Postanowiłem raz na zawsze zerwać z opowieściami humorystycznymi, pisząc od tej pory poważne powieści fantastyczne. Jednak ten oto tekst traktujcie jako moje pożegnanie...
MASMIX: Wojna Clona
Clone siedział przed kompem i grał w Gothica. Nagle do drzwi rozległo się pukanie. Clone je otworzył i zobaczył przed sobą grubego pingwina w okularach, Morpheusa.
Morpheus: Masz to?
Clone: Mam.
Morpheus: Nikt się nie zorientował?
Clone: Nikt.
Morpheus: Bardzo dobrze, teraz daj płytkę.
Clone wręczył Morpheusowi płytkę z nabazgranym podpisem "Niegrzeczne Szwedki.com". Nagle się obudził. Na zegarku była 3.25 w nocy.
Clone: O cholera, spóźnię się! Do pracy mam 10 minut piechotą i na 10.30, ale wiem, że się spóźnię.
Pośpiesznie zaczął gotować śniadanie.
Była 11.30, kiedy Clone zdyszany przybiegł do pracy. Nad nim stał jego szef.
Szef: Aaaa... znowu się spóźniłeś, Anderson!
Clone: Bardzo przepraszam, znowu zaspałem. Obecuję, że był to ostatni raz.
Szef: Obiecujesz mi to już 50 lat, z pokolenia na pokolenie, dokładnie to samo. Ale ok, uwierzę ci.
Clone widział jeszcze plecy odchodzącego szefa, kiedy przyszedł listonosz i rzucił mu na biurko kopertę z arabskim adresem. Clone otworzył ją i na biurko wysypało się mnóstwo mąki.
Listonosz: Eeee... sorry, nie ta paczka. Ta jest do ciebie.
Clone dostał kolejną paczkę, z której wypadła stara Nokia. Zadzwoniła.
Clone: Mógłbyś się przynajmniej postarać o nowszą komórkę?
Morpheus: Zamknij ryj, idą po ciebie!
Clone: O cholera, co teraz zrobimy?! Wiem! Wyskoczę przez okno i złapie mnie Supermen!
Morpheus: Jak chcesz, to twój tyłek. Ja jednak radziłbym ci przeskoczyć do boxu obok, jest pusty.
Clone: Na pewno?
Morpheus: Tak.
Clone: To chyba zbyt ryzykowne...
Morpheus: Nie ma tam nikogo, jeśli nie liczyć dwóch panienek...
Clone ochoczo przeskoczył do następnego boxu.
Clone: Gdzie one?
Morpheus: Żartowałem. Idź teraz po rusztowaniach aż do góry.
Clone: Ale tu nie ma żadnego okna...
Morpheus: Cholera, masz rację. No nic, ja lecę po czipsy.
Do boxu weszło dwóch Agentów. Zabrali Clona do kibla (nie, nie o to chodzi!). Było ich dwóch, BoRyS i Baton.
BoRyS: Witam panie Pamela.
Clone: Chyba coś ci się pomyliło...
BoRyS: Aaa, sorry. Chciałem powiedzieć, witam, panie Anderson. Jest pan trudny do złapania, wręcz nieuchwytny. Ale my wiemy o pańskiej podwójnej naturze. Za dnia jest pan zwykłym panem Andersonem, całymi dniami oglądającym pornole. Ale w nocy staje się pan Clonem, tańczącym na rurze w klubie dla gejów. Rozumiem pana, sam lubię chodzić do klubu dla gejów, wielokrotnie pana tam widziałem. Niestety, czas skończyć z tym procederem. Kontaktuje się pan z Morpheusem, wielce niebezpiecznym gwałcicielem. Zabieramy pana z tąd.
Clone: Chyba mam prawo do jednego telefonu?
BoRyS: Jak zamierza pan rozmawiać, skoro nie może pan mówić?
Clone: To jak teraz rozmawiam z wami?
BoRyS: Cholera, zapomniałem. Baton, zaklej mu usta.
BoRyS: A teraz, ma pan do wyboru. Albo pan z nami współpracuje i wyda teraz wszystkich ludzi biorących w tym udział, albo my się panem zajmiemy. Nic pan nie mówi? Szkoda. Baton, zajmij się nim.
Baton zrzucił Clona na podłogę, rozpiął mu koszulę i pochylił się nad nim.
BoRyS: Tylko bez świństw, proszę.
Baton wstał i zapiął rozporek. Wyjął z kieszeni małą próbówkę, a to, co z niej wyszło, Clone uważał za najgorszy koszmar...
BEEP, BEEP, BEEP, BEEP, BEEP!
Dzwoniący budzik wyrwał Clona ze snu. To tylko zły koszmar, powtarzał. Tak naprawdę to nie mam żony i nie byłem na obiedzie u teściowej...
DRRRRYŃ!
Zadzwonił telefon. Clone zdziwiony, że jeszcze nie odłączyli mu go za miliardowe rachunki z tepeesy, spowodowane ściąganiem dwunastogigowego pliku Britney "Nadal jestem dziewicą!" Spears. Odebrał.
Morpheus: Mówię szybko, pośpieszmy się...
Clone: Śledzą nas?
Morpheus: Nie, mam ostatni kredyt w karcie telefonicznej. Spotkajmy się zaraz pod Biedronką.
Odłożył słuchawkę. Clone wstał i wyszedł.
Pod Biedronką gruby pingwin zabrał go do samochodu. W samochodzie czekała już Trinity (sorry, ale, jak mi wiadomo, na forum są śladowe ilości płci pięknej...).
Morpheus: Masz w sobie pluskwę. Musimy ją jak najszybciej z ciebie wyciągnąć.
Trinity bez słowa pochyliła się nad Clonem, rozpięła mu koszulę i wyssała mu z pępka trójkołowy rowerek, krowę, Elwisa Presleya i małą mątwę.
Clone: Aaaa... to wiele tłumaczy.
Trinity: Tak, Clone. To nie był sen, Agneci chcieli się tobą posłużyć do własnych celów.
Clone: O BOŻE! TO NIE BYŁ SEN????
Trinity: Nie.
Clone: Szkoda.
Trinity: Przykro mi.
Clone: Mnie też.
(...)- zmuszony byłem skrócić tą opowieść i pozostawić tylko początek i zakończenie, Bowiem nie mam aż takiego samozaparcia, aby pisać następne kilkanaście stron txtów.
Clone stał na dachu budynku. Zabrzęczała mu w kieszeni najnowsza Nokia. Naprzeciw stał Agent.
-Uciekaj! To jeden z Adminów!
-Jakoś sobie poradzę.
-Jak chcesz. To ja lecę po popcorn.
Admin wziął przed siebie pistolet i wystrzelił. Czas zwolinił. Clone wychylił się do tyłu, pozwalając, aby wolno lecące kule przeleciały nad nim. Po chwili się wywalił.
CDN. (?)
PS. Muszę się przyznać, że nie pamiętam do końca fabuły pierwszego Matrixa, więc są pewne niezgodności.
MASMIX: Wojna Clona
Clone siedział przed kompem i grał w Gothica. Nagle do drzwi rozległo się pukanie. Clone je otworzył i zobaczył przed sobą grubego pingwina w okularach, Morpheusa.
Morpheus: Masz to?
Clone: Mam.
Morpheus: Nikt się nie zorientował?
Clone: Nikt.
Morpheus: Bardzo dobrze, teraz daj płytkę.
Clone wręczył Morpheusowi płytkę z nabazgranym podpisem "Niegrzeczne Szwedki.com". Nagle się obudził. Na zegarku była 3.25 w nocy.
Clone: O cholera, spóźnię się! Do pracy mam 10 minut piechotą i na 10.30, ale wiem, że się spóźnię.
Pośpiesznie zaczął gotować śniadanie.
Była 11.30, kiedy Clone zdyszany przybiegł do pracy. Nad nim stał jego szef.
Szef: Aaaa... znowu się spóźniłeś, Anderson!
Clone: Bardzo przepraszam, znowu zaspałem. Obecuję, że był to ostatni raz.
Szef: Obiecujesz mi to już 50 lat, z pokolenia na pokolenie, dokładnie to samo. Ale ok, uwierzę ci.
Clone widział jeszcze plecy odchodzącego szefa, kiedy przyszedł listonosz i rzucił mu na biurko kopertę z arabskim adresem. Clone otworzył ją i na biurko wysypało się mnóstwo mąki.
Listonosz: Eeee... sorry, nie ta paczka. Ta jest do ciebie.
Clone dostał kolejną paczkę, z której wypadła stara Nokia. Zadzwoniła.
Clone: Mógłbyś się przynajmniej postarać o nowszą komórkę?
Morpheus: Zamknij ryj, idą po ciebie!
Clone: O cholera, co teraz zrobimy?! Wiem! Wyskoczę przez okno i złapie mnie Supermen!
Morpheus: Jak chcesz, to twój tyłek. Ja jednak radziłbym ci przeskoczyć do boxu obok, jest pusty.
Clone: Na pewno?
Morpheus: Tak.
Clone: To chyba zbyt ryzykowne...
Morpheus: Nie ma tam nikogo, jeśli nie liczyć dwóch panienek...
Clone ochoczo przeskoczył do następnego boxu.
Clone: Gdzie one?
Morpheus: Żartowałem. Idź teraz po rusztowaniach aż do góry.
Clone: Ale tu nie ma żadnego okna...
Morpheus: Cholera, masz rację. No nic, ja lecę po czipsy.
Do boxu weszło dwóch Agentów. Zabrali Clona do kibla (nie, nie o to chodzi!). Było ich dwóch, BoRyS i Baton.
BoRyS: Witam panie Pamela.
Clone: Chyba coś ci się pomyliło...
BoRyS: Aaa, sorry. Chciałem powiedzieć, witam, panie Anderson. Jest pan trudny do złapania, wręcz nieuchwytny. Ale my wiemy o pańskiej podwójnej naturze. Za dnia jest pan zwykłym panem Andersonem, całymi dniami oglądającym pornole. Ale w nocy staje się pan Clonem, tańczącym na rurze w klubie dla gejów. Rozumiem pana, sam lubię chodzić do klubu dla gejów, wielokrotnie pana tam widziałem. Niestety, czas skończyć z tym procederem. Kontaktuje się pan z Morpheusem, wielce niebezpiecznym gwałcicielem. Zabieramy pana z tąd.
Clone: Chyba mam prawo do jednego telefonu?
BoRyS: Jak zamierza pan rozmawiać, skoro nie może pan mówić?
Clone: To jak teraz rozmawiam z wami?
BoRyS: Cholera, zapomniałem. Baton, zaklej mu usta.
BoRyS: A teraz, ma pan do wyboru. Albo pan z nami współpracuje i wyda teraz wszystkich ludzi biorących w tym udział, albo my się panem zajmiemy. Nic pan nie mówi? Szkoda. Baton, zajmij się nim.
Baton zrzucił Clona na podłogę, rozpiął mu koszulę i pochylił się nad nim.
BoRyS: Tylko bez świństw, proszę.
Baton wstał i zapiął rozporek. Wyjął z kieszeni małą próbówkę, a to, co z niej wyszło, Clone uważał za najgorszy koszmar...
BEEP, BEEP, BEEP, BEEP, BEEP!
Dzwoniący budzik wyrwał Clona ze snu. To tylko zły koszmar, powtarzał. Tak naprawdę to nie mam żony i nie byłem na obiedzie u teściowej...
DRRRRYŃ!
Zadzwonił telefon. Clone zdziwiony, że jeszcze nie odłączyli mu go za miliardowe rachunki z tepeesy, spowodowane ściąganiem dwunastogigowego pliku Britney "Nadal jestem dziewicą!" Spears. Odebrał.
Morpheus: Mówię szybko, pośpieszmy się...
Clone: Śledzą nas?
Morpheus: Nie, mam ostatni kredyt w karcie telefonicznej. Spotkajmy się zaraz pod Biedronką.
Odłożył słuchawkę. Clone wstał i wyszedł.
Pod Biedronką gruby pingwin zabrał go do samochodu. W samochodzie czekała już Trinity (sorry, ale, jak mi wiadomo, na forum są śladowe ilości płci pięknej...).
Morpheus: Masz w sobie pluskwę. Musimy ją jak najszybciej z ciebie wyciągnąć.
Trinity bez słowa pochyliła się nad Clonem, rozpięła mu koszulę i wyssała mu z pępka trójkołowy rowerek, krowę, Elwisa Presleya i małą mątwę.
Clone: Aaaa... to wiele tłumaczy.
Trinity: Tak, Clone. To nie był sen, Agneci chcieli się tobą posłużyć do własnych celów.
Clone: O BOŻE! TO NIE BYŁ SEN????
Trinity: Nie.
Clone: Szkoda.
Trinity: Przykro mi.
Clone: Mnie też.
(...)- zmuszony byłem skrócić tą opowieść i pozostawić tylko początek i zakończenie, Bowiem nie mam aż takiego samozaparcia, aby pisać następne kilkanaście stron txtów.
Clone stał na dachu budynku. Zabrzęczała mu w kieszeni najnowsza Nokia. Naprzeciw stał Agent.
-Uciekaj! To jeden z Adminów!
-Jakoś sobie poradzę.
-Jak chcesz. To ja lecę po popcorn.
Admin wziął przed siebie pistolet i wystrzelił. Czas zwolinił. Clone wychylił się do tyłu, pozwalając, aby wolno lecące kule przeleciały nad nim. Po chwili się wywalił.
CDN. (?)
PS. Muszę się przyznać, że nie pamiętam do końca fabuły pierwszego Matrixa, więc są pewne niezgodności.