- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Miasto ogarnął chłód, zbliżała się zima. Ludzie krzątali się po ulicy w centrum miasta, by zrobić przedświąteczne zakupy. Pieniądze płynęły niczym krew w żyłach, z ręki do ręki. I choć każdy lubi prezenty to nie wszyscy lubią święta.
Tak jak i ludzie na obrzeżach miasta. Tam gdzie walą się mury i śmierdzi zgnilizną. Biedacy, którzy przywędrowali tu i stali się jeszcze biedniejszymi. Pozostało im tylko paść i trzepać własny język.
- Podasz mi skręta?- papierek zaszeleścił cicho i dostał się do rąk nowego właściciela. Ten smak...Ta słodycz... Niczym ambrozja wypala zmysły i niczym nektar przyćmiewa umysł. Nie można się oprzeć.
- Nienawidzę świąt – Cała grupka siedziała w ciemnej uliczce. Co jakiś czas ktoś wrzucał chleb do koszyka. Niestety, nie smakuje jak dawniej. – To już nie to samo – Wypalił trawkę i zrobił krok do światła.
- Dokąd to?-
- Na spacer – włożył ręce do podartej, skórzanej kurtki i zaczął spacerować purpurowymi butami. Pogoda pochmurna dzisiaj, obraz zdawał się być mglisty, a chodnik krzywy. Oparł się o blok i wyjął coś. Grymas bólu, szczypta uśmiechu.
Tak też wyglądało jego życie. Gdy tylko brał się za gitarę kobiety z osiedla tańczyły rytuał. Gdy tylko zabierał się za swoje rock ‘n’ roll-owe 45’ szaleli koledzy, wściekali się sąsiedzi.
Profil się wyrównał, cień zwężał, bodźce zaostrzone radością. Przetłuszczone włosy sięgały mu do ramion podkreślając artystyczny nieład. Widział wyłącznie piękno, jedynie radość, pękające bąbelki w jego głowie. Jakaś siła oddziałała i zrobił obrót do ściany. Śmierć przyłożyła mu kosę do pleców... Nie. Jeszcze nie.
Puste pomieszczenie. Białe pomieszczenie. Wszystko białe. Przez chwilę było to niebo, lecz nie zasługiwał na to. A więc tak wyglądało piekło? Jasne i oślepiające? A może tylko zapadł w głęboki sen, z którego nie może się obudzić.
- Skąd masz towar?- dochodziły odgłosy, niekończące się echo zamglonych wspomnień.
- Myślisz, że mnie wykiwasz? Wiem co knujesz. Myślisz, że ukryjesz się pod tą swoją pelerynką, pod tymi niewinnymi oczkami?- ironiczne pytania skończyły się
- One nie żyją!- krzyki wbiły mu się w głowę.
- Zabiłeś je!- potknął się i upadł.
- Z zimną krwią!...- ból przeszywał jego ciało. Jakby ktoś wbił go w podłogę. Obok leżało małe zdjęcie, małego dziecka.
- Które zarżnąłeś!- znów nacisk. Biegł, wołał o pomoc, pusto.
- Bo wprawiały cię w złość!-
- Przestań!-
- Oooh tak!-
- Przestań!______....._____....._____-
- Hahaha!-_______________________________________________________!-
- Ja... kochałem-
- To czemu zabiłeś?-
- Bo nie mogłem inaczej – Dopiero teraz spostrzegł dziwne pomieszczenie. Wszystko zdawało się być płaskie i odległe, a myśli szybkie i krótkie.
- Gdzie my jesteśmy?-
- Nie wiesz?-
- Ktoś ty?-
- Nie wiesz?- co to za pytania? Ale gdzie on jest.... W jakimś lesie, nie w jaskini, nie w domu. W domu bez kaloryfera i kwiatka na parapecie, który może kiedyś był ale zwiądł. Tak jak zwiądł świat.
- A ty kto?- cień zbliżył się – To niemożliwe!-
- Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko nierealne- teraz już śmiał się przez łzy, tak jak w lustrze.
- Kochałem....- myśl zmieniła się w szept, szept w łzy, a łzy.... w pustkę. Motyw wydobył się z ciemności.
- A być może, że jeszcze kochasz....-
- To chcesz tego skręta?- ocknął się i wyrwał.
- Być może i kocham....- uciekł z ulicy, pobiegł na drugi brzeg, tam gdzie wołały go głosy. Wrócił do kaloryfera, do kwiatka na parapecie, wrócił do kołyski i wrócił do albumu. Wrócił. Do domu.
Tak jak i ludzie na obrzeżach miasta. Tam gdzie walą się mury i śmierdzi zgnilizną. Biedacy, którzy przywędrowali tu i stali się jeszcze biedniejszymi. Pozostało im tylko paść i trzepać własny język.
- Podasz mi skręta?- papierek zaszeleścił cicho i dostał się do rąk nowego właściciela. Ten smak...Ta słodycz... Niczym ambrozja wypala zmysły i niczym nektar przyćmiewa umysł. Nie można się oprzeć.
- Nienawidzę świąt – Cała grupka siedziała w ciemnej uliczce. Co jakiś czas ktoś wrzucał chleb do koszyka. Niestety, nie smakuje jak dawniej. – To już nie to samo – Wypalił trawkę i zrobił krok do światła.
- Dokąd to?-
- Na spacer – włożył ręce do podartej, skórzanej kurtki i zaczął spacerować purpurowymi butami. Pogoda pochmurna dzisiaj, obraz zdawał się być mglisty, a chodnik krzywy. Oparł się o blok i wyjął coś. Grymas bólu, szczypta uśmiechu.
Tak też wyglądało jego życie. Gdy tylko brał się za gitarę kobiety z osiedla tańczyły rytuał. Gdy tylko zabierał się za swoje rock ‘n’ roll-owe 45’ szaleli koledzy, wściekali się sąsiedzi.
Profil się wyrównał, cień zwężał, bodźce zaostrzone radością. Przetłuszczone włosy sięgały mu do ramion podkreślając artystyczny nieład. Widział wyłącznie piękno, jedynie radość, pękające bąbelki w jego głowie. Jakaś siła oddziałała i zrobił obrót do ściany. Śmierć przyłożyła mu kosę do pleców... Nie. Jeszcze nie.
Puste pomieszczenie. Białe pomieszczenie. Wszystko białe. Przez chwilę było to niebo, lecz nie zasługiwał na to. A więc tak wyglądało piekło? Jasne i oślepiające? A może tylko zapadł w głęboki sen, z którego nie może się obudzić.
- Skąd masz towar?- dochodziły odgłosy, niekończące się echo zamglonych wspomnień.
- Myślisz, że mnie wykiwasz? Wiem co knujesz. Myślisz, że ukryjesz się pod tą swoją pelerynką, pod tymi niewinnymi oczkami?- ironiczne pytania skończyły się
- One nie żyją!- krzyki wbiły mu się w głowę.
- Zabiłeś je!- potknął się i upadł.
- Z zimną krwią!...- ból przeszywał jego ciało. Jakby ktoś wbił go w podłogę. Obok leżało małe zdjęcie, małego dziecka.
- Które zarżnąłeś!- znów nacisk. Biegł, wołał o pomoc, pusto.
- Bo wprawiały cię w złość!-
- Przestań!-
- Oooh tak!-
- Przestań!______....._____....._____-
- Hahaha!-_______________________________________________________!-
- Ja... kochałem-
- To czemu zabiłeś?-
- Bo nie mogłem inaczej – Dopiero teraz spostrzegł dziwne pomieszczenie. Wszystko zdawało się być płaskie i odległe, a myśli szybkie i krótkie.
- Gdzie my jesteśmy?-
- Nie wiesz?-
- Ktoś ty?-
- Nie wiesz?- co to za pytania? Ale gdzie on jest.... W jakimś lesie, nie w jaskini, nie w domu. W domu bez kaloryfera i kwiatka na parapecie, który może kiedyś był ale zwiądł. Tak jak zwiądł świat.
- A ty kto?- cień zbliżył się – To niemożliwe!-
- Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko nierealne- teraz już śmiał się przez łzy, tak jak w lustrze.
- Kochałem....- myśl zmieniła się w szept, szept w łzy, a łzy.... w pustkę. Motyw wydobył się z ciemności.
- A być może, że jeszcze kochasz....-
- To chcesz tego skręta?- ocknął się i wyrwał.
- Być może i kocham....- uciekł z ulicy, pobiegł na drugi brzeg, tam gdzie wołały go głosy. Wrócił do kaloryfera, do kwiatka na parapecie, wrócił do kołyski i wrócił do albumu. Wrócił. Do domu.