Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Z serii „Krótkie Opowiadania”
„Zdarzenie”
Niecodziennym było to zdarzenie. Inne od wszystkich i jakże zabawne. Każdy, kto uważał mnie kiedyś za rozsądnego człowieka, z pewnością nie mógł przewidzieć tego, co się stało zaledwie parę dni temu.
Wszystko zaczęło się od prześlicznego poranka, jaki przywitał mnie od razu z progu mej chaty. Radość wprost spływała z wesoło żarzącego się słońca. W nozdrza uderzył mi zapach polnych ziół, których aż nadmiar miałem na podwórku przy domu. Z pobliskich drzew unosił się niesamowity świergot przeróżnych ptaków, opiewających w swych pieśniach piękno natury. Życie tętniło na łące jaka otaczała mnie wokół, gdy tylko zrobiłem parę kroków przed siebie. Wszędzie, jak okiem sięgnąć rozpościerało się prawdziwe piękno, które za razem oszołamiało i budziło pozytywne myśli, które pędziły w umyśle z niesamowitą prędkością. Chłonąc to wszystko lekkim krokiem podążałem ścieżką w kierunku strumienia, który nieopodal plótł swój długi warkocz. Woda była orzeźwiająca. Niesamowity smak tego zimna pobudzał kończyny do życia z niesamowitą siłą. Niemal jak te stare wina, które kiedyś mój ojciec znalazł w zapomnianej piwnicy niedaleko od naszego domostwa. Usiadłem na brzegu i patrzyłem jak promienie słoneczne odbijały się od wody tworząc z jej powierzchni jakby złotą tunikę. To wszystko zmusiło mnie do przeróżnych refleksji na temat mojego życia.
Przypomniałem sobie o tym, jak to za młodu przychodziłem tu i na zawsze to miejsce wryło mi się w pamięć, jako oaza szczęścia i spokoju. Wspominałem także moje pierwsze wizyty w pobliskim mieście, gdzie szybko zasłynąłem jako niezwykły człowiek. Często zastanawiałem się nad tym.. chyba przypadła do gustu ludziom moja pierwsza przemowa na placu. Chodziło o jakieś podatki, czy coś, teraz już nie pamiętam. Mimo wszystko od tej pory często zjawiały się u mnie różne osobistości z pytaniem o „moje zdanie na ten temat”. Cóż miałem robić, pomagałem to tym, to innym. Nigdy nie brałem nic w zamian, tylko dobre słowo. I tak żyłem spokojnie na obrzeżach cywilizacji, jeśli tak można było nazwać jedno miasto i wioskę w odległości kilkuset mil od mojego domu...
Powoli dzień zbliżał się ku swojemu środkowi, a ja nadal wpatrywałem się, jak zaczarowany, w rzekę. Nie interesowałem się żadnym posiłkiem, gdyż woda, w którą tak nieustannie się wpatrywałem, zdawała krzepić wystarczająco nie tylko duszę, ale i ciało. Gdzieś w pobliżu spadło jabłko z drzewa. Z radością chwyciłem je i obmyłem w rzeczce a potem zjadłem. Dziwne, ale smakowało tak jak ta woda... Uśmiechnąłem się sam do swoich myśli. „To jest prawdziwe życie...” Na drzewie pojawiło się jakieś zwierzątko. Może i to była wiewiórka, może coś innego, mimo wszystko z ciekawością się mi przyglądało. A ja tylko siedziałem i podziwiałem sztukę samą w sobie, która potrafiła za każdym razem nieść coś nowego.
Jak też powiedziałem, zdarzyło się w ów dzień nad tą czarującą rzeczką niesamowite zdarzenie. Będąc z natury cichym i spokojnym człowiekiem, obserwowałem wciąż przepiękne obrazy życia, gdy ni stąd ni zowąd doleciała mnie jakaś pieśń. Słów nie rozumiałem, chyba były w innym języku, którego nie znałem. Jedyne, co odczytałem z tego dziwnego zjawiska, to głos kobiety. Skąd się tu wzięła? A skądże mi wiedzieć takie rzeczy. Nawet teraz, po tylu latach wciąż nie jestem w stanie tego określić dokładnie. Mimo wszystko snująca się melodia wywoływała we mnie nieznane dotąd emocje. Wstałem, otrzepałem lekko ubranie i zacząłem nasłuchiwać uważniej. Dźwięki jakby dolatywały z bliska i jednocześnie daleka. To było naprawdę bardzo dziwne. Starając się usilnie zlokalizować ich źródło zacząłem krążyć po okolicy i słuchać. Głos jakby opowiadał jakąś historię gdyż raz przyspieszał, raz zwalniał, raz dolatywały mnie radosne słowa, raz smutek przepełniał ten jakże cudny kobiecy głos. Wiele słyszałem o okolicach i zamieszkujących je istotach, jednak nigdy nie spotkałem się z czymś tak pięknym i za razem dziwnym. Gdy tak cała ma dusza jednoczyła się z melodią, zdałem sobie sprawę, że jestem już blisko. Co to była za postać? To pytanie dręczyło mnie cały czas. Lecz pomimo szczerych chęci wciąż nie mogłem jej odnaleźć. Przebrnąłem przez spore zarośla pełne niebieskich ziół, które, jako jedyne, były nieoswojone do mojej obecności i wciąż rosły jak szalone. Reszta przyrody zdawała się traktować mnie jako „swojego”. Nigdy nie zdarzyły mi się jakieś kłopoty ze zwierzętami czy roślinami, bo po prostu żyliśmy razem. Ja im nie szkodziłem, a oni mnie. Wreszcie znowu dotarłem do rzeczki, a głos zdawał się być bardzo blisko. I wtedy....
Ale co wtedy, dowiecie się w następnej części, a ja biorę się za kontynuację Bitwy Przegranych
PS: Chyba troszkę powtórzeń mi się wkradło do tekstu, za co przepraszam z góry.
„Zdarzenie”
Niecodziennym było to zdarzenie. Inne od wszystkich i jakże zabawne. Każdy, kto uważał mnie kiedyś za rozsądnego człowieka, z pewnością nie mógł przewidzieć tego, co się stało zaledwie parę dni temu.
Wszystko zaczęło się od prześlicznego poranka, jaki przywitał mnie od razu z progu mej chaty. Radość wprost spływała z wesoło żarzącego się słońca. W nozdrza uderzył mi zapach polnych ziół, których aż nadmiar miałem na podwórku przy domu. Z pobliskich drzew unosił się niesamowity świergot przeróżnych ptaków, opiewających w swych pieśniach piękno natury. Życie tętniło na łące jaka otaczała mnie wokół, gdy tylko zrobiłem parę kroków przed siebie. Wszędzie, jak okiem sięgnąć rozpościerało się prawdziwe piękno, które za razem oszołamiało i budziło pozytywne myśli, które pędziły w umyśle z niesamowitą prędkością. Chłonąc to wszystko lekkim krokiem podążałem ścieżką w kierunku strumienia, który nieopodal plótł swój długi warkocz. Woda była orzeźwiająca. Niesamowity smak tego zimna pobudzał kończyny do życia z niesamowitą siłą. Niemal jak te stare wina, które kiedyś mój ojciec znalazł w zapomnianej piwnicy niedaleko od naszego domostwa. Usiadłem na brzegu i patrzyłem jak promienie słoneczne odbijały się od wody tworząc z jej powierzchni jakby złotą tunikę. To wszystko zmusiło mnie do przeróżnych refleksji na temat mojego życia.
Przypomniałem sobie o tym, jak to za młodu przychodziłem tu i na zawsze to miejsce wryło mi się w pamięć, jako oaza szczęścia i spokoju. Wspominałem także moje pierwsze wizyty w pobliskim mieście, gdzie szybko zasłynąłem jako niezwykły człowiek. Często zastanawiałem się nad tym.. chyba przypadła do gustu ludziom moja pierwsza przemowa na placu. Chodziło o jakieś podatki, czy coś, teraz już nie pamiętam. Mimo wszystko od tej pory często zjawiały się u mnie różne osobistości z pytaniem o „moje zdanie na ten temat”. Cóż miałem robić, pomagałem to tym, to innym. Nigdy nie brałem nic w zamian, tylko dobre słowo. I tak żyłem spokojnie na obrzeżach cywilizacji, jeśli tak można było nazwać jedno miasto i wioskę w odległości kilkuset mil od mojego domu...
Powoli dzień zbliżał się ku swojemu środkowi, a ja nadal wpatrywałem się, jak zaczarowany, w rzekę. Nie interesowałem się żadnym posiłkiem, gdyż woda, w którą tak nieustannie się wpatrywałem, zdawała krzepić wystarczająco nie tylko duszę, ale i ciało. Gdzieś w pobliżu spadło jabłko z drzewa. Z radością chwyciłem je i obmyłem w rzeczce a potem zjadłem. Dziwne, ale smakowało tak jak ta woda... Uśmiechnąłem się sam do swoich myśli. „To jest prawdziwe życie...” Na drzewie pojawiło się jakieś zwierzątko. Może i to była wiewiórka, może coś innego, mimo wszystko z ciekawością się mi przyglądało. A ja tylko siedziałem i podziwiałem sztukę samą w sobie, która potrafiła za każdym razem nieść coś nowego.
Jak też powiedziałem, zdarzyło się w ów dzień nad tą czarującą rzeczką niesamowite zdarzenie. Będąc z natury cichym i spokojnym człowiekiem, obserwowałem wciąż przepiękne obrazy życia, gdy ni stąd ni zowąd doleciała mnie jakaś pieśń. Słów nie rozumiałem, chyba były w innym języku, którego nie znałem. Jedyne, co odczytałem z tego dziwnego zjawiska, to głos kobiety. Skąd się tu wzięła? A skądże mi wiedzieć takie rzeczy. Nawet teraz, po tylu latach wciąż nie jestem w stanie tego określić dokładnie. Mimo wszystko snująca się melodia wywoływała we mnie nieznane dotąd emocje. Wstałem, otrzepałem lekko ubranie i zacząłem nasłuchiwać uważniej. Dźwięki jakby dolatywały z bliska i jednocześnie daleka. To było naprawdę bardzo dziwne. Starając się usilnie zlokalizować ich źródło zacząłem krążyć po okolicy i słuchać. Głos jakby opowiadał jakąś historię gdyż raz przyspieszał, raz zwalniał, raz dolatywały mnie radosne słowa, raz smutek przepełniał ten jakże cudny kobiecy głos. Wiele słyszałem o okolicach i zamieszkujących je istotach, jednak nigdy nie spotkałem się z czymś tak pięknym i za razem dziwnym. Gdy tak cała ma dusza jednoczyła się z melodią, zdałem sobie sprawę, że jestem już blisko. Co to była za postać? To pytanie dręczyło mnie cały czas. Lecz pomimo szczerych chęci wciąż nie mogłem jej odnaleźć. Przebrnąłem przez spore zarośla pełne niebieskich ziół, które, jako jedyne, były nieoswojone do mojej obecności i wciąż rosły jak szalone. Reszta przyrody zdawała się traktować mnie jako „swojego”. Nigdy nie zdarzyły mi się jakieś kłopoty ze zwierzętami czy roślinami, bo po prostu żyliśmy razem. Ja im nie szkodziłem, a oni mnie. Wreszcie znowu dotarłem do rzeczki, a głos zdawał się być bardzo blisko. I wtedy....
Ale co wtedy, dowiecie się w następnej części, a ja biorę się za kontynuację Bitwy Przegranych
PS: Chyba troszkę powtórzeń mi się wkradło do tekstu, za co przepraszam z góry.