Oto krótka historyjka o niczym:
Nastoletni chłopak o wieku wahającym się na oko pomiędzy piętnastoma, a siedemnastoma laty siedział sam na drewnianej ławeczce w parku. Była jesień, czerwono-pomarańczowo-żółte liście krążyły wokół niego porwane przez wiatr. Było już dość chłodno to i ludzi praktycznie nie było. Mimo chłodu chłopak nie miał na sobie nic ciepłego. Był ubrany zwyczajnie, dżinsy, t-shirt, na to jakaś nie rzucająca się w oczy koszula. Włosy rozwiewał mu wiatr co wyraźnie go irytowało gdyż co chwile je poprawiał. Rozejrzał się wokół siebie i nie zauważając nikogo odważył się na to co było mu potrzebne od tak dawna...
Po policzku spłynęła mu łza.
„Faceci nie beczą” – przemknęło mu przez myśl, ale i tak nikt nic nie widział... a po za tym ten kto to wymyślił nie mógł czuć tego co on w tym momencie.
Nie mógł...
„A może” – pomyślał, ale to ważne nie było. Cierpiał. Miał dość życia. Myśli samobójcze stały się dla niego nieznośne. Raz nawet był bliski podciąć sobie żyły, ale przestraszyła go myśl o bólu. Nie o śmierci, o tym co może stracić, ale o bólu.
Egoista.
Wiedział, ze to taki wiek, wiedział, że to typowe, ale nie chciał w to wierzyć. Wierzył we własny ból, we własną, negatywną, wyjątkowość. Był nikim. A przynajmniej tak uważał. Tak osądzali go inni. Szemrząc mu za plecami, wytykając go palcami. Nie potrafili zaakceptować jego odmienności. On jej też.
Kiedy był sam uciekał w różne rzeczy których musiał się wstydzić. Nigdy nikomu o tym nie mówił. Z trudem przechodziło mu to przez gardło nawet przy spowiedzi. Bo był, a przynajmniej myślał, że jest, wierzący, praktykujący. Katolik pełną gębą. A po za tym może jednak samobójstwo nie jest aż takim grzechem i to się przyda...? A może wypadek by go wyzwolił? Ale w to nie wierzył. Miał pecha.
Zapiął koszulę gdyż chłód wbrew temu co sobie wmawiał mu przeszkadzał. Łzy płynęły mu nieustannie, ale nieliczne. Był przygnębiony i zrozpaczony, ale nie był idiotką która od złamanego paznokcia umiała by ryczeć pół dnia.
Nie.
Te łzy wyrażały protest. Były niemą skargą do Boga i ludzi. Były manifestem wbrew systemowi. Były męką. I modlitwą. Były wszystkim i niczym...
Otarł twarz i wstał. Wrzasnął, a będąca w oddali babcia odwróciła się i przeżegnała. Chłopak miał ochotę rzucić się w przepaść, ale nie było tu żadnej. Był zły. Na siebie i na innych. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu jej śmiech. Gdy zamykał oczy widział jej twarz, jej oczy, jej uśmiech...
NIE!
Wrzasnął i uderzył pięścią o drzewo strasząc ptaki. Nie zwracał uwagi na ból i zadrapania. Chciał jej, potrzebował ale nic nie mógł zrobić. Wiedział, że jest z nim źle. Wiedział, że to normalne nie jest. Jedna jego osobowość broniła się przed nią, uciekała, bała się tego, druga z kolei marzyła i... darzyła uczuciem. Chłopak był bliski przyznania sobie w myślach uczucia w które nie wierzył od bardzo dawna...
Miłość...
Uśmiechnął się przez łzy i przygładził włosy które przy kolejnym podmuchem znów się wzburzyły.
Rozpiął koszulę, założył słuchawki na uszy i zapuścił muzykę. W uszy uderzył go głośny dźwięk perkusji, basu, zarzynanych gitar, głośny, wrzeszczący wokal. I te słowa. Mówiły o nienawiści, o fałszu, o tym co czuł. Tak oni by zrozumieli...
Nie.
To sztuczka. Ale piękna. Czuje się lepiej. Słyszę to co myślę. Nie muszę myśleć. Oni zastąpią mi myśli.
Zaczął iść przez park chłonąc upojne dźwięki. Czuł się lepiej. Nie był już człowiekiem. Był demonem. Rozwiane włosy, powiewająca bluzka, krew na pięści i te oczy. Iście demoniczne. Nie wszyscy to widzieli. Ale on to czuł. Nagle podskoczył, najpierw zrobił później zrozumiał. Słuchawki wypadły z uszu. Zaklął cicho i zdał sobie sprawę, że znów jest tym słabym człowieczkiem który rozpaczał. Nie był demonem. Nie miał w sobie nic co by chciał zostawić z tamtego wcielenia.
Był zerem.
Zapiął koszulę i włożył ręce w kieszenie. Ruszył na przystanek. Wiedział, że w autobusie spotka znajomych. Nie napawało go to radością. Znajomi nie byli kolegami, nie byli przyjaciółmi. Oni nienawidzili go. A przynajmniej tak wierzył. Nie ufał im. Nie ufał nikomu. Ale musiał.
Autobusu jak zwykle nie było. Nie przejął się tym. Usiadł na zimnej ziemi i zaklął w myślach. Znów wrócił myślami do niej... Ale ona była nie dla niego. To nie ten świat. Jej tor był równoległy do jego. Nigdy nie dane im było się przeciąć. Miał swoje trzy minuty... nadziei. Nic więcej. I nie liczył na więcej.
Ale marzył.
Autobus podjechał. W środku było tyle ludzi... Zauważył kasztanowe, piękne włosy... To musiała być ona. Zastanawiał się przez chwilę jak włosy mogą być piękne... ale jej były. Po prostu. Zauważyła go. Spojrzała w jego kierunku, ale odwrócił wzrok. Udał, że jej nie widzi. W końcu było już za późno. No, nie? Nie wykorzystał szansy wtedy, nie wykorzysta i teraz. Bo jest już za późno. Ma swoich przyjaciół, kolegów, znajomych. Kto wie, może ma też swojego. Na pewno ma. W końcu ona jest... wyjątkowa. Tylko kretyn nie mógłby tego zauważyć.
Przypomniał sobie jak śmiali się z niej. Idioci! Nie poznają się na pięknie, na inteligencji, na wyjątkowości...
On tez był idiotą. Wiedział o tym. Ona dała mu kiedyś... to było tak dawno, dla niego... zrozumienie. Bogowie! Zrozumienie!
To taki rzadki dar.
Autobus zatrzymał się powoli. Wiedział, że ona pojedzie dalej. Wysiadł jak najszybciej. Nie patrzył w jej stronę. Nie chciał.
Ale jego druga jaźń wołała jej imię... w milczeniu. Stłumiona przez ego i strach.
Był nikim.
Koniec
Gothi Out
PS>Nie zgadujcie kto to, bo ten ktoś nie istnieje.
Nastoletni chłopak o wieku wahającym się na oko pomiędzy piętnastoma, a siedemnastoma laty siedział sam na drewnianej ławeczce w parku. Była jesień, czerwono-pomarańczowo-żółte liście krążyły wokół niego porwane przez wiatr. Było już dość chłodno to i ludzi praktycznie nie było. Mimo chłodu chłopak nie miał na sobie nic ciepłego. Był ubrany zwyczajnie, dżinsy, t-shirt, na to jakaś nie rzucająca się w oczy koszula. Włosy rozwiewał mu wiatr co wyraźnie go irytowało gdyż co chwile je poprawiał. Rozejrzał się wokół siebie i nie zauważając nikogo odważył się na to co było mu potrzebne od tak dawna...
Po policzku spłynęła mu łza.
„Faceci nie beczą” – przemknęło mu przez myśl, ale i tak nikt nic nie widział... a po za tym ten kto to wymyślił nie mógł czuć tego co on w tym momencie.
Nie mógł...
„A może” – pomyślał, ale to ważne nie było. Cierpiał. Miał dość życia. Myśli samobójcze stały się dla niego nieznośne. Raz nawet był bliski podciąć sobie żyły, ale przestraszyła go myśl o bólu. Nie o śmierci, o tym co może stracić, ale o bólu.
Egoista.
Wiedział, ze to taki wiek, wiedział, że to typowe, ale nie chciał w to wierzyć. Wierzył we własny ból, we własną, negatywną, wyjątkowość. Był nikim. A przynajmniej tak uważał. Tak osądzali go inni. Szemrząc mu za plecami, wytykając go palcami. Nie potrafili zaakceptować jego odmienności. On jej też.
Kiedy był sam uciekał w różne rzeczy których musiał się wstydzić. Nigdy nikomu o tym nie mówił. Z trudem przechodziło mu to przez gardło nawet przy spowiedzi. Bo był, a przynajmniej myślał, że jest, wierzący, praktykujący. Katolik pełną gębą. A po za tym może jednak samobójstwo nie jest aż takim grzechem i to się przyda...? A może wypadek by go wyzwolił? Ale w to nie wierzył. Miał pecha.
Zapiął koszulę gdyż chłód wbrew temu co sobie wmawiał mu przeszkadzał. Łzy płynęły mu nieustannie, ale nieliczne. Był przygnębiony i zrozpaczony, ale nie był idiotką która od złamanego paznokcia umiała by ryczeć pół dnia.
Nie.
Te łzy wyrażały protest. Były niemą skargą do Boga i ludzi. Były manifestem wbrew systemowi. Były męką. I modlitwą. Były wszystkim i niczym...
Otarł twarz i wstał. Wrzasnął, a będąca w oddali babcia odwróciła się i przeżegnała. Chłopak miał ochotę rzucić się w przepaść, ale nie było tu żadnej. Był zły. Na siebie i na innych. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu jej śmiech. Gdy zamykał oczy widział jej twarz, jej oczy, jej uśmiech...
NIE!
Wrzasnął i uderzył pięścią o drzewo strasząc ptaki. Nie zwracał uwagi na ból i zadrapania. Chciał jej, potrzebował ale nic nie mógł zrobić. Wiedział, że jest z nim źle. Wiedział, że to normalne nie jest. Jedna jego osobowość broniła się przed nią, uciekała, bała się tego, druga z kolei marzyła i... darzyła uczuciem. Chłopak był bliski przyznania sobie w myślach uczucia w które nie wierzył od bardzo dawna...
Miłość...
Uśmiechnął się przez łzy i przygładził włosy które przy kolejnym podmuchem znów się wzburzyły.
Rozpiął koszulę, założył słuchawki na uszy i zapuścił muzykę. W uszy uderzył go głośny dźwięk perkusji, basu, zarzynanych gitar, głośny, wrzeszczący wokal. I te słowa. Mówiły o nienawiści, o fałszu, o tym co czuł. Tak oni by zrozumieli...
Nie.
To sztuczka. Ale piękna. Czuje się lepiej. Słyszę to co myślę. Nie muszę myśleć. Oni zastąpią mi myśli.
Zaczął iść przez park chłonąc upojne dźwięki. Czuł się lepiej. Nie był już człowiekiem. Był demonem. Rozwiane włosy, powiewająca bluzka, krew na pięści i te oczy. Iście demoniczne. Nie wszyscy to widzieli. Ale on to czuł. Nagle podskoczył, najpierw zrobił później zrozumiał. Słuchawki wypadły z uszu. Zaklął cicho i zdał sobie sprawę, że znów jest tym słabym człowieczkiem który rozpaczał. Nie był demonem. Nie miał w sobie nic co by chciał zostawić z tamtego wcielenia.
Był zerem.
Zapiął koszulę i włożył ręce w kieszenie. Ruszył na przystanek. Wiedział, że w autobusie spotka znajomych. Nie napawało go to radością. Znajomi nie byli kolegami, nie byli przyjaciółmi. Oni nienawidzili go. A przynajmniej tak wierzył. Nie ufał im. Nie ufał nikomu. Ale musiał.
Autobusu jak zwykle nie było. Nie przejął się tym. Usiadł na zimnej ziemi i zaklął w myślach. Znów wrócił myślami do niej... Ale ona była nie dla niego. To nie ten świat. Jej tor był równoległy do jego. Nigdy nie dane im było się przeciąć. Miał swoje trzy minuty... nadziei. Nic więcej. I nie liczył na więcej.
Ale marzył.
Autobus podjechał. W środku było tyle ludzi... Zauważył kasztanowe, piękne włosy... To musiała być ona. Zastanawiał się przez chwilę jak włosy mogą być piękne... ale jej były. Po prostu. Zauważyła go. Spojrzała w jego kierunku, ale odwrócił wzrok. Udał, że jej nie widzi. W końcu było już za późno. No, nie? Nie wykorzystał szansy wtedy, nie wykorzysta i teraz. Bo jest już za późno. Ma swoich przyjaciół, kolegów, znajomych. Kto wie, może ma też swojego. Na pewno ma. W końcu ona jest... wyjątkowa. Tylko kretyn nie mógłby tego zauważyć.
Przypomniał sobie jak śmiali się z niej. Idioci! Nie poznają się na pięknie, na inteligencji, na wyjątkowości...
On tez był idiotą. Wiedział o tym. Ona dała mu kiedyś... to było tak dawno, dla niego... zrozumienie. Bogowie! Zrozumienie!
To taki rzadki dar.
Autobus zatrzymał się powoli. Wiedział, że ona pojedzie dalej. Wysiadł jak najszybciej. Nie patrzył w jej stronę. Nie chciał.
Ale jego druga jaźń wołała jej imię... w milczeniu. Stłumiona przez ego i strach.
Był nikim.
Koniec
Gothi Out
PS>Nie zgadujcie kto to, bo ten ktoś nie istnieje.