Aaaach. Rozległo się przeciągłe westchnięcie. Ciekawe co on mi dziś opowie.- Myślał młody chłopak wstając z łóżka. Był ciekaw, co też znajomy staruszek dziś mu opowie, więc bardzo szybko ubrał skórzany napierśnik, również skórzane rękawice gdzieniegdzie zdobione metalem oraz lekkie spodnie. Chwycił za swój ulubiony krótki miecz, wsunął go za pas, i ruszył. Po drodze widział kilku kupców. Od jednego nabył jabłka, od drugiego zaś dosyć drogiego banana z pustyni Varant. Po jakichś piętnastu minutach drogi zauważył tawernę. Nad drzwiami wejściowymi wisiał szyld z napisem "Tawerna pod grubym prosiakiem. Budynek był niewielki. Chłopak czuł, że coś jest nie tak. Wszedł do tawerny gdzie dnia poprzedniego spotkał znajomego starca. W środku nie widział nikogo żywego. Zbliżył się do lady i zobaczył prawie martwego mężczyznę o krótkiej brodzie. Był dosyć gruby. Człowiek ten posiadał na głowie niewiele włosów. Obok niego widać było sztylet co wyraźnie wskazywało, że odbyła się tu walka. Ale było pewne, że to nie była zwykła burda, jakie w Myrtańskich tawernach często są wszczynane. O dziwo na nożu nie było krwi. Młodzieniec schylił się nad grubym mężczyzną, chwycił go za rękę i zaczął doń mówić:
-Hej! Hej! Żyje pan?- Młodzieniec próbował nawiązać kontakt.
-Ahhh,eeee, grrrr...- sapał i dyszał poharatany mieczem osobnik.
Wreszcie złapał dech.
-Hej! Tutaj! Szkielety napadły tawernę!
-Co?!
-Tak. Zabrały wszystkich. Ja jako jedyny stawiałem opór więc mi to zrobili. Myśleli, że nie żyję.- Wydusił z siebie wycieńczony człowiek.
-Kim jesteś?
Młodzieniec zastanawiał się skąd tu szkielety.
-Karczmarzem...
-No to powiedz mi czy...
Tutaj rozmowę przerwał huk otwieranych drzwi. Chłopak pomyślał "To szkielety! Zabiją mnie!" Jednak usłyszał dźwięk ciężkiej zbroi. Pomyślał, że przecież szkielety raczej takich nie noszą. Wychylił się z podniesionymi ku górze rękoma. Ku swojemu szczęściu zauważył dwójkę paladynów, a zaraz za nimi swojego przyjaciela Wulfgara. chciał ku niemu pobiec, lecz paladyni szybkim ruchem go powalili.
Nie wstawaj!- Krzyknął jeden z rycerzy.
-Spokojnie! Znam go. On z nimi nie współpracuje.
Staruszek zaśmiał się cicho.
-No cóż...- zawahał się rycerz.
-Wypuść go.- powiedział drugi paladyn.
Paladyni puścili chłopca, a ten wypytał Wulfgara o wszystko. Okazało się, że szkielety po prostu weszły do tawerny i porwały wszystkich. Wulfgar uciekł by sprowadzić pomoc.
-Gdzie mogli ich zabrać?- młodzieniec spytał z błyskiem w oku.
-A co? Chcesz ich uwolnić?- zapytał staruszek nadal niedowierzając.
-Tak! Od dawna chcę się czymś wykazać.
-Sam nie dasz rady! Idę z tobą! Może trochę gorzej widzę, ale walczyć umiem.
Chłopak wyraźnie się ucieszył.
-Gdzie oni mogą być? I co z karczmarzem?- pytał młodzieniec.
-Karczmarzem zajmą się ludzie króla. Co do kryjówki szkieletów...
Staruszek zawahał się na chwilę.
-Tak?
-Reddock. Od kiedy buntownicy się stamtąd wynieśli podobno już kilka razy widziano tam ożywieńców. Tak mi mówił dawny buntownik Gelford. Znam go dość dobrze.
-Skąd on to wie?
Staruszek zaśmiał się.
-On lubił obserwować Reddock. Swój dawny dom. Aż zaczął tam widywać szkielety.
-Aaaaaa.
Cała dwójka wyruszyła w stronę Reddock. Szli jakieś pół godziny. Musieli się przedierać przez las i zabić parę wilków. W pewnym momencie Wulfgar rzekł:
-Uffff. Po tych wilkach kondycja mi wraca!
-Taaa. Dobrze staruszku. Nie chciałbym, żeby cię ożywieńcy rozszarpali.
I szli dalej. Po 10 minutach stanęli przy schodach do dawnej bazy buntowników. Zauważyli 4 szkielety, które pilnowały wejścia w głąb jaskini. Chłopak ruszył pierwszy. Zabił jednego umarlaka. Resztą zajął się Wufgar.
-NOO! Gińcie psy!- wrzasnął z entuzjazmem Wulfgar.
-Ruszajmy dalej!- nie czekając odpowiedział chłopak.
Udało im się przekraść ponieważ zejścia nikt nie pilnował. Widzieli tylko, że więżniowie są przykuci do drewnianych pali wbitych w ziemię. Jeden leżał na kamiennym stole po środku. Nad nim ze sztyletem w ręce stał ork-szaman.
O Beliarze- mówił.- Przyjmij tę ofiarę z plugawej mory!
Po tych słowach wbił sztylet w serce więźnia.
Wulfgar odwrócił się. Zaczęli schodzić w dół. Wszystkie szkielety zebrały się w głównej sali, co dało im możliwość bezszelestnego przejścia. Na kamiennym stole ułożono kolejną ofiarę.
-O, Belia...
-Tak, tak! Muszę zdążyć na kolację, więc załatwmy to szybko!- krzyknął Wulfgar kierując miecz w kierunku orkowego maga.
-Nie macie szans! Na cześć mojego pana stworzyłem te szkielety! Dla mojego pana one porywają tych ludzi! Beliar karmi się ich duszami!!!
-Puść ich a tylko cię połamię.- powiedział z ironią Wulfgar.
tutaj mag dał znak do ataku. Sam wszedł się trochę wyżej. Obserwował walkę. Ku jego zaskoczeniu 6 z jego szkieletów padło dość szybko. Później padło jeszcze 5.
-Ja tam podejdę, a ty strzel w ten kamień z łuku!- Wrzasnął Wulfgar wskazując na dość pewien kamień w suficie. Wszedł do dawnego składu broni buntowników. Młodzieniec pochwycił luk jakiegoś pokonanego szkieletu, wymierzył i trafił. Jaskinia zadrżała. Kamienie posypały się stertą zamykając szkielety w zbrojowni. Na całe szczęście Wulfgar uciekł.
-Nieeeeee!- wrzeszczał szaman.
Wulfgar z wprost zakrwawionymi oczami rzucił się na orka. Po chwili przebił go mieczem. Szaman leżał martwy. Dwójka mężczyzn ruszyła, by uwolnić więźniów. Sztyletem przecięli liny, które ich krępowały. Wszyscy podziękowali młodemu chłopakowi i Wulfgarowi. Następnie wszyscy ruszyli w stronę tawerny. Przed samą oberżą Wulfgar powiedział:
-No,no! Gratuluje? To co? jutro znów się spotkamy? Może opowiem ci wtedy historię Lorda Hagena?
-Chętnie.
pożegnali się ze sobą. Później obaj się rozeszli. Patrząc w stronę odchodzącego młodzieńca staruszek popatrzył kątem oka n kwiat przy drodze. "On jest jak kwiat. Jeszcze coś z niego wyrośnie"- Myślał staruszek. Potem odwrócił się, i odszedł w stronę zachodzącego słońca.
Koniec.
Mam nadzieję, że dobrze. Sory, że w Legendach z Khorinis nie było nic o Khorinis, ale dałem tę samą nazwę, żeby każdy się połapał, że to kontynuacja. Proszę o komenty. Ciąg dalszy nastąpi.
Komentujcie
-Hej! Hej! Żyje pan?- Młodzieniec próbował nawiązać kontakt.
-Ahhh,eeee, grrrr...- sapał i dyszał poharatany mieczem osobnik.
Wreszcie złapał dech.
-Hej! Tutaj! Szkielety napadły tawernę!
-Co?!
-Tak. Zabrały wszystkich. Ja jako jedyny stawiałem opór więc mi to zrobili. Myśleli, że nie żyję.- Wydusił z siebie wycieńczony człowiek.
-Kim jesteś?
Młodzieniec zastanawiał się skąd tu szkielety.
-Karczmarzem...
-No to powiedz mi czy...
Tutaj rozmowę przerwał huk otwieranych drzwi. Chłopak pomyślał "To szkielety! Zabiją mnie!" Jednak usłyszał dźwięk ciężkiej zbroi. Pomyślał, że przecież szkielety raczej takich nie noszą. Wychylił się z podniesionymi ku górze rękoma. Ku swojemu szczęściu zauważył dwójkę paladynów, a zaraz za nimi swojego przyjaciela Wulfgara. chciał ku niemu pobiec, lecz paladyni szybkim ruchem go powalili.
Nie wstawaj!- Krzyknął jeden z rycerzy.
-Spokojnie! Znam go. On z nimi nie współpracuje.
Staruszek zaśmiał się cicho.
-No cóż...- zawahał się rycerz.
-Wypuść go.- powiedział drugi paladyn.
Paladyni puścili chłopca, a ten wypytał Wulfgara o wszystko. Okazało się, że szkielety po prostu weszły do tawerny i porwały wszystkich. Wulfgar uciekł by sprowadzić pomoc.
-Gdzie mogli ich zabrać?- młodzieniec spytał z błyskiem w oku.
-A co? Chcesz ich uwolnić?- zapytał staruszek nadal niedowierzając.
-Tak! Od dawna chcę się czymś wykazać.
-Sam nie dasz rady! Idę z tobą! Może trochę gorzej widzę, ale walczyć umiem.
Chłopak wyraźnie się ucieszył.
-Gdzie oni mogą być? I co z karczmarzem?- pytał młodzieniec.
-Karczmarzem zajmą się ludzie króla. Co do kryjówki szkieletów...
Staruszek zawahał się na chwilę.
-Tak?
-Reddock. Od kiedy buntownicy się stamtąd wynieśli podobno już kilka razy widziano tam ożywieńców. Tak mi mówił dawny buntownik Gelford. Znam go dość dobrze.
-Skąd on to wie?
Staruszek zaśmiał się.
-On lubił obserwować Reddock. Swój dawny dom. Aż zaczął tam widywać szkielety.
-Aaaaaa.
Cała dwójka wyruszyła w stronę Reddock. Szli jakieś pół godziny. Musieli się przedierać przez las i zabić parę wilków. W pewnym momencie Wulfgar rzekł:
-Uffff. Po tych wilkach kondycja mi wraca!
-Taaa. Dobrze staruszku. Nie chciałbym, żeby cię ożywieńcy rozszarpali.
I szli dalej. Po 10 minutach stanęli przy schodach do dawnej bazy buntowników. Zauważyli 4 szkielety, które pilnowały wejścia w głąb jaskini. Chłopak ruszył pierwszy. Zabił jednego umarlaka. Resztą zajął się Wufgar.
-NOO! Gińcie psy!- wrzasnął z entuzjazmem Wulfgar.
-Ruszajmy dalej!- nie czekając odpowiedział chłopak.
Udało im się przekraść ponieważ zejścia nikt nie pilnował. Widzieli tylko, że więżniowie są przykuci do drewnianych pali wbitych w ziemię. Jeden leżał na kamiennym stole po środku. Nad nim ze sztyletem w ręce stał ork-szaman.
O Beliarze- mówił.- Przyjmij tę ofiarę z plugawej mory!
Po tych słowach wbił sztylet w serce więźnia.
Wulfgar odwrócił się. Zaczęli schodzić w dół. Wszystkie szkielety zebrały się w głównej sali, co dało im możliwość bezszelestnego przejścia. Na kamiennym stole ułożono kolejną ofiarę.
-O, Belia...
-Tak, tak! Muszę zdążyć na kolację, więc załatwmy to szybko!- krzyknął Wulfgar kierując miecz w kierunku orkowego maga.
-Nie macie szans! Na cześć mojego pana stworzyłem te szkielety! Dla mojego pana one porywają tych ludzi! Beliar karmi się ich duszami!!!
-Puść ich a tylko cię połamię.- powiedział z ironią Wulfgar.
tutaj mag dał znak do ataku. Sam wszedł się trochę wyżej. Obserwował walkę. Ku jego zaskoczeniu 6 z jego szkieletów padło dość szybko. Później padło jeszcze 5.
-Ja tam podejdę, a ty strzel w ten kamień z łuku!- Wrzasnął Wulfgar wskazując na dość pewien kamień w suficie. Wszedł do dawnego składu broni buntowników. Młodzieniec pochwycił luk jakiegoś pokonanego szkieletu, wymierzył i trafił. Jaskinia zadrżała. Kamienie posypały się stertą zamykając szkielety w zbrojowni. Na całe szczęście Wulfgar uciekł.
-Nieeeeee!- wrzeszczał szaman.
Wulfgar z wprost zakrwawionymi oczami rzucił się na orka. Po chwili przebił go mieczem. Szaman leżał martwy. Dwójka mężczyzn ruszyła, by uwolnić więźniów. Sztyletem przecięli liny, które ich krępowały. Wszyscy podziękowali młodemu chłopakowi i Wulfgarowi. Następnie wszyscy ruszyli w stronę tawerny. Przed samą oberżą Wulfgar powiedział:
-No,no! Gratuluje? To co? jutro znów się spotkamy? Może opowiem ci wtedy historię Lorda Hagena?
-Chętnie.
pożegnali się ze sobą. Później obaj się rozeszli. Patrząc w stronę odchodzącego młodzieńca staruszek popatrzył kątem oka n kwiat przy drodze. "On jest jak kwiat. Jeszcze coś z niego wyrośnie"- Myślał staruszek. Potem odwrócił się, i odszedł w stronę zachodzącego słońca.
Koniec.
Mam nadzieję, że dobrze. Sory, że w Legendach z Khorinis nie było nic o Khorinis, ale dałem tę samą nazwę, żeby każdy się połapał, że to kontynuacja. Proszę o komenty. Ciąg dalszy nastąpi.
Komentujcie