- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
WSTĘP
Noc już zapadła. A ja wciąż stałem na balkonie i przyglądałem się gasnącym światłom zasypiającego miasta Ignis City. W tą jakże ciepłą noc myślałem o jutrzejszym spotkaniu członków korporacji NewStar – 10 rocznica naszej gazety. Na cholerę mi to? Mam się czym zająć i nie potrzebuję głupiego zjazdu. Od czasu kiedy przystąpiłem do NewStar wciąż zalewają mnie robotą ale jaką... Cały czas dają mi jakieś marne głupie tematy typu: Restauracja miesiąca czy kot na drzewie. Nic dziwnego, że żaden młody dziennikarz nie może się przebić do ścisłej czołówki z Tonym Brandem na czele. Heh... Jednak dzięki tym marnym artykułom się utrzymuję. A gdy mam wolny czas pracuję nad nową książką.
Przypomniawszy sobie swoje zadanie wszedłem do wnętrza małego apartamentu. Nic wielkiego, zaledwie kuchnia, łazienka z prysznicem i pokój gościnny. W porównaniu z innymi stancjami moja nie była najgorsza. Małe mieszkanie w spokojnej i przyzwoitej dzielnicy na pewno warte jest tych 200 dolców miesięcznie. Dodając do tego moje zarobki raz na jakiś czas mogłem zaszaleć i kupić nowy wystrój w postaci szafy lub biurka. Biorąc to wszystko pod uwagę chyba wyszedłem na swoje.
Gdy napisałem już artykuł do gazety miałem czas na własne sprawy. Od pewnego czasu planowałem napisać książkę. Nie wiem o czym. O byle czym. Liczyłem na to, że wena sama przyjdzie. Cały czas jednak nie wiedziałem jak zacząć. Usiadłem przy maszynie, rozprostowałem place i wyciągnąłem ręce do pisania. A co dalej?
Jaki może być początek – pomyślałem.
- Pewnego razu... nie to za proste. Potrzebuję czegoś nowego, czegoś oryginalnego. – dalej myślałem.
- Dawno, dawno temu... Nie!, to banalne! – rozrywałem sobie włosy ale wciąż nie mogłem dobrać głupiego
początku. Chociaż jak mówił mój polonista „ Początek książki świadczy zawsze o autorze. Pokazuje on co pisarz chce przedstawić. Jeżeli czytelnikowi spodoba się: okładka, tytuł i początek to sukces jest gwarantowany.”
Okładka?...To dopiero mają być pierwsze strony. Temat?... Cholera nie mam nawet pierwszego zdania!
- Cholera! – wykrzyknąłem i padłem na łóżko. Założyłem ręce na głowę i spoglądałem w sufit.
- Jak to fajnie byłoby pisać o gwiazdach, rozmawiać z gwiazdami, ba... być gwiazdą – pozostało mi jednak tylko zwykłe westchnienie. Nie pogłębiając się dalej w marzeniach zgasiłem lampkę, przykryłem się kołdrą i po chwili zasnąłem...
Spałem mocno.
Chrapać chyba nie chrapie chociaż gdybym miał z kimś dzielić łoże druga osoba na pewno narzekałaby na moje głośne sapanie. Wreszcie gdy już całkowicie objęty byłem rozkoszą odpoczynku obudził mnie dźwięk jak rzesz znienawidzonego przeze mnie budzika. Miotałem się w pościeli nie chcąc zejść z wygodnego łóżka ale musiałem się przemóc i wstać. Zrzuciłem kołdrę i położyłem nogi na podłodze w poszukiwaniu kapci. Gdy je odszukałem i założyłem szybko wstałem, rozprostowałem swe kończyny i skierowałem się do łazienki. Lewą ręką podrapałem biodro a prawą swędzące włosy. Przechodząc obok lustra spojrzałem na swe oblicze. Wyglądałem jak orangutan, który wstał lewą nogą po nie udanym, albo po bardzo wyczerpującym stosunku.
Dopiero teraz zauważyłem, że nawet nie zdjąłem ubrań. Moje potłuszczone ciemno blond włosy wyglądały choinka, tylko że bez bombek. Szybko więc schowałem się w łazience, zrzuciłem spoconą bluzkę oraz dżinsy i wszedłem pod prysznic. Gdy odkręciłem kurek od prysznica od razu ogarnęło mnie zimno. Lodowata woda spłynęła na me ciało i zmusiła mnie do szybkiego zakręcenia kurka.
Po pięciu minutach wyszedłem z łazienki ubrany w nową granatową koszulę oraz duł od garnituru. Formalnie można się ubierać luźniej ale pan Backer – prezes naszej korporacji twierdzi, że nawet młodziki dopiero co się uczący profesjonalnego dziennikarstwa również powinni wyglądać poważnie.
Poważnie? Z tym krawatem? Wyjąłem z szafy czerwony w białe kropki krawat.
- Chyba tylko Scher mogłaby chodzić w tym krawacie bez wstydu – powiedziałem do siebie i założyłem tą klałniarską ozdobę. Jeszcze poprawiłem spadającą mi do brwi grzywę i byłem gotowy do wyjścia.
A na zewnątrz czekał na mnie jak zwykle nie zawodny i punktualny Tom Denken – długo włosy brunet, kumpel z redakcji. Aż zdziwiłem się gdy zobaczyłem, że siedzi w pięknym, czarnym, wypolerowanym kabriolecie.
- Myślałem, że jesteś skromnym człowiekiem – powiedziałem
- Tak, ale nie było innego samochodu na składzie – odparł. Przeskoczyłem nad drzwiami i wygodnie
usiadłem na siedzeniu. Tom przerzucił na jedynkę i po chwilowym oglądaniu nadjeżdżających samochodów byliśmy na jezdni. Tom był milionerem bez niczego. Dziwnie to brzmi ale tak jest. Jego ojciec to fucha w tym mieście, ma jedną z największych firm budowlanych i wielką willę. Mimo to Tom nie chce być taki jak ojciec, nie chce spać na forsie i podsycać nią ogień w kominku. Jest podobny do mnie, lubi to co robi i robi to co lubię. Tyle, że z jedną różnicą, ja chce wydostać się z kurwi dołka jakim jest Ignis City i zacząć pracować z wielkimi osobami w wielkiej gazecie jak New York Times. Tom może również o tym myśli ale on jest cierpliwy. Niestety jeśli cały czas siedzieć będę po szyi w gównianych artykułach o ulubionych zwierzętach nigdy nie dostanę się do pięknego raju dla dziennikarzy.
Jechaliśmy właśnie przez ul. Rainbow, jeszcze kilka przecznic i będziemy w redakcji. Gdy Tom zahamował samochód na skrzyżowaniu przed czerwonym światłem był czas na pogawędkę.
- Jak minęły dziennikarskie łowy – spytałem. Ten od razu zrozumiał o co mi chodzi i odpowiedział
- Jak zwykle, ptaszki srają, pisklęta ćwierkają a w wiadomościach same gówna dają – oboje się uśmialiśmy.
To było nasze motto, sposób odreagowania na niemożność wybicia się od ponurego świata. Cały czas tylko jeździmy do pracy i piszemy artykuły o byle czym. Nie mamy nawet możliwości, żadnej szansy na sukces jakim byłby ciekawy materiał. Ah niestety takie jest życie...
- A co u ciebie? – spytał Tom – Jak tam twoje dziecko? –
- Masz na myśli książkę?.. Nie za dobrze. Nawet nie napisałem zdania. –
- Mówisz poważnie?, przecież zabrałeś się za to tydzień temu. –
- No i co z tego? Nie mam weny, nie mam natchnienia a bez tego pisarz jest jak chleb z masłem. Niby coś na nim jest, niby smakuje ale to nic wielkiego, nie porywa. – mówiłem ubolewając nad swoją niedolą.
- Powinieneś wykorzystać to porównanie w książce, byłoby niezłe – powiedział Tom z lekkim uśmiechem.
- Pewnie ale jak napisze początek. – w tym momencie pojawiło się zielone światło i samochód ruszył.
- Może zdobędziesz wenę na dzisiejszym zjeździe? –
- Nawet mi o tym nie przypominaj – powiedziałem odchylając głowę od oślepiającego słońca.
- Dlaczego? Moim zdaniem będzie fajnie. Napijemy się, pogadamy, może nawet przyjdą jakieś fajne dziewczyny. Na te słowa parsknąłem jak głupi.
- Hej, może tobie nie zależy na związku ale mi tak. Mam tak jak ty 23 lata i najwyższy czas pomyśleć o kimś.-
- Tak jak to było z Anną? – nagle uśmiechnąłem się w jego stronę, Tomowi jednak zrzedła mina na to imię.
- Pamiętasz, zarywałeś do niej już w 1 roku a ona dała ci kosza. –
- Możesz się zamknąć? –
- Pamiętam, że na balu wyznałeś jej miłość a ona się odrzuciła – śmiałem się dalej.
- Zamknij się do cholery! – wrzasnął Tom – Jeszcze jedno słowo i cię wyrzucę. – dodał. Miał chyba trochę racji, przesadziłem. Ale ja nie znam tego uczucia. Oboje już nie raz stykaliśmy się z dziewczynami. Mówiły, że jesteśmy porządni i z klasą. Jednak żaden z nas nie zdecydował się na coś poważniejszego. Tom dlatego, że był zakochany w Annie a gdy go odrzuciła był tak zdołowały, że ledwo ze mną chciał rozmawiać. A ja, nie myślałem nigdy o związku. Chodź nie jedna chciała do tego doprowadzić to jednak mnie nie interesowały: randki, spacery ani inne bajery. Najczęściej tego typu kobiety spławiałem mówiąc delikatnie Nie pasujemy do siebie, ale możemy zostać przyjaciółmi. Poczym następnego dnia nawet nie chciało mi się z nią widzieć. Nie wiem kto jest tak naiwny żeby wierzyć w takie pierdoły. No chyba Tom bo Anna powiedziała mu to samo ale nie drążmy więcej tego tematu bo o to przede mną stał wielki budynek, a na samym jego szczycie widniał napis NewStar. Tak to ta buda, do której wybieram się codziennie do pracy.
Noc już zapadła. A ja wciąż stałem na balkonie i przyglądałem się gasnącym światłom zasypiającego miasta Ignis City. W tą jakże ciepłą noc myślałem o jutrzejszym spotkaniu członków korporacji NewStar – 10 rocznica naszej gazety. Na cholerę mi to? Mam się czym zająć i nie potrzebuję głupiego zjazdu. Od czasu kiedy przystąpiłem do NewStar wciąż zalewają mnie robotą ale jaką... Cały czas dają mi jakieś marne głupie tematy typu: Restauracja miesiąca czy kot na drzewie. Nic dziwnego, że żaden młody dziennikarz nie może się przebić do ścisłej czołówki z Tonym Brandem na czele. Heh... Jednak dzięki tym marnym artykułom się utrzymuję. A gdy mam wolny czas pracuję nad nową książką.
Przypomniawszy sobie swoje zadanie wszedłem do wnętrza małego apartamentu. Nic wielkiego, zaledwie kuchnia, łazienka z prysznicem i pokój gościnny. W porównaniu z innymi stancjami moja nie była najgorsza. Małe mieszkanie w spokojnej i przyzwoitej dzielnicy na pewno warte jest tych 200 dolców miesięcznie. Dodając do tego moje zarobki raz na jakiś czas mogłem zaszaleć i kupić nowy wystrój w postaci szafy lub biurka. Biorąc to wszystko pod uwagę chyba wyszedłem na swoje.
Gdy napisałem już artykuł do gazety miałem czas na własne sprawy. Od pewnego czasu planowałem napisać książkę. Nie wiem o czym. O byle czym. Liczyłem na to, że wena sama przyjdzie. Cały czas jednak nie wiedziałem jak zacząć. Usiadłem przy maszynie, rozprostowałem place i wyciągnąłem ręce do pisania. A co dalej?
Jaki może być początek – pomyślałem.
- Pewnego razu... nie to za proste. Potrzebuję czegoś nowego, czegoś oryginalnego. – dalej myślałem.
- Dawno, dawno temu... Nie!, to banalne! – rozrywałem sobie włosy ale wciąż nie mogłem dobrać głupiego
początku. Chociaż jak mówił mój polonista „ Początek książki świadczy zawsze o autorze. Pokazuje on co pisarz chce przedstawić. Jeżeli czytelnikowi spodoba się: okładka, tytuł i początek to sukces jest gwarantowany.”
Okładka?...To dopiero mają być pierwsze strony. Temat?... Cholera nie mam nawet pierwszego zdania!
- Cholera! – wykrzyknąłem i padłem na łóżko. Założyłem ręce na głowę i spoglądałem w sufit.
- Jak to fajnie byłoby pisać o gwiazdach, rozmawiać z gwiazdami, ba... być gwiazdą – pozostało mi jednak tylko zwykłe westchnienie. Nie pogłębiając się dalej w marzeniach zgasiłem lampkę, przykryłem się kołdrą i po chwili zasnąłem...
Spałem mocno.
Chrapać chyba nie chrapie chociaż gdybym miał z kimś dzielić łoże druga osoba na pewno narzekałaby na moje głośne sapanie. Wreszcie gdy już całkowicie objęty byłem rozkoszą odpoczynku obudził mnie dźwięk jak rzesz znienawidzonego przeze mnie budzika. Miotałem się w pościeli nie chcąc zejść z wygodnego łóżka ale musiałem się przemóc i wstać. Zrzuciłem kołdrę i położyłem nogi na podłodze w poszukiwaniu kapci. Gdy je odszukałem i założyłem szybko wstałem, rozprostowałem swe kończyny i skierowałem się do łazienki. Lewą ręką podrapałem biodro a prawą swędzące włosy. Przechodząc obok lustra spojrzałem na swe oblicze. Wyglądałem jak orangutan, który wstał lewą nogą po nie udanym, albo po bardzo wyczerpującym stosunku.
Dopiero teraz zauważyłem, że nawet nie zdjąłem ubrań. Moje potłuszczone ciemno blond włosy wyglądały choinka, tylko że bez bombek. Szybko więc schowałem się w łazience, zrzuciłem spoconą bluzkę oraz dżinsy i wszedłem pod prysznic. Gdy odkręciłem kurek od prysznica od razu ogarnęło mnie zimno. Lodowata woda spłynęła na me ciało i zmusiła mnie do szybkiego zakręcenia kurka.
Po pięciu minutach wyszedłem z łazienki ubrany w nową granatową koszulę oraz duł od garnituru. Formalnie można się ubierać luźniej ale pan Backer – prezes naszej korporacji twierdzi, że nawet młodziki dopiero co się uczący profesjonalnego dziennikarstwa również powinni wyglądać poważnie.
Poważnie? Z tym krawatem? Wyjąłem z szafy czerwony w białe kropki krawat.
- Chyba tylko Scher mogłaby chodzić w tym krawacie bez wstydu – powiedziałem do siebie i założyłem tą klałniarską ozdobę. Jeszcze poprawiłem spadającą mi do brwi grzywę i byłem gotowy do wyjścia.
A na zewnątrz czekał na mnie jak zwykle nie zawodny i punktualny Tom Denken – długo włosy brunet, kumpel z redakcji. Aż zdziwiłem się gdy zobaczyłem, że siedzi w pięknym, czarnym, wypolerowanym kabriolecie.
- Myślałem, że jesteś skromnym człowiekiem – powiedziałem
- Tak, ale nie było innego samochodu na składzie – odparł. Przeskoczyłem nad drzwiami i wygodnie
usiadłem na siedzeniu. Tom przerzucił na jedynkę i po chwilowym oglądaniu nadjeżdżających samochodów byliśmy na jezdni. Tom był milionerem bez niczego. Dziwnie to brzmi ale tak jest. Jego ojciec to fucha w tym mieście, ma jedną z największych firm budowlanych i wielką willę. Mimo to Tom nie chce być taki jak ojciec, nie chce spać na forsie i podsycać nią ogień w kominku. Jest podobny do mnie, lubi to co robi i robi to co lubię. Tyle, że z jedną różnicą, ja chce wydostać się z kurwi dołka jakim jest Ignis City i zacząć pracować z wielkimi osobami w wielkiej gazecie jak New York Times. Tom może również o tym myśli ale on jest cierpliwy. Niestety jeśli cały czas siedzieć będę po szyi w gównianych artykułach o ulubionych zwierzętach nigdy nie dostanę się do pięknego raju dla dziennikarzy.
Jechaliśmy właśnie przez ul. Rainbow, jeszcze kilka przecznic i będziemy w redakcji. Gdy Tom zahamował samochód na skrzyżowaniu przed czerwonym światłem był czas na pogawędkę.
- Jak minęły dziennikarskie łowy – spytałem. Ten od razu zrozumiał o co mi chodzi i odpowiedział
- Jak zwykle, ptaszki srają, pisklęta ćwierkają a w wiadomościach same gówna dają – oboje się uśmialiśmy.
To było nasze motto, sposób odreagowania na niemożność wybicia się od ponurego świata. Cały czas tylko jeździmy do pracy i piszemy artykuły o byle czym. Nie mamy nawet możliwości, żadnej szansy na sukces jakim byłby ciekawy materiał. Ah niestety takie jest życie...
- A co u ciebie? – spytał Tom – Jak tam twoje dziecko? –
- Masz na myśli książkę?.. Nie za dobrze. Nawet nie napisałem zdania. –
- Mówisz poważnie?, przecież zabrałeś się za to tydzień temu. –
- No i co z tego? Nie mam weny, nie mam natchnienia a bez tego pisarz jest jak chleb z masłem. Niby coś na nim jest, niby smakuje ale to nic wielkiego, nie porywa. – mówiłem ubolewając nad swoją niedolą.
- Powinieneś wykorzystać to porównanie w książce, byłoby niezłe – powiedział Tom z lekkim uśmiechem.
- Pewnie ale jak napisze początek. – w tym momencie pojawiło się zielone światło i samochód ruszył.
- Może zdobędziesz wenę na dzisiejszym zjeździe? –
- Nawet mi o tym nie przypominaj – powiedziałem odchylając głowę od oślepiającego słońca.
- Dlaczego? Moim zdaniem będzie fajnie. Napijemy się, pogadamy, może nawet przyjdą jakieś fajne dziewczyny. Na te słowa parsknąłem jak głupi.
- Hej, może tobie nie zależy na związku ale mi tak. Mam tak jak ty 23 lata i najwyższy czas pomyśleć o kimś.-
- Tak jak to było z Anną? – nagle uśmiechnąłem się w jego stronę, Tomowi jednak zrzedła mina na to imię.
- Pamiętasz, zarywałeś do niej już w 1 roku a ona dała ci kosza. –
- Możesz się zamknąć? –
- Pamiętam, że na balu wyznałeś jej miłość a ona się odrzuciła – śmiałem się dalej.
- Zamknij się do cholery! – wrzasnął Tom – Jeszcze jedno słowo i cię wyrzucę. – dodał. Miał chyba trochę racji, przesadziłem. Ale ja nie znam tego uczucia. Oboje już nie raz stykaliśmy się z dziewczynami. Mówiły, że jesteśmy porządni i z klasą. Jednak żaden z nas nie zdecydował się na coś poważniejszego. Tom dlatego, że był zakochany w Annie a gdy go odrzuciła był tak zdołowały, że ledwo ze mną chciał rozmawiać. A ja, nie myślałem nigdy o związku. Chodź nie jedna chciała do tego doprowadzić to jednak mnie nie interesowały: randki, spacery ani inne bajery. Najczęściej tego typu kobiety spławiałem mówiąc delikatnie Nie pasujemy do siebie, ale możemy zostać przyjaciółmi. Poczym następnego dnia nawet nie chciało mi się z nią widzieć. Nie wiem kto jest tak naiwny żeby wierzyć w takie pierdoły. No chyba Tom bo Anna powiedziała mu to samo ale nie drążmy więcej tego tematu bo o to przede mną stał wielki budynek, a na samym jego szczycie widniał napis NewStar. Tak to ta buda, do której wybieram się codziennie do pracy.