Supermarket I Lord Kondo(r)n

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Podczas drogi wydarzyła się katastrofa, traktor złapał gumę. Przykleiła się do lewego koła, ale Onar uważał, że koło na dziurę.
- Zmień szybko koło Lee, bo się spóźnimy na obiad u Lobarta! Dziś jest fasolowa! – krzyknął Onar.
- Fasolowa? Już się robi szefie. – powiedział z wielkim szczęściem najemnik.
Lee ściągnął paznokciem gumę i włożył do buzi, po czym zaczął żuć i wszedł na traktor. Truskawkowa, pomyślał. Po chwili Onar się zagadał do Lee.
- Skąd masz te majtki? Ukradłeś? – zapytał z nadzieją w głosie, że jakoś przynajmniej dokopali Kondonowi.
- Nie, ściągnąłem Torlofowi. Widać było, że dawno nie miał w łóżku dobrego faceta.
- Torlof woli kobiełki b*cu. On nie jest gejem. – powiedział ze spokojem szef najemników.
- Taak? To co on chciał tobie szefie zrobić w Boże Narodzenie? – zapytał Lee.
- Czekaj, czekaj. W Boże Narodzenie? Co on chciał zrobić?! – odpowiedział pytaniem zdenerwowany Onar.
- Chciał pana nauczyć, co to znaczy gej. Ze mną nie dal rady, więc chciał się wyżyć na kimś, i wyszło na pana...
- Kurw*! I dopiero teraz mi to mówisz?! Jakby jeszcze był z nami, to byśmy go wrzucili do Czerwonej latarni i dali mu najlepszą zdzirę!
- Oooo! Nie zazdroszczę mu! Gdyby pan mi coś takiego zrobił, to bym się obraził i nie chciałbym z panem tego zrobić...
- Ja tego nie chcę! Mam czternaścioro dzieci i w tym jedno ma downa! – krzyknął Onar.
- Hmm... downa? To pewnie ten dzieciak, który zrobiłem z twoją żoną doktorku.
- Ty żeś zrobił?! Ty gnoju jeb*ny! – wstał na traktorze i zasadził kopa w dupę Lee, a ten spadł na ziemię. – Będziesz szedł pieszo udawany geju! – usiadł znów i dodal gazu.
Wreszcie dojechał. Zsiadł z jego Ferrari i ruszył w stronę drzwi. Zapukał kołatką podobną no do jądr mężczyzny i czekał. Wreszcie otworzyła mu żona Lobarta, Hilda.
- Witaj słodziutki, masz ochotę na małe co nieco? – powiedziała i mrugnęła okiem.
- Coś ci wpadło do oka Hildo? – zapytał Onar. – Przyszedłem na obiecaną fasolową.
- Ech, czy ty zawsze myślisz o jedzeniu?
- Nie... chcesz banana? Dostałem go w supermarkecie.
- Pojebał* cię?! To jest gówno, nie banan. Ze skórki wyciągają owoc, a wkładają ptasie gówno. Ciekawe czemu?
- Lepiej żebyś nie wiedziała. Mogę wreszcie wejść?
- Tak. – powiedziała i pozwoliła mu wejść.
Onar szedł do przedpokoju. Zauważył, że dom jest przebudowany i bardzo ogromny. Po drodze zostawiał ślady gówna. Zapewne tego zasranego warga. Wreszcie doszedł, ściągnął buty i poszedł do salonu, gdzie stał stół, a przy nim pięć krzeseł. Na dwóch już siedziały osoby: Lobart i jego syn.
- Witaj Onar, jak tam u ciebie? – zapytał szefa najemników i spojrzał na syna.
- Ja chcę być w przyszłości taki jak Lee panie Onar! – krzyknął gówniarz.
Lobart przylał z całej siły w gębę dzieciaka. Ten upadł, a farmer zaczął go kopać w brzuch.
- Ty mały skurwysyni*! Ile mam ci razy mówić, że być gejem, to tak jakby się miało dzieci z orkiem! – po chwili przestał bić dzieciaka i usiadł z wielkim spokojem na krześle. Gówniarz pobiegł do swojego pokoju.
- Ładnie go traktujesz. – powiedział zmieszany Onar.
- Trzeba go nauczyć, że ten Lee to deb*l jeden, który ma downa.
- Nie zgadzam się, on nie jest debil*m, ale ma downa! – krzyknął Onar.
- Fasolka chłopcy – powiedziała Hilda, która właśnie weszła do pokoju z wielką mazą pełną fasolowej.
Zaczęła nalewać do każdego talerza, prócz jednego, który należał do jej dziecka. Wreszcie skończyła i usiadła. Po chwili wszedł do pokoju Lee w skarpetkach. Zaczęło śmierdzieć. Usiadł przy stole i zaczął głośno jeść fasolę: mlaskał, chlipał, glamał itd.
- Lee, możesz jeść ciszej? – zapytał Onar.
- Nie mogę szefie, po drodze przeleciałem dwa gobliny na szybko i jestem głodny ja choler*. Umówiłem się z nimi na jutro. Szkoda, że są gorsi nawet od Krzykacza.
- Nie przy jedzeniu ludziu – powiedział szef najemników.
Po godzinie ruszyli do wyjścia. Ubrali buty, pożegnali się (Lee pożegnał się tylko z Lobartem, dając mu buziaka, i zostawiając szminkę). Wsiedli na traktor i odjechali. Po chwili Onar zaczął rozmowę.
- Co tu tak śmierdzi?
- To pewnie ta fasolowa, zjadłem pięć dużych talerzy, więc mam niezłe dopalacze.
- Lee, mam takie pytanie, i nie chodzi mi o sex. – powiedział, widząc już twarz Lee, która się uśmiechnęła. – Czemu ty jesteś gejem?
- Płaci mi za to mój pracodawca. – odpowiedział najemnik.
- Czyli kto?
- Ten głupek Boba Fett. Sukins*n płaci niezły szmal za udawanie geja.
- Co?! Mi nic nie płaci! I ty nie jesteś gejem?! – krzyknął zdenerwowany Onar.
- Oczywiście, że nie, co pan sobie myśli?
- Heh, Lee. Ty mnie kiedyś wykończysz. Wykończysz! Słyszysz?! Wykończysz!
- Hehe, mam taką nadzieję doktorku. Przejmę twoją działkę. – powiedział z uśmiechem Lee.
- To teraz trzeba tylko czekać na te kalosze, a potem zemsta! (muzyka Star Wars, ta która jest przy Dartchcie Vaderze).
Jechali, i nagle na ramię Lee nasrał ptak.
- To jest ten ptak, którego sprzedałem Lordowi Kondonowi!
- Już po nim. – powiedział Lee.
(Dla efektu powiem, żebyście sobie to sobie wyobrażali w powolnym tempie i mruczeli melodie ,,Czterech pór roku”) Wyjął powoli łuk Diega i naciągnął strzałę. Ptak znów atakował. Tym razem trafił w samo czoło najemnika. Lee celował i wreszcie puścił strzałę. Leciała tak powoli (dzięki temu, co wam kazałem w tej chwili robić), że szok, prawie tak powoli, jak wychodzące z tyłka gówno. Wreszcie trafiła w sam środek dziurki ptaka. (można już skończyć z tą melodią i zwolnionym tempie) Schował łuk i wytarł głowę o rękaw Onara. Szef najemników zaczął wąchać gówno.
- On miał rację! To ma smak mango! – krzyknął Onar.
Traktor zbliżał się do miasta, a nasi bohaterowie się dalej kłócili o mnie, czyli o Boba Fetta...

Koniec?

To koniec powieści o Onarze i Lee? Chyba tak. Powieść dobiegła końca, lecz w oddali widać biały tunel, prowadzący do...
BUM!!!
- Lee, ładuj następną! Szybko! – krzyknął Onar.
Najemnik wziął rakietę do bazuki i zaczął ją ładować do broni (hehe, to ten tunel).
BUM!!!
Rakieta trafiła prosto w restaurację, która była obok supermarketu lorda Kondona. Na około poleciały flaki, a Onar powoli wyciągnął lizaka z buzi o smaku truskawkowym.
- Jebnięty skurwys*n! Czyżby założył przeciwpancerne szyby?!
- Nie wiem szefie. – odpowiedział Lee, chociaż wiedział, że to nie było do niego.
- Zboczeniec pierdolo*y! Orczyc mu się zachciało! Mowiłem ci Lee, żebyś polazł do orków, i trochę u nich zarobił jako chłoptaś do zabawa!
- Mówiłem szefie, że...
- Że nie jesteś gejem, geju! Ale zarobić zawsze można. Dobra, pierdo*ę to! Masz tu ,,Bertę” – podał najemnikowi bazukę. -, a ja idę do supermarketu. Osłaniaj mnie.
Obym znów tego nie zrobił. Obym znów tego nie zrobił. Obym znów nie wlazł w gówno warga!, myślał Onar podczas szybkiego biegu do drzwi supermarketu. Wreszcie dobiegł i otworzył drzwi. W środku była masakra.
- O mamma mia! Co on im robił? On jest chyba jakimś fiziomaniakiem z wielkimi kompleksami! – powiedział do siebie Onar.
Podbiegł do wejścia, gdzie tydzień temu wchodził, by rozmawiać z Lordem o kaloszach. Ch*j nie przysłał mu tych jebnięt*ch kaloszy, i to teraz Onar ma kompleksy. Ostatnio popijanemu rozbił się swoim ferrari, gdy jechał do supermarketu, by upomnieć się znów o nie. Niestety złapały go gobliny i oszołomiły. Potem odnalazł go Lee, i... Tego Onar się obawiał najbardziej. Lee mógł z nim zrobić wtedy wszystko, czyli także kilka razy go ładnie przelecieć. Na pewno to zrobił i na pewno jest gejem. Pewnie zmyśla o tym jakimś pierdolo*ym Bobie Fettcie, możliwie, że ma zwidy. Trzeba się go będzie zapytać o to, co się działo w tej Koloni Gejów, gdzie byli tylko wrzucani mężczyźni. Onar słyszał, że był też przywódcą w jednym z tamtejszych obozów. Najwyraźniej był najlepszy. Słyszał też, że miał tam konkurencje: Gomeza (krety*a, która miał ciuchy z lumpeksu) i jakiegoś Śniącego (gościu pojawiał się po tym, jak się wypaliło marichuanę). Dobra, koniec rozmyślań, pomyślał. Czas działać. Wreszcie zobaczył drzwi, które po chwili otworzył. Tam stał gostek ubrany w czarny strój. Miał także maskę, przez którą można było słyszeć syki wdychanego i wydychanego powietrza. Najwyraźniej się dławił. Postać się odwróciła. Onar odpiął od pasa swój świetlny miecz i go włączył.
- Dopadłem cię Lordzie Kondonie. Moc stoi po mojej stronie.
- Nieprawda, moc jest silna w naszej rodzinie! – krzyknął lord.
- Co chcesz przez to powiedzieć czubk*? – zapytał zdziwiony Onar.
- Onar, ja jestem twoim ojcem! – powiedział Kondon i wyciągnął do niego rękę. – Przyłącz się do mnie, a podbijemy całe Khorinis, a później całą Myrtanę. W całym królestwie będą tylko nasze supermarkety!
- Never!!! – krzyknął Onar ze łzami w oczach, po czym rzucił się na Lorda.
On także włączył swój miecz. Ostrze żółte (Onara) i czerwone (Kondona) zetknęły się ze sobą. Rozpoczęła się walka o całe królestwo Myrtany...
 
Do góry Bottom