Jako, że wiele osób docenia moje opowiadania, nie brałem tego na serio bo myślałem, że każdy tak mówi aby nie było mi przykro. Jednak lubię pisać opowiadania, a to jest moja pierwsza duża praca. Wiem, że nie jest pierwszorzędne, mimo to proszę o surową i szczerą krytykę, bo nie znoszę fałszywego pochlebstwa.
[SIZE=24pt]Wojna w Khorinis[/SIZE]
[SIZE=14pt]Prolog[/SIZE]
Piękny wiosenny poranek zbudził mieszkańców Khorinis. Słońce ledwo wychyliło się zza horyzontu, jednak na ulicach miasta już panował spory ruch. Handlarze zaczęli stawiać swoje kramy i przyjmować pierwszych klientów. Kowal pracował zawzięcie w swojej kuźni, aby dostarczyć oręża mieszkańcom miasta. Stolarz jak zwykle miał zły humor z powodu braku pieniędzy, na opłacenie miejscowego lichwiarza. W dzielnicy portowej jak zwykle większość ?meneli? skierowała swe kroki do burdelu, albo do knajpy portowej, lub też prowadzili ożywione dyskusje na placu portowym.
Gubernator Larius wstał z łóżka kilka godzin później od reszty obywateli. Przeciągnął się i wypił trochę wina z kielicha, który stał na półce obok łóżka. Kiedy przebrał się w swoje bogate ubrania, zszedł na parter, aby spożyć śniadanie. Schodząc ze schodów rozmyślał o tym, jak odzyskać władzę z rąk paladynów. Po kilkunastu sekundach zszedł na parter i swoje kroki skierował w stronę największej sali. W komnacie stał wielki, dębowy stół, dookoła zaś były rozstawione krzesła wykonane również z dębowego drewna i były pięknie ozdobione oraz obite tygrysią skórą. Stół był okryty płóciennym obrusem z wieloma wzorami przedstawiającymi kwiatowe ozdoby. Na obrusie zaś była zastawa przygotowana do spożywania z niej posiłków. Larius usiadł na krześle stojącym w kierunku środka stołu. Po chwili weszła do komnaty jego służąca Wanda. Była to kobieta w średnim wieku, miała krótkie, czarne włosy i nieliczne zmarszczki na twarzy. Zwykle chodziła w ciemno zielonej sukni i z pasiastym fartuchem, tak jak i w tej chwili. Wanda to bardzo dobra kucharka i gospodyni domowa. Niezwykle sumienna, punktualna i dokładna. Właśnie postawiła porcelanową, białą misę na stole niedaleko gubernatora. Uśmiechnęła się, zdjęła pokrywę z misy i wydostała z niej się duża ilość pary i smakowitego zapachu, co oznaczało, że zupa jest gorąca i pierwszej jakości. Wanda wzięła do ręki dość pokaźnych rozmiarów blaszaną łyżkę i wlała do miski Lariusa dwie pełne łychy pomidorowej. Po chwili w komnacie pojawił się dowódca paladynów lord Hagen w pełnej zbroi rycerza nie licząc zdjętego hełmu. Przysiadł się naprzeciwko od gubernatora.
- Witam, szanowny gubernatorze. Mamy dziś piękny, słoneczny dzień, czyż nie? ? powiedział Hagen, który był najwyraźniej w świetnym humorze
- Tak, chyba jest piękny z tego, co widzę przez uchylone okiennice.
Wanda wlała do miski lorda dwie łyżki zupy i odeszła do kuchni. Hagen wziął małą łyżkę, która leżała po prawej stronie jego miski i rozpoczął konsumpcję. Gubernator Larius miał coś powiedzieć, ale nagle do komnaty wpadł strażnik miejski. Cały spocony, ciężko dyszał. Jego czerwono biały mundur był mokry od krwi i potu.
- Orkowie! Armia Orków zbiera się za miastem! Walczyliśmy z odziałem pustoszącym okoliczne farmy! Tylko ja przeżyłem, ale widziałem ilu ich jest! Więcej niż tysiąc!
- Na Innosa ? rzekł Larius ? trzeba szybko zorganizować obronę! Lordzie Hagenie!
Dowódca paladynów zrobił osłupiałą minę i przez głowę przeleciało mu setki myśli. Co się stało z rycerzami na zamku w Górniczej Dolinie? A farmy najemników? A Klasztor Magów Ognia? Czy to wszystko zostało zniszczone? Hagen pogrążył się w rozmyślaniach i znowu usłyszał:
- Lordzie Hagenie! Czy słyszał pan, co panu powiedziałem?
- Eee? tak, już idę.
Szybkim ruchem odsunął się wraz z krzesłem od stołu i wybiegł z ratusza kierując się do siedziby paladynów. Wszedł po schodkach na górny poziom budynku i znalazł się w komnacie. Podbiegł do swojej skrzyni, wyjął z kieszonki mosiężny klucz, wsadził do zamka, przekręcił i uchylił otwór. Z kufra wyjął swój stalowy hełm wzmocniony magiczną rudą, runę Zniszczenia Zła oraz swój porządny, dwuręczny miecz, także wykonany z magicznej rudy. Zamknął skrzynię i wyszedł z siedziby. Schodząc po schodkach natknął się na jednego ze strażników miejskich.
- Słuchaj! Leć szybko do lorda Andre i powiedz mu, aby czym prędzej ustawił na murach kuszników i łuczników!
Żołnierz zasalutował i szybko pobiegł do koszar. Hagen zaś wszedł na jedną z wieżyczek i ujrzał przerażający widok. Około dwóch tysięcy Orków otoczyło miasto i zaczęli stawiać tajemnicze namioty, a do środka wnosili różne materiały i narzędzia. Paladyn, czym prędzej zszedł z wieży i ruszył w kierunku Dolnego Miasta. Idąc w stronę bramy, napotkał rzędy kilkudziesięciu wojskowych zajmujących pozycję na murach. Odczuł pewną ulgę, ale przyśpieszył kroku i podszedł pod bramę oddzielającą Górne Miasto od Dolnego. Zatrzymał się i zobaczył niewielki tłum rozpaczliwie próbujący dostać się do dzielnicy bogaczy. Opór stawiali im ledwo kilku paladynów uzbrojonych w długie piki i włócznie. Hagen podszedł nieco bliżej i krzyknął.
- Dosyyyć! Co tu się dzieje?!
Tłum ucichł i do lorda podszedł pewien mężczyzna.
- Lordzie Hagenie, Orkowie niedługo zaatakują miasto, chcemy się schronić w lepiej ufortyfikowanej dzielnicy!
- Co takiego? Mężczyźni? Nie ma mowy! Wszyscy mężczyźni natychmiast ruszać do koszar po uzbrojenie, a kobiety i dzieci niech pójdą na statek! Nie ma pewności, że obronimy miasto!
Rozległo się duże zamieszanie, ale nikt nie protestował. Matki niosły na rękach swoje pociechy, lub prowadzili za rękę te nieco starsze i kierowały się do portu. Natomiast wszyscy mężczyźni od 15 lat stawili się w koszarach i każdemu z nich dano skórzany pancerz i hełm oraz stalowy miecz. Hagen wznowił swój szybki marsz do koszar na spotkanie z lordem Andre, dowódcą straży miejskiej. Wszedł do jego komnaty i ujrzał dwóch paladynów rozmawiających ze sobą. Jednym z nich był właśnie lord Andre, a drugim był rycerz Caius.
- ?i będziesz dowodził nowymi wojownikami. ? rzekł Andre
- Dobrze. Niech mi Innos błogosławi.
Caius wyszedł z pokoju Andre kłaniając się Hagenowi. Ten podszedł do dowódcy straży.
- Ilu masz ludzi? ? spytał z niepokojem Hagen
- Mniej więcej stu pięćdziesięciu żołnierzy ze straży miejskiej no i tych rekrutów jest jakaś marna pięćdziesiątka?
- Moich rycerzy jest dokładnie trzydziestu sześciu. Jak mamy obronić miasto z tak niewielką ilością ludzi?
- Hmmm? razem jest około dwustu pięćdziesięciu obrońców przeciwko armii dwóch tysięcy rozwścieczonych Orków.
Dwóch paladynów rozłożyło plany całej wyspy Khorinis na podłodze i pogrążyli się w rozmyślaniach.
Z gospody ?Pod senną sakiewką? wyszła mała grupka ludzi. Skierowali swe kroki ku koszarom i bez pukania wdarli się do komnaty w której przebywali Hagen i Andre. Paladyni sięgnęli po miecze i ustawili się w pozycji bojowej.
- Kim jesteście? Nigdy was wcześniej nie widziałem! ? krzyknął Andre
- Spokojnie. Przyszliśmy wam pomóc naszymi złodziejskimi sztuczkami. ? rzekła spokojnie kobieta, stojąca pomiędzy dwoma mężczyznami w ciemnych ubraniach. Ona sama była ubrana w niebieską, skromnie zdobioną suknię i miała na głowie jasnozieloną opaskę trzymającą w ładzie kruczo czarne włosy.
- Jesteście tymi złodziejami, którzy wywołali tyle zamieszania w mieście?! ? stanowczo powiedział dowódca straży mocniej zaciskając swój miecz w dłoni. ? gadajcie, gdzie się kryliście!
- Możesz być pewien, że tego ci nie zdradzimy.
- No dobra, myślę, że w obecnej sytuacji możemy wam zaufać ? powiedział Andre chowając swój miecz do pochwy. Lord Hagen poszedł za śladem Andre i umieścił swój miecz w skórzanej pochwie na plecach. Kobieta podeszła bliżej do paladynów.
- Więc możemy wam w czymś pomóc? ? spytała podpierając lewą rękę o bok i zginając lekko prawe kolano
- Tak. Przydałoby się wyruszyć na przeszpiegi wśród szeregów wroga, a także udać się do najemników i poprosić ich o pomoc. O ile ich farma nie została zamieniona w zgliszcza.
- Dobrze, myślę, że jeden z moich przyjaciół poradzi sobie z tym zadaniem. ? wskazała ruchem głowy na człowieka w młodym wieku, z eleganckimi wąsami i brodą.
Hagen rzekł do niego.
- Wyruszaj czym prędzej. Pamiętaj, dowiedz się przede wszystkim, do czego mają służyć te namioty i odnajdź najemników. Jeśli dasz radę, to wyszpieguj, gdzie jest kwatera ich wodza.
- Dobrze? ale nie ma nic za darmo ? odrzekł złodziejaszek z chytrym uśmiechem.
- Jaka praca taka płaca. A po za tym, możesz sobie coś ukraść u tych poczwar.
Tajemniczy człowiek lekko się pokłonił i bez słowa wyszedł z komnaty. Skierował się w stronę portu, jednak nie kierował się tam, tylko szedł wzdłuż ściany budynku. Wspiął się na pobliski mur, przeskoczył i znalazł się po za miastem. Skradał się dalej ostrożnie od drzewa do drzewa. Gdy doszedł do dróżki, napotkał kilkunastu Orków patrolujących dwudziestometrowy odcinek ścieżki. Kiedy tylko cały oddziałek odwrócił się plecami do szpiega, szybko przebiegł w poprzek drogi i zanurzył się w leśnych gęstwinach.
Mężczyzna w ciemnym ubraniu skradał się uważnie, napotykając bez przerwy Orków panoszących się po lesie. Po pewnym czasie usłyszał niskie warczenie za plecami. Serce zabiło mu mocniej i kropelki potu spłynęły na czoło. Szybko odwrócił się i dostrzegł warga, który patrzył na niego czerwonymi ślepiami i toczył pianę z pyska. Szpieg wyciągnął sztylet przypięty na cienkim pasie ze skóry i przygotował się do walki. Zrobił błyskawiczne cięcie aby odstraszyć zwierza, lecz zmutowany wilk się rozdrażnił i począł wściekle szczekać. Z pobliska dały się już słyszeć odgłosy kilku Orków, które biegły sprawdzić co się dzieje. Złodziej zaczął cicho pojękiwać i ujrzał niewyraźne sylwetki zbliżających się zielonoskórych. Czym prędzej chwycił lewą ręką żerdź leżącą tuż obok i z całej siły uderzył warga w łeb ze skutkiem totalnego ogłuszenia. Zwierz chwiejnym krokiem oddalił się, po czym bezwładnie upadł na ziemię. Mężczyzna puścił gałąź i z nożem w ręce począł uciekać przed Orkami. Oglądając się, co chwila za siebie, biegł ile sił w nogach przeskakując przez skały, korzenie. Wtem niespodziewanie na trasie jego biegu pojawił się elitarny wojownik Orków i uciekinier z całym impetem wpadł na niego powalając stwora na ziemię. Zaskoczony Ork szybko odwalił z siebie półprzytomnego człowieka i chwycił go za szyję podnosząc go do góry. Złodziejaszek jednak nie wypuścił z ręki swojego sztyletu i wbił go w szparę w orkowej zbroi. Zielonoskóry zrobił dziwną minę i upuścił człowieka na ziemię ściskając się za brzuch. Po kilku sekundach zwalił się martwy na ziemię z hukiem żelaznego pancerza. Szpieg bez namysłu pobiegł dalej, jednak nie sprintem tylko truchtem. Po kilku minutach swobodnego biegu, przekonany o tym, że zgubił już pogoń, zatrzymał się i przysiadł pod jednym z drzew. Siadł po turecku i oparł prawy łokieć na kolanie i położył głowę na dłoni owej ręki. Odsapnął kilka razy i rozmyślał nad różnymi sprawami, spostrzegł jednak, że słonce chyli się ku zachodowi, więc wstał i szedł dalej. Po pewnym czasie przedzierania się przez bujne krzaki i zarośla, dotarł na farmę Akila. A raczej na to, co z niej zostało. Zgliszcza jeszcze się iskrzyły i dymiły, dookoła były porozrzucane zmasakrowane zwłoki wieśniaków. Wokół chodziły dziesiątki Orków, dalej było jeszcze widać całe setki tych stworów. Posłaniec paladynów zakradł się pod zniszczoną ścianę budynku i zaczekał, póki Ork stojący we wnętrzu spalonej chaty nie odwróci się do niego plecami. Gdy tylko odkręcił się, szpieg zwinnie i cicho przeskoczył przez dziurę w ścianie i przebiegł przez domek do przeciwnego wyjścia. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że do najbliższej kryjówki ma czystą trasę. Tak, więc wyskoczył z framugi dawnych drzwi i podbiegł do krzaków na wprost. Rozchylił je i szybko ukrył swą obecność w roślinie. Trzech Orków w pobliżu usłyszeli szelest liści. W zielone dłonie chwycili swe topory i zbliżyli się do miejsca, w którym prawdopodobnie coś się zdarzyło. Rozejrzeli się po okolicy zaglądając za skały, drzewa, krzewy. Nie udało im się odnaleźć nic, co mogło wytworzyć hałas, więc wetknęli topory za pasy i odeszli do pierwotnej pozycji. Złodziej wyskoczył z krzaków bez wydawania tym razem najmniejszego szelestu. Biegł w stronę mostu, ale tam spotkał kolejną przeszkodę. Pięciu Orków wartowało przy moście, i po drugiej stronie taka sama sytuacja. A trzeba koniecznie coś wymyślić, zanim zbliży się któryś z wrogów. Wziął, zatem głęboki wdech i gwizdnął donośnie. Strażnicy rzucili się do sprawdzenia źródła ludzkiego dźwięku, wszyscy Orkowie w promieniu dwudziestu metrów zrobili to samo, tymczasem złodziej skoczył za pobliską skałę. Kiedy tylko okolice mostu opustoszały, pobiegł szybko w jego kierunku, w kilka sekund pokonał jego powierzchnię i znalazł się po drugiej stronie. Odczuł wielką ulgę, gdyż po drugiej stronie nie było już Orków. Swobodnym krokiem udał się w stronę gospody, która zapewne już nie istniała. Ominął las, w którym można było dostrzec ukatrupione przez Orków zwierzęta. Po trzech minutach dotarł na miejsce dawnej gospody, oczywiście zrujnowanej. Pozostały tylko nadpalone ściany. Z wewnątrz wydobywał się dym, jednak niewielki, jakby z ogniska. Słyszeć można było także głosy ludzkie. Szpieg zakradł się pod budynek i zajrzał przez szparę. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że przesiaduje tam dwóch najemników. Wszedł, zatem do środka i powitały go te słowa:
- Hoho, Frank! Patrz, kto przyszedł! ? odezwał się jeden z najemników.
- Jesper! A co ty tu robisz? ? rzekł Frank z uśmiechem na twarzy
- Frank! George! Fajnie was widzieć! ? odpowiedział zadowolony Jesper, szpieg.
- Siadaj koleś!
Jesper usiadł przy ognisku na jednej ze skrzynek porozrzucanych po całym pomieszczeniu. Siedział chwilę w milczeniu w towarzystwie dwóch najemników Onara. George, mężczyzna posiwiały już ze starości, jest silnym, twardym człowiekiem. Jego wielka broda i wąsiska odstraszą niejednego mięczaka. Oprócz standardowego wyposażenia najemnika, czyli zbroi ze stali okrywanej niebieskimi materiałami i miecza oraz łuku, George nosił przy sobie zawsze zdobyczny hełm od zabitego paladyna, oraz liczne, złote zdobienia. Frank to młody mężczyzną, najemnikiem jest od niedawna. Twarz bez zarostu, krótkie ciemne włosy i niebieskie oczy oraz tężyzna fizyczna, a także wrodzona inteligencja sprawiały, że Frank zawsze podobał się kobietom. Ściśle rzecz biorąc, obaj są rodziną, Frank jest synem George?a. Żona George?a zarazem matka Franka, została zamordowana kilka lat temu, podczas jednej z napaści Królewskich żołnierzy na farmę.
Ciszę, która ogarniała okolicę, przerwał Jesper.
- Co tu robicie? Nie boicie się Orków?
- Hmmm? sęk w tym, że Orkowie zrujnowali farmę, podczas, kiedy my polowaliśmy w odległym lesie ? odpowiedział George ? dlatego udało nam się przeżyć.
- A co z resztą najemników i farmerów?
- Nie znaleźliśmy żadnych ciał. Nie sądzę też, aby Orkowie zabrali zwłoki na własny użytek. Wszyscy musieli się gdzieś ukryć, ale nie wiem gdzie.
Siedzący w kącie Frank rzekł do obu towarzyszy.
- Może pójdziemy ich odszukać? Z pewnością nie poszli zbyt daleko.
- Chłopaki, a może oni są w Fortecy, która stoi niedaleko farmy? ? powiedział uprzejmie Jesper
- Chyba masz rację! Chodźmy tam czym prędzej!
Wszyscy wstali, George zagasił ognisko tupiąc po nim podeszwami butów. Najemnicy zebrali swoje plecaki i ruszyli w stronę farm.
Tymczasem w mieście narastał niepokój. Po zmroku Orkowie rozpalili dużo ognisk i uderzali w bębny. Mieszkańcy trzęśli się ze strachu, a morale obrońców pogorszyło się. Lord Hagen stał na wieży od prawej strony wschodniej bramy. Był zaniepokojony. Obok niego był również lord Andre który także był przerażony.
- Czy obrona gotowa? ? spytał zdenerwowany Hagen
- Tak, kusznicy i łucznicy są ustawieni na murach. Na bramach rozstawione zostały kotły z wrzącą oliwą.
- Dobrze. Oby Innos pomógł nam przetrwać.
Czas płynął. Kiedy noc całkowicie przykryła swym płaszczem wyspę Khorinis, rozległ się głośny krzyk bojowy Orków, którzy nacierali w kierunku miasta. Pierścień napastników zaciskał się wokół murów. Nim Orkowie zdążyli podbiec do murów, obrońcy wypuścili na nich salwy z łuków i kusz oraz nielicznych dział ustawionych na murach. Pierwsza linia zielonoskórych padła, kule armatnie rozbiły kilka grup Orków. Wtem niespodziewanie zza drzew wyleciał ogromny głaz. Szybował w stronę murów i trafił w dach wieżyczki, druzgocąc ją całkowicie. Zza wzgórza wysunęła się pewna machina.
- O jasna cholera! Mają machiny oblężnicze! Niech działa strzelają w to coś! ? krzyknął Andre.
Pobliscy kanonierzy wycelowali swoją armatę w urządzenie Orków. Oddali strzał, ale spudłowali i kula eksplodowała gdzieś w krzakach. Tym urządzeniem okazał się być taran, który pod wschodnią bramą znalazł się po bardzo krótkim czasie. Ogromny drąg zwieńczony zaostrzeniem wbił się w bramę powodując jej łupnięcie. Sześciu Orków pchało drąg bez przerwy i po pół minucie brama wypadła z zawiasów. Kiedy większa grupa wojowników znalazła się przy wejściu, zostali potraktowani wrzącym olejem. Orkowie, na których spłynęła ciecz, zaczęli wrzeszczeć, jednak nie zlękli się i chaotycznie wbiegli na mury wyrzynając w pień strzelców swoimi toporami. Hagen i Andre szybko pobiegli do koszar. Na placu wisielców zebrało się pospolite ruszenie. Mieszkańcy miasta z siekierami, mieczami, sztyletami i innymi pseudo broniami ustawili się w szeregu. Paladyn Caius, który kierował pospolitym ruszeniem, wydał rozkaz kontrataku. Rozległo się głośnie ?Huraaaa!? i oddział ruszył biegiem na Orków przy murach. Rozległa się jatka, w wyniku której zginęło tylko kilkudziesięciu Orków, cywile zaś zostali wybici do nogi.
- Szlag! Wycofać się do Górnego miasta, a statek niech odpłynie z dala od portu! ? krzyknął Hagen do żołnierza stojącego obok. Ten szybko poprzez koszary pomknął do portu. Dowódcy zaś i resztka obrońców ze wschodniej części wycofali się do obszarów Dolnego Miasta. W tym rejonie obrońcy wciąż stawiali zaciekły opór. Okrzyk Hagena o wycofaniu się, spowodował zaprzestanie ostrzału i odpychania drabin napastników i żołnierze zbiegli z murów i zajmowali pozycję na murach Górnego Miasta. Gdy wszyscy ludzie znaleźli się w owej dzielnicy, bramy się zamknęły. Ledwo strzelcy ustawili się na murach i już sporą część muru poharatał kamień z katapulty, robiąc swobodny dostęp do dzielnicy. Około 500 Orków szturmem wbiegło do miasta. Na nic zdały się ostrzeliwanie z łuków i kusz. Obrońców pozostała już marna pięćdziesiątka. Lord Andre miał już ze strachu strzępiony umysł. Wyjął swój miecz i rzucił się w chmarę przeciwników.
- Za Innosa!
Tym okrzykiem skończył swój żywot. Ork elita jednym ciosem rozdzielił jego ciało na dwoje. Hagen widząc śmierć przyjaciela zamknął oczy i złapał do ręki runę, zawieszoną na łańcuszku u szyi. Kamień począł się świecić i z niewyraźnym wściekłym okrzykiem wymierzył w stronę Orków i uderzyła na nich ogromna fala energii, odpychając kilkunastu zielonoskórych stworów. Widząc lęk i niepewność napastników, wszyscy Paladyni zebrali się w szyku nieopodal ich przywódcy. Bez rozkazu Hagena zaczęli strzelać runami do Orków, którzy padali jak kaczki od magicznych pocisków.
- Dzięki Innosowi, jesteśmy uratowani! Juhuu! ? krzyczał jeden z żołnierzy stojący na wieżyczce. Ujrzał on bowiem ludzi w niebieskich pancerzach, którzy chowali się we wnękach domów i murów strzelając z łuków do Orków. Napastnicy, którzy otoczyli miasto, sami zostali otoczeni i odcięci od drogi ucieczki. W mieszkańcach miasta nie było już lęku. Hagen odetchnął z ulgą i z wrażenia upadł i oparł się o mur.
Walka dogasała, nastał już blady świt. W końcu Orkowie zostali wycięci w pień. Dzięki pomocy najemników, miasto zostało ocalone. Trupy ludzi zmieszane ze ścierwami Orków wyścielały ulicę niczym dywan. Na ścianach i na ziemi pełno było krwi. W oddali widoczne były sylwetki uciekających wojowników armii, która liczyła kilka godzin temu dwoje tysięcy. Larius wyszedł z ratusza dzierżąc miecz magiczny w dłoni. Uśmiechnął się widząc zwycięstwo. Po południu w swojej własnej siedzibie urządził ucztę, która wieńczyła bitwę o Khorinis.
[SIZE=14pt]Epilog [/SIZE]
Następnego dnia mieszkańcy ocalałego miasta rozpoczęli czyszczenie ulic. W pobliskim lesie chowano zmarłych obrońców, ciała Orków zostały spalone, a popioły wrzucone do morza. Półtora setki zielonoskórych wsiadło na pokłady swoich galer i odpłynęło w stronę kontynentu. Władze tych stworów postanowiły nie atakować przez najbliższe pięć lat wyspy Khorinis, ponieważ nie ma na to wystarczających sił. W mieście zaś, przez kilka tygodni opłakiwano zmarłych ojców, matki, braci, przyjaciół, później życie toczyło się zwyczajnym rytmem i przystąpiono do odbudowy ruin. Kilkunastu Orków nie zdążyło uciec i zostali złapani w niewolę. Przydali się w odbudowie miasta portowego. W podzięce najemnikom, Hagen uniewinnił wszystkich najemników i udzielił im tych samych praw co mieszkańcom miasta. Bandytyzm także został zlikwidowany, ponieważ wszyscy ludzie zjednoczyli się przeciwko napastnikom. Na wyspie nastał długoletni pokój.
[SIZE=24pt]Wojna w Khorinis[/SIZE]
[SIZE=14pt]Prolog[/SIZE]
Piękny wiosenny poranek zbudził mieszkańców Khorinis. Słońce ledwo wychyliło się zza horyzontu, jednak na ulicach miasta już panował spory ruch. Handlarze zaczęli stawiać swoje kramy i przyjmować pierwszych klientów. Kowal pracował zawzięcie w swojej kuźni, aby dostarczyć oręża mieszkańcom miasta. Stolarz jak zwykle miał zły humor z powodu braku pieniędzy, na opłacenie miejscowego lichwiarza. W dzielnicy portowej jak zwykle większość ?meneli? skierowała swe kroki do burdelu, albo do knajpy portowej, lub też prowadzili ożywione dyskusje na placu portowym.
Gubernator Larius wstał z łóżka kilka godzin później od reszty obywateli. Przeciągnął się i wypił trochę wina z kielicha, który stał na półce obok łóżka. Kiedy przebrał się w swoje bogate ubrania, zszedł na parter, aby spożyć śniadanie. Schodząc ze schodów rozmyślał o tym, jak odzyskać władzę z rąk paladynów. Po kilkunastu sekundach zszedł na parter i swoje kroki skierował w stronę największej sali. W komnacie stał wielki, dębowy stół, dookoła zaś były rozstawione krzesła wykonane również z dębowego drewna i były pięknie ozdobione oraz obite tygrysią skórą. Stół był okryty płóciennym obrusem z wieloma wzorami przedstawiającymi kwiatowe ozdoby. Na obrusie zaś była zastawa przygotowana do spożywania z niej posiłków. Larius usiadł na krześle stojącym w kierunku środka stołu. Po chwili weszła do komnaty jego służąca Wanda. Była to kobieta w średnim wieku, miała krótkie, czarne włosy i nieliczne zmarszczki na twarzy. Zwykle chodziła w ciemno zielonej sukni i z pasiastym fartuchem, tak jak i w tej chwili. Wanda to bardzo dobra kucharka i gospodyni domowa. Niezwykle sumienna, punktualna i dokładna. Właśnie postawiła porcelanową, białą misę na stole niedaleko gubernatora. Uśmiechnęła się, zdjęła pokrywę z misy i wydostała z niej się duża ilość pary i smakowitego zapachu, co oznaczało, że zupa jest gorąca i pierwszej jakości. Wanda wzięła do ręki dość pokaźnych rozmiarów blaszaną łyżkę i wlała do miski Lariusa dwie pełne łychy pomidorowej. Po chwili w komnacie pojawił się dowódca paladynów lord Hagen w pełnej zbroi rycerza nie licząc zdjętego hełmu. Przysiadł się naprzeciwko od gubernatora.
- Witam, szanowny gubernatorze. Mamy dziś piękny, słoneczny dzień, czyż nie? ? powiedział Hagen, który był najwyraźniej w świetnym humorze
- Tak, chyba jest piękny z tego, co widzę przez uchylone okiennice.
Wanda wlała do miski lorda dwie łyżki zupy i odeszła do kuchni. Hagen wziął małą łyżkę, która leżała po prawej stronie jego miski i rozpoczął konsumpcję. Gubernator Larius miał coś powiedzieć, ale nagle do komnaty wpadł strażnik miejski. Cały spocony, ciężko dyszał. Jego czerwono biały mundur był mokry od krwi i potu.
- Orkowie! Armia Orków zbiera się za miastem! Walczyliśmy z odziałem pustoszącym okoliczne farmy! Tylko ja przeżyłem, ale widziałem ilu ich jest! Więcej niż tysiąc!
- Na Innosa ? rzekł Larius ? trzeba szybko zorganizować obronę! Lordzie Hagenie!
Dowódca paladynów zrobił osłupiałą minę i przez głowę przeleciało mu setki myśli. Co się stało z rycerzami na zamku w Górniczej Dolinie? A farmy najemników? A Klasztor Magów Ognia? Czy to wszystko zostało zniszczone? Hagen pogrążył się w rozmyślaniach i znowu usłyszał:
- Lordzie Hagenie! Czy słyszał pan, co panu powiedziałem?
- Eee? tak, już idę.
Szybkim ruchem odsunął się wraz z krzesłem od stołu i wybiegł z ratusza kierując się do siedziby paladynów. Wszedł po schodkach na górny poziom budynku i znalazł się w komnacie. Podbiegł do swojej skrzyni, wyjął z kieszonki mosiężny klucz, wsadził do zamka, przekręcił i uchylił otwór. Z kufra wyjął swój stalowy hełm wzmocniony magiczną rudą, runę Zniszczenia Zła oraz swój porządny, dwuręczny miecz, także wykonany z magicznej rudy. Zamknął skrzynię i wyszedł z siedziby. Schodząc po schodkach natknął się na jednego ze strażników miejskich.
- Słuchaj! Leć szybko do lorda Andre i powiedz mu, aby czym prędzej ustawił na murach kuszników i łuczników!
Żołnierz zasalutował i szybko pobiegł do koszar. Hagen zaś wszedł na jedną z wieżyczek i ujrzał przerażający widok. Około dwóch tysięcy Orków otoczyło miasto i zaczęli stawiać tajemnicze namioty, a do środka wnosili różne materiały i narzędzia. Paladyn, czym prędzej zszedł z wieży i ruszył w kierunku Dolnego Miasta. Idąc w stronę bramy, napotkał rzędy kilkudziesięciu wojskowych zajmujących pozycję na murach. Odczuł pewną ulgę, ale przyśpieszył kroku i podszedł pod bramę oddzielającą Górne Miasto od Dolnego. Zatrzymał się i zobaczył niewielki tłum rozpaczliwie próbujący dostać się do dzielnicy bogaczy. Opór stawiali im ledwo kilku paladynów uzbrojonych w długie piki i włócznie. Hagen podszedł nieco bliżej i krzyknął.
- Dosyyyć! Co tu się dzieje?!
Tłum ucichł i do lorda podszedł pewien mężczyzna.
- Lordzie Hagenie, Orkowie niedługo zaatakują miasto, chcemy się schronić w lepiej ufortyfikowanej dzielnicy!
- Co takiego? Mężczyźni? Nie ma mowy! Wszyscy mężczyźni natychmiast ruszać do koszar po uzbrojenie, a kobiety i dzieci niech pójdą na statek! Nie ma pewności, że obronimy miasto!
Rozległo się duże zamieszanie, ale nikt nie protestował. Matki niosły na rękach swoje pociechy, lub prowadzili za rękę te nieco starsze i kierowały się do portu. Natomiast wszyscy mężczyźni od 15 lat stawili się w koszarach i każdemu z nich dano skórzany pancerz i hełm oraz stalowy miecz. Hagen wznowił swój szybki marsz do koszar na spotkanie z lordem Andre, dowódcą straży miejskiej. Wszedł do jego komnaty i ujrzał dwóch paladynów rozmawiających ze sobą. Jednym z nich był właśnie lord Andre, a drugim był rycerz Caius.
- ?i będziesz dowodził nowymi wojownikami. ? rzekł Andre
- Dobrze. Niech mi Innos błogosławi.
Caius wyszedł z pokoju Andre kłaniając się Hagenowi. Ten podszedł do dowódcy straży.
- Ilu masz ludzi? ? spytał z niepokojem Hagen
- Mniej więcej stu pięćdziesięciu żołnierzy ze straży miejskiej no i tych rekrutów jest jakaś marna pięćdziesiątka?
- Moich rycerzy jest dokładnie trzydziestu sześciu. Jak mamy obronić miasto z tak niewielką ilością ludzi?
- Hmmm? razem jest około dwustu pięćdziesięciu obrońców przeciwko armii dwóch tysięcy rozwścieczonych Orków.
Dwóch paladynów rozłożyło plany całej wyspy Khorinis na podłodze i pogrążyli się w rozmyślaniach.
Z gospody ?Pod senną sakiewką? wyszła mała grupka ludzi. Skierowali swe kroki ku koszarom i bez pukania wdarli się do komnaty w której przebywali Hagen i Andre. Paladyni sięgnęli po miecze i ustawili się w pozycji bojowej.
- Kim jesteście? Nigdy was wcześniej nie widziałem! ? krzyknął Andre
- Spokojnie. Przyszliśmy wam pomóc naszymi złodziejskimi sztuczkami. ? rzekła spokojnie kobieta, stojąca pomiędzy dwoma mężczyznami w ciemnych ubraniach. Ona sama była ubrana w niebieską, skromnie zdobioną suknię i miała na głowie jasnozieloną opaskę trzymającą w ładzie kruczo czarne włosy.
- Jesteście tymi złodziejami, którzy wywołali tyle zamieszania w mieście?! ? stanowczo powiedział dowódca straży mocniej zaciskając swój miecz w dłoni. ? gadajcie, gdzie się kryliście!
- Możesz być pewien, że tego ci nie zdradzimy.
- No dobra, myślę, że w obecnej sytuacji możemy wam zaufać ? powiedział Andre chowając swój miecz do pochwy. Lord Hagen poszedł za śladem Andre i umieścił swój miecz w skórzanej pochwie na plecach. Kobieta podeszła bliżej do paladynów.
- Więc możemy wam w czymś pomóc? ? spytała podpierając lewą rękę o bok i zginając lekko prawe kolano
- Tak. Przydałoby się wyruszyć na przeszpiegi wśród szeregów wroga, a także udać się do najemników i poprosić ich o pomoc. O ile ich farma nie została zamieniona w zgliszcza.
- Dobrze, myślę, że jeden z moich przyjaciół poradzi sobie z tym zadaniem. ? wskazała ruchem głowy na człowieka w młodym wieku, z eleganckimi wąsami i brodą.
Hagen rzekł do niego.
- Wyruszaj czym prędzej. Pamiętaj, dowiedz się przede wszystkim, do czego mają służyć te namioty i odnajdź najemników. Jeśli dasz radę, to wyszpieguj, gdzie jest kwatera ich wodza.
- Dobrze? ale nie ma nic za darmo ? odrzekł złodziejaszek z chytrym uśmiechem.
- Jaka praca taka płaca. A po za tym, możesz sobie coś ukraść u tych poczwar.
Tajemniczy człowiek lekko się pokłonił i bez słowa wyszedł z komnaty. Skierował się w stronę portu, jednak nie kierował się tam, tylko szedł wzdłuż ściany budynku. Wspiął się na pobliski mur, przeskoczył i znalazł się po za miastem. Skradał się dalej ostrożnie od drzewa do drzewa. Gdy doszedł do dróżki, napotkał kilkunastu Orków patrolujących dwudziestometrowy odcinek ścieżki. Kiedy tylko cały oddziałek odwrócił się plecami do szpiega, szybko przebiegł w poprzek drogi i zanurzył się w leśnych gęstwinach.
Mężczyzna w ciemnym ubraniu skradał się uważnie, napotykając bez przerwy Orków panoszących się po lesie. Po pewnym czasie usłyszał niskie warczenie za plecami. Serce zabiło mu mocniej i kropelki potu spłynęły na czoło. Szybko odwrócił się i dostrzegł warga, który patrzył na niego czerwonymi ślepiami i toczył pianę z pyska. Szpieg wyciągnął sztylet przypięty na cienkim pasie ze skóry i przygotował się do walki. Zrobił błyskawiczne cięcie aby odstraszyć zwierza, lecz zmutowany wilk się rozdrażnił i począł wściekle szczekać. Z pobliska dały się już słyszeć odgłosy kilku Orków, które biegły sprawdzić co się dzieje. Złodziej zaczął cicho pojękiwać i ujrzał niewyraźne sylwetki zbliżających się zielonoskórych. Czym prędzej chwycił lewą ręką żerdź leżącą tuż obok i z całej siły uderzył warga w łeb ze skutkiem totalnego ogłuszenia. Zwierz chwiejnym krokiem oddalił się, po czym bezwładnie upadł na ziemię. Mężczyzna puścił gałąź i z nożem w ręce począł uciekać przed Orkami. Oglądając się, co chwila za siebie, biegł ile sił w nogach przeskakując przez skały, korzenie. Wtem niespodziewanie na trasie jego biegu pojawił się elitarny wojownik Orków i uciekinier z całym impetem wpadł na niego powalając stwora na ziemię. Zaskoczony Ork szybko odwalił z siebie półprzytomnego człowieka i chwycił go za szyję podnosząc go do góry. Złodziejaszek jednak nie wypuścił z ręki swojego sztyletu i wbił go w szparę w orkowej zbroi. Zielonoskóry zrobił dziwną minę i upuścił człowieka na ziemię ściskając się za brzuch. Po kilku sekundach zwalił się martwy na ziemię z hukiem żelaznego pancerza. Szpieg bez namysłu pobiegł dalej, jednak nie sprintem tylko truchtem. Po kilku minutach swobodnego biegu, przekonany o tym, że zgubił już pogoń, zatrzymał się i przysiadł pod jednym z drzew. Siadł po turecku i oparł prawy łokieć na kolanie i położył głowę na dłoni owej ręki. Odsapnął kilka razy i rozmyślał nad różnymi sprawami, spostrzegł jednak, że słonce chyli się ku zachodowi, więc wstał i szedł dalej. Po pewnym czasie przedzierania się przez bujne krzaki i zarośla, dotarł na farmę Akila. A raczej na to, co z niej zostało. Zgliszcza jeszcze się iskrzyły i dymiły, dookoła były porozrzucane zmasakrowane zwłoki wieśniaków. Wokół chodziły dziesiątki Orków, dalej było jeszcze widać całe setki tych stworów. Posłaniec paladynów zakradł się pod zniszczoną ścianę budynku i zaczekał, póki Ork stojący we wnętrzu spalonej chaty nie odwróci się do niego plecami. Gdy tylko odkręcił się, szpieg zwinnie i cicho przeskoczył przez dziurę w ścianie i przebiegł przez domek do przeciwnego wyjścia. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że do najbliższej kryjówki ma czystą trasę. Tak, więc wyskoczył z framugi dawnych drzwi i podbiegł do krzaków na wprost. Rozchylił je i szybko ukrył swą obecność w roślinie. Trzech Orków w pobliżu usłyszeli szelest liści. W zielone dłonie chwycili swe topory i zbliżyli się do miejsca, w którym prawdopodobnie coś się zdarzyło. Rozejrzeli się po okolicy zaglądając za skały, drzewa, krzewy. Nie udało im się odnaleźć nic, co mogło wytworzyć hałas, więc wetknęli topory za pasy i odeszli do pierwotnej pozycji. Złodziej wyskoczył z krzaków bez wydawania tym razem najmniejszego szelestu. Biegł w stronę mostu, ale tam spotkał kolejną przeszkodę. Pięciu Orków wartowało przy moście, i po drugiej stronie taka sama sytuacja. A trzeba koniecznie coś wymyślić, zanim zbliży się któryś z wrogów. Wziął, zatem głęboki wdech i gwizdnął donośnie. Strażnicy rzucili się do sprawdzenia źródła ludzkiego dźwięku, wszyscy Orkowie w promieniu dwudziestu metrów zrobili to samo, tymczasem złodziej skoczył za pobliską skałę. Kiedy tylko okolice mostu opustoszały, pobiegł szybko w jego kierunku, w kilka sekund pokonał jego powierzchnię i znalazł się po drugiej stronie. Odczuł wielką ulgę, gdyż po drugiej stronie nie było już Orków. Swobodnym krokiem udał się w stronę gospody, która zapewne już nie istniała. Ominął las, w którym można było dostrzec ukatrupione przez Orków zwierzęta. Po trzech minutach dotarł na miejsce dawnej gospody, oczywiście zrujnowanej. Pozostały tylko nadpalone ściany. Z wewnątrz wydobywał się dym, jednak niewielki, jakby z ogniska. Słyszeć można było także głosy ludzkie. Szpieg zakradł się pod budynek i zajrzał przez szparę. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że przesiaduje tam dwóch najemników. Wszedł, zatem do środka i powitały go te słowa:
- Hoho, Frank! Patrz, kto przyszedł! ? odezwał się jeden z najemników.
- Jesper! A co ty tu robisz? ? rzekł Frank z uśmiechem na twarzy
- Frank! George! Fajnie was widzieć! ? odpowiedział zadowolony Jesper, szpieg.
- Siadaj koleś!
Jesper usiadł przy ognisku na jednej ze skrzynek porozrzucanych po całym pomieszczeniu. Siedział chwilę w milczeniu w towarzystwie dwóch najemników Onara. George, mężczyzna posiwiały już ze starości, jest silnym, twardym człowiekiem. Jego wielka broda i wąsiska odstraszą niejednego mięczaka. Oprócz standardowego wyposażenia najemnika, czyli zbroi ze stali okrywanej niebieskimi materiałami i miecza oraz łuku, George nosił przy sobie zawsze zdobyczny hełm od zabitego paladyna, oraz liczne, złote zdobienia. Frank to młody mężczyzną, najemnikiem jest od niedawna. Twarz bez zarostu, krótkie ciemne włosy i niebieskie oczy oraz tężyzna fizyczna, a także wrodzona inteligencja sprawiały, że Frank zawsze podobał się kobietom. Ściśle rzecz biorąc, obaj są rodziną, Frank jest synem George?a. Żona George?a zarazem matka Franka, została zamordowana kilka lat temu, podczas jednej z napaści Królewskich żołnierzy na farmę.
Ciszę, która ogarniała okolicę, przerwał Jesper.
- Co tu robicie? Nie boicie się Orków?
- Hmmm? sęk w tym, że Orkowie zrujnowali farmę, podczas, kiedy my polowaliśmy w odległym lesie ? odpowiedział George ? dlatego udało nam się przeżyć.
- A co z resztą najemników i farmerów?
- Nie znaleźliśmy żadnych ciał. Nie sądzę też, aby Orkowie zabrali zwłoki na własny użytek. Wszyscy musieli się gdzieś ukryć, ale nie wiem gdzie.
Siedzący w kącie Frank rzekł do obu towarzyszy.
- Może pójdziemy ich odszukać? Z pewnością nie poszli zbyt daleko.
- Chłopaki, a może oni są w Fortecy, która stoi niedaleko farmy? ? powiedział uprzejmie Jesper
- Chyba masz rację! Chodźmy tam czym prędzej!
Wszyscy wstali, George zagasił ognisko tupiąc po nim podeszwami butów. Najemnicy zebrali swoje plecaki i ruszyli w stronę farm.
Tymczasem w mieście narastał niepokój. Po zmroku Orkowie rozpalili dużo ognisk i uderzali w bębny. Mieszkańcy trzęśli się ze strachu, a morale obrońców pogorszyło się. Lord Hagen stał na wieży od prawej strony wschodniej bramy. Był zaniepokojony. Obok niego był również lord Andre który także był przerażony.
- Czy obrona gotowa? ? spytał zdenerwowany Hagen
- Tak, kusznicy i łucznicy są ustawieni na murach. Na bramach rozstawione zostały kotły z wrzącą oliwą.
- Dobrze. Oby Innos pomógł nam przetrwać.
Czas płynął. Kiedy noc całkowicie przykryła swym płaszczem wyspę Khorinis, rozległ się głośny krzyk bojowy Orków, którzy nacierali w kierunku miasta. Pierścień napastników zaciskał się wokół murów. Nim Orkowie zdążyli podbiec do murów, obrońcy wypuścili na nich salwy z łuków i kusz oraz nielicznych dział ustawionych na murach. Pierwsza linia zielonoskórych padła, kule armatnie rozbiły kilka grup Orków. Wtem niespodziewanie zza drzew wyleciał ogromny głaz. Szybował w stronę murów i trafił w dach wieżyczki, druzgocąc ją całkowicie. Zza wzgórza wysunęła się pewna machina.
- O jasna cholera! Mają machiny oblężnicze! Niech działa strzelają w to coś! ? krzyknął Andre.
Pobliscy kanonierzy wycelowali swoją armatę w urządzenie Orków. Oddali strzał, ale spudłowali i kula eksplodowała gdzieś w krzakach. Tym urządzeniem okazał się być taran, który pod wschodnią bramą znalazł się po bardzo krótkim czasie. Ogromny drąg zwieńczony zaostrzeniem wbił się w bramę powodując jej łupnięcie. Sześciu Orków pchało drąg bez przerwy i po pół minucie brama wypadła z zawiasów. Kiedy większa grupa wojowników znalazła się przy wejściu, zostali potraktowani wrzącym olejem. Orkowie, na których spłynęła ciecz, zaczęli wrzeszczeć, jednak nie zlękli się i chaotycznie wbiegli na mury wyrzynając w pień strzelców swoimi toporami. Hagen i Andre szybko pobiegli do koszar. Na placu wisielców zebrało się pospolite ruszenie. Mieszkańcy miasta z siekierami, mieczami, sztyletami i innymi pseudo broniami ustawili się w szeregu. Paladyn Caius, który kierował pospolitym ruszeniem, wydał rozkaz kontrataku. Rozległo się głośnie ?Huraaaa!? i oddział ruszył biegiem na Orków przy murach. Rozległa się jatka, w wyniku której zginęło tylko kilkudziesięciu Orków, cywile zaś zostali wybici do nogi.
- Szlag! Wycofać się do Górnego miasta, a statek niech odpłynie z dala od portu! ? krzyknął Hagen do żołnierza stojącego obok. Ten szybko poprzez koszary pomknął do portu. Dowódcy zaś i resztka obrońców ze wschodniej części wycofali się do obszarów Dolnego Miasta. W tym rejonie obrońcy wciąż stawiali zaciekły opór. Okrzyk Hagena o wycofaniu się, spowodował zaprzestanie ostrzału i odpychania drabin napastników i żołnierze zbiegli z murów i zajmowali pozycję na murach Górnego Miasta. Gdy wszyscy ludzie znaleźli się w owej dzielnicy, bramy się zamknęły. Ledwo strzelcy ustawili się na murach i już sporą część muru poharatał kamień z katapulty, robiąc swobodny dostęp do dzielnicy. Około 500 Orków szturmem wbiegło do miasta. Na nic zdały się ostrzeliwanie z łuków i kusz. Obrońców pozostała już marna pięćdziesiątka. Lord Andre miał już ze strachu strzępiony umysł. Wyjął swój miecz i rzucił się w chmarę przeciwników.
- Za Innosa!
Tym okrzykiem skończył swój żywot. Ork elita jednym ciosem rozdzielił jego ciało na dwoje. Hagen widząc śmierć przyjaciela zamknął oczy i złapał do ręki runę, zawieszoną na łańcuszku u szyi. Kamień począł się świecić i z niewyraźnym wściekłym okrzykiem wymierzył w stronę Orków i uderzyła na nich ogromna fala energii, odpychając kilkunastu zielonoskórych stworów. Widząc lęk i niepewność napastników, wszyscy Paladyni zebrali się w szyku nieopodal ich przywódcy. Bez rozkazu Hagena zaczęli strzelać runami do Orków, którzy padali jak kaczki od magicznych pocisków.
- Dzięki Innosowi, jesteśmy uratowani! Juhuu! ? krzyczał jeden z żołnierzy stojący na wieżyczce. Ujrzał on bowiem ludzi w niebieskich pancerzach, którzy chowali się we wnękach domów i murów strzelając z łuków do Orków. Napastnicy, którzy otoczyli miasto, sami zostali otoczeni i odcięci od drogi ucieczki. W mieszkańcach miasta nie było już lęku. Hagen odetchnął z ulgą i z wrażenia upadł i oparł się o mur.
Walka dogasała, nastał już blady świt. W końcu Orkowie zostali wycięci w pień. Dzięki pomocy najemników, miasto zostało ocalone. Trupy ludzi zmieszane ze ścierwami Orków wyścielały ulicę niczym dywan. Na ścianach i na ziemi pełno było krwi. W oddali widoczne były sylwetki uciekających wojowników armii, która liczyła kilka godzin temu dwoje tysięcy. Larius wyszedł z ratusza dzierżąc miecz magiczny w dłoni. Uśmiechnął się widząc zwycięstwo. Po południu w swojej własnej siedzibie urządził ucztę, która wieńczyła bitwę o Khorinis.
[SIZE=14pt]Epilog [/SIZE]
Następnego dnia mieszkańcy ocalałego miasta rozpoczęli czyszczenie ulic. W pobliskim lesie chowano zmarłych obrońców, ciała Orków zostały spalone, a popioły wrzucone do morza. Półtora setki zielonoskórych wsiadło na pokłady swoich galer i odpłynęło w stronę kontynentu. Władze tych stworów postanowiły nie atakować przez najbliższe pięć lat wyspy Khorinis, ponieważ nie ma na to wystarczających sił. W mieście zaś, przez kilka tygodni opłakiwano zmarłych ojców, matki, braci, przyjaciół, później życie toczyło się zwyczajnym rytmem i przystąpiono do odbudowy ruin. Kilkunastu Orków nie zdążyło uciec i zostali złapani w niewolę. Przydali się w odbudowie miasta portowego. W podzięce najemnikom, Hagen uniewinnił wszystkich najemników i udzielił im tych samych praw co mieszkańcom miasta. Bandytyzm także został zlikwidowany, ponieważ wszyscy ludzie zjednoczyli się przeciwko napastnikom. Na wyspie nastał długoletni pokój.