Człowiek Z Kontynentu

Lord Viqux

Member
Dołączył
29.6.2005
Posty
316
No dobrze... trochę mnie nie było, ale jest następna część. I to nie jest wcale koniec, bo mam plany, jakby to dalej wszystko zrobić.
Chciałem jeszcze daodać słówko; ktoś mi powiedział, że w drugiej części nie opisów, czy jest ich za mało... Tłumacze się: po co mam opisywać byudynek, skoro każdy wie jak wygląda budynek, chodnik? To są sprawy takie codzienne, zwykłe i myślę że nie co opisywać to. Natomiast drzewa, kwiaty, morze, ogólnie przyroda jest na tyle piękna, by ją ubrać w słowa... dlatego opiszę drzewo, a nie opiszę budynku. Mam nadzieję, że łapiecie o co chodzi.
Ale to wszystko nie znaczy, że opisów nie będzie
smile.gif





Zlecenie
-A więc sądzisz, że umiesz polować na dzikie zwierzęta? – spytał Bosper.
Alexis od razu poszedł do tego myśliwego, mieszającego w domu przy głównej ulicy. Chciał jak najszybciej zacząć jakąś pracę, by móc samemu zarobić na swe utrzymanie.
-Tak.
-Ale muszę wiedzieć więcej o tobie…
-Pochodzę z kontynentu.
-Po twoich włosach można się łatwo domyślić. Ludzie z Khorinis nigdy nie noszą długich, czarnych włosów. Już prędzej krótkie. Kontynuuj.
-Przypłynąłem tu łodzią, która się rozbiła podczas sztormu – rzekł Alexis. – Żyję, ale sam nie wiem jak to się stało. Gdy statek mój zatonął, straciłem przytomność. Obudziłem się na statku piratów. Chcieli mi zabrać wszystko co miałem i uczynić niewolnikiem. Ale uciekłem im.
-Greg i jego banda – mruknął pod nosem Bosper. – Niezwykły wyczyn uciec tym morskim szczurom. Znam ich dobrze, bo kiedyś zaatakowali mój statek, przewożący na kontynent wilcze futra. Na szczęście do brzegu nie było daleko, więc wziąłem łódź ratunkową i zwiałem… Te dranie nie są agresywne, nie mordują jak bandyci, ale mają szalonego bzika na punkcie złota. Wielu z nich dało by sobie uciąć prawą rękę, by otrzymać trochę błyskotek. Wariaci.
-Ale wracając do ciebie, panie z kontynentu – myśliwy przeszył Alexisa wzrokiem. – Jeśli chcesz u mnie pracować, musisz przejść próbę.
-Jaką?
-Skoro twierdzisz, że jesteś taki dobry w polowaniu, to przynieś mi 10 wilczych futer i coś extra, na przykład skórę cieniostwora.
-Dobra. Te futra nie będą problemem.
-To nie wszystko – dodał Bosper. – W Khorinis panuje pewien zwyczaj – jeśli chcesz być czeladnikiem u jednego z nas, pozostali muszą wyrazić zgodę. Pozostali to: Matteo kupiec; Harad kowal; Thorben stolarz i Constantino zielarz. Musisz im się spodobać, to zagłosują na ciebie.
-Rozumiem.
-To przynieś mi te futra, ale nie ociągaj się!



Alexis postanowił najpierw uzyskać zgodę u pozostałych mistrzów, nim pójdzie po futra dla Bospera. Skierował się najpierw w stronę kuźni, przy której pracowała dwójka ludzi. Podszedł do potężnie zbudowanego mężczyzny średniego wieku, który właśnie młotem obijał stal.
-Czy ty jesteś Harad, mistrz kowalstwa? – spytał młodzieniec.
-Tak, to ja – odparł kowal, nadal kując broń.
-Chciałbym uzyskać twoją zgodę. Chcę pracować u Bospera.
Harad podszedł do wielkiego, kamiennego koła i zaczął je rozkręcać. Kiedy ów koło nabrało prędkość, Harad zaczął na nim ostrzyć broń. Dopiero wtedy rzekł:
-Musisz mi udowodnić, że potrafisz w walce wykazać się odwagą. Upoluj mi jakieś dzikie zwierze, albo pokonaj orka, to wtedy na ciebie zagłosuję.
-Co konkretnie mam zrobić?
-Przynieś mi broń, czy zbroję orka… Albo trofea jakiegoś dzikiego zwierza.
-Może być troll?
Harad zaczął się śmiać.
-Chłopcze, trolla nie zabijesz. Jesteś za młody.
-Zobaczymy – odparł Alexis i odszedł.
Naprawdę zamierzał zabić trolla.


Teraz już zostało mu tylko dwóch. Spytał przechodzącego strażnika miejskiego, gdzie może znaleźć kupca Mattea.
-Widzisz ten dom, po prawej? – spytał odziany w czerwoną zbroję mężczyzna, wskazując na drewniany budynek, zbudowany naprzeciw sklepu Bospera. Wywieszona przed drzwiami była tabliczka z kilkoma butelkami, czy czymś podobnym.
-Tam mieszka kupiec Matteo. Uważaj na niego, bo ma wpływy w mieście. A po co chcesz do niego iść? – dopytywał się strażnik.
-Nie twój interes – odwarknął Alexis, zdenerwowany namolnością mężczyzny. Jak można być tak wścibskim człowiekiem? Na kontynencie każdy żył własnym życiem, nikt nie pytał się nikogo „a gdzie idziesz?”, „a dokąd to?”, „czego tu szukasz?”. Tutaj strażnicy miejscy wpychają się do wielu nie swoich spraw.
-Nie zadzieraj ze mną – przestrzegł go mężczyzna. – Możesz pożałować, jeśli nie będziesz w stosunku do mnie bardziej uprzejmy.
-Ale się boję – zadrwił Alexis. – Ciekawe, co może mi zrobić taki pies jak ty?
To się stało w ciągu sekundy. Rozzłoszczony strażnik wyciągną miecz i zaatakował młodzieńca. Ten za to odskoczył szybko w bok i wyciągnął swój. Blask słońca odbił się w magicznym mieczu, który błyszczał i odbijał światło, które rzucało słońce.
Strażnik jednak był zbyt rozzłoszczony, by zważać na to, że świetny miecz jego przeciwnika świadczy niewątpliwie o wysokiej klasie młodego wojownika. Nie zważając na nic, zamachnął się, chcąc uderzyć w korpus. Alexis był jednak zbyt doświadczony i szybki, by mogło go to zaskoczyć. Zablokował cios i z obrotem ciął od dołu, a zdezorientowany strażnik odskoczył do tyłu. Teraz dopiero zrozumiał, że w tej walce nie ma szans. Młodzieniec panował nad swą bronią tak szybko i sprawnie, a jego miecz był bardzo długi.
Przerażony strażnik stał nieruchomo z bronią w ręku, niewiedzą co począć. Wtem nagle Alexis złapał swoją broń obiema dłońmi i wykorzystując zamach całego ciała uderzył… nie w strażnika… lecz w jego miecz, który natychmiast pod siłą ciosu wyrwał się z ręki mężczyźnie i uderzył o najbliższą strażniczą wieżę. Wtedy pękł z okropnym trzaskiem.
Wszyscy, którzy oglądali walkę byli oszołomieni i zdumieni. Alexis, nie zważając na ich zdumione spojrzenia, ruszył w stronę domu kupca Matteo, by uzyskać jego zgodę.
-Witam – powiedział, wchodząc do sklepu, który wskazał mu, pokonany przed chwilą strażnik.
-Witaj młodzieńcze – rzekł mężczyzna, stojący za ladą w swoim domu. – Nazywam się Matteo, sprzedaję artykuły bardzo różne, od zbroi, po jedzenie. Chcesz coś kupić?
-Właściwie to przyszedłem po twoją zgodę – powiedział niepewnie Alexis. – Pieniędzy za bardzo nie mam. Dlatego chcę pracować dla Bospera. On mówi, ze musisz się na to zgodzić, ty i pozostali mistrzowie. Co mam zrobić, by uzyskać twoją zgodę?
Matteo zamyślił się. Zastanawiał się, czy ufać temu młodzieńcowi. W końcu rzekł:
-Mam dla ciebie robótkę. Jeśli jesteś uczciwy, zyskasz moją zgodę, jeśli nie, pożałujesz.
-W czym rzecz?
-Masz pójść do lichwiarza Lehmara i oddać mu mój dług. Dam ci pieniądze. Ale jeśli dasz nogę z moją kasą, to zapewniam cię: wyślę wszystkich strażników miejskich by cię dorwali i przywlekli do mnie. Od razu mówię, że nie będą specjalnie uprzejmi.
-Zgadzam się.
Matteo dał mu odliczone 350 złotych monet.
-Idź do niego i wróć za chwilę. Z kartką od Lehmara. Chcę mieć pewność, że spłaciłeś mój dług.


Alexis od razu poszedł do Lehmara. Ten bardzo zdziwił się na jego widok.
-Tak szybko oddajesz kasę? – spytał. – Pożyczyłeś ledwie kilka godzin temu.
-Ja…
-A, co mnie to obchodzi. Dawaj kasę i do widzenia, chyba, że masz coś jeszcze do powiedzenia…
-Stop! – krzyknął poirytowany tym wszystkim Alexis. – Zamknij się na chwilę i daj mi skończyć!
Lehmar tylko uśmiechnął się szyderczo.
-Nie przyszedłem spłacić swojego długu – rzekł Alexis. – Matteo dał mi forsę, bym ci oddał. Te 350 monet, to dług Mattea – rzucił mu wielką sakwę. – A teraz dawaj kwitek, spieszę się.
-Jak sobie chcesz – mruknął Lehmar. – Wyjął swą rachunkową księgę i przekreślił w niej coś, a potem zapisał szybko, po czym wyrwał całą stronę. Dał ją Alexisowi.
-Masz – powiedział. – Zanieś to Matteo.
-No wreszcie. Do zobaczenia.


Po uzyskaniu zgody Mattea, młodzieniec skierował się w stronę mieszkania Constantino.
-Cześć – rzekł na wstępie. – Mam dla ciebie prośbę.
-Co chcesz?
-Przyszedłem po twoją zgodę, mistrzu.
-Nie ma sprawy – odparł Constantino.
-Dzięki. – Alexis odetchnął z ulgą i uśmiechnął się.
-Nie ciesz się tak – rzekł ponuro zielarz.
Uśmiech na twarzy młodzieńca nieco przyblakł.
-Coś się stało? – spytał z niepokojem.
-Tak. Chcesz pracować dla Bospera, czyż nie?
-No…
-No to musisz uzyskać zgodę pozostałych mistrzów, wiesz o tym.
-Tak. Nie byłem tylko u Thorbena.
-No i w tym cały problem – mruknął Constantino. – Widział twoją bójkę ze strażnikiem miejskim. Ten stolarz gardzi przemocą. Możesz mieć z nim problem.
-Ale… jak to?
-Wieści w Khorinis szybko się rozchodzą.
Alexis zacisnął pięści ze złości.
-No to co mam zrobić, do jasnej cholery? – spytał ostro.
-Nie wiem. Wymyśl coś.
-No jasne, wymyśl coś!
-Ja ci nie pomogę… Ale ciesz się, że ostrzegłem cię, zanim było za późno. Gdybyś do niego teraz poszedł, zostałbyś wywalony za drzwi. Gubernator dobrałby ci się do skóry… Radzę ci od razu pójść do dowódcy straży miejskiej.
-Dzięki – przerwał mu Alexis i wyszedł.


Od razu poszedł do koszar.
-Gdzie znajdę dowódcę straży miejskiej? – spytał dziwnego człowieka, który sprzedawał na placu tytoń.
-Ach, zwą go Wulfgar – rzekł mężczyzna. – Jest tam, gdzie być powinien… – oznajmił śpiewnym tonem i wciągnął w płuca zielony dym.
-Czyli gdzie?
-Ach, cierpliwości chłopcze…
-Dowiem się od ciebie gdzie jest ten Wulfgar, czy nie?
-Ach, te młode, nieokiełznane umysły – westchnął człowiek. – Za moich czasów…
-Dobra, zamknij mordę. – Alexis odwrócił się i odszedł.


Po kilku minutach błądzenia po mieście wreszcie trafił dużego budynku, gdzie kilku strażników trenowało pod czujnym okiem dobrze zbudowanego mężczyzny, w ciężkiej, złoconej zbroi, identycznej, do tych, którzy mieli strażnicy na kontynencie. Podszedł do niego, pewny, że stoi przed nim Wulfgar. Strażnik pierwszy się odezwał.
-To ty jesteś tym człowiekiem, który sprowokował bójkę ze strażnikiem, a potem zniszczył mu miecz?
Alexis stracił dobry humor. Pomyślał, że zaraz będzie musiał zapłacić grzywnę, za zakłócanie porządku publicznego.
-Tak, to ja – mruknął.
-Mam dla ciebie propozycję – rzekł Wulfgar poważnym tonem.
Alexis nadstawił uszu.
-Słucham?
-Chcę, żeby było to jasne – musi to pozostać między nami.
-Rozumiem.
-Dlatego pójdziesz teraz ze mną. – Wulfgar zabrał do jakiegoś pomieszczenia, w którym stał jeszcze jeden strażnik. – Odejdź – powiedział mu. Mężczyzna wtedy odszedł bez słowa na zewnątrz. Alexis rzekł do Wulfgara:
-Powiesz mi wreszcie o co chodzi?
-Teraz tak – odparł Wulfgar. – Nie zapłacisz grzywny za pobicie strażnika, ale musisz coś dla mnie zrobić. Świadkowie walki twierdzili, że świetnie władasz mieczem. Nie obchodzi mnie kim jesteś, ale mam dla ciebie misję, którą musi wykonać człowiek, potrafiący dobrze walczyć. Będzie to dla ciebie szansa, na wykazanie się. Rozumiesz?
-Do rzeczy.
-W Khorinis mieszka pewien człowiek – zwą go Diego. To mój zaufany człowiek. Musisz go odnaleźć.
-Tak po prostu?
-Tak, lecz to nie takie proste. Został on porwany przez bardzo niebezpiecznych ludzi. Oni chcą utworzyć w mieście tajną organizację, zajmującą się handlem zielem, ściąganiem długów, zabijaniem na zlecenie. Nie wiem, gdzie oni są, ale wiem, kto może coś o tym wiedzieć. Nie pójdę do niego, bo wszyscy wiedzą, że jestem strażnikiem. Ale ty jesteś tu nowy. Możesz udawać, że chcesz do nich dołączyć. Tylko wtedy możesz dotrzeć do szefa tej bandy. Będziesz musiał go zabić.
-Dlaczego porwali Diega?
-Jest to człowiek, który zna tu wszystkich, ma wszędzie kontakty. Będzie mógł im powiedzieć, kto lubi zabijać, kto jest dobrym złodziejem, do kogo mają się skierować po zlecenia. Uratuj go i sprowadź do mnie.
-Jak go rozpoznam?
-To wysoki, chudy człowiek ze śniadą cerą. Ma włosy związane w kucyk. Jest bardzo charakterystyczny, powinieneś go poznać jak zobaczysz jego portret – mówiąc to wyciągną z kieszeni kartkę papieru, na której był namalowany jakiś człowiek. Diego.
-Dobra – rzekł Alexis. – Podejmę się tego zadania. Do kogo mam się zwrócić?
-W knajpie jest koleś, imieniem Nagur. Wszyscy wiedzą, że nieciekawy to typek. Porozmawiaj z nim. Myślę, że miejscowy barman też coś wie.
-Dobra, wezmę się jutro do roboty.
-Bylebyś długo nie zwlekał.
-Ma się rozumieć. Ale najpierw mi powiedz, gdzie mogę spać.
-Tu, w koszarach. Ale już chcesz się położyć? Słońce jeszcze nie zaszło.
-Jutro czekam mnie ciężki dzień.

Oceńcie od 0 do 10:
dialogi
styl
język (czy przyjemnie się czyta)
opisy
fabuła
całość
Z góry dzięki!
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
Dalsz część również jest dobra... Fabuła bardzo ciekawa. Opisy walki całkiem dobre. Błędów jako takich nie zauważyłem. Jezyk prosty i zrozumiały...

dialogi- 7/10 czegoś im brakuje ale nie są złe
styl 9/10
język (czy przyjemnie się czyta) 9+10
opisy 6/10 nie było ich zbyt wiele... Mogłes opisać koszary(to dość charakterystyczny budynek który można przedstawić w bardzo ciekawy sposó
cool.gif

fabuła 9/10 Jest ciekawa ale nie porywa
całość -8/10 Jest dobrze ale zawsze może być lepiej.
 

Vojtas

New Member
Dołączył
30.4.2005
Posty
18
Siemanko. No no opowiadanie niczego sobie: robudowane i ciekawe, ale nie bede przedluzal i biore sie za ocene ( nie bedzie sie ona znacznie roznila od oceny moich poprzednikow)

dialogi - 8/10 (sa dobre, ale jak stwierdzil moj poprzednik - czegos im brakuje. Jezeli cie to zainteresuje to ja bym ci radzil utrzymac klimat calej akcji po przez sporadyczne archaizmow i zrezygowania z takich wyrazow jak np.: kasa lub forsa
styl - 9/10
język -9/10 czyta sie bardzo fajnie, jednak sa drobne bledy
opisy - 7/10 nie było ich zbyt duzo widac, ze postanowiles skupic sie bardziej na akcji
fabuła - 8/10 (jest ok, ale moglo by byc wiecej akcji, a jak juz sie cos dzieje to rozpisz to troche, nie boj sie pofantazjowac

całość - 8/10

Pozdrawiam i czekam na dalszy ciag.
ph34r.gif
 

<INOS>

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
457
Ok to teraz moja kolej. Nie lubie opowiadań na czymś co już jest np. na Gothicu czy Lotr. To mnie lekko wkurza. Ale skoro już takie opowiadanko piszemy to starajmy się opisywać wszystko inaczej , tak jak my sobie coś wyobrażamy.
A w tym opowiadaniu nie opisywałeś wszystkiego bo Ci co grali w Gothica wiedzą jak wszyscy wyglądają. I tu popełniłeś duuży błąd.
Dlatego oceniam opowiadanie na 7/10 bo napisałeś świetne dialogi.

QUOTE -Dobra, zamknij mordę. – Alexis odwrócił się i odszedł.

To było spoko!!!
laugh.gif
laugh.gif
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Opowiadanie fajne, tylko że wcześniejsze części były lepsze.

dialogi: 6/10
styl: 9/10
język: 8,5/10
opisy: 6/10
fabuła: 9/10
ogólnie za tę część: 7,5/10

całość: 8,5/10

NaRka
 

Lord Viqux

Member
Dołączył
29.6.2005
Posty
316
Dobra, ludziska następna część została opublikowana, nic tylko czytać!


Śledztwo
-Czego tu? – warknął obdartus.
Alexis rano wstał, zjadł śniadanie i od razu skierował się do knajpy w porcie. Zatrzymaj go jednak jakiś typek z bliznami na twarzy.
-Kim jesteś? – spytał młodzieniec.
-Moe – odparł człowiek.
-Chcę wejść – rzekł. – A co, nie widać?
-Nie tak szybko. Dasz mi najpierw 100 sztuk złota.
-Chyba śnisz.
-Tyle kosztuje wejściówka.
-Ty ją sobie chyba wymyśliłeś, co?
-Jakbyś zgadł – mężczyzna uśmiechną się zjadliwie. – No cóż… Jeśli nie chcesz zapłacić wejściówki, to .... – Mówiąc to zaatakował, wyjmując swoją drewnianą pałkę. Alexis, który zupełnie się tego nie spodziewał, nie zareagował i otrzymał solidny cios w brzuch. Wygiął się, a wtedy mężczyzna uderzył go w plecy. Młodzieniec upadł na ziemię.
-Już nie jesteś taki mądry, prawda?
Alexis krztusząc się i dławiąc stanął na drżących nogach.
-Ty draniu – powiedział. – Pożałujesz – z tymi słowami wyciągnął miecz. – Teraz też jesteś taki mocarz?
Szyderczy uśmiech obdartusa nieco przygasł, gdy zobaczył miecz młodzieńca. Jednak nie zamierzał poddać się bez walki.
Alexis, widząc zwątpienie w oczach przeciwnika, natychmiast skoczył ku niemu. Nie chciał zabijać go, dlatego zamiast uderzyć ostrym końcem swej broni, rąbnął go głowicą miecza po kolanach. Obdartus jęknął z bólu i padł na ziemię. Alexis poczęstował go jeszcze kilkoma kopniakami brzuch. „Nikt nie będzie bezkarnie ze mną zadzierał” – pomyślał, wchodząc do knajpy.
Znalazł się w niezbyt miłym, rozgrzanym i rozświetlonym wątłym blaskiem ognia pomieszczeniu. Było duszno, a dwie słabe pochodnie rzucały na ściany słaby półmrok, przez co w środku panował cień. Na ścianach owego baru wisiało kilka obrazów, które tonęły w mroku. W knajpie panował spokój i cisza, zakłócana tylko przez huk fal obijających się o nabrzeże. Było tylko dwóch ludzi – człowiek, sprzątający podłogę (chyba barman) i wysoki, chudy mężczyzna, siedzący na stołku obok okrągłego, małego stolika. Popijał z butelki wino i wpatrywał się tępo w przestrzeń.
Alexis podszedł do barmana.
-Witaj – rzekł.
-Co podać?
-Dzięki, na razie nic. Potrzebuję informacji…
Na twarzy barmana pojawił się pokrętny uśmiech.
-Informacje kosztują.
-Ile? – zapytał ze zgrozą młodzieniec.
-Po dyszce za sztukę.
-Niech ci będzie, pijawko. – Alexis wyjął z sakwy odliczone dziesięć monet. – Chcę zarobić. Szukam kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc… jakieś specjalne zlecenia. Rozumiesz?
-Taak – odparł barman przyciszonym głosem. – Słuchaj, ten typ, który tu siedzi to Nagur – wskazał na mężczyznę lekkim skinieniem głowy. – Wiadomo, że on zna się na takich brudnych sprawach. Problem polega na tym, że jeśli u niego chcesz zarobić, to on nie przyjmie cię z ulicy. Musisz mu powiedzieć, że przysłał cię Atilla.
-Atilla?
-To jego kumpel. Jeśli chcesz z nim pogadać, to wyjdź z knajpy, pójdź w lewo, w stronę burdelu. Dalej, wzdłuż portu będzie stoisko Halvora, on sprzedaje ryby. Za jego domem znajdziesz Atillę. Tylko uważaj… to niebezpieczny koleś.
-Dobra, dzięki za wieści.
-Te wszystkie informacje kosztują 40 monet.
Alexis nie kłócił się. Dał mu kasę i poszedł za dom Halvora.
-Kogo my tu mamy? – spytał Alexis.
Doszedł wreszcie na miejsce. Człowiek odziany w grubą, zwierzęcą skórę stał za domem Halvora, odwrócony tyłem. Słysząc głos nieznajomego odwrócił się. Miał bandycką, smagłą i chytrą twarz, był wysoki i potężnie zbudowany. Na plecach nosił drewnianą kuszę, zaś przy boku miał przepasany dosyć duży topór. Ten człowiek budził z pewnością respekt.
-Czego tu chcesz? – spytał. Z jego miny można było wywnioskować, że nie jest zachwycony odwiedzinami Alexisa.
-Mam do ciebie sprawę.
-Ach, tak?
-Pewien człowiek powiedział mi, że mogę tu znaleźć niejakiego Atillę. Wiem, że jesteś to ty. Wiem też, że nie jesteś zbyt łagodny, a to oznacza, że możesz mi zlecić jakąś „specjalną” robótkę? Chcę zarobić…
-Jesteś tu nowy?
-Wczoraj przybyłem na wyspę.
-No dobra. Chodź ze mną.
Uśmiechnął się dziwnie i wyszedł spomiędzy budynków. Alexis podążył za nim. Poszli do knajpy, z której akurat wyszedł jakiś człowiek.
-Cześć Nagur – rzekł Atilla. – Mamy rekruta.
-To dobrze – odparł mężczyzna, nazwany Nagurem, nie patrząc na niego. – Posłuchaj mnie – zwrócił się do Alexisa. – Teraz pójdziemy w pewne miejsce, ale nie mów nic, nie zadawaj pytań, dopóki tam nie dojdziemy. Zrozumiano?
Alexis kiwnął głową.
-Pójdź za nami. – powiedział Atilla.
Dwóch mężczyzn wyprowadziło go z dzielnicy portowej, udali się w stronę jakiejś gospody. Była tam jakaś kobieta, a gdy Nagur wszedł do środka, otworzył kluczem jakieś drzwi i wprowadził do nich Alexisa, nawet nie drgnęła. Schodzili stromym chodnikiem w dół, aż po kilku krętych zmianach kierunku, stanęli w ciemnym, bardzo słabo oświetlonym pomieszczeniu. Stała tu kuchenka, kilka łóżek, do ścian przymocowane były pochodnie. Wszystko stare i obskurne sprawiało, że gęsia skórka wstępowała na ciało, gdy się weszło do zimnego pomieszczenia, bardzo słabo ogrzewanego przez zapalony kominek w rogu pokoju. Ściany, pokryte pajęczyną i wilgotne, były pokryte mchem tu i ówdzie, a Alexis miał wrażenie, że gdzieś blisko słyszy szum morza, obijający się o kamienne ściany.
-Gdzie my jesteśmy? – spytał z niepokojem.
Dopiero teraz zobaczył jakąś kobietę w krótkich włosach, siedzącą w głębokim, czerwonym fotelu. Fotel był przy kamiennym wejściu do dalszych korytarzy pomieszczenia, zaś przy kuchence stał dziwny człowiek, z wąsami i czarnymi włosami. Alexisa uderzyło to, że ci ludzie są wysocy, jest ich wielu, a co najgorsze – byli uzbrojeni w długie miecze.
-Co się dzieje, do cholery? – zapytał przysuwając się pod ścianę.
-Czy ty myślisz, że ufamy pierwszemu lepszemu człowiekowi, który do nas przyjdzie? – zakpił Atilla. – Chyba nie uważasz, że od razu byśmy cię przywitali w szeregach? Nie… jesteś bardzo naiwny… Ktoś mądrzejszy nie pakował by się w miejsce, które się nie zna, w dodatku z dwoma podejrzanymi typami…
-Teraz nie uciekniesz – szepnął ochryple Nagur. Wyciągnął mały miecz i zbliżał się do młodzieńca.
-Ej, chyba nie zamierzasz…
-Zamierzam.
W tym momencie zaatakował go, ciął mieczem od góry. Alexis odruchowo sięgnął po miecz i zablokował cios, momentalnie przechodząc do kontrataku, ale Atilla błyskawicznie zdjął kusze z pleców i załadował ją. Mistrzowsko wycelowany bełt, trafił młodzieńca w nadgarstek, którym chłopak trzymał miecz. Krzyknął z bólu, wyraźnie czując, jak metalowy, ostry koniec przebija mu skórę i wbija się w ciało w dłoni. Ostrze z rudy z głośnym brzdękiem uderzyło o kamienną posackę.
-Stop!! STOP!!! – rozległ się nagle znajomy głos.
Alexis, zakrwawiony, z bełtem wbitym w dłoń, spojrzał z nadzieją na korytarz, z którego pochodził głos. Nagle do pomieszczenia wpadł człowiek w średnim wieku z długimi białymi włosami, ściągniętymi z tyłu w kucyk.
-Ramirez! – zawołał Alexis.
Ramirez podszedł do Nagura i odepchnął go od młodzieńca.
-Co tu się dzieje? – rzucił ostro w stronę kobiety, siedzącej w fotelu.
-A co mnie to obchodzi? – żachnęła się.
-Cassia! – warknął Ramirez.
-No dobra….– westchnęła kobieta. – Nie wiem, o co im chodzi. Nic konkretnego nie powiedzieli… spytaj Atillę. On miał najwięcej do powiedzenia.
Ramirez spojrzał pytającym wzrokiem na Atillę.
-Daj mi spokój – mruknął. – On chciał nas wrobić. Gadał o jakimś specjalnym zleceniu, że chciałbym mieć robotę…
-To nie znaczy, że chce nas wrobić! – krzyknął Ramirez.
-A co ty tak go bronisz? – syknął Atilla. – Przecież teraz, to on już wie gdzie jesteśmy, może nas wydać…
-Znam go! Nic nie daje prawo wam zabijać, kogo chcecie! – krzyknął Ramirez do Nagura i Atilli. – Nie możemy na siebie uwagi zwracać, już i tak straż węszy! Mam was dość, kretyni! Nie mogę wytrzymać z waszymi tępymi łbami, które myślą tylko o forsie! A teraz won stąd! No już!
Atilla i Nagur powoli wyszli. Obaj byli wściekli. Z zaciśniętymi szczękami poszli w górę, rzucając przez ramię wściekłe spojrzenia.
Ramirez walnął pięścią w ścianę.
-Mam dość tych sukinsynów – syknął do Cassi. – Trzeba się ich pozbyć.
-Żartujesz? – kobieta, do tej pory spokojnie siedząca na fotelu poderwała się. – Jeśli spróbujesz ich zabić, pożałujesz!
-A ty nie masz ich dość?
-Mam, ale potrzebujemy jak najwięcej ludzi i…
-Dobra, zrozumiałem – niecierpliwie przerwał jej Ramirez i zamyślił się, podparłszy łokieć o kamienną kolumnę, chcąc wreszcie chwilę pomyśleć w spokoju. Nie było mu to jednak dane. Po chwili między jego myśli wepchnęła się Cassia, pytając natarczywie:
-Co z nim? – wskazała podbródkiem na Alexisa, który jęczał z bełtem wbitym w dłoń.
Ramirez spojrzał na niego uważnie. Młodzieniec był bardzo blady i miał nieprzytomne spojrzenie, które miotało się we wszystkie strony.
-Cholera… – mruknął do siebie. – Młody stracił dużo krwi… Hej, możesz sam chodzić? – spytał, podchodząc do młodzieńca.
-Tak – wydyszał Alexis. Ledwo utrzymywał się na nogach, a gdy zaczął wchodzić na górę, zrobiło mu się niedobrze. Zachwiał się.
-Spokojnie…
Ramirez, podtrzymując go, wyprowadził z piwnicy na powierzchnię. Młodzieńcowi lepiej się zrobiło, gdy wreszcie odetchnął świeżym powietrzem. Było całkiem ciepło, słońce świeciło jasno, ogrzewając powietrze, ale powiewał chłodny wiatr, który dawał wytchnienie. Na placu, w którym się znaleźli kręciło się sporo osób, południowa pora i piękna pogoda wyciągała ludzi, którzy chcieli się nacieszyć ładną pogodą. Wszyscy patrzyli się z ciekawością na Alexisa, którego podtrzymywał w pozycji stojącej Ramirez. Nawet człowiek na drewnianym podeście, który czytał dla zebranych jakieś nowe zarządzenie, przerwał, by spojrzeniem ogarnąć to, na co ludzie tak zwrócili uwagę.
Po kilku minutach Ramirez, który starał się nie zwracać uwagi na pytające spojrzenia obywateli, dociągnął Alexisa do mieszkania Constantina.
-Co znowu…? – zapytał zielarz, widząc, jak mężczyzna dosłownie wnosi młodzieńca do jego domu. – O co chodzi?
-Nie widzisz? – warknął Ramirez, kładąc ostrożnie na łóżku młodzieńca. – Wyjmij ten bełt z jego dłoni i zaprowadź go do porządku. Stracił dużo krwi…
Były to ostanie słowa, które usłyszał Alexis, zanim zemdlał.


Alexis leżał na małym, niskim łóżku. Był owinięty kocami, leżał i leżał, nie myśląc co tu robi, ledwo zdając sobie sprawę, że kilka godzin temu prawie by umarł. Słyszał nad sobą różne głosy, ale ich nie słuchał, do czasu, gdy padło jego imię.
-Kiedy będzie zdrowy?
-Musi poleżeć ze dwa dni, zanim ręka będzie w pełni sprawna…
-A kiedy się obudzi?
-Powinien za chwilę. Rośliny uśmierzające ból powinny już zacząć działać…
Alexis otworzył oczy.
Natychmiast rozpoznał pomieszczenie, w którym leżał. Dom Constantina, zielarza, który ostatnio uleczył mu nogę. Koło drzwi wejściowych siedziało dwóch mężczyzn, rozmawiających półgłosem.
-Hej, Ramirez! – szepnął młodzieniec, próbując wstać z łóżka. – Co się dzieje, możesz mi wyjaśnić?
Ramirez ucieszył się widząc, że się obudził.
-Świetnie – rzekł. – Jak się czujesz?
-Nienajgorzej.
-Jak ręka?
Alexis spojrzał na swą dłoń. Na skórze widniało głębokie rozcięcie, ale bełta w ranie nie było, tylko zielone ślady po wtarciu jakiejś rośliny. Każdy ruch palcami sprawiał mu ból, ale przynajmniej czuł, że jest lepiej.
-Czy będzie kiedyś w pełni sprawna? – spytał.
-Tak, za kilka godzin – odparł szarpiąc brodę Constantino. – Ale musisz się oszczędzać, bo możesz ją nadwyrężyć… bardzo łatwo pogorszyć jej stan, zwłaszcza gwałtownym ruchem.
-Dobra, będę uważał – wstał chwiejnie i oparł się o ścianę.
-Musisz pójść się wyspać – powiedział Constantino. – Jest już po zachodzie słońca, rano będziesz mógł normalnie chodzić.
-Ok. Dzięki, na razie.
Kiwnął głową i wciąż opierając się o ścianę wyszedł z domu alchemika. Ramirez poszedł za nim, i gdy tylko wyszli na powietrze, wziął Alexisa na stronę.
-Po co tam łaziłeś? – spytał ostro. – Po cholerę łaziłeś za Atillą i Nagurem? Odbiło ci? Przecież wiadomo, że to ciemne typy!
Młodzieniec zamyślił się. Nie wiedział, czy powiedzieć mu o zadaniu od Wulfgara. Przecież Ramirez mógł pogorszyć jego sytuację, gdyby należał do tej bandy, którą trzeba rozbić, a na to wyglądało, w końcu miał nad nimi jakąś władzę.
-Powiesz mi czy nie? – zapytał Ramirez, widząc, że Alexis się waha.
Alexis uznał, że w końcu ma wobec Ramireza dług wdzięczności za uratowanie życia. Powinien chociaż być wobec niego szczery. Opowiedział mu o bójce ze strażnikiem i Wulfgarze, który zlecił mu zadanie i konieczności uratowania Diego.
Ramirez odetchnął z ulgą, jak to usłyszał.
-Jeśli myślisz, że Atilla, Nagur, Cassia i ja jesteśmy w tej bandzie, której szukasz, to się mylisz. Ale – dodał widząc, że Alexis otwiera usta – masz szczęście. Wiem o kogo ci chodzi, bo my utrzymujemy z nimi kontakt.
Alexis ożywił się natychmiast.
-Powiedz wszystko dokładniej i konkretniej, jeśli możesz.
Ramirez westchnął, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć.
-No dobra – rzekł w końcu. – Ale nie mów nikomu, nawet Wulfgarowi o tym, co ci teraz powiem.
-Masz moje słowo, ale mów wreszcie.
-My – zaczął Ramirez. – Znaczy Cassia, Atilla, Nagur i ja jesteśmy gildią złodziei, jedyną, która jest w Khorinis. Okradamy głównie górne miasto, wiesz, tam są sami bogaci ludzie. Ale pewnego dnia Atilla przyprowadził dziwnego kolesia i oznajmił, że będzie w Khorinis druga gildia, ale zajmująca się czymś innym, a mianowicie: handlem zielem, zabójstwami na zlecenie, ściąganiem długów, zastraszaniem i tego typu właśnie brudną robotą. Współpracujemy z nimi.
-Czyli?
-Oni dają nam ziele za kasę, my im dajemy nazwiska ludzi, którzy chcą coś komuś zrobić, zemścić się i tak dalej. Pomagamy im, oni nam za to płacą.
-A Diego?
-Słyszałem, jak Atilla mówił, że ostatnio kogoś porwali, ale czy to był on…
-Zakładamy, że to był on.
-Jak chcesz. No więc powiedziałem ci już wszystko.
-Nie wszystko… gdzie ich mogę znaleźć?
Twarz Ramireza nieco się wydłużyła.
-Zwariowałeś? – spytał z powagą. – Ich jest z dziesięciu, w dodatku mają swoją jaskinię, która jest dobrze, bardzo dobrze strzeżona. Ta jaskinia jest za murami miasta, w lesie, otoczona przez rozmaite dzikie zwierzęta… w życiu się tam nie dostaniesz, byłoby to samobójstwo.
-To jak się z nimi spotykacie? Przecież muszą wam jakoś dawać ziele.
-O to musisz spytać Atillę.
-Taaak, na pewno mi powie – zakpił Alexis.
-Ja tylko wiem gdzie jest wejście do tej jaskini, ale udanie się tam to samobójstwo…
-Nie dla mnie – zniecierpliwił się Alexis. – Wskaż mi na mapie, gdzie jest ta jaskinia, a o resztę się nie martw – mówiąc to wyjął mapę.
Ramirez zawahał się.
-O co chodzi? – spytał Alexis.
-Tylko o to – odparł Ramirez – że jak ich zabijesz, wiele na tym straci moja gildia, w tym ja. Nie opłaca się…
-Daj spokój – prychnął młodzieniec. – Czy nie chciałbyś zemścić się na Nagurze i Atilli za ich kretyństwo? Nie chciałbyś zetrzeć im te głupie uśmieszki z twarzy? Wyobraź sobie, jacy będą wściekli.
Ramirez uśmiechnął się lekko na samą myśl.
-Dobra – rzekł w końcu. – Masz rację, to idealna okazji by ich trochę ostudzić. Ta jaskinia jest tutaj – wskazał na mapie miejsce pomiędzy skałami. Możliwość dojścia była jedna: przedrzeć się jakoś przez całą gęstwinę leśną i przy okazji przeżyć.
-Aha.
-Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? – spytał Ramirez.
-Tak… – odparł Alexis. – Wspominałeś, że jesteś złodziejem, no nie?
-Zgadza się.
-No to mam do ciebie prośbę. Weź skombinuj mi jakiś niezły łuk, potrzebny mi będzie w walce z potworami w lesie. Dasz radę?
-Myślę, że tak – odparł Ramirez. – Najlepsze łuki ma Bosper. Od niego pożyczymy.
-Eee… tak… Bosper… mój przyszły pracodawca – wyjąkał Alexis.
-Chcesz u niego pracować?
-Szybko łapiesz. Nie chcę go okradać…
-Nie ma problemu. Po prostu łuk mu potem oddasz.
-Oddam? Tak sobie wejdę do jego sklepu i powiem: „Dzięki za łuk przyjacielu, pożyczyłem go na trochę, ale teraz zwracam”.
-Nie. Wciśniesz mu bajeczkę, że go znalazłeś w jaskini.
-To będzie podejrzane…
-Nie, jeśli sprawę odpowiednio rozegrasz. Najpierw skierujesz się do Wulfgara, który na pewno będzie wiedział o kradzieży. Powiesz mu, że znalazłeś ten łuk w jaskini tych ludzi, których miałeś zabić.
-Aha. – Alexis uśmiechnął się. – To dobry plan. Dzięki za radę.
-Nie ma sprawy.
-To ja się zbieram… – rzekł młodzieniec. – Już późno, a mnie cholernie łeb boli. Te wrażenia mnie wykończyły.
-No to trzymaj się - Ramirez poklepał go po ramieniu i odszedł w stronę dzielnicy portowej.
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
Dalsza część również ciekawa... błędów nie zauważyłem... Dobrze się czyta... ciekawa fabuła, dobre dialogi i niezłe opisy walk... Mam nadzieje że szybko napiszesz ciąg dalszy bo jestem ciekaw jak Alexis poradzi sobie z "gildią zabójców"


dialogi 9/10
styl 9/10
język (czy przyjemnie się czyta) 10/10
opisy 8/10
fabuła 9+/10
całość 9+/10
błędy 10/10
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
No ładnie ładnie
smile.gif

W poprzedniej części zauważyłem błąd że miecz się dwa razy (powtórzenia koło siebie) "świeci" i odblaskuje
biggrin.gif
Zalecam ci po napisaniu przeczytanie całości, wtedy część błędów wyłapiesz. Narazie całkiem nieźle ^^
Notka: 7.5 / 10
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
Hejże hej!!
Ej stary ale jesteś upierdliwy
biggrin.gif
...

Dialogi: 9/10
Styl: 8/10
Język: 9/10
Opisy: 7/10 nadal czegoś brak
Fabuła: 9/10
Błędy: 9,5/10
dodatkowy plus: walory, podobał mi się ten moment:

QUOTE -Oddam? Tak sobie wejdę do jego sklepu i powiem: „Dzięki za łuk przyjacielu, pożyczyłem go na trochę, ale teraz zwracam”.

Całość: 8,5/10

Nie był zbyt rewelacyjny moment walki z Moe, uderzenie tym nieostrym miejscem miecza po nogach, czyli głowicą.\

NaRka
 

Roioan

Member
Dołączył
20.7.2005
Posty
424
Baaardzo fajne opowiadanko świetne dialogi i opisy walk całkiem spore dlatego wielki plus dla ciebie.

10/10 całość
10/10 opisy
10/10 dialogi
9/10 język
to tyle
pisz dalej bo naprawdę świetne
 

<INOS>

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
457
QUOTE Dwóch mężczyzn wyprowadziło go z dzielnicy portowej, udali się w stronę jakiejś gospody. Była tam jakaś kobieta, a gdy Nagur wszedł do środka, otworzył kluczem jakieś drzwi i wprowadził do nich Alexisa, nawet nie drgnęła.

To jedyne powtórzenia jakie udało mi się znaleźć.
Co do reszty nie mam zastrzeżeń chociaż, troche głupie było to jak tępą stroną miecza rozciął nogę. Chyba na mieczu nie ma tępej strony tak jak na nożu kuchennym??
blink.gif


Co mi się podobało:
Świetne dialogi
Bardzo dobre opisy (mało
sad.gif
)

Nie podobało mi się:
Za mało opisujesz wyglądu ludzi z którymi spotyka się główny bohater.
hmmm... aha
cool.gif
mało jest opisów pomieszczeń gdzie toczy się akcja

To tyle bo nie będe oceniał opowiadania jak narazie.
 

Lord Viqux

Member
Dołączył
29.6.2005
Posty
316
Dobra, jest następna część opowiadanka. Myślę, że siętrochęróżni od pozostałych. Jest dużo opisów walk i przyrody, myślę, że będziecie zadowoleni
smile.gif



Las



Słońce właśnie się podnosiło, jego jasna postać rozświetlała białe, rzadkie chmury na wschodnim niebie. Na trawie rosnącej wokół budynków błyszczała jeszcze rosa, odbijając pierwsze promyki światła. Chłodny, wiosenny poranek rozświetlał noc, a z okolicznych domów już rozlegały się poranne głosy i ziewania niewyspanych ludzi, którzy musieli wstawać do pracy.
Stojących na nogach ludzi jest o tej porze niewielu, ale na dziedzińcu prowadzącym do koszar stało dwóch mężczyzn, którzy prowadzili rozmowę przyciszonymi głosami. Jeden z nich – potężnie zbudowany strażnik z ciężką zbroją wysłuchiwał z uwagą słów Alexisa – młodzieńca, któremu zlecił trudne i niebezpieczne zlecenie.
-Wiem, gdzie są ludzie których szukasz – oznajmił Alexis z wesołym uśmiechem na ustach.
Twarz Wulfgara jednak nie miała oczekiwanego przez Alexisa wyrazu ulgi.
-A Diego? – spytał z powagą. – On jest w obecnej chwili najważniejszy.
-Jeśli go mają żywego, przyprowadzę tutaj, bądź spokojny.
-Nie jestem. Nie powiedziałeś skąd wiesz gdzie oni są, a w dodatku jest ich wielu – sam to powiedziałeś. Nie chcę wypuszczać cię samego, to niebezpieczne.
-Sam wykonam zadanie, i to bez twojego wsparcia – rzekł ostro Alexis.
-Twoja duma cię zabije. Właśnie teraz. Wyślę z tobą kilku moich zaufanych strażników.
-Nie ma mowy. Jeśli to zrobisz, nie wykonam zadania. Sam sobie będziesz radził, jeśli tak ci odpowiada.
Wulfgar westchnął i spojrzał na Alexisa wciąż nie przekonany.
-A jeśli zginiesz?
-Nie zginę, masz moje słowo.
-A jak go nie dotrzymasz?
-Dotrzymam, inaczej się po prostu nie da. Gdy zginę, będę martwy, a słowo trupa nie ma wartości. Żywy ci składa obietnicę, a nie martwy.
Wulfgar zgodził się.
-Dowódco! – rozległ się nagle głośny krzyk.
Alexis odwrócił się zaskoczony.
Po schodach prowadzących w stronę korytarza prowadzącego do koszar biegł mężczyzna, odziany w lekką, czerwoną zbroję strażnika. Dyszał ciężko i miał przerażoną minę.
-Dowódco – powtórzył do Wulfgara gdy stanął przed nim. Dyszał ciężko i oparł się o najbliższą ścianę.
-O co chodzi? – spytał spokojnie Wulfgar.
-Okradziono myśliwego – wysapał mężczyzna. – Był wściekły, narobił takiego rabanu w górnym mieście, że będzie niezły pasztet. Gubernator dobierze się nam do skóry, bo Bosper cały czas gadał o naszej nieudolności, nawijał jakieś pół godziny.
-Co mu skradziono? – zapytał ze zgrozą Wulfgar.
-Najlepszy łuk, wartości 4000 złotych monet.
-Niemożliwe – odparł w zamyśleniu Wulfgar. – Nie ma tak drogich łuków. Myśliwy przesadza.
-Nie byłbym taki pewny – jęknął strażnik. – Ten łuk jest zrobiony z cisu, a to drewno jest najlepsze do robienia łuków, rośnie tylko na Myrthanie, w dodatku terenie opanowanym przez orków. Jeszcze został w środku wydrążony, to specjalny bajer – wlewa się do drewna żywicę, ona konserwuje, dzięki czemu łuk jest giętki, można go wygiąć w drugą stronę. To jest po prostu arcydzieło, Bosper jest piekielnie wściekły…
Alexis z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Wiedział, że to jest robota Ramireza, ale mimo to jego numer ubawił go oczywiście. Widać ten człowiek znał się na swojej robocie. A to, że strażnicy będą mieli teraz poważne problemy z gubernatorem, mało obchodziło Alexisa.
-To ja się zbieram – powiedział do Wulfgara i odwróciwszy się, wybiegł z koszar by odnaleźć Ramireza.
Młodzieniec nie wiedział, gdzie może być Ramirez, zgadywał tylko, że powinien szukać go gdzieś w porcie. Biegł szybko, dysząc ciężko, para leciała mu z ust – było naprawdę chłodno. Opustoszałe miasto jeszcze spało, Alexis nie spotkał nikogo, gdy przebiegł przez plac kupców. Wpadł zadyszany w tunel, obok którego mieścił się dom Constantina. Tam właśnie zderzył się z jakimś człowiekiem.
-Patrz jak leziesz! – krzykną wściekle popychając nieznajomego na ścianę.
Człowiek odsłonił twarz.
-Ramirez! – Alexis odskoczył do tyłu i przy okazji rąbnął głową o kamienne sklepienie dachu ze ścianą. Rozcierając sobie głowę rzekł już spokojniej:
-Narobiłeś niezłego pasztetu. Pół miasta będzie szukać tego łuku…
Ramirez nie wydawał się rozzłoszczony tym, że jego znajomy rzucał nim po ścianach. Nie przejął się również jego słowami, nadal stał spokojnie patrząc na Alexisa znudzonym wzrokiem.
-Łuk jest już poza murami miasta – powiedział. – Nie mam się co martwić.
-Co?!
-Wyjdziesz przez północną bramę i pójdziesz w prawo. Pójdź wzdłuż muru miasta, to znajdziesz łuk. Kołczan też tam jest. Tylko uważaj, żeby nikt go stamtąd nie zabrał…
-Dlatego już teraz ruszę – mruknął Alexis. Wyjął mapę i dokładnie obejrzał miejsce, w które ma się udać.
-Muszę przejść przez las – zauważył.
-Owszem. Ale myślę, że dasz radę.
-No raczej.
-Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy – powiedział Ramirez i uścisnął młodzieńcowi prawicę.
-Ja też. Do zobaczenia.
Ramirez naciągnął kaptur na głowę i zniknął w mgle, która ogarnęła dzielnicę portową. Alexis odwrócił się w stronę bramy.
-No to idę – szepnął ruszając przez opustoszałe ulice.


Młodzieniec myślał, że pierwsze problemy spotkają go w lesie, gdy będzie musiał się zmierzyć z dzikimi zwierzętami. Mylił się – już przy bramie zatrzymali go strażnicy miejscy.
-O co chodzi? – spytał Alexis widząc, jak jeden człowiek, wysoki i łysy obezwładnia go, a drugi, niski i tęgi przeszukuje całe ubranie.
-Musimy cię przeszukać – rzekł łysy strażnik. – okradziono ważnego człowieka w mieście. Pilnujemy, czy aby nikt nie wynosi towaru na zewnątrz.
Alexis dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Ramirez nie dał mu łuku od razu, tylko mądrze przerzucił za mur miasta. Gdyby teraz żołnierze go przyłapali z kradzioną bronią, to na pewno zostałby aresztowany i powieszony. Sam by o tym nie pomyślał.
-Gdzie idziesz? – spytał wysoki człowiek.
-Na polowanie – odparł wymijająco młodzieniec.
-Sam? – zdumieli się strażnicy.
-Umiem dobrze walczyć. Dam sobie radę.
-Jak tylko znikniesz w gęstwinie leśnej, wrócisz tu z wrzaskiem – zadrwił tęgi strażnik.
-Jeśli tak mówisz, to znaczy że nie wiele o mnie wiesz.
-Jestem na służbie, nie mam czasu na rozmowy. Rusz się!
Alexis rozejrzał się wokoło. Nie widział nigdy dróg, które prowadziły do miasta z pól i domów należących do wieśniaków. Otóż z bramy wychodziła solidnie ubita, szeroka droga. Prowadziła krętymi zawijasami daleko przed siebie. Po lewej stronie drogi widniała duża, stroma skalna ściana; nierówna, tu i ówdzie zarósł ją mech, stanowiła tamę odgradzającą pola.
Po prawej zaś stronie ramiona swe rozpościerał las – duże drzewa, obrośnięte na gałęziach wielkimi liśćmi, stanowiły schronienie dla zwierząt mieszkających w puszczy.
Alexis, wchodząc do lasu podziwiał z wypiekami na twarzy olbrzymie konary czarnych drzew, których gałęzie z wielkimi liśćmi sterczały wysoko. Pnie były dość daleko od siebie, co powodowało, że las był rzadki i łatwy do przejścia. Ziemia została pokryta starymi liśćmi, przy każdym kroku szumiały one chrzęstnie, a zewsząd dochodził świergot ptaków. Przez drzewa prześwitywało słońce, a wraz z nim światło dzienne, co ściągało na ziemię tu i ówdzie rozstrzelany cień. Alexis zamknął oczy i przez chwilę rozkoszował się miłym, świeżym zapachem drzew i trawy, oraz przyjemnym promykiem słońca, który przedarł się przez klucz gałęzi. Powiał nagle silniejszy wiatr, zerwał parę liści i pokierował je w powietrze, a towarzyszył temu szum, jakby niewidzialna ręka wzbudziła ruch wśród drzew…
-Chcę tu zamieszkać… – szepnął młodzieniec.
Tak bardzo, bardzo pragnął zostawić cały świat za sobą i zostać tu, w tym ukochanym lesie, z dala od ludzi i ich doczesnych problemów, z dala od zgiełku ulicznego i tłumu… mieszkać tu, zgodnie z naturą było marzeniem Alexisa, odkąd ujrzał to miejsce. Zamiast tuczących o głowę krzyków; świergot ptaków. Zamiast wygodnego łóżka; polny szałas. Zamiast ludzi; zwierzęta. Zamiast powolnej śmierci od zwykłości; życie pełne szczęścia. Zamiast kupowania; polowanie. Życie o jakim chłopak marzył od urodzenia… Wiedział jednak, że ma do wykonania zadanie. Musi wszystko uporządkować, nim zdecyduje się na życie myśliwego. Wykona zadanie Wulfgara, odda dług Lehmarowi, pogada z Ramirezem.
Alexis wziął w płuca świeże powietrze i poszedł w stronę muru, który widniał niewyraźnie po jego prawej stronie. Musiał najpierw znaleźć łuk, więc od początku patrzył uważnie na ziemię. Oprócz zeschniętych liści leżały na niej zwalone pniaki spróchniałych drzew, małe krzaczki bez liści, które drżały lekko na wietrze. Wykopane zostały nawet przez krety wielkie kopce, których czubki wyrastały przez warstwę liści.
Młodzieniec trochę czasu pochylony chodził wzdłuż i wszerz muru, szukając łuku. Wreszcie, po kilku minutach żarliwych poszukiwań dostrzegł go: wielki, długi łuk refleksyjny leżał w ziemi. Alexis wziął go, razem z kołczanem, który leżał tuż obok. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Na próbę strzelił kilka razy.
Łuk był lekki, giętki, z łatwością się napinało cięciwę, jednak miał tak ogromną siłę rażenia, że chłopak zaczął się zastanawiać dlaczego on jest wart TYLKO 4000 złotych monet. Był długi, tylko nie wiele krótszy niż cały Alexis. Jednak mimo to operowało się nim nadzwyczaj lekko.
Teraz, znakomicie uzbrojony i przygotowany na wszystko, młodzieniec ruszył, zagłębiając się w las. Musiał przejść przez całą puszczę, czyli stanąć tyłem do muru i pójść przed siebie, aż do wielkiego klifu. Potem skierować się wzdłuż muru, w prawą stronę. Tam powinien być tunel, prowadzący do jaskini, stanowiącej cel wyprawy.
-Łatwizna – mruknął chłopak chowając mapę.
Ruszył przed siebie z pewną miną. Teren teraz bardzo łagodnie schodził w dół, gdzie młody potknął się o wielki pień zwalonego drzewa leżący głęboko w ziemi. Wstał, i gdy właśnie otrzepywał się z wilgotnej ziemi, usłyszał głuche warczenie.
Instynktownie zdjął łuk z ramienia i zaczepiwszy strzałę rozglądał się wokoło, chcąc znaleźć warczący cel.
Na wzniesieniu, dokładnie kilka metrów przed Alexisem, z cienia drzew wysunęły się dwa wilki. Szły jeden obok drugiego, warcząc. Obydwa były grube, z dużym, jasnym błyszczącym futrem. Zwierzęta warczały i kłapały długimi pyskami, powoli podchodząc.
Chłopak nawet się nie zastanawiał. Od razu wycelował i strzelił w pysk pierwszego wilka. Strzała śmignęła błyskawicznie i wbiła się w szyję bestii, która padła z charczeniem na ziemię.
Wtem nagle rozległo się olbrzymie, dzikie, złowrogie wycie, mrożące krew w żyłach. Zza wzniesienia zaczęły wyskakiwać wilki. Całe, ogromne stado.
Bestie od razu, wyjąc przenikliwie rzuciły się na Alexisa, biegnąc ku niemu z otwartymi pyskami. Ich wielkie, długie łapy odbijały się od ziemi, gdy wielkimi susami pędziły ku samotnemu człowiekowi, który rozpaczliwie wyciągał groty z kołczanu i strzelał w nadciągającą zgraję wilków. Ustrzelił kilku napastników, jednak już było za późno na walkę z dystansu. Młodzieniec odrzucił łuk i strzały, oraz dobył miecza sprawnym, szybkim ruchem. Pierwsza bestia już wyprężyła się i skoczyła na niego.
Alexis zamachnął się i wykorzystując obrót całego ciała ciął od prawej mieczem w lecącego potwora. Ostrze przebiło mu szyję i padło na ziemię, a chłopak wziął ścierwo za łapę i rzucił w nadbiegające zwierzęta. Siła ciosu była duża, dwa pierwsze wilki przewróciły się, ale z pięć wilczurów wykazało prawdziwie ludzką inteligencję. Odeszli w bok i przypuścili na człowieka atak na tyłach. Chłopak podniósł najbliższy kamień i rzucił w jednego z wilków, jednocześnie uderzają po łapach drugiego. Ale nadal sytuacja była beznadziejna, i mimo, że Alexis bez przerwy machał mieczem na oślep wokół siebie i przecinał co raz futra, to wilków wciąż było dużo. Wreszcie jeden z nich umknął od ciosu i ugryzł boleśnie młodego w nogę. Chłopak przewrócił się, a wtedy bestia błyskawicznie skierowała pysk na jego gardło. Alexis dobył krótki sztylet i wbił go w udo wilka. Zwierzę odskoczyło, a Alexis wtedy poderwał się na nogi i rzucił w kolejnego zwierza nóż, którego wciąż trzymał w garści. Dwa następne wilki przepuściły wtedy atak. Alexis jednego zabił uderzając od góry, przecinając mu czaszkę, drugiego kopną w pysk i wbił ostrze w kark. Krzyknął rozpaczliwie, gdy następne zwierze wylądowało na jego piersi i przewróciło go. Złapał wtedy go za pysk i wykręcił go jak mógł najmocniej. Zwierzę opadło bezwładnie, jednak gdy młodzieniec poderwał się i chciał uderzyć z całej siły w dwa wilki, ostrze rąbnęło o pień dużego drzewa. Miecz wyrwał się Alexisowi z rąk i wylądował jakiejś sześć metrów za nim.
Alexis poczuł, że brak mu sił. Nie miał broni, stało przed nim z pięć wilków, z trudem utrzymywał się na nogach, tak był zmęczony walką… zginie w tym miejscu, sam, pożarty przez wilków jak szczur…
-Nigdy! – krzyknął w niebo.
Wściekły, z furią jakiej nigdy w życiu nie odczuł, doskoczył do dwoma krokami do miecza. Z rykiem sam rzucił się na wilki, które były już podane jak na tacy – bestie zaczęły go gonić gdy skoczył do miecza. Przeturlał się, gdy bestie skoczyły do niego, poczym sam zaatakował, tnąc mieczem wściekle i z zaciekłością. Pierwszy wilk padł bez głowy, drugi otrzymał silny cios, który przeciął mu łapy, trzeciemu Alexis rozpłatał czaszkę, silnym ciosem od góry. Dwa pozostałe padły od jednego ciosu, który został zadany z obrotu na ukos. Z rozciętych futer leciała obficie krew… padł ostatni wilk.
Młodzieniec wbił swój długi miecz w ziemię i oparł się o niego, dysząc ciężko. Po raz pierwszy w życiu został zaatakowany przez tak olbrzymie stado. Otarł się o śmierć, był strasznie potłuczony, nie miał sił, zbierało mu się na wymioty po tak długim, intensywnym wysiłku, a przecież nie przeszedł nawet jednej piątej lasu! Ma jeszcze wiele do zrobienia. Pochylił się, i na kolanach czołgał się, szukając jakichś roślin leczniczych, które pozwoliły by mu kontynuować dalszą część podróży.
Noga, w którą ugryzł go wilczur piekła nie znośnie, cała klatka piersiowa miała długie ślady po ostrych pazurach. Dziwne oszołomienie wkradło się w świadomość…
-Jest!
Młodzieniec z trudem dobył niedosłyszalny szept z gardła, widząc rosnącą całkiem sporą roślinę koło zwalonego pniaka. Zerwał ją natychmiast, wiedząc, że jest to bardzo silna roślina lecznicza, zwana Korzeniem. Była bardzo twarda, a zwłaszcza łodyga, jednak wyciekał z niej sok, o dziwnym smaku, który dawał sił i zabijał pragnienie. Alexis po zjedzeniu całej rośliny czuł się znacznie lepiej. Wstał, schował miecz do pochwy, a łuk z kołczanem wsadził na ramię, po czym zaczął zbierać do kupy ścierwa wilków, od czasu do czasu zrywając rośliny o właściwościach leczniczych, które znalazł po drodze.
Teraz już pokrzepiony Alexis zaczął ściągać z wilków ich futra. Nie mógł przepuścić takiej okazji, futer z takiego dużego stada nie znajduje się codziennie. Długo zajmował się żmudną robotą nacinania nożem futer i ściąganie ich, ale mina mu się rozjaśniła, gdy przeliczył całą swą zdobycz. Wszystkich futer było 21. Już sobie wyobrażał minę Bospera, gdy pokaże mu, co upolował.
Zadowolony wstał i pomaszerował w dalszą drogę. Sprawdził, czy idzie w dobrym kierunku; zorientował się, że powinien trochę skręcić w prawo. Szedł powoli, rozglądając się uważnie, wodząc wzrokiem po okolicznych wzniesieniach, gotów w każdej chwili zaatakować każdego.
Słońce osiągnęło szczyt, grzejąc przyjemnie, ptaki ćwierkały, a liście szeleściły, gdy Alexis nieznużenie szedł dalej. Już powoli rozluźnił się, szedł spokojnie, gdy nagle znowu usłyszał dziwny odgłos.
Coś jakby chrapanie, głośne charczenie…
Młodzieniec cofnął się na ugiętych nogach i ukrył się za drzewem. Wyglądając, obejrzał się dookoła. Kilka metrów od niego, po prawej stronie ujrzał coś, co sprawiło że prawie umarł ze strachu.
Cieniostwór!
Wielka, futrzana, gruba bestia spała spokojnie zwinięta w kłębek. Wielki łeb z ogromnym, ostrym jak brzytwa rogiem, grube i długie, uzbrojone w pazury łapy. Wielkie ciało wznosiło się i opadało w rytmicznym oddechu zwierzęcia, które spało w najlepsze.
Bestia spała ledwie kilka kroków od Alexisa, który bezmyślnie zapomniał o niebezpieczeństwie. Młody miał w tej chwili trzy rozwiązania: spróbować powoli, spokojnie przejść obok cieniostwora, oczywiście skradając się. Można też podejść i zmierzyć się ze zwierzem, albo się wycofać.
Drugie rozwiązanie znalazło u młodego najwięcej zapału.
Powoli wyjął swój piękny miecz. Wychylił się zza drzewa, upewniwszy się, że bestia nadal leży.
-Stary niedźwiedź mocno śpi… – zaintonował Alexis podchodząc do cieniostwora.
Gdy wielkie ciało poruszyło się lekko w westchnieniu, młody odskoczył gwałtownie do tyłu. Liście zaszeleściły głośno – we wszechogarniającej ciszy zabrzmiało to jak huk.
Ten gwałtowny ruch zbudził bestię.
Gwałtowny ryk rozdarł powietrze, gdy wielki Cieniostwór rzucił się na Alexisa. Zaszarżował i uderzył swym wielkim rogiem chcąc posłać swą ofiarę w powietrze.
Oszołomiony młodzieniec zdążył odzyskać refleks. Rzucił się w bok, a łeb zwierza przeciął powietrze. Jednak bestia instynktownie ponowiła atak, tym razem machnęła wielką łapą, okutą pazurami, ostrymi jak groty strzał.
Cios leciał wprost na twarz Alexisa, który zdążył się jednak uchylić. Pazury zaryły ziemię, a młody wykorzystał to i wbił miecz jak mógł najmocniej w cielsko zwierzęcia. Bestia odskoczyła z rykiem, a wtedy młodzieniec i podskoczył na nogi. Teraz był już gotowy, a jak Cieniostwór zaatakował, skoczywszy z uderzeniem łapy, machnął z zamachem po pysku. Futro zostało rozcięte, pociekła krew z wielkiej rany która widniała na całym łbie. Mimo, że krew zalała oczy zwierzu, to jednak ponownie zaatakował szarżą. Alexis się tego nie spodziewał i otrzymał bardzo potężny cios łbem. Został rzucony jak lalka na najbliższe drzewo, od którego się odbił i padł na plecy. Miecz mu wypadł z dłoni.
Młodzieniec poczuł się jakby był cały w kleszczach ze wszystkich stron. Cały kręgosłup był jakby naszpikowany drzazgami, ręce poranione i obtarte, każdy ruch nimi sprawiał ogromny ból. A Cieniostwór zaczął powoli podchodzić…
Alexis z trudem zdjął łuk z ramion. Napiął cięciwę i nawet nie zdążył wycelować, gdy osłabłe dłonie wypuściły strzałę rąk.
Olbrzymie stworzenie ryknęło w agonii, gdy długi grot wbił mu się między oczy. Bestia zaczęła łapami łamać strzałę, ale w ostateczności wepchnęła ją jeszcze głębiej. Po krótkim czasie rozpaczliwych prób wyjęcia grota, poraniona i pokrwawiona padła bez ruchu na ziemię.
Alexis odetchnął głęboko. To był najtrudniejszy pojedynek w jego życiu, nie pamiętał by kiedykolwiek stoczył tak ciężką walkę. Minę miał krzywą, a to głównie za sprawą ran. Kilka obtarć widniało tu i ówdzie na rękach, chyba na plecach było gorzej. Młodzieniec z trudem dźwignął się na nogi, a wtedy dopiero odczuł jak silne uderzenie otrzymał od cieniostwora. Czuł się jakby kręgosłup został wgnieciony w ciało. Z trudem się wyprostował, połknął kilka roślin leczniczych, po czym ruszył w dalszą drogę, która teraz stała się niemiłosierni nużąca. Młodzieńca bolały plecy, był zmęczony. Teren teraz ostro wspinał się pod górę, a podnoszenie nóg by przeskoczyć zwalony pniak czy gałąź drzewa doprowadzało do szaleństwa. Nawet pogoda, wcześniej ożywczo słoneczna i sprzyjająca podróży, zmieniła twarz: na niebo wlazło mnóstwo ciężkich, ołowianych chmur. Słońce schowało twarz, zerwał się silny i nieprzyjemny wiatr. Wszystkie odgłosy ćwierkania ptaków, krzyczenia kukułek zginęły. W powietrze wdarł się tylko wiatr, który odwiedzał wszędzie las i swymi zimnymi szponami ogarniał każdy listek, każdy skrawek ziemi.
Alexis wycieńczony padł na ziemię.

Młodzieniec stoczył wiele trudnych walk w swoim życiu – gdy był jeszcze na kontynencie polował na dzikie zwierzęta. Jednak bestie na tej wyspie zrobiły na nim wrażenie. Wilki, jaszczury, cieniostwory, wszystkie te potwory były gdzieś dwa razy większe niż w jego ojczyźnie.

Alexisa zbudził chłód. Po walce z cieniostworem był tak zmęczony że zasnął. Teraz jednak chłód zerwał go ze snu. Ze zdziwieniem ogarnął wszystko wzrokiem – była noc. Prawie nic nie widział przed sobą, z wyjątkiem kilku metrów.
Przez gałęzie drzew prześwitywał okrągły księżyc, gwiazdy, błyszczały na niebie, lekki wiaterek poruszał wszystkim wokół, jednak cisza była tak niezwykła, tak niesamowita…
Rozcierając głowę podniósł się na nogi, przy okazji stwierdziwszy, że otępiający ból w kręgosłupie zelżał. Jednak bardzo chciało mu się pić, jeść, a dreszcze ogarniały skostniałe z zimna ciało.
Zebrał parę gałęzi z ziemi i suchych liści. Wszystko położył w kupce na ziemi, po czym dobył krzesiwo i rozpalił małe ognisko.
Teraz miał bardzo dobry nastrój. Na długi kij nabił mięso wilcze, ugotował kilka udźców. Zajadał ze smakiem, posilił się, teraz było mu znacznie lepiej. Zerwał parę chwastów z ziemi – smakowały niezbyt dobrze, ale przynajmniej zaspokoiły pragnienie Alexisa, który dorzucił drew do ognia i ponownie ułożył się do snu.


Wstał o pianiu koguta. Słońce ledwie majaczyło na wschodzie, ale poranek był bardzo ciepły. Ptaki ćwierkały, liście przepuszczały pierwsze promyki słońca. Wszystko stało w miejscu, nawet drgnienie wiatru nie wzbudzało ruchu wśród drzew. Alexis ziewnął przeciągle i dobył miecza. Bardzo dbał o swoje ostrze, będą jego ostatnią pamiątką po mistrzu – wspaniałym żołnierzu Guerosie. Otarł delikatnie z krwi ostrze ciuchami, po czym zjadł na surowo mięso wilka. Smakował obrzydliwie, jednak Alexis nie miał czasu na porządne śniadanie. Był wzmocniony, chciał jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Zastanawiał się również, co go jeszcze czeka dzisiaj. Wczoraj przeszedł niedługi odcinek drogi, jednak miał za sobą poważne walki, które go wyczerpały. Młodzieniec miał teraz nadzieję, że będzie mniej potworów, chociaż ta nadzieja była zgoła nieuzasadniona – w głębi puszczy bestii powinno być jeszcze więcej.
Alexis wziął głęboki oddech, po czym ruszył dalej, tym razem wydłużając krok. Postanowił jak najszybciej dojść do kresu lasu, choćby czekało tam na niego stado orków. Zaśmiał się ze swej myśli.
-Orkowie tutaj! – zawołał na całe gardło. – Zielonoskórzy! Jeśli kryjecie się wśród krzaków, to śmiało; wyłaźcie! Czekam na was.
Znowu zaśmiał się jak wariat, po czym dobył miecza i zaczął nim wymachiwać dziko.
-Przyjdźcie tu! Śmiało, chętnie skopie wam tyłki!
Ktoś mógłby pomyśleć, że Alexis wypił za dużo rumu, ale młodzieniec od czasu do czasu tak miał. Nagle zaczynał robić coś totalnie durnego – jakby odbijała mu palma.
Te jego nierozważne krzyki niestety zostały wysłuchane. Śmiech Alexisa nagle zastygł w ustach, twarz przybrała obraz przerażenia.
Dwie wielkie postacie wyskoczyły z wzniesienia. Były ogromne, owłosione, okute w dziwną zbroję, która brała swój początek na barkach i kończyła się tam; tylko grube, skórzane pasy krzyżowały się na piersi bestii. Wielkie topory tkwiły w ogromnych łapach; ta broń była ogromna, nawet dla wielkiego człowieka. Mało kto umiałby się nią posługiwać sprawnie, ale to była naturalna broń orków.
Dwie bestie ryczały przeraźliwie i wymachiwały toporami, biegnąc na oszołomionego Alexisa, który stał z opuszczonym mieczem, zastygły w zdumieniu.
Orkowie?! TUTAJ?!
Krzywy i wyszczerbiony topór jednej bestii już uniósł się ku górze i ze świstem opadał w dół.
Alexis zdążył odzyskać refleks. Rzucił się w bok, a broń orkowa wbiła się w ziemię, lecz wtedy drugi ork zaatakował. Młodzieniec nie miał jak się przeturlać; musiał zablokować cios. Okropny chrzęst przebił powietrze, gdy magiczna ruda zderzyła się z zardzewiałym ostrzem. Alexis z całej siły odepchnął potężną postać orka, po czym przeturlał się i wstał na nogi. Nawet się nie zastanawiał; instynktownie chwycił swój krótki sztylet, po czym doskoczył do jednego orka i wbił mu go w udo. Wtedy ciął swym mieczem po ręce drugiego.
Z ran trysnęła krew. Obydwaj Orkowie cofnęli się rycząc, a Alexis wtedy zaciekle ruszył do walki, myśląc, że już na pewno wygrał pojedynek.
Mylił się. Żeby zabić orka, trzeba zadać mu kilka potężnych ciosów, ciosów, których jedna sztuka zabiła by człowieka.
Tak więc Orkowie mimo poważnych ran rzucili się na młodzieńca z wściekłością. Jeden z nich z łapą całą w krwi wymachiwał na oślep bronią, drugi zaś podbiegał kulejąc na jednej nodze i również ciął z zaciekłością, ale jak młodzieniec odskoczył do tyłu, znowu musiał się namęczyć, by ze sztyletem w nodze podejść do niego.
Alexis miał swą szansę. Musi ją wykorzystać, albo pożegna się z życiem.
Zaatakował z furią pierwszego orka. Mimo, iż ten sam najpierw przejął inicjatywę, to teraz był bezradny przeciw ciosom Alexisa. Młodzieniec zbił w prawo pierwszy cios i z zamachem walną w bark, a jego miecz odbił się od zbroi, nie uczyniwszy orkowi żadnej krzywdy. Wtedy młodzieniec zamachnął się i walnął w nogę drugiego orka. Bestia ryknęła, a młodzieniec wykręcił jej łapę, po czym zasłonił się nim. Po chwili stało się tak jak przewidział: pierwszy ork, chcąc zgładzić Alexisa, uderzył w jego stronę, nie zważając że ryzykuje życie swego towarzysza. Młodzieniec uchylił się, a topór pierwszego orka rozpłatał na pół ciało swego rannego towarzysza.
-Chodź tu, durna bestio – zadrwił rzucają zwłoki martwego już zielonoskórca. Teraz postanowił się zabawić.
Gdy ork zaatakował, typowym ciosem orkowym od góry, Alexis wystawił miecz i perfekcyjnie uchylił ostrze tak, by stal przeszła obok i wbiła się w ziemię. Gdy tak się stało, młodzieniec przydeptał orkową broń nogą, uniemożliwiając (przynajmniej z pewnością człowiekowi) podniesienie ją z ziemi. Spojrzał z zadowoleniem w głupią twarz orka, która teraz znajdowała się tak blisko.
Żółto-zielona, wielka gęba, małe, czarne, skośne oczka, dwa wielkie zęby, a właściwie kły orcze wyłaziły z szczęki. Krótkie, ostre uszy były osadzone bardzo daleko od twarzy, prawie na samym końcu głowy.
Tego gatunku natura niezbyt obdarowała pięknością.
-Mam cię w garści – rzekł Alexis, jakby oczekiwał, że bestia zrozumiała coś z mowy ludzkiej.
Ork jednak nie zamierzał się poddać. Ryknął gwałtownie, robiąc to, czego kompletnie młodzieniec się nie spodziewał: podniósł swą broń gwałtownie do góry, a wtedy młodzieniec stracił równowagę i upadł. Nie docenił siły orka.
Bestia błyskawicznie machnęła mieczem w jego stronę. Alexis z trudem wielkim zablokował piekielnie silny cios, jednak udało mu się wstać. Staną z trudem na chwiejnych nogach, a ork wziął zamach i uderzył od dołu. Młodzieniec zablokował cios, ale on był tak silny, że ponownie upadł na ziemię; tym razem jego ostrze wyślizgnęło mu się z dłoni i wylądowało tuż obok.
Młodzieniec szybko go złapał i ciął, biorąc zamach największy jaki mógł; cięcie przeszło po nogach orka. Bestia w agonii odskoczyła do tyłu, a Alexis postanowił ten czas wykorzystać, by ogłupić bestię. Poderwał się na nogi i wystawiwszy miecz przed siebie, zaczął nim wymachiwać bardzo szybko, robiąc rozmaite numery. Obracał broń między palcami w pewnym momencie zaczął ją sobie przerzucać z jednej ręki na drugą, a ork totalnie zgłupiał, ponieważ nie miał pojęcia, skąd mógł nastąpić atak.
Alexis w pewnym momencie podrzucił wysoko miecz. Ork rzucił się wtedy na niego, ale nim zdążył dobiec do młodzieńca, rozległ się świst i długa strzała wbiła mu się między oczy. Alexis zdążył wyciągnąć łuk i błyskawicznie wydobyć strzałę kołczanu. Grot przeszył głowę bestii na wylot, krew bryznęła i Alexis skrzywił się gdy chlusnęło mu tym w twarz.
A miecz spadł dokładnie na miejsce skrzyżowania skórzanych pasów na piersi orka. Przebił ciało i wbił się głęboko w ziemię.
-Hmm… – zamruczał Alexis obserwując ten widok. – Przydałby się tu jakiś malarz – mruknął do siebie. Sceneria zakrwawionego orka z w ten sposób wbitym mieczem przedstawiała się rewelacyjnie.
-Ale nie ma tu malarza – odpowiedział sam sobie, po czym wyjął z wnętrza orka swą broń. Przeszukał oba stwory.
U jednego znalazł srebrny pierścień, który wyrzucił z resztą, a u drugiego jakiś dziwny przedmiot. Było to coś w rodzaju dziwnego, bardzo błyszczącego kamienia. Przypominał trochę jego miecz. Po chwili zdał sobie sprawę, co to jest.
Ruda!
Skoro ten ork ma przy sobie bryłkę rudy, to znaczy, ze gdzieś na tej wyspie są złoża tego wspaniałego kruszcu!
Musi to pokazać Wulfgarowi. Schował swój skarb do kieszeni i rozejrzał się dokładnie. Oczekiwał, że już powinien być blisko kresu lasu. Rzeczywiście: kilka set metrów przed nim majaczyła wielka skała – klif, stanowiący kres lasu. Alexis ruszył ku niemu z pewną miną, ale po chwili usłyszał jakieś dziwne, głuche bzyczenie.
Zdjął łuk z ramienia i obejrzał się uważnie. Zdawało mu się, iż te specyficzne bzyczenie należy do krwiopijców.
Nagle syknął z bólu i odskoczył do tyłu. Poczuł bardzo silne ukłucie w ramię; dwa krwiopijce latały nad nim, i od czasu do czasu przylegały do ramienia i kuły swym wielkimi żądłami.
Młodzieniec z wściekłością zdjął łuk z ramion. Dobył strzałę i strzelił w sam środek pyska pierwszej bestii. Pociekła z rany specyficzna ciecz; wyglądało jak czarna krew i wyciekło na usta młodzieńca, który natychmiast wszystko wypluł, ale mimo to poczuł się jakoś dziwnie – jakby odzyskał trochę sił. Z nową energią zaczął strzelać do wielkich owadów, aż w końcu padł ostatni.
Teraz to już młodzieniec był pewien, że zbliża się kres lasu. Podbiegł szybko do skalnej ściany klifu – to było kilkaset metrów, jednak Alexis był tak ciekawy co go czeka u kresu podróży, że błyskawicznie dobiegł do ściany. Była wielka, stroma, ale dało się na nią wejść, ponieważ miała bardzo dużo wgłębień i wklęsłych miejsc.
Jednak młodzieniec spojrzał w prawo. Właśnie tam miało być coś rodzaju tunelu, który prowadził do jaskini. Miało tam na niego czekać wielu groźnych przestępców, ale młodzieniec nie bał się tego. Postanowił zrobić im małą pobudkę.
Ruszył pewnym krokiem w stronę, gdzie miał zaczynać się owy tunel – kierował się wskazówkami Ramireza. Szedł powoli, małymi krokami, by nie ostrzec ich, że ktoś miał się zbliżać.
Był coraz bliżej. Teraz to już zaczął się niepokoić – przecież oni są na pewno groźni. Ramirez nie chciał by on tu szedł sam. Wulfgar też. A jak ich już nigdy nie zobaczy?
Są silni. Silniejsi.
Może powinien zapomnieć o swej dumie i wrócić do bezpiecznych murów miasta? Przecież wykonał zadanie… przyszli by strażnicy, zadanie wykonane…
Wciąż szedł.
Strach rósł.
Coraz bardziej.
Ci ludzie zasługują na potępienie, trzeba ich zniszczyć by ratować Diego i wiele ludzkich istnień…
Ale przecież ich jest wielu… jeśli Alexis zginie w tym miejscu, zamordowany i zbezczeszczony przez tych ludzi? I to tylko przez to, że był zbyt dumny i pyszny, by posłuchać rady Ramireza i Wulfgara?
Śmierć.
Światło pochodni… tunel! Znak obecności ludzkiej, ogień wszechpotężny drga niespokojnie jak i dziko, potrząsany przez wiatr niczym morze w sztormie, kierowany wielką siłą…
Ogień…
Czy poprowadzi do śmierci?

Oceńcie od 0 do 10:
dialogi
wtyczki dialogowe (wtyczki do dialgów, czyli dodatki typu odarł unosząc brwi i tak dalej)
styl
język (czy przyjemnie się czyta)
opisy
fabuła
całość
Z góry dzięki!
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
10/10
Ocena wysoka, jak na moje ocenianie
smile.gif

Opowiadanie jest wyśmienite. Zawiera wiele fajnych przemyśleń, super opisy i jest ich dużo. Można by było się przyczepić trochę do ataków bo były w miarę podobne..
smile.gif
Ale i tak fajnie były opisane walki ^^

dialogi - 6/10 - średnie, poprostu
smile.gif

wtyczki dialogowe (wtyczki do dialgów, czyli dodatki typu odarł unosząc brwi i tak dalej) - 3/10 - nie wiem, jakoś ich nie widziałem
styl - 8/10 - nie zauważyłem błędów stylistycznych
język (czy przyjemnie się czyta) - 11/10 bardzooo przyjemnie
smile.gif

opisy - 15/10 - to poprostu było mistrzostwo
biggrin.gif

fabuła - 8/10 - nawet nawet
wink.gif

całość - 10/10

Ta część stanowczo jest najlepsza (co nie oznacza że tamte były cienkie
smile.gif
)
Czekam na dalsze części, nie śpiesz się pisz tak jak teraz
biggrin.gif
pozdro
 

pepon

Member
Dołączył
27.7.2005
Posty
353
moja ocena to 10/10. co się będę rozpisywał po prostu twoje opowiadanie jest cudowne. wymyśliłeś wspaniałą fabułę, opisy są świetne i jest ich sporo, a także dałeś tutaj myśli bohatera i trochę filozoficzne rozwarzania. owszem są drobne błędy jak np. napisałeś, że alexis zdjął dwa razy łuk z ramion

" Zdjął łuk z ramienia i obejrzał się uważnie. Zdawało mu się, iż te specyficzne bzyczenie należy do krwiopijców.
Nagle syknął z bólu i odskoczył do tyłu. Poczuł bardzo silne ukłucie w ramię; dwa krwiopijce latały nad nim, i od czasu do czasu przylegały do ramienia i kuły swym wielkimi żądłami.
Młodzieniec z wściekłością zdjął łuk z ramion."


mimo tego (i jakichś tam innych drobnych błędów)opowiadanie wymiata!!
mam nadzieję że szybko napiszesz dalszy ciąg bo bardzo dobrze się czyta



Pozdrowienia - pepon
 

Pirat_Skip

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
86
Opowiadanko wypas natchnieniem czekam na następną część
wink.gif

Dzieki tobie nam wszystkim szybciej minie czas czekania na nastepną część jakże wspaniałego gothica 3
Koleś nie zajmójmy się szczegółami masz talent moja ocena to 10\10 bez żadnych szczegółów powinieneś rozwijać swó talent i dostać jakieś wynagrodzenie na tej stronie chociaz jesteś tu od niedawna ja zresztą też także czekam z niecierpliwością!!!!!
POzdrawiam ...
 

Konfistador

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
246
Opowiadanie spoko, nie ma tu co duzo mowic, wypas, fajnie sie je czyta, wszystko oceniam na 10, jest kilka niepoprawnych zdan, ale to nie zaniza wcale mojej oceny, czekam na kolejna czesc i napisz cos wiecej bo naprawde potrafisz!



pozdrawiam
tongue.gif
 

Roioan

Member
Dołączył
20.7.2005
Posty
424
no a teraz moje trzy grosze
dialogi 10/10
wtyczki dialogowe 10/10
styl 10/10
język 10/10
opisy 10/10
fabuła 10/10
całość 10/10

fajne opisy walk i nie tylko
biggrin.gif

przyjemnie się czyta i fajna fabułła
biggrin.gif

pisz dalej to zobaczymy co i jak.
no i to wszystko.
pozdrawiam
tongue.gif
 

Z@dzior

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
412
9/10
dialogi - 8/10
wtyczki dialogowe styl - 9/10
język opisy 10/10
fabuła 11/10


Opo świetnie sie czyta i w ogole jest ok. Jedkan poprzednie czesci podobaly mi sie bardziej. Mi po prostu bardziej sie podoba rozwijanie fabuly niz akcja, ale ze jestem w mniejszosci to sie mna nie przejmuj i rob jak chcesz. Byly jakies tam drobne bledy ktore nie porzeszkadzaly w czytaniu (sam pisze opo i wiem ze wszystkich nie sposob wylapać). To jest swietne opo i pisz kolejnie dalsza czescbo jestem ciekaw czy Alexis poradzi sobie ze zbirami.
 

s_e.b_a

Active Member
Dołączył
13.2.2005
Posty
1253
dialogi- 9,5/10
wtyczki dialogowe- 8,5/10
styl- 9/10
język- 9,5/10
opisy- 9,5/10
fabuła- 10/10
całość- 9,5/10

Opowiadanie bardzo dobre. Zarówno, jeśli chodzi o fabułę jak i słownictwo oraz język... Było kilka nie trafnych związku frazeologicznych, ale można na to przymknąć oko...

Trochę nie podobała mi się walka z orkami... Pojawiały się, tam powtórzenia oraz to wszystko było jakieś takie dziwne...

W każdym bądź razie podobało mi się
 

Lord Viqux

Member
Dołączył
29.6.2005
Posty
316
Na następną część będziecie musieli niestety trochę poczekać, ponieważ mam teraz małe urwanie głowy w zwiąsku ze szkołą i tymi sprawami.
Ale na pewno pojawi się następna część, możecie być tego pewni, ci co przeczytali.
A przy okazji dziękuję za wszystkie uwagi paru osób i poprawki. Na pewno się przydadzą.
No, bywajcie.
 
Do góry Bottom