Cos ostatnio nie mam weny, więc to nic wielkiego. Błędy sie mogą zdażyć, bo coś mi word się psuje
Rozdział V Powrót koszmaru
Gdy opuszczała swoją kryjówkę, księżyc świecił wysoko nad miastem. Uliczki były puste, a nad kanałami unosiły się szarobiałe kłęby mgły minęła Most Accademica. Przez chwilę miała wrażenie, że przenosiła się w czasie. Opustoszałe miasto wyglądało tak staro, tak wiekowo, jak stulecia temu. Gdy dotarła do murów pałacu, przystanęła. Wyciągnęła z kołczanu strzałę z liną, napięła łuk i wycelowała w wystający nad murem, bardzo wysokim murem, konar. Strzała zaśpiewała melodyjnie i wbiła się do połowy w grubą gałąź. Sever zaczęła wspinać się do góry. Wydało jej się dziwne, że pałac jest tak mało chroniony, jakby straże miały zbyt dużo do roboty, by patrolować uliczki biegnące bezpośrednio obok budowli. Bardzo dziwne.
Czerń, błękit i złoto, wszystko razem wymieszane na palecie, by stworzyć malowidło. Pędzel rozpoczął swój taniec, tańcząc po płótnie i tworząc arcydzieło. Gdyby tylko ręka mu się tak nie trzęsła…Miał prawo czuć się przerażonym, gdy zimne, szare oczy wpatrywały się w jego plecy.
Obraz musi być doskonały. Nie będzie żadnych poprawek!
Głos księcia Jenuo rozbrzmiewał mu w głowie, przyprawiał o dreszcze. Odruchowo złapał się za rękę, która trzymała pędzel, by zapobiec domniemanej plamie, bądź złej kresce, która mogłaby zniszczyć malowidło. Książe oczekiwał tego malowidła z niecierpliwością. Właściwie, było to dość niecodzienne zamówienie. Przeważnie, Jenuo prosił go o malowanie jego własnych portretów, ale to zamówienie było inne.
Poprosił go o namalowanie dziewczyny.
Wydało mu się to bardzo dziwne. Wprawdzie słyszał plotki o domniemanej słabości jego pana, ale nikt nie mówił o tym głośno. Bano się. Poza tym istniało ryzyko, że pan uzna malowidło za ohydne i zniszczy je. Malarz słyszał o tym, że książę niszczył wszystkie obrazy, które mu się nie spodobały, a ich twórców czekał marny los. A on miał żonę i dzieci!
Zmieszał niebieski z czerwonym, by powstał róż. Pędzel tańczył po białej powierzchni.
Kim była ta dziewczyna? Ukochaną? Nie, to niemożliwe. Czy książę posiadał zdolność do kochania kogoś? Czy ktoś kochałby go w odpowiedzi? Kogoś tak złego i bez serca jak on?
Tak, to była dziwna myśl.
Teraz dodał zieleń i pędzel kontynuował swój taniec.
Tak, słyszał pogłoski o tym, że książe był kiedyś zadurzony. Kilku strażników szeptało o tym, gdy wprowadzali go do pałacu. Myślał, że się zgrywają, ale twierdzili, że wiedzą to od samego Cedrica. Skoro, więc wieść wyszła od Cedrica, to chyba musi to być prawda.
Pędzel kończył swój taniec, co oznaczało, z praca dobiega końca.
Po raz ostatni spojrzał na malowidło. Chciał się upewnić, z wszystko jest gotowe i dopiero wtedy odwrócił się do swego pana, który czekał na rezultat jego długotrwałej pracy.
- Skończone, mój panie – malarz skłonił się głęboko i cofnął się.
Książe wstał ze swego fotela i podszedł do sztalug. Malarz bał się podnieść głowę, ale kątem oka zauważył błysk uśmiechu w zimnych oczach swego pana. Książe Dor Feafort długo wpatrywał się w obraz. Cisza, która zapanowała w komnacie, stawała się coraz cięższa. Książe nic nie mówił.
Nie podobało mu się?
- Dobrze.
To jedno słowo wyrwało go z zadumy i strachy. Czy książe powiedział „ dobrze”? Starając się zapanować nad emocjami, głosem jak najbardziej uniżonym i spokojnym, odpowiedział:
- Dziękuję, panie.
Kiedy książe Ades Jenuo opuścił komnatę, malarz nie mógł przestać się zastanawiać…
Kim była ta dziewczyna o błękitnych oczach?
W powietrzu dało się słyszeć jęk. Sever spojrzała za siebie, ale w mroku nocy nikogo nie zauważyła. Wyobraźnia zaczyna jej płatać figle. Powoli przekradała się w stronę wejścia do galerii. Pokonawszy mur, znalazła się w niewielkim ogrodzie pełnym rododendronów. Kolory tych kwiatów były różnorakie, od białych po żółte, wręcz złote. Piękne. Ale Sever nie miała czasu ich podziwiać. Przez ogród dostała się na rozległy taras i miała właśnie otwierać drzwi wytrychem, gdy ten dziwny odgłos w powietrzu zwrócił jej uwagę. Wcześniej widziała, że paliło się w tym pomieszczeniu światło, ale bywalec opuścił komnatę kilkadziesiąt minut temu i nic nie wróżyło, że wróci dzisiejszej nocy.
Zaczynasz się bać duchów, skarciła się w myślach Sever.
Wytrych spełnił swe zadanie i dziewczyna wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Powoli przypominała sobie treść listu od Hrabiego i rysunek przedmiotu:
„Skrzydło na rysunku, to skrzydło, którego poszukuje. Ma około siedemdziesięciu centymetrów długości i trzydzieści szerokości. Biała farba, która niegdyś było pomalowane, zszarzało już, a złoto, którym pokryte były pióra, też pewnie już odpadło. U nasady skrzydła powinny znajdować się dwa długie metalowe bolce, każdy o średnicy dwóch centymetrów.”
Pięć milionów za jakieś drewniane skrzydło? Pokręciła głową, wchodząc do galerii. Ten Hrabia musi być szurnięty. Chyba, że to skrzydło…To klucz. Klucz? Co jej znowu przyszło do głowy?
Znowu usłyszała ciche zwodzenie i obejrzała się. Niepokoiło ja to. Zawsze ufała swemu przeczuciu, ale tym razem…dziwne, ale wszystko mówiło jej jedno: UCIEKAJ. Ale dlaczego?
Rozejrzała się. Komnata zapełniona była obrazami wiszącymi na ścianach. Było zbyt ciemno, by je obejrzeć, ale przeważnie wszystkie przedstawiały jakiegoś dostojnika. Na podłodze walały się podarte i zniszczone portrety. Sever stała chwilkę, niezdecydowana. Wtedy zauważyła coś wiszącego na ścianie, oświetlane promieniem księżyca.
Skrzydło.
Podeszła do ściany, wzięła do rąk przedmiot i uważniej obejrzała. Tak, to to. Drewniane skrzydło z resztkami białej i złotej farby. Cała akcja wydała jej się za prosta. Zbyt prosta. Coś było nie tak.
Schowała skrzydło do kołczanu i już miała opuścić pokój, gdy coś zwróciło jej uwagę. Na sztalugach stał najnowsze malowidło. W promieniach księżyca widać było dokładnie postać na obrazie. Była to czarnowłosa kobieta z fantazyjnie upiętymi włosami, w które wpięto złocisty kwiat rododendronu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że …to był jej obraz.
Sever nie wiedziała, co powiedzieć. To był na sto procent jej portret! Ale jak? Skąd?
- Piękny, nieprawdaż? – rozległ się za nią spokojny i melodyjny głos.
Sever drgnęła. Głos…Poznała ten głos. Pomimo upływu czasu, nigdy nie zapomniała tego charakterystycznego głosu. Odwrócił się błyskawicznie. Stał tam, kilka kroków od niej. W długiej czarnoczerwonej szacie z rozszerzanymi rękawami i książęcą przepaską na długich srebrnych włosach. Jego oczy nie były już czerwone, tylko szare, ale zachowały swoje lodowate spojrzenie. Na jego policzku nie było śladu blizny, którą otrzymał dwa lata temu.
- Ale obraz nie jest dobry, gdy ma się oryginał – dodał książe Jenuo albo raczej Earnil San d’Oria z uśmiechem.
Sever cofnęła się błyskawicznie do tyłu, kładąc rękę na rękojeści miecza. Jednak Earnil nie przejął się tym.
- Zaskoczona?
- Przecież ty nie żyjesz! Jesteś trupem! – powiedziała Sever z przerażeniem.
- Owszem, zginąłem, ale nie do końca. Pozwolono mi wrócić do tego świata – odparł spokojnie książe. – Jak widzisz teraz to JA jestem władca tego miasta i JA wydaje rozkazy.
Sever nie mogła tego zrozumieć. Jakim cudem o tu teraz stoi przed nią? Widziała jak ginął!
Earnil widział w jej oczach wielkie zaskoczenie. Ponownie się uśmiechnął.
- Wiesz, byłem ciekaw, kiedy znowu się spotkamy. Posyłałem za tobą moich ludzi, ale ci nie mogli cię odnaleźć. Sprytnie się ukrywasz.
Sever przełknęła ślinę. Powoli zaczynała kojarzyć fakty. Earnil spodziewał się jej wizyty! Wiedział, że przyjdzie po to skrzydło. To on wysłał tego całego Hrabiego, zaplanował ten przekręć ze zleceniem …i opłacił Barbarosse żeby przekazał jej te informacje! Jakaż była głupia!
- Czego chcesz? – zapytała cofając się w stronę drzwi na taras.
- O, bez obaw, tobie nic nie grozi…na razie. Pragnę cię poinformować, że ta twoja znajoma, Nadja, spadła z urwiska i utonęła.
Sever wstrzymała oddech. Nadja…nie żyje?! Nie, tylko nie ona!
- Zabiłeś ją!
- Cóż za spostrzegawczość. Tak, zabiłem i co? Należało jej się. To mi należała sie ta wiedza, nie jakiejś smarkuli.
Sever zacisnęła zęby. Ogarnęła ją wściekłość. Rzuciłaby się na Earnila gdyby ktoś nie wszedł w tej samej chwili do komnaty. To był jakiś służący, który nie wiedział, że wszedł w nieodpowiednim momencie.
- Wynocha! – rozkazał Earnil i odwrócił się do Sever. Za późno.
Dziewczyna wykorzystała okazję i uciekła do ogrodu. Potem wspięła się na drzewo i zeskoczyła na bruk na drugą końcu muru. Earnil nie był tym faktem zmartwiony. Wiedział, że tak będzie. Był na to przygotowany.
- Tym razem nie uciekniesz.
Rozdział VI Wymarłe miasto
Uczucie, które niepokoiło ją już wcześniej, przybierało na sile. Zabił Nadję! Wiedział, ze ją to zaboli! I to bardzo! Nie miała wielu przyjaciół, do niedawna zaledwie dwóch…teraz nie ma żadnego. Nie ma, dokąd iść, gdzie się ukryć. Nie ma się, komu wypłakać…
Aby uniknąć zauważenia przez kogokolwiek szła wzdłuż ściany. To, że nie widziała nic przed sobą, było okropne, ale jeszcze gorszy okazał się brak dźwięków.
Dlaczego tu tak cicho, pomyślała ze strachem. Gdzie się podziali ludzie?
We mgle dostrzegła jakieś światełko i podświadomie ruszyła w tamtym kierunku. Światełko istotnie było – pochodnia umocowana w żelaznym kółku w ścianie. Płonęła mocnym ogniem, tworząc jasną niszę we mgle i wydając głośny syk.
Mgła się podnosi…
Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki budynki zaczęły się wynurzać spomiędzy języków mgły. Wyglądało to jak olbrzymia niekończąca się układanka: wielkie kawałki budynków srebrzące się w świetle księżyca wisiały w powietrzu porozdzielane mackami mgły.
Stała na rogu, dokładnie naprzeciw wznosił się most łączący dwa brzegi kanału – tyle, ż urywał się pośrodku. Po prawej stronie ściana mgły przecinała rozległy plac. Po lewej jakiś kaprys wiatru otworzył tunel szerokiej ulicy biegnącej w dal, oświetlonej, co jakiś czas pochodniami. Nigdzie natomiast nie było śladu żywego człowieka.
- Gdzie się podziali wszyscy ludzie? – szepnęła Sever.
Za nią wznosił się solidny wał mgły. Sever spojrzała w tamtym kierunku i poczuła znowu niebezpieczeństwo. Próbowała przypomnieć sobie plan miasta. Całe Dor Feafort poprzecinane było kanałami. Ten kanał przed nią to zapewne Kanał Mefira, biegnący obok pałacu. Jeśli pójdzie w prawo, zostanie odcięta przez wodę, poza tym mgła wciąż gęstniała. Mogłaby przejść po ledwie widocznym moście, ale trudno powiedzieć, dokąd by ją zaprowadził. Mgła była zdecydowanie rzadsza po lewej, a szeroka ulica sprawiała wrażenie głównej drogi miejskiej. Jeśli będzie się jej trzymać, to może gdzieś ją zaprowadzi.
Nagle usłyszała kroki.
Rzuciła się w tunel we mgle po lewej, trzymając się blisko ściany. Miękkie podeszwy jej butów nie wydawały prawie żadnych dźwięków. Po dłuższej chwili zanurkowała w bramę i spojrzała za siebie. Dostrzegła dwie sylwetki we mgle: jedną nienaturalnie wysoką i chudą, druga niższą, w powłóczystej szacie. Starali się trzymać środka drogi i szli spokojnym krokiem; nie śpieszyli się, ale sprawiali wrażenie, jakby mieli coś bardzo ważnego do załatwienia. Sever zaczęła biec. Ścigali ją.
Ledwie chwytając oddech, przebiegła przez mostek i na nabrzeżu skręcił ostro w prawo, ale ściana zmusiła ja do ponownego zwrotu w lewo. W pośpiechu znowu skręciła w prawo, tylko po to, by ponownie znaleźć się na brzegu kanału. Zawróciła i doszła ponownie do głównego traktu, ale bezsensowne zejście z drogi sporo ja kosztowało. Prześladowcy niemal ja dogonili. W tej samej chwili podmuch wiatru przywiał z bocznej uliczki pasmo mgły, odcinając ją od pościgu, rzuciła się, więc znowu do ucieczki, kręcąc się i krążąc po dziwacznie pustych uliczkach.
Sever całkowicie straciła orientację, nie wiedziała gdzie jest. Ulica ciągle zakręcała, nie widziała, więc wiele przed sobą, natomiast spojrzawszy do tyłu, dostrzegła jedynie oświetloną księżycem pustkę. Skręciła za róg i ledwie wyhamowała nad brzegiem kanału. Znalazła się na wąskiej przystani oświetlonej dwoma koszami z żarem. Rozejrzała się szybko: po lewej miała wodę, po prawej wznosił się wysoki mur. Znalazła się w pułapce. A oni nadchodzili.
Mężczyźni szli spokojnie, nie śpieszyli się. Sever z desperacją w oczach spojrzała na wody kanału. Była gotowa rzucić się do kanału, ale w tej samej chwili poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Z ciemności za jej plecami wyłoniła się wysoka postać w ciemnym płaszczu z kapturem.
- Tędy.
Nieznajomy wziął ją za rękę i pociągnął w stronę muru. Sever poszła za nim. Przybysz dotknął jednej z cegieł, która poruszyła się. Wąskie przejście zaczęło się powoli otwierać. Mężczyzna wepchnął tam Sever a sam wszedł na końcu. Pochłonęła ich ciemność.
- Teraz cicho, Sever – szepnął.
Wszędzie panowała cisza, tylko odgłosy kroków odbijały się echem wśród uliczek. Potem dało się słyszeć głosy:
- Nie ma jej.
- Uciekła? Niemożliwe!
- To jak to wytłumaczysz? Wyparowała?
- Cedricu to nie jest śmieszne. Odpowiemy za to głową.
Zapanowała cisza.
- Powiemy, że wskoczyła do kanału. Zrozumiałeś? Wracamy.
Sever słyszała jak odchodzą i dopiero wtedy jak wszystko ucichło, odetchnęła głęboko.
- Dotarłem do ciebie pierwszy – odezwał się nieznajomy i zdjął kaptur. W jego ręce pojawił się magiczny płomień dający trochę światła.
Sever zobaczyła młodego człowieka, mniej więcej jej wieku, z sięgającymi ramion rudymi włosami i zielonymi oczami. Uśmiechał się.
- Nie bój się. Jestem przyjacielem – powiedział młodzieniec. – Nazywam się Heine Vestenfluss i służę czcigodnemu Gilbertowi Durandalowi.
Sever poznała to nazwisko. Znajomy Kirdana! Był u niego tej nocy, podczas której stary Opiekun umarł.
- Czego chcesz? – zapytała.
- Przysłano mnie by ci pomóc – rzekł Heine. – Mam cię sprowadzić do Durandala.
- Ale dlaczego?
- Nie znam odpowiedzi. Pan ci wszystko wyjaśni. Chodź ze mną.
Sever miała opory. Nie znała tego Durandala. Nie wiedziała, co to za człowiek. Ale nie miała wyboru. Jeśli wróci na ulice, to wpadnie w ręce ludzi Earnila.
Nie czuła, że to podstęp. Poza tym, nie miała dokąd iśc.