- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Napisałem to opowiadanie ponieważ jestm POLAKIEM. Tak szczerze to nie jest ono w 100% autentyczne, tzn nie zagłębiałem się w różne źródła aż tak by to wszystko co napisałem rozgrywało się identycznie jak niegdyś. Większa częśc tego opa jest wymysloma przeze mnie. Jednak nie chodzi mi o to by to było w 100% prawdziwe ale by obudziło w was patriotyzm. Jeżeli choć kilka osób poczuje mały przypływ emocji w swym serducu to myślę, że odniosę sukces.
Miłego czytania.
SZEŚCIU WAECZNYCH
Czyli Bracie Byłem Tu I Oddałem Życie
CZĘŚĆ I
KRWAWE CASSINO
Bóg musiał zareagować. Na niebie widać było czerwony krzyż, który powoli się rozmywał. Wokół wciąż biegali ludzie pod ostrzałem gradu pocisków. W oddali dochodziły odgłosy syczących karabinów.
To koniec...To koniec świata.
- Kura!, padnij!, szybko! – wrzeszczał pułkownik. Młody żołnierz szybko otrząsnął się z dziwnych
przywidzeń i padł na ziemię.
- Czyś ty zwariował? Życie ci nie miłe? –
- Ja pułkowniku tylko się zamyśliłem –
- Oby to twoje zamyślenie pomogło nam wygrać – powiedział człowiek z dużym nosem i łysą czupryną.
Młody żołnierz patrzył się cały czas na swego dowódcę z podziwem. Cały czas trwał przy nim, a ten dbał o to by niedoświadczony szeregowiec nie wpadł pod jakąś zardzewiałą minę.
- Co się tak patrzysz? Buzi chcesz mi dać? Nie teraz, jest wojna – pułkownik wyjrzał lekko za fortyfikację,
wysuwając karabin i puszczając serię strzałów.
- Bomel! Bombel! – wrzeszczał ktoś z tyłu. Był to jeden z cudzoziemców, który wskazywał na niebo. Tam
spod chmur wyłoniły się dziesiątki meserschidtów. Szybko zniżyły pułap wystawiając dzioby wprost na oddział 2 Korpusu Polski.
- Chować się! – wykrzyknął pułkownik wskakując do bunkra. Wszyscy niemalże natychmiast wykonali ten
rozkaz. Wszyscy oprócz Żujca, który właśnie to kierował się do schronu, kiedy to meserschimdt przepołowił mu czaszkę na pół. Żujec padł obok schronienia bez głowy. Wszyscy obumarli. Pułkownik zakrył Kurze oczy. Wiedział bowiem co to za widok kiedy twój kompan zostaje zabity przez wroga.
- Tak jak Czesław pod Marną – pomyślał. Nikt nie zauważył grymasu bólu na twarzy dowódcy, który to czuł
że jego serce zaczyna pękać. Jeszcze mocniej ścisnął młodzieńca. Z pewnością długo by tak jeszcze stali gdyby nie potężny wybuch, który wstrząsnął ziemią.
- Słuchaj, otrząśnij się – mówił pułkownik szarpiąc ramiona bladego żołnierza – Spójrz mi w oczy – Kura
przeniósł wzrok z zimnego trupa na oczy pułkownika.
- Słuchaj nie ma czasu do stracenia. Musimy zdobyć klasztor. Ale do tego potrzebuję wszystkich ludzi z
trzeźwym umysłem i waleczną duszą. Na pewno on nie chciałby, by przez niego zginął przyjaciel. – pułkownik skinął głową w stronę leżącego Żujca.
- Więc trzymaj karabin – szeregowiec wytarł rękawem łzy i krew, poczym wziął karabin w obie dłonie i
przełknął ślinę bólu.
Wszyscy zebrali się wokół pułkownika. Ten zaś kucał nad skrawkiem papieru, który przedstawiał pole bitwy.
- Słuchajcie, tu jesteśmy my – pułkownik wskazał palcem na część polskich fortyfikacji – obok nas na górze
są kolejno „Głowa Węża”, „ Gardziel” i „Balkon”. My jako, że jesteśmy najbliżej klasztoru z całego oddziału musimy uderzyć pierwsi.
- Ale jak mamy się przebić przez Niemców? – spytał ktoś z tyłu.
- To nie będzie łatwe – przyznał dowódca. Jednak po pewnej chwili zastanowienia coś mu przyszło do głowy
- Ty, Winc. Masz jeszcze te butle z Hamadanu? –
- Naturalnie – jeden z żołnierzy zdjął swój ciężki plecak i wyjął z niego dwie butelki w kształcie granatów.
- Ale to tylko działa z bliska przy użyciu ognia – powiedział Winc. Pułkownik znów się zamyślił
- Co tu zrobić? – myślał rzucając oczyma po pomieszczaniu, aż wreszcie jego duże gałki oczne znieruchmiały
na widok zakrwawionej strzelby z celownikiem.
- Mam pomysł –
- Słuchajcie, macie tylko jedno podejście. Naprawdę uważasz, że podołasz? – pułkownik zwrócił się do Kury.
- Tak jest, podołam – odparł dumnie.
- Strzelba liczę na ciebie –
- Nie zawiodę – snajper zasalutował, poczym powrócił do wzmacniania nabojów prochem z granatu.
- Gotów – powiedział Strzelba
- Gotów – powtórzył Kura. Pułkownik skinął głową wiedząc, że za chwilę rozpęta się tu prawdziwe piekło.
Nie wiedząc z kąt pułkownik usłyszał nucenie. Odwrócił się i zobaczył jak Winc trzyma się kurczowo białego orła na piersi.
- Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy...- pułkownik patrzył na niego kątem oka i podchwycił piosenkę.
- Co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy...- teraz śpiewali już wszyscy. Wydawałoby się, że
śpiewali tak głośno, że nawet zagłuszali wybuchające bomby.
- Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi Włoskiej do Polski
- Za Twoim przewodem złączym się z Narodem
- Za Twoim przewodem złączym się z Narodem – ostatni wers był jak wyrok. Kura rzucił mocno butlą w stronę Niemców, a Strzelba miał ją cały czas na muszce. W pewnym momencie butelka pękła a zielony gaz pochłonął wrogie jednostki.
- Naprzód! – z ust polskich żołnierzy dobył się okrzyk jeszcze niezdobytego zwycięstwa. Przesuwali się z
miejsca na miejsce wciąż się chowając, by nie dostać się pod ostrzał niemieckich luf.
- Jest! Monte Cassino! – wykrzyknął Kura i pobiegł w stronę klasztoru.
- Stój, stój! – krzyczał pułkownik ile tylko miał sił. Młody żołnierz jednak był już daleko. Przypominał sobie
te piękne góry rozciągające się wzdłuż i wszerz. Oraz te piękne może, których odgłos fal przyciągał cię jeszcze bardziej i nie mogłeś odejść. Aż w końcu przypomniał sobie dom, rodzinę oraz krzyż i orła białego, które widniały nad wejściowymi drzwiami. Pomimo ciągłych strzałów szeregowiec nawet się nie schylił, nawet nie przymknął oczu. Chciał tą chwilę zapamiętać by później opowiadać o tym swoim wnukom. Jeśli Bóg pozwoli polskim wnukom i w polskim kraju. Tylko w Polskim.
Jednak coś przerwało atak i urwało głośny krzyk. Kura nagle przechylił się mocno do przodu i padł na kolana, opierając się o wielki słup. Spojrzał na swą prawą pierś i zobaczył krwawiącą ranę. Ból był nie do zniesienia. Jednak on o nim nie myślał. Wyjął z plecaka małą sztachetę owiniętą płótnem. Rozwinął ją i biało-czerwona flaga powiewała swobodnie. Szeregowiec wykrzesał z siebie resztkę sił i zaczepił flagę na linę i podciągnął ją na sam szczyt. By wszyscy widzieli biało-czerwone barwy.
- Moja Ojczyzno...Moja Polsko –
- Kura, kura! – dochodziły odgłosy. Młody żołnierz zobaczył nad sobą Winca, który szybko odbiegł by
osłaniać rannego. Ktoś znowu przybiegł. Był to pułkownik, który ukucnął i położył głowę rannego na swe udo.
- Trzymaj się mały, wyliżesz się z tego – przekonywał dowódca. Kura wiedział jednak, ze to koniec i przez
wypływającą z ust krew próbował wypowiedzieć ostatnie słowa.
- Słodko jest umierać za... Ojczyznę...-
- Nie, nie rób tego – nawoływał pułkownik, jednak jego podwładny zamknął już oczy. Pułkownik nie wyrzekł
słowa, tylko mocniej ścisnął szeregowca. Tak zwykł się zachowywać w trudnych chwilach.
- Ich ubergegen, Ich ubergegen...- dochodziły odgłosy gdy do natarcia dołączyli się Anglicy. Monte Casiino już zdobyte, przez Polaków. Przez waleczne serca. Przez patriotyzm. Przez Polską flagę na szczycie.
Miłego czytania.
SZEŚCIU WAECZNYCH
Czyli Bracie Byłem Tu I Oddałem Życie
CZĘŚĆ I
KRWAWE CASSINO
Bóg musiał zareagować. Na niebie widać było czerwony krzyż, który powoli się rozmywał. Wokół wciąż biegali ludzie pod ostrzałem gradu pocisków. W oddali dochodziły odgłosy syczących karabinów.
To koniec...To koniec świata.
- Kura!, padnij!, szybko! – wrzeszczał pułkownik. Młody żołnierz szybko otrząsnął się z dziwnych
przywidzeń i padł na ziemię.
- Czyś ty zwariował? Życie ci nie miłe? –
- Ja pułkowniku tylko się zamyśliłem –
- Oby to twoje zamyślenie pomogło nam wygrać – powiedział człowiek z dużym nosem i łysą czupryną.
Młody żołnierz patrzył się cały czas na swego dowódcę z podziwem. Cały czas trwał przy nim, a ten dbał o to by niedoświadczony szeregowiec nie wpadł pod jakąś zardzewiałą minę.
- Co się tak patrzysz? Buzi chcesz mi dać? Nie teraz, jest wojna – pułkownik wyjrzał lekko za fortyfikację,
wysuwając karabin i puszczając serię strzałów.
- Bomel! Bombel! – wrzeszczał ktoś z tyłu. Był to jeden z cudzoziemców, który wskazywał na niebo. Tam
spod chmur wyłoniły się dziesiątki meserschidtów. Szybko zniżyły pułap wystawiając dzioby wprost na oddział 2 Korpusu Polski.
- Chować się! – wykrzyknął pułkownik wskakując do bunkra. Wszyscy niemalże natychmiast wykonali ten
rozkaz. Wszyscy oprócz Żujca, który właśnie to kierował się do schronu, kiedy to meserschimdt przepołowił mu czaszkę na pół. Żujec padł obok schronienia bez głowy. Wszyscy obumarli. Pułkownik zakrył Kurze oczy. Wiedział bowiem co to za widok kiedy twój kompan zostaje zabity przez wroga.
- Tak jak Czesław pod Marną – pomyślał. Nikt nie zauważył grymasu bólu na twarzy dowódcy, który to czuł
że jego serce zaczyna pękać. Jeszcze mocniej ścisnął młodzieńca. Z pewnością długo by tak jeszcze stali gdyby nie potężny wybuch, który wstrząsnął ziemią.
- Słuchaj, otrząśnij się – mówił pułkownik szarpiąc ramiona bladego żołnierza – Spójrz mi w oczy – Kura
przeniósł wzrok z zimnego trupa na oczy pułkownika.
- Słuchaj nie ma czasu do stracenia. Musimy zdobyć klasztor. Ale do tego potrzebuję wszystkich ludzi z
trzeźwym umysłem i waleczną duszą. Na pewno on nie chciałby, by przez niego zginął przyjaciel. – pułkownik skinął głową w stronę leżącego Żujca.
- Więc trzymaj karabin – szeregowiec wytarł rękawem łzy i krew, poczym wziął karabin w obie dłonie i
przełknął ślinę bólu.
Wszyscy zebrali się wokół pułkownika. Ten zaś kucał nad skrawkiem papieru, który przedstawiał pole bitwy.
- Słuchajcie, tu jesteśmy my – pułkownik wskazał palcem na część polskich fortyfikacji – obok nas na górze
są kolejno „Głowa Węża”, „ Gardziel” i „Balkon”. My jako, że jesteśmy najbliżej klasztoru z całego oddziału musimy uderzyć pierwsi.
- Ale jak mamy się przebić przez Niemców? – spytał ktoś z tyłu.
- To nie będzie łatwe – przyznał dowódca. Jednak po pewnej chwili zastanowienia coś mu przyszło do głowy
- Ty, Winc. Masz jeszcze te butle z Hamadanu? –
- Naturalnie – jeden z żołnierzy zdjął swój ciężki plecak i wyjął z niego dwie butelki w kształcie granatów.
- Ale to tylko działa z bliska przy użyciu ognia – powiedział Winc. Pułkownik znów się zamyślił
- Co tu zrobić? – myślał rzucając oczyma po pomieszczaniu, aż wreszcie jego duże gałki oczne znieruchmiały
na widok zakrwawionej strzelby z celownikiem.
- Mam pomysł –
- Słuchajcie, macie tylko jedno podejście. Naprawdę uważasz, że podołasz? – pułkownik zwrócił się do Kury.
- Tak jest, podołam – odparł dumnie.
- Strzelba liczę na ciebie –
- Nie zawiodę – snajper zasalutował, poczym powrócił do wzmacniania nabojów prochem z granatu.
- Gotów – powiedział Strzelba
- Gotów – powtórzył Kura. Pułkownik skinął głową wiedząc, że za chwilę rozpęta się tu prawdziwe piekło.
Nie wiedząc z kąt pułkownik usłyszał nucenie. Odwrócił się i zobaczył jak Winc trzyma się kurczowo białego orła na piersi.
- Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy...- pułkownik patrzył na niego kątem oka i podchwycił piosenkę.
- Co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy...- teraz śpiewali już wszyscy. Wydawałoby się, że
śpiewali tak głośno, że nawet zagłuszali wybuchające bomby.
- Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi Włoskiej do Polski
- Za Twoim przewodem złączym się z Narodem
- Za Twoim przewodem złączym się z Narodem – ostatni wers był jak wyrok. Kura rzucił mocno butlą w stronę Niemców, a Strzelba miał ją cały czas na muszce. W pewnym momencie butelka pękła a zielony gaz pochłonął wrogie jednostki.
- Naprzód! – z ust polskich żołnierzy dobył się okrzyk jeszcze niezdobytego zwycięstwa. Przesuwali się z
miejsca na miejsce wciąż się chowając, by nie dostać się pod ostrzał niemieckich luf.
- Jest! Monte Cassino! – wykrzyknął Kura i pobiegł w stronę klasztoru.
- Stój, stój! – krzyczał pułkownik ile tylko miał sił. Młody żołnierz jednak był już daleko. Przypominał sobie
te piękne góry rozciągające się wzdłuż i wszerz. Oraz te piękne może, których odgłos fal przyciągał cię jeszcze bardziej i nie mogłeś odejść. Aż w końcu przypomniał sobie dom, rodzinę oraz krzyż i orła białego, które widniały nad wejściowymi drzwiami. Pomimo ciągłych strzałów szeregowiec nawet się nie schylił, nawet nie przymknął oczu. Chciał tą chwilę zapamiętać by później opowiadać o tym swoim wnukom. Jeśli Bóg pozwoli polskim wnukom i w polskim kraju. Tylko w Polskim.
Jednak coś przerwało atak i urwało głośny krzyk. Kura nagle przechylił się mocno do przodu i padł na kolana, opierając się o wielki słup. Spojrzał na swą prawą pierś i zobaczył krwawiącą ranę. Ból był nie do zniesienia. Jednak on o nim nie myślał. Wyjął z plecaka małą sztachetę owiniętą płótnem. Rozwinął ją i biało-czerwona flaga powiewała swobodnie. Szeregowiec wykrzesał z siebie resztkę sił i zaczepił flagę na linę i podciągnął ją na sam szczyt. By wszyscy widzieli biało-czerwone barwy.
- Moja Ojczyzno...Moja Polsko –
- Kura, kura! – dochodziły odgłosy. Młody żołnierz zobaczył nad sobą Winca, który szybko odbiegł by
osłaniać rannego. Ktoś znowu przybiegł. Był to pułkownik, który ukucnął i położył głowę rannego na swe udo.
- Trzymaj się mały, wyliżesz się z tego – przekonywał dowódca. Kura wiedział jednak, ze to koniec i przez
wypływającą z ust krew próbował wypowiedzieć ostatnie słowa.
- Słodko jest umierać za... Ojczyznę...-
- Nie, nie rób tego – nawoływał pułkownik, jednak jego podwładny zamknął już oczy. Pułkownik nie wyrzekł
słowa, tylko mocniej ścisnął szeregowca. Tak zwykł się zachowywać w trudnych chwilach.
- Ich ubergegen, Ich ubergegen...- dochodziły odgłosy gdy do natarcia dołączyli się Anglicy. Monte Casiino już zdobyte, przez Polaków. Przez waleczne serca. Przez patriotyzm. Przez Polską flagę na szczycie.