Akt I
Do karczmy wszedł Drisst, był średniego wzrostu, miał srebrne długie włosy, które opadały mu luźno na ramiona. Bez wątpienia Drisst był wojownikiem, dwa miecze jednoręczne u swojego prawego i lewego boku sterczały mu do tyłu spod długiego płaszcza.
Usiadł przy stoliku na lewo od wejścia pogrążając się w rozmowie z mężczyzną raczej starszym z siwą brodą i krótko przyciętymi włosami. Bar w którym znajdowali się, był bardzo duży, obsługiwało go dwóch starszych mężczyzn uśmiechających się za lady. Bar miał parter w którym teraz siedzieli i jedno piętro na którym znajdowały się pokoje do wynajęcia. W jednym takim pokoju mieszkał właśnie on. Który wracał z małego spaceru.
Wracając do Drisst’a, był on czasami płatnym zabójcą, kiedy brakowało mu pieniędzy na chleb zabijał na życzenie. Ten właśnie mężczyzna rozmawiający z Drisst’em był jego chlebodawcą.
- 500 sztuk złota!
- 700 i ma pan jak w banku inaczej sam pan sobie radź.
- No dobra tylko zrób to o północy szybko i bez krzyku. Tak jak się umawialiśmy koło tego opuszczonego budynku, ściągnę ich tam a ty zrób swoje.
- O północy tylko na pewno, Umowa stoi????
- Stoi!!!
Uścisnęli sobie ręce mężczyzna już chciał wychodzić ale Drisst go zatrzymał i zapytał.
- Jak ty masz w ogóle na imię???
- Jack.
- Acha to do zobaczenia Jack. Kiedy dostane zapłatę???
- Na miejscu.
Powiedział to i wyszedł. Drisst udał się do swojego mieszkania kiedy przechodził koło lady sprzedawca zatrzymał go.
- Zalegasz z czynszem kiedy dostane zapłatę, 50 sztuk za tydzień pobytu pamiętasz?????
- Pamiętam, pamiętam dostaniesz ją jutro rano nie bój się nie.
Wszedł na górę i otworzył drzwi do swojego pokoju od razu rzucił się w oczy bałagan wręcz burdel. Drisst otworzył swój kufer i policzył złoto było tam marne 16 sztuk, dobrze że miał jakąś robotę bo inaczej musiał by zacząć kraść a tego nie lubił najbardziej, ale w tych trudnych czasach nawet kradzież Drisst’owi wychodziła nadzwyczaj dobrze. Co tu dużo mówić kradnij, zabijaj ale przeżyj. Wstał od kufra zamknął go, wyszedł z pokoju i zszedł do baru coś zjeść. Podszedł do barmana i poprosił dużą porcje mięsa, ziemniaki i piwo.
- Ile będzie razem???- zapytał Drisst.
- 9 sztuk.
- A z małym piwem???
- 8 sztuk, to z małym czy z dużym podać???
- Z małym poproszę.
- Pieniążków brak co???? A za czynsz to zapłaci pan????
- Mówiłem już że zapłacę i nie wtrącaj się czy mam, czy nie mam złota swoje dostaniesz.
Drisst był trochę wkurzony ale barman miał racje za dużo to złota nie miał. Wziął małe piwo bo musiał zjeść jeszcze kolacje dzisiaj ma robotę więc musi sobie pojeść.
Wziął swój obiad i usiadł przy stoliku koło okna. Przez okno padały promienie słońca w taki ładny dzień i musiał kogoś zabić pomyślał Drisst. W tej chwili dopiero się skapną że nie zapytał Jacka czy tego kogo musi zabić jest uzbrojony. Zjadł obiad dopił do końca piwo i poszedł na górę położyć się. Zdjął ubranie tylko dotkną łóżka i zasną.
Obudził się wieczorem słońce w oknie powoli zachodziło. Jeszcze raz zjadł i wrócił się przygotować. Wziął łuk, kołczan, miecze i wyszedł z karczmy.
W Hodorinie panował zawsze spokój małe uliczki, niedużo ludzi dawało dobre warunki do życia w małym miasteczku. Drisst poszedł w dość ponurą dzielnicę ale tam miał wykonać swoje zadanie. Przechodził właśnie koło domu do którego wchodziła rodzinka z małym dzieckiem. Drisst też myślał o ożenieniu się z jakąś bogatą dziewczyną ale żadna nie odwzajemniała jego poglądów.
Nagle zza jakiegoś płotku wyskoczył Jack był lekko przestraszony ale starał się to opanowywać.
- Witaj
- No cześć
- Dobra a więc tak tam stoją…
- Zaraz STOJĄ czy ja się przesłyszałem miał być tylko jeden.
- No tak ale nie chciał wyjść sam z domu tak późno bez ochrony.
- Dobra no to podwajamy stawkę.
- Ok. zrób swoje ja poczekam. Stoją tam gdzie ci mówiłem.
I odszedł pozostawiając Drisst’a samego.
Więc poszedł w te miejsce gdzie mu wskazał Jack. I rzeczywiście stało dwóch mężczyzn jeden bez żadnego oręża ani zbroi, drugi był jego ochroną miał miecz u boku i zbroje płytową na sobie. Było tak ciemno że nikt poza nimi nie mógł zobaczyć co się dzieje na ulicy ani zobaczyć jak wyglądają.
Drisst ściągną łuk z ramienia, wyciągną strzałę, napiął cięciwo, wycelował w mężczyznę bez zbroi. Był odwrócony do niego tyłem więc mógł spokojnie wymierzyć, świsnęło i mężczyzna leżał na ziemi krwawiąc. Ochroniarz momentalnie odwrócił się w stronę strzelca i ruszył w jego kierunku wyciągając dwuręczny miecz. Drisst wyją dwa miecze tak szybko że na twarzy mężczyzny było widać lekki strach czy rzeczywiście zaatakować. Klingi mieczy napotkały opór zaczęła się walka. Drisst zaatakował pierwszy najpierw z pół obrotu podwójnym cięciem a później z podwójnym pchnięciem nic to nie dało mężczyzna w przeciwieństwie do swoich rozmiarów był nade wszystko bardzo szybki i z łatwością parował ataki Drisst’a. Tym razem zaatakował mężczyzna, z ogromną siłą napierał na niego który miał pewne trudności. Jeden taki atak na nie szczęście Drisst’a doszedł do ciała raniąc go w okolicach barku. Wkurzony przejął kontrole nad walką. Pół obrót cięcie sparował!!! Cięcie, cięcie, unik, pchnięcie sparował!!!!
- K**** wychodzę z wprawy- krzykną Drisst.
I znów role odwróciły się mężczyzna przejął inicjatywę. Uderzył w ramie od góry, Drisst odskoczył w bok i poturlał się pchając w brzuch mężczyzna kopną miecz a ten odleciał, ale został przecież drugi, szybkie cięcie i mężczyzna leżał prawie bez głowy. Drisst schował dwa miecze i ruszył w stronę pierwszego z nadzieją że coś znajdzie i tak było, do pasa przypięty miał mały woreczek, zerwał go i schował do kieszeni.
- O widzę że już jesteś- powiedział Drisst do Jacka który zjawił się przed chwilą.
- No jestem. Na pewno nie żyją????
- Na pewno. A teraz moja zapłata.
- Hola, hola nie tak szybko najpierw sakiewka którą wziąłeś temu gościowi.
- A niby czemu miałbym ci ją dać, na czym ci tak bardzo zależy.
Mówiąc to wyją sakiewkę i wysypał zawartość na rękę. Na dłoń Drisst’a wypadła mała figurka smoka. Wyglądała dość dziwnie była cała zielona i miała żółte oczy.
- Dobra dam ci ją za 700 sztuk złota.
- Masz.
Dał trzy sakiewki Drisst’owi po 700 szt. Ale czemu dał mu aż 700 za tak małą rzecz. To pytanie dręczyło Drisst’a przez drogę powrotną i resztę dnia. Zasypiając wiedział co będzie robił jutro odwiedzi starego przyjaciela czarodzieja.
Ciąg dalszy nastąpi…………
Do karczmy wszedł Drisst, był średniego wzrostu, miał srebrne długie włosy, które opadały mu luźno na ramiona. Bez wątpienia Drisst był wojownikiem, dwa miecze jednoręczne u swojego prawego i lewego boku sterczały mu do tyłu spod długiego płaszcza.
Usiadł przy stoliku na lewo od wejścia pogrążając się w rozmowie z mężczyzną raczej starszym z siwą brodą i krótko przyciętymi włosami. Bar w którym znajdowali się, był bardzo duży, obsługiwało go dwóch starszych mężczyzn uśmiechających się za lady. Bar miał parter w którym teraz siedzieli i jedno piętro na którym znajdowały się pokoje do wynajęcia. W jednym takim pokoju mieszkał właśnie on. Który wracał z małego spaceru.
Wracając do Drisst’a, był on czasami płatnym zabójcą, kiedy brakowało mu pieniędzy na chleb zabijał na życzenie. Ten właśnie mężczyzna rozmawiający z Drisst’em był jego chlebodawcą.
- 500 sztuk złota!
- 700 i ma pan jak w banku inaczej sam pan sobie radź.
- No dobra tylko zrób to o północy szybko i bez krzyku. Tak jak się umawialiśmy koło tego opuszczonego budynku, ściągnę ich tam a ty zrób swoje.
- O północy tylko na pewno, Umowa stoi????
- Stoi!!!
Uścisnęli sobie ręce mężczyzna już chciał wychodzić ale Drisst go zatrzymał i zapytał.
- Jak ty masz w ogóle na imię???
- Jack.
- Acha to do zobaczenia Jack. Kiedy dostane zapłatę???
- Na miejscu.
Powiedział to i wyszedł. Drisst udał się do swojego mieszkania kiedy przechodził koło lady sprzedawca zatrzymał go.
- Zalegasz z czynszem kiedy dostane zapłatę, 50 sztuk za tydzień pobytu pamiętasz?????
- Pamiętam, pamiętam dostaniesz ją jutro rano nie bój się nie.
Wszedł na górę i otworzył drzwi do swojego pokoju od razu rzucił się w oczy bałagan wręcz burdel. Drisst otworzył swój kufer i policzył złoto było tam marne 16 sztuk, dobrze że miał jakąś robotę bo inaczej musiał by zacząć kraść a tego nie lubił najbardziej, ale w tych trudnych czasach nawet kradzież Drisst’owi wychodziła nadzwyczaj dobrze. Co tu dużo mówić kradnij, zabijaj ale przeżyj. Wstał od kufra zamknął go, wyszedł z pokoju i zszedł do baru coś zjeść. Podszedł do barmana i poprosił dużą porcje mięsa, ziemniaki i piwo.
- Ile będzie razem???- zapytał Drisst.
- 9 sztuk.
- A z małym piwem???
- 8 sztuk, to z małym czy z dużym podać???
- Z małym poproszę.
- Pieniążków brak co???? A za czynsz to zapłaci pan????
- Mówiłem już że zapłacę i nie wtrącaj się czy mam, czy nie mam złota swoje dostaniesz.
Drisst był trochę wkurzony ale barman miał racje za dużo to złota nie miał. Wziął małe piwo bo musiał zjeść jeszcze kolacje dzisiaj ma robotę więc musi sobie pojeść.
Wziął swój obiad i usiadł przy stoliku koło okna. Przez okno padały promienie słońca w taki ładny dzień i musiał kogoś zabić pomyślał Drisst. W tej chwili dopiero się skapną że nie zapytał Jacka czy tego kogo musi zabić jest uzbrojony. Zjadł obiad dopił do końca piwo i poszedł na górę położyć się. Zdjął ubranie tylko dotkną łóżka i zasną.
Obudził się wieczorem słońce w oknie powoli zachodziło. Jeszcze raz zjadł i wrócił się przygotować. Wziął łuk, kołczan, miecze i wyszedł z karczmy.
W Hodorinie panował zawsze spokój małe uliczki, niedużo ludzi dawało dobre warunki do życia w małym miasteczku. Drisst poszedł w dość ponurą dzielnicę ale tam miał wykonać swoje zadanie. Przechodził właśnie koło domu do którego wchodziła rodzinka z małym dzieckiem. Drisst też myślał o ożenieniu się z jakąś bogatą dziewczyną ale żadna nie odwzajemniała jego poglądów.
Nagle zza jakiegoś płotku wyskoczył Jack był lekko przestraszony ale starał się to opanowywać.
- Witaj
- No cześć
- Dobra a więc tak tam stoją…
- Zaraz STOJĄ czy ja się przesłyszałem miał być tylko jeden.
- No tak ale nie chciał wyjść sam z domu tak późno bez ochrony.
- Dobra no to podwajamy stawkę.
- Ok. zrób swoje ja poczekam. Stoją tam gdzie ci mówiłem.
I odszedł pozostawiając Drisst’a samego.
Więc poszedł w te miejsce gdzie mu wskazał Jack. I rzeczywiście stało dwóch mężczyzn jeden bez żadnego oręża ani zbroi, drugi był jego ochroną miał miecz u boku i zbroje płytową na sobie. Było tak ciemno że nikt poza nimi nie mógł zobaczyć co się dzieje na ulicy ani zobaczyć jak wyglądają.
Drisst ściągną łuk z ramienia, wyciągną strzałę, napiął cięciwo, wycelował w mężczyznę bez zbroi. Był odwrócony do niego tyłem więc mógł spokojnie wymierzyć, świsnęło i mężczyzna leżał na ziemi krwawiąc. Ochroniarz momentalnie odwrócił się w stronę strzelca i ruszył w jego kierunku wyciągając dwuręczny miecz. Drisst wyją dwa miecze tak szybko że na twarzy mężczyzny było widać lekki strach czy rzeczywiście zaatakować. Klingi mieczy napotkały opór zaczęła się walka. Drisst zaatakował pierwszy najpierw z pół obrotu podwójnym cięciem a później z podwójnym pchnięciem nic to nie dało mężczyzna w przeciwieństwie do swoich rozmiarów był nade wszystko bardzo szybki i z łatwością parował ataki Drisst’a. Tym razem zaatakował mężczyzna, z ogromną siłą napierał na niego który miał pewne trudności. Jeden taki atak na nie szczęście Drisst’a doszedł do ciała raniąc go w okolicach barku. Wkurzony przejął kontrole nad walką. Pół obrót cięcie sparował!!! Cięcie, cięcie, unik, pchnięcie sparował!!!!
- K**** wychodzę z wprawy- krzykną Drisst.
I znów role odwróciły się mężczyzna przejął inicjatywę. Uderzył w ramie od góry, Drisst odskoczył w bok i poturlał się pchając w brzuch mężczyzna kopną miecz a ten odleciał, ale został przecież drugi, szybkie cięcie i mężczyzna leżał prawie bez głowy. Drisst schował dwa miecze i ruszył w stronę pierwszego z nadzieją że coś znajdzie i tak było, do pasa przypięty miał mały woreczek, zerwał go i schował do kieszeni.
- O widzę że już jesteś- powiedział Drisst do Jacka który zjawił się przed chwilą.
- No jestem. Na pewno nie żyją????
- Na pewno. A teraz moja zapłata.
- Hola, hola nie tak szybko najpierw sakiewka którą wziąłeś temu gościowi.
- A niby czemu miałbym ci ją dać, na czym ci tak bardzo zależy.
Mówiąc to wyją sakiewkę i wysypał zawartość na rękę. Na dłoń Drisst’a wypadła mała figurka smoka. Wyglądała dość dziwnie była cała zielona i miała żółte oczy.
- Dobra dam ci ją za 700 sztuk złota.
- Masz.
Dał trzy sakiewki Drisst’owi po 700 szt. Ale czemu dał mu aż 700 za tak małą rzecz. To pytanie dręczyło Drisst’a przez drogę powrotną i resztę dnia. Zasypiając wiedział co będzie robił jutro odwiedzi starego przyjaciela czarodzieja.
Ciąg dalszy nastąpi…………