Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
I właśnie oto kolejne moje opowiadanie dzisiaj:
Z kolekcji Krótkich Opowiadań
„Zagadkowa Kobieta”
Zapadał mrok. Słońce zaszło parę minut temu, pozostawiając po sobie ostanie smugi światła tworzące na niebie niesamowite wzory, począwszy od dziwnych tarcz, po pędzące konie. Lodowaty powiew wdzierał się pod ubranie budząc mnie z odrętwienia.
- Znowu parszywe stróżowanie na tym poronionym przez ziemię pustkowiu – warknąłem sam do siebie.
Szczerze tego nienawidziłem. Jako, że ostatnio działo się niedobrze w tych rejonach, a najlepszy na nie widok był dokładnie z tego miejsca, w którym stałem – musieliśmy cały czas stać na straży i pilnować, czy aby coś się nie dzieje.
- A gdyby się coś psia krew stało, to i tak musiałbym tu sterczeć i obserwować, co dalej...
Na dodatek mój przyjaciel, który wraz ze mną pilnował okolic, teraz się ciężko rozchorował...
- No i wiadome, od stania tutaj całymi dniami...
I tak sobie rozmawiałem sam ze sobą. Czułem się okropnie samotny na tym wzgórzu. Ale cóż, obowiązek obowiązkiem. Gdzieś niedaleko zahuczała sowa. Miałem ją gdzieś. Podobnie jak miałem gdzieś inne nieistotne odgłosy, jakie wszędzie wokół mnie wydawał las. Czekała mnie noc sterczenia nad urwiskiem i wyglądania jakiś poruszających się świateł. Nic mnie w tym nie cieszyło, bo niby co mogło. Stałem nieruchomo, dzierżąc w spoconej dłoni łuk i rozglądając się w ostatnich chwilach, w których dało się jeszcze coś dostrzec.
***
Minęły chyba z cztery godziny, a ja sobie przysiadłem na krawędzi, wesoło dyndając nogami. A co mi tam, raz się żyje. Przynajmniej trochę emocji, niezdrowych, ale zawsze. Pomimo lodowatego wiatru, jeszcze się trzymałem urwiska. Takie balansowanie ciałem było śmieszne, bo w każdej chwili można było spaść, ale mój przyjaciel nauczył mnie tak siadać, aby być względnie bezpiecznym. I tak sobie siedziałem, bawiąc się łukiem. Walić wszystko i wszystkich. Oko dobre mam, jak coś, to zobaczę jakieś ruchy. Nie ma tego złego zresztą, co by na dobre nie wyszło, w końcu poprawiłem cięciwę.
- No i teraz wszystko jest w porządku! Ha, poczekajmy tylko aż ktoś nieproszony się pojawi, a strzała zaraz mu w tyłku zadrga!
Trzask w oddali.
- Co jest?
Nic nie odpowiedziało. Hah, no przecież jak na razie ja gadam sam do siebie, to raczej mało realne, aby ktoś mi odpowiedział „nico głąbie”. Ostrożnie wstałem. Lekko mnie zemdliło, gdy w dół posypały się kamienie z miejsca, w którym dopiero siedziałem. Mimo wszystko szybko się opanowałem. Strzała już była gotowa, sam pochyliłem się nisko i zacząłem się skradać w stronę miejsca, z którego doleciał mnie ów dźwięk. Wyłaź, czymkolwiek psia krew jesteś! – pomyślałem szybko. Idąc od drzewa do drzewa, starałem się zachować maksymalną ciszę. Znowu gdzieś nieopodal coś trzasnęło lekko, a odgłosom zawtórowała pohukująca sowa. Weź się zamknij stara kretynko, nie widzisz, że jestem zajęty? Mogłabyś nie przeszkadzać! Po paru chwilach byłem już pewny, że wyszedłem na dobrą drogę i podążałem dokładnie za tymi trzaskami, co dziwne, w kierunku przepaści. Wszystko ucichło. Naciągnąłem ostrożnie strzałę, uniosłem łuk i jeszcze ciszej skradałem się w kierunku miejsca, na którym do niedawna siedziałem.
- Chcesz mnie zabić? – posłyszałem kobiecy głos.
Szczena mi opadła. Co do kroć set?
- Pewnie się nie spodziewałeś, że spotkasz kogokolwiek w tym miejscu?
Co? – znowu przeleciało mi w głowie.
- Nico głąbie – odparła i zaśmiała się radośnie.
Opuściłem łuk, strzałą wypadła na trawę.
Jakim cudem czyta mi w myślach?...
- Jakim cudem tu jesteś? – odpowiedziała pytaniem
- E... no bo muszę tu być.
Wciąż nie byłem w stanie zobaczyć tej osoby, ale głos wyraźnie dochodził w tego miejsca. Co mogło być śmieszniejsze, niewidzialność, czy czytanie w myślach?
- Chyba raczej czytanie, bo niewidzialność raczej nie zawdzięczam talentom.
I nagle, jakby ktoś zdejmował zasłonę z obrazu, pojawiła się przy urwisku. I teraz dostrzegłem jakby czarny obłoczek zwisający jej z dłoni. Znowu roześmiała się radośnie.
Piłem? Nie, to nie to... wyspać się wyspałem, zmęczony nie byłem. Może była jakąś zjawą, no ale skąd by się tu pojawiła na tym totalnym zadu...
- Jestem materialna, jeśli nie wierzysz, to choć, sprawdź – coś dziwnego zabrzmiało w jej głosie
Mimo wszystko wciąż nie mogłem wyzbyć się podejrzeń.
- Wybacz mój nietakt, ale zapytam otwarcie – c o t u robisz o t a k i e j porze??
Uśmiechnęła się znowu.
- Przyszłam od tak, to nie wystarczający powód?
Co? W tym wypadku to nie ja jestem chyba piany...
Znowu śmiech. Coś we mnie drgnęło, lecz nie za bardzo słuchałem siebie, lecz wciąż pełen wątpliwości ostrożnie zbliżałem się do niej, aby lepiej się jej przyglądnąć w tym jakże nikłym świetle księżyca, który jednak wystarczająco oświetlał jej kształty, aby móc zobaczyć to i owo.
- Chyba trochę światła brakuje, czyż nie?
- Tak, ale jest absolutny zakaz używania jakichkolwiek świe..
- Ach, kto by się zakazami przejmował.
Spoważniałem
- Nie wolno naruszać bezpieczeństwa granic tego państwa!
Śmiech znowu wzleciał ku niebu.
- Straszny z ciebie służbista.
Nie odpowiedziałem. A może i nawet.. w myślach...
- Cóż, przyznaj, że to miejsce jest piękne.
Jak dla kogo – pomyślałem i zaraz zapiekło mnie w gardle od wściekłości na samego siebie, „cisza” – starałem się, aby to była ostatnia myśl.
- Ach to nieuchronne kochasiu, i tak w końcu coś palniesz, choćby sam do siebie, a ja to usłyszę.
Nawet w tym półmroku dało się widzieć jej uśmiech. Piękne usta układały się w łuk co sprawiało, że wyglądała niesamowicie... pięknie, ale i strasznie. Zapanowała niezręczna cisza, przynajmniej według mnie. Stałem wciąż wpatrując się w jej twarz, a ona odwzajemniała mi się tym samym. Widać słuchała moich myśli, ale ja starałem się myśleć tylko o totalnych bzdurach, lecz wreszcie nie wytrzymałem.
- O co Ci chodzi? – spytałem
Coś zaiskrzyło lekko w jej oczach.
- A jak myślisz?
No nie, jak ja nienawidzę gier słownych. Jak tylko to przemknęło mi przez mózg, posłyszałem cichy chichot.
- No co?? – lekko się nachmurzyłem
- Nic kochasiu, zupełnie
- Przestań mnie tak nazywać!
Pomimo tych słów coś potajemnie warknęło na mnie i widać z chęcią znowu y posłyszało to moje nowe miano, które padało z jej ust.
- Dobrze kochasiu
O co jej do stu diabłów chodziło? Psia krew, w końcu jestem tu na posterunku i mam obserwować, a nie..
- A nie co? – spytała podejrzliwie
- A nie cokolwiek innego! Zatem, szanowna pani, czy mogłaby pozwolić strudzonemu żołnierzowi dalej wykonywać swoje obowiązki?
Nie! – coś krzyknęło w moim umyśle.
- Nie – ze śmiechem odparła
Co się u licha ze mną dzieje?...
- Sam się tego domyśl
Dobra, powiedzmy, że jest tak jak mówi, no ale skąd i po co ona tu przyszła, i zachowuje się na dodatek, jakby mnie znała od dawna...
- Gdybym specjalnie nie nadepnęła na te korzenie w lesie, to na pewno byś mnie nie dostrzegł głuptasie
Nah, mądry argument, co jeszcze? Szlag, znowu myśli!..
- A to jeszcze, że przecież znam to miejsce, więc musiałam tu być wiele razy, czyli...
No i bęc. Niezły ze mnie cholewcia strażnik. No brawo szanowny panie, kobieta wystrychnęła cię na dudka.
- Wciąż nie wiesz o co mi chodzi? – spytała
- Ta, nie wiem, może mnie oświecisz?
- Z przyjemnością – odparła
I nagle świat jakby dostał kopa i zaczął się obracać wokół własnej osi. Upadłem, i nagle poczułem jej usta...
***
- Osz ty!
Nagle spostrzegłem pod sobą jaskrawo rozświetloną przepaść. Leżałem na brzuchu na krawędzi z głową do dołu i miałem idealny widok na szpice skały leżące na dole.
- Co do diabła, ale widzenie, nie mogę... – zacząłem mamrotać sam do siebie.
No pięknie, to było po prostu super, jeszcze pewnie parę chwil i bym spadł. Na szczęście odsunąłem się od urwiska i wstałem. Pomięte ubranie wyglądało świetnie wraz z wszędobylskimi trawkami, które wepchnęły się niemal wszędzie. A jak jeszcze sobie przypomniałem te zwidy co mnie wczoraj ogarnęły...
- Co u licha piłem wczoraj?...
- Nie wiem kochasiu, ale mimo wszystko byłeś wspaniały....
Zemdlałem....
Z kolekcji Krótkich Opowiadań
„Zagadkowa Kobieta”
Zapadał mrok. Słońce zaszło parę minut temu, pozostawiając po sobie ostanie smugi światła tworzące na niebie niesamowite wzory, począwszy od dziwnych tarcz, po pędzące konie. Lodowaty powiew wdzierał się pod ubranie budząc mnie z odrętwienia.
- Znowu parszywe stróżowanie na tym poronionym przez ziemię pustkowiu – warknąłem sam do siebie.
Szczerze tego nienawidziłem. Jako, że ostatnio działo się niedobrze w tych rejonach, a najlepszy na nie widok był dokładnie z tego miejsca, w którym stałem – musieliśmy cały czas stać na straży i pilnować, czy aby coś się nie dzieje.
- A gdyby się coś psia krew stało, to i tak musiałbym tu sterczeć i obserwować, co dalej...
Na dodatek mój przyjaciel, który wraz ze mną pilnował okolic, teraz się ciężko rozchorował...
- No i wiadome, od stania tutaj całymi dniami...
I tak sobie rozmawiałem sam ze sobą. Czułem się okropnie samotny na tym wzgórzu. Ale cóż, obowiązek obowiązkiem. Gdzieś niedaleko zahuczała sowa. Miałem ją gdzieś. Podobnie jak miałem gdzieś inne nieistotne odgłosy, jakie wszędzie wokół mnie wydawał las. Czekała mnie noc sterczenia nad urwiskiem i wyglądania jakiś poruszających się świateł. Nic mnie w tym nie cieszyło, bo niby co mogło. Stałem nieruchomo, dzierżąc w spoconej dłoni łuk i rozglądając się w ostatnich chwilach, w których dało się jeszcze coś dostrzec.
***
Minęły chyba z cztery godziny, a ja sobie przysiadłem na krawędzi, wesoło dyndając nogami. A co mi tam, raz się żyje. Przynajmniej trochę emocji, niezdrowych, ale zawsze. Pomimo lodowatego wiatru, jeszcze się trzymałem urwiska. Takie balansowanie ciałem było śmieszne, bo w każdej chwili można było spaść, ale mój przyjaciel nauczył mnie tak siadać, aby być względnie bezpiecznym. I tak sobie siedziałem, bawiąc się łukiem. Walić wszystko i wszystkich. Oko dobre mam, jak coś, to zobaczę jakieś ruchy. Nie ma tego złego zresztą, co by na dobre nie wyszło, w końcu poprawiłem cięciwę.
- No i teraz wszystko jest w porządku! Ha, poczekajmy tylko aż ktoś nieproszony się pojawi, a strzała zaraz mu w tyłku zadrga!
Trzask w oddali.
- Co jest?
Nic nie odpowiedziało. Hah, no przecież jak na razie ja gadam sam do siebie, to raczej mało realne, aby ktoś mi odpowiedział „nico głąbie”. Ostrożnie wstałem. Lekko mnie zemdliło, gdy w dół posypały się kamienie z miejsca, w którym dopiero siedziałem. Mimo wszystko szybko się opanowałem. Strzała już była gotowa, sam pochyliłem się nisko i zacząłem się skradać w stronę miejsca, z którego doleciał mnie ów dźwięk. Wyłaź, czymkolwiek psia krew jesteś! – pomyślałem szybko. Idąc od drzewa do drzewa, starałem się zachować maksymalną ciszę. Znowu gdzieś nieopodal coś trzasnęło lekko, a odgłosom zawtórowała pohukująca sowa. Weź się zamknij stara kretynko, nie widzisz, że jestem zajęty? Mogłabyś nie przeszkadzać! Po paru chwilach byłem już pewny, że wyszedłem na dobrą drogę i podążałem dokładnie za tymi trzaskami, co dziwne, w kierunku przepaści. Wszystko ucichło. Naciągnąłem ostrożnie strzałę, uniosłem łuk i jeszcze ciszej skradałem się w kierunku miejsca, na którym do niedawna siedziałem.
- Chcesz mnie zabić? – posłyszałem kobiecy głos.
Szczena mi opadła. Co do kroć set?
- Pewnie się nie spodziewałeś, że spotkasz kogokolwiek w tym miejscu?
Co? – znowu przeleciało mi w głowie.
- Nico głąbie – odparła i zaśmiała się radośnie.
Opuściłem łuk, strzałą wypadła na trawę.
Jakim cudem czyta mi w myślach?...
- Jakim cudem tu jesteś? – odpowiedziała pytaniem
- E... no bo muszę tu być.
Wciąż nie byłem w stanie zobaczyć tej osoby, ale głos wyraźnie dochodził w tego miejsca. Co mogło być śmieszniejsze, niewidzialność, czy czytanie w myślach?
- Chyba raczej czytanie, bo niewidzialność raczej nie zawdzięczam talentom.
I nagle, jakby ktoś zdejmował zasłonę z obrazu, pojawiła się przy urwisku. I teraz dostrzegłem jakby czarny obłoczek zwisający jej z dłoni. Znowu roześmiała się radośnie.
Piłem? Nie, to nie to... wyspać się wyspałem, zmęczony nie byłem. Może była jakąś zjawą, no ale skąd by się tu pojawiła na tym totalnym zadu...
- Jestem materialna, jeśli nie wierzysz, to choć, sprawdź – coś dziwnego zabrzmiało w jej głosie
Mimo wszystko wciąż nie mogłem wyzbyć się podejrzeń.
- Wybacz mój nietakt, ale zapytam otwarcie – c o t u robisz o t a k i e j porze??
Uśmiechnęła się znowu.
- Przyszłam od tak, to nie wystarczający powód?
Co? W tym wypadku to nie ja jestem chyba piany...
Znowu śmiech. Coś we mnie drgnęło, lecz nie za bardzo słuchałem siebie, lecz wciąż pełen wątpliwości ostrożnie zbliżałem się do niej, aby lepiej się jej przyglądnąć w tym jakże nikłym świetle księżyca, który jednak wystarczająco oświetlał jej kształty, aby móc zobaczyć to i owo.
- Chyba trochę światła brakuje, czyż nie?
- Tak, ale jest absolutny zakaz używania jakichkolwiek świe..
- Ach, kto by się zakazami przejmował.
Spoważniałem
- Nie wolno naruszać bezpieczeństwa granic tego państwa!
Śmiech znowu wzleciał ku niebu.
- Straszny z ciebie służbista.
Nie odpowiedziałem. A może i nawet.. w myślach...
- Cóż, przyznaj, że to miejsce jest piękne.
Jak dla kogo – pomyślałem i zaraz zapiekło mnie w gardle od wściekłości na samego siebie, „cisza” – starałem się, aby to była ostatnia myśl.
- Ach to nieuchronne kochasiu, i tak w końcu coś palniesz, choćby sam do siebie, a ja to usłyszę.
Nawet w tym półmroku dało się widzieć jej uśmiech. Piękne usta układały się w łuk co sprawiało, że wyglądała niesamowicie... pięknie, ale i strasznie. Zapanowała niezręczna cisza, przynajmniej według mnie. Stałem wciąż wpatrując się w jej twarz, a ona odwzajemniała mi się tym samym. Widać słuchała moich myśli, ale ja starałem się myśleć tylko o totalnych bzdurach, lecz wreszcie nie wytrzymałem.
- O co Ci chodzi? – spytałem
Coś zaiskrzyło lekko w jej oczach.
- A jak myślisz?
No nie, jak ja nienawidzę gier słownych. Jak tylko to przemknęło mi przez mózg, posłyszałem cichy chichot.
- No co?? – lekko się nachmurzyłem
- Nic kochasiu, zupełnie
- Przestań mnie tak nazywać!
Pomimo tych słów coś potajemnie warknęło na mnie i widać z chęcią znowu y posłyszało to moje nowe miano, które padało z jej ust.
- Dobrze kochasiu
O co jej do stu diabłów chodziło? Psia krew, w końcu jestem tu na posterunku i mam obserwować, a nie..
- A nie co? – spytała podejrzliwie
- A nie cokolwiek innego! Zatem, szanowna pani, czy mogłaby pozwolić strudzonemu żołnierzowi dalej wykonywać swoje obowiązki?
Nie! – coś krzyknęło w moim umyśle.
- Nie – ze śmiechem odparła
Co się u licha ze mną dzieje?...
- Sam się tego domyśl
Dobra, powiedzmy, że jest tak jak mówi, no ale skąd i po co ona tu przyszła, i zachowuje się na dodatek, jakby mnie znała od dawna...
- Gdybym specjalnie nie nadepnęła na te korzenie w lesie, to na pewno byś mnie nie dostrzegł głuptasie
Nah, mądry argument, co jeszcze? Szlag, znowu myśli!..
- A to jeszcze, że przecież znam to miejsce, więc musiałam tu być wiele razy, czyli...
No i bęc. Niezły ze mnie cholewcia strażnik. No brawo szanowny panie, kobieta wystrychnęła cię na dudka.
- Wciąż nie wiesz o co mi chodzi? – spytała
- Ta, nie wiem, może mnie oświecisz?
- Z przyjemnością – odparła
I nagle świat jakby dostał kopa i zaczął się obracać wokół własnej osi. Upadłem, i nagle poczułem jej usta...
***
- Osz ty!
Nagle spostrzegłem pod sobą jaskrawo rozświetloną przepaść. Leżałem na brzuchu na krawędzi z głową do dołu i miałem idealny widok na szpice skały leżące na dole.
- Co do diabła, ale widzenie, nie mogę... – zacząłem mamrotać sam do siebie.
No pięknie, to było po prostu super, jeszcze pewnie parę chwil i bym spadł. Na szczęście odsunąłem się od urwiska i wstałem. Pomięte ubranie wyglądało świetnie wraz z wszędobylskimi trawkami, które wepchnęły się niemal wszędzie. A jak jeszcze sobie przypomniałem te zwidy co mnie wczoraj ogarnęły...
- Co u licha piłem wczoraj?...
- Nie wiem kochasiu, ale mimo wszystko byłeś wspaniały....
Zemdlałem....