Zastrzegam sobie prawa autorskie poniższego dzieła.
Księga ta znajdowała się w ledwie ocalałej skrzyni, ostatniej skrzyni. Weń także leżały menzurki atramentu no i pióra...
Ciała, wszędzie martwe ciała poskręcane w nienaturalny sposób. Moje powieki sprawiały wrażenie cięższych od stada bizonów. Towarzyszył temu ogłuszający pisk w uszach, a raczej w głowie. Do tego ból przeszywający cały obszar pleców.
Deszcz niemiłosiernie walił zimnymi kroplami po mojej twarzy niczym dorosły osobnik gołymi pięściami. Każdy kolejny cios był bardziej odczuwalny od poprzedniego. Błyski piorunów jakby współgrały z ulewą, często mnie oślepiając.
Nie wiem ile tak leżałem, zupełnie zdezorientowany. Nie zamierzałem jednak zdać się na pastwę losu gnijąc bezczynnie. Pół przytomny sturlałem się z głazu. Następnie resztkami sił przeczołgałem się pod szczątki kadłuba. Owe miejsce nie było tak nękane przez deszcz.
Nie byłem wstanie określić pory dnia. Nie wiedziałem gdzie jestem. Nie wiedziałem nawet kim jestem. Jednak gorszym problemem była moja krwawiąca ręka. Mozolnie rozejrzałem się wokół. Nic. Tylko piach, woda i zniszczone drewno. Zawiedziony oparłem głowę o jakąś wilgotną dechę. Odpłynąłem …
Dzień 2
Ocknąłem się z głową w wodzie. Ledwie podniosłem się z tej pozycji. Od tafli wody odbijała się nieznana twarz. Brązowe oczy, krzaczaste brwi, ciemne włosy i jeszcze ta nieogolona facjata. Blizny, na całym obszarze, a największa przechodziła w poprzek nosa. To była moja gęba.
Pogoda jakby ustatkowała się, choć jednak dalej wisiały nade mną ciemne chmury. Wyszedłem na zewnątrz wraku. W pewnym momencie dała mi się we znaki ręka. Cała opuchnięta i porozcinana. Rozglądałem się za czymkolwiek. Wszędzie trupy przykryte piaskiem, puste beczki i kawałki drewna. Moją uwagę przykuła pewna rzecz znajdująca się w wodzie, około stu kroków ode mnie.
Gdy podbiegłem okazało się, że to tylko kolejna bezwartościowa beczka. Byłem po pas w wodzie i już miałem zrezygnować, choć jednak zauważyłem niedaleko przedmiot nie przypominający beczki. Tak, to była skrzynia, cała zanurzona w wodzie. Nie miałem siły jej wyciągać na brzeg, więc postanowiłem, iż na razie wezmę z niej kilka przydatnych przedmiotów. Otwierając ją, woda zabarwiła się w jakimś ciemnym kolorze. To był atrament.
Wszystko walało się, co utrudniało znalezienie czegoś konkretnego. Ciągle trafiałem na te same, zbędne rzeczy takie jak fajka, naczynia po gorzałkach czy nawet zgniły but.
Po dłuższych mękach wyszedłem z wody i rzuciłem wszystkie zgromadzone przedmioty na ziemię. Płótno przypominające w dotyku bawełnę, tego właśnie szukałem. Zacząłem starannie owijać rękę.
Pod moimi nogami leżały jeszcze buteleczki z atramentem, skórzany i zniszczony mały futerał, trochę jedzenia w sakiewce i tajemnicza książka.
Przeniosłem wszystko koło wraku statku, po czym oparty o niego w stronę morza siedząc , zabrałem się za oględziny mojego nowego przybytku. Na pierwszy ogień poszedł ten szorstki w dotyku futerał. W środku znajdowały się trzy pióra. Wprawdzie nie utraciłem zdolności pisania i czytania, więc pióra mogły się przydać.
Tajemnicza księga sprawiała wrażenie podeszłego wieku. Skórzana, brązowa okładka wyglądała dość solidnie. Wnętrze o dziwo zostało suche, może jedynie lekko wilgotne. Księga była czysta.
Długo rozmyślałem jaki zrobić z niej użytek. Do głowy wpadł mi jedynie dziennik. Niby banalne i zbędne, ale gdy o tym myślałem, za każdym razem czułem mrowienie na plecach. Do dzieła...
Skończyłem szybciej niż się spodziewałem, w międzyczasie zajadałem się chlebem i surowym mięsem. Jedzenia starczyło mi jeszcze na kilka dni, więc nie musiałem sobie tym zaprzątać głowy.
Nie zamierzam do końca dnia chociaż by wstawać z tego miejsca. Pomyśle jeszcze czym zająć się jutro. Obawiam się jedynie tego gęstego lasu za mną, a raczej nade mną. Nie wiadomo co wyskoczy z tego buszu.
Dzień 3
Z ręką było już lepiej. Choć opuchlizna zeszła, potrzymam ją jeszcze w tym prowizorycznym opatrunku.
Nie wiedziałem co mam zrobić w następnej kolejności. Normalny człowiek szukał by ratunku, tyle że ja wylądowałem na jakiejś bezludnej wyspie, choć nie jestem tego pewien. Nie wiedziałem tego, gdyż mgła zasłaniała każdy obszar nie będący plażą. Obserwacje nic by tu nie dały. Zadecydowałem, iż zajmę się tym bałaganem i spróbuję tu przeżyć dopóty, dopóki czegoś nie wymyślę.
Postanowiłem, że zrobię coś z martwymi ciałami a raczej tym co z nich pozostało. Większość to szkielety z domieszką mięśni i skóry na wierzchu. Nielicznym zostało nawet odzienie lecz są tego śladowe ilości.
Zaglądając tu i tam, od strony południowej znalazłem jaskinie. Prowadziła ona chyba w głąb wyspy. Oczywiście tak przypuszczam. Jest tam jednak zbyt ciemno i podejrzanie, a więc nie będę mógł tego sprawdzić. Tuż przy wejściu po mej lewej znajdował się korytarz duży na około stu kroków. Pomyślałem, że właśnie w owym miejscu mógłbym pochować tych ludzi.
Dochodziło południe, a więc przekąsiłem trochę surowego mięsa z chlebem i zabrałem się za planowane już wcześniej porządki.
Przeciąganie ciał było męczące z powodu ich ilości i odległości od celu. Do tego było to niekomfortowe. Na pierwszy ogień poszedł mężczyzna z zdobionym, czerwonym kaftanem. Był to jedyny osobnik w takim stroju. Jeżeli chodzi o resztę to zostały na nich same łachy, a z rzadka trafiały się metalowe części. Pokryci krwią śmierdzieli odorem jakby z rynsztoka.
Do wieczoru zdołałem ledwie przenieść około dwudziestu ciał. Zbliżałem się do ostatniego na dziś i już z daleka spostrzegłem, iż nie przypominał w niczym reszty. Miał kawałek pancerza na klatce piersiowej. Owy pancerz posiadał herb. Odznaczał się wyblakłym zielonym kolorem z niezbyt widocznymi szczegółami. Nie rozczulając się nad tym, zabrałem go do jaskini.
Wracając zadowolony po ciężkiej robocie trefiłem na kawałek pergaminu. Leżał w miejscu tego ostatniego ciała. Zabrałem go ze sobą i udałem się koło wraku statku.
Zapadał zmrok. Zebrałem suche kawałki drewna w celu podłożenia go do ognia. Z rozpaleniem ognia było już gorzej. Wyrwałem suchy rękaw swojej koszuli i podłożyłem go pod miejsce w którym miałem zamiar pocierać dwoma kijami o siebie nawzajem.
Cholernie długo męczyłem się z tym. Straciłem cierpliwość. Z sekundy na sekundę robiło się coraz chłodniej. Chwyciłem za dwa przypadkowe kamienie i uderzałem nimi z całej siły.
Po takim monotonnym uderzaniu w końcu mała iskra trafiła w róg suchego włókna. Powoli zapalało się, a ja spokojnie dmuchałem w jego stronę. Czekanie, aż rozpali się całe, trwało chyba kilka minut. Nie poddawałem się jednak.
Wytrwałość opłaciła się. Wystarczyło teraz podkładać do ognia, który stawał się coraz większy. Przy kojącym cieple zajadałem się serem, po czym uzupełniłem dziennik. W ostatniej chwili przypomniało mi się o dziwnym pergaminie, lecz zmęczenie wygrało z ciekawością. Nie zaglądając do niego, włożyłem do dziennika.
Dzień 4
Zbudziłem się z powodu chłodu jaki ogarniał to miejsce. Było już widno. Poleżałem jeszcze kilka chwil, a w następnej kolejności wybrałem się na mała przechadzkę po plaży.
Mgła dalej unosiła się w powietrzu, zakrywając pobliskie tereny. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło od dnia wczorajszego, ale jednak... Połowa ciał zniknęła bez śladu. Byłem trochę zaniepokojony i nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Co prawda były i plusy owej sytuacji: miałem mniej roboty z pochowaniem tych ciał.
Po dalszych obserwacjach zauważyłem, iż jedno z ciał odpływa w głąb morza, noszone na jednej z fal. To by wyjaśniało zaistniałą sytuację. Wróciłem do mojego małego obozowiska, by spędzić tam mroźny jeszcze ranek.
Miałem już uzupełnić mój dziennik, gdy ni zowąd wypadła ze środka stara, zniszczona kartka. Chwyciłem ją czym prędzej, chroniąc w ostatniej chwili przed upadkiem na mokry piasek. Tusz na pergaminie był rozmazany.
Mrużyłem oczy, spoglądałem z różnych kątów, ale na próżno. Nic nie dało się rozczytać, oprócz podpisu w prawym dolnym rogu. Daherte. Straciłem jakiś czas na dalsze boje z pergaminem. Bez skutku. Zająłem się dziennikiem.
Dochodziło południe. Postanowiłem dokończyć to co zacząłem. Zadanie ułatwiło się, gdyż zostało jedynie siedem ciał. Czym prędzej rozpocząłem przenoszenie.
Pozostało jedynie zakopać te zwłoki. Wyszedłem przed jaskinie i od razu natrafiłem na potrzebny przedmiot. Stara deska, wilgotna ale także dość wytrzymała. Groby nie musiały być tak głębokie jak to zwykle bywa, ponieważ znajdowały się w miejscu niedostępnym dla wody. Zużywając nadto energii, kopałem doły.
O bliżej nieokreślonym czasie miałem z głowy te trupy. Prawdopodobnie, zbliżał się wieczór. Począłem zbierać stare deski wokół wraku. W międzyczasie zastanawiałem się czemu nadal posiadam pewne umiejętności i informacje, a zatraciłem wiedzę o najprostszych rzeczach jak choćby moje imię.
Stosik rozgruchotanego drewna zabrałem do jaskini. Z łachów jakie mieli na sobie niektórzy martwi, zrobiłem prowizoryczne łączenie desek. Z ulgą powtykałem krzyże w miejscu zakopanych. To już koniec. Poczekałem jeszcze chwile oddając tym samym szacunek zmarłym.
Usiadłem zmęczony i zadowolony z wykonanej roboty. Po chwili udałem się w stronę skrzyni, tym samym mając za nic zmęczenie i ból w mięśniach.
To była dobra decyzja. Znalazłem dwie flaszki gorzałki, małą lutnie i równie mały sztylet. Wychodząc na brzeg, zauważyłem złoty naszyjnik zaplątany wokół rękojeści noża. W tym momencie zbędna rzecz, ale może w przyszłości, gdy już wydostanę się z tego cholerstwa, to kto wie.
Rozpaliłem palenisko w miejscu wcześniejszego, używając też tych samych kamieni. Kilka minut i mamy ogień. Poszło łatwiej niż ostatniego wieczoru. Podpiekając mięso na patyku notowałem dziennik. Ponadto umilałem sobie wieczór gorzałą.
CDN
Dziennik
Księga ta znajdowała się w ledwie ocalałej skrzyni, ostatniej skrzyni. Weń także leżały menzurki atramentu no i pióra...
Ciała, wszędzie martwe ciała poskręcane w nienaturalny sposób. Moje powieki sprawiały wrażenie cięższych od stada bizonów. Towarzyszył temu ogłuszający pisk w uszach, a raczej w głowie. Do tego ból przeszywający cały obszar pleców.
Deszcz niemiłosiernie walił zimnymi kroplami po mojej twarzy niczym dorosły osobnik gołymi pięściami. Każdy kolejny cios był bardziej odczuwalny od poprzedniego. Błyski piorunów jakby współgrały z ulewą, często mnie oślepiając.
Nie wiem ile tak leżałem, zupełnie zdezorientowany. Nie zamierzałem jednak zdać się na pastwę losu gnijąc bezczynnie. Pół przytomny sturlałem się z głazu. Następnie resztkami sił przeczołgałem się pod szczątki kadłuba. Owe miejsce nie było tak nękane przez deszcz.
Nie byłem wstanie określić pory dnia. Nie wiedziałem gdzie jestem. Nie wiedziałem nawet kim jestem. Jednak gorszym problemem była moja krwawiąca ręka. Mozolnie rozejrzałem się wokół. Nic. Tylko piach, woda i zniszczone drewno. Zawiedziony oparłem głowę o jakąś wilgotną dechę. Odpłynąłem …
Dzień 2
Ocknąłem się z głową w wodzie. Ledwie podniosłem się z tej pozycji. Od tafli wody odbijała się nieznana twarz. Brązowe oczy, krzaczaste brwi, ciemne włosy i jeszcze ta nieogolona facjata. Blizny, na całym obszarze, a największa przechodziła w poprzek nosa. To była moja gęba.
Pogoda jakby ustatkowała się, choć jednak dalej wisiały nade mną ciemne chmury. Wyszedłem na zewnątrz wraku. W pewnym momencie dała mi się we znaki ręka. Cała opuchnięta i porozcinana. Rozglądałem się za czymkolwiek. Wszędzie trupy przykryte piaskiem, puste beczki i kawałki drewna. Moją uwagę przykuła pewna rzecz znajdująca się w wodzie, około stu kroków ode mnie.
Gdy podbiegłem okazało się, że to tylko kolejna bezwartościowa beczka. Byłem po pas w wodzie i już miałem zrezygnować, choć jednak zauważyłem niedaleko przedmiot nie przypominający beczki. Tak, to była skrzynia, cała zanurzona w wodzie. Nie miałem siły jej wyciągać na brzeg, więc postanowiłem, iż na razie wezmę z niej kilka przydatnych przedmiotów. Otwierając ją, woda zabarwiła się w jakimś ciemnym kolorze. To był atrament.
Wszystko walało się, co utrudniało znalezienie czegoś konkretnego. Ciągle trafiałem na te same, zbędne rzeczy takie jak fajka, naczynia po gorzałkach czy nawet zgniły but.
Po dłuższych mękach wyszedłem z wody i rzuciłem wszystkie zgromadzone przedmioty na ziemię. Płótno przypominające w dotyku bawełnę, tego właśnie szukałem. Zacząłem starannie owijać rękę.
Pod moimi nogami leżały jeszcze buteleczki z atramentem, skórzany i zniszczony mały futerał, trochę jedzenia w sakiewce i tajemnicza książka.
Przeniosłem wszystko koło wraku statku, po czym oparty o niego w stronę morza siedząc , zabrałem się za oględziny mojego nowego przybytku. Na pierwszy ogień poszedł ten szorstki w dotyku futerał. W środku znajdowały się trzy pióra. Wprawdzie nie utraciłem zdolności pisania i czytania, więc pióra mogły się przydać.
Tajemnicza księga sprawiała wrażenie podeszłego wieku. Skórzana, brązowa okładka wyglądała dość solidnie. Wnętrze o dziwo zostało suche, może jedynie lekko wilgotne. Księga była czysta.
Długo rozmyślałem jaki zrobić z niej użytek. Do głowy wpadł mi jedynie dziennik. Niby banalne i zbędne, ale gdy o tym myślałem, za każdym razem czułem mrowienie na plecach. Do dzieła...
Skończyłem szybciej niż się spodziewałem, w międzyczasie zajadałem się chlebem i surowym mięsem. Jedzenia starczyło mi jeszcze na kilka dni, więc nie musiałem sobie tym zaprzątać głowy.
Nie zamierzam do końca dnia chociaż by wstawać z tego miejsca. Pomyśle jeszcze czym zająć się jutro. Obawiam się jedynie tego gęstego lasu za mną, a raczej nade mną. Nie wiadomo co wyskoczy z tego buszu.
Dzień 3
Z ręką było już lepiej. Choć opuchlizna zeszła, potrzymam ją jeszcze w tym prowizorycznym opatrunku.
Nie wiedziałem co mam zrobić w następnej kolejności. Normalny człowiek szukał by ratunku, tyle że ja wylądowałem na jakiejś bezludnej wyspie, choć nie jestem tego pewien. Nie wiedziałem tego, gdyż mgła zasłaniała każdy obszar nie będący plażą. Obserwacje nic by tu nie dały. Zadecydowałem, iż zajmę się tym bałaganem i spróbuję tu przeżyć dopóty, dopóki czegoś nie wymyślę.
Postanowiłem, że zrobię coś z martwymi ciałami a raczej tym co z nich pozostało. Większość to szkielety z domieszką mięśni i skóry na wierzchu. Nielicznym zostało nawet odzienie lecz są tego śladowe ilości.
Zaglądając tu i tam, od strony południowej znalazłem jaskinie. Prowadziła ona chyba w głąb wyspy. Oczywiście tak przypuszczam. Jest tam jednak zbyt ciemno i podejrzanie, a więc nie będę mógł tego sprawdzić. Tuż przy wejściu po mej lewej znajdował się korytarz duży na około stu kroków. Pomyślałem, że właśnie w owym miejscu mógłbym pochować tych ludzi.
Dochodziło południe, a więc przekąsiłem trochę surowego mięsa z chlebem i zabrałem się za planowane już wcześniej porządki.
Przeciąganie ciał było męczące z powodu ich ilości i odległości od celu. Do tego było to niekomfortowe. Na pierwszy ogień poszedł mężczyzna z zdobionym, czerwonym kaftanem. Był to jedyny osobnik w takim stroju. Jeżeli chodzi o resztę to zostały na nich same łachy, a z rzadka trafiały się metalowe części. Pokryci krwią śmierdzieli odorem jakby z rynsztoka.
Do wieczoru zdołałem ledwie przenieść około dwudziestu ciał. Zbliżałem się do ostatniego na dziś i już z daleka spostrzegłem, iż nie przypominał w niczym reszty. Miał kawałek pancerza na klatce piersiowej. Owy pancerz posiadał herb. Odznaczał się wyblakłym zielonym kolorem z niezbyt widocznymi szczegółami. Nie rozczulając się nad tym, zabrałem go do jaskini.
Wracając zadowolony po ciężkiej robocie trefiłem na kawałek pergaminu. Leżał w miejscu tego ostatniego ciała. Zabrałem go ze sobą i udałem się koło wraku statku.
Zapadał zmrok. Zebrałem suche kawałki drewna w celu podłożenia go do ognia. Z rozpaleniem ognia było już gorzej. Wyrwałem suchy rękaw swojej koszuli i podłożyłem go pod miejsce w którym miałem zamiar pocierać dwoma kijami o siebie nawzajem.
Cholernie długo męczyłem się z tym. Straciłem cierpliwość. Z sekundy na sekundę robiło się coraz chłodniej. Chwyciłem za dwa przypadkowe kamienie i uderzałem nimi z całej siły.
Po takim monotonnym uderzaniu w końcu mała iskra trafiła w róg suchego włókna. Powoli zapalało się, a ja spokojnie dmuchałem w jego stronę. Czekanie, aż rozpali się całe, trwało chyba kilka minut. Nie poddawałem się jednak.
Wytrwałość opłaciła się. Wystarczyło teraz podkładać do ognia, który stawał się coraz większy. Przy kojącym cieple zajadałem się serem, po czym uzupełniłem dziennik. W ostatniej chwili przypomniało mi się o dziwnym pergaminie, lecz zmęczenie wygrało z ciekawością. Nie zaglądając do niego, włożyłem do dziennika.
Dzień 4
Zbudziłem się z powodu chłodu jaki ogarniał to miejsce. Było już widno. Poleżałem jeszcze kilka chwil, a w następnej kolejności wybrałem się na mała przechadzkę po plaży.
Mgła dalej unosiła się w powietrzu, zakrywając pobliskie tereny. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło od dnia wczorajszego, ale jednak... Połowa ciał zniknęła bez śladu. Byłem trochę zaniepokojony i nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Co prawda były i plusy owej sytuacji: miałem mniej roboty z pochowaniem tych ciał.
Po dalszych obserwacjach zauważyłem, iż jedno z ciał odpływa w głąb morza, noszone na jednej z fal. To by wyjaśniało zaistniałą sytuację. Wróciłem do mojego małego obozowiska, by spędzić tam mroźny jeszcze ranek.
Miałem już uzupełnić mój dziennik, gdy ni zowąd wypadła ze środka stara, zniszczona kartka. Chwyciłem ją czym prędzej, chroniąc w ostatniej chwili przed upadkiem na mokry piasek. Tusz na pergaminie był rozmazany.
Mrużyłem oczy, spoglądałem z różnych kątów, ale na próżno. Nic nie dało się rozczytać, oprócz podpisu w prawym dolnym rogu. Daherte. Straciłem jakiś czas na dalsze boje z pergaminem. Bez skutku. Zająłem się dziennikiem.
Dochodziło południe. Postanowiłem dokończyć to co zacząłem. Zadanie ułatwiło się, gdyż zostało jedynie siedem ciał. Czym prędzej rozpocząłem przenoszenie.
Pozostało jedynie zakopać te zwłoki. Wyszedłem przed jaskinie i od razu natrafiłem na potrzebny przedmiot. Stara deska, wilgotna ale także dość wytrzymała. Groby nie musiały być tak głębokie jak to zwykle bywa, ponieważ znajdowały się w miejscu niedostępnym dla wody. Zużywając nadto energii, kopałem doły.
O bliżej nieokreślonym czasie miałem z głowy te trupy. Prawdopodobnie, zbliżał się wieczór. Począłem zbierać stare deski wokół wraku. W międzyczasie zastanawiałem się czemu nadal posiadam pewne umiejętności i informacje, a zatraciłem wiedzę o najprostszych rzeczach jak choćby moje imię.
Stosik rozgruchotanego drewna zabrałem do jaskini. Z łachów jakie mieli na sobie niektórzy martwi, zrobiłem prowizoryczne łączenie desek. Z ulgą powtykałem krzyże w miejscu zakopanych. To już koniec. Poczekałem jeszcze chwile oddając tym samym szacunek zmarłym.
Usiadłem zmęczony i zadowolony z wykonanej roboty. Po chwili udałem się w stronę skrzyni, tym samym mając za nic zmęczenie i ból w mięśniach.
To była dobra decyzja. Znalazłem dwie flaszki gorzałki, małą lutnie i równie mały sztylet. Wychodząc na brzeg, zauważyłem złoty naszyjnik zaplątany wokół rękojeści noża. W tym momencie zbędna rzecz, ale może w przyszłości, gdy już wydostanę się z tego cholerstwa, to kto wie.
Rozpaliłem palenisko w miejscu wcześniejszego, używając też tych samych kamieni. Kilka minut i mamy ogień. Poszło łatwiej niż ostatniego wieczoru. Podpiekając mięso na patyku notowałem dziennik. Ponadto umilałem sobie wieczór gorzałą.
CDN