Strażnik Deimos

Deimos

Member
Dołączył
17.9.2005
Posty
60
Odrazu zapowiadam, iż nie jest to opowiadanie o jakimś herosie, który jednym ciosem kładzie na ziemie Orka. Dlatego jeżeli ktoś czekał na opowiadanie tego typu niech lepiej opuści ten temat albo przeczyta dwa rodziały opowiadania o codziennym życiu strażnika Deimosa. To moje piewsze opowiadanie. Liczę na krytyke, oczywiśćie solidną, a nie w chęci nabicia posta.

Rozdział Pierwszy

Polne Bestie


___Deimos-wojownik, dla którego służba dla Królestwa była obowiązkiem, od którego spełnienia zależał jego honor, patrolował ulice miasta. Praca strażnika była zajęciem bardzo odpowiedzialnym i trudnym jednak nie można powiedzieć, iż opłacalnym. Jego mieszek liczył zaledwie tyle złota ile potrzeba na jedzenie i łaźnie. Od dłuższego czasu poszukiwał jakieś pracy jednak żadna z nich nie okazała się godna uwagi.

___Wojownik w zbroi strażnika miejskiego przechodził w pobliżu domu myśliwego. Ponieważ skończył ten obchód postanowił zajrzeć do swojego przyjaciela, a był to Terli, myśliwy. Terli był mężczyzną o dość muskularnej budowie, a jego twarz znaczyły liczne blizny, najczęściej zadane szponami bestii. Deimos jak w zwyczaju tego miasta pozdrowił przyjaciela:
-Witaj obywatelu pokorny sługa Króla wita cię- Powiedział Strażnik przy czym lekko się ukłonił.
-Ależ, dlaczego tak oficjalnie strażniku? Co cię sprowadza w moje strony?-Powiedział myśliwy, odchodząc od swojego zajęcia, czyli garbowania skóry jakiegoś zwierzęcia i gestem zaprosił Deimosa do spoczęcia w fotelu.
Strażnik usiadł w fotelu. Terli postawił przed nim kubek, do którego chciał wlać odrobinę mętnego trunku, jednak Deimos subtelnie odmówił zakrywając go ręką.
-Jak służba to się gorzałki nie tknie, a jak przyjdzie po robocie się napić to jak smok- Uśmiechnął się łowca,
-Na służbie nigdy, zresztą już nawet nie ma, za co po służbie się napić-Powiedział smutnie Deimos.
-Tyle razy Ci mówiłem, po coś ty się do straży zaciągnął, a ty jak zawsze swoje, o służbie o obowiązku wobec ojczyzny… A jest dużo więcej, bardziej intratnych zajęć niż włóczenie się po mieście. Hmm…Pożyczyłbym Ci kilka sztuk złota, ale sam musze podatki płacić, a skóry leżą odłogiem, po nikt kupić ich nie chce. Ale nie martw się przyjacielu. Powiedz mi o której dzisiaj robotę kończysz?
-W południe, dlaczego pytasz?
-Wiesz, co to miecz, wiesz jak go używać, czyli będziesz widział jak i polować. Ostatnio jeden z moich klientów, powiedział, że żuwaczek polnych potrzebuje, licho wie, na co ale sumę całkiem pokaźną obiecywał. Trzy żuwaczki i kasa w kieszeni, a praca nie aż tak trudna. Więc piszesz się na to?
-Oczywiście, powiedz jeno gdzie te bestie znajdę, a niedługo będziesz miał towar dla swojego klienta.
-Cieszy mnie to, udasz się południową bramą w strone farmy niejakiego Lobarta. Tam ponoć niedaleko wzniesienia przy kamiennym kręgu te istoty grasują.

___Deimos pożegnał przyjaciela, a po zakończeniu ostatniego w tym dniu obchodu udał się w strone południowej bramy. Pogoda tego dnia była wyjątkowo pyszna. Słońce jasno świeciło na prawie bezchmurnym niebie, aż oczy bolały patrząc na to jednak takiej pogody już od kilku dni nie było. Deimos wyszedł za mury miasta i skierował się w stronę farmy Lobarta. Po drodze zobaczył nawet parę kopulujących krwiopijców, chrumkające kretoszczury, które na jego widok schowały się w swojej jamie. Tak podziwiając piękno tego dnia dotarł w końcu do farmy. Nie był ona duża, ledwie dwa poletka zasiane pszenicą i kilka owiec pilnowanych przez śpiewającego pasterza. Na farmie praca wre, dlatego Deimos postanowił nie przerywać farmerom i od razu udała się w stronę kamiennego kręgu. Gdy już doszedł do wzniesienia, Usłyszał piskliwy z pewnością nie ludzki dźwięk. Do ścierwojad szarżował na niego z dziobem wzniesionym ku górze. Szybkim, płynnym ruchem strażnik wyciągnął miecz. Walka nie trwała długo. Ścierwojad był sam, a mężczyzna był opanowany. Dlatego gdy tylko ścierwojad dobiegł do strażnika i już unosił głowę by dziabnąć go, ten płynnym ruchem ciął bestie przez szyję. Niestety wojownik nie wiedział jak oprawiać tego typu zwierzynę dlatego zostawił ją tam gdzie padła z jego ręki. Gdy tylko ochłonął postanowił kontynuować podróż. Po drodze minął kamienny krąg. Miejsce to był niesamowicie majestatyczne i tajemnicze. Jednak czas go naglił, więc na podziwianie poświęcił tylko chwilę. Gdy wszedł na pagórek jego oczom ukazał się piękny widok. Miasto widziane z góry wydawał się jeszcze piękniejsze, a strażnik poczuł się dumny, że może tak wspaniałego miasta strzec. Jednak już, z dołu, dochodziły go dźwięki, których nie potrafił określić, wiedział natomiast, iż to z pewnością stwory, których szukał. Postanowił nie marnować więcej czasu. Wyciągnął miecz z pochwy, zalśnił on w słońcu. Strażnik zaczął schodzić z pagórka jednak bestie już go zauważyły. Ruszając swoimi pająkowatymi, żółtymi odnóżami jak w tańcu, wydawały się ostrzegać mężczyznę. Ten widząc, iż atak z zaskoczenia jest już nie możliwy, puścił się biegiem w dół pagórka, z mieczem uniesionym do ataku pchnął pierwszą bestie prosto w korpus. Bestia wydal piskliwy dźwięk, na co odpowiedziały inne całkiem bliskie. Deimos nie zwlekał. Uskakując zaatakował ponownie bestie, z której cielska wypływało już coś na pozór krwi tylko, że o dziwnym zielonkowatym zabarwieniu. Ciął bestie z góry, jednak cios padł na jedno z odnóży bestii odcinając je, a dużo słabszy cios jedynie ześlizgnął się po głowie bestii. Która teraz odwracała się próbując ucieczki. Deimos wykorzystał tę chwile i mocnym, zdecydowanym ruchem uderzył pod płytki pancerza w miejsce które można by nazwać szyją. Cios był tak potężny, iż miecz stanął dopiero w połowie „szyi” prawie odcinając głowę. Pierwsza bestie już nie żyła. Ale co to? Już kolejne dwie Polne bestie szarżują na strażnika, tan zachowując zimną krew ciął pierwsze z wyciągniętych w jego stronę odnóży odcinając je.
Natychmiast uskoczył i zaatakował drugą z bestii zadając sztych swych mieczem. Znów pociekło sporo z krwi istoty, która już szykowała się do ucieczki. Deimos chciał ją dobić jednak to bestia, którą zaatakował jako pierwszą ponownie go atakowała. Była zaledwie 5 metrów. Deimos podjął się czynu, który z pewnością za mądry nie uchodził, uderzył w bestie całą siłą rozbieg na jaki pozwalała mu odległość, przewracając bestie z wbitym w odwłok mieczem. Wojownik szybko wyciągnął miecz i zadał serie sztychów, które dobiły bezbronną bestie. Słyszał już trzecią z Polnych Bestii uciekających w głąb lasu. Deimos w zaledwie kilka sekund dogonił ją i dobił. Teraz zajął się oporządzaniem martwych stworów. Po wcześniejszym poinstruowaniu przez Terliego, poszło mu to całkiem sprawnie.

___I tak też z trzema żuwaczkami polnych bestii wrócił do miasta, już bez przygód. Słońce wisiało już zaledwie kilka centymetrów nad ziemia. Za godzinę się ściemni. Deimos dotarł do miasta wraz z zajściem słońca, lekko poharatany, ale szczęśliwy, gdyż wiedział, że tej nocy się napije. Zaniósł zdobycz do Teriliego i otrzymał pieniądze. Po czym został u niego jeszcze kilka godzin sącząc wino z kubka i opowiadają historie ze swojego polowania. Gdy wrócił do domu przeliczył pieniądze ze swojego mieszka, liczba brzęczących monet, jakie wysypały się na stół w pełni go satysfakcjonowała. Usnął szczęśliwy wiedząc, że zarobił….

Rozdział Drugi


„Burda”


___Powolnym, miarowym krokiem Deimos, strażnik w służbie króla, przemierzał miasto podczas ostatniego w tym dniu obchodu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wszystko wskazywało na to, że za dwie godziny się ściemni. Cały dzień chodzenia w niewygodnych, wysokich butach sprawił, że nogi bardzo go bolały, wręcz paliły żywym ogniem. Ale Deimos nigdy się tym nie przejmował, gdyż praca w służbie królestwa była dla niego zaszytem, a narzekanie nie leży w naturze wojownika, ponieważ jest ono słabością. Tego dnia przez kilka godzin padał deszcz. Kałuże rozlały się praktycznie na całą uliczkę między placem świątynnym a dolną miastem, szczególnie w miejscu gdzie dom swój miał alchemik Constantino, który teraz klął jak szewc, gdyż jego piwniczka, w której trzymał korzenie lecznicze została lekko podtopiona, ponieważ nie zamknął drzwi. Na szczęście buty, mimo, że niewygodne ochraniały przed dostaniem się wody, więc strażnik nie miał problemu z przejściem przez tę aleję. Gdy tylko dotarł do bram górnego miasta, jego zadanie na dziś zostało spełnione, a roboty zbyt dużo nie było, gdyż w mieście panowała senna atmosfera, jedyne ciekawe wydarzenie to pijaczyna, Joe, który siedział zamknięty w wieży strażniczej przez prawie trzy dni.
___Było już prawie ciemno, gdy Deimos udał się do koszar by zdać raport Lordowi Andre. Udał się po tym do sypialni w koszarach i tam przebrał się z zbroi strażnika w dużo lżejsze ubranie obywatela, a było ono dość szykowne. Wydał na nie sporo złota u wędrownego handlarz. Następnie przemył twarz i tak elegancko wyglądając wyszedł z budynku koszar. Swoje kroki skierował do dzielnicy portowej. Wychodząc z koszar skierował się po murze w prawo, po czym zszedł po schodach by wyjść na trawnik niedaleko portowego magazynu. Sięgnął do swojej sakiewki i przeliczył złoto, było tam 80 sztuk złota, w sam raz na noc z Nadią i piwo w karczmie Kardifa. Był gotów wydać wszystkie pieniądze, ponieważ wiedział, iż już jutro Lord Andre wypłaci żołd strażnikom. Stanął już na portowym nabrzeżu, pustym, żadnych statków, jedynie dwóch szkutników stało paląc ziele, po ciężkim dniu pracy przy budowie statku, którego dziób, a raczej jego szkielet wystawał z jednego z budynków. Skierował się w stronę „Czerwonej Latarni”, burdelu znanego na całej wyspie z najgorętszych kobiet. Po drodze minął karczmę Kardifa w której jak zwykle przesiadywało pełno mężczyzn pijąc piwo i głośno rozmawiają. Był wśród nich również Joe, który odreagowywał dni spędzone w więzy przy kuflu piwa, Deimos miał zamiar zajrzeć tu później. Wszedł do burdelu, w którym o dziwo, wejściu nie stał Borka, odźwierny. Rozparł się za to w jednym z foteli rozmawiając z Sonią, ją też Deimos rozpoznał.
___Pokój wypełniała słodka woń perfum zmieszanych z zapachem bagiennego ziela, który wydobywał się z fajki wodnej, którą ćmili Bosper, Nadja i jego przyjaciel, stażnik Pek. Ściany burdelu wyglądały jak w typowym domu, marynarza, na ścianach wisiały koła sterujące statkiem, kotwica, a okienka wyglądały jak te typowo ze statku. Po lewej od wejścia stała lada, za którą Bromor, właściciel liczył zarobione pieniądze. Na przeciw była ściana, a zaraz nad nią, korytarz nieosłonięty żadnymi barierkami, z którego wejść można był do pokoju dla gości. Deimos przywitał się ze wszystkimi, przy czym puścił oko do Nadji, ta widocznie zrozumiała i z uśmiechem i gracją odstąpiła od Peka i Bospra. Strażnik tym czasem przywitał Bromra:
-Witaj Bromom, pewnie wiesz, po co tu jestem? Ta słodka panienka, która właśnie do mnie macha idzie ze mną na góre.- Mówiąc to uśmiechną się do stojącej przy schodach Nadji.
-Ależ oczywiście, stały klient, do tego miły.- Powiedział Bromor, po czym zadumał się na kilka sekund i ze śmiechem prawił- A nich mnie orkowie biją, niech stracę. Dzisiaj Nadja jest twoja za 45 sztuk złota.
-Widzę Bromor, że coś masz dzisiaj dobry humor. Pewnie wielu klientów dziś miałeś, co?- Śmiejąc się w głos mówił, Deimos- Masz taki Chojny, żeś dzisiaj jest, pięć sztuk złota.
Następnie wyjął z mieszka 45 sztuk złota, rzucił je na ladę i dziękując Bromorowi odszedł w stronę Nadji. Chwycił ją za rękę i przywitał słodkim pocałunkiem w jej czerwone, słodkie niczym biały rum usta. Wchodził z nią po schodach i usłyszał jeszcze Peka, przyjaciela ze straży wołającego za nim:
-Tylko nie przesadź przyjacielu- Śmiał się Pek- Jutro żeby ci przypadkiem głowa nie bolała i nie mówi tu o tej, co masz na ramionach.
Deimos zaśmiał się, tak samo jak Nadja. Doszli do ostatniego po drodze pokoju słysząc po drodze jeszcze odgłosy, słodkiej miłości, jaką, prawdopodobnie Vanja oferowała umęczonemu obywatelowi górnego miasta Gerbrantowi. Podobno człowiek ten nie stronił od kóz, ale to już inna historia. Wszedł do pokoju, rozsiadł się na łóżku, a Nadja zamknęła drzwi. Począł się rozbierać, co uczyniła również jego wieczorna wybranka. Jej nagie, piękne ciało, zgrabne niczym bogini, pełne kształtów o jędrnych piersiach i słodkich czarnych włoskach, zjeżonych teraz od podniecenia, a wokół nich na jej brzuchu widać już było gęsią skórkę. Jej zgrabne nogi, jej słodkie ciało i piękna twarz, w której niczym diamenty lśniło dwoje śliczny oczu. Widok ten sprawił, iż szyldwach Deimosa stał napięty niczym cieńciwa łuku, choć tak cienki z pewnością nie był. Następne półgodziny rozkoszy i dźwięków słodkiej pełnej ekstazy miłości wypełniło pomieszczenie. Gdy ten przepiękny taniec, bo tak można nazwać to co się tu działo się skończył, spoczęli koło siebie, a Nadja trzymając swoje udo na biodrach Deimos, a główkę mając pochyloną na jego piersi zasnęła, bądź nie, nie zbadane są metody cór Koryntu przy cieszeniu klientów. Po następnych trzydziestu minutach, Nadja otworzyła oczy i jeszcze raz pocałowała strażnika. Wstał i ubrała się, a robiła to niesamowicie pięknie. Pożegnała Deimos, który już ubierał się w swój strój. Teraz pełny sił i szczęśliwy wyszedł z „Czerwonej Latarni: przy dow[beeep]ch Peka.
___Było już ciemno jednak jak na porządną karczmę przystało, u Kardifa świece oświetlały pomieszczenie, a światło wylewało się jeszcze na ulice portową. Jednak atmosfera w karczmie wydawał się być napięta. Pomieszczenie wydawało się być podzielone na Dwie części. Po jednej stronie Arlika, dumny mężczyzna z kontynentu. Podobno organizuje walki za magazynem, ale ze względu na szacunek dla byłego żołnierza armii Myrtany nigdy tam nie zaglądał. Stał tam wraz z kilkoma innymi obywatelami miasta Rozmawiali ze sobą prawie niesłyszalnie. Deimos zdołał jedynie usłyszeć kilka słów obelgi, gnida, łajza oraz inne mniej uprzejme słowa. Skierowane z pewnością do drugiej części Sali. A stali tam Nagur oraz inne rzezimieszki. Jedynie Kardif jak to karczmarz zdawał się zachowywać neutralność. Deimos nie miał takiego zamiaru. Podszedł tedy do grupy Arlika i został przez niego zauważony. Chciał się już przywitać z strażnikiem jednak już się zaczęło. Burda w karczmie. Nagur wraz ze swoją bandą rzucił się w ich stronę. Dziesiątka chłopów ruszyła prosto na nich. Jednak Arlik z resztą był już gotowy. Uderzył pierwszego z brzegu oprych o parszywej gębie poznaczonej bliznami. Ten padł jak rażony piorunem na ziemi, zakrywają nos, z którego jak rzeka płynęła krew. Bójka zaczęła się na całego, a Deimos nie pozostał obojętny. Przywalił prosto w brzuch butem jednemu z rzezimieszków, zdawało mu się, iż już kiedyś miał z nim do czynienia i z pewnością nie była to przyjacielska pogaduszka. Oprych złożył się w pół i od razu dostał ‘haka” prosto w twarz. Bójka trwała na całego. Deimos, mimo, że już kilka razy oberwał, a krew zalewał jego prawe oko, nie oszczędzał się i walczył jak lew piorąc i tłukąc każdego kto tylko wpadł mu pod rękę.
___W końcu mała bitwa dobiegła końcu. Arlik kopnął jeszcze leżącego ze złamanym nosem Nagura i splunął na niego. Powiedział po tym:
-Jeszcze raz łajzo nie wpłacisz pieniędzy na pojedynek to Ci jeszcze bardziej buźkę skuje.
Tak też strażnik obity, ale szczęśliwy po tym pełnym emocji wieczorze usiadł przy piwie z przyjaciółmi. Pił tak do północy by w końcu, lekko chwiejnym krokiem wrócić do koszar i legł w swoim łóżku. Wspominają jeszcze namiętną noc z Nadją.

Rozdział trzeci

„Wielka Szansa”



_____Poranek nie był przyjemny, nabrzmiała, sina gęba ujawniła się przed Deimosem w koszarowej łaźni. Rozwalony łuk brwiowy, dziwny kolor na obitym policzku, bolący brzuch i [beeep]. Nie było to przyjemne, szczególnie, że tego dnia czekała go praca na farmie Lobarta. „Cóż to przynajmniej jakaś odmiana. Nie będę musiał siedzieć w tym tłocznym mieście i nikt mnie nie będzie pilnował”. Tak rozmyślając obmył twarz, wytarł ją ręcznikiem, twardy, czarny zarost pojawił się na jego brodzie. Wyobraził sobie jak nieprzyjemnie wygląda.

_____Dzień zapowiadał się na całkiem ładny. Słońce, co prawda dopiero wschodziło, jednak niebo było prawie bez chmurne. Jedynie kilka zabłąkanych białych obłoków wędrowało po pustym, niebieskim sklepieniu. Na trawie niedaleko koszar wciąż lśniła rosa. Strażnik cieszył się na wyjście z tego opuszczonego przez naturę miejsca. Jedynie jeden zdeptany, pożółkły od słońca trawnik i zaledwie kila drzew. Jedyne, co się tutaj słyszało to Herolda na placu przed koszarami, ludzi gwarzących o problemach w swoim beztroskim życiu i skrzek mew. Szerokoskrzydłych posłańców z nad morza. Towarzyszyły mu każdego dnia, już się do nich przyzwyczajał i jedynie rankiem przypominał sobie o ich istnieniu. Tak rozmyślając stał, trzymał ręce na blankach murów i czekał. Sam nie wie, na co. Może na wiatr, może na zmianie…Może. Przerwał mu dopiero dźwięk rogu, którym Wulfgar zwoływał strażników na przydzielenie zadań. Tak jak się spodziewał, miał strzec farmy Lobarta.

_____Atmosfera tego miasta wyjątkowo go dziś przytłaczała, więc zaraz po zbiórce, przypasał pochwę z mieczem i ruszył w stronę południowej bramy. Pod drodze zajrzał do Mattea, miejscowego handlarza z dolnej dzielnicy. Kupił kila jabłek i kawałek soczystej szynki. Wyszedł poza mury miasta i poczuł się dużo lepiej. Słońce jakby nabrało innej ciekawszej barwy. Trawa, paprocie, korony drzew, zieleń. Wszystko wydawało się być tak ciepłe i miłe. Szedł dróżką, która doprowadziła go do schodów. Gdy tylko po nich wszedł, ujrzał poletko pszenicy. Vino z butelką swojego ulubionego trunku, podpierającego się o motykę. Reszta farmerów uwijała się jak mrówki. Nawet nie zauważyli przybysza. Zresztą dla nich była to kolejna zmiana warty. Lobart powitał strażnika uściskiem dłoni i słowami:
-Witaj, w końcu przenieśli tego Pabla, straszny kret z niego. Nic tylko coś żarł. Co on myśli, że ja to spiżarnia jestem? Wszystko dla króla, jeno trochę dla nas zostaje. Ale cóż. Wyboru nie mam-Powiedział farmer.
-Taa, Pablo to straszny obżartuch, w koszarach jest to samo, bochen chleba na śniadanie, bochen na kolacje. Ale i tak wygląda jak na wychowaniu u szkieleta- Śmiał się Deimos
-Wiesz już cię polubiłem, obyś częściej wpadał.-Uśmiechnął się, po czym powiedział- nie będziesz miał tu dużo do roboty. Bestii nie ma żadnych, krwiopijcy nie kąsają, a praca w polu jako idzie, ale może nam trochę pomożesz, oczywiście dniówkę dostaniesz. Ale nie licz na coś wielkiego.
-Jasne i tak nie mam, co robić, powiedz, w czym mogę pomóc,
-Nic trudnego, weź grabie i dołącz do chłopców na polu. Pokaż im, żeś nie żaden mieszczuch, może się im głupio zrobi i zaczną ciężej robić.-Mówiąc to wygrażał pięścią w stronę farmerów, którzy właśnie zrobili sobie przerwę.

_____Deimos zabrał się do pracy. Takie „rozciąganie” się przy grabiach dobrze mu zrobiło. Gdy już zaczął odczuwać zmęczenie, zszedł po schodach i usiadł na ławce niedaleko przewróconego wozu. Przeciągnął się, ziewnął i przymknął oczy. Siedział tak i przysłuchiwał się temu, co go otacza, a był to i szum wysokich drzew i młodych krwiopijców, które jak zaklęte w tańcu machały skrzydełkami i poruszały się ciągle tak samo. Uspokoiły się, siedział tak jeszcze przez chwile dopóki nie zaniepokoił go pewien dźwięk. Nie potrafił go rozpoznać, był taki czysty, coś na pozór ludzi szepczących między sobą. Otworzył oczy, rozejrzał się, jednak nic nie zobaczył. Ale znów usłyszał ten dźwięk, dochodził zza niego. Deimos wstał, podszedł do skarpy, zza której dochodził ten dźwięk i zobaczył jedynie coś szybko poruszającego się wśród wysokich paproci, by zaraz zniknąć w wąskim wyjściu z tej kotlinki. Nie wiedzieć, dlaczego postanowił tam iść. To stworzenie zaintrygowało go. Zsunął się ze skarpy i poszedł w stronę przejścia. Niedaleko siedziały gobliny przy garncu, zostawionego pewnie przez któregoś z myśliwych, z którego wystawał ogon ryby. Nie zwróciły na niego uwagi. Miały, co jeść.. Strażnik poszedł dalej. Na końcu wąskiej drogi między skałami widział kamienie zwalone na jedno miejsce, a spod nich wystawały kawałki drewna. Gdy popatrzył nad linie gór widział jeszcze nieożaglowane maszty statku wojowników Innosa. Wyciągnął miecz z pochwy, tak na wszelki wypadek. Ostrze zalśniło w słońcu, które teraz stało w zenicie. Trzymając miecz spuszczony zajrzał do wnętrza jaskini na końcu drogi. To, co zobaczył przeraziło go. To ludzie, rozszarpani, na wpół strawieni leżeli martwi w głębi jaskini. A grota ta łączyła się z inną tunelem w zachodniej części. Dobiegały stamtąd dźwięki, te same, które kazały mu się tu skierować. Zacisnął mocniej rękę na rękojeści miecza. Wiedział, że spotka tam jakieś bestie, które to zabiły tych ludzi. W jego sercu nie było strachu, ukrył się przed chęcią zemsty za ludzi leżących tutaj. Wszedł dalej. Wewnątrz drugiej części jaskini zobaczył istoty, o których gdzieś już słyszał. Przypomniał sobie, że kiedyś Wulfgar siedząc w fotelu w koszarach, opowiadał lordowi Andre swoją przygodę. Mówił o istotach o odnóżach jak pająki jednak poruszających się zaraz przy ziemi, nie tak jak polne bestie. Nie mógł przypomnieć sobie jak Dowódca nazwał te stwory, pamiętał jednak jak z nimi walczyć. Podniósł z ziemi kamień, rzucił go w stronę dwóch ucztujących właśnie stworów. Jeden z nich właśnie wypluwał jakąś substancje na martwego nieszczęśnika. Usłyszał jedynie odgłos, jaki wydaje mięso smażone na patelni, a po tym, gdy kamień zastukał niedaleko stworów, ten sam dźwięk, który go tutaj sprowadził. Bestie odwróciły się i podniosły w górę przednie odnóża, jak w tańcu kołysały nimi wydając przy tym ten intrygujący dźwięk, gdyby nie powaga sytuacji Deimos z pewnością usiadłby i przyglądał się temu pięknemu zdarzeniu. Ale taniec wydawał się zbliżać ku końcowi. Pamiętał, iż Wulfgar pokonał te bestie, ponieważ nie pozwoli się zajść od tyłu. Dlatego przyparł do ściany. W części, w której stały stwory było ciemno, światło ledwo tam trafiało. Korytarz, do którego ściany przylegał był dość oświetlony… Zaczęło się, stwory ruszyły, dwie rozwścieczone bestie szarżowały na Deimosa. Ten już z mieczem wzniesionym do ataku stał przyparty do ściany. Ledwie minęła sekunda, a te przebyły już połowę drogi. Ale cóż to? W wejściu do drugiej części jaskini stał już trzeci potwór. Większy z wyrostkami i o potężniejszych odnóżach. Już ruszył za dwojgiem innych. Które teraz stały już przed Deimosem. Zaatakował pierwszą, atak zadany z rozmachem nadszedł z prawej strony. Uderzył bestie prosto w korpus, miecz odbił się od chitynowego pancerza, jednak cios był na tyle mocny by na chwile zdezorientować stwora. Jednak drugi już atakował, dwa przednie odnóża zaatakowały równocześnie. Przed pierwszym Deimos starał się uchylić, jednak odnóże zakończone niczym stożek trafiło go w lewe ramie, na szczęście cios nie zagłębił się w aż tak bardzo, jedynie je rozcinając. Drugi atak udało mu się sparować i prawie natychmiast wykonał sztych prosto w paszcze besti, która trzęsąc się w przedśmiertnych drgawkach padła z strumieniem żółtej posoki lejącej się z paszczy. Deimos wyszarpnął miecz, gdy potężniejszy ze stworów dotarł do miejsca walki. Od razu zaatakował, jedno z odnóży zagnębiło się w lewym barku strażnika, ból był nie do zniesienia. Kończyna bestii tak głęboko zagłębiła się w jego barku, iż o mało nie przebiła mu płuca. Padł na lewe kolano. Bół był potworny, jednak zebrał w sobie jeszcze tyle energii by pchnąć unoszącą się na dwie pary tylnych kończyn słabszą bestie, ta jak rażona piorunem zatrzęsła się, wiedział, że to już jej ostatnie chwile. Chyba jego również… Potężniejszy z potworów uderzył w niego przewracając go na plecy. Deimos prawie nic nie czuł, widział jeszcze jedynie przez chwile kłapiące nad nim szczęki bestii, które po chwili zamarły…

_____Miecz przebił tułów istoty i wyszedł drugą stroną, było mu, aż trudno oddychać pod takim ciężarem. Zdawał sobie sprawę z ran jakich doznał i pomyślał o najgorszym, po chwili stracił przytomność…

Rozdiał czwarty

„Wysłany na Śmierć”​

Jasny tunel, ostatnia spowiedź. Nie ból nie pozwalał nawet na to. Przybity do ziemi, osłabiony, na wpół martwy nie mógł nawet poruszyć palcem. Tak właśnie czuł się Deimos, strażnik miejski, przytłoczony przez pełzacza, bez szans na ratunek. A jednak, usłyszał głosy, z początku myślał, że to duchy wzywają go w zaświaty, ale czy duchy przeklinają?
-Cholera, nieszczęśnicy, wali jak z twoich onucy, Pablo – powiedział ktoś w dalszej części jaskini.
-A ty kiedyś czułeś swoje, kretoszczur przy tobie to wyperfumowana kobitka z królewskiego dworu, Ruga- odpowiedziała druga osoba.
Deimos wiedział, kto to mówi, wszak Ruga i Pablo to również strażnicy. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, zaschnięte, zmęczone usta nie potrafiły wydobyć żadnego dźwięku. Leżał tak ledwo żywy i czekał…
-Ty, w mordę orka, Deimos!!- Wykrzyknął jeden ze strażników, to chyba Pablo- Chodź tu szybko jeszcze żyje!
-O cholera, to se chłop narobił, trzy pełzacze. Samobójca. Dobra wyciągnijmy go z pod tego skorupiaka.
Poczuł ulgę, gdy brzemię, które spoczywało na nim od dłuższego czasu w końcu zniknęło. Otworzył oczy. Jeszcze nigdy tak się nie cieszył na widok tych dwóch. Chciałby coś powiedzieć, ale wiedział, że to daremne, dlatego po prostu się uśmiechnął, co prawda uśmiech ten znaczył grymas bólu, ale oni wiedzieli, że się cieszy.
-Człowieku! Dwa dni cię szukaliśmy, a ty się w takim miejscu zaszyłeś- Powiedział, Pablo- Już myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Tak, nawet Lobart nie wiedział gdzieś poszedł-Wtrącił Ruga,
-Wo…wody-z trudem wymamrotał Deimos.
Pablo wyciągnął bukłak z wodą. Uniósł odrobinę głowę Deimos, po czym wlał w jego usta trochę wody. Mało to pomogło, nie potrafił jej połknąć.
-Ooo, chłopie, źle z tobą. Na szczęście już nie krwawisz.- Powiedział Ruga, a potem zwrócił się do Pabla- Weź z wcześniejszej części jaskini te dechę wielką, co na niej ten bez głowy leży i przynieś tutaj.
Po chwili Pablo przyniósł długą deskę. Ułożyli na niej Deimosa i z takim „ładunkiem zanieśli go do miasta. Wygodna podróż to nie była, co chwile trzęsło, a to się Pablo potknął, a to Ruga się zaczął rozglądać…Jednak w końcu dotarli do celu. Deimosa opatrzył Vatras, miejscowy przedstawiciel Adanosa. Jego magia prawie całkowicie przywróciła siły Deimosowi. Który teraz usiadł na łóżku i jadł rosół ze ścierwojada.
Gdy tylko strażnik wrócił do zdrowia, udał się do Lorda Andre, by dokończyć formalności i zdać raport z wykonanego zadania. Andre jednak nie przejmował się tak raportem jak stanem zdrowia Deimosa, był pod wrażeniem jego odwagi i sprawności w walce. W trakcie tej rozmowy padły też słowa o zakonie paladynów, jednak nie było to zaproszenie tylko zachęta do dalszej, ciężkiej pracy. Ale podczas tej rozmowy padło również niepokojących kilka niepokojących słów. Pokonanie pełzaczy było niczym w porównaniu do tego, co go czekało. Lord Andre wydał rozkaz. Udaj się do Górniczej doliny i dostarcz naszym braciom w zamku żywność i rozkazy od Lorda Hagena. Czuł się jak skazaniec, a wyrokiem była śmierć.
Następny dzień spędził w koszarach, jego dzielnice chwilowo przejął Ruga, jednak Deimos nie siedział bezczynnie. Wraz z innymi kadetami pobierał lekcje u Wulfgara. Nauczył się całkiem sporo, gdyż Wulfgar pokazał mu kilka sztuczek, jakich na zwyczajnym szkoleniu nigdy by nie ujrzał… Wszyscy w koszarach współczuli Deimosowi. Wiedzieli, iż zadanie, które zlecił mu Andre jest niesamowicie trudne. Przedostanie się przez setki orków, to za dużo jak na zwykłego strażnika, jednak wojownik nie czuł strach, a może go po prostu taił przed samym sobą. Jednak czuł, że to, co, daj, Innos zrobi, odmieni jego życie. Lord Andre miał cel w tym, że do tego zadania wybrał właśnie Deimosem był to test, który zadecyduje o jego przyszłym życiu. Strażnik mógł oczywiście zlekceważyć rozkaz i odejść do cywila, jednak jego duma na to nie powalała. Chociaż miały by to być ostatnie jego dni, chciał je poświęcić służbie królestwu.
Kolejny dzień poświęcił na przygotowania, u miejscowych handlarzy zakupił pochodnie, mikstury, bandaż oraz piersiówkę pełną najmocniejszej ryżówki, którą destylował sam Ignaz. Złoto na zaopatrzenie dał mu Andre ze złota przeznaczonego dla straży. Gdy wracał ze sklepu Mattea i przechodził w pobliżu domu kowala Harada, ten zatrzymał go i powiedział:
-Słyszałem o twoim zadaniu, to, co robisz jest uczynkiem wartym prawego człowieka-Powiedział Harad, jednocześnie wyjmując spod płachty na stole miecz-Proszę, zrobiłem go specjalnie dla jednego z myśliwych, jednak tobie bardziej się przysłuży, a łowca może poczekać jeszcze jeden dzień.
Strażnik podziękował za ten wspaniały miecz. Ostrze obosieczne, nie miało żadnych ozdób, było proste, ale niesamowicie dobrze wykonane. Najtwardsza stal, przy czym miecz był dość lekki, rękojeść również była prosta. Obwinięta rzemieniami, również dobrze wykonana, świetnie leżała w dłoni. Deimos wykonał nią kilka młynków, a gdy miecz przecinał powietrze wydawał świszczący dźwięk. Tak przygotowany, poszedł jeszcze raz do koszar po dokładne instrukcje. Żywność dla paladynów czekała w worze, przy wejściu na przełęcz. Rozkazy zaś zostały schowane w tubie, którą wojownik przypiął sobie do pasa.
Tak też ruszył, doszedł do przełęczy, na której tak jak mówiono leżał wór z żywnością. Był dość ciężkim, jednak wyglądał na gorszy do udźwignięcia. Może tu zadziałała magia? Nie zastanawiał się nad tym. Paladyni pilnujący bramy do przełęczy, pozdrowili go, po czym otworzyli wrota i Deimos mógł kontynuować swoją wyprawę. Lord Andre powiedział, że aby nie przebijać się przez przełęcz pełną orków, Strażnik powinien poszukać przejścia przez starą kopalnie. Po chwili je znalazł. Przejście było dość wąskie jednak jakoś przez nie przeszedł i w końcu pojawił się po drugiej stronie tunelu, pięć metrów wyżej niż główna droga. Gdy przechodził przez naturalny most łączący dwie półki skalne, biegnąc nad drogą. Przeszedł wreszcie przez drugą część opuszczonej kopalni łączącej z Górniczą doliną. Było tam ciemno i prawie pusto. Prawie, ponieważ latało tam całkiem sporo nietoperzy. Gdy tylko znalazł się po drugiej stronie zauważył, iż miejsce to, mimo, że na jednej wyspie bardzo się różni. Zielona i pachnąca część Khorinis, w której leżało miasto, a po drugiej stronie, ciemne, bezdrzewne, jałowe, kamieniste, pustkowie. Nad nim, na moście prowadzącym do innej, już zawalonej kopalni, stały dwie polne bestie. Skrzeczały i wydawały się miedzy sobą porozumiewać. W miejscu tym trudno było o pożywienie, a strażnik z worem pełnym żywności wydawał się być „kuszący”. Deimos wiedząc, co się święci odłożył wór, wyciągnął miecz, stanął gotowy naprzeciw kierujących się w jego stronę polnych szkodników. Wiedział jak z nimi walczyć, wszak polne bestie nie stosowały nawet takiej prymitywnej taktyki jak wilki, gobliny czy nawet kretoszczury, nie. Atakowały z ogromną furią, czy były same czy w większej grupie atakowały z wielkim zapałem. Pierwszy atak, już oczekiwany został sparowany. Od razu nastąpił kontratak ze strony Deimosa. Który zadał sztych prosto w cielsko bestii jednocześnie unikając ataku drugiej. Szybkim ruchem wyrwał miecz z drgającej w konwulsjach bestii. Odskoczył i ciął z góry, jednak cios nie dosięgnął stwora. Trzymając miecz w prawej ręce spróbował zebrać szeroki zamach od lewej. Dlatego gdy tylko miecz łączył się ze zbroją na prawym boku, skoczył do przodu i z ogromną siłą całego rozmachu ciął robaka przez tułów, o mało nie przecinając go na pół. Żółta i mętna posoka rozchlapała się na jego czerwonym mundurze. Przeszedł przez most i o dziwo, na jednej z beczek leżał czarny kamień z namalowanym wzorem. Domyślił się, że jest to runa, a symbol na niej wskazywał na teleport do starego placu wymian, rozpoznał to po wyciągu narysowanym na runie. Był to bardzo potężny nabytek, dzięki niemu mógł przenoście się na ogromne odległości poświęcając na to tylko odrobinę energii. Nigdy nie używał takiego przedmiotu, jednak słyszał, że jak każdą runę, tę należy trzymać w ręce i pomyśleć o zaklęciu. W tym przypadku o teleportacji. Postanowił wypróbować swój nowy nabytek. Chwycił runę i trzymając ją w wyciągniętej dłoni pomyślał o zaklęciu. Poczuł nagły zryw, jakby coś mocno w niego uderzyło, jednak nie odczuł bólu. Gdy otworzył oczy znajdował się kilka metrów dalej od miejsca, w którym stał wcześniej. Wiedział, że podczas tej misi rzecz taka jak ta, może się bardzo przydać. Choćby na powrót. Postanowił chwilę odpocząć, dlatego usiadł pod drzewem zaraz przed ścieżką prowadzącą w dół doliny. Siedział tam przez chwilę, po czym zarzucił wór na plecy i ruszył wąską ścieżką. Widoki nie były, aż tak przyjazne. Potężna warownia mimo podniszczonych murów, wydawała się być wieczna i majestatyczna. Jednak wokół niej rozsiane były, szpetne pokryte skórą wilków i dzików namioty orków, a były ich tam setki, śmierdzących, głupich ale silnych i odważnych.
Widok ten strwożyłby serce nie jednego, ale Deimos nie zawrócił. Zszedł do doliny i stanął nad brzegiem rzeki. W pobliżu widział zębacze oraz ich większych, pokrytych wyrostkami braci. Były daleko, dlatego nie wyczuły strażnika mimo wora żywności na plecach. Ten zaś postanowił obmyślić plan, jak dostać się do zamku. Pociągnął łyk ryżówki z piersiówki. Mógł zakraść się pod zamek, a następnie pobiec w stronę bramy, ale rozumiał, że nikt nie zaryzykuje otworzenia wrót i narażenia się na atak orków, kosztem jednego strażnika. Postanowił wrócić się na troszkę wyższe miejsce, z którego dokładniej przypatrzy się okolicą zamku. Za fortecą, w miejscu, na które wcześniej nie zwrócił uwagi, stał ogromny taran. Widocznie, bo bezskutecznym ataku, podczas którego uległ zniszczeniu, orkowie pozostawili go jak był, a stał pod kontem czterdziestu pięciu stopni, jednym z końców leżąc na ziemi, drugim zaś leżąc na murze zamku. Możliwe, że potrafiłby się po nim wspiąć. Zastanawiał się jednak nie wpadł na lepszy pomysł. Po chwili poszedł na skraj rzeki, niedaleko koryto rzeki rozdzielało się na dwie części, a następnie łączyło z powrotem w jedność. A powodowała to mała wysepka na środku koryta, Deimos brodząc w wodzie doszedł na wysepkę. Widział taran bardzo dobrze, jednak nie mógł po prostu przejść przez rzekę i pobiec w jego stronę. Wszędzie roiło się od orków, aczkolwiek niedaleko na północny-zachód od miejsca, w którym stał, znajdował się mały lasek, jeszcze niewykarczowany do końca. Deimos widział w tym swoją szanse. Jednak słońce wciąż wisiało wysoko nad horyzontem, dlatego musiał czekać trzy godziny, aż wreszcie się ściemni, wszak nie będzie przechodził w pobliżu orków za dnia. Brodząc w ciszy nocy przeszedł na druga stronę rzeki. Słyszał gardłowe, niezrozumiałe dla niego głosy orków, całkiem niedaleko. Nie ryzykował. Odłożył wór i w ciszy zdjął z siebie zbroje by przypadkiem nie wydawała żadnego dźwięku, gdy przechodzi koło orków. Zostawił na sobie jedynie buty, spodnie oraz pas z mieczem, piersiówkę i tubę z rozkazamu. Wór ponownie zarzucił na plecy, po czym ruszył w pobliżu orków, starając się dotrzeć do lasku. Stopy stawiał na ziemi nie wydając żadnego dźwięku. W końcu dotarł do jeszcze porośniętych drzewami terenów Nie widział niczego podejrzanego. Dlatego poszedł dalej, aż dotarł do dróżki naprzeciw taranu. Zaczaił się w rowie niedaleko i wysilając wzrok w ciemności starał się ocenić odległość, gdy usłyszał głosy orków. Przywarł mocno do ziemi. Dwoje orków z potężnymi toporami właśnie przechodziło drogą, zaledwie pięć metrów od leżącego w ukryciu Deimosa. Serce zabiło mu szybciej, jednak na szczęście lub jego brak, orkowie poszli dalej i zatrzymali się przed taranem. Prawdopodobnie pełnili tu warte. Teraz jedyną możliwością pozostał bieg. Mógł to zrobić, dlatego podkradł się wśród nocy jak najbliżej. Teraz taran stał zaledwie pięćdziesiąt metrów od niego, a orkowie ledwie trzydzieści. Wartownicy stali jakieś pięć metrów na prawo od tarana. Deimos wstał i z worem na plecach puścił się biegiem w stronę zniszczonej machiny. Orkowie od razu go zauważyli i biegli w jego stronę. Pedzili jeden za drugim w odległości trzech metrów od siebie. Jakim, że wielkim zdziwieniem dla biegnącego z tyłu orka było gdy jego towarzysz padł na ziemie z bełtem w plecach. Deimos wykorzystał ten moment i niczym strzała pędził w stronę tarana, prześlizgując się tuż koło orka. „Innosie jak on potwornie śmierdzi” pomyślał Deimos gdy już zaczął się wspinać w stronę zamku. Słyszał za sobą potężne wycie bestii, która teraz został trafiona bełtem prosto w brzuch. Strażnik spojrzał na mury. Na ich szczycie, okuty w śliniącą od blasku księżyca zbroję stał paladyn. W rękach trzymał potężną kuszę. Gdy tylko wszedł na szczyt tarana, wciągnął wór na dziedziniec zamku, a sam pochwycił się wyciągniętej ręki, paladyna, który pomógł mu wejść.
-O mało cię nie postrzeliłem-powiedział paladyn-Masz szczęście, że mam tak celne oko.
-Dziękuje tobie i twojemu orlemu wzrikowi-skłonił się Deimos.
-Mów, co cię tu sprowadza? -rozkazał Paladyn-ostatnio rzadko miewamy tu gości innych niż orkowie.
-W tym worze-powiedział wskazując na leżący torbę- znajduje się żywność, którą lorda Andre nakazał mi wam dostarczyć.
-Gdybym nie znał Andre powiedziałbym, że wysłał cię na pewną śmierć- Jednak dziękujemy, jesteś zaprawdę odważny by dojść, aż tutaj. Zanieś do pożywienie do Engora, naszego zaopatrzeniowca.
-Jestem w służbie królestwu, to mój obowiązek by was wspomóż- Powiedział Deimos.
Po usłyszeniu instrukcji od paladyna udał się do jednej z wież by tam złożyć w ręce zaopatrzeniowca nowe zapasy/ Jego odwaga i poświęcenie sprawiło, iż w serca garnizony zamku wstąpiła nadzieja, a może uczyniło to tylko jedzenie, które przyniósł? W każdym razie wykonał zadanie i po wizycie w kasztelu przekazał; samemu Garondowi tubę z rozkazami, za którą został hojnie wynagrodzony, udał się na odpoczynek popijając po drodze wino, które właśnie zamienił miejscami z ryżówką…
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Hej! Opowiadanie nawet fajne, ale było kilka niezrozumiałych dla mnie określeń. Jakich? Na przykład "pyszna pogoda". Słyszałem o ładnej pogodzie, ale nigdy nie o pysznej. Było też kilka literówek, ale ogółem jest fajnie. Postacie mówią staropolskim językiem, co dodało oryginalności. Nie rozumiem tylko czemu zaczynasz pisać od znaku "_". Ocena: 6/10.
 

<KRUK>

Member
Dołączył
25.9.2005
Posty
139
Witam. Co prawda całego mi sie nie chciało czytać. Doszegłem do połowy trzeciego rozdziału. Błędów nie widzialem nigdzie, ale i tak jak jakies sa to mi nie przeszkadzają
cool.gif
wink.gif
.Podobalo mi sie ze opisałes zycie normalnego człowieka . Nocne zycie w Khorinis
cool.gif
laugh.gif
. Ogolnie moja ocena to 7/10.

Pozdro
wink.gif
.
 

Deimos

Member
Dołączył
17.9.2005
Posty
60
Dzięki za krytyke. Zachęcam do dalszego komentowania. Od tego zależy czy powstanie kolejna część. "Pyszna pogoda", czy aby napewno czytałeś moje opowiadanie?
tongue.gif

Musiałem zaczynać tym znakiem "_" poniewąż użyłem go jako akapitu. Nieźle bym się namęczył by zrobić to w normalnej formie.

Komentujcie prosze.
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
QUOTE (Deimos @ 12-12-2005, 23:46)

Pogoda tego dnia była wyjątkowo pyszna. Słońce jasno świeciło na prawie bezchmurnym niebie, aż oczy bolały patrząc na to jednak takiej pogody już od kilku dni nie było.
Proszę, wyraźnie jest napisane "pogoda tego dnia była wyjątkowo pyszna", więc nie pytaj się mnie, czy czytałem opo tylko to popraw, bo jak mówiłem nie słyszałem, żeby pogoda była pyszna.

""Pyszna pogoda", czy aby napewno czytałeś moje opowiadanie?"
No wyobraź sobie, że czytałem.
 

Deimos

Member
Dołączył
17.9.2005
Posty
60
No wyobraź sobie, że nie mam zamiaru tego zmieniać. Wyraz jest dobrze wbudowany w ogólny kontekst zdania. A samo określenie pyszna w stosunku do pogody nie jest błędem, jest jedynie sposobem ubarwienia.
Zachęcam do komentowania.
smile.gif



Nie komentuj każdego komentarza. To bezsensu jest - GW
 
Do góry Bottom