. Budowla składała się 3 mniejszych wież zapewne obronnych i jednego wielkiego bastionu który sam mógłby przetrwać niejedną obronę. Całość otoczona byłą kamiennym murem i fosą wpadającą do wielkiego jeziora u którego wzniesiony był port.
- Musimy wylądować gdzieś wcześniej żeby nikt nie zobaczył Ponza - rzekł Derhason budząc Herwala - Zrobimy zakupy w najbliższym sklepie i uciekamy do Lut Gholein.
Lecieli jeszcze chwile aż znaleźli jakąś polanę gdzie mógł wylądować Orzeł po czym bezzwłocznie ruszyli w kierunku zakonu.
- Dawno temu gdy jeszcze z ojcem pracowaliśmy jako dostarczyciele ksiąg to często zaglądaliśmy tutaj. Jeżeli dalej podtrzymują tradycję to w tym zakonie wypiekają wspaniałe chleby - wyrzekł Derhason - Chleb który daje siły na wiele więcej czasu niż normalny. Ponoć dodaje się do niego ziół leczniczych jak i zarówno wzmacniających a tajniki ich uprawy są znane tylko Łotrzycom.
Czas jakiś jeszcze tak szli aż oczom ich ukazał się most na niewielkiej rzeczce wśród kończącego się lasu. Most ten miał za zadanie spełniać rodzaj pewnej bramy przy której sprawdzano towar wnoszony i przeszukiwano wchodzących ludzi.
- Stać! Kim jesteście i czego chcecie - powiedział strażnik - Jeżeli chcecie skorzystać z naszego portu to radzę wam odejść bo jest nieczynny z powodu minionego tornada.
- Spokojnie nie przyszliśmy odpływać tylko zrobić zakupy w dalszą drogę.
- Dobra idźcie ale nie próbujcie robić żadnych zamieszek bo straż jest na każdym kroku.
Kompani normalnym krokiem ruszyli w stronę targu. Po kupieniu prawie całego zaopatrzenia ruszyli w stronę kramu gdzie tylko można było dostać chleb z Zakonu.
- Poproszę 10 bochenków chleba Zakonnego - powiedział Herwal wyciągając sakiewkę ze złotem.
- Czyżbyście wyruszali w daleką podróż? - spytała sprzedawczyni.
- A jeśli tak to co?
- I dobrze robicie. Ja sam chcę z stąd uciekać jak najszybciej. Chodzą słuchy od tutejszej zakonniczki, wróżbitki że w niedalekich czasach na nasz świat spadnie wielkie nieszczęście a Monastyr ucierpi jako pierwszy.
Derhason spojrzał na Herwala ze zdziwieniem i pytaniem rysującym się na jego twarzy. Skąd jakakolwiek istota ludzka poza nimi może wiedzieć o tak ważnych, ale bardziej tajnych sprawach jakich są na pewno wydarzenia związane z Diablo. Zastanawiał się nawet czy Tyrael tylko ich poprosił o pomoc czy także ubezpieczył się angażując drugich pomocników. Jednak nie wdawał się w dalszą rozmowę z kobietą tylko zapłacił złotymi monetami i po zapakowaniu chleba w plecak ruszył wraz z Herwalem w stronę lądowania Ponza. W miejscu gdzie jeszcze jakiś czas temu mijali strażnika mostu byli obserwatorami sceny która jeszcze bardziej zakłopotała ich w swojej wyprawie. Widzieli bowiem jak stara kobieta zdzierając z siebie szaty i wyrywając włosy z głowy darła się straszliwym, iście diabelskim głosem:
-Dzień wasz i godzina wasza dopala się jak knot świecy. A gdy zgaśnie zamrzecie a dusze wasze płonąć będą wiecznie jak wieczny będzie ten świat. Pierwsza tu nadejdzie ciemność. Wyłoni się z każdej mrocznej szczeliny i zaleje każdą waszą myśl okropnym, niekończącym się bólem. Ból będzie początkiem a nienawiść do was samych, końcem. A najwyższa Groza cieszyć się będzie i radować się będzie bo w jego świecie na nowo dzień wasz i godzina wasza zapłonie.
Jęki i krzyki jednak już nie zrozumiałe trwały jeszcze jakiś czas po czym kobieta padła na ziemię a jej ciało zostało pokryte milionami zmarszczek aż w końcu skóra pękła i zostały same kości w ubraniu. Ludzie w panice natychmiast rozbiegli się do swoich domostw, strażnicy natomiast z rozkazu przełożonego zebrali zwłoki i ruszyli w stronę cmentarza aby sprawić jakiś pochówek. Jedynymi osobami jakie zostały na miejscy zdarzenia byli oczywiście Herwal i Derhason.
- Wiesz - przerwał chwilę, paladyn - coraz bardziej zastanawiam się czy zdołamy wykonać tą misję...
- Tak, ja też czuje to samo, ale co innego nam pozostało. Lepiej zostawić sprawę i narazić się Niebiosom oraz przeżyć męki piekielne czy spróbować i dążyć do celu misji nam powierzonej.
- Niby tak ale ja się zastanawiam czy dam radę, czy starczy mi sił nie tyle fizycznych co duchowych. Heh w sumie jestem paladynem ale nawet najświętszy człowiek mógłby zacząć nosić lęk w sobie po otrzymaniu takiej odpowiedzialności.
-Zapewne tak, lecz zamiast tak rozważać o naszej misji i potęgować przez to strach w sercach to lepiej skupmy się w sobie i ruszajmy w dalszą drogę.
Zebrawszy swoje plecaki z ziemi przekroczyli most i znikneli w szarościach lasu. Po dotarciu na miejsce gdzie mieli odlatywać zobaczyli Ponza śpiącego na czerwono-żółtej od różnorakich kwiatów polanie. Cichym gwizdem Derhason obudził orła który machnął parę razy skrzydłami dla orzeźwienia po czym ustawił się blisko podróżników i schylił kark. Herwal żeby lepiej było się trzymać zawiązał linę wokół szyi i pod prawym skrzydłem ptaka a do nie j przywiązał także cały ekwipunek zakupiony na targu.
-Od teraz nie możemy pozwolić sobie na częstsze przystanki jak spoczynek który i tak zmniejszymy do minimum - stwierdził Derhason - Trzeba będzie lecieć nad brzegiem morza ponieważ w głębi krainy narazić się możemy na spojrzenia ludności. Ale dobra bez zbędnej gadaniny, ruszaj Ponz!
Orzeł szybko i zarazem delikatnie poderwał się z ziemi aby po chwili przebić swoim dziobem pierwsze chmury nieba. Ptak szybował w miarę równo bez żadnych turbulencji chociaż gdy wpadali w zawirowania powietrzne jego pasażerowie mocniej chwytali za linę. Lecieli aż do późnej nocy gdy w końcu Derhason nakazał Ponzowi obniżyć lot aby wybrać dogodne miejsce do spoczynku. Wylądowali na niewielkiej przestrzeni bez drzew lecz udali się trochę głębiej w las aby byli mniej widoczni.
- W sumie moglibyśmy w ogóle nie robić tych przystanków - rzekł Herwal - Na grzbiecie Ponza można się jakoś przespać. Strasznie niewygodnie ale zawsze jakoś a dzięki temu byśmy zaoszczędzili sporo czasu.
- Tyle że po paru dniach bez żadnych przystanków nasz Orzeł by pewnie padł ze zmęczenia i wtedy stracilibyśmy więcej czasu niż te nocne odpoczynki. Jednak podróżując po niebie i tak zdobywamy większą przewagę nad maszerującym Diablo.
- Zresztą nieważne teraz to już chociaż na chwilę chcę o tym zapomnieć i udać się w przyjemny sen. Jak możesz to ty obejmij pierwszą wartę.
Czarodziej skinął głową, podniósł się powoli i usiadł na nieopodal oddalonym wielkim zwalonym pniu drzewa. Noc minęła spokojnie jednak poranek zapowiadał się gorzej ponieważ zanosiło się na burzę. Niewyspanego Derhasona tym bardziej nie napawało to optymizmem bo myślał że odeśpi noc. Powoli obudził kompana i po zapakowaniu ekwipunku wsiedli na Ponza aby ten poniósł ich wysoko w górę.
Kolejne dni ich podróży trwały normalnie od śniadania na orle począwszy do kolacji i spoczynku na lądzie kończąc. Lecieli już 18 dni i według znajomości terenu prze Derhasona i oszacowanej prędkości mieli dotrzeć do Lut Gholein za dwa dni. Wczesnym wieczorem przedostatniego dnia gdy słońce dopiero zachodziło za horyzont to półmrok już czaił się z przeciwnej strony przynosząc chłodne powietrze. I tak podczas ich przelotu nad niskimi górami ujrzeli erupcję wulkanu położonego w ich centrum. Mimo że czas ich naglił nie mogli odmówić sobie obejrzenia tak niecodziennego widowiska. Zataczając kolejne już koło nad wulkanem spostrzegli jak z jego dołu wyłania się jakaś czarna i niewyraźna sylwetka. Derhason nakazał Ponzowi zlecieć w kierunku tego czegoś. Zbliżali się miarowo i wydawało się że ta czarna nieznajoma sylwetka robi to samo jednak nagle przyspieszyła i wzniosła się wysoko w powietrze. Orzeł natychmiast wykonał nawrót i ustawił się w kierunku nieba.
- Niech mnie duchy! - krzyknął Herwal - Co to było do cholery? Nigdy nie widziałem czegoś co tak szybko lata.
- To z pewnością legendarny smok o nazwie Dragolon który jako jedyny przetrwał po latach polowań na ich niezwykle odporne łuski. Czytałem...
Mag jednak nie zdążył mówić dalej bo potwór zionął ogniem i Ponz musiał zrobić natychmiastowy unik. Dopiero wtedy ujrzeli smoka jak naprawdę wyglądał. Jego wielkie, brązowe skrzydła opływały potężne kości w kształcie kłów i błyszczały w blasku słońca. Były tak wielkie że robiąc nimi jeden mach smok potrafił długo szybować. Jego tułów nie był zbyt duży co na pewno ułatwiało mu rozwijać większe prędkości i być zwinniejszym . Ogon natomiast posiadał bardzo długi i zakręcony w każdą stronę. Zwieńczony był chyba setką małych i dużych kolców ostrych jak miecze barbarzyńców. Jego głowa wyglądał jak z najgorszego koszmaru. Około szpiczastych uszu wyrastały dwa ogromne rogi, z nozdrzy uchodziły smugi dymu a oczy płonęły żywym ogniem i agresją.
- Cholera jasna! - wrzasnął Herwal - jest to legendarny smok a w dodatku mocno agresywny. Trzeba szybko się zdecydować czy go zabijać czy uciekać.
- Nie ma sensu zaczynać walki bo z pewnością ją przegramy. - odparł czarodziej - Lepiej czym prędzej się zabierajmy. Szybciej Ponz, trzeba się stąd jak najszybciej wydostać więc pikuj w dół, ukryjemy się w dymie wulkanu.
Zniżyli swój lot do maximum i gdy myśleli że uciekli potworowi w gęstym pyle to smok zaskoczył ich od przodu i kolejny raz zionął ogniem. Tylko dzięki wielkiej szybkości i bystrości Orła znowu ominęli śmierci.
- Szlag by go! - krzyknął Herwal- Coś mi się wydaje że ten cały Dragolon chyba chce nas upolować. Trzeba pomyśleć nad zniszczeniem go zanim on zrobi to pierwszy. Masz może jakiś plan?
- Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy - powiedział Derhason - to rzucić czar zamieć i w chwili nieuwagi postarać się uciec.
- To i tak nie zda efektu bo on machnie skrzydłami i cała zasłona zniknie. Lepiej postaraj się zrobić jakiś czar oślepiający gdy smok będzie leciał prosto na nas a ja zrobię resztę.
Mag posłuchał kompana i podczas kolejnego ataku bestii wyzwolił średniej wielkości kulę lecz o potężnym blasku. Gdy smok już oślepiony przelatywał pod Ponzem, Herwal skoczył na jego grzbiet i wbił mocno miecz pod jego łuski. Dragolon poczuł bardzo dotkliwie że ma na sobie obcego pasażera i starał się go zrzucić latając to w górę to w dół i na boki.
- Co ty do diaska robisz?!?! - krzyknął przestraszony Derhason.
- Nie gadaj tylko rzucaj czym prędzej Lodowcowy Grot i postaraj się zamrozić mu skrzydła!!
- Dobra, ale trzymaj się to potrwa chwilę - powiedział zdenerwowany czarodziej i zaczął wymawiać zaklęcie poczym zakreślił 3 łuki palcami i prosto z nich wystrzelił wielki słup lodu. Jednak smok dalej w oślepieniu miotając się w każdą stronę przez przypadek ominął czar.
- No na co mam czekać?! - wykrzyczał Herwal - Czy ja jestem w jakimś rodeo? Puszczaj szybciej drugi raz czar dopóki Dragolon jest oszołomiony.
Derhason bezzwłocznie rzucił kolejny Lodowcowy Grot w kierunku bestii. Celem było jego skrzydło lecz tym razem szczęście obróciło się w kierunku paladyna ponieważ pocisk trafił w głowę smoka, który już praktycznie martwy szamotał się ostatkami sił. Jednak Herwal nie chciał oddać sprawy tak łatwo. Podciągnął się szybko pod zamrożony łeb Dragolona i swoim wielkim mieczem uderzył z całej siły w lodową powłokę rozbijając ją na setki małych kryształków. Z szyi smoka wylewała się gęsta i czarna krew a jego ciało z coraz większą szybkością opadało w dół.
- Derhason szybko każ Ponzowi pikować w dół! - wołał świeży zabójca smoka. - Jak skoczę to rzuć mi linę.
Orzeł przyśpieszył i po zbliżeniu, paladyn chwycił mocno linę poczym w takim układzie wylądowali obok ciała Dragolona.
- No, no trzeba przyznać że jesteś bohaterem, nie wielu udało się zabić tak wielką i niebezpieczną bestię. - stwierdził Derhason.
- Po pierwsze, to razem tego dokonaliśmy. Gdyby nie ty to bym sobie pewnie nie poradził. No ale oczywiście nie można zapomnieć o naszym wspaniałym Ponzie bez którego pewnie już dawno byśmy byli martwi i któremu należą się wielkie podziękowania.
- W porządku jednak nie ma sensu więcej zwlekać ponieważ trzeba się stąd szybko oddalić bo jak sądzę tutaj może być niebezpiecznie za parę minut.
Herwal się zgodził i szybko wsiedli na Ponza po czym przelecieli parę kilometrów i wylądowali w głębokim i ciemnym lesie. Nazajutrz niezbyt wypoczęci kompani udali się w dalszą podróż. Gdy przebijali się przez ostatnie chmury oczom ich ukazało się przepiękny klejnot morskiego wybrzeża, a mianowicie wspaniałe miasto Lut Gholein. Jak zwykle wylądowali gdzieś z dala od ludzkich oczu i poprzez wydmy skierowali swoje kroki ku miastu. W bramie dowiedzieli się od strażników że trafili właśnie na co roczny wielki zjazd kupców z pobliskich i odległych krain. Ta wiadomość bardzo ich ucieszyła ponieważ będą mogli zakupić lepszy ekwipunek. Podczas przechadzania się przez wszystkie kramy i sklepiki natknęli się na ciekawe przedmioty które z wielką chęcią kupili. Oprócz pożywienia, Herwal między innym kupił bardzo ciekawą linę z zamocowanymi kleszczami które w każdej chwili mógł otwierać i zamykać. Derhason z kolei zakupił specjalnie kute i nasączone magią rękawice dzięki którym moc wyzwalanego czaru wzrastała bardzo znacznie i pozwalała zwiększyć prędkość jego rzucania. Po zakupach udali się do karczmy aby się przespać i może zdobyć jakieś nowe wieści. Najbardziej interesowało ich cokolwiek o Zakonie Łotrzyc bo obraz krzyczącej kobiety o tym że właśnie tam pierwsza nadejdzie fala zła, zapadł im bardzo w myślach. Jednak siedząc przy piwie i kurczaku z rożna nic się dowiedzieli bo żadna wiadomość nie mogła przybyć tutaj szybciej niż oni na Ponzie. Noc minęła im bardzo dobrze bo w sumie o wiele lepiej śpi się na miękkim łóżku niż na zimnej i twardej ziemi. Słońce było jeszcze czerwone jak Herwal i Derhason opuszczali bramy miasta ale odziwo ciepło dawało się już w znaki i przejście kolejnych wydm było męczące. Po dotarciu na miejsce lądowania Ponza do średniej wielkości oazy zdziwili się bo orła nie było na miejscu.
- Hmmm dziwne - zastanawiał się Derhason - Coś musiało się stać że Ponz opuścił umówione miejsce.
- Może po prostu poszedł się napić wody. Zawołajmy go to może przyjdzie.
Oboje zaczęli krzyczeć ile pary w płucach jednak nie było słychać żadnej odpowiedzi. Postanowili się rozdzielić i przeszukać całą oazę. Po paru minutach Derhason usłyszał inne słowo niż "Ponz" wykrzykiwane przez Herwala a mianowicie głośne "Pomocy!". Natychmiast pobiegł w stronę skąd dobiegało wołanie. Na miejscu zorientował się czemu jego kompan wołał o pomoc lecz nie okazując strachu szybko przeszedł do ofensywy i zakładając swoje nowe rękawice powiedział:
- No maleńkie, czas sprawdzić czego możecie dokonać!
 

EdGaR

Member
Dołączył
3.3.2005
Posty
853
No, no kolejne części coraz lepsze
smile.gif
Widać, że znasz się na Diablo i umiesz pisać opowiadania. Szybka akcja, świetna fabuła, trochę błędów (na które nie zwracam uwagi
tongue.gif
) no i jest długie, a nie jak niektórzy zamieszczają kilka linijek i nie kończą
tongue.gif
A i jeszcze fajnie zakończyłeś ten rozdział, trzymasz w niepewności czytelników
wink.gif

Moja nota to w pełni zasłużone 9/10
smile.gif

Czekam na ciąg dalszy
wink.gif


Pozdrawiam
 

Koko

Member
Dołączył
11.11.2004
Posty
333
Kolejne części coraz dłuższe i coraz lepsze
biggrin.gif
. Z niecierpliwością czekam na kolejne przygody tych fajnych bohaterów (zgaduje, że tym razem będzie o barbarzyńcach). Świetnie sobie radzisz z pisaniem, a mnie jako fana Diablo interesuje to podwójnie ;P.
Moja ocena 9+/10
 

Chuck

New Member
Dołączył
5.2.2006
Posty
5
Wiatr głęboko w chmurach dął coraz mocniej i mocniej. Powodował że trzepotanie piór na chełmie Beallora zdwoiło odgłosy wydawane przez skrzydła Treda. Obudziło to niechybnie Sanariela który odsypiał chłodną i deszczową noc na warcie. Natomiast wypoczęty Beallor mimo iż był barbarzyńcą okazywał czasami chwile wzniosłości które zapewniały mu niewątpliwie krajobrazy pod nim. Widok dosłownie z lotu ptaka zapierał mu dech w piersiach. Rozległe lasy przerywały tylko czasami równie wielki i rozległe rzeki, tu i ówdzie zasiane małymi wysepkami koło których snuła się leniwie poranna mgła. Łąki i pola uprawne niczym wielka i kolorowa peleryna rozciągnięta na pagórkowatych schodach przeplatała się z lasami tworząc istną rewię kolorów.
-No stary, - przeciągał się Beallor- Gdzie jest ten las Arcany o którym mówiłeś od 3 dni naszego lotu. Ponoć ma tam być jakaś osada a ja nie widziałem żadnej drogi która mogła by tutaj biegnąc.
-Tutaj. Dokładnie pod nami.- odpowiedział Sanariel, powoli kierując lot Treda w dół.- I zaraz się przekonasz czemu nie widziałeś żadnej z dróg.
Wspaniale ukryta osada, a może raczej miasto bo tak chyba należy nazwać setki domostw i trzy razy więcej ludzi krzątających się po nim, ukazało się dopiero po przedarciu się przez korony drzew. Beallora bardzo zachwycił sposób jakim poruszali się tutejsi tubylcy, a mianowicie mnóstwo mostów, lin, i drabin dzięki którym mieszkańcy mogli swobodnie chodzić z domu do domu nie dotykając ziemi. Ten system spełniał według Beallora również pewny rodzaj obrony dzięki któremu obecna ludność podczas jakiegokolwiek ataku mogła bronić się bardzo długo. Barbarzyńcy nie obawiali się jakichkolwiek niebezpieczeństw z powodu orła na którym przybyli, ponieważ Sanariel zapewniał ze ta osada nieraz doznaje dziwniejszych zjawisk niżeli dwoje mężczyzn na wielkim orle. Kompani zostawili Treda pod opieką stajennego który przystawał przy tym że utrzymanie orła to nic trudniejszego niż utrzymanie Dosdona najdzikszego konia w okolicy, sami natomiast udali się do znajomego Sanariela który był zarówno miejscowym handlarzem toporów jak i ich tworzycielem.
-Musimy tam iść? - spytał Beallor - Nie mamy czasu na jakieś tam odwiedziny po latach. Lepiej czym prędzej zróbmy te zakupy, znajdźmy karczmę do odespania i lecimy dalej pod Arreat.
-Nie martw się - odparł Sanariel - To nie zajmie nam dużo czasu. Musze odebrać od znajomego pewien przedmiot, który miałem odebrać za uratowanie mu życia wiele lat temu.
-Nigdy mi nie opowiadałeś o tym że uratowałeś komuś życie. Przecież jak cię poznałem i miałeś może zaledwie 18 lat.
-Bo widzisz, nie trzeba być starym i doświadczony, aby okazać odwagę oraz pomoc, czasami trzeba poddać się emocjom i działać bezinteresownie. Jako mały myśliwy polowałem niedaleko Arcany na młode warchlaki. Pewnego dnia zapuściłem się w głąb niebezpiecznych jaskiń smoków i bazyliszków gdy nagle usłyszałem przerażające charczenie i krzyk człowieka. W końcu gdy stanąłem w progu groty z której dobiegały odgłosy wcześniej przeze mnie słyszane, zobaczyłem jak wielki czerwony smok przygniata swym łapskiem jakiegoś mężczyznę. Bez chwili zastanowienia rzuciłem kamieniem w bestię, która łypiąc ognistymi oczyma poczęła ruszać w moją stronę. Wolny już mężczyzna wykorzystał chwilę i skacząc ze skały wbił ogromny miecz w czerep smoka. Mężczyzna przedstawił się jako Urgor fer'Kemnon oznajmił także że w podzięce za ocalenie stworzy mi wspaniały topór z kości i łusek zabitego przed chwilą smoka. Przez kolejne lata mieszkając wraz kowalem w Arcanie, wiele się nauczyłem o sztuce wyrabianie broni i fachu w posługiwaniu się nią. Jednak pewnego dnia podczas podróży po rodzinnych stronach góry Arreat spotkałem ciebie, Herwala i Derhasona szukających ochotników do wyprawy przeciwko gnomom z Suchych Jaskiń. Marzenie z dzieciństwa że zostanę sławnym bohaterem od zawsze mnie pociągały więc nie mogłem odrzucić waszej propozycji, pociągnęło to za sobą to że już nigdy nie miałem czasu odebrać mego prezentu. Dopiero teraz po wielu latach nadarza się okazja której nie chciałbym zmarnować.
Rozmowa zmierzała ku końcowi ponieważ Sanariel oświadczył iż już widzi dom Urgora. Uchylili otwarte do połowy drzwi i po cichu wkroczyli do mieszkania. W kącie przy wielkim kowalskim kominie pełnym od czerwonego węgla ujrzeli zgarbionego człowieka o długich lecz rzadkich siwych włosach przytupującego miarowo lewą nogą w dmuchawę zwiększającą temperaturę w piecu. Lekki zaduch można było wyczuć nawet tuż przy drzwiach ponieważ okna fechmistrza były zamknięte i nie dające oznak dawnego użycia a komin niemiłosiernie zapraszał przez swoje gardło coraz to nowe chmury dymu. Zdawać się może że dla osoby tutaj pracującej i mieszkającej wcale to nie przeszkadza. Właściciel domu tylko co jakiś czas kaszlał i przecierał oczy z łez ponieważ bardziej obchodziła go praca niż zdrowie. Skry leciały w każdą stronę kiedy kowal potężnym złoto srebrzystym młotem uderzał w wyjmowane z żarzyska ostrze zapewne przyszłego topora.
-Dzień dobry mości kowalu - zwrócił się z grzecznością Sanariel.
-Dzisiaj zamknięte. - odparsknął starzec - Jeżeli chceta coś kupić to przyjdta za trzy dni na targ.
-Nie chcę nic kupować, chcę się tylko przywitać z tym komu uratowałem kiedyś życie.
Kowal nagle się wyprostował, odrzucił młot i zostawił płonące ostrze po czym odwrócił się raptownie w stronę swoich gości.
-Czy mnie wzrok myli czy ja już do reszty na starość oszalał. - starzec począł się uśmiechać - Sanariel? Ten Sanariel który małolatem będąc uratował mnie od pewnej śmierci?
-Nie inny. - odrzekł barbarzyńca po czym rzucił się w ramiona Urgora.
-Myślałem że po tym jak wyruszyłeś na "wyprawę swego życia" jak to określiłeś, już nigdy tu nie wrócisz. Co się stało. Haha czyżbyś chciał podjąć pracę fechmistrza - pytał starzec z takim łaknięciem w oku jak spragniony łaknie wody.
-Haha. - zawtórował Sanariel - Nic z tych rzeczy. Otóż widzisz, mam bardzo ważną misję do wypełnienia wraz z mym kompanem... Oh! A właśnie zapomniałbym ci przedstawić mego najlepszego przyjaciela. Urgor poznaj Beallora z klanu Dotriht.
-Wszelako bardzo mi miło poznać przyjaciela tak zacnego przyjaciela jakim jest mi mój przyjaciel Sanariel - wykwestionował kowal z lekkim i chytrym uśmiechem.
Beallor najwidoczniej nie zrozumiał wypowiedzianych do niego słów, ponieważ dłoń uściskiwał z podniesioną do góry brwią i skwaszoną miną. Sanariel uśmiechnął się także nieznacznie po czym Urgor rzekł:
-Przyjacielu mój i ty przyjacielu mego przyjaciela, czy zgodzicie się ostać na noc w mym domu?
Kompani stwierdzili że i tak mieli przeczekać noc na lądzie tak że chętnie przystanęli na propozycję kowala.
W Arcanie inaczej zwanej "Wiosce miliona lin" dzień po sumiennej od gorąca pracy zdawał się udawać na odpoczynek Wykorzystywał to bezlitośnie mrok który powoli acz systematycznie zapełniał każdą szczelinę, każdą ścianę, każde drzewo swoimi niezniszczalnymi mackami siejąc ciemności i niepokój. Tajemniczość nocy spowijały tylko, to dźwięk harfy czy mandolin dobiegających z sąsiednich karczm bądź co bądź odgłosy ludzki, to oddech śpiącej natury. Czasami normalny i w ogóle nie dostarczający żadnych obaw a nieraz cichy niczym fałszywa i przerażająca jest cisza w grobowcowych murach. Odmienna i zupełnie nie pasująca do otaczającej jej reszty atmosfera panował w domu Urgora. Wesoła, głośna i co najważniejsze pusta od mroku tak niebezpiecznego w tych czasach. Już czwarta świeca poczęła zastępować swoją siostrę bliźniaczkę. Już ogień powoli dogasał, tląc ostatkami sił lekki wyraz ciepła. Już piąta czy szósta amfora wina przechyla się na po raz kolejny na ramieniu, aby dać krople upojenia i chwile zapomnienia. Mimo tego wszystkiego dwoje barbarzyńców i stary kowal nie poddawali się uczuciu zmęczeniu i trwali w beztroskiej chwili aż rozmowa ich dobrnęła do tematu kiedy to Sanariel uratował Urgora od śmierci.
-Przyjacielu mój! - wykrzyknął fechmistrz - Na śmierć byłbym zapomniał. Przecie w czas jakiś po twym nagłym odejściu ukończyłem topór robiony specjalnie dla ciebie. Już parę ładnych lat spoczywa w mej piwnicy, czekając aż sam osobiście go odbierzesz.
-Z wielką chęcią to uczynię - odparł Sanariel i wraz z Beallorem ruszyli za kowalem.
Dzierżąca przez Urgora pochodnia dawała coraz to więcej światła wraz z kolejnymi przebytymi stopniami schodów. Schodzili najpierw w głąb wielkiego pnia drzewa na którego szczycie osadzony był dom fechmistrza, po czym widoczny był koniec korzeni i barbarzyńcy ujrzeli ściany z ziemi wysadzane coraz to częściej wielkimi głazami.
-Drogi Urgorze - nie wytrzymał Sanariel - Gdzie ty nas prowadzisz? Ostatnio jak byłem u ciebie za mych dziecięcych lat nigdy mi nie pokazywałeś tych piwnic.
-Nie pokazywałem bo nie było czego, - spokojnie odparł kowal - Lat kilka wstecz przed twoim przybyciem w Arcanie było wielkie trzęsienie ziemi. Ludziska pośpiesznie powybiegali ze swoich mieszkań w jaskiniach na powierzchnię do domostw w koronach drzew. Trzęsienia jednak były tak wielkie ze większość lin z Górnej Arcany zaczęła pękać i niejeden dom z wielkim hukiem lądował na twardej ziemi. Chociaż to było nic w porównaniu co się z stało z Jaskiniami Wermendu. Kolumny utrzymujące strop pękały niczym zapałki, podłoga rozstępywała się i pochłaniała kolejne mieszkania, korytarze, ludzi... - kowal westchnął głęboko i po chwili kontynuował - Nieszczęście doprawiła woda. Ściany pełne rys i pęknięć poczęły powoli ze swych szczelin puszczać wodę czarną jak smoła, aż w końcu poddały się i potok niczym lawy czarnej zalał całe Jaskinie Wermendu. Rok może dwa minął po twoim odejściu Sanarielu, gdy jakiś śmiałek po pobycie w zalanych podziemiach wrócił z nowiną o braku wody w jaskiniach i możliwości naprawy zniszczeń. Ludziom wydało się to szczęściem i na nowo poczęli budowę jaskiń Wermendu.
Urgor przestał na chwilę opowiadać ponieważ oznajmił iż doszli do jego podziemnego mieszkania. Wnętrze różniło się bardziej od tego z góry drzewa. Było tutaj więcej pajęczyn, kurz wydawał się jakby był elementem posadzki i niektórych mebli. Różnicę najbardziej doprawiał chyba wielki, brzozowy regał wypełnionymi do cna książkami o sztuce wyrobu magicznego metalu. Jednak barbarzyńcy nie mieli zbyt dużo czasu na podziwianie miejsca ponieważ starzec po chwil grzebania się w stercie szmat, desek i innych śmieci wydobył futerał ze skóry owinięty grubą na 1,5 cala liną. Położył przedmiot na ziemi i ostrym być może myśliwskim nożem przeciął węzły. Delikatnie rozwijał kolejne warstwy skóry aż nagle oczy wszystkich zgromadzonych oślepił blask mieniących się klejnotów jak i również wielki blask bijący od nieopisanie srebrnego żelaza.
-Oto on Urgor wstał, odwrócił głowę w stronę gości i dokończył topór nad topory. Dokzu!
 

Koko

Member
Dołączył
11.11.2004
Posty
333
W końcu się doczekałem kontynuacji
tongue.gif
. Jak zawsze bardzo dobrze napisane, chociaż to zdanie:
QUOTE -Oto on Urgor wstał, odwrócił głowę w stronę gości i dokończył topór nad topory. Dokzu!
jest dla mnie niepojęte. Ale poza tym wszystko w jak najlepszym porządku, ocena cały czas 9+/10. Czekam na kolejne części, juz się nie mogę doczekać aby się dowiedziec o przyszłe losy tych bohaterów
biggrin.gif
.
 
Do góry Bottom