Wojna w Khorinis...

Czy oddoba się wam? Chcecie kolejne rozdziały?


  • Total voters
    0

Z@dzior

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
412
Rozdział I - Lee i jego nowy dom
Po upadku magicznej bariery Lee wraz z kilkoma najemnikami zatrudnili się do ochrony farm należących do tutejszego właściciela ziemskiego Onara. Onarowi podlegały jeszcze dwie farmy, farma Sekoba i Bengara. Kilka dni potem na farmie pojawili się inni wojownicy, podawali się za najemników, twierdzili że pomagali armi królewskiej w walce z orkami na południu.
Nazajutrz Lee wysłał Gorna, .Wilka i dwóch najemników na przełęcz aby sprawdzali kto ją przekracza. Gdy już wyruszyli na zwiady do pokoju Lee wpadła Buster i oznajmił że w strone przełęczy zbliża się duży odział paladynów. Lee zabrał ze sobą Corda, Patryca i Ciphera aby ostrzec przyjaciół niebezpieczeństwie które im groziło. Palladyni mieli zapewne rozkazy aby łapać zbiegłych skazańców kolonii. Gdy już zbliżali się do przełęczy polecił Cordowi i Patricowi aby zajęli pozycje przy wodospadzie a Cipher niech stanie przy kapliczce Innosa, a on sam ruszy na most gdzie stali Gorn i inni. Nie zdążyli zająć pozycji gdy jednego z najemników ugodził bełt, padł on na ziebie ze zduszonym krzykiem. Wilk kucnął aby schować się za murkiem mostu i założył strzałe na cięciwe łuku. Palladyni zaczęli okrążać najemników jedni zachodzili ich z drugiej strony podczas gdy drudzy osłaniali ich strzałami z kuszy. Wilk wychylił się zza murka i wycelował w zbliżającego się rycerza. Chybił jednak a strzała wbiła się w drzewo. Kilku rycerzy biegło w kierunku mostu wybiegł im na spotkanie Gorn, za nim niepewnie truchtał najemnik. Wilk schował łuk i wyjął miecz chciał biec za Gornem ale spostrzegł Lee skradającego się za krzakami. Między nim a Lee biegło w jego stronę trzech rycerzy. Wilk zamachnął się mieczem na jednego z nich ale ten zrobił unik i powalił go kolbą kuszy na ziemię. Wymierzył niego i trzymał na muszce. Pozostali dwaj rycerze pobiegli w kierunki mostu aby zajść Gorna od tyłu. Nagle Lee przestał się skradać i wybiegł zza drzewa uderzył w głowę rycerza, który pilnował Wilka. Omdlały osunął się na ziemię. Lee podał Wilkowi rękę i podniósł go z ziemi. Zaczęli uciekać w kierunku kamiennych schodów, machną ręką do Corda i Patricka aby wracali spowreotem na farmę. Cipherowi nie potrzeby był żaden gest aby zaczął się wycofywać. Lee podtrzymując Wilka pod ramię obrócił się i spostrzegł Gorna otoczonego przez rycerzy, w jego kierunku było wycelowane ze dwa tuziny kusz i łuków. Widział jak Gorn odkłada broń i się poddaje.
Wrócili na farmę, Wilk położył się do łóżka. Lee wysłał Bustera do chatki stojącej nad jeziorem, wziął ze sobą jednego z najemników . Mieli tam pełnić warte.

Rozdział II - początek nowych kłopotów
Następnego ranka przełęcz została obstawiona przez czterech strażników miejskich. Razem z nimi przybyło kilku robotników z wozem pełnym drewna i narzędzi. Zaczęli budować bramę żeby łatwiej było by ją bronić przed skazańcami którzy próbują przekroczyć przełęcz. Postawili również chatkę w której będą mieszkali strażnicy przez jakiś czas. Wszystko było gotowe w kilka godzin później. Robotnicy zwijali się już, ładowali pozostałe narzędzia na wóz, resztki drewna zostawili strażnikom za opał, żeby nie musieli zbierać w lesie. Na przełęczy zostało dwóch strażników, pozostałych dwóch eskortowało robotników powrotem do miasta.
Pod wieczór prze przełęcz przeszła duża grupa skazańców, zabili strażników bez żadnych problemów. problemów koncu niespełna trzydziestka. Rozdzielili się na kilka mniejszych grup chyba podobało im się że jeden z nich próbował zgrywać szefa. Większ ich część, bo aż siedemnastu, udała się w góry gdzie pod przywództwem Dextera osiedliła się w górach. Gdzie poszła reszta?? tego nie wiem, zapewne w głąb wyspy.
Ta stara forteca w górach była idealnym schronieniem dla wyętch spod prawa skazanców. Lee martwił się żez braku żywności zaczną oni napadać na okoliczne farmy. I nie mylił się następnego dnia do Lee przyiegło kilku farmerów, a wsród nich Bengar, który wtnajmował farmę tuż przy przełęczy. Farma została zejęta przez bazdytów a częćś farmerów wyrżnięta w pień. Onar tak się wściekł że nakazła wszystkim najemnikom odbić farmę z rąk bandytów bo inaczej każe sie im wynosić z farmy. Na nic zdały się tłumaczenia Lee że jak ich wyżuci to następną farmą jaką zaatakują bandyci będzie właśnie jego farma. Lee po prostu wiedział że to oznacza wojne i że zginie wielu najemników. Nie było wśród nich Gorna, który zapewne został spowortem wysłany do Górniczej Doliny. Lee niewiedział po co palladnyni udali się do Doliny, w tym celu wysłął do Khorinis, Diega który maiał ostrzec palladynów o smokach i dowiedzieć się więcej na temat palladynów w Khorinis.
Tym czasem Torlof dzielił najemników na grópy, które miały wziąś udział w odbicu farmy z rąk bandytów. Lee powieżył mu to zadanie ponieważ wiedział że na niego zawsze można liczyć. Podzielił ich na pięć grup. Pierwsz pod dowództwem Wilka miała czekać w pogotowi na rostaju dróg między polami. Druga, główna siła udeżeniowa, pod dowództwem Lee miała udać się go gospody w centrum wyspy, i stamtąd mają udać się w strone przełęczy gdzie koło mostu miała się jeszcze rozdzialić na dwoje z czego jedna miało sołaniać drugą z ataku z tyłu i przez żołanieżami królewskimi któzi teraz większym garnizonem obstawili przełęcz. Trzecia zaś miała sprawować posterunem przy chatce Erola. pod dowództwem Bustera. Mieli za zadanie wyłapać tych bandytów kózi będą się ratować ucieczką skacząc do jeziora.. Natomiast czwarta grupa miała zaatakować farmę od strony kamiennych schodów i uniemożliwić ucieczke bandytom. Torlof doskonale nadawał się do tego zadania. ochronę Onara powieżono Jarvisowi i kilku innym najemnikom, aby farma ne została zaatakowana pod nieobecność Lee.

Rozdział III - pierwsza, wielka bitwa na wolności

Atak był planowany wszesnym rankiem i gdzy słońce wyjżało zza gór wszyscy byli już na pozycjach. Lee i jego kompania ruszyła naj wcześniej, mieli w końcu najdłuższą drogę do pokonania. Gdy mineli "Martwą Harpie" Lee spojrzał na drogowskaz który wskazywał na przełęcz. Szli drogą aż do mostku gdzie Gorn został pojmany. Rozdzialili się Sylvio i jego zwolennicy mieli ubezpieczać tyły.
- Łuki napięte?? - spytał szeptem Lee.
- Oczewście - szepną Fester
- Ruszamy, trzymaćsię razem - oznajmił wszystkim Lee.
- Do ATAKUU!!!! - krzyknieli wszyscy razem
Obudzeni bandyci byli zupełnie zaskoczeni. Najpierw na nich poleciał grad strzał, ci któzi nie zdązyli się schować zostali podziurawieni jak sito. Następnie zgraja wściekłych najemników życiła się do ataku. Jeszcze Lee krzyczał żeby brać jeńców i nie zabijać wszystkich. Niektózi bandyci również zaczeli strzelać do biegnących wojów. Fester dostał bęłtem w szyje, przewrócił się do tyłu i leżał na ziemia, a w okół jego głowy pojawiła się czerwona kałuża krwi. Cord zręcznie wykonał unik i szybko przeszedł do kontr ataku, wbił miecz w brzuch jednemu z bandytów a drugiego udeżył a twarz z całej siły. Ten wywinoł orła i upadła na ziemi, podbiegł do niego Roul i dobił nieszczęśnika. Dar oberwał toporem w głowę, jego ciało odchyliło się do tyłu a jego rozcięta głowa spoczeła na ramieniu Patricka. Do Lee podbiegło trzech bandytów. Lee zablokował cios jednego z nich, jednocześnie schylił się by uniknąć ciosu drugiego z bandytów i kopnoł w przuch kolejnego. Jeden padłą na ziemię bez głowy którą odcioł mu jego kolega po nietrafionym zamachnięci się. Lee uderzył w twarz łokciem tego co wczśniej dostał w brzuch. Padł on na ziemię.
Jeden z bandytów krzyknoł "Odwrót!!!" i wszyscy zaczeli się wycofywać. Dobiegali już do schodów a tu nagle wyłonił się Sylvio, Bulko, Sentenza, Rod i Khaled. Sylvio przykucnoł i wzioł zamach, potężnym udeżeniem trafił w brzuch nieszczęsnego bandyte i pociągnoł miecz po jego brzychu w swoją strone. Bulko złapał jednego za włosy, obrócił go do siebie plecami, kopnoł w plecy, bandyta uklęknoł a Bulko odchylił jego głowę do tyłu i swojim potężnym mieczem podcioł gardło nieczczęśnikowi. Rd wdał się w dłuższą walkę z bandytą. Po kilku atakach i blokach zmęczony chwile nieuwagi przypłacił własnym życiem. Bandyta wyciągnoł z za pasa nuż i wbił go Rodowi w brzuch. Sentenza stanoł na schodach uniemożliwiając ucieczkę. W pierwszego nadbiegającego wycelował z kuszy. Trafił ramię. Następnego w koleii ueżył kolbą kuszy w głowe z taką siłą że pogruchotał biedakowi czaszkę.
został już tylko jeden bandyta. Stanoł na i patrzył na Sentenze, oglądnoł się za siebie spojżał tłum zmęczomych najemników. Otoczyki go, wiedział że już nie ucieknie. Za nimi zobaczył kilku swoich toważyczy pojmanych i wiązanych przez Patricka i dwóch innych najemników. W koncu zdecydował się życić broń i w tym momęcie, gdy wypuścił brońz ręki podbiegł go niego Sylvio i jednym zamachem strącił mu głowe z karku. Gdy Lee to zobaczył bodbiegł do niego i wzioł zamach ale Sylvio go zablokował i wykonał szybki atak Lee odskoczył wykonał obrót, ale Sylvio znów go zablokował. Zedecydował się na kopnięcie w noge, tylnią część kolana. Sylvio zgioł się i a Lee złapał go za rękę w której trzymał miecz i komkoł go kolenem w tważ. Sylvio przewócucił sie na plecy. Wetdy Bulko zaatakował Lee od tyłu....

Rozdział IV – początki nowych konfliktów

[ : Wto Lut 15, 2005 8:49 pm ]
Bardzo przepraszam za te straszne błędy ale jestem strasznym analfabetą. Dopiero co wróciłem z Burkinafaso i dopiero uczę się polskiego. A co do opowiadania to... moge jeszcze wymyślić kilka rozdziałów. Atak piratów na bandytów na bagnie. Zajęcie Khorinis przez Najemników itp.... Mam dużo pomysów.
tongue.gif
tongue.gif
tongue.gif
tongue.gif
tongue.gif
tongue.gif


[ : Wto Lut 15, 2005 11:01 pm ]
Życie Lee uratował Trolof który zaniepokojony tym że jeszcze żaden z bandytów się nie wycofuje ruszył sprawdzić co się stało. Zobaczył leżącego na ziemi Lee a nad nim Bulka z uniesionym do góry mieczem skierowanym ostrzem do ziemi. Krzyknął i gdy Sylwio go zobaczył kazał Bulkowi odłożyć miecz. Po krótkiej wymianie zdań Sylwio wraz ze swoimi ludźmi odeszli.
Lee ocknął się dopiero w południe w końcu Bulko to nie lada mięśniak.
Podczas nieprzytomności Lee rozegrała się tam mała sprzeczka, no wcale nie taka mała. Najemnicy podzielili się na dwie grupy. Sylwio stanął na czele jednej do niej przyłączyli się oczywiście Bulko, zawsze lojalny wobec Sylwia. Rod, Sentenza, Khaled, Alvares, Engardo i jeszcze kilku najemników razem było ich trzynastu. Zabrali jeszcze ze sobą trzech pojmanych bandytów bandytów udali się w kierunku gospody. Zajęli tam podobno jakiś obóz myśliwych i tam urządzili sobie kwaterę główną.
Kiedy Torlof opowiedziało Lee tym co się stało ten strasznie się zdenerwował no i nic w tym dziwnego. Najemników było teraz znacznie mniej. No i nie mogli już zapewnić Onarowi takiej ochrony jak kiedyś.
Do Lee dotarła jeszcze jedna złą wiadomość, otóż Diego został pojmały i powrotem wysłany do Górniczej Doliny. Lee musiał mieć w Khorinis jakiegoś szpiega więc wysłał tam Lasera. Jego zadaniem było dowiedzieć się co palladyni robią w mieście i kto jest ich dowódcą na wyspie.
Bandyci znów zaatakowali farmę Bemgara, tym jednak razem nikomu nie udało się ujść z życiem a bandyci nie zajęli farmy tylko ją ograbili. Onar znów się wściekł i powiedział Lee że jeśli nie załatwi tej sprawy z bandytami to go wyrzuci na zbity pysk wraz z jego ludźmi, a ochronę farmy powierzy Sylviowi. Lee nie maił wyboru musiał się ich pozbyć. Wiedział że to nie będzie łatwe. Wybrał do tego ciężkiego zadania samych ochotników, nie chciał nikogo zmuszać do tej roboty. Zgłosili się Torlof, Wilk, Cord, Cipher i jeszcze dwóch innych najemników no i jeszcze Lee sam się zgłosił. Na farmie zostali Buster, Jarvis, Patrick i sześciu innych najemników.
Wieczorem o północy wszyscy się spotkali przy kaplicy. Mieli przejść lasem tak żeby nikt ich nie zauważył. Zakradli się do ścieżki prowadzącej w góry. I szli gęsiego po cichu. Na samym przodzie szedł Lee za mim Torlof, Wilk, Cord i inni. Po dojściu do zakrętu położyli się na ziemi i zaczęli się czołgać w górę. Wilk napił cięciwe łuku i wypuścił strzałę która trafiła strażnika w krtań. Ten opadł na ziemię nie wydając z siebie żadnego odgłosu. Torlof, Wilk, Cipher i dwóch najemników mieli zaatakować przez most. A Lee razem z Cordem mięli obejść wieżyczkę do o koła i zajść wroga z tyłu. Podczas gdy Wilk wypuszczał strzała za strzałą w kierunku bandytów, Lee i Cord spostrzegli u wejścia do wieży czterech bandytów. Zanim strażnik zdążył wyciągnąć miecz Cord już był przy nim i wbił mu miecz w brzuch. Lee kopniakiem powalił na ziemie jednego z bandytów bandytów drugiego przeszywając na wylot mieczem. Cord złapał jednego za kark w wyrzucił go przez murek w przepaść. Jego krzyk usłyszeli wszyscy bandyci i zaczęli kierować się w ich kierunku.
Wtedy Torlof ruszyli przez most do ataku. Jeden z najemników padł po strzale z łuku która go trafiła w pierś. Torlof zamachnął się i pogruchotał klatkę piersiową jednemu z bandytów. Wilk został za mostem i strzelał z łuku do nadbiegających bandytów powalił tym chyba z czterech.
Tym czasem Lee z Cordem walczyli z przeważającymi siłami wroga. Cord jednym machnięciem miecza zabił dwóch bandziorów bandziorów , Lee zabrał jednemu miecz i walczył dwoma brońmy na raz. To jednego skopał, to drugiemu obciął rękę, jeszcze innemu nogę a resztę starał się strącić w przepaść.
- Idź zabić Dextera, dam sobie radę! – krzyknął Cord
- Na pewno?! – odkrzyknął Lee
- Tak!
Lee wykonał unik i bandyta zamiast niego trafił toporem w swojego. Lee pobiegł dalej podskoczył wysoko i z pół obrotu kopnął w głowę bandyte. Wtedy z chatki wyszedł Dexter. Był jak zawsze w zbroii cienia, którą miał jeszcze ze starego obozu. Gdy zobaczył Lee wbiegł powrotem go swojej chatki i schodami na górę. Lee pobiegł za nim. Dexter zżucił coś z góry i gdyby nie doskonały refleks Lee już by było po nim. Gdy wbiegł w końcu na samą górę i wychylił się zobaczył że Deuter bierze zamach i chce mu obciąć głowę. Schylił się i odskoczył w bok. Gdy Lee wziął zamach Deuter nie miał szans. Poczuł jak mu się miażdż wszystkie żebra, miecz wypadł mu z rąk. Lee wziął jeszcze jeden zamach którym ktrącił głowę z karku Dextera, ostatnim kopniakiem wymierzonym w niego spowodował że ciało Dextera wypadło z wieży i zleciało na sam dół. Nieszczęśliwym trafem spadło na najemnika, zabijając go przy okazji.
Po zejściu z wieży Lee spostrzegł Torlofa pochylonego nad Cordem. Był on ciężko ranny. Jeden z bandytów wbił mu nuż w brzuch. Zabrali go z powrotem na farmę i ułożyli rannego w łóżku. Miejscowy Farmer powiedział im że za farmą Sekoba w lesie mieszka stara zielarka i że tylko ona jest w stanie mu pomóc.


Aha zapomniałem dodać opcji ankiety i piszcie czy się wam podoba moje opowiadanko.
 

nek

Member
Dołączył
15.2.2005
Posty
46
opowiadanie jest cool tylko to ze nie napisales co sie z nimi na koniec stalo ... radze ci dokonczyc jeszcze jednym rozdzialem ,ale opowiadanie ogolnie git
biggrin.gif
 

Z@dzior

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
412
Pomysłów mam jeszcze całe mnóstwo. Już mam na kompie kilka rozdziałów ale nie chciałem ich tu wklejać bo nie wiem czy się podobają.

[ : Sro Lut 16, 2005 10:21 pm ]
Rozdział V – przyjaciel w potrzebie i zielarka

Gunnar i Bodo przynieśli z szopy nosze, delikatnie położyli na nich Corda. Dwaj najemnicy podnieśli nosze i ruszyli ścieżką prowadzącą na pola. Razem z mimi poszli jeszcze Torlof, Patrick, Lee i Wilk. Po dotarciu do skrzyżowania się dróg skręcili w prawo w kierunku farmy Sekoba. Gdy dotarli na podwórze zrobili sobie mały odpoczynek z domu wyszła kobieta i mężczyzna. Była to Rosi wraz ze swoim synem Tillem.
-Witajcie. Co was do nas sprowadza?? – zapytała Rosi.
-Jeśli chcecie zabrać którąś z owiec to proszę bardzo, ale Onar się o wszystkim dowie.
-Co to ma znaczyć? – zapytał zdziwiony Lee
-Co? Nie udawajcie że nie wiecie. Myślicie że Onar was zatrudnił do ochrony naszych farm to jeszcze możecie bezkarnie zabierać nam owce! – oznajmiła zdenerwowana Rosi
-Jakie owce? – spytał Torlof
-Wczoraj wieczorem było tu kilku z was i zabrało prawie wszystkie owce. Biedny Balthasar próbował coś z tym zrobić ale oni go po prostu tak pobili że musieliśmy go zaprowadzić do zielarki Sagitty. A drugiego który stawiał opór, Bronka, skrępowali i wzieli ze sobą. – opowiedział im Rosi
-Nic o tym nie wiemy. Wczoraj jedni z nas odeszli z farmy i to pewnie oni zabrali wam owce. – rzeknoł Trolof.
-Już my im pokażemy! – krzyknął jakiś najemnik z tyłu
-Nic nie będziemy im pokazywać! – odkrzyknął Lee
-Dość już ludzi zginęło.
-Mamy tu rannego człowieka i my również musimy go zaprowadzić do tej zielarki. Możecie nam wskazać drogę? –zapytał Lee
-Tak, musicie iść tędy w las i jak dojdziecie do skał pójść kawałem w prawo. Na pewno traficie. Przed wejściem do jej jaskini stoi posąg Innosa. – mówił Till wskazując ręką w kierunku lasu za gospodarstwem.
-Dziękujemy wam za pomoc. I na pewno coś zrobimy w tej sprawie. Przyprowadzimy tu tego Bronka. – obiecał Torlof
-Ta. Już to widzę, wy nawet jednej owcy byście nie znaleźli. – mruknął pod nosem Till.
Gdy weszli głębiej do lasu, usłyszeli wycie wilków. I w tej chwili zza krzaków wypadła wataha wilków. Zaczęła ich okrążać ze wszystkich stron. Było tych wilków chyba z tuzin. Najemnicy zrobili okrąg w którego środku leżał Cord. Wilk wymierzył z łuku do jednego z wilków i wystrzelił. Trafił go w kark, o dziwo reszta jeszcze nie zaatakował Wilk ponownie założył strzałę na cięciwę łuku i wystrzelił ponownie, następna bestia padła martwa na glebie. Zwierzęta zaatakowały, jeden najemnik powalił wilka strzałem z kuszy a drugiego uderzył kuszą po pysku. Lee zamachnął się i uciął bestii łeb. Torlof nie chcąc być gorszy jednego kopnął w głowę, a drugiemu wbił miecz w kark. Wilki jakby się wycofały i planowały drugi atak w ich kierunku wyleciała kolejna strzała i kolejny wilk już nie żył. I w tym momencie cała wataha się wycofała.
Najemnicy ruszyli dalej w głąb lasu. Doszli w końcu do skał i skierowali się w prawo, tak jak poradziła im Rosi. Po kilku minutach zauważyli kapliczkę Innosa.
-To gdzieś tutaj musi być jaskinia tej zielarki. – oznajmił wszystkim Torlof
-Jest tutaj – krzyknął Patrick
-Wchodzimy. Tylko ostrożnie go nieście. – powiedział Lee
Gdy weszli w głąb jaskini rzuciły im się w oczy stogi siana. Na prawo był tunel który prowadził dalej. Udali się nim ponieważ innej drogi nie było. W końcu ujrzeli regały z książkami, a za nimi ogień przyjemnie buchał w kominku. Niedaleko kominka stało łóżko a w nim leżał jakiś człowiek. To był zapewne ten pobity przez ludzi Sylwia pasterz Balthasar. Nad nim stała pochylona kobieta i gdy tylko usłyszała że ktoś wchodzi do jej domu szybko się odwróciła.
-Kim jesteście? Ach wiem, to wy jesteście tymi ludźmi któzi tak skatowali tego biedaka. Cóż on wam takiego uczynił że na to zasługiwał? – odezwała się kobieta skrzykliwym głosem.
-Nie to nie my go tak urządziliśmy. – oznajmi jej Torlof
-Nie? W takim razie kto?
-To długa historia i nie ma sensu jej tu teraz opowiadać .Mamy tutaj rannego, którego trzeba opatrzyć. Pomożesz nam? – zapytał Lee
-Ech, no dobrze jeśli mi się uda, Dajcie go tutaj. Połóżcie go na tamtym łóżku – powiedziała wskazując na łoże w końcu jaskini.
Najemnicy położyli rannego Corda na łożu a sami stanęli przy kominku.
-Musicie go tutaj zostawić, trzeba się nim trochę dłużej zając. To poważna rana tak szybko się nie wygoi. – odparła Sagitta
-Jak długo będzie musiał tu zostać? – spytał Lee
-Nie wiem. Może tydzień, może dłużej – to zależy….
-Od czego? – zapytał zaniepokojony Lee
-Czy uda mi się znaleźć składnik mikstury leczniczej. Dość rzadko występuje i nie wiem czy uda mi się go znaleźć w lesie.- odpowiedziała Sgitta
-Może mógłbym pomóc w poszukiwaniach tego składnika? – zaproponował Lee
-Myślże możecie go znaleźć. Ten składnik to rzadko spotykana roślina, nazywa się słoneczny aloes Obawiam się że nie znajdziemy go tutaj w lesie. Słyszałam że można go również znaleźć niedaleko czarnego trolla, jego odchody sprzyjają w rozwoju tej delikatnej roślinki.
-Ruszymy tak szybko jak tylko się da. Zostaniesz tutaj razem z Cordem – powiedział Lee do jednego z najemników
-Torlof musisz wracać na farmę i dopilnować tam porządku. Je wezmę Patricka i jego i udamy się na poszukiwanie tego aloesu – rzeknoł Lee
Wyszli z jaskini, Torlof skierował się powrotem na farmęa Leewraz z Patrickiem i jednym z najemników w kierunku cmentarzyska. Było tam łagodniejsze zbocz po którym można by wejść na ścieżkę. Po wyjściu na równy teraz Lee spostrzegł że za nimi jest obóz.
-To pewnie tam mieszka teraz Sylwio – pomyślał
Ruszyli w przeciwnym kierunku, minęli kapliczkę i weszli w zakręt prowadzący ich w górę. Po przejściu kawałka poczuli mocne wstrząsy pod nogami. Nagle zza drzew wyłonił się potwór. Wyglądał jak skała. Był wielki niczym troll. Patrick sięgnął po kuszę i oddał strzał w kierunku potwora. Bełt odbił się od niego.
-Uciekać! – wrzasnął Lee
Pobiegli w kierunku mostu. Przebiegli przez most, i gdy bestia również chciała go przekroczyć Lee uderzył mieczem liną podtrzymującą most. Patrick zrobił to samo. Kamienna istota wpadła z głośnym chlupnięciem do rzeki. Już nigdy się z niej nie wydostanie. Ruszyli dalej ścieżką, minęli kolejną kapliczkę. Przed nim słychać było pochrząkiwanie ścierwojadów. Nagle jeden chyba ich zobaczył bo wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Lee wyciągnął miecz z pochwy, najemnik zrobił to Samo a Patrick naładował kuszę. Gdy ścierwojad rzuciły się do ataku Lee przygotowany do zamachu zobaczył że zza krzaków wybiega ich całe stado. Patrick wystrzelił z kuszy, zwierze padło martwe. Najemnik odskoczył aby uniknąć ataku ptaka i sam wykonał przy tym cięcie. Lee jednym zamachem zabił dwa ścierwojady. Już miał pchnąć mieczem kolejnego ale Patrick go ubiegł.
Byli już bezpieczni. Po króciutkim odpoczynku ruszyli w dalszą podróż. Weszli na znaczne wzniesienie z którego było widać kotliną i znajdujące się w niej piramidy, których czubki wystawały ponad góry. Pocieszeni tym widokiem udali się ścieżką w dół, gdzie przeszli przez las i doszli to jeziora.
-Gdzie teraz? – zapytał Patrick
-W prawo, tak myślę. – odparł Lee
Po przejściu kawałka drogi znów wchodzili na wzniesienie. Na jego szczycie znajdowało się ognisko przy którym stali dwaj myśliwi. Na ich widok oderwali się od pracy i wyciągnęli broń. Dwa wycelowane w nich łuki przestraszyły Patricka który dobył kuszy.
-Witajcie, nie mamy złych zamiarów, szukamy tylko czarnego trolla – oznajmił Lee
-Nie jesteście tymi zbirami co zajęli mój obóz? – odpowiedział jeden z nich.
-Nie to nie my – odkrzyknął Patrick
-To dlaczego wyglądanie tak jak oni? Macie takie same pancerze.
Lee podszedł do ogniska żeby się ogrzać i opowiedział jak doszło to tego że część najemników odeszła. Oczywiście nie powiedział im że są byłymi skazańcami.
Myśliwi się przedstawili jeden nazywał się Grimbald a drugi miał na imię Dragomir.
Dragomir został wyrzucony ze swojego obozowiska przez Sylwia i jego ludzi. Postanowił zobaczyć się ze swoim przyjacielem Grimbaldem który również był myśliwym.
Lee powiedział że poszukują słonecznego aloesu i że można go znaleźć w pobliżu czarnego trolla. Dwaj myśliwi przerażeni na samą myśl o czarnym trollu wstali od ogniska.
-Chcecie się zbliżyć do tej bestii Ala jakiejś roślinki? – zapytał Grimbald
-Bez tej roślinki nasz przyjaciel umrze. Nie mamy wyboru. – powiedział Lee
-A róbcie co chcecie tylko nas do tego nie mieszajcie – oznajmił im Dragomir
Siedzieli przy ogniu aż do rana. Rano mieli spróbować znaleźć aloes.


Następny rozdział już w drodze. Mam nadzieję że siępodoba.



[ : Czw Lut 17, 2005 7:38 pm ]
Rozdział VI - przeklęta roślina
Wstali wczesnym rankiem, nie chcąc budzić śpiących jeszcze myśliwych, podnieśli się na równe nogi i po cichu oddalili się od obozowiska. Usłyszeli głośne sapanie i prychanie z pobliskiej jaskini.
-Ta bestia chyba tam jest – powiedział Patrick
-Chyba masz rację, musimy wywabić ją z jaskini bo tan nie mielibyśmy żadnych szans. Poczekajcie tutaj i przygotujcie się na najgorsze – powiedział drżącym głosem Lee
Sam udał się w kierunku groty z której dobiegały dziwne odgłosy. Cichutko wyjął miecz z pochwy i zaczął się skradać. Był już przy samym wejściu gdy bestia poruszyła się, Troll odwrócił się i spostrzegł Lee. Lee oniemiały wstał i zaczął się powoli wycofywać a gdy potwór stanął na równe nogi Lee wziął nogi za pas i zaczął uciekać w kierunku towarzyszy. Nie pobiegł jednak do nich tylko skierował się w stronę pobliskiego mostu linowego. Wbiegł na niego i ledwo uniknął uderzenia trolla.
-Biegnij po aloes – wrzasnął Lee
-Najemnik niepewnym krokiem pobiegł do jaskini trolla.
Patrick wymierzył z kuszy do potwora i wystrzelił. Bełt odbił się od skóry bestii i stwór nawet tego nie poczuł. Patrick rzucił kuszę na bok o sięgnął po miecz. Usłyszał z tyłu głos Dragomira. – Padnij na ziemię.- Patrick posłuchał tej rady i będąc już na ziemi podniósł głowę i spojrzał za trolla. W jego gęste futro wbiły się dwie płonące strzały. Potwór tym razem odczuł i obrócił się w ich stronę, a następnie udał się do jaskini.
-Uciekaj stamtąd – krzyknął Patrick.
Najemnik przerażony schował się za skałę. Troll zmierzał jednak w jego kierunku. Lee, Patrick i myśliwi zaczęli krzyczeć chcąc odwrócić uwagę trolla. Ten nie przejmują się tym wszedł do groty, minął skałę za którą był schowany najemnik. Najemnik wstał i wybiegł z jaskini, jednak troll odwrócił się szybko i chwycił go za głowę. Podniósł go do góry, złapał drugą łapą za nogi i rozerwał nieszczęśnika na dwoje. Górną część rzucił w kąt jaskini, a dolną wsadził sobie w paszcze. Pogryzł trochę i wypluł zakrwawione części ubrania. Z jego pyska wystawała część ręki najemnika.
-Strzelajcie dalej zapalonymi strzałami w niego – krzyknął Patrick do myśliwych
Ci natychmiast zaczęli owijać strzały jakąś tkaniną i grzebać nią w pozostałościach po ognisku. Dwie podpalone strzały wbiły się w gęste futro bestii. Troll już naprawdę zdenerwowany wybiegł z jaskini. Biegł prosto na Patricka, który sparaliżowany ze strachu nie mógł się ruszyć. Do trolla doskoczył Lee, bestia zatrzymała się i wzięła zamach. Lee przeturlał się pod nogami bestii i podciął mu ścięgna w nodze. Troll zawył z bólu, kolejne strzały ugodziły w jego futro które się szybko zajęło ogniem. Potwór obrócił się za siebie, Lee znów przeturlał się pod jego nogami i podciął mu drugą nogę. Troll padł na kolana mało co nie przygniatając Lee. Podbiegł Patrick i wbił obróconej bestii miecz w kark. Lee zrobił dokładnie do samo. Bestia upadłą na twarz z łoskotem.
-Udało się nam! Udało się! – krzyczał Patrick
-Tak…- mruknął zawiedziony Lee
-Czy warto był o poświęcić życie jednego człowieka dla życia drugiego? – zapytał Lee nie oczekując odpowiedzi.
-Masz rację. Ale Cord jest ci dużo bliższy, a jego prawie nie znałeś –pocieszał go Patrick
-No i co z tego?! – wykrzyknął Lee
Nikt się już nie odezwał. Lee wszedł do jaskini trolla, zauważył dziwną roślinę leżącą tuż przy porozrywanym ciele dawnego towarzysza. Sięgnął po nią i odwrócił się szybko nie chcąc patrzeć na zwłoki. Wyszedł z jaskini i podszedł do Dragomira i Grimbalda,
-Dziękuję wam za pomoc, wiem że nie chcieliście narażać własnego życia, mimo to pomogliście nam. Dziękuję – powiedział Lee
-Możecie ściągnąć sobie trofea tego trolla, nam już nie będą potrzebne, mamy to co chcieliśmy
-Przykro mi z powodu jego śmierci – powiedział Dragomir spoglądając na ciało leżące w jaskini.
-Jeszcze się spotkamy – zapewnił Grimbald
-Na pewno – odpowiedział Patrick
Lee już się nie odeawał.

Rozdział VII – parszywy podstęp

Podróż powrotna minęła w ciszy. W południe doszli do miejsca w którym poprzedniego dnia wyszli na drogę. Lee spojrzał w stronę obozu Sylwia, zdziwiony że nikogo nikogo nim nie ma powiedział – Weź tą roślinę i zanieś ją Saggicie. Poczekaj tam na mnie zaraz wracam. Patrick zszedł z drogi w las. Lee poszedł dalej ścieżką. Po pewnym czasie doszedł do obozu. Jak podejrzewał nikogo nikogo nim nie było. Usłyszał jakiś krzyk mężczyzny. Jakby ktoś wydawał rozkaz. Pobiegł dalej ścieżką i zobaczył Sentenze prowadzącego dwóch ludzi. Jednym z nich był gospodarz Orlan. Zaraz do nich podszedł Rol.. Obaj wyciągnęli miecze. Sentenza stanął nad Orlanem który już był na kolanach po kopnięciu w nogi. Zamachnął się i odciął głowę Orlanowi. Roul zrobił również to samo z drugim człowiekiem. Nagle z gospody wyszedł Sylwio i Bulko. Ten drugi prowadził jeszcze jednego człowieka. Sylwio zawinął głowę martwego karczmarz i zawinął w jakąś tkaninę, powiedział coś do ocalałego człowieka i wręczył mu zawiniętą głowę. Ten przerażony zaczął uciekać w kierunku miasta.
Po chwili z za drzew wyszła kolejna grupa najemników, Prowadzili oni ze sobą jakiegoś maga. Khaled podszedł do niego i przywiązał do drzewa. Naprzeciwko maga stanęło pięciu najemników. Dwóch z nich miało kusze a pozostali łuki. Wycelowali w maga i wystrzelili, wszystkie strzały trafiły go w brzuch. Lee słyszał głośny śmiech Sylwia. Potem wszyscy udali się w stronę mostu. Lee podążył za nimi. Schował się za drzewem do którego był przywiązany mag.
-Gniew Innosa dopadnie was wszystkich – mówił konający
-Wszyscy, wszyscy… za to zapłacicie.
-Jak mogę ci pomóc magu – zapytał Lee
-Mi już nie można pomóc. Dobij mnie jedynie, chcę szybciej wstąpić do królestwa Innosa.
Lee stanął naprzeciw niego, sięgnął po miecz i jednym zamachnięciem skończył żywot maga. Obejrzał się lewo i ujrzał stojącego w miejscu nowicjusza. Widział chyba całe zajście bo po chwili uciekł i zniknął za skałami.
-Poczekaj… - krzyknął Lee półgłosem obawiając siężeby go nie usłyszeli ludzie Sylwia.
Lee podszedł bliżej mostu. Ujrzał stojących pod nim najemników. najemników na moście znajdowało się znacznie więcej ludzi. Sylwio najwyraźniej sprzymierzył się z miejscowymi bandytami. bandytami pewnym momęcie najemnicy pod mostem schowali skryli sięga krzakami. Bandyci na moście również się ukryli się. Po kilku długich minutach Lee dojrzał niewielki oddział strażników miejskich prowadzonych przez jakiegoś rycerza. Szli dalej nie zważając na niebezpieczeństwo. Lee zdecydował się ostrzec strażników. Wstał i krzyknął – Uważajcie, to pułapka, na moście są bandyci…
Skryty za krzakami Sylwio obrócił się w kierunku Lee i o krótkiej chwili krzyknął Teraz!
Na moście pojawili się bandyci z napiętymi łukami i kuszami. Grad strzał i bełtów zasypał strażników. Połowa z nich nie przeżyła tego deszczu, a druga obróciła się w stronę mostu. Wtedy wyskoczyli najemnicy skryci za krzakami. Wyrżnęli pozostałą przy życiu resztę strażników nie odnosząc przy tym żadnych strat. Oszczędzili tylko jednego człowieka, rycerza który prowadził strażników. strażników chwilę później bandyci rozdzielili się część przeszła przez most w kierunku farmy niejakiego Akila. Podczas gdy reszta z Sylviem i Bulkiem na czele zaczęła kierować się w stronę Lee. Lee nie miał dużo czasu na myślenie. Postanowił wrócić na farmę i ostrzec innych.
Biegł szybko, zatrzymał się dopiero przy chatce której pilnował Luster.
-Wracamy na farmę – krzyknął Lee do najemników
-Co sięstało? – spytał Luster
-Nie mamy teraz czasu żeby opowiadać, dowiesz się wszystkiego na farmie – oznajmił zmęczony już Lee.
Biegnąc Lee poukładał sobie to wszystko co dzisiaj zobaczył i doszedł do wniosku że powinien był zabić Sylwia kiedy miał ku temu okazję. Sylwio sprzymierzył się z bandytami, zabił karczmarza i maga. Zaatakował strażników strażników i teraz Lord Hagę wyśle cały garnizon aby rozprawił się z najemnikami. Wojsko na pewno przyjdzie na farmę Onara i zabije Lee i jego ludzi. Nie będą słuchać tłumaczeń że to nie oni. Trzeba będzie się wynieść z farmy i poszukać innego domu.
Gdy tak myślał spostrzegł że jest już na farmie, w ogóle nie czół zmęczenia. Zobaczył że nie ma koło niego Bustara oglądnął się i zobaczył jak Luster stoi w miejscu i sapiąc głośno, odpoczywa.
- Torlof! Zwołaj wszystkich do gospody musimy omówić pewną sprawę. – powiedział Lee
 

Yezo

Active Member
Dołączył
19.10.2004
Posty
1604
Wow spoko opowiadanie. Bardzo, bardzo długie i ma w sobie to coś. Spoczko pomysł z tym buntem Sylvia i jego ludzi. Masz talent i to dość duży. Bardzo mi sie podobało i z nie cierpliwością czekam na następne rozdziały, oby powstały jak najszybciej. I byly równie ciekawe, jak poprzednie. Jeden rozdział jest umieszczony 2 razy, przez to sie pogubiłem troszke. Myśle ze to zedytujesz i nikt sie już nie pogubi. Pozostaje tylko czekać na ciąg dalszy tego opowiadania. Trzymam kciuki aby był równie ciekawy.
 

Z@dzior

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
412
Rozdział VIII – trudny wybór
-Zebraliśmy się tutaj wszyscy aby zdecydować co zrobimy dalej. Nie mogę decydować za was, niech każdy podejmie decyzję – mówił Lee
-Jak wiecie kilka dni temu Sylwio zabrał paru chłopaków chłopaków odłączyli się od nas, aby osiedlić się gdzie indzie. Otóż byłem dzisiaj świadkiem przykrego zdarzenia. Sylwio sprzymierzył się z bandytami bandytami dzisiaj dokonał napadu na gospodę Orlana, zabił przy tym właściciela i kilku przypadkowych farmerów. Jednego puścił wolno aby doniósł o wszystkim paladynom w mieście. Ci zaś wysłali swoich ludzi aby sprawdzili co się tam stało. Sylwio zastawił za nich pułapkę na moście i znów przelała się krew. Tym razem zuchwalec zaatakował królewskich żołnierzy i wyrżnął ich w pień. Lada chwila możemy się tu spodziewać ataku połowy paladynów z Khorinis. Sylviowi zapewne o to właśnie chodziło, nie chciał walczyć z nami osobiście więc wymyślił podstęp. Teraz mamy przeciw sobie także i mieszczan, któzi mają nas zapewne za zwykłych, bezlitosnych zbirów. Na dodatek jedną z ofiar okrucieństwa Sylwia był mag ognia. Podszedłem do niego chcąc mu pomóc, i zauważył mnie nowicjusz z klasztoru, a że Ludzie Sylwia mają takie same zbroje zapewne wziął mnie za jednego z jego ludzi. – opowiadał Lee
-Teraz do was należy decyzja co zrobimy dalej. Czy opuścimy farmę i skierujemy się w inne miejsce, czy zostaniemy tutaj będziemy czekać na oddział królewskich palladnyów.
-Torlofie, co o tym wszystkim sądzisz?
-Myślę że powinniśmy dać nogę z farmy
-A ty Wilku?
-Popieram Torlofa, nie możemy zostać tutaj dłużej.
-Cipher co ty na to?
-Musimy wynosić się z farmy czym prędzej
-Czy ktoś ma jakiś inny pomysł? – zapytał Lee. Nikt się nie zgłosił.
- Pozostaje nam jeszcze kwestia gdzie się mamy teraz udać. Tak myślę że na razie powinniśmy wziąć jak najwięcej zapasów i udać się to twierdzy w górach. Przynajmniej na jakiś czas, póki nie wymyślimy czegoś innego – Nikt nie wyraził sprzeciwu.
-Zatem postanowione, Udajemy się w góry. Niech każdy weźmie z farmy tyle ile zdoła, ale zostawcie coś farmerom. Ja wraz z Wilkiem udamy się do zielarki Sagitty po Patricka i Corda.
Na farmie wszyscy najemnicy przygotowywali się do wymarszu. Niespełna pół godziny później na farmie był już Patrick i Cord, czuł się już znacznie lepiej choć dalej był ciężko ranny. Ruszyli w las w kierunku farmy Sekoba. Farmerzy musieli widzieć że zmierzają w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Mieli przemknąć się pod osłoną drzew do twierdzy w górach. Gdy tylko okrążyli farmę byli już na ścieżce prowadzącej na górę, zauważyli znaczny oddział palladnyów na farmie Sekoba. Było ich blisko dwa tuziny. W starciu z nimi najemnicy nie mieli by żadnych szans. Świetnie wyszkoleni rycerze są w stanie pokonać znacznie liczniejsze oddziały wroga., a ich było dwa razy mniej. Najemnicy rozbijali obóz na szczycie, musieli oczyścić teren z ciał po wcześniejszej bitwie. Trupy zaczęły się już rozkładać a ich przenoszenie w głąb jaskini strasznie uciążliwe. Wielu nie wytrzymało i zaczęło wymiotować gdzie popadnie. Jeden Cord miał spokój, został na czatach i obserwował z góry co robią palladyni.
Po wizycie u Sekoba udali się do Onara i jak zapewne Lee przewidział farmerzy wskazali im kierunek kierónek którym się udali. To dało im kilka dni na uporządkowanie swojego nowego obozu. Już tego samego wieczora wszystkie ciała były już usunięte i zaniesione do jaskini. Gleba wciąż cuchnęła śmiercią. Tej nocy nikt nie zmrużył oka.
Następnego ranka na farmie Onara pojawił się Sylwio i jego ludzie. Sądząc po tym że zostali tam już przez kilka kolejnych dni dogadali się z Onarem, a ten stary głupiec pozwolił im zostać na farmie. Ludzie Sylwia robili na farmie co chcieli, znęcali się na farmerach, gwałcili dziewki, a Onarowi j jego żonie kazali spać w stodole. Właściciel ziemski zapewne już żałuje swojej decyzji, ale gdyby się nie zgodził Sylwio zapewne by go zabił.
Po spędzeniu tygodnia e górach Lee pomyślał że pora dowiedzieć się co tam słychać u Laresa. Może grozi mu jakieś niebezpieczeństwo, Lee nie mógł zostawić tak swojego przyjaciela. Przez następny tydzień Lee obmyślał jak zdobyć wieści o Karesie. I gdy któregoś popołudnia spoglądał na farmy ujrzał dwóch mężczyzn idących polami w kierunku farmy Onara. Dobrze zbudowany człowiek i towarzyszący mu szczupły mężczyzna… Mimo że byli daleko Lee rozpoznał ich, to Gorn i Diego. Jakimś cudem wydostali się z Górniczej Doliny. Ale przecież oni nie wiedzą że Lee już nie ma na farmie. Trzeba ich ostrzec.
-Torlof, Wilk chodźcie no tutaj zawołał Lee
-Spójrzcie tam są Diego i Gorn, zmierzają na farmę, musimy ich ostrzec
Zbiegli szybko wzdłuż ścieżki, przemknęli przez las i zakradli się za stodołę.
-No proszę, proszę. Kogo mu tu mamy? – odezwał się jakiś mężczyzna. Lee od razu rozpoznał ten szorstki głos. To był Sylwio
-Gdzie jest Lee? Chcę z nim rozmawiać. – zażądał Gorn
-Lee już od dawna nie żyje a ty podzielisz ten sam los co twój żałosny kumpel i zgraja jego psów, która łazi za nim jak za swoim panem. Odłóżcie broń. Lee słyszał jak coś ciężkiego upada na ziemię, to był zapewne obusieczny topór Gorna.
-Zamknąć ich w magazynie w gospodzie – powiedział Sylwio
Nie mamy chwili do stracenie, musimy go teraz odbić – szepnął Lee
-Wilk strzelaj tylko do tych co mają łuki bądź kusze, my zajmiemy się resztą. Torlof ty staraj się zatrzymać nadbiegających, a ja zajmę się tymi co trzymają Gorna i Diega – oznajmił Lee.
Zza rogu stodoły wybiegło trzech najemników. Wilk celnym strzałem trafił w krtań bandytę dobywającego boni. – Tylko do łuczników – powtórzył Torlof
Lee uderzył jednego pięścią w twarz, drugiego kopnął w brzuch, a następnie gdy ten zgiął się w pół kolankiem uderzył w twarz. Torlof zablokował cios jednego, potem szybkim kontratakiem rozciął mu brzuch. Wykonał szybki obrót i odciął głowę kolejnemu nadbiegającemu. Lee wpadł do gospody gdzie kilku najemników zamykało właśnie drzwi od magazynku. Lee wskoczył na stół kopnął w facjatę Khaleda. Połamał mu przy tym nos, krew trysnęła na wszystkie strony. Khaled upadał na ziemię i chwycił się za krwawiący nos. Roul zamachnął się mieczem chcąc odciąć Lee nogi. Lee podskoczył do góry i spadł na podłogę, chwycił Roula za kark i zócił w nadbiegającego Sentenze. Lee wszedł na ladę gdzie stało kilka szklanek i miski z zupą. Przebiegł po niej i doskoczył do najemnika zamykającego kluczem drzwi. Złapał go za łeb i uderzył nim o ścianę. Najemnik osuną się na ziemię zostawiając klucz w dziurce. W tej chwili nadbiegł Sentenza, Lee zablokował jego cios i sam zaatakował. Sentenza odskoczył od tyłu. Wtedy do gospody wpadł zdyszany Torlof i potężnym kopniakiem w plecy powalił Sentenze na deski.
-Pośpiesz się – krzyknął
Lee przekręcił jeden raz klucz i otworzył drzwi. Wyszedł Gorn i Diego, torflof wybiegł z pomieszczenia, a za nim Lee i dopiero co uwolnieni towarzysze. Stanęli na podwórzu. Lee ujrzał czterech najemników z wbitymi strzałami w ich ciała. Z domu wyszedł Sylvio i Bulko. Bulko trzymał w ręku topór Grona.
-Ja się nim zajmę – powiedział Lee.
Sylvio sam nie miał odwagi aby stanąć w do pojedynku z Lee. Gdy tylko Lee podszedł kawałek i stanęli stanęli Bulkiem naprzeciw siebie, wokół nich stanęli wszyscy najemnicy. Bulko podbiegł do niego i zamachnął się potężną bronią, Lee tylko się schylił i przystawił by miecz do gardła.
-Oddasz teraz topór? – zapytał z uśmieszkiem Lee. Bulko w tej samej chwili wypuścił z rąk broń.
-Gorn, weź sobie przecież jest twoja.
Gorn podbiegł i zabrał topór.
-Chce tu jeszcze widzieć łuk Diega jak nie to zabiję Bulka. – oznajmił donośnym głosem Lee.
Gdyby chodziło o kogo innego Sylvio nie martwił by się o towarzysza. Ale Bulko to jego najlepszy człowiek, a jak widać ludzie Sylvia nie są wiele warci. Gdyby nie Bulko który siał strach wśród swoich ludzi, ci zapewne już dawno by się zbuntowali. Sylvio nie mógł pozwolić sobie na utratę najbardziej lojalnego człowieka. Syllvio posłał jednego z najemników aby przyniósł łuk. Po chwili wrócił, podbiegł do Diega i wręczył mu broń.
- To my już będziemy uciekać – powiedział Lee z uśmieszkiem na twarzy. Lee złapał Bulka pod ręką i wciąż trzymał mu miecz na szyi. Wycofali się kilkadziesiąt metrów w las i Lee puścił Bulka. Nim ten odążył się obrócić Lee i jago chłopaki byli już daleko. Bulko wrócił na farmę, a Lee, Gorn, Torlof, Wilk i Diego do swojej kryjówki w górach.

[ : Pią Lut 18, 2005 8:41 pm ]
Rozdział – IX – śmierć wielu przyjaciół

Słońce zaszło, noc była chłodna. Lee nie mógł zasnąć. Usiadł przy ognisku przy którym grzał się Gorn. Opowiedział mu całą historię wraz ze wszystkimi szczegółami.
-No to jesteśmy jesteś my beznadziejnej sytuacji. Na dodatek ktoś musi udać się do miasta dowiedzieć się co się dzieje z Laresem. – mówił Gorn
-Ja pójdę i dowiem się – zaproponował
-Nie możesz iść tam sam – odpowiedział Lee
-Spytamy się jeszcze Diega i udamy się tam we trójkę.- powiedział Lee
-A teraz śpijmy.
Położyli się obok siebie. Wczesnym rankiem obudził ich Patrick.
-Chodźcie prędko. Nie jest dobrze, sami spójrzcie – powiedział Patrick drżącym głosem
Przebiegli przez most i zobaczyli dwa tuziny ludzi zmierzających w ich stronę. Za nimi szli najemnicy z farmy pod przywództwem Sylvia.
-Skąd ten sukinsyn wziął tyle ludzi? – zapytał sam siebie Lee
-To przecież są chyba wszyscy bandyci w całym Khorinis
-Chyba chcą nas zaatakować. Nie mamy dużo czasu., będą tu za kilka minut – powiedział Lee
-Patrick idź obudź wszystkich wszystkich powiedz im żeby się przygotowali do walki. – rozkazał Lee
Po chwili wszyscy byli już na moście. Wilk, Diego, Patrick idźcie stańcie tam i macie strzelać donich z góry – krzyknął Lee wskazując ręką na wieże przed mostem.
-Ciper, Jarvis i Cord stańcie przed mostem i oczekujcie aż my się wycofamy. Ja Gorn, Torlof i wy… - powiedział Lee wskazują na sześciu najemników stojących jeszcze na moście - …staniemy tutaj… - wskazując na dwie skały między którymi wiodła ścieżka, była to jedyna droga aby dostać się na górę - …będziemy blokować przejście tak długo abyście mogli wystrzelać jak najwięcej ludzi – oznajmił Lee patrząc się na Diega i Wilka.
-Idą! - krzyknął Patrick.
-Przygotować się! – Wrzasnął Lee
Diego założył dwie strzały na cięciwę swojego łuku i wystrzelił nimi jednocześnie. Dwóch zbirów spadło ze skały. Kolejnych dwóch po tym jak Wilk i Patrick oddali swoje celne strzały. Najemnicy zbliżali się nieuchronnie do stanowiska między skałami które zajmował Lee. Kolejna salwa strzał zleciała z góry na wspinających się bandytów, tym razem zginęło trzech bo jeden dostał dwiema strzałami. Lee podniósł miecz w górę, i gdy tylko wróg się zbliżył wbił jednemu z nich ostrze w klatkę piersiową. Drugiego potraktował potężnym kopnięciem. Przechylił się do tyłu przewracają przy tym kilku najemników idących za nim. Gron swoim toporem zamachną się i rozciął głowę bandycie na dwie części. Jeden z najemników Lee padł na ziemię po śmiertelnym ciosie Roula. Lee zobaczył to i obrócił się natychmiast wbił mu miecz w plecy. Nikczemny uczynek ale nie było czasu na nic innego. Obrócił się w stronę nadbiegających ludzi Sylvia. Jeden był już przy nim z uniesionym toporem, już miał wykonać zabójcze dla Lee uderzenie lecz topór wyślizgnął mu się z ręki, a on sam padł na ziemię. W plecach utkwiła mu głęboko strzała. Lee spojrzał w górę i zobaczył Diega odwróconego jego stronę zakładającego kolejną strzałę na cięciwę łuku. Wtedy świsnął bełt i utkwił w ciele w ciele Patricka. Bezwładne Ciało towarzysza, przechyliło się do przodu i runęło ze skały na tłum bandytów.
Na ziemi leżało martwych już czterech najemników Lee, widząc to że przegrywają z kretesem. – Wycofywać się! Na most, na most! – krzyczał Lee
Wszyscy najemnicy blokujący przejście zaczęli się wycofywać. Gorn obrócił się w stronę mostu i pobiegł ku niemu. Torlof zrobił to samo, obrócił się i wycofywał się biegiem. Przed nim biegł jeden z najemników. Strzała świsnęła mu koło ucha i trafiła w plecy biegnącego przed nim towarzysza. Torlof zaszokowany potknął się o zwłoki towarzysza. Miecz wypadł mu z ręki, odwrócił się szybko na plecy. Nad nim stanął bandyta z mieczem gotowym do ciosu. Wtedy wybiegł Jarvis szybkim ruchem odciął rękę trzymającą miecz. Podał rękę Torlofowi i pomógł mu wstać. Torlof sięgną po swoją broń.
Wycofali się obaj na most. Diego i Wilk wypuścili ostatnie strzały w kierunku wroga i wycofali się ze swoich pozycji. Kolejni bandyci padli trupem. Cała walka jakby na chwilę ustała. Po jednej stronie mostu znajdował się Lee i jego chłopaki, a po drugiej Sylvio Sylwio jego banda. Kilku zbirów wdrapało się na niewielki murek za którym znajdowała się wieża, to właśnie tam mięli swoje stanowiska Wilk i Diego. Bandyci pobiegli tą samą drogą którą dwaj strzelcy wycofywali się. Sylvio wysunął się zza pleców swoich ludzi i stanął na ich czele. Lee i Bulko spoglądali na siebie przez chwilę i walka rozpoczęła się na nowo.
Kilku bandziorów wbiegło na most, naprzeciw nim wybiegł Gorn, który jednemu pogruchotał wszystkie żebra toporem, drugiego chwycił za włosy i wyrzucił go z mostu w przepaść. Za nim stanął Jarvis wdał się w bitkę z Sentenzą. Jarvis blokują cios próbował sięgnąć po nuż, Sentenza widząc to odżył przeciwnika kolanem w rękę sięgającą po nuż i szybkim ruchem ręki trzymającej miecz poderżnął mu gardło. Krew trysnęła na jego zakrwawiony już pancerz.
Tym czasem za wieżą bandyci zabije jednego z najemników. Wilk dobył miecza i ruszył ku nim. Jednego uderzył rękojeścią w głowę, drugiego chwycił za rękę trzymającą broń i wykręcił ją go tyłu. Wilk obrócił go plecami do siebie, a nadbiegający zbir chcąc pchnąć Wilka mieczem przeszył na wylot swojego towarzysza. Miecz wbił się także w ciało Wilka. Odepchnął trzymanego przez siebię bandytę na bok, Wilk doskoczył do bandyty który go zranił i pchnął go mieczem. Miecz przebił jego ciało tak jak wcześniej ciało bandyty. Wilk spojrzał swojej ofierze prosto w oczy i szybkim ruchem wyciągnął miecz z jego ciała. Bezwładne już ciało ześlizgnęło się na ziemię.
-Aaaa - Wilk wydał zduszony, cichy krzyk
Jego szyję przebił strzała, zamgliło mu oczy, nic już nie widział. To koniec. Ciało dzielnego najemnika stoczyło się po skałach, i spadło w przepaść. Śmiertelną strzałę wypuścił ze swojego łuku Khaled. Całe zajście widział Diego. Założył strzałę na cięciwę łuku i wymierzył między oczy Khaleda. Diego napiął łuk mocno jak jeszcze chyba nigdy w życiu. Strzała wyleciała, ze świstem pomknęła w kierunku głowy Khaleda. Leciała prosto w obandażowany nos zbira. Khaled schylił się i strzała trafiła w jego czoło, przebijając z gruchotem jego czaszkę. Diego spojrzał jeszcze na ciało zabitego. Podbiegł do niego inny bandyta, nie mając czasu na wyjęcie miecza uderzył go łukiem w twarz. Następnie drugą stroną znów go uderzył. Oniemiały bandyta wypuścił z ręki broń. Diego kopnął go w kolano, słychać było gruchotanie i łamanie się kości. Założył luk na plecy i dobył miecza. Bandyta padł na kolana, spuścił głowę i podparł się rękami o ziemię. Diego przystawił swój, niezbyt długi miecz do kręgosłupa zbira. Wbił miecz w jego ciało, Ten sparaliżowany padł na ziemię.
Lee i jego ludzie zostali zepchnięci do chaty przyległej do wieży. Sylvio walczył z Cipherem. Herszt bandytów zadawał cios za ciosem. Cipher był zmuszony do obrony. Ciosy Sylvia były tak szybkie że najemnik nie miał jak zaatakować. Ciphera zaszedł od tyłu Bulko. Chwycił go za rękę trzymającą miecz i odciągnął ją w bok. Sylvio spokojnym krokiem zbliżył się do Ciphera. Uderzył go ręką w twarz, potem w brzuch, Cipherowi wypadł miecz z ręki. Sylvio odwrócił się w zrobił kilka kroków przed siebie. Bulko w tym czasie popchnął Ciphera w stronę Sylvia. Sylvio szybko się odwrócił i ściął głowę najemnika. Ciało bez głowy stało jeszcze przez chwile i zadygotało, po czym upadło na ziemię. Bulko kopną jeszcze bezwładne ciało Ciphera które obróciło się na plecy. Sylvio przeszedł po jego brzuchu nie śpiesząc się zbytnio.
Gorn walczył z dwoma bandytami. Jednego odepchnął drugiego odhaczył, leżącego na ziemi dobił wielkim toporem. Drugi dobiegając do niego wykonał szyki unik i pchnął Gorna. Niewielka siłą pchnięcia i zardzewiałe ostrze nie było w stanie przebić ciężkiego pancerza najemnika. Gorn zaatakował bandytę z góry. Bandyta upadł na ziemię, chcąc jeszcze odwrócić się na plecy dobył nuż i niepewnym ruchem ręki, wbił go w nogę Gorna. Rozwścieczony najemnik uderzeniem topora pogruchotał czaszkę zuchwalca. Podnosiwszy topór stanął na zranionej nodze. Złapał wolną ręką za rękojeść sztyletu wyciągnął go szybkim, pewnym ruchem. Jęknął z lekka, ale nie takie już rany odnosił Gorn.
Torlof oddalił się od reszty sprzymierzeńców. Zabiwszy kolejnego bandytę spostrzegł zmierzających w jego kierunku Bulka i Sylvia. Próbując zajść Torlofa z dwóch stron, doskoczył do Bulka i zaatakował. Bulko zablokował cios sam zaatakował. Trolof odskoczył w tył, zauważył że Sylvio ma chęć go zaatakować. Obrócił się w jego stronę i markował cios. Kopnął Sylvia Sylwia tylnią część kolana, Sylviowi zgięła się noga. Torlof, drugą nogą uderzył butem w twarz kucającego Sylvia. Miecz wypadł mu z ręki a sam wylądował metr dalej. Torlof doskoczył do niego chcąc zakończyć jego nędzny żywot ścięciem głowy. Za jego plecami pojawił się Bulko, chcąc złapać go zaszyję wytrącił miecz Torlofowi z ręki. Najemnik złapał za jego ręką i wykręcił ją do tyłu. Już prawie mi ją złamał kiedy poczuł ostry ból w plecach. Stracił na chwilę równowagę, puścił rękę Bulka i przykucnął. Odwrócił głowę i zobaczył nad sobą Sylvia Sylwia uniesionym do góry mieczem. Kopnął Sylvia Sylwia nogi, Ten stracił równowagę i runął powrotem na ziemię. Próbując wstać i sięgnąć po swoją broń Torlof poczuł potworny ból w nodze. Spojrzał na nią, jego stopa leżała pół metra od miejsca na którym powinna się znajdować. Bulko odciął mi nogę, następnie z całej siły kopnął Torlofa w łeb. Najemnik Odleciał w bok, i przeturlał się kilka metrów. Leżał na plecach, obolały nie był w stanie się ruszyć, spoglądał przed siebie, nie mogąc poruszyć głową patrzył w niebo. Nagle pochylił się nad nim Sylvio i zaczął coś do niego mamrotać, nie był w stanie zrozumieć ani słowa z tego co mówił do niego Sylvio. Uniósł swój miecz w górę i wbił go w bezwładne ciało leżącego na ziemi Torlofa. Wbiwszy miecz, obkręcił ostrze tkwiące w ciele najemnika o kilkadziesiąt stopni.
-Nie!! – wrzasnął Cord, w gniewie rzucił się na ratunek przyjacielowi. Za rękę złapał go Gorn.
-On już nie żyje, nic już nie możesz zrobić – powiedział Gorn
-Zabije go, zabije, przysięgam że go zabiję…- mówił Cord. Stracił dzisiaj dwóch najlepszych przyjaciół, Patricka i Torlofa.
Nad ciałem Torlofa stali Sylvio, Bulko, Sentenza i jeden z bandytów. Siły były teraz wyrównane, przy życiu pozostali jeszcze Lee, Gorn, Diego i Cord. Zabijemy ich teraz. Naglę bandyci zaczęli uciekać. Lee zabronił biec za nimi. Nagle Sylvio Sylwio jego ludzie zatrzymali się. Przed nimi stanął jakiś człowiek. Po chwili zaatakował Sylvia Sylwia innych. Zabił Sentenze i zepchnął go w przepaść, powalił również bandytę. Bulko i Sylvio dali nogę i zniknęli za zakrętem. Ów człowiek podszedł do nich.
– Jestem Greg


Fajnie że się podoba. Ciągle pracuję nad dalszymi rozdziałami.
 

Phoenixx

Member
Dołączył
12.2.2005
Posty
400
no spox kolejna fajna częsc ,moje gratulacje
smile.gif

Tylko cos ich za duzo ginie
biggrin.gif
niedlugo sam lee zostanie
tongue.gif

Ciekawe co teraz szykujesz
biggrin.gif
Lee i spolka + piraci vs glowny oboz bandytow + sylwio
biggrin.gif
??
smile.gif


No i kiedy w koncu do akcji wkroczy nasz HERO ( NO NAME ;])
Wiadome czekamy na wiecej
smile.gif
)
 

Z@dzior

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
412
No chłopie przejrzałeś mnie. Ej no jak mogłeś? Ujawniłeś moje plany wydawnicze.

[ : Pon Lut 21, 2005 1:45 pm ]
Rozdział X – Na ratunek

-Szukam niejakiego Dextera, doszły mnie słychy że tutaj go znajdę – powiedział ochrypłym głosem Greg.
-Dexter już od kilku dni gryzie ziemię – powiedział z uśmieszkiem na twarzy Lee
-Co? Jakto gryzie ziemię? Nie żyje? O cholera – rzekł nieznajomy
-Sami go zabiliśmy, napadał na okoliczne farmy, - oznajmił Lee
-W mordę – przeklnął… - Greg
-…teraz to już koniec, już nigdy nie wrócę do moich chłopaków – mówił z żalem
-Masz synów? – zapytał Diego
-Synów? Nie, nie mam żadnych synów. Po prostu moi ludzie zostali sami i teraz nie wiem jak mam się do nich dostać. Ten Dexter był moją jedyną nadzieją, mógł mi udzielić ważnych informacji.
-Jakich informacji? Jacy twoi ludzie? Kim ty w ogóle jesteś? – zapytał z niepokojem Cord
-Nie ważne kim jestem, ważne że nie wiem co mam teraz zrobić. Musze powrotem udać się do Khorinis.
-Do Khorinis? Byłeś tam? A znasz może niejakiego Laresa? – zapytał Lee
-Laresa? Nie, chyba nie, chociaż…
-…czy to co chcą go powiesić? Chyba dzisiaj wieczorem? Tak znam go. A co? – powiedział Greg
-Powiesić za co? – zapytał Lee
-Zabił kogoś, jakiegoś lichwiarza, nie pamiętam jak się nazywał. odpowiedział Greg
-Musimy dostać się do miasta i uwolnić Laresa – powiedział Gorn
-Jak się tam dostałeś? – spytał Lee
-Przed główną bramą skręciłem w prawo i ścieżką wszedłem na górę. Później lasem w lewo i po skałach, w końcu znalazłem się na murze, można stamtąd wejść na dach koszar, ale z reguły stoi tam strażnik i gdy was zobaczy podniesie alarm. – rzekł Greg
-Nie mamy zbyt wiele czasu. Ruszamy do Khorinis – oznajmił Lee
-Pójdę z wami – zaproponował Greg
Najemnicy wzięli trochę jedzenia i zeszli ścieżką w dół. Przeszli przez pola, koło chatki Bustera, potem koło gospody. Nikogo niej nie było, a drzwi były poprzybijane deskami. Przeszli pod mostem i gdy wyszli na prowadzącą prosto ścieżkę ujrzeli w oddali kilkunasto osobową grupę bandytów wchodzących po kamiennych schodach. Zniknęli po chwili za skałami. Najemnicy ruszyli w kierunku miasta, byli bardzo ostrożni, wiedzieli że w każdej chwili mogą zostać zaatakowani przez bandytów. Na szczęście bandytów nigdzie nie było widać i po pewnym czasie doszli do murów, ścieżka tam zakręcała w prawo i prowadziła w dół. Na samym przedzie szedł Diego kilka metrów za nim szedł Greg, za nim Lee i Gorn, a na samym końcu Cord.
-Stójcie - szepnął niespodziewanie Diego
-Strażnicy, nie mogą nas zobaczyć
-Zajmę się nimi – powiedział Greg i ruszył w ich kierunku.
Najemnicy skryci za drzewami obserwowali co robił ich nowy toważysz. Po chwili złapał jednego z trzech strażników za kołnierz i podniósł do góry. Żaden z dwójki przyglądających się żołnierzy nie zainterweniował. Po dłuższej chwili wszyscy trzej zniknęle za murami miasta. Greg machnął im ręką na znak że mogą przejść. Najemnicy truchtając podbiegli do Grga i wszyscy razem poszli ścieżką dalej. Wznosiła się ona i prowadziła na znaczne wzniesienie. Na samym szczycie znajdowało się rozdroże.
-Gdzie teraz idziemy? – zapytał Cord
-Prosto do latarni, a potem w lewo i po skałach dostaniemy się do miasta – odpowiedział groźnie Greg.
Cord oparł się o drzewo
-Muszę odpocząć chwilę – oznajmił
-Nie mamy czasu… - nie skończył Lee
Wtedy w pień drzewa o które oparty był Cord wbiła się strzała.
-Bandyci – krzyknął Gorn
Wycofali się kawałek w tył i schronili za niewielką palisadą. Kilka kolejnych strzał wbiło się w spróchniałe drewno, a groty strzał przebiły się na drugą stronę.
-Diego dasz radę? – zapytał Lee. Diego wiedząc o co chodzi
– Jasne - odpowiedział
Ściągnął łuk z pleców i nałożył na cięciwę dwie strzały. Wychylił się i oddał strzał w kierunku bandytów. Diego nie widział czy trafił bo od razu skrył się ponownie za spróchniałą palisadą.
-Gdzie jest Greg? – zapytał głośno Gorn
-A co tchórz, uciekł gdy zrobiło się niebezpiecznie – powiedział Diego
Cord zasłabł na chwilę i stracił równowagę w nogach, oparł się o spróchniałe drewno, które zaczęło skrzypieć i runęło p przeciwną stronę. Cord upadł na nią. Diego w pośpiechu wystrzelił z łuku, Gorn przeturlał się po ziemi i skrył za pobliskim drzewem.
Lee stojąc w bezruchu spojrzał na bandytę trzymającego w rękach wymieżoną w niego kuszę. Wtedy za bandytą pojawiła się znana postać. To był Greg, złapał bandytę za szyję i użył go jako tarczy. Dwie strzały wbiły się w ciało bandyty. Greg widząc że nikt już w niego nie celuje odrzucił martwego bandziora na bok. Sięgnął po kordelas i wyjął go z pochwy. Blokując cios bandyty drugiego uderzył pięścią.
Nagle pojawił się Gorn ścinając głowę kolejnemu zbirowi. Trzech pozostałych przy życiu wycofało się i uciekło w las. Nikt ich nie gonił. Lee podniósł z ziemi Corda. Zauważył że spod jego pancerza cieknie krew. Podbiegł do nich Gorn, pomógł Lee prowadzić rannego. Zanieśli go do opuszczonej latarni i ułożyli delikatnie na łużku. Ściągnęli pancerz z najemnika, koszula pod nim była cała we krwi. Lee rozerwał koszulę, na jego brzuchu była paskudna rana. Jeszcze z bitwy z Deuterem. Rana nie zagoiła, nawet mikstura przyśpieszająca gojenie ze słonecznego aloesu nic nie pomogła. Widać Cord niestosował się do zaleceń zielarki. Rana była paskudna, sączyła się z niej krew, powoli zaczęłą gnić. Cord potrzebował szybkiego szybkiego uzdrowicielem.
-W Khorinis jest pewien mag wody imieniem Vatras. Wiem że on uzdrawia ludzi w mieście. Trzeba będzie zabrać do niego Corda – powiedział Greg
-Nie możemy z nim iść po skałach, on nie da rady. Trzeba będzie tego maga przyprowadzić tutaj – powiedział stanowczo Lee
-Ja i Greg udamy się do miasta a wy zostaniecie tutaj z Cordem
Kilka minut później wyszli z latarni i skierowali się w stronę morza, była tam wysoka skarpa, i trochę łagodniejsze zbocze po którym zeszli do miasta. Skryci za skałą poczekali aż strażnik zmieni stanowisko i po kilku minutach strażnik odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Musieli się śpieszyć gdyż za chwilę na jego miejsce przyjdzie inny. Zeskoczyli ze skały na kamienną posadzkę i zbiegli po schodach. Dotarli do portu.
-Tu się nasze drogi rozchodzą, muszę się udać na spotkanie z moim towarzyszem który czeka na mnie na przystani poza miastem – powiedział Greg i odszedł.
Lee nie wiedział gdzie się udać, był w tym mieście pierwszy raz, nie licząc momentu gdy został tu przywieziony jako więzień na królewskim statku. Wtedy nie maił zbyt wiele czasu na zwiedzanie miasta.
Przypomniał sobie że tu niedaleko jest knajpa, może tam się czegoś dowie o Laresie.
Udał się w jej kierunku i już miał do niej wejść zaczepił go jakiś koleś i kazał mu zapłacić za wejście do knajpy. Lee to strasznie zdenerwowało i powalił go jednym ciosem na ziemię, wyciągnął miecz z pochwy i przystawił mu go do gardła.
-Zjeżdżaj z tąd śmieciu zanim się zdenerwuje – powiedział Lee i schował miecz.
Wszedł do knajpy i zagadał do barmana.
-Nie wiesz może gdzie znajdę Laresa?
-Lasresa mówisz człowieku? Tak wiem gdzie go znajdziesz, w koszarach jest zamknięty w lochu i zostanie powieszony za kilka godzin.
-Nie wiesz jak mogę go wyciągnąć z więzienia?
-Tak wiem, po prostu zabij wszystkich strażników i droga wolna
-Tak wiem, ale szukam jakiegoś prostszego rozwiązania
-Przykro mi, gdyby on coś ukradł to byś mógł zapłacić za jego uwolnienie ale on zabił człowieka, lichwiarza Lhemara. Wielu ludzi cieszy się że on już nieżywe, połowa Khorinis była u niego zadłużona i ja też. Gdyby można to mieszkańcu złożyli się na kaucję dla niego.
-Więc mogę go tylko odbić z koszar?
-Innego wyjścia nie ma
-A jak mogę się szybko wydostać z miasta? – zapytał Lee. Właściciel knajpy rozglądnął nie na boki, lokal był pusty tylko jeden mężczyzna siedział przy stoliku na końcu knajpy.
-Jest jedna możliwość. Mówię ci ją tylko dlatego że chcesz odbić kolesie który uratował mi dupsko od szwindli Lhemara. Naprzeciwko głównego wejścia do koszar jest gospoda, jego właścicielką jest Hanna. Pogadaj z nią powiedz że to ja cię przysłałem to ci pomoże. Ona też jest dłużniczką Lhenara i jest wdzięczna Laresowi. A teraz spływaj nie chcę żeby cię ktoś tu zobaczył
-Dzięki wielkie, powiem Laresowi co dla niego zrobiłeś – powiedział Lee i wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia.
Sierował się w lewo i poszedł do dolnego miasta,. Podszedł do kowala i zapytał
-Jak mam dojść do gospody Hanny?
-Witaj nieznajomy. Musisz przejść przez ten tunel i skierować się w lewo, wejdź po schodkach na plac ujrzysz tam szubienicę i na prawo stoi budynek to właśnie ta gospoda.
-Dzięki dobry człowieku – rzekł Lee i szybkim krokiem udał się we wskazanym kierunku. Jego uwagę przykuła szubienica, na niej stał pewien człowiek i czytał ogłoszenie,
-Słuchajcie, słuchajcie mieszkańcy Khorinis. Przestępca Lares zostanie dziś powieszony za zabójstwo na obywatelu miasta Lhemrze… - Lee nie chcąc słuchać tych bredni udał się dalej. Wszedł do gospody i zagadał do włąścielki.
-Ty zapewne jesteś Hanna?
-Tak to ja. Czego ode mnie chcesz człowieku?
-Przysyła mnie Kardif. Zamierzam odbić z więzienia Laresa, wiem że byłaś dłużniczką Lhemara więc powinnaś być wdzięczna Laresowi że go zabił…
-Tak to prawda.
-Kardif powiedział że możesz mi pomóc w szybkim wydostaniu się z miasta.
-Kardif cię przysłał mówisz? Dobrze więc słuchaj bo nie będę powtarzać. Jak już go zabierzesz z więzienia przybiegnij tutaj, pokażę ci wejście do kanałów, na ich końcu jest wyjście, znajdziesz się wtedy na wybrzeżu poza miastem. Stamtąd udasz się już we własną stronę. W kanałach mieszkają ludzie, nie interesuj się co tam robią to nie twoja sprawa. Jeden z nich przeprowadzi was przez kanały i zostawi na ich końcu. A teraz zmiataj stąd.
-Wielki dzięki – powiedział Lee i wyszedł.
Udał się teraz na plac świątynny. Spotkał tam maga wody o którym mówił Greg,
-Witaj wielki magu. Jestem Lee.
-Witaj mam na imię Vatras. Więc to ty jesteś Lee. Saturas opowiadał mi wiele o tobie. Dużo tobie zawdzięcza.
-A więc znasz Staurasa? No jasne że go znasz.
-W czym mogę ci pomóc?
-Mój towarzysz jest ciężko ranny i potrzebuje twojej pomocy. Nie mogłem go tu przyprowadzić bo strażnicy nie wpuścili by nas, a dorga przez skały była dla niego zbyt niebezpieczna. Proszę cię abyś udał się do niego i wyleczyło. Nasz obóz znajduje się północ stąd, w latarni morskiej.
-Dobrze więc udamy się tam, a ja przekonam strażników przy bramie żeby przepuścili cię.
-Nie mogę iść tobą mistrzu. Mam tu bardzo ważną sprawę do załatwienia. Ale spotkamy się w latarni.
-Nich więc, udam się tam sam.
Lee podziękował mu i odszedł. Kierował się w kierunku koszar. Wszedł po kamiennych schodach, przeszedł przez główne wejście na plac gdzie trenowało kilku strażników….










































[ : Sob Mar 26, 2005 7:12 pm ]
No to nie wiem czy mam pisać następne rozdziały bo nikt już dawno nie napisał w tym temacie.
 

Kacperex

KacŚpioszek
Dołączył
26.10.2004
Posty
6508
No co tu dużo pisać bardzo dobre opowiadanko ciekawa akcja wciągająca fabuła bardzo dobrze napisane. To tyle mogę się rozpisywać ale po co!! To kilka zdań wyraziło moją bardzo pozytywna opinie!
 

Koko

Member
Dołączył
11.11.2004
Posty
333
QUOTE No to nie wiem czy mam pisać następne rozdziały bo nikt już dawno nie napisał w tym temacie.

Nie nie no chłopie pisz dalej
biggrin.gif
. Mi się opo bardzo podoba i czekam na kolejne części.
Pozdro all sir First Keeper Zulkir Riddick Koko Wielki I.
 
Do góry Bottom