Cienie Dor Feafort

Konfistador

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
246
No co mogę powiedzieć na temat tego opowiadania? Chyba tylko tyle, że jest świetne, zresztą jak wszystkie twoje opowiadania. Błędów zero! Wspaniałe opisy, ciekawa i przemyślana fabuła. Poprosru nic dodać nic ująć. Na tym forum jesteś już znana jako autorka wspaniałych opowiadań i tak pozostanie przez długi czas.



pozdrawiam
tongue.gif
 

Moozi

Member
Dołączył
23.10.2005
Posty
260
SUPER SUPER I JESZCZE RAZ SUPER. Uuuu troche czytania było ale się opłaciło. Opo spoko jak na oko. Dobra kończe z rymowaniem i przejde do konkretów. Ciekawie piszesz opowiadania. Może ukończyłaś jakieś dodatkowe zajęca ziązane z pisaniem opowiadań, a może to jednak twój talent. Nieważne ale i tak pizesz pięknie. Moja ocena za to opo to 10/10. Naprawdę mnie oczarowałaś
laugh.gif
.
PoZdro
biggrin.gif
 

Megarion

El Presidente
Dołączył
25.9.2004
Posty
1824
Coraz lepsze i coraz dłuzej muszę na nie czekać
tongue.gif


Fajnie, że chociaż jedna część nie jest tylko o Sever, ale dałaś też ważną rolę Nadji, co urozmaica opowiadanie. Blędów jak zwykle brak, albo ich nei zauważyłem.

i jeszcze:

QUOTE - Earnil żyje.

Czyli szykuje się ciekawe CD, moze wreszcie z Leśniikami, jak mi od dawna obiecujesz ?? Mam nadzieję, ze nie sią to obiecanki - cacanki
tongue.gif
.
 

Shadow27

Member
Dołączył
26.10.2005
Posty
354
blink.gif
az mi slow bark. To opowiadanie to materiał na książkę mógłby być. A moderatorzy powinni wprowadzić powiększoną skale oceniania bo 10 to za mało ale i tak daje 10/10
biggrin.gif
jestes niesamowita
smile.gif
pisz CD bo az sie czytac chce
tongue.gif


PS: moje opowiadanie powinni usunac i dac twoje nowe
wink.gif


pzdr
biggrin.gif
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Nie było mnie i na dodatek wcześniejszego nie skomentowałam :| oj... Więc zgadzam się z Megarionem, że zaczyna być coraz ciekawiej... fabuła sie rozkręca w wspaniałym, twoim stylu. Zauważyłam mały jeden błąd, ale taki tyci-tyci maluteńki
wink.gif
... juz czekam na kolejny kawałek - tylko, żeby znów mnie nie było
dry.gif
Oceny nie wystawiam - nie ma skali
biggrin.gif
i pozdrawiam
smile.gif
 

Geezer

Member
Dołączył
9.9.2005
Posty
833
Od jakiegoś miesiąca mam opory co do komentowania opowiadań, ale skoro ty tak ładnie mnie oceniłaś to ja wzamian ocenię ładnie Ciebię
biggrin.gif

Opowiadanie jest bardzo wysokich lotów. Nie ustrzegam w nim błędów, język jakim piszesz jest dla mnie w sam raz. Styl własny, ale niezawodny. Czego tu się przyczepić? Może było trochę literówek, ale w porównaniu do innych op to jest małe piwo
tongue.gif

Pisz dalej, bo jak sama widzisz, ludziom się podoba.
Chleba i op Sever:D
 

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
Eh... troche mam za mało czasu ostatnio :/ i nie mogę komentować tak szybko jak kiedyś
tongue.gif
.
A więc tak. Akcja rozwija się w dobrym tempie. Fabuła jak zwykle genialna i aż z niecierpliwością czekam na CD. Z początku chciałem się przyczepić do tego "Prokara", ale widać błąd był zamierzony i tym samym ja nie mam się do czego przyczepić, choćbym bardzo chciał ^^. Ocena 10/10
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Cos ostatnio nie mam weny, więc to nic wielkiego. Błędy sie mogą zdażyć, bo coś mi word się psuje
dry.gif


Rozdział V Powrót koszmaru

Gdy opuszczała swoją kryjówkę, księżyc świecił wysoko nad miastem. Uliczki były puste, a nad kanałami unosiły się szarobiałe kłęby mgły minęła Most Accademica. Przez chwilę miała wrażenie, że przenosiła się w czasie. Opustoszałe miasto wyglądało tak staro, tak wiekowo, jak stulecia temu. Gdy dotarła do murów pałacu, przystanęła. Wyciągnęła z kołczanu strzałę z liną, napięła łuk i wycelowała w wystający nad murem, bardzo wysokim murem, konar. Strzała zaśpiewała melodyjnie i wbiła się do połowy w grubą gałąź. Sever zaczęła wspinać się do góry. Wydało jej się dziwne, że pałac jest tak mało chroniony, jakby straże miały zbyt dużo do roboty, by patrolować uliczki biegnące bezpośrednio obok budowli. Bardzo dziwne.

Czerń, błękit i złoto, wszystko razem wymieszane na palecie, by stworzyć malowidło. Pędzel rozpoczął swój taniec, tańcząc po płótnie i tworząc arcydzieło. Gdyby tylko ręka mu się tak nie trzęsła…Miał prawo czuć się przerażonym, gdy zimne, szare oczy wpatrywały się w jego plecy.
Obraz musi być doskonały. Nie będzie żadnych poprawek!
Głos księcia Jenuo rozbrzmiewał mu w głowie, przyprawiał o dreszcze. Odruchowo złapał się za rękę, która trzymała pędzel, by zapobiec domniemanej plamie, bądź złej kresce, która mogłaby zniszczyć malowidło. Książe oczekiwał tego malowidła z niecierpliwością. Właściwie, było to dość niecodzienne zamówienie. Przeważnie, Jenuo prosił go o malowanie jego własnych portretów, ale to zamówienie było inne.
Poprosił go o namalowanie dziewczyny.
Wydało mu się to bardzo dziwne. Wprawdzie słyszał plotki o domniemanej słabości jego pana, ale nikt nie mówił o tym głośno. Bano się. Poza tym istniało ryzyko, że pan uzna malowidło za ohydne i zniszczy je. Malarz słyszał o tym, że książę niszczył wszystkie obrazy, które mu się nie spodobały, a ich twórców czekał marny los. A on miał żonę i dzieci!
Zmieszał niebieski z czerwonym, by powstał róż. Pędzel tańczył po białej powierzchni.
Kim była ta dziewczyna? Ukochaną? Nie, to niemożliwe. Czy książę posiadał zdolność do kochania kogoś? Czy ktoś kochałby go w odpowiedzi? Kogoś tak złego i bez serca jak on?
Tak, to była dziwna myśl.
Teraz dodał zieleń i pędzel kontynuował swój taniec.
Tak, słyszał pogłoski o tym, że książe był kiedyś zadurzony. Kilku strażników szeptało o tym, gdy wprowadzali go do pałacu. Myślał, że się zgrywają, ale twierdzili, że wiedzą to od samego Cedrica. Skoro, więc wieść wyszła od Cedrica, to chyba musi to być prawda.
Pędzel kończył swój taniec, co oznaczało, z praca dobiega końca.
Po raz ostatni spojrzał na malowidło. Chciał się upewnić, z wszystko jest gotowe i dopiero wtedy odwrócił się do swego pana, który czekał na rezultat jego długotrwałej pracy.
- Skończone, mój panie – malarz skłonił się głęboko i cofnął się.
Książe wstał ze swego fotela i podszedł do sztalug. Malarz bał się podnieść głowę, ale kątem oka zauważył błysk uśmiechu w zimnych oczach swego pana. Książe Dor Feafort długo wpatrywał się w obraz. Cisza, która zapanowała w komnacie, stawała się coraz cięższa. Książe nic nie mówił.
Nie podobało mu się?
- Dobrze.
To jedno słowo wyrwało go z zadumy i strachy. Czy książe powiedział „ dobrze”? Starając się zapanować nad emocjami, głosem jak najbardziej uniżonym i spokojnym, odpowiedział:
- Dziękuję, panie.
Kiedy książe Ades Jenuo opuścił komnatę, malarz nie mógł przestać się zastanawiać…
Kim była ta dziewczyna o błękitnych oczach?

W powietrzu dało się słyszeć jęk. Sever spojrzała za siebie, ale w mroku nocy nikogo nie zauważyła. Wyobraźnia zaczyna jej płatać figle. Powoli przekradała się w stronę wejścia do galerii. Pokonawszy mur, znalazła się w niewielkim ogrodzie pełnym rododendronów. Kolory tych kwiatów były różnorakie, od białych po żółte, wręcz złote. Piękne. Ale Sever nie miała czasu ich podziwiać. Przez ogród dostała się na rozległy taras i miała właśnie otwierać drzwi wytrychem, gdy ten dziwny odgłos w powietrzu zwrócił jej uwagę. Wcześniej widziała, że paliło się w tym pomieszczeniu światło, ale bywalec opuścił komnatę kilkadziesiąt minut temu i nic nie wróżyło, że wróci dzisiejszej nocy.
Zaczynasz się bać duchów, skarciła się w myślach Sever.
Wytrych spełnił swe zadanie i dziewczyna wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Powoli przypominała sobie treść listu od Hrabiego i rysunek przedmiotu:
„Skrzydło na rysunku, to skrzydło, którego poszukuje. Ma około siedemdziesięciu centymetrów długości i trzydzieści szerokości. Biała farba, która niegdyś było pomalowane, zszarzało już, a złoto, którym pokryte były pióra, też pewnie już odpadło. U nasady skrzydła powinny znajdować się dwa długie metalowe bolce, każdy o średnicy dwóch centymetrów.”
Pięć milionów za jakieś drewniane skrzydło? Pokręciła głową, wchodząc do galerii. Ten Hrabia musi być szurnięty. Chyba, że to skrzydło…To klucz. Klucz? Co jej znowu przyszło do głowy?
Znowu usłyszała ciche zwodzenie i obejrzała się. Niepokoiło ja to. Zawsze ufała swemu przeczuciu, ale tym razem…dziwne, ale wszystko mówiło jej jedno: UCIEKAJ. Ale dlaczego?
Rozejrzała się. Komnata zapełniona była obrazami wiszącymi na ścianach. Było zbyt ciemno, by je obejrzeć, ale przeważnie wszystkie przedstawiały jakiegoś dostojnika. Na podłodze walały się podarte i zniszczone portrety. Sever stała chwilkę, niezdecydowana. Wtedy zauważyła coś wiszącego na ścianie, oświetlane promieniem księżyca.
Skrzydło.
Podeszła do ściany, wzięła do rąk przedmiot i uważniej obejrzała. Tak, to to. Drewniane skrzydło z resztkami białej i złotej farby. Cała akcja wydała jej się za prosta. Zbyt prosta. Coś było nie tak.
Schowała skrzydło do kołczanu i już miała opuścić pokój, gdy coś zwróciło jej uwagę. Na sztalugach stał najnowsze malowidło. W promieniach księżyca widać było dokładnie postać na obrazie. Była to czarnowłosa kobieta z fantazyjnie upiętymi włosami, w które wpięto złocisty kwiat rododendronu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że …to był jej obraz.
Sever nie wiedziała, co powiedzieć. To był na sto procent jej portret! Ale jak? Skąd?
- Piękny, nieprawdaż? – rozległ się za nią spokojny i melodyjny głos.
Sever drgnęła. Głos…Poznała ten głos. Pomimo upływu czasu, nigdy nie zapomniała tego charakterystycznego głosu. Odwrócił się błyskawicznie. Stał tam, kilka kroków od niej. W długiej czarnoczerwonej szacie z rozszerzanymi rękawami i książęcą przepaską na długich srebrnych włosach. Jego oczy nie były już czerwone, tylko szare, ale zachowały swoje lodowate spojrzenie. Na jego policzku nie było śladu blizny, którą otrzymał dwa lata temu.
- Ale obraz nie jest dobry, gdy ma się oryginał – dodał książe Jenuo albo raczej Earnil San d’Oria z uśmiechem.
Sever cofnęła się błyskawicznie do tyłu, kładąc rękę na rękojeści miecza. Jednak Earnil nie przejął się tym.
- Zaskoczona?
- Przecież ty nie żyjesz! Jesteś trupem! – powiedziała Sever z przerażeniem.
- Owszem, zginąłem, ale nie do końca. Pozwolono mi wrócić do tego świata – odparł spokojnie książe. – Jak widzisz teraz to JA jestem władca tego miasta i JA wydaje rozkazy.
Sever nie mogła tego zrozumieć. Jakim cudem o tu teraz stoi przed nią? Widziała jak ginął!
Earnil widział w jej oczach wielkie zaskoczenie. Ponownie się uśmiechnął.
- Wiesz, byłem ciekaw, kiedy znowu się spotkamy. Posyłałem za tobą moich ludzi, ale ci nie mogli cię odnaleźć. Sprytnie się ukrywasz.
Sever przełknęła ślinę. Powoli zaczynała kojarzyć fakty. Earnil spodziewał się jej wizyty! Wiedział, że przyjdzie po to skrzydło. To on wysłał tego całego Hrabiego, zaplanował ten przekręć ze zleceniem …i opłacił Barbarosse żeby przekazał jej te informacje! Jakaż była głupia!
- Czego chcesz? – zapytała cofając się w stronę drzwi na taras.
- O, bez obaw, tobie nic nie grozi…na razie. Pragnę cię poinformować, że ta twoja znajoma, Nadja, spadła z urwiska i utonęła.
Sever wstrzymała oddech. Nadja…nie żyje?! Nie, tylko nie ona!
- Zabiłeś ją!
- Cóż za spostrzegawczość. Tak, zabiłem i co? Należało jej się. To mi należała sie ta wiedza, nie jakiejś smarkuli.
Sever zacisnęła zęby. Ogarnęła ją wściekłość. Rzuciłaby się na Earnila gdyby ktoś nie wszedł w tej samej chwili do komnaty. To był jakiś służący, który nie wiedział, że wszedł w nieodpowiednim momencie.
- Wynocha! – rozkazał Earnil i odwrócił się do Sever. Za późno.
Dziewczyna wykorzystała okazję i uciekła do ogrodu. Potem wspięła się na drzewo i zeskoczyła na bruk na drugą końcu muru. Earnil nie był tym faktem zmartwiony. Wiedział, że tak będzie. Był na to przygotowany.
- Tym razem nie uciekniesz.

Rozdział VI Wymarłe miasto

Uczucie, które niepokoiło ją już wcześniej, przybierało na sile. Zabił Nadję! Wiedział, ze ją to zaboli! I to bardzo! Nie miała wielu przyjaciół, do niedawna zaledwie dwóch…teraz nie ma żadnego. Nie ma, dokąd iść, gdzie się ukryć. Nie ma się, komu wypłakać…
Aby uniknąć zauważenia przez kogokolwiek szła wzdłuż ściany. To, że nie widziała nic przed sobą, było okropne, ale jeszcze gorszy okazał się brak dźwięków.
Dlaczego tu tak cicho, pomyślała ze strachem. Gdzie się podziali ludzie?
We mgle dostrzegła jakieś światełko i podświadomie ruszyła w tamtym kierunku. Światełko istotnie było – pochodnia umocowana w żelaznym kółku w ścianie. Płonęła mocnym ogniem, tworząc jasną niszę we mgle i wydając głośny syk.
Mgła się podnosi…
Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki budynki zaczęły się wynurzać spomiędzy języków mgły. Wyglądało to jak olbrzymia niekończąca się układanka: wielkie kawałki budynków srebrzące się w świetle księżyca wisiały w powietrzu porozdzielane mackami mgły.
Stała na rogu, dokładnie naprzeciw wznosił się most łączący dwa brzegi kanału – tyle, ż urywał się pośrodku. Po prawej stronie ściana mgły przecinała rozległy plac. Po lewej jakiś kaprys wiatru otworzył tunel szerokiej ulicy biegnącej w dal, oświetlonej, co jakiś czas pochodniami. Nigdzie natomiast nie było śladu żywego człowieka.
- Gdzie się podziali wszyscy ludzie? – szepnęła Sever.
Za nią wznosił się solidny wał mgły. Sever spojrzała w tamtym kierunku i poczuła znowu niebezpieczeństwo. Próbowała przypomnieć sobie plan miasta. Całe Dor Feafort poprzecinane było kanałami. Ten kanał przed nią to zapewne Kanał Mefira, biegnący obok pałacu. Jeśli pójdzie w prawo, zostanie odcięta przez wodę, poza tym mgła wciąż gęstniała. Mogłaby przejść po ledwie widocznym moście, ale trudno powiedzieć, dokąd by ją zaprowadził. Mgła była zdecydowanie rzadsza po lewej, a szeroka ulica sprawiała wrażenie głównej drogi miejskiej. Jeśli będzie się jej trzymać, to może gdzieś ją zaprowadzi.
Nagle usłyszała kroki.
Rzuciła się w tunel we mgle po lewej, trzymając się blisko ściany. Miękkie podeszwy jej butów nie wydawały prawie żadnych dźwięków. Po dłuższej chwili zanurkowała w bramę i spojrzała za siebie. Dostrzegła dwie sylwetki we mgle: jedną nienaturalnie wysoką i chudą, druga niższą, w powłóczystej szacie. Starali się trzymać środka drogi i szli spokojnym krokiem; nie śpieszyli się, ale sprawiali wrażenie, jakby mieli coś bardzo ważnego do załatwienia. Sever zaczęła biec. Ścigali ją.
Ledwie chwytając oddech, przebiegła przez mostek i na nabrzeżu skręcił ostro w prawo, ale ściana zmusiła ja do ponownego zwrotu w lewo. W pośpiechu znowu skręciła w prawo, tylko po to, by ponownie znaleźć się na brzegu kanału. Zawróciła i doszła ponownie do głównego traktu, ale bezsensowne zejście z drogi sporo ja kosztowało. Prześladowcy niemal ja dogonili. W tej samej chwili podmuch wiatru przywiał z bocznej uliczki pasmo mgły, odcinając ją od pościgu, rzuciła się, więc znowu do ucieczki, kręcąc się i krążąc po dziwacznie pustych uliczkach.
Sever całkowicie straciła orientację, nie wiedziała gdzie jest. Ulica ciągle zakręcała, nie widziała, więc wiele przed sobą, natomiast spojrzawszy do tyłu, dostrzegła jedynie oświetloną księżycem pustkę. Skręciła za róg i ledwie wyhamowała nad brzegiem kanału. Znalazła się na wąskiej przystani oświetlonej dwoma koszami z żarem. Rozejrzała się szybko: po lewej miała wodę, po prawej wznosił się wysoki mur. Znalazła się w pułapce. A oni nadchodzili.
Mężczyźni szli spokojnie, nie śpieszyli się. Sever z desperacją w oczach spojrzała na wody kanału. Była gotowa rzucić się do kanału, ale w tej samej chwili poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Z ciemności za jej plecami wyłoniła się wysoka postać w ciemnym płaszczu z kapturem.
- Tędy.
Nieznajomy wziął ją za rękę i pociągnął w stronę muru. Sever poszła za nim. Przybysz dotknął jednej z cegieł, która poruszyła się. Wąskie przejście zaczęło się powoli otwierać. Mężczyzna wepchnął tam Sever a sam wszedł na końcu. Pochłonęła ich ciemność.
- Teraz cicho, Sever – szepnął.
Wszędzie panowała cisza, tylko odgłosy kroków odbijały się echem wśród uliczek. Potem dało się słyszeć głosy:
- Nie ma jej.
- Uciekła? Niemożliwe!
- To jak to wytłumaczysz? Wyparowała?
- Cedricu to nie jest śmieszne. Odpowiemy za to głową.
Zapanowała cisza.
- Powiemy, że wskoczyła do kanału. Zrozumiałeś? Wracamy.
Sever słyszała jak odchodzą i dopiero wtedy jak wszystko ucichło, odetchnęła głęboko.
- Dotarłem do ciebie pierwszy – odezwał się nieznajomy i zdjął kaptur. W jego ręce pojawił się magiczny płomień dający trochę światła.
Sever zobaczyła młodego człowieka, mniej więcej jej wieku, z sięgającymi ramion rudymi włosami i zielonymi oczami. Uśmiechał się.
- Nie bój się. Jestem przyjacielem – powiedział młodzieniec. – Nazywam się Heine Vestenfluss i służę czcigodnemu Gilbertowi Durandalowi.
Sever poznała to nazwisko. Znajomy Kirdana! Był u niego tej nocy, podczas której stary Opiekun umarł.
- Czego chcesz? – zapytała.
- Przysłano mnie by ci pomóc – rzekł Heine. – Mam cię sprowadzić do Durandala.
- Ale dlaczego?
- Nie znam odpowiedzi. Pan ci wszystko wyjaśni. Chodź ze mną.
Sever miała opory. Nie znała tego Durandala. Nie wiedziała, co to za człowiek. Ale nie miała wyboru. Jeśli wróci na ulice, to wpadnie w ręce ludzi Earnila.
Nie czuła, że to podstęp. Poza tym, nie miała dokąd iśc.
 

Isgaroth

Member
Dołączył
7.7.2005
Posty
131
Nareszcie kolejna część. Jest ona równie dobra jak poprzednie. Atmosfera tajemniczości i wspaniała fabuła nie zniknęły, akcja zaczyna się coraz szybciej rozkręcać. Część ta jest też o wiele dłuższa od poprzednich. Opisy nadal dorównują jakością poprzednim częściom. Błędów, oprócz jednego lub dwóch powtórzeń, nie zauważyłem. Moja ocena za tą część to 9.9/10, a za całe opo 10/10. Pisz dalej, z niecierpliwością czekam na następną część.

Pozdro
smile.gif
.
 

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
No i kolejne części przeczytane
smile.gif
. Moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Fabuła jak zwykle nie pozwalająca oderwać oczu od monitora
tongue.gif
, akcja stoi na wysokim poziomie, a opisy są, jak dla mnie, genialne
smile.gif
. Czekam na kolejne części, a ocene, jak chcesz, to sobie popatrz na mojego poprzedniego posta w tym topicu, bo się nic nie zmieniło od tamtego czasu
tongue.gif
.
 

Jay_Kay

Magister vitae
Dołączył
22.10.2005
Posty
589
Przeczytałem, i jak zwykle jestem pod dużym wrażeniem. Opo niezwykłe, mające swój klimat, i niesamowicie wciągające. Opłaciło się czytać wszystkie części. Ciekawa fabuła, długie i interesujące opisy, brak błędów... Po prostu maestria środków stylistycznych
biggrin.gif

Naprawdę, słowa uznania. Daję 10/10, z czystym sumieniem.
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Co tu dużo pisać - jak zwykle opo jest na świetnym poziomie - chyba nas jeszcze dużo rozdziałów czeka... Fabuła tajemnicza, nieprzenikniona... Kawał dobrej roboty. I niby nie masz weny? Nawet wtedy piszesz fajne kawałki. Pare literówek się pojawiło ale procentowo... 1% na cały kawałek... Świetna część - oczywiście już czekam na kolejną. Jeśli napiszę 10/10 to zwyczajnie skłamię...
wink.gif
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Rozdział VII Nowa flaga

- Oż kurde! Nie gap się tylko idź!
Ale Yzak nadal stał przed wielkim portalem katedry i spoglądał w górę na monumentalne rzeźby przedstawiające bogów mających w pieczy Księżycowe Miasto. Yzak poznawał tylko panią Zmierzchu i Świtu, Azurze, reszty nie znał.
- Chodź już – Lee pociągnął go przez tłum ludzi niecierpliwie przechylających się ku wejściu do katedry, którzy nie mogli się doczekać widoku złoconych sklepień i ścian.
Bezimienny szedł przez tłum jak taran, robiąc dla nich przejście. Yzak i Lee wlekli się za nim, dziwiąc się, skąd ich towarzysz znał drogę.
- Skąd wiesz, gdzie iść? – zapytał Yzak.
Bezimienny milczał przez chwilę, a potem rzekł:
- Kiedyś tu mieszkałem.
Zarówno Lee jak i Yzak wytrzeszczyli oczy i przystanęli. Jednak Bezimienny nie zatrzymywał się, więc ponownie ruszyli za swoim przewodnikiem.
- Mieszkałeś w tym całym, Dor Feafort? – zdziwił się Lee.
- Owszem, ale to było dawno temu – odparł Bezimienny.
- Nigdy o tym nie mówiłeś – wtrącił Yzak.
- He, moje życie nie zaczęło się od spotkania z Lee, chłopcze. Słuchajcie, Nadja kazała nam czekać przed fontanną Siberiana, jednego z patronów tego miejsca i opiekuna Dzielnicy Zachodniej, gdzie mieszkają bogacze. Trochę tu chyba posiedzimy, więc Yzak, nie oddalaj się zbytnio.
- Nie jestem już dzieckiem – burknął chłopak.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Dla nich zawsze będzie dzieckiem – będzie tak, bo to oni go wychowali.

- Czy ty, dziewczyno, nie masz rozumu? Chcesz sprowadzić do Bractwa obcych? Łamiesz nasze reguły!
Opiekun Orland krąży wściekle po komnacie. Nadja milczy i coraz mocniej zaciska zęby. Sam Orland zmienił się bardzo, stał się arogancki…i bezczelny, dumny z tego, ze zostanie Pierwszym Opiekunem. Sam Orland ubiera się już w szaty przywódcy i korzysta z dawnej komnaty Kirdana.
- To niepojęte! Ty, jeden z najbardziej obiecujących młodych Opiekunów, przyszłą chluba Bractwa, zrobiłaś coś takiego! Jak mogłaś ściągnąć tutaj obcych? I pokazałaś im Teleport! Opiekunie Nadja, muszę wyciągnąć z tego czynu konsekwencje i …
- Chciano mnie zabić – przerywa mu Nadja mocnym głosem.
Orland przystaje i patrzy na nią zaskoczony.
- Zabić? – powtarza.
- Dwa razy nastawano na moje życie. Co miałam robić? Zostać tam i czekać na śmierć? Vatras polecił mi wrócić do Dor Feafort, ale z towarzystwem. To są moi przyjaciele.
- Opiekuni nie potrzebują przyjaciół – odpowiada oschle Orland. – Poza tym niby, czemu ktoś miałby cię zabić? Bez sensu.
Nadja wstrzymuje oddech. Co się stało z tym człowiekiem? Dlaczego tak bardzo się zmienił? I czemu jest taki…oschły? Wcześniej nie był taki, pomagał jej, uczył i doradzał.
- Nie potrzebujemy nikogo, żadnej bratniej duszy. Wiedza, która jest w księgach, jest wszystkim, czego pragniemy. Znamy los każdego człowieka, więc…
- Nie potrzebujemy przyjaciół, tak? – powtórzyła Nadja. – Prawdziwy Opiekun nie potrzebuje nikogo, prawda?
- Do czego zmierzasz, Vandom?
Nadja postąpiła krok do przodu. Jej brązowe oczy pociemniały od gniewu.
- Nareszcie wszystko zrozumiałam. Już wiem, dlaczego Sever tak cię nie znosi. Uważasz się za kogoś lepszego, Orlandzie. Za kogoś, kto powinien kierować Bractwem zamiast Kirdana! – powiedziała. – Chcesz kontrolować poczynania każdego z Opiekunów, a jak ktoś się buntuje, to uprzykrzasz mu życie. Widziałam to na własne oczy. Udajesz takiego świętego, zawsze chętnego do pomocy!
- Vandom, jak ty się do mnie odnosisz?! Trochę szacunku dla Pierwszego Opiekuna!
- Nie jesteś Pierwszym Opiekunem! – krzyknęła dziewczyna. – Nie masz prawa tak się tytułować! Kirdan zostawił za sobą testament, wszyscy to wiedzą! A ty go ukrywasz! Co jest w tym liście? Może prawowity następca?
- Jesteś bezczelna…
- Teraz JA mówię! Nie przerywaj mi!
Orlanda zatkało. Chciał coś powiedzieć, ale Nadja patrzyła na niego w taki sposób, ze wolał się nie odzywać.
- Nie dziwie się, dlaczego Sever od was zwiała. Przeczuwam, ze ty coś jej zrobiłeś, uderzyłeś w jej słaby punkt, prawda? W co? W przyjaciół, w to, co lubi? A może w rodzinę? Nie uciekłaby tak sobie! Musiał być jakiś powód. Od kiedy pamiętam, zawsze coś do niej miałeś, zawsze! Starałeś się ją sobie podporządkować, każdy Opiekun ci to powie. Ale ona nie chciała i w końcu miarka się przebrała. Odeszła!
- Skąd o tym wiesz? – zapytał Orland.
- Nie twoja sprawa.
- Od Artemusa?
- No to, co? I jego zaczniesz gnębić? Nic innego nie potrafisz.
- Słuchaj, no…Sever odeszła z własnej woli. Ja jej nie wyrzuciłem..
- Nie musiałeś! Wiedziałeś, że wcześniej czy później zniknie. Ale jednego nie mogłeś przeboleć…Że Kirdan wolał Sever od ciebie! Wolał jej towarzystwo.
Orland jakby dostał w twarz. Jeszcze nikt nigdy tak do niego nie mówił.
- Byłeś zazdrosny – ciągnęła dziewczyna. – Ale siedziałeś cicho, bo przecież Kirdan nie przekaże ważnych informacji dziecku ocalonemu z pożaru, prawda? Ale myliłeś się. Kirdan faworyzował ją, coraz częściej przebywała w jego towarzystwie, ba, nawet uważał Sever za swoje dziecko. Nie mogłeś tego przeboleć. Ty, prawa ręka Pierwszego Opiekuna byłeś zazdrosny o dziecko.
Opiekun milczał. Słowa Nadji trafiały w niego z coraz większą siła. Nie wiedział jak długo zachowa milczenie.
- W końcu uciekła, to było kilka tygodni przed jej pierwszą wizytą w Khorinis. Odczułeś ulgę, prawda? Pozbyłeś się jej…
- I byłoby dobrze gdyby nie wróciła! – wypalił Orland. – Ona nic nie znaczy! Nie powinna zostać powiernikiem Serca! To mi ten zaszczyt się należał! Pozbyłbym się jej, gdybym mógł!
W komnacie zapadła cisza. Twarz Nadji wykrzywił wściekły grymas, oczy pociemniały od gniewu.
- Jak śmiesz tak mówić! Nie masz prawa! Do stóp jej nie dorastasz! Ty hipokryto!
Orland zaczynał pojmować, że za dużo powiedział. Zrozumiał, że przesadził.
- Nadja…
- Milcz, choć ten jeden raz. Chcesz się pozbyć Sever?
- Nie..
- Twoje własne słowa, Opiekunie. Przestań kłamać. Uważasz, że prawdziwy Opiekun nie potrzebuje kogoś takiego jak przyjaciel. Zatem ani ja, ani Artemus, Aidemus, Caduka czy nawet Kirdan nie jesteśmy Opiekunami! Miałam kłopoty, chciałam zasięgnąć rady kogoś doświadczonego i co słyszę? Zmieniłeś się, Orlandzie. Nie jesteś już tym samym człowiekiem, co kiedyś.
Nadja odwróciła się i rzuciła przez ramię:
- Odchodzę.
Orland zbaraniał. O czym mówi ta dziewczyna? Jak może mówić, że odchodzi? I to takim tonem! Do NIEGO, Pierwszego Opiekuna! Ale Nadja nie patrzyła więcej w jego stronę. Nie miała na to ochoty.
To już koniec, Bractwo upada.

Z cienia wyłonił się Artemus i stanął przed nią. Miał wielce zaniepokojoną twarz, wręcz smutną. Popatrzył na Nadję z nadzieją.
- Powiedz, że to nieprawda – zaczął.- Powiedz, że nie odchodzisz.
- Atremusie…Odchodzę – odparła Nadja spokojnie. – To nie jest już to miejsce, w którym tak dobrze się czułam. Po śmierci Kirdana wszystko się tutaj zmieniło, widać to przecież.
Opiekun zwiesił głowę.
- Nie zostawiaj mnie samego…- poprosił cichutko.
Nadja zamrugała gwałtownie oczami.
- Sever…Straciłem jej przyjaźń, a ona nas teraz będzie potrzebować…Zrobiłem straszliwy błąd…Nigdy mi nie wybaczy – ciągnął Artemus. – Jak się pojawiłaś, to myślałem, że pogadacie i jakoś wszystko się ułoży…
Nadja położyła mu rękę na ramieniu.
- Orland nie pozwoli jej wrócić. Wiem, że wyczytałeś to w Księdze – powiedziała. – Znasz zapewne i moją odpowiedź. Nie zmienisz przeznaczenia, jak mówił Aidemus. Wszystko jest zapisane.
- Ale…Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę! Jestem zobowiązany strzec Księgi…A nie chcę. To straszne, co w niej jest. Co to za obowiązek czytać o śmierci kogoś, kogo się znało?
Artemus zamilkł nagle i zamyślił się.
- Znajdź ja – poprosił Nadję. – Znajdź i przekaż jej to: Twoja Księga jest czysta. Swoją historię piszesz ty sama.
- Nie rozumiem..
- Nic więcej zdradzić nie mogę. Obiecaj, ze jej to powiesz, obiecaj mi.
- Obiecuje.
Opiekun uśmiechnął się leciutko.
- Szkoda, że odchodzisz…Ale skoro tak ma być. Jakoś cię znajdę, bez obaw i spokojnie pogadamy.
Nadja uścisnęła przyjaciela.
- Trzymaj się – szepnęła.

Opiekun Aidemus obserwował ich z balkonu. Młodzi Opiekuni nie zdawali sobie sprawy, że są obserwowani. Straszy stażem w Bractwie pokiwał głową, zadowolony.
Są wspaniali, pomyślał. Cała trójka. Muszą tylko znaleźć się pod wspólną flagą…Ale to już wkrótce nastąpi.

Gilbert Durandal spojrzał na swojego gościa z uśmiechem. Sever poczuła się niezręcznie. Prawie nie znała tego człowieka, ba, nie zamieniła z nim nawet ani jednego słowa, a on patrzył na nią tak przyjaznym wzrokiem i uśmiechał się miło.
- Nie musisz się obawiać – zaczął Durandal. – Widzę po twoich oczach, że jesteś bardzo nieufna.
- Gdyby pana tyle razy tak okłamano jak mnie, to też pan by był nieufny – odparła spokojnie.
- Domyślam się, ze chodzi o twojego ojca. Otóż wiedz, że znałem Kivara Vandersaavre.
Ta wiadomość zaskoczyła Sever. Momentalnie zainteresowała się tym człowiekiem i jego słowami.
- Pan…Znał mojego ojca? Czy on…żyje?
- Kivar bardzo przeżył śmierć swojej rodziny – ciągnął Gilbert.- Można powiedzieć, że się załamał. I wyjechał. Przez wiele lat nie miałem od niego ani jednej wiadomości, aż któregoś dnia zjawił się tutaj, w Raeburnem. Miał taką rozpromienioną twarz…Mówił, że jego córka przeżyła i chce ją odnaleźć. Nie zdążył.
- Nie..Nie żyje? – zapytała głuchym głosem Sever.
- Zmarł na jakąś chorobę, żaden lek mu nie pomagał. Magii nie można było zastosować, bo Kivar był na nią odporny. Podobnie zresztą jak ty, Shireece.
Sever spuściła głowę i uparcie wpatrywała się w swoje buty. Łzy zaczęły jej napływać do oczu. Nie żyje. Nie żyje…NIE ŻYJE! Znowu jest sama! Ile jeszcze tych gromów spadnie na jej jakże nieszczęśliwe życie? Zaczynała mieć już tego dość.
- Twój ojciec prosił mnie o coś – rzekł Gilbert.- Prosił, abym zaopiekował się tobą.
- Za-zaopiekował? – powtórzyła.
Skinął głową.
- Chcą zapewnić ci dom, Shireece. Coś, czego nie miałaś, miejsce, do którego zawsze możesz wrócić. Ale nie za darmo.
Sever ściągnęła groźnie brwi.
- Spokojnie, nic złego od ciebie nie chce. Poza tym chce jeszcze pożyć – uśmiechnął się ponownie.- Chcę abyś dla mnie pracowała. Zostań członkiem mojej gwardii, strzeż porządku w Zachodniej Dzielnicy.
- Mam pracować…w Straży Miejskiej?! – powiedziała zbita z tropu. Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego!
- To nie jest Straż Miejska. To coś innego. Moja gwardia ma prawo wstępować do miejsc, gdzie zwykła straż nie ma prawa wejść. Jest czymś w rodzaju elity. Są w niej sami najlepsi i najbardziej zaufani ludzie. Przecież poznałaś Heine.
- A co miałabym tam robić? – zapytała.
- Dobre pytanie. Potrzebuje kogoś, kto świetnie zna miasto, nie boi się stanąć twarzą w twarz ze swoim wrogiem. Mówię o Adesie Jenuo, albo raczej Earnilu San D’oria. Ten człowiek prowadzi niecne praktyki na ludziach, wiem to.
- Eksperymentuje na nich?
- Całkiem możliwe. Chce odnaleźć Sekret Alchemika.
Sever uniosła brwi.
- Ale on przecież…
- Zaginął? Ależ nie, cały czas był u Xardasa. Nekromanta zajął się jego badaniem, ale nic ciekawego nie odkrył. Przysłał machinę alchemika do mnie. A ja wpadłem na ślad jak to coś uruchomić. Earnil tego poszukuje, a ja mu tego nie oddam. I właśnie, dlatego chcę prosić ciebie o pomoc. Wiec jak? Pomożesz mi go zwalczać, Shireece? Mogę liczyć na pomoc ostatniego z Vandersaavrów?
Sever milczała długo. To wszystko działo się za szybko jak dla niej. Cała ta sytuacja zdawała się ją przerastać. Ale był w tym jakiś sens. Nie miała domu, wystawiono ja do wiatru, została z niczym. Propozycja Durandala wydawała się lekko dziwna, ale podobała się jej. Jeśli w ten sposób da radę zbadać sprawę Sekretu Alchemika, to zgadza się. Może po drodze odkryje jakieś fakty o swoim ojcu?
- Ale w każdej chwili mogę odejść? – zapytała.
- Oczywiście, że tak.
- A więc dobrze, zgadzam się. Ale mam jeden warunek.
- Jaki?
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Od tej pory proszę nazywać mnie Shireece Sever Vandersaavre. Dość już fałszywej tożsamości.
Gilbert uśmiechnął się szeroko.
- Będzie jak zechcesz. Mam nadzieję, że to początek wspaniałej współpracy.
Wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń.
- Witamy na pokładzie, kapitanie Vandersaavre.
Kapitanie? Nawet nieźle brzmi, pomyślała.
 

Dark Shadows

Active Member
Dołączył
21.10.2005
Posty
1349
Bardzo ładne opowiadanie Sever. Musiałem, co nieco nadrobić, ale już jest okej. Wszystkie części bardzo mi się podobają. Nie ma błędów i styl pisania jest odpowiedni. Po za tym historia nie banalna. Nie ma prawie do niczego się przyczepić, bo to opo nie może się nie podobać. Mam nadzieje, że dasz nam kolejne części.

Pozdrawiam autorkę
laugh.gif
i ocena 10/10.

Pisz CD, bo nie można się doczekać.
biggrin.gif
 

Isgaroth

Member
Dołączył
7.7.2005
Posty
131
Kolejna część tego opowiadania znowu jest bardzo dobra. Fabuła jak zwykle fascynująca, akcja rozwija się trochę zbyt wolno, ale mam nadzieję że szybko to nadrobisz, a błędów jak zwykle nie ma. Z długością też jest nieźle.
Moja ocena za tą część to 9.5/10, a za całe opo 10/10. Pisz szybko CD. Liczę na szybkie rozwinięcie akcji.

Pozdro
smile.gif
.
 

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
Czytam i czytam i dochodzę do wniosku, że mógłbym Twoich opowiadań czytać tak dużo, ile ich piszesz
smile.gif
. Jest tylko jeden, mały problem. Mianowicie, ja nie mam co pisać w komentarzach
tongue.gif
. Jedyne moje odczucia Twoich opowiadań są jak najbardziej pozytywne. Fabuła jest mroczniejsza, składa się z większej ilości wątków pobocznych niż w "Sekrecie Alchemika". Opisy są o wiele bogatsze, bardziej... pobudzające wyobraźnię. Akcja toczy się w dobrym, dla czytelnika tępie. Nie jest ani za szybka ani za wolna. Wszystko jest tak ładnie napisane, że aż nie można się doczekać dalszych losów bohaterów opowiadania
smile.gif
. Jak zwykle czekam na CD. Ocena 10/10
smile.gif
.
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Sorry, że takie krótkie kawałki daje. Następne będą już dłuższe.

Rozdział VIII Sen

Yzak właściwie nie wiedział, co go zbudziło. Wszyscy od dawna już splali. Ostrożnie wymknął się ze swojego posłania, przekradł do drzwi i cichutko wyszedł na dwór. Zadrżał z zimna. Niebo pokryte było gwiazdami, a w kanale za starą kamienicą odbijał się księżyc. Domy na przeciwległym brzegu były ciemne, tylko w jednym oknie paliło się światło.
Widać nie tylko ja mogę spać, pomyślał Yzak.
Kilka szerokich i zniszczonych stopni prowadziło prosto nad wodę. Miało się wrażenie, że biegną na samo dno kanału. Głębiej i głębiej, aż do całkiem innego świata. Yzak usiadł na najwyższym stopniu i spoglądał na oblaną księżycowym światłem wodę, na odbijające się w niej stare domy. Pomyśleć, że odbijały się tak już od lat. Na świecie nie było jeszcze Yzaka, Lee ani nawet może Xardasa, a one już wtedy przeglądały się w tafli wodnej. Idąc tutaj, aż od katedry, dotykał palcami murów domów. Kamienie w Dor Feafort wydawały się inne. Wszystko zresztą było inne. Inne, niż co? Inne niż przedtem.
Po drugiej stronie kanału w oświetlonym oknie poruszył się jakiś cień, po chwili jednak światło zgasło. Yzak wstał. Kamienne schody były zimne i wilgotne, czuł, że przemarzł do kości.
Odwrócił się i ujrzał nadchodzącego Artemusa. Opiekun szedł wolno, ze spuszczoną głową. Prawie nic się nie zmienił, tylko jakby jego włosy lekko pojaśniały. Yzak zawołał go po imieniu. Opiekun uniósł głowę.
- Co ty tu robisz tak późno? – zapytał.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie – odparł Yzak.
- Szedłem do was…Chciałem pogadać. Nadja nocuje z wami?
- Tak. Nie ma, dokąd pójść, przecież.
Artemus posmutniał. Razem, z Yzakiem weszli do opuszczonej kamienicy, która służyła im za dom. Nadja znała trochę lepiej miasto niż Bezimienny i szybko znalazła dla nich kryjówkę. Nie musieli martwic się o jedzenie i ciepłe rzeczy – to wszystko załatwili od znajomego kupca Nadji. Yzak podszedł do posłania Nadji i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
- Co jest? – mruknęła.
- Masz gościa.
Nadja, rozbudzona już, usiadła na kocu. Artemus podszedł bliżej i usiadł naprzeciw.
- I jak tam? – zapytał.
- Jakoś leci – odparła. – Dajemy sobie radę, jak widzisz. A co w Bractwie?
- Orland pokłócił się z Aidemusem. Wrzeszczeli po sobie dobre pół godziny. Poszło między innymi i o ciebie.
- O mnie?
- Według Orlanda porzuciłaś Bractwo z powodów czysto emocjonalnych. Zaproponował, aby wysłano za tobą Łowców.
Nadja zbladła. Słyszała coś nie coś o Łowcach. Byli to niegdyś Opiekuni, którzy przeszli morderczy trening i stali się bezdusznymi sługami, gotowymi spełnić wszelkie rozkazy. Nie mieli oni ani rodziny, ani przyjaciół, podobno nawet nie odczuwali emocji.
- Chciano mnie…zlikwidować?
- Może, ale Aidemus się sprzeciwił. Za nim stanieli pozostali. I zaczęli się kłócić. Orland zmienił się, to prawda…Jest zbyt żądny władzy…Tak czy inaczej Łowcy ci nie grożą. Aidemus powiedział, że jeśli coś ci się stanie, to on sam wyjawi jakąś tajemnicę dotyczącą Orlanda. Ten się przeraził i cofnął pomysł.
Nadja zamyśliła się. Aidemus miał jakiegoś haka na Orlanda? Ciekawe…Ale pewnie nigdy tego się nie dowie.
- Jest jeszcze jakiś powód twej wizyty? – zapytała.
- Tak…- Artemus zagryzł wargę. – Chciałem pogadać.
- To, na co czekamy? Gadaj, co ci na sercu leży.

Budzi się w mroku ze wspomnieniem krzyku, który niczym oślepiające światło wciąż wibruje w jej umyśle. Czuje kołatanie serca. To był koszmar. Nie wie, jak długo siedzi opatulona pierzyną, gdy wreszcie słyszy pukanie. To Massimo! Ale przecież ojciec i staruch są blisko! Jak może tak ryzykować? Jeśli go znajdą, to zabiją! Wiedziona strachem zeskakuje z łóżka.
- Massino, to ty?
- Otwórz, szybko!
Odsuwa zasłonę i widzi go w pełnym stroju, z latarnią w dłoni.
- Ubieraj się. Musimy uciekać!
- Ale mój ojciec…staruch…
- Nie przeszkodzą nam.
Patrzą na siebie bez słowa. Przybysz widzi jej twarz w blasku latarni. Dostrzega na niej zdumienie i kiełkujący strach.
- Nie lękaj się, nie jestem mordercą. Zgubiło ich własne szaleństwo.

Biegną razem korytarzem. Docierają do dużych, drewnianych drzwi, otwierają je. W nozdrza uderza ich ostra woń siarki. Przekraczają próg i zdaje im się, że słyszą głuchy śmiech, ale może to tylko wiatr…Massino widzi puste pomieszczenie. Pośrodku stoi nagi stół. Kątem oka dostrzega błysk na podłodze.
- Machina filozoficzna! – Dziewczyna wymawia te słowa starannie, z szacunkiem.- Zniszczona!
Coś jeszcze połyskuje jasno w mroku.
- Och! Kamień!
Dziewczyna zawija kamień w kawałek aksamitu, niczym bezcenne jajko. W świetle latarni widać strzaskaną posadzkę w miejscu, gdzie upadł kamień, który pozostał nietknięty. Ona unosi go, światło załamuje się i rozprasza w niezliczonych fasetkach.
- Jakiż on piękny!
Massimo pochyla się i zaczyna zbierać kawałki machiny. Są nietknięte, zupełnie jakby mechanizm sam się rozpadł.

Są teraz w jego atelier. Wciąż ściskając w rękach kamień, patrzy jak Massimo krząta się, zbierając narzędzia pracy. Porusza się szybko, pewnie, zdecydowanie. Przez chwilę stoi przed niedokończonym portretem na sztalugach. Na pustym tle spod szkarłatnego turbanu spoglądają na niego nieprzeniknione, ciemne oczy.
- Musimy go zabrać? – pyta dziewczyna.
Massimo kiwa głową.
- To dowód mojego kunsztu. Jeśli mam znaleźć nowego pana, to musze mu pokazać, co potrafię.
- A machina filozoficzna?
Massimo kreci głową.
- Jest zbyt niebezpieczna. Lepiej ją tu zostawić.
Dziewczyna przyciska do siebie kryształ.
- Ale nie Kamień! Przyrzeczno mi go, jako posag!
Patrzy na nią. Jest taka młoda, taka piękna. Nie zawsze można być mądrym.
- No dobrze, skoro ja zatrzymam obraz, ty zatrzymaj Kamień.
Pakuje portret wraz z resztą rzeczy. Następnie owija kawałki machiny filozoficznej w szmaty i ukrywa w schowku w jednej z kolumn wielkiej Sali.

Świt zastaje ich na kamiennym gościńcu – młody mężczyzna, dziewczyna, objuczony osioł. Na rozstajach Massimo unosi rękę. Ta droga wiedzie do domu, do El Hazard. Jest tam jednak wielu artystów. To z kolei szlak na północ. Droga do Księżycowego Miasta. Dziewczyna uśmiecha się, pozostawiając mu wybór.
Wschodzi słońce.
Massimo kieruje osła w lewo.
Ruszają na północ.

Sever szarpnęła się gwałtownie, otwierając oczy.
Chyba przysnęłam, pomyślała. Co to był za sen? I dlaczego wydawał jej się znajomy?
Nie chciało jej się teraz nad tym rozwodzić. Wstała z fotela i podeszła do łóżka, wślizgnęła się pod kołdrę. Zamknęła oczy i znów zasnęła. Miała wrażenie, że śniła już wcześniej tak wyraźnie, ale nie potrafiła powiedzieć, o czym.

Rozdział IX Moment

Dom Gilberta Durandala był nie tylko największy w Dzielnicy Zachodniej, ale i najładniejszy. Kolumny przypominały kwiaty zastygłe w kamieniu, balustrady balkonów zostały wykonane z najdroższego chyba marmuru, a cała posiadłość otoczona była wysokim murem, który porośnięty był bluszczem.
Artemusowi drzwi otworzyła służąca, która poprowadziła go między kolumnami na wewnętrzny dziedziniec. Stamtąd wiodły okazałe schody na piętro.
- Jaśnie Pan będzie mógł poświęcić panu tylko dziesięć minut – rzekła służąca i ruszyła labiryntem korytarzy i drzwi.
Po kilku minutach stanęli przed wysokimi drzwiami i służąca zapukała.
- Proszę – rozległ się dźwięczny głos.
Gilbert Durandal siedział za ogromnym biurkiem w swoim gabinecie, który na pewno był większy niż cała komnata, którą zajmował Artemus. Durandal obrzucił swego gościa zimnym, przenikliwym spojrzeniem.
- Bądź pozdrowiony, czcigodny – odezwał się Artemus.- Przysyła mnie czcigodny Orland z listem do was. Mój przełożony prosi o natychmiastową odpowiedź, jeśli jest to, oczywiście, możliwe.
- A tak…Orland…Teraz on wam przewodzi? – zapytał niby niedbałym głosem Durandal.
- Tak, panie.
Wtem otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do gabinetu. Artemus odwrócił się. I uniósł brwi. Poznał ją bez trudu, pomimo tego, że zmieniła wygląd. Tego aroganckiego i pewnego siebie spojrzenia nie dało się z nikim innym pomylić. Inna niż zazwyczaj fryzura dodawała jej dziewczęcej niewinności i uroku. Tylko odzienie było raczej męskie, zupełnie jakby należała do jakiejś grupy strażników.
- Przepraszam, że przeszkadzam…Przyjdę później – powiedziała dziewczyna i wyszła.
Gilbert zwrócił się do Artemusa:
- Możesz mi dać ten list?
- Co? Ach, tak…Oczywiście.
- A teraz wyjdź. Nie będę pisał odpowiedzi przy tobie.
Artemus skłonił się i opuścił gabinet. Ledwo jednak zamknął za sobą drzwi zaczął się pilnie rozglądać na wszystkie strony. Na przeciwległym krańcu dziedzińca spostrzegł kilkuosobową grupkę ludzi odzianych w biało-niebieskie uniformy rozmawiających ze sobą na jakiś temat. Wśród nich zauważył rudowłosego młodzieńca, który coś z życiem opowiadał stojącej obok dziewczynie o czarnych włosach.
Sever.
Artemus chciał, aby ta popatrzyła w jego kierunku. On sam wpatrywał się w nią uporczywie, aż wreszcie Sever odwrócił głowę i spojrzała wprost na niego. Opiekun dał jej znak ręką by podeszła. Dziewczyna skrzywiła się, ale zrobiła to.
- Czego chcesz? – rzuciła oschle.
- Sever, co tu robisz? Dlaczego masz na sobie takie ubranie? – zapytał.
- A co cię to obchodzi? To moje życie i nie wtrącaj się do niego. Powiedziałam już ci to raz.
- Ale…Ale dlaczego taka jesteś? Dlaczego? Nie ma już między nami porozumienia?
- Nie ma! – przerwała mu ostro.- Czyń swoją powinność i opuść ten dom, Opiekunie Atremusie. Nie ma tu dla ciebie miejsca.
Artemus chciał coś powiedzieć, gdy w drzwiach gabinetu stanął Durandal. Na widok rozmawiających ściągnął brwi.
- Oto moja odpowiedź i przekaż Orlandowi, iż nie życzę sobie więcej odwiedzin jego ludzi – powiedział z ironią w głosie.
Artemus poczuł się jakby dostał w twarz. Zaczerwieniony wziął list i chciał coś jeszcze, dodac, ale Gilbert go zignorował.
- Chodź, Shireece. Porozmawiamy teraz spokojnie. Ten człowiek już wychodzi – powiedział.
- Tak jest! – odparła dziewczyna.
Mus nie mus Opiekun został wyproszony z posiadłości. Ale dobrze zapamiętał sobie to miejsce. Wróci tu. Tylko jeszcze nie wiedział, kiedy.

- Serce Khandrakaru? – zapytał Gilbert.
- Tak, Serce. Dostałam je od Kirdana tuż przed śmiercią – wyjaśniła Sever.- Mam nieodparte wrażenie, że tego czegoś szuka Earnil.
- Możesz mi je pokazać?
Sever rozpięła uniform i zdjął z szyi kryształ. Na złotym łańcuszku kołysał się czerwony klejnot wielkości małego kurzego jajka. Był piękny, lśnił lekko swym blaskiem. Durandal przyglądał mu się w skupieniu prze kilka minut.
- Piękna rzecz – przyznał.- Ale nie rozumiem, co to ma wspólnego…
- Śniłam o tym zeszłej nocy – przerwała mu.- Traktuje moje sny poważnie. Wiem, że coś znaczą.
Gilbert spojrzał na nią uważnie. Zarówno Kivar jak i Ellen mieli coś na kształt daru jasnowidzenia, więc możliwe było, że Sever coś po nich odziedziczyła.
- Opowiedz mi swój sen – poprosił.
Sever uniosła brwi. Opowiedzieć? Nikt jeszcze jej o to nie prosił. Nawet Kirdan.
- Śniłam o dwójce osób – zaczęła.- Dwoje młodych ludzi, chłopak i dziewczyna uciekali z jakiegoś bogatego domu. Ojciec tej dziewczyny i jego mistrz, nie wiem dokładnie, zrobili jakiś eksperyment i znikneli. Chłopak, Massimo, zebrał z ziemi kawałki jakiegoś urządzenia…dziewczyna owinęła w kawałek materiału kryształ…Potem ten Massimo zabrał ze sobą obraz…Nie wiem, ale skądś znam to malowidło…Oboje opuścili dom i udali się razem na północ. I tu mi się sen urywa.
Durandal milczał przez chwilę. Potem wstał i podszedł do okna.
- Massimo Mancino…Jeśli chodzi o niego, to mogę ci co nieco wyjaśnić – powiedział.
- Że co?
- Massimo był malarzem, a jego najznakomitsze dzieło to Alchemik, znany szerzej jako Sekret Alchemika.
Oczy Sever rozbłysły.
- Wiedziałam, że już gdzieś widziałam ten obraz!
- Tak, masz racje. Massimo uciekał wraz z córką Ervaasa Rednav, nie znamy jej imienia. Oboje pobrali się i założyli własną rodzinę. Dość sławną rodzinę?
- Jaką?
Gilbert podszedł do biblioteczki i wyjął spomiędzy książek małą książeczkę opakowaną w papier. Potem odwrócił się do Sever.
- Shireece, przeczytaj proszę to krótkie dzieło – rzekł.- To wiele wyjaśnia…Aha i jeszcze jedno. Twoi znajomi z Khorinis są tutaj.
- Słucham? Jak to: tutaj?
- Generał Lee, jakiś Yzak i człowiek, na którego wołają Bezimienny są w Dor Feafort. Pomagają Nadji Vandom.
- Nadji…Ale…Nadja żyje?!
- Żyje. I chciałbym cię przeprosić, myliłem się. Nie miałem jeszcze najnowszych informacji. Tak czy inaczej musisz z nimi porozmawiać, Shireece. Będziesz potrzebowała pomocy. Earnil będzie cię szukał, nie wiem, jakie ma plany wobec twojej osoby.
Gilbert podał Sever książeczkę.
- Idź do siebie i przeczytaj.
Sever spełniła polecenie.

Rzuciła się na łóżko i zaczęła odwijać papier. Sama była ciekawa, co to jest za dzieło. Rozdarła papier. Pod ręką poczuła coś pokrytego czymś miękkim, ale sprężystym, miłym w dotyku. Była to oprawiona w błękitna skórę książeczka. Odkrycie to zachwyciło ją i wzruszyło. Po ojcu odziedziczyła miłość do staroci, zwłaszcza do starych książek. Istne cudo. Wolnym ruchem ręki otwarła książeczkę i spojrzała na stronę tytułową. I wstrzymała oddech.
Na stronie tytułowej widniało imię i nazwisko Ervaasa Rednav a potem jego ewolucja w inne, bardzo niegdyś znane nazwisko. Wystarczyło tylko przeczytać imię i nazwisko alchemika od tyłu, by poznać czyim przodkiem był ten człowiek.
Bo Sever znała to nazwisko bardzo dobrze.
Książeczka kryła jeszcze wiele sekretów….
 

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
Ehhh.... i znów nie mam o czym pisać. Te dwa rozdziały były nieco krótsze niż poprzednie, ale to wcale nie jest minusem. Liczy się jakość, a ta stoi na - jak zwykle
tongue.gif
- najwyższym poziomie. Nowy wątek ze snem daje dużo do zastanowienia i już nie mogę się doczekać na kolejne części
happy.gif
.
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Heh... ja również nie mam o czym pisać. Masz dobre pomysły na pisanie i umięjętnie je wprowadzasz w "życie". Po prostu bardzo dobra robota. Ostatnio mój post tutaj się skasował/znikł
dry.gif
(ale i tak nie bylo w nim nic szczególnego - to co zwykle
biggrin.gif
), ale chyba ten nie podzieli jego losu. Więc co tu dużo mówić - 10/10 i czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością.
 

Isgaroth

Member
Dołączył
7.7.2005
Posty
131
Następna część jest tak samo dobra, jak poprzednie. Co prawda akcja nadal rozwija się wolno, jednak nadrabia to swoją tajemniczością. Fabuła nadal jest świetna, jednak z ortografią jest o odrobinę gorzej. Znalazłem jeden błąd, ale nie przeszkadza w ogólnym odbiorze. Część jest też jak zwykle długa. Moja ocena za tą część opowiadania to 9.5/10, a za całe opo 10/10.

Pozdro
smile.gif
 
Do góry Bottom