Walka O Wolność

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Niedawno napisałem nową opowieść o Gothicu. Mam nadzieję że się wam spodoba, choć ostrzegam, że jest w niej trochę powtórzeń. Dajcie ocenę tej pracy, bo jestem ciekaw czy jest dobra. Teraz jużnie będę zanudzuał, tylko życzę miłej lektury...






Rozdział 1

1


Nazywał się Korn i był sobie po prostu, na oko sądząc, pierwszym lepszym chłopakiem, kiedy stał przy beczce z wodą koło sklepu na przedmieściach miasta Rend. Miał długą i gęstą brodę, włosy mu zwisały za uszy i aż po szyję, a wyciągnięta dłoń z odstawionym kciukiem pokazywała, że chce być podwieziony koniem, który właśnie zatrzymał się przy sklepie. Kto by go tam zobaczył, wspartego jednym biodrem, z butelką piwa w ręku i zwiniętym śpiworem przy butach, na piaszczystej powierzchni, nie domyśliłby się, że nazajutrz, we wtorek, będzie go ścigać prawie cała straż z tego regionu. A już na pewno by nie przewidział, że nim upłynie czwartek, będzie uciekał przed Paladynami oraz strażą sześciu hrabstw i mnóstwem obywateli lubiących postrzelać z łuku, lub kuszy. Ale też widząc go tak po prostu, obdartego i zakurzonego, przy beczce z wodą, nikt by się nie domyślił, jakiego to rodzaju chłopakiem jest Korn, ani od czego wszystko to się za niedługą chwilę rozpocznie. Ale Korn już wiedział, że będzie kłopot. I to duży kłopot, jeśli ktoś nie będzie uważał. Koń strażnika wybiegł z drogi , w jego kierunku, i Korn zesztywniał, widząc, że znów rozpoczyna się znana procedura. Nie, na Innsosa. Dość. Tym razem już nie będą mi rozkazywać. Koń miał oznakowanie: SZEF STRAŻNIKÓW. Zatrzymał się koło niego, z siedzącym strażnikiem. Przyjrzał się zabłoconym butom, wymiętym spodniom o wystrzępionych brzegach, z łatą na udzie, niebieskiej trykotowej koszulce, poplamionej czymś wyglądającym na zaschłą krew, i skórzanej kurtce. Dłużej zatrzymał się na brodzie i zapuszczonych włosach. Coś mu się nie podobało, ale nie to. Coś innego, nie mógł sobie jasno uświadomić. – No dobra, wskakuj. – powiedział. Ale Korn się nie ruszył.
- Powiedziałem, wskakuj. – powtórzył tamten. – Pewnie ci strasznie gorąco w tej kurtce.
Ale Korn tylko pociągnął troszkę piwa, spojrzał w obie strony wzdłuż drogi, na przejeżdżające konie, popatrzył w górę na siedzącego strażnika i stał dalej, jak przedtem.
- Słuch ci nie dopisuje? – rzekł strażnik. – Wsiadaj tu, zanim się zirytuję.
Korn przyglądał mu się tak samo, jak tamten jemu: niski i krępy na koniu, lekkie ślady po ospie na policzkach, nadające im fakturę postarzałego drewna.
- Nie gap się na mnie. – rzekł strażnik.
Ale Korn wciąż mu się przypatrywał: czerwony pancerz, koszula pod szyją rozpięta, przód koszuli wilgotny i ciemny od potu. Korn nie mógł dojrzeć, mimo że się starał, jakiego rodzaju ma kuszę. Policjant nosił ją na plecach.
- Powiedziałem ci – rzekł strażnik – Nie lubię, jak mi się przypatrywać.
- A kto lubi?
Korn jeszcze raz się rozejrzał, potem sięgnął po śpiwór i wsiadł na konia.
- Długo czekałeś? – zapytał strażnik.
- Godzinę. Odkąd przyszedłem.
- Mógłbyś czekać o wiele dłużej. Ludzie się tu na ogół nie zatrzymują dla stopowicza. Zwłaszcza jeśli tak wygląda jak ty. Prawo tego zabrania.
- Wyglądać jak ja?
- Nie bądź taki dowcipny. Powiedziałem ci, że prawo zabrania zabierania stopowicza. Zbyt często ludzie zatrzymują się po drodze, żeby zabrać jakiegoś młodziaka, i wychodzą z tego obrabowani albo zabici.
Strażnik wjechał na drogę i ruszył do centrum.
- Nie ma strachu – rzekł Korn do strażnika. – Nie zamierzam cię obrabować.
- Bardzo śmieszne. Jeżeli przypadkiem nie widziałeś znaku na koniu, to jestem
Tu szefem straży. Nazywam się Lares. Ale to ci chyba wiele nie powie.
Przejechał główne skrzyżowanie. Po obu stronach drogi, jak okiem sięgnąć, tłoczyły się sklepy: jubiler, sklep z jedzeniem, z bronią, tuziny innych. Ponad nimi, daleko na horyzoncie, piętrzyły się góry, wysokie i zielone, tu i ówdzie tknięte czerwienią i żółcią, tam gdzie liście zaczynały umierać. Korn patrzył, jak cień chmury przesuwa się po górach. Usłyszał, że Lares go pyta.
- Dokąd zmierzasz?
- Czy to ważne?
- Nie. Jak się zastanowić, to mnie chyba też wiele nie powie. Ale tak czy owak – dokąd zmierzasz?
-Może do Dogiorni.
- A może nie.
- Owszem.
- Gdzie spałeś? W lesie?
- Owszem.
- Teraz to chyba dość bezpieczne. Noce już są chłodniejsze i żmije wolą siedzieć w norach niż wychodzić na polowanie. Mimo to możesz kiedyś znaleźć w łóżku panterkę, spragnioną twojego ciepła.
Przejechali koło sklepu z żywnością z wielkim znakiem Dra Peppera w oknie. – Popatrz na ten ohydny zajazd – powiedział Lares. – Postawili to na głównej ulicy i od tego czasu nic tylko te szczeniaki śmiecą po ulicy. Korn sączył swoje piwo.
- Ktoś z miasta cię tu podwiózł?
- Przyszedłem pieszo. Ruszyłem o świcie.
- Współczuję. Przynajmniej ja cię kawałek podrzucę, nie?
Korn się nie odezwał. Już wiedział, co teraz nastąpi. Przejechali przez most i za rzekę, na centralny plac miasta, gdzie w prawym końcu widniał stary kamienny gmach sądu, a po bokach tłoczyły się znowu sklepy.
- Tak, nasz posterunek jest tam, koło sądu – rzekł Lares.
Ale pojechał prosto na plac i dalej ulicą, aż wokół nich były już tylko domy, najpierw porządne i zamożne, później szare i spękane budy z desek, przed którymi bawiły się w kurzu dzieci. Następnie pod górę, między dwiema skałami na równinę, gdzie nie było już wcale domów, tylko pola kukurydzy brązowiejącej w słońcu. I zaraz za tablicą z drewna, na której widniał napis WYJEŻDŻASZ Z REND zjechał na wyżwirowane pobocze.
- Uważaj na siebie. – powiedział.
- I nie szukaj guza – rzekł Korn. – Czy nie taki jest dalszy tekst?
- Bardzo dobrze. Widzę, że już tu byłeś. Wobec tego nie muszę tracić czasu na wyjaśnianie ci, że faceci tak wyglądający jak ty mają skłonności do rozrabiania. Pamiętaj, żebyś na siebie dobrze uważał.
Korn nie śpiesząc się zsiadł z konia. – Do zobaczenia – powiedział.
- Nie. – odpowiedział Lares. – Chyba się już nie zobaczymy.
Strażnik zawrócił konia i ruszył do miasta, machnąwszy mu ręką, kiedy go mijał. Korn przyglądał się, jak koń znika za pochyłością drogi między dwiema skałami. Wysączył resztę swojego piwa, butelkę cisnął do rowu i zarzuciwszy sobie pas od śpiwora na ramię i skierował się do miasta.
 

cerber

New Member
Dołączył
8.4.2005
Posty
4
Noooo, wczoraj jak czytałem pare opowiadań to kurwicy dostałem normalnie ale ty przywróciłeś mi nadzieje. Opowiadanie bardzo dobre. A dlaczego nie idealne? Ano wg. mnie za bardzo je uwspółcześniłeś. Wyciągnięty kciuk, stopowicze, "Dra Peppera" Wg. mnie nie pasuje to za bardzo do świata gothica. I ja bym poprawił te "zwisające włosy za uszy i aż po szyję" Może na "włosy zaczesane za uszy, sięgające szyji". I troche bez sensu jest branie dodatkowej osoby na jednego konia. Gdyby prowadził drugiego konia to miałoby jakiś sens, albo gdyby prowadził powóz.

Aaaa, i jeszcze jedno:
Korn nie śpiesząc się zsiadł z konia. – Do zobaczenia – powiedział.
- Nie. – odpowiedział Lares. – Chyba się już nie zobaczymy.
Po kiego grzyba te kropki w dialogach?
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
QUOTE (cerber @ 14-05-2005, 14:05) Noooo, wczoraj jak czytałem pare opowiadań to kurwicy dostałem normalnie ale ty przywróciłeś mi nadzieje. Opowiadanie bardzo dobre. A dlaczego nie idealne? Ano wg. mnie za bardzo je uwspółcześniłeś. Wyciągnięty kciuk, stopowicze, "Dra Peppera" Wg. mnie nie pasuje to za bardzo do świata gothica. I ja bym poprawił te "zwisające włosy za uszy i aż po szyję" Może na "włosy zaczesane za uszy, sięgające szyji". I troche bez sensu jest branie dodatkowej osoby na jednego konia. Gdyby prowadził drugiego konia to miałoby jakiś sens, albo gdyby prowadził powóz.
Chciałem dać zamiast koni powozy, ale jednak postawiłem na te konie. Cieszę się, że moja opowieść przywróciła przynajmniej jedną nadzieję
smile.gif
. I z tym, że jest za bardzo uwspółcześnione, to masz racje. Za to przepraszam wszystkich...
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Tych powtórzeń, o któych pisałeś nie było tak dużo. Nie jest tak źle.
Widzę, że ewoluowałeś, gdyż są postępy z porównaniem twoich pierwszych opowiadań, ale mógłbyś jeszcze bardziej dopracować treść.
Wstęp troche taki byle jaki, coś ci nie wychodziło skręcanie zdań, ale może być.
za bardzo uwspółcześnione, ale może to być też zaletą tego opowiadania, lecz z tym stopowiczem to przesadziłeś.
Nota 7,5/10

NaRka i powodzenia
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
2


Powietrze było lekkie od frytury. Korn patrzył, jak starsza kobieta za ladą zerka dołem swych dwuogniskowych szkieł na jego ubranie, włosy i brodę.
- Dwa kawałki mięsa i piwo. – zamówił.
- Na wynos. – usłyszał za sobą głos. Spojrzał na odbicie w lustrze za ladą i zobaczył, że Lares wypełnia sobą wejście, trzyma otworem drzwi i puszcza je, tak że się głośno zatrzasnęły. – I zrób to jak najszybciej, Merle, dobrze? – powiedział Lares. – Temu chłopakowi się bardzo śpieszy.
W gospodzie było niewielu gości, siedzieli przy kontuarze i w niektórych przegródkach. Korn widział ich odbicia w lustrze, kiedy przestali żuć i spojrzeli na niego. Ale Lares oparł się zaraz o szafę przy wejściu i nie zapowiadało się nic poważnego, więc zajęli się znów jedzeniem. Kobieta za ladą stała przechyliwszy w bok siwą głowę, jakby zdziwiona.
- A wiesz, Merle, póki to przygotujesz, napiłbym się się ak raz dwa kawy. – powiedział Lares.
- Proszę bardzo. – odrzekła, wciąż zaskoczona, i poszła nalać mu kawy.
Korn przeniósł oczy na lewy bok strażnika i na jego broń. Zdziwił się, że to nie zwykły miecz jednoręczny, tylko lekki dwuręczny. Korn musiał przyznać, że Lares nosi go pierwszorzędnie. Ma wzrost metr sześćdziesiąt osiem, może metr siedemdziesiąt i tak niedużemu facetowi miecz tych rozmiarów powinien źle wisieć, a tak nie jest. Jednak musi to być kawał chłopa, żeby miał chwyt do tej rączki od miecza, pomyślał Korn. Po czym spojrzał na dłonie strażnika i zdziwiła go ich wielkość.
- Ostrzegałem cię, żebyś się nie gapił. – rzekł Lares. Wsparty o szafę dlepił sobie mokrą koszulę od piersi. Lewą dłonią wyjął skręta z kieszeni, zapalił go i zachichotał, potrząsając w rozbawieniu głową, gdy szedł do lady i uśmiechnął się z góry do siedzącego Korna. – No, aleś mnie nabrał, co? – powiedział.
- Nie miałem zamiaru.
- Oczywiście. Rozumie się, że nie miałeś. A jednak zdołałeś mnie nabrać, co?
Kobieta postawiła przed nim kawę i zwróciła się do Korna. – Jakie chcesz mięso? Same czy z dodatkami?
- Dużo cebuli.
- Proszę bardzo. – Odeszła i zajęła się ich smażeniem.
- Naprawdę udało ci się – podjął Lares i znów się dziwnie uśmiechnął. – Fakt, że mnie nabrałeś. Zachowujesz się jak ktoś całkiem bystry. I gadasz tak samo, więc myślałem, że do ciebie dotarło. A ty sobie przylazłeś tu z powrotem i strugasz ze mnie wariata: i można by pomyśleć, że wcale nie jesteś bystry. Czy z tobą coś nie w porządku? O to chodzi?
- Chce mi się jeść.
- To akurat mnie w ogóle nie obchodzi – rzekł Lares, zaciągając się. – Taki jak ty powinien mieć trochę rozumu i śniadanie ze sobą. Na wypadek – pojmujesz? – taki jak tobie się właśnie wydarzył.
Sięgnął po dzbanuszek ze śmietanką, żeby wlać jej sobie do kawy, popatrzał na dno i usta jego przybrały wyraz niesmaku, gdy ujrzał zakrzepłe tam żółte resztki. – Szukasz pracy? – zapytał spokojnie.
- Nie.
- O znaczy, że ją masz.
- Nie, Nie pracuję. Nie mam ochoty.
- To się nazywa włóczęgostwo.
- A nazywaj sobie. Ja to pieprz*.
Dłoń strażnika huknęła o ladę jak wystrzał. – Uważaj, co mówisz! – Wszystkie głowy targnęły się w jego stronę. Lares obejrzał się po nich i uśmiechnął, jak gdyby powiedział coś dowcipnego, i pochylił się nisko, żeby upić kawy. – Będą mieli o czym porozmawiać. – Uśmiechnął się i znów pociągnął skręta. Żarty się skończyły. – Słuchaj no, ja nie rozumiem. Twój wygląd – ubranie – włosy i w ogóle. Czy nie widziałeś, że wracając tu główną ulicą będziesz się rzucał w oczy – niby – jakiś czarny? Moi ludzie dali mi znać w pięć minut po tym jak wróciłeś.
- Dlaczego tak późno?
- Język – powiedział Lares. – Raz cię ostrzegałem.
Wyglądało na to, że jeszcze coś powie, ale kobieta właśnie przyniosła Kornowi na wpół wypełnioną torebkę i rzekła: - Siedem sztuk złota.
- Za co? Za tę odrobinę?
- Przecież miało być z dodatkami.
- Płac i nie gadaj. – rzekł Lares.
Nie wypuściła z rąk papierowej torebki, póki Korn jej nie zapłacił.
- Dobra, idziemy. – rzekł Lares.
- Dokąd?
- Tam, gdzie cię zaprowadzę. – Czterema szybkimi łykami opróżnił filiżankę i położył jedną sztukę złota. – Dziękuję, Merle. – Wszyscy przyglądali się im, kiedy we dwóch szli do drzwi. – Byłbym zapomniał. – rzekła Lares. – Hej, Merle, jeszcze jedno. Może byś tak oczyściła dno tego dzbanuszka ze śmietanką.
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
3

Koń strażnika stał zaraz u wejścia, - Wskakuj – rzekł Lares, skubiąc się za przepoconą koszulę. – Choler*, gorąco jak podczas bitwy. Nie wiem, jak ty możesz znieść tę ciepłą kurtkę.
- Ja się nie pocę.
Lares popatrzył na niego. – Rzeczywiście. – Upuścił skręta i weszli na konia. Korn oglądał sobie ruch przechodniów. Po ciemnej gospodzie jasne słońce go raziło w oczy. Przechodzący koło konia mężczyzna pomachał do strażnika, a Lares do niego, po czym wjechał na drogę. Tym razem jechał prędko. Minęli sklep żelazny i plac z końmi na sprzedaż, przejeżdżali obok starców palących na ławlach fajki i kobiet z dziećmi.
- Popatrz, gdzie te kobiety mają rozum – rzekł Lares. – Żeby w taki upał dzieciaki wyciągać na dwór.
Kornowi nie chciało się spojrzeć. Tylko zamknął oczy. Kiedy uniósł powieki, koń gnał pod górę między dwiema skałami i w równe pola, gdzie chyliła się niska kukurydza, obok znaku WYJEŻDŻASZ Z REND. Lares ostro zatrzymał konia na żwirowym poboczu i zwrócił się do niego.
- A teraz – powiedział – żeby to było jasne. Nie życzę sobie w moim mieście chłopaka, co wygląda jak ty i nie pracuje. Ani się obejrzę, jak przylezie banda takich kumpelków i zacznie podwędzać coś do żarcia, albo kraść, albo puszczać w obieg narkotyki. Już i tak mam ochotę cię przymknąć za kłopot, na jaki mnie naraziłeś. Ale według mnie taki młodziak, jak ty, ma prawo popełnić błąd. Bo niby na to poprawkę. Ale jak jeszcze raz wrócisz, to ja cię tak zaltawię, że nie będziesz wiedział, czy ci dziurę w dupie przebili, czy wydmuchali, czy wrony ją wydziobały. Czy mówię dość prosto, żebyś zrozumiał? Czy to dla ciebie jasne?
Korn złapał torebkę z jedzeniem, śpiwór i zeskoczył z konia.
- Pytałem cię o coś. – rzekł Lares z konia. – Chcę wiedzieć, czy usłyszałeś, jak mówię, że masz tu więcej nie wracać.
- Słyszałem – rzekł Korn.
- Więc rób, do choler*, co ci kazano!
Lares kopnął w boki konia i zawrócił go gwałtownie i pognał do miasta. Tym razem już, mijając go nie pomachał. Korn patrzył, jak maleje w oczach i znika na pochyłości za dwiema skałami, a gdy już znikł, rozejrzał się po kukurydzianych polach i odległych górach, i białym słońcu w gołym niebie. Usiadł sobie w rowie, wyciągnął się w bujnej trawie i otworzył papierową torebkę. Gówno nie mięso. Prosił o dużo cebuli, a dostał jedno zgniecione pasemko. Żując niechętnie, podważył wierzch piwa, przepłukał nim usta i połknął. Wszystko przeszło jak słodkawa, wstrętna bryła. Trzeba tego piwa oszczędzać, postanowił, żeby wystarczyło na oba kawałki mięsa i żeby ich nie musiał smakować. Uporawszy się z tym, włożył butelkę do torby i podpalił. Trzymał i przyglądał się, jak płomień ogarnia torebkę, kalkulując, czy blisko mu dojdzie do ręki, zanim ją musiał puścić. Ogień sparzył go w palce i osmalił włoski na grzbiecie dłoni, wtedy upuścił torebkę na trawę i dał się jej spalić na popiół. Po czym rozdeptał popiół butem i sprawdziwszy, czy całkiem zgasło, rozrzucił go. Innosie, pomyślał. Sześć miesięcy temu wrócił z bitwy i wciąż się nie pozbył odruchu niszczenia resztek po tym, co zjadł, żeby nie zostawić po sobie śladu. Potrząsnął głową, To był błąd, że pomyślał o tej bitwie. Z miejsca sobie przypomniał inne wyniesione z niej nawyki: kłopoty z usypianiem, budzenie się na byle głos, konieczność sypiania pod gołym niebem, ciągle żywa pamięć o jamie, w której go trzymano jako więźnia.
- Lepiej myśl o czym innym – powiedział na głos i spostrzegł, że mówi sam do siebie. – To jak będzie? Gdzie teraz? – Popatrzył na drogę w stronę miasta, potem na drogę wiodącą precz od miasta i zdecydował się. Chwycił sznur u śpiwora, zarzucił go sobie na ramię i znów poszedł w kierunku Rend. U dołu zbocza nachylonego ku miastu drzewa wyznaczały drogę, pół zielone, a pół czerwone, z liśćmi czerwonymi zawsze na gałęziach zwisających po stronie drogi. Wzdłuż drogi leżały tu i ówdzie martwe zwierzęta, pewnie pozabijane przez myśliwych, wzdęte i upstrzone w słońcu od much. Najpierw kretoszczur, potem pies, a dalej królik, wiewiórka. To również zawdzięczał tej bitwie. Bardziej zauważał wszystko, co martwe. Nie żeby go przerażało. Po prostu z ciekawości, co spowodowało śmierć. Mijał je idąc prawą stroną drogi, pokazując odstawionym kciukiem, że prosi o podwiezienie. Na ubraniu miał warstwę żółtego pyłu, dlugie włosy i brodę skołtunione i brudne, przejeżdżający spoglądali na niego i nikt się nie zatrzymał. Dlaczego nie podciągniesz swego wyglądu?, pomyślał. Mógłbyś się ogolić i ostrzyc. Zadbać o ubranie. Od razu by cię podwozili. Właśnie
dlatego. Brzytwa to jedna rzecz, która by cię zatrzymywała, a na strzyżenie traciłbyś pieniądze, za które można zjeść, a zresztą gdzie się golić? Nie można spać w lesie i wyglądać na jakiegoś tam księcia. Więc po co tak łazić i spać po lasach? Tu zamknęło się w jego myślach błędne koło i znów był na bitwie. Myśl o czymś innym, powiedział sobie. Może by tak zawrócić i odejść? Po co pchać się do tego miasta? Nic takiego tam nie ma. Właśnie dlatego. Mam prawo sam decydować, czy w nim zostanę, czy nie. Nie pozwolę, żeby ktoś za
mnie o tym decydował. Ale ten strażnik był życzliwszy od innych. Roztropniejszy. Po co mu dogryzać? Posłuchaj go. Że ktoś do mnie się uśmiecha, wręczając mi torbę z gównem, to jeszcze nie znaczy, że muszę ją przyjąć. Kicham na to, czy on jest życzliwy. Liczy się to, co robi. Ale ty naprawdę wyglądasz, jakbyś mógł narobić kłopotów. On ma trochę racji. No to wyglądam. Już mi się to zdarzyło w piętnastu miastach. A tu będzie ostatnie. Pierd*lę to i nie dam się więcej popychać. Mógłbyś mu to wyjaśnić, nie? Trochę się wytłumaczyć. Czy zależy ci na rozróbie, do której to prowadzi? Żeby coś się zaczęło dziać, tak? Żeby mu pokazać, co potrafisz? Nie muszę się tłumaczyć jemu i nikomu. Po tym, co przeszedłem, mam już prawo się nie tłumaczyć. Przynajmniej powiedz mu o swoim odznaczeniu i wiele cię to kosztowało. Za późno. Nie da rady już powstrzymać umysłu. Ten krąg się musi zamknąć. I znów był na wojnie.





Ciąg dalszy nastąpi niedługo...
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Ciekawa koncepcja opowiadania, przypomina mi to trochę film "Rambo- pierwsza krew", tak, to jest coś w podobie, skazany za włóczęgostwo.
Znowu trochę uwspółcześniłeś z tą kawą. W tamtych czasach nie mieli bladego pojęcia co to jest kawa. Kawy nauczyli się robić pod koniec średniowiecza z ziarenek z ameryki południowej.
Opowiadanie fajne, już się domyślam dalszej części.
Nota 7+/10

NaRka i powodzenia
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Muszę się przyznać, że to miało być coś jak właśnie Rambo 1. Ale sam muszę wszystko opisywać itd. Mam nadzieję, że to was niezniechęci i będziecie dalej wiernymi czytelnikami
wink.gif
.
 

Kacperex

KacŚpioszek
Dołączył
26.10.2004
Posty
6508
Bardzo dobre opowiadanie. Podoba mi sie styl i opis sytuacji. Fajna akcjia i całkiem jak z filmu
wink.gif
Powiem że myślałem że bedzie to jakaś bzdura ale jest to bardzo fajna interpretacjia przygód naszego bohatera.
Czekam za nastepna czescia Pozdro
wink.gif
 
E

eMzi

Guest
...incoming transmission...

18052005; 1557

No... Znaj łaskę Pana... Ocenie Ci Twoje Opowiadanie
tongue.gif
.
Zacznę od błędów bo tu będzie najkrócej
smile.gif
. A więc... Nie zauważyłem jakichkolwiek błędów. No może poza tym, że w paru miejscach zapomniałeś wcisnąć Entera przy pisaniu dialogu.
Plusy: umiesz pisać
smile.gif
. To nie są jakieś dziecinne opisy z dialogami przy, których zaśnie nie jeden czytelnik. Możnaby powiedzieć, że czytając Twoje dzieło czuję się jakbym czytał powieść profesjonalnego pisarza, którą przed chwilą kupiłem w Empiku. I to wyróźnia Twoje opowiadanie od setek innych na tym Forum. Poza tym bardzo podoba mi się fragment "konfrontacji z samym sobą" Korna. Świetnie wybrnąłeś z tego i za to biję Ci brawa. Ogólnie świetne Opo i czekam na następne części. Ocena: 8+/10 (to nie jest nisko
tongue.gif
. Po prostu żeby dostać 10 musiałbyś być Sapkowskim
tongue.gif
).
Loyal to the Game.
Verin

...end of transmission...
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
4


Lares czekał na niego. Przejechał obok chłopaka i zaraz odwrócił głowę i zobaczył go malego i wyraźnego. Ale nie ruszał się. Tylko stał przy drodze, jak przedtem, spoglądając za koniem, stał i tyle, coraz mniejszy, i przyglądając się odjeżdżającemu. No co jest, chłopcze? Pomyślał Lares. No, jazda, zabieraj się stąd. A chłopak nic. Tylko stał i zmniejszał się, kiedy Lares tak na niego patrzył. A potem droga do miasta poszła między skałami i w dół i Lares już go nie widział. Ty chcesz wrócić, jak Innosa kocham! uświadomił to sobie nagle, potrząsając głową i krótko zaśmiawszy się. T naprawdę chcesz wrócić. Skręcił w prawo i podjechał nieduży kawałek wzdłuż domów, obitych szarymi deskami, potem czyjś wyżwirowany placyk. Wjechał na niego. Obrócił konia i stanął przodem do drogi, z której przed chwilą zjechał. Wygodnie usiadł i zapalił skręta. Wyraz twarzy tego chłopaka. On całkiem na serio chce wrócić. Lares nie mógł się z tym pogodzić. Z miejsca, gdzie zatrzymał konia, widział wszystko, co się dzieje na drodze. Ruch był niewielki, jak zwykle w poniedziałki po południu: chłopak nie przejdzie drugą stroną, skryty za przejeżdżającymi końmi. Więc Lares czekał. Jego droga stykała się z główną w T. Konie przelatywały w obie strony, za nimi chodnik, dalej rzeka wzdłuż gościńca i za nią stary Pałać Tańców w Rend. Skazany miesiąc temu na rozbiórkę. Lares przypomniał sobie, jak go w czasach jak był w wieku około czternastu lat, jak dorabiał tam w piątkowe i sobotnie wieczory. I gdzie ten chłopak? Może nie przyjdzie. Może sobie poszedł. Ale ten wyraz jego twarzy. Na pewno przyjdzie. Lares zaciągnął się głęboko skrętem i spojrzał na zielono-brązowe góry tłoczące się na horyzoncie. Chłopak irytował go, z tym czekaniem. Chciał już być w koszarach i napisać listo do swojej byłej żony. Odeszła trzy tygodnie temu i obiecała napisać dziś, nie później, a nie napisała. Więc nie będzie dbał o daną jej obietnicę, że nie napisze listu, tylko go napisze i koniec. Może przemyślała to sobie i zmieniła zdanie. Choć to wątpliwe. Zapalił drugiego skręta i zerknął w bok. Sąsiadki na gankach patrzą, co się dzieje. Dość tego, pomyślał. Wyprztyknął skręta, i ruszył na główną drogę rozejrzeć się, gdzie jest, do choler*, ten chłopak. Nie widać go. Jasne. Wziął i poszedł, a popatrzył tak, żebym pomyślał, że wróci. Więc pojechał w stronę koszar, napisać list, i o kilkadziesiąt metrów dalej, raptem ujrzawszy chłopaka na lewym chodniku, wspartego o barierę z siatki nad rzeką, zaskoczony, zatrzymał się nagle, że jadący z tyłu koń wpadł na niego. Mężczyzna, który walnął w jego konia, siedział oszołomiony na koniu, z dłonią na ustach. Lares zsiadł z konia, popatrzył na niego przeciągle i następnie podszedł do chłopaka wspartego o drucianą barierkę.
- Jak przeszedłeś, że cię nie widziałem?
- Czary.
- Wskakuj.
- Ani myślę.
- To pomyśl jeszcze.
Kierowca, który walnął w konia Laresa, stał już na środku drogi, patrząc na rany konia i potrząsając głową. Klienci i sprzedawcy wystawiali
- Słuchaj – rzekł Lares. – Idę zrobić porządek z tym gostkiem. Jak skończę, ty będziesz na tym koniu.
Popatrzyli na siebie. Za chwilę Lares był już przy mężczyźnie, który walnął w jego konia. Ten wciąż jeszcze głową potrząsał nad wyrządzoną szkodą.
- Zapłacisz karę.
- Kiedy ja nie miałem szansy zahamować.
- Jechałeś za blisko.
- Ale pan za szybko przyhamował.
- T nie gra roli. Jechałeś za blisko, więc nieostrożnie.
- Ale...
- Nie będę dyskutował – oznajmił Lares.- Proszę mi dać dwieście sztuk złota. – Spojrzał w kierunku, gdzie stał chłopak, a chłopaka oczywiście nie było.
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Poprzedie rozdziały były troche lepsze. Przesadziłeś z literą "i", gdy masz dwie litery "i" to przed drugiej dajesz przecinek. Opowiadanie fajne, czekamy na dalszy ciąg.

NaRka
 

Ceasar

Member
Dołączył
17.2.2005
Posty
538
Bardzo ładne i dobrze rozplanowane opowiadanko. Mógłbyś tylko poprawić tą garstkę błędów. Poza tym jest dobrze, a akcja trzyma w napięciu
biggrin.gif
. Oby dalsze rozdziały były tak samo dobre, jak te już zamieszczone. Narka i powodzenia.
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
5




Korn szedł sobie otwarcie, nigdzie nie wstępując, aby zaznaczyć, że nie próbuje się kryć. Lares mógł na tym poprzestać i dać mu spokój: a jakby nie, to znaczy, że już sam Lares będzie się napraszać o kłopot, a nie on. Szedł lewym chodnikiem, patrząc w dół na rzekę w słońcu, szeroką i bystrą. Za rzeką stał jaskrawo żółty, świeżo malowany budynek z balkonami nad wodą i napisem na szczycie: GOSPODA W REND. Korn spróbował sobie wyobrazić, co może być ciekawego w tej gospodzie wyglądającej, jakby postawiono ją w ubiegłym roku. W centrum miasta skręcił w lewo na wielki, drewniany most, sunąc ręką po gładkim, ciepłym drewnie, aż przeszedł pół jego długości. Tu przystanął, aby spojrzeć na wodę. Popołudnie było rozprażone, woda bystra i chłodna z wyglądu. Po niedługim czasie usłyszał, że ktoś podchodzi. Nie zdał sobie trudu spojrzenia, kto to.
- Wsiadaj na konia.
Korn zapatrzył się w wodę. – Popatrz, ile tych ryb – odezwał się. – Na pewno parę tysięcy. Jak się nazywa ta duża, złota? Chyba nie prawdziwa złota rybka. Za duża.
- Nie ważne – usłyszał za sobą. – Wsiadaj.
Korn dalej wpatrywał się w wodę. – To musi być nowa rasa. Nie widziałem takich.
- Ej, chłopcze, mówię do ciebie. Patrz na mnie.
Ale Korn nie spojrzał. – Dużo ryb się nałowiłem w życiu – rzekł patrząc w dół. – Kiedy byłem młody. Ale teraz już większość rzek jest odłowiona albo zatruta. Czy tutaj miasto ją zarybia? Czy dlatego w niej tyle ryb?
Rzeczywiście dlatego, pomyślał Lares. Władze miejskie zarybiały tę rzekę, odkąd pamięta. Ojciec go tu często przyprowadzał i przyglądali się, jak wyznaczeni ludzie do zarybiania robią swoje.
- Innosie, spójrz na mnie! – powiedział Lares.
Korn poczuł, że go chwyta za rękaw. Wyszarpnął się. – Ręce przy sobie – rzekł patrząc na wodę. Poczuł, że dłoń znów go chwyta i tym razem nagle się odwrócił. – Powiedziałem ci! – rzekł. – Ręce przy sobie!
Lares wzruszył ramionami. – Jak wolisz nie po dobremu, to proszę. Dla mnie może być. Odczepił kawałek liny z pasa od miecza. – Daj ręce.
Korn trzymał je zawieszone u boku.
- Ja mówię poważnie. Daj mi spokój.
Lares się roześmiał. – Poważnie? – rzekł i zaśmiał się. – Ty mówisz poważnie? Chyba nie zrozumiałeś, że ja też mówię poważnie. Prędzej czy później wsiądziesz na tego konia. Pytanie tylko, ile siły będę musiał użyć, zanim to zrobisz. – Oparł lewą dłoń na rączce od miecza i uśmiechnął się. – To nic wielkiego, wsiądź na tego konia. Może lepiej nie tracić poczucia proporcji, nie uważasz?
Przechodnie zerkali na nich ciekawie.
- Ty byś to wyciągnął – przypatrując się jago dłoni na rączce miecza. – z początku wydawało mi się, że jesteś inny. Teraz widzę, że nie, spotykałem już takich kopniętych.
- To masz jeden punkt przewagi nade mną – powiedział Lares. – Bo ja nigdy nie spotkałem czegoś takiego jak ty. – Przestał się uśmiechać i jego wielka dłoń zacisnęła się na rączce od miecza.
No i stało się, stwierdził Korn. Jeden z nich musi ustąpić, albo strażnikowi się coś stanie. Coś złego. Wpatrywał się w jego dłoń na rączce od miecza, tkwiącym na razie w pochwie, i myślał: Ty pieprzon*, głupi strażniku, zanim byś go wyciągnął, mógłbym ci ułamać obie ręce i nogi w stawach. Mógłbym ci grdykę rozkwasić na miazgę i wyrzucić twoje ścierwo do rzeki. Dopiero by się rybki pożywiły. Ale nie za to, powiedział sobie nagle, nie za to. Że tylko pomyślał, co mógłby zrobić z Laresem, to wystarczyło, aby zaspokoił swój gniew i opanował się. Dawniej by się nie potrafił tak opanować i myśląc, że teraz może, też poczuł się lepiej. Sześć miesięcy temu, kiedy wyszedł ze szpitala, nie umiał się powstrzymać. W gospodzie w Krintleki pchał się ciągle przed niego jakiś facet, żeby zobaczyć, jak brązowa kobieta zdejmuje ubranie, więc złamał mu nos. W miesiąc później, w Wirklirtrion, rozpłatał gardło Murzynowi, kiedy spał nocą w pobliskim parku w mieście nad jeziorem i ten dryblas sięgnął po sztylet. Murzyn był z kumplem, który próbował uciec i Korn gonił za nim przez cały ten park, aż wreszcie go dopadł, starającego się wskoczyć na konia. Nie, powiedział sobie, nie za to. Już uspokój się, wszystko w porządku. Z kolei on się uśmiechnął. – Dobrze – powiedział – możemy się jeszcze raz przejechać. Ale to nic nie da. Po prostu znów przyjdę do tego miasta.
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Ten rozdział zdecydowanie najlepszy. Mało błędów, których nie będę już wymieniał.
Ten Korn to taki miły twardziel, kontrast Draka, co nie??
nota 8,5/10

NaRka
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
6



Koszary mieściły się w starym budynku. I do tego czerwony, pomyślał Korn, kiedy Lares wjeżdżał na położoną z boku stajnie. Mało się go nie spytał, czy pomalowanie koszar na czerwono to był jakiś żart, ale wiedział, że skończyły się żarty i pomyślał: czy nie lepiej się jakoś ugadać, wyplątać się z tego? W ogóle nie podoba ci się to miasto. Nawet nie byłeś jego ciekaw. Gdyby cię Lares nie zgarnął, minąłbyś ją i poszedł własną drogą. Żadna różnica. Kamienne stopnie wznoszące się ku wejściu do koszar wydały mu się nowe, z pewnością nowe byłe lśniące drzwi z drewna, a w środku jasny, biały pokój zajmował całą szerokość budynku i pół jego długości, czuć było w nim piwem. Wypełniały go w szachownicę stoły i tylko dwa zajęte, przy jednym strażnik pisał list, a przy drugim inny jadł zupę. Obaj przerwali na jego widok i już wiedział, co dalej.
- A to ci żałosny widok – przemówił ten od listu.
Zawsze to samo. – Oczywiście – wpadł mu w słowo Korn. – A teraz powiesz: kto ja jestem, kobieta czy chłopak? A następnie powiesz: jeśli nie mam złota, żeby się wykąpać i ostrzyc, to możesz zorganizować dla mnie zbiórkę.
- Nie wygląd jego mi się nie podoba – rzekł Lares – tylko jęzor. Sington, masz dla mnie coś nowego? – spytał tego od zupy.
Strażnik siedział wielki i zwalisty. Miał twarz niemal dokładnie prostokątną, zadbane baczki, sięgające poniżej uszu. – Kradzież konia – powiedział.
- Kto się zajmuje?
- Ward.
- A to w porządku – rzekła Lares i zwrócił się do Korna. – Idziemy. Pora z tym skończyć.
Przez pokój i korytarzem przeszli na tył budynku. Kroki i głosy dolatywały z otwartych drzwi po obu stronach, w większości pokojów strażnicy, w innych obywatele. Korytarz lśnił białością i mocniej zajeżdżał piwem, a kończył się drewnianą drabiną pod szarą częścią sufitu, jeszcze nie pomalowaną. Po czym Lares otworzył drzwi do pokoju na samym końcu korytarza i Korn na chwilę przystanął. Czy na pewno chcesz to pociągnąć? Zadał sobie pytanie. Jeszcze nie jest za późno, żebyś spróbował to zagadać i wykręcić się z tego. Z czego? Nie zrobiłem nic złego.
- No jazda, właź – ponaglił go Lares. – No to właśnie sobie zapracowałeś.
Że nie wszedł od razu w błąd. Zatrzymanie się u drzwi wyglądało, jakby się przestraszył, a tego nie chciał. Teraz jeśli wejdzie, gdy mu Lares rozkaże wejść, to jakby go posłuchał, a tego też nie chciał. Wszedł, zanim Lares miał powtórzyć rozkaz. Sufit omal nie przygniótł mu głowy, aż poczuł mu się tak ciasno, że byłby się schylił, ale powstrzymał się. Dywan na podłodze był zielony i wydeptany, jak trawa przystrzyżona za blisko ziemi. Z lewej za stołem widniał na ścianie łuk. Skupił się na nim i przypomniał go sobie z treningu Paladynów. Jeden z najlepszych łuków, jaki istnieje, zdolny przebić stal 5-calową albo powalić orka, ale tak strasznie nieporęczny, że on sam nigdy go nie lubił używać.
- Siadaj na tej ławce, synu – rzekł Lares.
Ławka stała pod ścianą z prawej. Oparł o nią śpiwór i usiadł, trzymając się nadzwyczaj sztywno i prosto.
- Teraz, chłopcze, to wszystko już nie do śmiechu. Pytam cię o imię.
- Wołają też na mnie chłopcze. Możesz do mnie i tak mówić, jak zechcesz.
- Mogę – odpowiedział Lares. – i będę. Doszliśmy do tego, że jestem gotów mówić na ciebie w każdy pieprzon* sposób, w jaki tylko mi się spodoba.
Chłopak irytował go nie do wytrzymania. Byle pozbyć się go jak najprędzej, żeby napisać list! Jest około czwartej. Chłopak nie chce podać imienia: a jedyny powód, kiedy ludzie nie chcą podawać imienia, to że coś przeskrobali. Może to być coś poważniejszego niż to, że po prostu chłopak się stawia. Dobrze, nie ma pośpiechu, on to zbada. Przysiadł na rogu stołu, naprzeciw chłopaka siedzącego na ławce, i spokojnie zapalił skręta.
- Zapalisz? – spytał.
- Nie palę.
Lares skinął głową i zaciągnął się z wolna. – Spróbujemy jeszcze raz. Jak się nazywasz?
- Nie twoja sprawa.
Mój ty Innosie, pomyślał Lares. Wbrew samemu sobie odepchnął się od stołu i zrobił ku niemu parę kroków. Tylko powoli, nakazał sobie. Łagodnie. – Chyba tego nie powiedziałeś. Niemożliwe, żebym to usłyszał.
- Słyszałeś mnie dobrze. Jak się nazywam, to moja sprawa. Nie podałeś mi powodu, żeby i twoja.
- Mówisz do szefa strażników.
- To nie powód.
- To najlepszy powód na świecie – odparł i poczekał, aż gorąco mu odpłynie z twarzy. – Nie ze mną te numery. Podaj swoje imię.
Tym razem chłopak nawet nie pofatygował się, żeby na niego spojrzeć. Odwrócony do wiszącego łuku, wskazał na medal ponad szeregiem odznaczeń myśliwskich.
– Paladyński order odwagi. Musiałeś im zadać bobu w Okrindzie, co?
Było to drugie z rzędu najwyższe odznaczenie, jakie mógł dostać. Dla dowódcy Laresa. Za wyróżniające się i mężne dowodzenie pod atakiem przeważających sił wroga, stwierdzono w rozkazie. Miał wówczas dwadzieścia lat i nie pozwoli, żeby z tego pokpiwał jakiś pętak, chyba niewiele starszy.
- Wstać. Mam dosyć powtarzania ci wszystkiego dwa razy. Wstań i wywróć kieszenie.
Chłopak wzruszył ramionami i nie śpiesząc się wstał. Wyciągnął jedną kieszeń kurtki, potem drugą, wtedy pokazało się kilka złotych monet i zapałki(nie wiem czy wtedy one były, ale...).
- Co tu robią zapałki? – rzekł Lares. – Mówiłeś, że nie palisz.
- Rozpalam ogień i gotuję sobie jedzenie.
- Przecież nie masz roboty ani pieniędzy. Skąd bierzesz jedzenie do gotowania?
- Co mam ci powiedzieć? Że kradnę?
Lares spojrzał na jego śpiwór, oparty z boku o ławkę. Rozwiązał go i rzucił rozwijając na podłogę. W środku była czysta koszula. Kiedy zaczął obmacywać koszulę. Po chwili puścił ją i głośno krzyknął. – Sington, widziałeś tego chłopaka, jak go przyprowadziłem. Wyślij rysopis strażnikom z innych miast. Napisz, że zależy mi na identyfikacji najprędzej, jak tylko mogą. Przy okazji sprawdź, czy nie pasuje do jakiegoś rysopisu w naszych koszarach. Nie ma pracy ani złota, mimo to wygląda na nieźle odżywionego. Chciałbym się dowiedzieć, jakim sposobem.
- Więc idziesz na całość – powiedział chłopak.
- Mylisz się. Nie ja tu idę na całość.
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
Opłaca się ją ciągnąć. Pisz dalej.
No normalnie czysty Rambo i Wietnam.
Lares to ten szeryf, ale chyba on przeżyje, nie? I może się pogodzą.
Dokończ te opowiadanie, jak o Draku.

NaRka
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
7


Byli w pokoju u sędziego. Mężczyzna za stolikiem był opatulony w za dużą niebieską bluzkę. Tabliczka na drzwiach informowała, że nazywa się Dobzyn. Żuł tytoń, ale tylko spojrzał na wchodzącego Korna i przestał żuć.
- A niech mnie – powiedział i odepchnął swe skrzypiące krzesło od biurka. – Jak wysłałeś do mnie list, Lares, trzeba mi było powiedzieć, że kuglarze przyjechali do miasta.
Nigdy się nie obeszło bez tych uwag. Nigdy. Sprawa się coraz bardziej wymyka spod kontroli; wiedział, że lepiej byłoby czym prędzej ustąpić, że mogą narobić mu wiele kłopotów, jeśli nie ustąpi. Ale znowu mu wciskają to gówno, nie darują sobie, a on, Innosie, nie będzie tego przełykał.
- Posłuchaj, synu – mówił Dobzyn. – Naprawdę muszę cię o coś zapytać. – Twarz miał bardzo okrągłą. Mówiąc przesuwał w ustach prymkę na jedną stronę i ten policzek mu się wydymał. – Patrzę, jak te młodziaki demonstrują, awanturują się i różne takie, i zawsze...
- Ja nie demonstruję.
- Nęka mnie to pytanie, chciałbym wiedzieć, czy kark od tych włosów nie swędzi?
Zawsze to samo pytanie.
- Tylko z początku.
Dobzyn podrapał się w brew i przemyślał sobie tą odpowiedź. – No tak, sądzę, że można się przyzwyczaić prawie do wszystkiego, jak człowiek się uprze. A broda? Nie swędzi w takim upale?
- Czasami.
- Wobec tego co cię napadło, żeby ją zapuszczać?
- Mam na twarzy wysypkę i nie powinienem się golić.
- Inaczej mówiąc – odezwał się u drzwi Lares – że tyłek mnie boli, więc go nie podcieram.
- Chwileczkę, Lares. Może on mówi prawdę.
- Nie mówię – wyrwał się Korn.
- Więc po co to mówisz?
- Bo mam dość ludzi wypytujących mnie, dlaczego zapuszczam brodę.
- A dlaczego ją zapuszczasz?
- Bo mam na twarzy wysypkę i nie powinienem się golić.
Dobzyn wyglądał, jakby ktoś mu dał w gębę. – No, no – przemówił z cicha, przeciągając wyrazy. – Chyba sam się nadziałem. Co, Lares? Śmiesznie dałem się złapać. – Próbował zachichotać. – Ale mnie złapał. Sak się o to prosiłem. No tak. – Znów pożuł tytoń. – Więc o co jest oskarżony, Lares?
- Z dwóch paragrafów. Włóczęgostwo i stawianie oporu przy aresztowaniu. Ale to na razie, żeby potrzymać go, aż sprawdzimy, czy nie jest poszukiwany. Ja przypuszczam, że popełnił gdzieś kradzież.
- Najpierw zajmiemy się włóczęgostwem. Przyznajesz się, synu?
Korn zaprzeczył.
- Czy pracujesz gdzieś? Masz ponad trzydzieści sztuk złota?
Korn znów zaprzeczył.
- Więc, nie ma rady, synu. Jesteś włóczęgą. Będzie cię to kosztowało pięć dni aresztu, albo pięćdziesiąt sztuk złota grzywny. Co wolisz?
- Przecież powiedziałem, że nie mam nawet trzydziestu sztuk złota, to skąd, u diabła, wezmę pięćdziesiąt?
- Tu jest sąd – rzekł Dobzyn, pochylając się raptem do przodu. – Nie będę w sądzie tolerował nieprzyzwoitego języka. Jeszcze jedna odzywka i skaże cię za obrazę sądu. – Po dłuższej chwili znów się oparł i zaczął żuć, zastanawiając się. – I tak będę zmuszony, jak sądzę, wziąć pod uwagę twoje zachowanie się, wydając wyrok. Choćby to stawianie oporu.
- Jestem niewinny.
- Nie pytałem cię o to. Zaczekaj, aż spytam. Więc jak to było ze stawianiem oporu, Lares?
- Zatrzymałem go kiedy chciał, aby go podwieźć, a ja nawet mu pomogłem, podwożąc za miasto. Uznałem, że będzie lepiej dla wszystkich, jeśli pójdzie sobie dalej i tyle. – Lares oparł się biodrem o skrzypiącą barierkę, oddzielającą sąd od poczekalni przy drzwiach. – Ale on wrócił.
- Miałem do tego prawo.
- Więc po raz drugi go wywiozłem z miasta i znowu wrócił, a jak mu kazałem wsiąść na konia, odmówił. Ustąpił dopiero, gdy mu zagroziłem użyciem siły.
- Wydaje ci się, że wsiadłem, bo zląkłem się ciebie?
- Nie chce podać imienia.
- A dlaczego miałbym to robić?
- Słuchajcie, ja nie będę tu siedział do rana i patrzył, jak wy się wykłócacie. – oznajmił Dobzyn. – Żona mi się rozchorowała i miałem być w domu o piątej, żeby dzieciom przygotować obiad. Już się spóźniłem. Trzydzieści dni aresztu albo dwieście sztuk złota grzywny. Co wolisz, synu?
- Dwieście? Jak Innosa kocham, przecież powiedziałem ci, że nie mam nawet trzydziestu.
- Wobec tego trzydzieści pięć dni aresztu – rzekł Dobzyn i dźwignął się z krzesła, rozpinając bluzę. – Już miałem ci anulować pięć dni za włóczęgostwo, ale twoje zachowanie się jest nie do przyjęcia. Muszę iść. Zrobiło się późno.
- Hej, Dobzyn – rzekł, zatrzymując go w przejściu Korn. – W dalszym ciągu czekam na pytanie, czy jestem winien stawiania oporu przy aresztowaniu.
 

shooX

Ciasteczkowy Potwór
Weteran
Dołączył
3.2.2005
Posty
1515
Witam!
Chciałem coś powiedzieć o opowiadaniu !! jest bardzo fajne i musiałeś nieźle się namęczyć,są małe błedy ale prawie każdy je robi tym się nie przejmuj
biggrin.gif
liczy się to że napisałeś bardzo wyczerpujące opowiadanie, jak był bym nauczycielem od polskiego masz na koniec roku 6
wink.gif
ok ale teraz już na serio. Bardzo fajna kompozycja miło się je czyta i jest przejżyste, fajne dialogi.

Ocena moja 9++/10

Jak napiszesz jeszcze pare części to dam 11/10
biggrin.gif
 
Do góry Bottom