Bor@
Member
- Dołączył
- 19.1.2005
- Posty
- 274
Na miejscu zaznaczam iż te opowiadanie jest owocem długotrwałej pracy nad światem, historią, religią itp. Wszystko było pisane moją ręką i wymyślane moją głową. Z niczego i nic nie ściągałem. Na razie daję pierwszy kawałek mego opowiadania. Do lepszego czytania zamieszczam mapę świata w którym dzieje się akcja. Będzie ona z każdą częścią uaktualniana o nowe miejsca aż na końcu opowieści będzie cała zapełniona.
Mam nadzieję że się wam spodoba. Jak narazie akcja za bardzo się nie rozwinęła, ale zapewniam że w następnych częściach będzie robiło się coraz ciekawiej.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mapa świata (W celu lepszego oglądania najlepiej ją powiększyć)
Gdy na północy nadejdzie zły cień,
Gdy wieczną ciszę rozedrze wrzask,
Gdy stwory plugawe przebudzą się,
Na świecie zgaśnie wszelaki blask.
Lecz gdy wszyscy odejdą w blady mrok,
I nadzieja wszelaka przepadnie,
Gwiazda Polarna uczyni krok,
Krwi na wschodzie na pewno nie braknie.
A dzierżyć będzie płomień i brzask,
Boskiego światła miecz uniesie,
Złe oko wyda piekielny wrzask,
Lecz błękit zagłuszy to w mrocznym lesie...
Rozdział I – Wiatr północy
Nareszcie doszedłem. Słońce znajdowało się teraz w najwyższym punkcie. Upał był nie do zniesienia a każde muśnięcie wiatru na mojej twarzy wybawieniem. Samotna podróż była nadzwyczaj ciekawa. Nie musiałem się śpieszyć, obserwowałem naturę, powoli poznawałem otaczający mnie nowy rejon kontynentu. Byłem tylko ja, moje sztylety, trochę jedzenia i amulet dziedziczony w mojej rodzinie przez pokolenia. Bezwartościowy, ale pamiętający kilka wieków.
Stałem teraz na wysokiej, a zarazem pięknej Górze Aldreańskiej a pode mną rozciągał się ogromny widok jednego z najpiękniejszych miast jakie było mi dane ujrzeć – Fahrdoru. Powoli zszedłem po stromym zboczu góry uważając na najmniejsze szczegóły. Nie chciałbym stąd spaść.
Gdy byłem już na dole, przeprawiłem się przez wspaniałe lasy fahrdoriańskie które według opowieści były codziennie oczyszczane i prowadzone w największym porządku. Przynajmniej w cieniu drzew znajdę alternatywę dla ogromnego upału. Po kilkunastu minutach wędrówki i podziwiania widoków wyszedłem na gościniec prowadzący prosto do bram miasta. Przy wejściu stało dwóch strażników którzy nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Słyszałem że tutejsi ludzie są bardzo tolerancyjni i nie obchodzi ich czyjś wygląd, a co za tym idzie majątek który posiadają.
Miasto było oszałamiające. Po mojej lewej i prawej stronie ciągnęły się budynki będące harmonią między surową skałą, ciosanymi blokami, drewnem i palonymi dachówkami. Gdy spojrzałem do góry, oczom moim ukazał się w oddali ogromny pałac królewski nad którym widniały potężne cztery wieże w jego każdym kącie a po środku wyciągała się w górę, najwyższa z nich wszystkich, Wieża Głosów. Wszystkie stolice każdej części Avernum posiadają swoją Wieżę Głosów dzięki którym wojska jednoczą się pod jednym sztandarem. Gdy zbliża się wojna lub inne zagrożenie, miasto będące stolicą jakiegoś regionu daje sygnał na wieży poprzez ogromne tuby. Wtedy następuje reakcja łańcuchowa i wszystkie wojska kierują się do Fahrdoru – stolicy całego kraju, miejsca cudów, miejsca gdzie właśnie się znajduję.
Wszedłem do pierwszej lepszej karczmy. Nie wyglądała ona zbyt okazale, ale jedynie na takie mnie stać. Na kołku przymocowanym do ściany wisiała tablica – „Oberża pod knurem”. Widocznie nie była to ta jedna z lepszych których tu nie brakowało, ponieważ przekleństwa, rozbijanie szkła i zaczepki były tu normą. Wystarczyło że raz jedyny tu wszedłem i wszystko to zdążyłem zobaczyć. Wszystkie stoły były zajęte, oprócz jednego. Siedział przy nim cichy mężczyzna odziany w brązową szatę z kapturem i cały czas wpatrywał się w swój kufel piwa jak gdyby w nim coś zobaczył.
- Mogę się przysiąść? – zapytałem
- Siadaj – rzucił nie podnosząc na mnie nawet wzroku
Zamówiłem piwo i spróbowałem nawiązać z nim kontakt.
- Nie jest tu zbyt spokojnie – zagadałem
- No niezbyt. Ale tylko w takich miejscach można poczuć prawdziwą wolność i rzeczywiście odizolować się od tego całego zgiełku. Utonąć w marzeniach...
Nagle podniósł na mnie wzrok:
- Jestem Margoth. Pochodzę z południowego Avernum, zimnych krain Winterholdu, ojczyzny najlepszych kowali tego kraju.
- Nazywam się Aaron – odrzekłem i uścisnąłem z nowo poznanym człowiekiem dłoń – jakieś wieści z Winterholdu? – zapytałem
- Ogólnie nic się nie dzieje, ale na półwyspie Caranyan ponoć dostrzeżono Orków – rzekł biorąc przy tym duży łyk piwa – A ty skąd jesteś?
- Pochodzę z północy – odpowiedziałem biorąc zimne piwo z rąk barmanki która posłała mi przy tym głęboki uśmiech
- Człowiek północy...nie obraź się ale wiesz jakie są stosunki między południowcami a północą – mówił spokojnie – Nie to że coś do ciebie mam, jestem z południa i nasłuchałem się o północy. Ale nie daję temu wiary. Wy też na pewno macie jakieś niechlubne opowieści o nas. – powiedział to nie przykładając zbytniej uwagi na to że jestem z północy – A skąd dokładnie?
- North Land . Opuściłem te miejsce pół roku temu. I wędruję po całym północnym zachodzie od tamtego czasu. Aż w końcu postanowiłem przyjść do stolicy. – podałem skróconą wersję mojej wędrówki
- Nie dziwię ci się że opuściłeś North Land. Cud w ogóle że jeszcze żyjesz. Tamte tereny nasycone są bandytami. Całe miasto to jedno wielkie podziemie. Król nie daje sobie rady z tym regionem. A wszystko przez zachłanność jednego hrabiego tego obszaru który panował tam przed setkami lat. Na pewno znasz tą historię. Ale ty mi nie wyglądasz na bandytę. – popatrzył na mnie i wziął łyk piwa.
- Nie jest aż tak źle. Słyszałeś może wieści z Arktylii? Ponoć ojczyzna wojowników ma jakiś problem na wschodniej granicy z Cichą Doliną...
- Tak, słyszałem. Często kręcą się po granicy Orkowie. Cicha Dolina to tajemnicze miejsce. Czuć w nim jakąś dziwną aurę...starożytna magia jest tam wszechobecna. I ten klimat nie do wytrzymania. Nie chcę krakać, ale stare proroctwa chyba powoli się spełniają... – mówił, a w jego oczach pojawiła się jakby mgła tajemniczości
- Mówisz to tak, jakbyś kiedyś odczuł to wszystko... – spojrzałem na Margotha z ukosa i wziąłem dużego łyka pwa
- Może tak, może nie... – odpowiedział zagadkowo osuszając jednym haustem swój kufel – ta opowieść nie jest bynajmniej przeznaczona na dzisiejszy dzień. Gdzie dokładnie podróżowałeś?
- Wyruszyłem z North Landu na wschód licząc iż przebrnę przez góry do Arktylii, chociażby do ich podgórskich osiedli. Niestety, zatrzymały mnie zawieje i przepaście. Te góry są prawie nie do przebycia w pojedynkę. Skręciłem więc w górach na południe i doszedłem resztkami sił na ich zachodni kraniec. Musiałem zawrócić do North Landu. Nie było wyjścia. Nie miałem jedzenia, picia, i sił na dalszą wędrówkę – opowiadałem i pogrążyłem się we wspomnieniach. Wziąłem łyk piwa i kontynuowałem opowieść – Spróbowałem drugi raz. Tym razem moim celem było ominięcie gór. Przez to nadłożyłem wiele drogi. Kilkanaście dni wędrówki. Tam też zaskakiwała mnie pogoda, dzikie zwierzęta, konieczność przechodzenia przez niebezpieczne lasy. Ale w końcu mi się udało. I dotarłem tutaj. W końcu czuję się wolny – uśmiechnąłem się i łyknąłem z kufla
- A od czego uciekałeś że dopiero tutaj poczułeś się wolny? – zapytał w sposób jakby czegoś dociekał
- Nie wiesz co to znaczy tam mieszkać. Nie wiesz co to noc w tym mieście. Nawet straże omijają niektóre miejsca szerokim łukiem – mówiłem przypominając sobie zdarzenia z dawnych czasów
- Rozumiem. Ale czy naprawdę jest tak jak mówisz?
- North Land tak naprawdę nie jest złym miejscem. Przeżyłem tam naprawdę piękne chwile. Ale jest to miejsce w którym twoje być albo nie być zależy od tego do kogo przystaniesz. Jest to pieczęć na całe twoje życie. Niektórzy mówią, iż pozostali by bezstronni. Tam nie istnieje takie słowo – poczułem lekki dreszczyk gdy to mówiłem wspominając dawne lata
- A po jakiej ty stałeś stronie? – spytał podnosząc głowę patrząc mi teraz prosto w oczy
- Kim ty w ogóle jesteś? – rzuciłem pytanie bez żadnej złości, bez emocji
- Jestem łowcą z południa – rzekł donośnym głosem odrzucając kaptur z głowy. Miał długie, brązowe włosy związane w kilku miejscach rzemykami w małe kucyki. Na brodzie rósł krótko ścięty zarost. Wyglądał góra na czterdzieści lat. Jego twarz pokrywały blizny, tak samo ręce – podróżuję po Avernum w poszukiwaniu przygody. Ale jak na razie moją największą było starcie z orkiem na wschodniej granicy Fahrdoru – przeżyłem w swoim życiu więcej niż niejeden z tych łajdaków którzy siedzą w tej spelunie. Zabiłem więcej istot niż niejeden ze strażników krążących po ulicach tego miasta, zrobiłem więcej złego niż niejeden bandyta z lasów North Landu.
- Nie bierz tego za złe, ale gdy tutaj wszedłem wziąłem cię za jakiegoś pijaka.
- To dobrze – powiedział nakładając z powrotem kaptur na głowę – skrycie jest dobrym przyjacielem który nie raz uratował mi życie. Stwarzanie pozorów to jedna z cnot którą winien posiadać łowca – pouczał mnie, po czym wyciągną z woreczka trochę zasuszonych liści ziela stepowego, nabił nimi fajkę i zaczął palić – palisz? – zapytał wypuszczając dym z ust
- Od czasu do czasu, zwłaszcza w wędrówce – odpowiedziałem i sięgnąłem ręką po woreczek który mi podał, nabiłem fajkę i wróciłem do rozmowy – na czyich jesteś usługach? – zadałem mu pytanie po czym zaciągnąłem się dymem z fajki
- Usługach? Dlaczego miałbym niszczyć swoje ciało – tu pokazał palcem swoje blizny – dla kogoś, za pieniądze aby jemu było dobrze? Pracuję sam dla siebie. Tu zerwę jakiś kawał trawy i sprzedam go dla alchemika, to sprzedam jakiś orkowy miecz dla wieśniaka żeby mógł chronić swoje stada owiec przed wilkami. Jedzenie sam sobie upoluję, nocleg też znajdę. Jedyne na co wydaję pieniądze to małe przyjemności, chociażby jak piwo w karczmie. Jestem łowcą, człowiekiem lasu, osobą która jest przystosowana do życia w zgodzie z naturą – wygłosił i zaciągnął się obficie
- Nie spotykam na co dzień ludzi takich jak ty.
- Bo ludzie tacy jak ja cały czas są w wędrówce, przemierzają Avernum wzdłuż i wszerz zabijając plugawe bestie i pomagając dla wieśniaków. Ludzie patrzą na nas z odrazą, ale tak naprawdę nie wiedzą jaki kawał roboty odwalamy. No, ale na mnie już czas – wstał od stołu, założył na plecy łuk i kołczan których wcześniej nie widziałem bo leżały zawinięte w jakiejś szmacie na podłodze, poprawił kaptur i wyszedł. Na pożegnanie machnął mi tylko ręką i opuścił lokal.
Oberżę opuściłem dopiero nocą. Zjadłem przez ten czas trochę parszywego jadła, wypiłem kilka piw i wyszedłem z „Knura”. Musiałem znaleźć jakiś nocleg.
Na ulicy świeciły już latarnie. Cisza opanowała miasto, tylko w karczmach, gospodach i niektórych domach widać było jeszcze blask ognia. Z niektórych budynków dobiegał gwar i śmiech ludzi. Powoli kroczyłem po kamiennej ścieżce z tobołkiem na plecach i zwiedzałem stolicę Avernum. Na końcu głównej ulicy ciągnęły się w górę schody prowadzące na dziedziniec pałacu królewskiego. Oczywiście cały był otoczony wielkim murem a jedynym przejściem jakie widziałem – brama pilnowana przez dwóch strażników. Nie chciałem się zagłębiać w miasto. Nie znałem go, a nie uśmiechało mi się dostać czymś po głowie. Powoli kroczyłem drogą oglądając budynki i małe ogródki przeciętnych mieszkańców. W końcu oczom moim ukazał się lekko wahający pod wpływem wiatru szyld „Barania gospoda”. Otworzyłem drzwi i wolnym krokiem wkroczyłem do małej izdebki po środku której stał stół, a za nim siedziała urodziwa elfka.
- W czym mogę pomóc? – zapytała, a jej oczy mieniły się w blasku świecy jak kryształy odbijające światło pochodni w ciemnej jaskini
- Szukam pokoju na noc. Nie musi być szczególnie wyposażony. Wystarczy m tylko łóżko – mówiłem cały czas zaczarowany jej oczyma
- Niech pan weźmie ten przedostatni w prawym korytarzu – odpowiedziała ciepłym głosem posyłając mi uśmiech – płaci pan jedynie pięć koron
- Dziękuję – odrzekłem i podałem pieniądze z sakwy prosto w jej ręce
Wszedłem do swojego pokoju. Rzeczywiście, było tak jak chciałem. Mała izdebka w której stało tylko łóżko i stolik z na wpół wypaloną świecą. Rzuciłem mój worek na podłogę i nie rozbierając się padłem wyczerpany na łóżko.
Obudziłem się dosyć późno, Słońce powoli sięgało zenitu. Otworzyłem okno, a na dole ujrzałem tłumy ludzi wchodzących do sklepów, wychodzących z domu, palących fajki i śmiejących się w swoim towarzystwie. Zostawiłem swój bagaż w pokoju i wyszedłem na miasto.
Zacząłem przechadzać się po miejskich ulicach oglądając stragany z wieloma rzeczami, jednymi mniej, drugimi bardziej dziwnymi. Zawitałem również do portu. Wtedy dech zajęło mi w piersiach. Z portu odchodziły trzy, bardzo długie mola a po ich bokach stały zacumowane przepiękne galeony i statki kupieckie. Wszędzie można było spostrzec marynarzy grających w kości i pijących rum zaczepiających przechodzące obok nich kobiety. Po prawej stronie od kamiennego łuku, czyli wejścia do portu, stała stocznia z której dochodziły na okrągło odgłosy młota i piły. Pokusiłem się o dokładniejsze zbadanie tej dzielnicy.
Przeszedłem ścieżką za stocznią. Po mojej lewej i prawej stronie widziałem tylko tylne ściany domów. Było to coś w rodzaju wąskiego przejścia między domami. Po krótkim czasie doszedłem do małego placu wokół którego stały obskurne chaty wokół których walały się butelki. Na schodach siedział także jakiś pijaczyna mamroczący coś pod nosem o wilkach morskich klnąc niemiłosiernie, machając w geście ręką która w tym momencie oznaczała chyba szablę. Ale niedługo trwały jego morskie podboje bowiem biedak przewrócił się ze schodów na trawę i zaczął chrapać. Gdy postanowiłem opuścić owe miejsce, drogę powrotną zablokował mi jakiś człowiek:
- Czego tu szukasz? – zapytał podniosłym głosem dotykając metalowego przedmiotu za paskiem w spodniach
- A tak tylko zwiedzam – odrzekłem
- Zwiedzasz powiadasz? A czy nikt ci jeszcze nie powiedział że to moje podwórko? I żeby je pozwiedzać musisz zapłacić 20 koron – zaśmiał się drwiąco dłubiąc w zębach
- Czy ja ci wyglądam na jakiegoś nadzianego dupka? – zdenerwowałem się – daj mi przejść i zapomnimy o całej sprawie – przekonywałem
- Zapomnimy? Żartujesz chyba! – krzyknął i wyciągnął zza pasa nóż – nie masz nawet po co wołać straży. Nie usłyszą cię – powiedział z błyskiem w oczach, po czym pchnął nożem w moją stronę.
Uniknąłem ciosu i szybko wyjąłem zza pasa moje dwa sztylety. Popisałem się kilkoma sztuczkami i zapytałem pokazując że się nie boję:
- Chcesz się spróbować? No to chodź!
- Zabawny jesteś...chłopcy! Mamy robotę! – wydarł się
Z domu stojącego po mojej prawej stronie wyszło dwóch osiłków z drągami. Kręcili głowami tak, że było słychać szczęk ich kości.
- I co ty na to? – zapytał mnie szeptem
Nagle z dachu zeskoczył jakiś człowiek w kapturze, szybko naciągnął cięciwę łuku z dwoma strzałami skierowanymi w stronę rabusia:
- Twój kolejny krok będzie w zaświatach jeśli tylko ktoś z was drgnie – powiedział do dwóch osiłków i ich herszta
- Margoth! – krzyknąłem ucieszony – co ty tu robisz?
- Pytanie brzmi, co ty tu robisz! – rzucił zdenerwowany – a wy rzucić broń i odsunąć się! – groził
Jeden z osiłków rzucił się na Margotha, ale ten szybkim ruchem wyjął strzałę z kołczanu i przyłożył mu do gardła cały czas pilnując pozostałych dwóch.
- A teraz grzecznie stąd spływajcie! – wydarł się na całe gardło
Rabusie uciekli gdzieś do portu, a Margoth odkładając cały swój asortyment zapytał mnie:
- Gdzie teraz się wybierasz?
- Jeszcze nie wiem. Myślę o pozostaniu tu przez dłuższy czas. A co do tych rabusiów...sam potrafiłbym się obronić, ale dzięki za pomoc.
Ale Margoth się nie odezwał tylko stał jak wryty i patrzył w osłupieniu na moją pierś.
- Skąd to masz? – zapytał biorąc delikatnie do ręki mój amulet
- Ach. To stara pamiątka przekazywana w mojej rodzinie z dziada pradziada. Jest bezwartościowy – mówiłem monotonnie – a dlaczego pytasz?
Margoth nic nie odpowiadał tylko trzymał amulet w dłoni. W końcu schował mi go pod koszulę i powiedział:
- Jak mi wiadomo zatrzymałeś się w Baraniej Gospodzie? – mówił lekko poddenerwowany
- Tak, zgadza się – odpowiedziałem bezinteresownie
- Czy ktoś widział ten amulet? – wypytywał teraz już całkiem zdenerwowany
- Tak. Jest tam taka piękna elficzka... ale nie tylko ona. Noszę ten amulet cały czas na wierzchu. Do czego zmierzasz? – spytałem już teraz całkiem rozbity
- Nie ma na to teraz czasu! Schowaj amulet pod koszulę, idź do gospody, bierz swoje rzeczy i wychodź stamtąd jak najprędzej! Będę na ciebie czekał pod drzwiami. W razie czego, krzycz! – pouczał mnie całkowicie zlany potem
- Ale o co... – próbowałem zadać pytanie
- Nie ma na to czasu! Dowiesz się później! Biegnijmy do gospody, zbierz swoje rzeczy i opuszczamy to miejsce!
- Słuchaj! Znam cię zaledwie dwa dni i mam z tobą gdzieś iść? Podaj mi jeden powód dla którego mam to zrobić? – mówiłem zdenerwowany
- Los działa na różne sposoby. Zaufaj mi! Uratowałem ci życie, a ty nadal nie masz do mnie zaufania? – mówił już nieco uspokojony
- Dobrze. Ale gdzie mamy iść?
- Do Dębowych Wzgórz. Do Włości Silduriońskich. Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Nawet oddam ci moją broń abyś był pewien że nie chcę ci nic zrobić – mówił już błagalnym głosem
- No dobrze. Chodźmy do gospody. Wezmę rzeczy i możemy ruszać – rzekłem bez przekonania.
Nie wiem o co chodzi dokładnie. Wiem tylko że jest to chyba związane z moim amuletem. Ale całkiem mi odbiło! Wyruszam z człowiekiem którego znam od zaledwie dwóch dni w podróż która będzie trwała kilka dni! Chociaż...zawsze chciałem wyruszyć na południe. Dowiem się wszystkiego już w drodze a wtedy będę mógł zdecydować, czy mogę zaufać Margothowi. No cóż, czas nagli. Zatem do gospody i stamtąd na południe po prawdę!
Ciąg dalszy już wkrótce...
Mam nadzieję że się wam spodoba. Jak narazie akcja za bardzo się nie rozwinęła, ale zapewniam że w następnych częściach będzie robiło się coraz ciekawiej.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mapa świata (W celu lepszego oglądania najlepiej ją powiększyć)
Gdy na północy nadejdzie zły cień,
Gdy wieczną ciszę rozedrze wrzask,
Gdy stwory plugawe przebudzą się,
Na świecie zgaśnie wszelaki blask.
Lecz gdy wszyscy odejdą w blady mrok,
I nadzieja wszelaka przepadnie,
Gwiazda Polarna uczyni krok,
Krwi na wschodzie na pewno nie braknie.
A dzierżyć będzie płomień i brzask,
Boskiego światła miecz uniesie,
Złe oko wyda piekielny wrzask,
Lecz błękit zagłuszy to w mrocznym lesie...
Rozdział I – Wiatr północy
Nareszcie doszedłem. Słońce znajdowało się teraz w najwyższym punkcie. Upał był nie do zniesienia a każde muśnięcie wiatru na mojej twarzy wybawieniem. Samotna podróż była nadzwyczaj ciekawa. Nie musiałem się śpieszyć, obserwowałem naturę, powoli poznawałem otaczający mnie nowy rejon kontynentu. Byłem tylko ja, moje sztylety, trochę jedzenia i amulet dziedziczony w mojej rodzinie przez pokolenia. Bezwartościowy, ale pamiętający kilka wieków.
Stałem teraz na wysokiej, a zarazem pięknej Górze Aldreańskiej a pode mną rozciągał się ogromny widok jednego z najpiękniejszych miast jakie było mi dane ujrzeć – Fahrdoru. Powoli zszedłem po stromym zboczu góry uważając na najmniejsze szczegóły. Nie chciałbym stąd spaść.
Gdy byłem już na dole, przeprawiłem się przez wspaniałe lasy fahrdoriańskie które według opowieści były codziennie oczyszczane i prowadzone w największym porządku. Przynajmniej w cieniu drzew znajdę alternatywę dla ogromnego upału. Po kilkunastu minutach wędrówki i podziwiania widoków wyszedłem na gościniec prowadzący prosto do bram miasta. Przy wejściu stało dwóch strażników którzy nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Słyszałem że tutejsi ludzie są bardzo tolerancyjni i nie obchodzi ich czyjś wygląd, a co za tym idzie majątek który posiadają.
Miasto było oszałamiające. Po mojej lewej i prawej stronie ciągnęły się budynki będące harmonią między surową skałą, ciosanymi blokami, drewnem i palonymi dachówkami. Gdy spojrzałem do góry, oczom moim ukazał się w oddali ogromny pałac królewski nad którym widniały potężne cztery wieże w jego każdym kącie a po środku wyciągała się w górę, najwyższa z nich wszystkich, Wieża Głosów. Wszystkie stolice każdej części Avernum posiadają swoją Wieżę Głosów dzięki którym wojska jednoczą się pod jednym sztandarem. Gdy zbliża się wojna lub inne zagrożenie, miasto będące stolicą jakiegoś regionu daje sygnał na wieży poprzez ogromne tuby. Wtedy następuje reakcja łańcuchowa i wszystkie wojska kierują się do Fahrdoru – stolicy całego kraju, miejsca cudów, miejsca gdzie właśnie się znajduję.
Wszedłem do pierwszej lepszej karczmy. Nie wyglądała ona zbyt okazale, ale jedynie na takie mnie stać. Na kołku przymocowanym do ściany wisiała tablica – „Oberża pod knurem”. Widocznie nie była to ta jedna z lepszych których tu nie brakowało, ponieważ przekleństwa, rozbijanie szkła i zaczepki były tu normą. Wystarczyło że raz jedyny tu wszedłem i wszystko to zdążyłem zobaczyć. Wszystkie stoły były zajęte, oprócz jednego. Siedział przy nim cichy mężczyzna odziany w brązową szatę z kapturem i cały czas wpatrywał się w swój kufel piwa jak gdyby w nim coś zobaczył.
- Mogę się przysiąść? – zapytałem
- Siadaj – rzucił nie podnosząc na mnie nawet wzroku
Zamówiłem piwo i spróbowałem nawiązać z nim kontakt.
- Nie jest tu zbyt spokojnie – zagadałem
- No niezbyt. Ale tylko w takich miejscach można poczuć prawdziwą wolność i rzeczywiście odizolować się od tego całego zgiełku. Utonąć w marzeniach...
Nagle podniósł na mnie wzrok:
- Jestem Margoth. Pochodzę z południowego Avernum, zimnych krain Winterholdu, ojczyzny najlepszych kowali tego kraju.
- Nazywam się Aaron – odrzekłem i uścisnąłem z nowo poznanym człowiekiem dłoń – jakieś wieści z Winterholdu? – zapytałem
- Ogólnie nic się nie dzieje, ale na półwyspie Caranyan ponoć dostrzeżono Orków – rzekł biorąc przy tym duży łyk piwa – A ty skąd jesteś?
- Pochodzę z północy – odpowiedziałem biorąc zimne piwo z rąk barmanki która posłała mi przy tym głęboki uśmiech
- Człowiek północy...nie obraź się ale wiesz jakie są stosunki między południowcami a północą – mówił spokojnie – Nie to że coś do ciebie mam, jestem z południa i nasłuchałem się o północy. Ale nie daję temu wiary. Wy też na pewno macie jakieś niechlubne opowieści o nas. – powiedział to nie przykładając zbytniej uwagi na to że jestem z północy – A skąd dokładnie?
- North Land . Opuściłem te miejsce pół roku temu. I wędruję po całym północnym zachodzie od tamtego czasu. Aż w końcu postanowiłem przyjść do stolicy. – podałem skróconą wersję mojej wędrówki
- Nie dziwię ci się że opuściłeś North Land. Cud w ogóle że jeszcze żyjesz. Tamte tereny nasycone są bandytami. Całe miasto to jedno wielkie podziemie. Król nie daje sobie rady z tym regionem. A wszystko przez zachłanność jednego hrabiego tego obszaru który panował tam przed setkami lat. Na pewno znasz tą historię. Ale ty mi nie wyglądasz na bandytę. – popatrzył na mnie i wziął łyk piwa.
- Nie jest aż tak źle. Słyszałeś może wieści z Arktylii? Ponoć ojczyzna wojowników ma jakiś problem na wschodniej granicy z Cichą Doliną...
- Tak, słyszałem. Często kręcą się po granicy Orkowie. Cicha Dolina to tajemnicze miejsce. Czuć w nim jakąś dziwną aurę...starożytna magia jest tam wszechobecna. I ten klimat nie do wytrzymania. Nie chcę krakać, ale stare proroctwa chyba powoli się spełniają... – mówił, a w jego oczach pojawiła się jakby mgła tajemniczości
- Mówisz to tak, jakbyś kiedyś odczuł to wszystko... – spojrzałem na Margotha z ukosa i wziąłem dużego łyka pwa
- Może tak, może nie... – odpowiedział zagadkowo osuszając jednym haustem swój kufel – ta opowieść nie jest bynajmniej przeznaczona na dzisiejszy dzień. Gdzie dokładnie podróżowałeś?
- Wyruszyłem z North Landu na wschód licząc iż przebrnę przez góry do Arktylii, chociażby do ich podgórskich osiedli. Niestety, zatrzymały mnie zawieje i przepaście. Te góry są prawie nie do przebycia w pojedynkę. Skręciłem więc w górach na południe i doszedłem resztkami sił na ich zachodni kraniec. Musiałem zawrócić do North Landu. Nie było wyjścia. Nie miałem jedzenia, picia, i sił na dalszą wędrówkę – opowiadałem i pogrążyłem się we wspomnieniach. Wziąłem łyk piwa i kontynuowałem opowieść – Spróbowałem drugi raz. Tym razem moim celem było ominięcie gór. Przez to nadłożyłem wiele drogi. Kilkanaście dni wędrówki. Tam też zaskakiwała mnie pogoda, dzikie zwierzęta, konieczność przechodzenia przez niebezpieczne lasy. Ale w końcu mi się udało. I dotarłem tutaj. W końcu czuję się wolny – uśmiechnąłem się i łyknąłem z kufla
- A od czego uciekałeś że dopiero tutaj poczułeś się wolny? – zapytał w sposób jakby czegoś dociekał
- Nie wiesz co to znaczy tam mieszkać. Nie wiesz co to noc w tym mieście. Nawet straże omijają niektóre miejsca szerokim łukiem – mówiłem przypominając sobie zdarzenia z dawnych czasów
- Rozumiem. Ale czy naprawdę jest tak jak mówisz?
- North Land tak naprawdę nie jest złym miejscem. Przeżyłem tam naprawdę piękne chwile. Ale jest to miejsce w którym twoje być albo nie być zależy od tego do kogo przystaniesz. Jest to pieczęć na całe twoje życie. Niektórzy mówią, iż pozostali by bezstronni. Tam nie istnieje takie słowo – poczułem lekki dreszczyk gdy to mówiłem wspominając dawne lata
- A po jakiej ty stałeś stronie? – spytał podnosząc głowę patrząc mi teraz prosto w oczy
- Kim ty w ogóle jesteś? – rzuciłem pytanie bez żadnej złości, bez emocji
- Jestem łowcą z południa – rzekł donośnym głosem odrzucając kaptur z głowy. Miał długie, brązowe włosy związane w kilku miejscach rzemykami w małe kucyki. Na brodzie rósł krótko ścięty zarost. Wyglądał góra na czterdzieści lat. Jego twarz pokrywały blizny, tak samo ręce – podróżuję po Avernum w poszukiwaniu przygody. Ale jak na razie moją największą było starcie z orkiem na wschodniej granicy Fahrdoru – przeżyłem w swoim życiu więcej niż niejeden z tych łajdaków którzy siedzą w tej spelunie. Zabiłem więcej istot niż niejeden ze strażników krążących po ulicach tego miasta, zrobiłem więcej złego niż niejeden bandyta z lasów North Landu.
- Nie bierz tego za złe, ale gdy tutaj wszedłem wziąłem cię za jakiegoś pijaka.
- To dobrze – powiedział nakładając z powrotem kaptur na głowę – skrycie jest dobrym przyjacielem który nie raz uratował mi życie. Stwarzanie pozorów to jedna z cnot którą winien posiadać łowca – pouczał mnie, po czym wyciągną z woreczka trochę zasuszonych liści ziela stepowego, nabił nimi fajkę i zaczął palić – palisz? – zapytał wypuszczając dym z ust
- Od czasu do czasu, zwłaszcza w wędrówce – odpowiedziałem i sięgnąłem ręką po woreczek który mi podał, nabiłem fajkę i wróciłem do rozmowy – na czyich jesteś usługach? – zadałem mu pytanie po czym zaciągnąłem się dymem z fajki
- Usługach? Dlaczego miałbym niszczyć swoje ciało – tu pokazał palcem swoje blizny – dla kogoś, za pieniądze aby jemu było dobrze? Pracuję sam dla siebie. Tu zerwę jakiś kawał trawy i sprzedam go dla alchemika, to sprzedam jakiś orkowy miecz dla wieśniaka żeby mógł chronić swoje stada owiec przed wilkami. Jedzenie sam sobie upoluję, nocleg też znajdę. Jedyne na co wydaję pieniądze to małe przyjemności, chociażby jak piwo w karczmie. Jestem łowcą, człowiekiem lasu, osobą która jest przystosowana do życia w zgodzie z naturą – wygłosił i zaciągnął się obficie
- Nie spotykam na co dzień ludzi takich jak ty.
- Bo ludzie tacy jak ja cały czas są w wędrówce, przemierzają Avernum wzdłuż i wszerz zabijając plugawe bestie i pomagając dla wieśniaków. Ludzie patrzą na nas z odrazą, ale tak naprawdę nie wiedzą jaki kawał roboty odwalamy. No, ale na mnie już czas – wstał od stołu, założył na plecy łuk i kołczan których wcześniej nie widziałem bo leżały zawinięte w jakiejś szmacie na podłodze, poprawił kaptur i wyszedł. Na pożegnanie machnął mi tylko ręką i opuścił lokal.
Oberżę opuściłem dopiero nocą. Zjadłem przez ten czas trochę parszywego jadła, wypiłem kilka piw i wyszedłem z „Knura”. Musiałem znaleźć jakiś nocleg.
Na ulicy świeciły już latarnie. Cisza opanowała miasto, tylko w karczmach, gospodach i niektórych domach widać było jeszcze blask ognia. Z niektórych budynków dobiegał gwar i śmiech ludzi. Powoli kroczyłem po kamiennej ścieżce z tobołkiem na plecach i zwiedzałem stolicę Avernum. Na końcu głównej ulicy ciągnęły się w górę schody prowadzące na dziedziniec pałacu królewskiego. Oczywiście cały był otoczony wielkim murem a jedynym przejściem jakie widziałem – brama pilnowana przez dwóch strażników. Nie chciałem się zagłębiać w miasto. Nie znałem go, a nie uśmiechało mi się dostać czymś po głowie. Powoli kroczyłem drogą oglądając budynki i małe ogródki przeciętnych mieszkańców. W końcu oczom moim ukazał się lekko wahający pod wpływem wiatru szyld „Barania gospoda”. Otworzyłem drzwi i wolnym krokiem wkroczyłem do małej izdebki po środku której stał stół, a za nim siedziała urodziwa elfka.
- W czym mogę pomóc? – zapytała, a jej oczy mieniły się w blasku świecy jak kryształy odbijające światło pochodni w ciemnej jaskini
- Szukam pokoju na noc. Nie musi być szczególnie wyposażony. Wystarczy m tylko łóżko – mówiłem cały czas zaczarowany jej oczyma
- Niech pan weźmie ten przedostatni w prawym korytarzu – odpowiedziała ciepłym głosem posyłając mi uśmiech – płaci pan jedynie pięć koron
- Dziękuję – odrzekłem i podałem pieniądze z sakwy prosto w jej ręce
Wszedłem do swojego pokoju. Rzeczywiście, było tak jak chciałem. Mała izdebka w której stało tylko łóżko i stolik z na wpół wypaloną świecą. Rzuciłem mój worek na podłogę i nie rozbierając się padłem wyczerpany na łóżko.
Obudziłem się dosyć późno, Słońce powoli sięgało zenitu. Otworzyłem okno, a na dole ujrzałem tłumy ludzi wchodzących do sklepów, wychodzących z domu, palących fajki i śmiejących się w swoim towarzystwie. Zostawiłem swój bagaż w pokoju i wyszedłem na miasto.
Zacząłem przechadzać się po miejskich ulicach oglądając stragany z wieloma rzeczami, jednymi mniej, drugimi bardziej dziwnymi. Zawitałem również do portu. Wtedy dech zajęło mi w piersiach. Z portu odchodziły trzy, bardzo długie mola a po ich bokach stały zacumowane przepiękne galeony i statki kupieckie. Wszędzie można było spostrzec marynarzy grających w kości i pijących rum zaczepiających przechodzące obok nich kobiety. Po prawej stronie od kamiennego łuku, czyli wejścia do portu, stała stocznia z której dochodziły na okrągło odgłosy młota i piły. Pokusiłem się o dokładniejsze zbadanie tej dzielnicy.
Przeszedłem ścieżką za stocznią. Po mojej lewej i prawej stronie widziałem tylko tylne ściany domów. Było to coś w rodzaju wąskiego przejścia między domami. Po krótkim czasie doszedłem do małego placu wokół którego stały obskurne chaty wokół których walały się butelki. Na schodach siedział także jakiś pijaczyna mamroczący coś pod nosem o wilkach morskich klnąc niemiłosiernie, machając w geście ręką która w tym momencie oznaczała chyba szablę. Ale niedługo trwały jego morskie podboje bowiem biedak przewrócił się ze schodów na trawę i zaczął chrapać. Gdy postanowiłem opuścić owe miejsce, drogę powrotną zablokował mi jakiś człowiek:
- Czego tu szukasz? – zapytał podniosłym głosem dotykając metalowego przedmiotu za paskiem w spodniach
- A tak tylko zwiedzam – odrzekłem
- Zwiedzasz powiadasz? A czy nikt ci jeszcze nie powiedział że to moje podwórko? I żeby je pozwiedzać musisz zapłacić 20 koron – zaśmiał się drwiąco dłubiąc w zębach
- Czy ja ci wyglądam na jakiegoś nadzianego dupka? – zdenerwowałem się – daj mi przejść i zapomnimy o całej sprawie – przekonywałem
- Zapomnimy? Żartujesz chyba! – krzyknął i wyciągnął zza pasa nóż – nie masz nawet po co wołać straży. Nie usłyszą cię – powiedział z błyskiem w oczach, po czym pchnął nożem w moją stronę.
Uniknąłem ciosu i szybko wyjąłem zza pasa moje dwa sztylety. Popisałem się kilkoma sztuczkami i zapytałem pokazując że się nie boję:
- Chcesz się spróbować? No to chodź!
- Zabawny jesteś...chłopcy! Mamy robotę! – wydarł się
Z domu stojącego po mojej prawej stronie wyszło dwóch osiłków z drągami. Kręcili głowami tak, że było słychać szczęk ich kości.
- I co ty na to? – zapytał mnie szeptem
Nagle z dachu zeskoczył jakiś człowiek w kapturze, szybko naciągnął cięciwę łuku z dwoma strzałami skierowanymi w stronę rabusia:
- Twój kolejny krok będzie w zaświatach jeśli tylko ktoś z was drgnie – powiedział do dwóch osiłków i ich herszta
- Margoth! – krzyknąłem ucieszony – co ty tu robisz?
- Pytanie brzmi, co ty tu robisz! – rzucił zdenerwowany – a wy rzucić broń i odsunąć się! – groził
Jeden z osiłków rzucił się na Margotha, ale ten szybkim ruchem wyjął strzałę z kołczanu i przyłożył mu do gardła cały czas pilnując pozostałych dwóch.
- A teraz grzecznie stąd spływajcie! – wydarł się na całe gardło
Rabusie uciekli gdzieś do portu, a Margoth odkładając cały swój asortyment zapytał mnie:
- Gdzie teraz się wybierasz?
- Jeszcze nie wiem. Myślę o pozostaniu tu przez dłuższy czas. A co do tych rabusiów...sam potrafiłbym się obronić, ale dzięki za pomoc.
Ale Margoth się nie odezwał tylko stał jak wryty i patrzył w osłupieniu na moją pierś.
- Skąd to masz? – zapytał biorąc delikatnie do ręki mój amulet
- Ach. To stara pamiątka przekazywana w mojej rodzinie z dziada pradziada. Jest bezwartościowy – mówiłem monotonnie – a dlaczego pytasz?
Margoth nic nie odpowiadał tylko trzymał amulet w dłoni. W końcu schował mi go pod koszulę i powiedział:
- Jak mi wiadomo zatrzymałeś się w Baraniej Gospodzie? – mówił lekko poddenerwowany
- Tak, zgadza się – odpowiedziałem bezinteresownie
- Czy ktoś widział ten amulet? – wypytywał teraz już całkiem zdenerwowany
- Tak. Jest tam taka piękna elficzka... ale nie tylko ona. Noszę ten amulet cały czas na wierzchu. Do czego zmierzasz? – spytałem już teraz całkiem rozbity
- Nie ma na to teraz czasu! Schowaj amulet pod koszulę, idź do gospody, bierz swoje rzeczy i wychodź stamtąd jak najprędzej! Będę na ciebie czekał pod drzwiami. W razie czego, krzycz! – pouczał mnie całkowicie zlany potem
- Ale o co... – próbowałem zadać pytanie
- Nie ma na to czasu! Dowiesz się później! Biegnijmy do gospody, zbierz swoje rzeczy i opuszczamy to miejsce!
- Słuchaj! Znam cię zaledwie dwa dni i mam z tobą gdzieś iść? Podaj mi jeden powód dla którego mam to zrobić? – mówiłem zdenerwowany
- Los działa na różne sposoby. Zaufaj mi! Uratowałem ci życie, a ty nadal nie masz do mnie zaufania? – mówił już nieco uspokojony
- Dobrze. Ale gdzie mamy iść?
- Do Dębowych Wzgórz. Do Włości Silduriońskich. Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Nawet oddam ci moją broń abyś był pewien że nie chcę ci nic zrobić – mówił już błagalnym głosem
- No dobrze. Chodźmy do gospody. Wezmę rzeczy i możemy ruszać – rzekłem bez przekonania.
Nie wiem o co chodzi dokładnie. Wiem tylko że jest to chyba związane z moim amuletem. Ale całkiem mi odbiło! Wyruszam z człowiekiem którego znam od zaledwie dwóch dni w podróż która będzie trwała kilka dni! Chociaż...zawsze chciałem wyruszyć na południe. Dowiem się wszystkiego już w drodze a wtedy będę mógł zdecydować, czy mogę zaufać Margothowi. No cóż, czas nagli. Zatem do gospody i stamtąd na południe po prawdę!
Ciąg dalszy już wkrótce...