Rozdział 1
Pewien jedenastoletni chłopiec uciekł z domu, dlatego, że pokłócił się z rodzicami. Zabrał miecz ojca i zamierzał wieść samotne życie. Kilka dni później brakowało mu rodziców, więc zamierzał wrócić. Jednak to co zastał stawiło go w osłupienie. Zobaczył jak jego dom się pali. Mamo, tato!, pomyślał. Rzucił się biegiem w stronę palącego się. Wnet przed nim wielki topór, orkowy topór. Wyszczerzył oczy i spojrzał w górę. To co zobaczył omal nie wywołało u niego wymiotów. Wielka, ohydna gęba stwora, którego nigdy w życiu nie zamierzał zobaczyć. Potwór zaryczał, a kropelki śliny spadły na twarz chłopca. Z boku usłyszał krzyk człowieka: - Zostaw go ty gnido i stań do walki ze mną! – Ork wyjął topór z ziemi i odwrócił się. Chłopiec także odwrócił się i zobaczył człowieka, który przypominał anioła. Zobaczył Paladyna. Stwór podbiegł do mężczyzny, zamachnął bronią, lecz i tym razem nie trafił w swoją ofiarę. Człowiek próbował wbić miecz w brzuch orka, ale potwór się tego spodziewał i odparował atak, a następnie kopnął mężczyznę, który upadł na ziemię. To już koniec, pomyślał Paladyn. Jednak po chwili to Ork padł nieżywy koło mężczyzny. Chłopiec powalił orka. Jednak broń potwora walnęła w głowę dziecka i zemdlało. Mężczyzna wstał i wziął chłopca na ręce i udał się w stronę konia, którego zostawił w pobliżu.
Kilka dni później.
Działo to się w nocy. Koło pewnego domu, który był w lesie, na drodze czekała tam na kogoś pewna osoba. Na rogu, który z taką uwagą obserwował ten człowiek, pojawił się jakiś mężczyzna. Pojawił się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrósł spod ziemi. Jeszcze nigdy ktoś taki nie pojawił się przy tym domu. Był wysoki, chudy mężczyzna. Miał na sobie srebrną zbroję. Nazywał się Andre. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że od dłuższego czasu jest obserwowany, aż nagle podniósł głowę i zobaczył i zobaczył Paladyna, który wciąż wpatrywał się w niego z drugiego końca drogi. Zacmokał i mruknął:
- Mogłem się tego spodziewać.
Człowiek przysiadł na murku obok Paladyna. Nie spojrzał na niego, ale po chwili przemówił:
- Co za spotkanie, Ulfie.
Odwrócił głowę, by uśmiechnąć się do drugiego człowieka.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Ależ, drogi Ulfie, nigdy nie widziałem człowieka, który by siedział tak sztywno.
- Sam byś zesztywniał, gdyby przyszło ci siedzieć na murze przez cały dzień. – odpowiedział Ulf.
- Cały dzień? I w ogóle nie świętowałeś? Idąc tutaj, musiałem wpaść na chyba z tuzin biesiad i przyjęć.
Drugi Paladyn prychnął ze złością.
- Och, tak, wiem, wszyscy świętują. Można, by pomyśleć, że powinni być trochę ostrożniejsi, ale nie... Nawet Paladyni rzucali czary na znak zwycięstwa.
- Trudno mieć do nich pretensję. – stwierdził łagodnie Andre. – W końcu przez całe siedem lat niewiele mieliśmy okazji do świętpowania.
- Wiem. – powiedział ze złością Ulf. – To jednak nie powód, żeby całkowicie tracić głowę.
- Na to wszystko wskazuje. – odpowiedział Andre. – Mamy za co być wdzięczni.
- Wiesz, o czym wszyscy mówią? O przyczynie zniknięcia dowódcy orków. – Wyglądało na to, że Ulf poruszył wreszcie temat, o którym chciał podyskutować, a był to prawdziwy powód, dla którego czekał na niego na zimnym, twardym murze przez cały dzień.
- A mówią – naciskał Ulf – że sześć dni temu ten dowóca pojawił się koło jakiegoś gospodarstwa. Krążą pogłoski, że Ronda i Mat... że oni... nie żyją.
Andre pokiwał głową. Ulf westchnął głęboko.
- Ronda i Mat... Nie mogę w to uwierzyć... Nie chciałem w to uwierzyć...
Andre wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu.
- Wiem... wiem... – pocieszał go cicho.
- To nie wszystko – oznajmiła Ulf roztrzęsionym głosem. – Mówią, że próbował zabić syna Rondy i Mata. Ale... nie zabił.
Andre pokiwał ponuro głową.
- A więc to... to prawda? - wyjąknął Ulf. – Po tym wszystkim, co zrobił... Tylu Paladynów pozabijał... i nie zabił dziecka? To wprost zdumiewające... Tle się robiło, żeby go powstrzymać, aż nagle... Ale... na miłość boską, jak temu chłopcowi udało się przeżyć?
- Pozostaje nam tylko zgadywać. – powiedział Andre. –Garond się spóźnia. Nawiasem mówiąc, to chyba Hagen ci powiedział, że tutaj będę, tak?
- Tak. – przyznał Ulf. – A możesz mi powiedzieć, dlaczego znalazłeś się akurat tutaj?
- To proste. Chcę dać tego chłopca tej rodzinie, która tu mieszka.
- On ma mieszkać tutaj?
- Tu mu będzie najlepiej. – oświadczył stanowczo Andre. – ta rodzina będą mogli mu wszystko wytłumaczyć, kiedy trochę podrośnie. Napisałem do nich list.
- List? – powtórzył Ulf. – Andre, czy ty naprawdę sądzisz, że zdołasz im wszystko wyjaśnić w liście? On będzie sławny, dzięki temu co uczynił.
- Święta racja. – powiedział Andre, spoglądając na niego z powagą. – On będzie słynny z czegoś, czego nawet nie pamięta. Nie rozumiesz, że będzie lepiej, jak najpierw trochę podrośnie, a dopiero później dowie się o wszystkim?
Ulf otworzył usta, ale zmienił zamiar, przełknął ślinę i powiedział:
- Tak... tak, masz rację, oczywiście, Ale jak on tutaj trafi?
Zerknął na jego zbroję, jakby pomyślał, że może pod nim ukrywać chłopca.
- Garond go przyniesie.
- I myślisz, że to... mądre.. powierzać Garondowi tak ważną misję?
- Powierzyłbym mu swoje życie. – odparł Andre.
- Nie twierdzę, że ma serce po złej stronie – powiedział z niechęcią Ulf. – ale nie można przymykać oczu, że jest trochę... no... beztroski. Nie ma skłonności do... Słyszałeś?
Ciszę wokół nich przerwał odgłos biegnącego konia. Oboje spojrzeli w miejsce, z którego przyszedł Andre i zobaczyli biegnącego konia wprost w ich stronę. Kiedy już do nich podjechał, jeździec ostrożnie zsiadł. Był to następny Paladyn.
- Garond! – powitał go z ulgą Andre. – Nareszcie. Skąd wziąłeś tego konia?
- Pożyczyłem go od młodego Valentina. Mam go, Andre.
- Nie było żadnych trudności?
- Nie.
Andre i Ulf pochylili się nad chłopcem, spoczywającym na rękach Garonda. Dziecko spało.
- Garond... miejmy to już za sobą.
Andre wziął chłopca w ramiona i zwrócił się w stronę domu. Przelazł przez niski murek i podszedł do frontowych drzwi. Położył chłopca ostrożnie na schodach, wyjął z pasa kawałek pergaminu, położył koło niego, po czym wrócił. Wszyscy troje stali równą minutę, patrząc na dziecko.
- No cóż – powiedział w końcu Andre. – to by było na tyle. Nie ma co tutaj sterczeć. Trzeba gdzieć iść i przyłączyć się do świętowania naszego zwycięstwa w bitwie pod Grintralnem.
- Taaa – odezwał się Garond stłumionym glosem. – Chyba wezmę i oddam konia Valentinowi. Dobranoc Ulfie... dobranoc, Andre.
Garond wskoczył na konia i kopnął go w boki, aby ruszył. Po chwili znikł w ciemnościach nocy.
- Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, Ulfie. – powiedział Andre.
Andre odwrócił się i pomaszerował drogą. Stanął na rogu odwrócił się do Ulfa, lecz jego już tam nie było. Uśmiechnął się i powiedział:
- Powodzenia chłopcze. – po czym ruszył dalej ku gęstszemu lasu.
Rozdział 2
Od czasu, gdy państwo Motrinowie znaleźli pod drzwiami chłopca, minęły już prawie 3 lata, a teren wokół domu się nie zmienił. Słońce wzeszło nad tym samym frontowym ogródkiem i oświetliło mosiężną klamkę w drzwiach domu Motrinów, a potem wślizgnęło się do ich domu. Ile czasu minęło od tamtej nocy, kiedy spotkali się tu trzej Paladyni, można się było zorientować tylko po obrazach wiszących w obramowaniu na ścianie salonu. Trzy lata temu obrazy te były całkiem nowe, lecz czas je zniszczył po trochu. Obrazy przedstawiał polowania, a także syna Motrinów, Szakala. W salonie nie było absolutnie nic, co by świadczyło, że w tym domu mieszka jeszcze jakiś inny chłopiec. A jedna Drak tam był i w tym momencie spał, choć nie miało to trwać długo. Ciotka Sarina już wstała i wkrótce rozległ się jej głos:
- Wstawaj. Dosyć spania.
Drak usłyszał jej kroki zmierzające w kierunku kuchni, a potem brzdęk patelni stawianej na kominku, który był zbudowany z cegieł, a na górze widniał otwór, na którym najczęściej stawiano patelnię, albo garnki. Przetoczył się na plecy i próbował przypomnieć sobie sen, z którego go wyrwano. To był dobry sen. Był w nim koń. Drak miał dziwne wrażenie, że śniło mu się to nie po raz pierwszy. Sarinę i Gerfloda nazywał swoją ciotką i wujkiem, nie dlatego, że był z nimi spokrewniony, ale dlatego, że mu kazali się tak do nich zwracać. Ciotka powróciła pod drzwi.
- Wstałeś już? – zapytała.
- Prawie. – odpowiedział Drak.
- No wstawaj, wszyscy nie będą na ciebie czekali, jak będą wychodzić.
Zwlókł się z łóżka i zaczął szukać skarpetek. Znalazł je pod łóżkiem. Ubrał się i poszedł do kuchni. Na stole leżały dwa łuki. Drak miał bliznę na ręce. Pamiętał, że jak był młodszy, zapytał ciotkę Sarinę, skąd ją ma.
- To pamiątka jaką zrobił ci ojciec, żebyś go nigdy nie zapomniał. – odpowiedziała. – I nie zadawaj pytań.
Nie zadawaj pytań – to była pierwsza zasada rządząca spokojnym życiem państwa Montrinów. Wuj Gerflod wszedł do kuchni, gdy Drak trzymał w ręce łuk i mu się przyglądał.
- Zostaw go! – warknął wuj na dzień dobry.
Ciotka Sarina smażyła mięso, gdy do kuchni wszedł młody Szakal. Szakal był bardzo podobny do swego ojca. Był duży i miał wodniste niebieskie oczy i krótkie ciemne włosy. Drak usiadł przy stole, gdy ciotka podawała każdemu na talerzu kawałek usmażonego mięsa, po czym wyszła. Szakal usiadł ciężko na swoim krześle, gdy ciotka przyszła.
- Złe nowiny Gerflod. – oznajmiła. – Virna wyszła szukać ziół. Nie może go zabrać. – wskazała głową na Draka.
Szkal otworzył usta z przerażenia, a Drakowi mocniej zabiło serce. Kiedy wujek Gerflod i Szakal szli na polowanie, Draka zostawiali i zielarki Virny, leko zwariowanej staruszki, która mieszkała w jaskini blisko lasu. Drak nienawidził tej jaskini. Śmierdziało tam kupą trolla, a Virna zmuszała go do uczenia się tych wszystkich reguł przy gotowaniu mikstur.
- No i co? – zapytała ciotka Sarina, patrząc na Draka, jakby on to zaplanował.
- Możemy go dać Riedlofowi. – podsunął wuj Gerflod.
- Nie bądź głupi, Gerflod, on go nie znosi.
Montrinowie często rozmawiali o Draku tak, jakby go nie było – albo raczej jakby był opóźniony w rozwoju i nie mógł ich zrozumieć.
- A ta jak-jej-tam, twoja przyjaciółka... Ybwlion?
- Jest w mieście. – warknęła ciotka Sarina.
- Możecie mnie po prostu zabrać ze sobą na polowanie – zaproponował z nadzieją w sercu Drak.
Ciotka Sarina wyglądała, jakby właśnie przełknęła cytrynę.
- Żeby zepsuć całe polowanie? – prychnęła.
- Nie zepsuje go. – zapewnił Drak, ale nikt go nie słuchał.
- Może zabierzecie go jednak... – powiedziała wolno ciotka Sarina. – i... będzie się wam przyglądał z daleka...
- Ja nie chcę, żeby on szedł z nami! – zawołał Szakal. – On zawsze wszystko psuje! – I wykrzywił się złośliwie do Draka.
- No dobra, pójdziesz z nami chłopcze, ale jak przez ciebie polowanie się nie uda, to przez tydzień nie dostaniesz nic do jedzenia. – powiedział wuj Gerflod.
Po niedługim czasie, cała trójka (prócz Sariny, która została w domu) ruszyła w stronę lasu, gdzie zamierzali zapolować na ścierwojady i wilki. Szakal i jego ojciec mieli na plecach łuki, a przy bokach pasa wisiały miecze. Dwieście metrów od domu znaleźli grupkę ścierwojadów, które dziobały trawę. Wuj Gerflod wyjął swój łuk, a po nim to samo uczynił Szakal. Gerflod naciągnął strzałę i strzelił. Trafiła prosto w żebra zwierza. Zawyło głośno i upadło martwe. Reszta oszołomiona nagłym atakiem, rzuciła się w stronę ludzi. Szakal i wuj Gerflod raz za razem ładowali strzały na łuk i strzelali, próbując nie dopuścić, aby stwory do nich podbiegły. Po chwili wszystkie leżały martwe. Mężczyzna podszedł do pierwszego i zaczął brać mięso z niego. Nie trwało to długo, bo nagle zębacz skoczył na jego plecy. Wbił pazury i zaczął szarpać jego zbroję. Gerflod wstał i zrzucił go sobie z pleców, ale gdy się obrócił zobaczył zęby, które zatopiły się w jego ciele. Bestia powaliła już martwego człowieka i spojrzała na dwóch pozostałych. Po chwili i ten stwór padł martwy od strzały Szakala. Syn podbiegł szybko i uklęknął obok swojego martwego ojca i zaczął płakać nad jego ciałem. Drak podszedł. Był zszokowany tak szybkim przebiegiem akcji. Szakal wstał, odszedł jakiś metr od martwego ciała i zaczął mówić:
- To twoja wina! To przez ciebie mój ojciec teraz nie żyje! Wiedziałem, że tak będzie!
- Ale..
Szakal wyjął miecz przed siebie i ruszył do ataku. Drak szybko schylił się przed atakiem w głowę, wyjął miecz z pochwy martwego wuja Gerfloda i wstał, żeby się bronić. Walka nie była dość długa, bo po chwili Drak walnął Szakala w głowę rączką mieczy. Tamten zemdlał. Drak wiedział, że gdy wróci do domu, ciotka Sarina może go nawet zabić, za wieść o tym, że wuj Gerflod nie żyje, i że pobił Szakala. Odchodzę, pomyślał. Wziął sobie pochwę od miecza i przymocował ją sobie do swego pasa, po czym wsadził tam miecz. Założył też łuk na plecy i wziął na ręce ciało Szakala i zaczął iść w stronę domu. Gdy podszedł pod drzwi położył przed nimi ciało i odszedł w nieznane.
Rozdział 3
Był to upalny dzień. Pewien człowiek o imieniu Drak szedł ścieżką w stronę knajpy ,,Martwa Harpia”. Miał już dość tego pospólstwa, które siedział o w mieście. Dawno nie miał żadnego zadania. Jedyne co najbardziej cenił prócz przeżycia to pieniądze. Miał ich dużo, ale ostatnie wydał na swój wspaniały pancerz, który zakupił jeszcze przed przybyciem na tą wyspę. Był to pancerz z łusek matki pełzaczy. Lubił na nie polować. Teraz musiał jak najszybciej zdobyć dość dużą ilość pieniędzy, aby sfinansować powrót na kontynent. To była nudna wyspa na której nic się nie działo. Ostatnie ciekawe wydarzenie to utworzenie magicznej bariery, która otaczała Górniczą Dolinę. Słyszał, że król Robhar II kazał magom utworzyć ją po to, aby orki nie dostały się do jego kopalń magicznej rudy, z której robiono bardzo dobre bronie. Nie interesowało go zbytnio co się dzieje tam w środku, ba, nawet nie zamierzał tam nigdy wchodzić. Słyszał też, że jak się tam raz wejdzie, to się już nie wyjdzie. Na tej wyspie każda bryłka rudy była na wagę złota. Gdyby można było uciec z tej bariery w każdej chwili, to już by tam był i ukradł tej rudy ile by się dało. Doszedł właśnie pod drzwi, wszedł do środka. Wszyscy, którzy byli w środku od razu zwrócili wzrok w jego stronę. Nie zwracał na nich uwagi i usiadł przy pustym stoliku. Barman podszedł do niego i zapytał:
- Coś podać?
- Piwo i kawałek mięsa.
Barman poszedł nalać piwa, a on znów skierował swe myśli do górniczej doliny. Ostatnio słyszał, że do miasta przypłynął Paladyn. Od razu po wyjściu z miasta rzucili się na niego jakieś dwa męty. Bandyci pewnie, pomyślał. Trafili za to do koloni i słuch o nich zaginął. W koloni panowały trudne prawa. Każdy dbał o siebie. Kiedyś było inaczej, strażnicy wszystkiego i wszystkich pilnowali, a teraz całą tą kolonię przejęli skazańcy. Handlowali rudą z królem, on dawał im co oni chcieli, a więźniowie dawali mu wydobytą rudę.
- Należy się piętnaście sztuk złota. – przyszedł barman z posiłkiem i piwem i poprosił o zapłatę.
Drak wyjął sakiewkę i rzucił ją na stół.
- Reszty nie trzeba. – barman wziął zapłatę i podszedł do lady, gdzie musiał teraz obsłużyć jakiegoś pijanego farmera.
Zaciągnął łyk piwa i znowu pomyślał o Koloni Górniczej. Gdybym tam już trafił, to przejąłbym ją i panował całą całą tą zakichaną kolonią. Nagle przed nim jakiś farmer postawił piwo.
- Witaj. Masz, to dla ciebie. Hyk! Może masz ochotę na jakiś mały hazard, co? Hyk! Będziemy pili piwo, kto pierwszy odpuści ten przegra. – był to ten sam farmer, którego przed chwilą obsługiwał barman.
- Nie. A to piwo możesz sobie zabrać pijaku. – odpowiedział z lekką nutką groźby. – pijany mężczyzna szybko odszedł obawiając się jego gniewu.
Jak ja nie cierpię takich natrętów, pomyślał z odrazą. Do knajpy wszedł nowy gość. Był to człowiek, który wyglądał na zwykłego człowieka. Miał włosy uplecione w koński ogon. Rozglądnął się, i podszedł do stolika gdzie siedział Drak.
- Cześć. Wszystkie stoliki były zajęte. Pomyślałem, że mógłbym się tutaj przysiąść.
- A siadaj se, i tak zaraz wychodzę.
- Widzę, że masz dwa piwa. Jednego jeszcze nie wypiłeś, a ja nie mam pieniędzy...
- Możesz je wziąć, i tak go nie chciałem.
- Wielkie dzięki. – otworzył butelkę i wziął duży łyk trunku. – Może się poznamy? Nazywam się...
- Nie obchodzi mnie jak się nazywasz.
- To może chociaż ty się przedstawisz?
- Nie powinny cię obchodzić moje sprawy, i radzę ci, nie próbuj się w nie mieszać.
- Phi, próbowałem być tylko miły. Jak sobie chcesz, ale jak widzę, to ty zabiłeś tego strażnika, który patrolował farmę Lobarta.
- Może tak, a może nie! – wstał i już kierował się w stronę wyjścia.
W stronę gospody szedł jakiś człowiek. Podszedł do niego i zagadał:
- Chcesz trochę zarobić?
- Jasne!
- W tej knajpie siedzi pewien człowiek, którym ma włosy upleciony w koński ogon. Zabij go. Spotkamy się tu jak go już zabijesz.
Mężczyzna wszedł do gospody. Na razie było cicho, aż za cicho, pomyślał Cred. Poczekał jeszcze dziesięć minut. Wreszcie wyszedł, ale tuż za nim szedł z wyciągniętym mieczem do przodu człowiek, którego kazał zabić. Co za idiota!, krzyknął w myślach. Podeszli do niego i zaczął rozmowę:
- Czego chcecie?
- Ty już wiesz czego! Wynająłeś mnie, aby mnie zabił!
- Ja? Licz się za słowami! Hmmm... Obaj za dużo wiecie, muszę was zabić! – wyciągnął szybko broń.
Jego przeciwnik też miał refleks. Odepchnął swojego więźnia i zaatakował Draka, jednak on się obronił i go odepchnął. Akurat w pobliżu przechodziła grupka strażników miejskich, którzy jak zapewne poszli zebrać podatki z farm. Zobaczyli walczących i zaczęli biec krzycząc: Rzućcie broń! Jesteście aresztowani! Drak szybko pojął co się święci. W czasie gdy jego przeciwnik odwrócił się, by zobaczyć kto to krzyczy, on go pchnął i uciekł w las. Straże podbiegli do leżącego. W całym tym zamieszaniu jedna osoba, która stała cały czas w milczeniu, zaczęła biec w dół ścieżki. Jeden ze strażników szybko go dogonił i zaniósł do reszty grupy. W tym czasie jedyna osoba, której udało się i dość szybko uciec, przyglądała się całemu zamieszaniu za drzew. Głupki, mam przez ten incydent więcej roboty, pomyślał. Będę musiał poczekać do nocy. Wtedy zakradnę się i zabiję ich obu w więzieniu. Podczas czekania zaatakowało go kilka zwierząt, poradził sobie z nimi bez trudu. Noc się już zbliżała. Czas wyruszać w drogę, powiedział w myślach. Całą drogę do miasta portowego był czujny. Musiał się dostać do środka niezauważony. Zarzucił linę z hakiem na mur. Miał szczęście, zaczepiła się za pierwszym razem. Wspinał się powoli, aby nie narobić hałasu. Gdy wszedł na mur wciągnął linę i przyczepił ją sobie do pasa. Zeskoczył na dół i ruszył w stronę budynku gdzie było więzienie. Wszedł po cichu do środka. Zdziwił się, że nie było tam żadnego strażnika. Pewnie poszli do baru się czegoś napić, pomyślał. Teraz już spokojny wszedł do pokoi gdzie były pomieszczenia, w których przebywali więźniowie. Śpią, to dobrze, powiedział w myślach. Podszedł do jednej z dźwigni i pociągnął ją w dół. Wszedł do środka. Pierwszą jego ofiarą był człowiek, którego wynajął do zabójstwa tego drugiego. Wyciągnął sztylet, który miał schowany w bucie. Podsunął go do gardła i jednym ciachnięciem poderżnął mu gardło. Mężczyzna obudził się gwałtownie i złapał się za gardło. Wydawał jakieś dziwne odgłosy, wystarczyły, aby obudzić drugiego więźnia. Zaczął krzyczeć:
- Straż! On chce nas zabić!
Drak usłyszał odgłosy biegnięcia. Odwrócił się, i zobaczył, że on już wyciągnął broń. Był na to przygotowany. Wyciągnął zwój z czarem ,,zamrożenie”. Rzucił ten czar na strażnika, który niczego takiego się nie spodziewał. Cały był pokryty lodem. Podszedł do niego i wyciągnął broń. Podniósł ją i powiedział:
- Ze mną lepiej nie zadzierać! – jednym szybkom ruchem uciął głowę strażnikowi.
Jednak ta akcja kosztowała go bardzo dużo. Reszta strażników już biegła w tę stronę. Tym razem wpadłem, pomyślał. Straż szybko wbiegła do pomieszczenie, pierwszy z przodu krzyknął:
- Rzuć broń psie!
- Nie gorączkuj się, nie mam szans z wami. Tym razem mnie macie.
Ciała zabitych zostały wyniesione z pokoju, on sam zajął cele swojej ofiary. Nie miał nic do stracenia, więc szybko zasnął, nie obawiając się, że w nocy ktoś mu poderżnie gardło. Rano
Został wyniesiony na zewnątrz przez dwóch strażników. Jeden z nich odezwał się do niego:
- Wiesz gdzie idziemy?
- Raczej tak.
- Nazywam się Pablo i to ostatnie imię jakie będziesz znał z tego miasta.
A więc jednak tam będę, pomyślał. Zdziwiła go jedna rzecz: nie związali mu rąk. Ruszyli w stronę miejsca wymiany, gdzie miał byś wrzucony do Górniczej Doliny. Podróż przebiegła bez najmniejszych problemów. Doszli wreszcie tam, skąd wrzucano wszystkich więźniów do koloni. Pierwszy raz zobaczył magiczną barierę na własne oczy. Była wielka i koloru niebieskiego. Co jakiś czas przebiegał po niej taki zygzak podobny do grzmotu.
- Nie jesteś taki silny jak słyszałem. Myślałem, że chociaż będziesz próbował ucieczki. – Pablo wyciągnął broń.
- A chcesz się przekonać? – szybkim ruchem łokcia walnął go w brzuch. Broń wypadła mu z ręki i spadła w dół. Drugi strażnik walnął Draka rękojeścią miecza w plecy. Poczuł taki ból, że aż upadł na ziemię.
- Wstawaj, nie zamierzam tu być już ani chwili dłużej. – warknął strażnik, który go uderzył.
Wstał i popatrzał na nich.
- Sam wskoczę. – powiedział to i skoczył w dół, gdzie wylądował w wodzie.
Rozdział 4
Był cały mokry. Wstał. Tutaj musi być gdzieś ten miecz Pabla, pomyślał. Przy brzegu leżała ta broń. Podszedł i ją podniósł. Usłyszał jakieś kroki z przodu. Spojrzał tam i zobaczył człowieka podobnego do swej niedoszłej ofiary. Miał tak jak tamten czarne włosy uplecione w koński ogon, ale miał także wąsy. Szedł w jego stronę. Miał strój strażnika.
- Witaj. Nazywam się Diego i jestem Cieniem w Starym Obozie.
Drak podszedł do niego i przystawił mu miecz do brzucha.
- Powiem jedno: nie obchodzi mnie to.
- Mylisz się, powinno cię to obchodzić, jestem jednym z wpływowych ludzi w...
- Już mówiłem, nie obchodzi mnie to! Słuchaj, jeśli komuś powiesz, że mnie tu znalazłeś, to ja się o tym dowiem, a wtedy dopadnę cię i zabiję.
- Dobra, dobra, nikomu nie powiem, wystarczy?
- Nie, oddaj mi swoją kuszę i bełty do niej. – Diego posłusznie oddał mu swoją broń i pociski.. – Dzięki. Teraz radzę ci się wynosić. – Cień popatrzył się chwile na niego, po chwili odwrócił się i poszedł tam skąd przyszedł.
Kiedy mężczyzna odszedł, Drak schował miecz do pochwy, a kuszę założył na plecy. Podszedł do pionowej ściany i zaczął się wspinać. Trzeba zrobić sobie gdzieś kryjówkę, z dala od tych wszystkich ludzi, pomyślał. Po wejściu na szczyt zaczął chodzić szukając odpowiedniego miejsca na swoją chatę. Kilka godzin później znalazł ją. Od razu zabieram się do pracy, powiedział w myślach. Zajęło mu to wiele czasu, ale zrobił go. Wieczorem, zmordowany i spocony położył się do łóżka, które zrobił z kilku desek i liści. W nocy miał koszmary. Śnił mu się troll, który przyszedł i zniszczył mu jego nowo wybudowany dom. Nie chciał śnić o tym, obudził się i spostrzegł, że jest już ranek. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył nieopodal orka. Stał odwrócony i czegoś wypatrywał. Podszedł po cichu do niego. Wyciągnął kuszę i ją załadował. Stuknął palcem w plecy orka. On się odwrócił i zdziwił się, że jakiś człowiek go zaczepia. Ostatnie co zobaczył to mężczyznę, który celuje mu z kuszy prosto w czoło. Stwór padł po chwili na ziemię.
- Teraz zobaczymy co ten ork ma przy sobie. Hmm... Jedyne co ma wartego uwagi, to ten jego wielki topór. Wezmę go na wszelki wypadek. Teraz czas na coś zapolować.
Poszedł w głąb lasu. Przez dłuższy czas nie znalazł żadnego zwierza. Tutaj nic nie ma, lepie stąd wyjdę, pomyślał. Gdy wyszedł z puszczy znalazł się na niewielkim pagórku. Nagle usłyszał jak coś za nim idzie. Gwałtownie się obrócił i zobaczył zębacza. Potwór skoczył w jego stronę, ale człowiek momentalnie się odsunął i zwierz runął na ziemię. Podszedł do niego i wyciągnął topór. Zamachnął się i odciął ogon stworowi. Jego ryk był bardzo głośny, Drak podszedł bliżej jego głowy. Zębacz patrzył na nim przerażonym wzrokiem. Ten człowiek jednak nie znał litości. Po chwili głowa zwierza leżała obok nogi mężczyzny. Krew, która wydobywała się z ciała zabitego potwora spływała w dół, gdzie wpadała do płynącej tam rzeki. Po udanym polowaniu udał się na poszukiwanie jakiegoś dobrego pancerza. Tamten zabrali mu tamci strażnicy, dlatego z tego powodu nie był zadowolony. Jedyne co tu jest takiego dobrego z czego można zrobić pancerz to chyba z pełzacza wojownika, ostatnio widział ich kilka. Wyruszył więc w drogę na poszukiwania bestii. Znalazł je i zabił. Zdjął z nich pancerz i wrócił do swojej chaty, gdzie zaczął szyć pancerz. Zajęło mu to prawie całą noc, ale opłacało się. Wyszedł mu naprawdę świetny pancerz, z czego się ucieszył. Poszedł spać, chodź wiedział, że się już nie wyśpi. Rano wstał i założył swój nowo uszyty strój i kuszę. Czas trochę pozwiedzać okolicę ,,Starego Obozu”, pomyślał. Ostatnio widział Obóz na bagnie, nie spodobał mu się, a także widział już ten Nowy Obóz. Jednak jego zdaniem, jakby miał mieszkać w jednym z tych trzech obozów to wybrałby zdecydowanie Stary Obóz, gdzie na pewno objąłby kontrolę na wszystkim. Doszedł do skarpy, gdzie pod nią była jaskinia z trupem jakiegoś człowieka. Zobaczył jak pewien mężczyzna wychodzi z obozu i kieruje się w stronę ścieżki, która prowadziła do miejsca wymiany. Drak pomyślał, że znajdzie się tam przed nim i zobaczy co takiego przywieźli ludzie spoza bariery. Po kilku minutach biegu znalazł się na skale, z której można było zobaczyć miejsce wymiany. W dole zobaczył trzy postacie, które patrzyły się w górę. On także się tam spojrzał. Zobaczył jak grupka ludzi stoi za barierą i rozmawiają ze sobą. Później wrzucili jednego z nich, gdzie spadł do wody tak jak niegdyś on sam. Tamta postać wstała. Jeden z trzyosobowej grupki podszedł do niej walnął go pięścią w twarz. Nowoprzybyły stracił najwyraźniej przytomność. Tamci zaczęli brać to co zesłali im ludzie spoza bariery. Po chwili oni odeszli a przyszedł ów człowiek, który niedawno wyszedł z obozu. To Diego, ma nawet nowy łuk, pomyślał z odrazą. Podszedł do leżącego mężczyzny i podał mu rękę. Tamten się obudził i ją złapał. Kiedy człowiek wstał, zaczęli rozmawiać, i wtedy Drak zdał sobie sprawę, że mężczyzna, który przed chwilą wpadł do wody to ten sam, którego zamierzał zabić w nocy w którą go złapali. Zemsta się zbliżą, pomyślał i wyciągnął kuszę. Załadował bełt i wycelował. Diego akurat go zasłonił i po chwili zaczęli razem iść. *******, przeklnął po cichu. Nie mógł tracić już bełtów, bo ma ich już tylko trzy. Tym razem ma szczęście. Zabiję go kiedy indziej, powiedział w myślach. Minę miał niezadowoloną. Zaczął wracać do swojej chaty, gdzie zamierzał się położyć i spać do następnego ranka.
Kilka dni później znał już kolonię bardzo dobrze. Wiedział gdzie są tereny orków, ba, był nawet w ich obozie. Mieli tam jakąś świątynie, ale go nie obchodziło co znajdowało się w środku. Wiedział także wiele innych rzeczy, jak na przykład gdzie są dwie kopalnie magicznej rudy. Niedawno ukradł aż pięćset bryłek, które zamierzał po wyjściu z bariery sprzedać za bardzo dobrą cenę. Znalazł także jakiś krąg niedaleko Obozu na bagnie, który miał cztery wystające kolce i w środku czaszkę. Pewnego popołudnia wziął kuszę, do której miał już tylko jeden bełt, i poszedł szukać ofiary na którą polował do przybycia jej do Górniczej Doliny.
Ostatnio widział go kilka razy na terytorium orków, gdzie tępił je jeden za drugim. Po chwili marszu zobaczył go. Nieopodal ścieżki rosło drzewo, na które szybko się wspiął i wyjął kuszę. Włożył swój ostatni bełt i zaczął w niego celować. Mężczyzna, który nie był niczego świadom szedł sobie spokojnie dróżką. Nagle mężczyzna na drzewie usłyszał z tyłu jakiś skrzek. Odwrócił się i zobaczył harpię, która leciała do niego z niezbyt miłymi zamiarami. Niedoszła ofiara Draka odwróciła się w tamtym kierunki i przyglądała. Pewnie szuka gniazd ptaków, pomyślał i poszedł dalej. Wściekły Drak odpędzał ją bronią, ale to nie skutkowało. Cóż, jak nie chcesz odfrunąć stąd i żyć to twoja sprawa, pomyślał i wycelował kuszę w harpię. Bełt trafił prosto w serce potwora. Bestia upadła i zaczęła przeraźliwie skrzeczeć z bólu i wreszcie zdechła. Mężczyzna zszedł z drzewa i ruszył w stronę swojego domu. Nie mógł już nic zrobić w sprawie swojej ofiary, bo nie miał żadnej innej broni przy sobie. Muszę załatwić sobie bełty, powiedział w myślach. Życie w Koloni Górniczej było wyzwaniem dla Draka – pełno stworów i innego badziewia – ale to nie było to samo co przeżył na kontynencie. Ten człowiek miał wielką wolę przeżycia, dlatego jeszcze żył. Pewnego pięknego poranka poszedł nad rzekę. Jednak tam już ktoś był i on go znał, Szakal. Nie wiedział, że ten stary drań jest w koloni. Doigra się, pomyślał. Chciał go teraz zabić, ale jednak darował mu życie. Odwrócił się i odszedł. Przez następne kilka dni szukał sposobu na ucieczkę z tego więzienia, jednak bez skutku. Stąd po prosu nie ma ucieczki!, pomyślał. Pewnego pięknego dnia obudził się i wyjrzał na zewnątrz. To co zobaczył było jego marzeniem. Bariera zaczęła znikać. Był wolny! Teraz jednak musiał znaleźć drogę ucieczki. Na pewno można było uciec przez miejsce wymiany, ale tam pewnie wszyscy już biegną. Ale on miał asa w rękawie. Znał jeszcze jedno miejsce, które prowadziło na zewnątrz. Zaczął iść w stronę lasu. Tam właśnie była jaskinia, którą wykopały kretoszczury. Wszedł do niej i zaczął iść. Droga była długa i ciężka. Musiał się schylać, aby przejść przez tą grotę. Po drodze spotkał kilka bestii, które narobiły mu nie lada kłopotu. Wreszcie po godzinie błąkania się w tunelach znalazł wyjście. Wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył strażnika, który stał i szukał czegoś. Drak wyszedł i wstał. Wyciągnął miecz, który zdobył po upadku do Koloni Górniczej. Podszedł do mężczyzny i szybkim ruchem przystawił mu miecz do gardła. Tamten niespodziewanym atakiem wydobył głos.
- Nie zabijaj mnie! Jestem niewinny!
- To czy cię zabiję zależy wyłącznie ode mnie. Jak się nazywasz?
- Pablo. Nazywam się Pablo.
- A więc Pablo, znów się spotykamy, co? Pewnie myślałeś, że mnie już nigdy nie zobaczysz. A to czym cię zaraz zabiję to twój miecz, który upuściłeś kiedyś.
- My się znamy?
- To ja chciałem zabić więźniów tamtej nocy, kiedy mnie złapali.
- To ty! Daruj mi życie, przecież ci nic nie zrobiłem...
- Zrobiłeś. – powiedział z uśmiechem.- I to dużo. Ty nigdy nie byłeś w tej koloni. To by było dla ciebie piekło znaleźć się tam, uwierz mi.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Jeszcze się nie domyślasz? Oczywiście, że cię zabiję.
- Nie rób tego, proszę!
Drak usłyszał z tyłu jakieś warczenie. Odwrócił głowę i zobaczył wilka. Ten ułamek sekundy wystarczył Pablowi na walnięcie z łokcia w brzuch napastnika i wyrwanie się. Szybko biegł w stronę pobliskiego lasu, natomiast Drak podszedł do wilka. Bestia skoczyła ku niemu. Mężczyzna szybko wyciągnął miecz przed siebie. Zwierze samo się nabiło na ostrze. Odważne, ale niezbyt mądre, pomyślał. Zaczął iść w stronę lasu gdzie zamierzał znaleźć sobie jakąś kryjówkę. Na pewno zaalarmuje pozostałych strażników, powiedział w myślach. Był szczęśliwy, że ma to już za sobą. Po drodze znalazł jakąś sakwę. Otworzył ją i zobaczył co jest w środku. Było tam tysiąc sztuk złota.
- Pewnie ten idiota tego szukał.
Ruszył dalej w głąb puszczy gdzie zamierzał znaleźć swoje miejsce na tej wyspie...
Pewien jedenastoletni chłopiec uciekł z domu, dlatego, że pokłócił się z rodzicami. Zabrał miecz ojca i zamierzał wieść samotne życie. Kilka dni później brakowało mu rodziców, więc zamierzał wrócić. Jednak to co zastał stawiło go w osłupienie. Zobaczył jak jego dom się pali. Mamo, tato!, pomyślał. Rzucił się biegiem w stronę palącego się. Wnet przed nim wielki topór, orkowy topór. Wyszczerzył oczy i spojrzał w górę. To co zobaczył omal nie wywołało u niego wymiotów. Wielka, ohydna gęba stwora, którego nigdy w życiu nie zamierzał zobaczyć. Potwór zaryczał, a kropelki śliny spadły na twarz chłopca. Z boku usłyszał krzyk człowieka: - Zostaw go ty gnido i stań do walki ze mną! – Ork wyjął topór z ziemi i odwrócił się. Chłopiec także odwrócił się i zobaczył człowieka, który przypominał anioła. Zobaczył Paladyna. Stwór podbiegł do mężczyzny, zamachnął bronią, lecz i tym razem nie trafił w swoją ofiarę. Człowiek próbował wbić miecz w brzuch orka, ale potwór się tego spodziewał i odparował atak, a następnie kopnął mężczyznę, który upadł na ziemię. To już koniec, pomyślał Paladyn. Jednak po chwili to Ork padł nieżywy koło mężczyzny. Chłopiec powalił orka. Jednak broń potwora walnęła w głowę dziecka i zemdlało. Mężczyzna wstał i wziął chłopca na ręce i udał się w stronę konia, którego zostawił w pobliżu.
Kilka dni później.
Działo to się w nocy. Koło pewnego domu, który był w lesie, na drodze czekała tam na kogoś pewna osoba. Na rogu, który z taką uwagą obserwował ten człowiek, pojawił się jakiś mężczyzna. Pojawił się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrósł spod ziemi. Jeszcze nigdy ktoś taki nie pojawił się przy tym domu. Był wysoki, chudy mężczyzna. Miał na sobie srebrną zbroję. Nazywał się Andre. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że od dłuższego czasu jest obserwowany, aż nagle podniósł głowę i zobaczył i zobaczył Paladyna, który wciąż wpatrywał się w niego z drugiego końca drogi. Zacmokał i mruknął:
- Mogłem się tego spodziewać.
Człowiek przysiadł na murku obok Paladyna. Nie spojrzał na niego, ale po chwili przemówił:
- Co za spotkanie, Ulfie.
Odwrócił głowę, by uśmiechnąć się do drugiego człowieka.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Ależ, drogi Ulfie, nigdy nie widziałem człowieka, który by siedział tak sztywno.
- Sam byś zesztywniał, gdyby przyszło ci siedzieć na murze przez cały dzień. – odpowiedział Ulf.
- Cały dzień? I w ogóle nie świętowałeś? Idąc tutaj, musiałem wpaść na chyba z tuzin biesiad i przyjęć.
Drugi Paladyn prychnął ze złością.
- Och, tak, wiem, wszyscy świętują. Można, by pomyśleć, że powinni być trochę ostrożniejsi, ale nie... Nawet Paladyni rzucali czary na znak zwycięstwa.
- Trudno mieć do nich pretensję. – stwierdził łagodnie Andre. – W końcu przez całe siedem lat niewiele mieliśmy okazji do świętpowania.
- Wiem. – powiedział ze złością Ulf. – To jednak nie powód, żeby całkowicie tracić głowę.
- Na to wszystko wskazuje. – odpowiedział Andre. – Mamy za co być wdzięczni.
- Wiesz, o czym wszyscy mówią? O przyczynie zniknięcia dowódcy orków. – Wyglądało na to, że Ulf poruszył wreszcie temat, o którym chciał podyskutować, a był to prawdziwy powód, dla którego czekał na niego na zimnym, twardym murze przez cały dzień.
- A mówią – naciskał Ulf – że sześć dni temu ten dowóca pojawił się koło jakiegoś gospodarstwa. Krążą pogłoski, że Ronda i Mat... że oni... nie żyją.
Andre pokiwał głową. Ulf westchnął głęboko.
- Ronda i Mat... Nie mogę w to uwierzyć... Nie chciałem w to uwierzyć...
Andre wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu.
- Wiem... wiem... – pocieszał go cicho.
- To nie wszystko – oznajmiła Ulf roztrzęsionym głosem. – Mówią, że próbował zabić syna Rondy i Mata. Ale... nie zabił.
Andre pokiwał ponuro głową.
- A więc to... to prawda? - wyjąknął Ulf. – Po tym wszystkim, co zrobił... Tylu Paladynów pozabijał... i nie zabił dziecka? To wprost zdumiewające... Tle się robiło, żeby go powstrzymać, aż nagle... Ale... na miłość boską, jak temu chłopcowi udało się przeżyć?
- Pozostaje nam tylko zgadywać. – powiedział Andre. –Garond się spóźnia. Nawiasem mówiąc, to chyba Hagen ci powiedział, że tutaj będę, tak?
- Tak. – przyznał Ulf. – A możesz mi powiedzieć, dlaczego znalazłeś się akurat tutaj?
- To proste. Chcę dać tego chłopca tej rodzinie, która tu mieszka.
- On ma mieszkać tutaj?
- Tu mu będzie najlepiej. – oświadczył stanowczo Andre. – ta rodzina będą mogli mu wszystko wytłumaczyć, kiedy trochę podrośnie. Napisałem do nich list.
- List? – powtórzył Ulf. – Andre, czy ty naprawdę sądzisz, że zdołasz im wszystko wyjaśnić w liście? On będzie sławny, dzięki temu co uczynił.
- Święta racja. – powiedział Andre, spoglądając na niego z powagą. – On będzie słynny z czegoś, czego nawet nie pamięta. Nie rozumiesz, że będzie lepiej, jak najpierw trochę podrośnie, a dopiero później dowie się o wszystkim?
Ulf otworzył usta, ale zmienił zamiar, przełknął ślinę i powiedział:
- Tak... tak, masz rację, oczywiście, Ale jak on tutaj trafi?
Zerknął na jego zbroję, jakby pomyślał, że może pod nim ukrywać chłopca.
- Garond go przyniesie.
- I myślisz, że to... mądre.. powierzać Garondowi tak ważną misję?
- Powierzyłbym mu swoje życie. – odparł Andre.
- Nie twierdzę, że ma serce po złej stronie – powiedział z niechęcią Ulf. – ale nie można przymykać oczu, że jest trochę... no... beztroski. Nie ma skłonności do... Słyszałeś?
Ciszę wokół nich przerwał odgłos biegnącego konia. Oboje spojrzeli w miejsce, z którego przyszedł Andre i zobaczyli biegnącego konia wprost w ich stronę. Kiedy już do nich podjechał, jeździec ostrożnie zsiadł. Był to następny Paladyn.
- Garond! – powitał go z ulgą Andre. – Nareszcie. Skąd wziąłeś tego konia?
- Pożyczyłem go od młodego Valentina. Mam go, Andre.
- Nie było żadnych trudności?
- Nie.
Andre i Ulf pochylili się nad chłopcem, spoczywającym na rękach Garonda. Dziecko spało.
- Garond... miejmy to już za sobą.
Andre wziął chłopca w ramiona i zwrócił się w stronę domu. Przelazł przez niski murek i podszedł do frontowych drzwi. Położył chłopca ostrożnie na schodach, wyjął z pasa kawałek pergaminu, położył koło niego, po czym wrócił. Wszyscy troje stali równą minutę, patrząc na dziecko.
- No cóż – powiedział w końcu Andre. – to by było na tyle. Nie ma co tutaj sterczeć. Trzeba gdzieć iść i przyłączyć się do świętowania naszego zwycięstwa w bitwie pod Grintralnem.
- Taaa – odezwał się Garond stłumionym glosem. – Chyba wezmę i oddam konia Valentinowi. Dobranoc Ulfie... dobranoc, Andre.
Garond wskoczył na konia i kopnął go w boki, aby ruszył. Po chwili znikł w ciemnościach nocy.
- Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, Ulfie. – powiedział Andre.
Andre odwrócił się i pomaszerował drogą. Stanął na rogu odwrócił się do Ulfa, lecz jego już tam nie było. Uśmiechnął się i powiedział:
- Powodzenia chłopcze. – po czym ruszył dalej ku gęstszemu lasu.
Rozdział 2
Od czasu, gdy państwo Motrinowie znaleźli pod drzwiami chłopca, minęły już prawie 3 lata, a teren wokół domu się nie zmienił. Słońce wzeszło nad tym samym frontowym ogródkiem i oświetliło mosiężną klamkę w drzwiach domu Motrinów, a potem wślizgnęło się do ich domu. Ile czasu minęło od tamtej nocy, kiedy spotkali się tu trzej Paladyni, można się było zorientować tylko po obrazach wiszących w obramowaniu na ścianie salonu. Trzy lata temu obrazy te były całkiem nowe, lecz czas je zniszczył po trochu. Obrazy przedstawiał polowania, a także syna Motrinów, Szakala. W salonie nie było absolutnie nic, co by świadczyło, że w tym domu mieszka jeszcze jakiś inny chłopiec. A jedna Drak tam był i w tym momencie spał, choć nie miało to trwać długo. Ciotka Sarina już wstała i wkrótce rozległ się jej głos:
- Wstawaj. Dosyć spania.
Drak usłyszał jej kroki zmierzające w kierunku kuchni, a potem brzdęk patelni stawianej na kominku, który był zbudowany z cegieł, a na górze widniał otwór, na którym najczęściej stawiano patelnię, albo garnki. Przetoczył się na plecy i próbował przypomnieć sobie sen, z którego go wyrwano. To był dobry sen. Był w nim koń. Drak miał dziwne wrażenie, że śniło mu się to nie po raz pierwszy. Sarinę i Gerfloda nazywał swoją ciotką i wujkiem, nie dlatego, że był z nimi spokrewniony, ale dlatego, że mu kazali się tak do nich zwracać. Ciotka powróciła pod drzwi.
- Wstałeś już? – zapytała.
- Prawie. – odpowiedział Drak.
- No wstawaj, wszyscy nie będą na ciebie czekali, jak będą wychodzić.
Zwlókł się z łóżka i zaczął szukać skarpetek. Znalazł je pod łóżkiem. Ubrał się i poszedł do kuchni. Na stole leżały dwa łuki. Drak miał bliznę na ręce. Pamiętał, że jak był młodszy, zapytał ciotkę Sarinę, skąd ją ma.
- To pamiątka jaką zrobił ci ojciec, żebyś go nigdy nie zapomniał. – odpowiedziała. – I nie zadawaj pytań.
Nie zadawaj pytań – to była pierwsza zasada rządząca spokojnym życiem państwa Montrinów. Wuj Gerflod wszedł do kuchni, gdy Drak trzymał w ręce łuk i mu się przyglądał.
- Zostaw go! – warknął wuj na dzień dobry.
Ciotka Sarina smażyła mięso, gdy do kuchni wszedł młody Szakal. Szakal był bardzo podobny do swego ojca. Był duży i miał wodniste niebieskie oczy i krótkie ciemne włosy. Drak usiadł przy stole, gdy ciotka podawała każdemu na talerzu kawałek usmażonego mięsa, po czym wyszła. Szakal usiadł ciężko na swoim krześle, gdy ciotka przyszła.
- Złe nowiny Gerflod. – oznajmiła. – Virna wyszła szukać ziół. Nie może go zabrać. – wskazała głową na Draka.
Szkal otworzył usta z przerażenia, a Drakowi mocniej zabiło serce. Kiedy wujek Gerflod i Szakal szli na polowanie, Draka zostawiali i zielarki Virny, leko zwariowanej staruszki, która mieszkała w jaskini blisko lasu. Drak nienawidził tej jaskini. Śmierdziało tam kupą trolla, a Virna zmuszała go do uczenia się tych wszystkich reguł przy gotowaniu mikstur.
- No i co? – zapytała ciotka Sarina, patrząc na Draka, jakby on to zaplanował.
- Możemy go dać Riedlofowi. – podsunął wuj Gerflod.
- Nie bądź głupi, Gerflod, on go nie znosi.
Montrinowie często rozmawiali o Draku tak, jakby go nie było – albo raczej jakby był opóźniony w rozwoju i nie mógł ich zrozumieć.
- A ta jak-jej-tam, twoja przyjaciółka... Ybwlion?
- Jest w mieście. – warknęła ciotka Sarina.
- Możecie mnie po prostu zabrać ze sobą na polowanie – zaproponował z nadzieją w sercu Drak.
Ciotka Sarina wyglądała, jakby właśnie przełknęła cytrynę.
- Żeby zepsuć całe polowanie? – prychnęła.
- Nie zepsuje go. – zapewnił Drak, ale nikt go nie słuchał.
- Może zabierzecie go jednak... – powiedziała wolno ciotka Sarina. – i... będzie się wam przyglądał z daleka...
- Ja nie chcę, żeby on szedł z nami! – zawołał Szakal. – On zawsze wszystko psuje! – I wykrzywił się złośliwie do Draka.
- No dobra, pójdziesz z nami chłopcze, ale jak przez ciebie polowanie się nie uda, to przez tydzień nie dostaniesz nic do jedzenia. – powiedział wuj Gerflod.
Po niedługim czasie, cała trójka (prócz Sariny, która została w domu) ruszyła w stronę lasu, gdzie zamierzali zapolować na ścierwojady i wilki. Szakal i jego ojciec mieli na plecach łuki, a przy bokach pasa wisiały miecze. Dwieście metrów od domu znaleźli grupkę ścierwojadów, które dziobały trawę. Wuj Gerflod wyjął swój łuk, a po nim to samo uczynił Szakal. Gerflod naciągnął strzałę i strzelił. Trafiła prosto w żebra zwierza. Zawyło głośno i upadło martwe. Reszta oszołomiona nagłym atakiem, rzuciła się w stronę ludzi. Szakal i wuj Gerflod raz za razem ładowali strzały na łuk i strzelali, próbując nie dopuścić, aby stwory do nich podbiegły. Po chwili wszystkie leżały martwe. Mężczyzna podszedł do pierwszego i zaczął brać mięso z niego. Nie trwało to długo, bo nagle zębacz skoczył na jego plecy. Wbił pazury i zaczął szarpać jego zbroję. Gerflod wstał i zrzucił go sobie z pleców, ale gdy się obrócił zobaczył zęby, które zatopiły się w jego ciele. Bestia powaliła już martwego człowieka i spojrzała na dwóch pozostałych. Po chwili i ten stwór padł martwy od strzały Szakala. Syn podbiegł szybko i uklęknął obok swojego martwego ojca i zaczął płakać nad jego ciałem. Drak podszedł. Był zszokowany tak szybkim przebiegiem akcji. Szakal wstał, odszedł jakiś metr od martwego ciała i zaczął mówić:
- To twoja wina! To przez ciebie mój ojciec teraz nie żyje! Wiedziałem, że tak będzie!
- Ale..
Szakal wyjął miecz przed siebie i ruszył do ataku. Drak szybko schylił się przed atakiem w głowę, wyjął miecz z pochwy martwego wuja Gerfloda i wstał, żeby się bronić. Walka nie była dość długa, bo po chwili Drak walnął Szakala w głowę rączką mieczy. Tamten zemdlał. Drak wiedział, że gdy wróci do domu, ciotka Sarina może go nawet zabić, za wieść o tym, że wuj Gerflod nie żyje, i że pobił Szakala. Odchodzę, pomyślał. Wziął sobie pochwę od miecza i przymocował ją sobie do swego pasa, po czym wsadził tam miecz. Założył też łuk na plecy i wziął na ręce ciało Szakala i zaczął iść w stronę domu. Gdy podszedł pod drzwi położył przed nimi ciało i odszedł w nieznane.
Rozdział 3
Był to upalny dzień. Pewien człowiek o imieniu Drak szedł ścieżką w stronę knajpy ,,Martwa Harpia”. Miał już dość tego pospólstwa, które siedział o w mieście. Dawno nie miał żadnego zadania. Jedyne co najbardziej cenił prócz przeżycia to pieniądze. Miał ich dużo, ale ostatnie wydał na swój wspaniały pancerz, który zakupił jeszcze przed przybyciem na tą wyspę. Był to pancerz z łusek matki pełzaczy. Lubił na nie polować. Teraz musiał jak najszybciej zdobyć dość dużą ilość pieniędzy, aby sfinansować powrót na kontynent. To była nudna wyspa na której nic się nie działo. Ostatnie ciekawe wydarzenie to utworzenie magicznej bariery, która otaczała Górniczą Dolinę. Słyszał, że król Robhar II kazał magom utworzyć ją po to, aby orki nie dostały się do jego kopalń magicznej rudy, z której robiono bardzo dobre bronie. Nie interesowało go zbytnio co się dzieje tam w środku, ba, nawet nie zamierzał tam nigdy wchodzić. Słyszał też, że jak się tam raz wejdzie, to się już nie wyjdzie. Na tej wyspie każda bryłka rudy była na wagę złota. Gdyby można było uciec z tej bariery w każdej chwili, to już by tam był i ukradł tej rudy ile by się dało. Doszedł właśnie pod drzwi, wszedł do środka. Wszyscy, którzy byli w środku od razu zwrócili wzrok w jego stronę. Nie zwracał na nich uwagi i usiadł przy pustym stoliku. Barman podszedł do niego i zapytał:
- Coś podać?
- Piwo i kawałek mięsa.
Barman poszedł nalać piwa, a on znów skierował swe myśli do górniczej doliny. Ostatnio słyszał, że do miasta przypłynął Paladyn. Od razu po wyjściu z miasta rzucili się na niego jakieś dwa męty. Bandyci pewnie, pomyślał. Trafili za to do koloni i słuch o nich zaginął. W koloni panowały trudne prawa. Każdy dbał o siebie. Kiedyś było inaczej, strażnicy wszystkiego i wszystkich pilnowali, a teraz całą tą kolonię przejęli skazańcy. Handlowali rudą z królem, on dawał im co oni chcieli, a więźniowie dawali mu wydobytą rudę.
- Należy się piętnaście sztuk złota. – przyszedł barman z posiłkiem i piwem i poprosił o zapłatę.
Drak wyjął sakiewkę i rzucił ją na stół.
- Reszty nie trzeba. – barman wziął zapłatę i podszedł do lady, gdzie musiał teraz obsłużyć jakiegoś pijanego farmera.
Zaciągnął łyk piwa i znowu pomyślał o Koloni Górniczej. Gdybym tam już trafił, to przejąłbym ją i panował całą całą tą zakichaną kolonią. Nagle przed nim jakiś farmer postawił piwo.
- Witaj. Masz, to dla ciebie. Hyk! Może masz ochotę na jakiś mały hazard, co? Hyk! Będziemy pili piwo, kto pierwszy odpuści ten przegra. – był to ten sam farmer, którego przed chwilą obsługiwał barman.
- Nie. A to piwo możesz sobie zabrać pijaku. – odpowiedział z lekką nutką groźby. – pijany mężczyzna szybko odszedł obawiając się jego gniewu.
Jak ja nie cierpię takich natrętów, pomyślał z odrazą. Do knajpy wszedł nowy gość. Był to człowiek, który wyglądał na zwykłego człowieka. Miał włosy uplecione w koński ogon. Rozglądnął się, i podszedł do stolika gdzie siedział Drak.
- Cześć. Wszystkie stoliki były zajęte. Pomyślałem, że mógłbym się tutaj przysiąść.
- A siadaj se, i tak zaraz wychodzę.
- Widzę, że masz dwa piwa. Jednego jeszcze nie wypiłeś, a ja nie mam pieniędzy...
- Możesz je wziąć, i tak go nie chciałem.
- Wielkie dzięki. – otworzył butelkę i wziął duży łyk trunku. – Może się poznamy? Nazywam się...
- Nie obchodzi mnie jak się nazywasz.
- To może chociaż ty się przedstawisz?
- Nie powinny cię obchodzić moje sprawy, i radzę ci, nie próbuj się w nie mieszać.
- Phi, próbowałem być tylko miły. Jak sobie chcesz, ale jak widzę, to ty zabiłeś tego strażnika, który patrolował farmę Lobarta.
- Może tak, a może nie! – wstał i już kierował się w stronę wyjścia.
W stronę gospody szedł jakiś człowiek. Podszedł do niego i zagadał:
- Chcesz trochę zarobić?
- Jasne!
- W tej knajpie siedzi pewien człowiek, którym ma włosy upleciony w koński ogon. Zabij go. Spotkamy się tu jak go już zabijesz.
Mężczyzna wszedł do gospody. Na razie było cicho, aż za cicho, pomyślał Cred. Poczekał jeszcze dziesięć minut. Wreszcie wyszedł, ale tuż za nim szedł z wyciągniętym mieczem do przodu człowiek, którego kazał zabić. Co za idiota!, krzyknął w myślach. Podeszli do niego i zaczął rozmowę:
- Czego chcecie?
- Ty już wiesz czego! Wynająłeś mnie, aby mnie zabił!
- Ja? Licz się za słowami! Hmmm... Obaj za dużo wiecie, muszę was zabić! – wyciągnął szybko broń.
Jego przeciwnik też miał refleks. Odepchnął swojego więźnia i zaatakował Draka, jednak on się obronił i go odepchnął. Akurat w pobliżu przechodziła grupka strażników miejskich, którzy jak zapewne poszli zebrać podatki z farm. Zobaczyli walczących i zaczęli biec krzycząc: Rzućcie broń! Jesteście aresztowani! Drak szybko pojął co się święci. W czasie gdy jego przeciwnik odwrócił się, by zobaczyć kto to krzyczy, on go pchnął i uciekł w las. Straże podbiegli do leżącego. W całym tym zamieszaniu jedna osoba, która stała cały czas w milczeniu, zaczęła biec w dół ścieżki. Jeden ze strażników szybko go dogonił i zaniósł do reszty grupy. W tym czasie jedyna osoba, której udało się i dość szybko uciec, przyglądała się całemu zamieszaniu za drzew. Głupki, mam przez ten incydent więcej roboty, pomyślał. Będę musiał poczekać do nocy. Wtedy zakradnę się i zabiję ich obu w więzieniu. Podczas czekania zaatakowało go kilka zwierząt, poradził sobie z nimi bez trudu. Noc się już zbliżała. Czas wyruszać w drogę, powiedział w myślach. Całą drogę do miasta portowego był czujny. Musiał się dostać do środka niezauważony. Zarzucił linę z hakiem na mur. Miał szczęście, zaczepiła się za pierwszym razem. Wspinał się powoli, aby nie narobić hałasu. Gdy wszedł na mur wciągnął linę i przyczepił ją sobie do pasa. Zeskoczył na dół i ruszył w stronę budynku gdzie było więzienie. Wszedł po cichu do środka. Zdziwił się, że nie było tam żadnego strażnika. Pewnie poszli do baru się czegoś napić, pomyślał. Teraz już spokojny wszedł do pokoi gdzie były pomieszczenia, w których przebywali więźniowie. Śpią, to dobrze, powiedział w myślach. Podszedł do jednej z dźwigni i pociągnął ją w dół. Wszedł do środka. Pierwszą jego ofiarą był człowiek, którego wynajął do zabójstwa tego drugiego. Wyciągnął sztylet, który miał schowany w bucie. Podsunął go do gardła i jednym ciachnięciem poderżnął mu gardło. Mężczyzna obudził się gwałtownie i złapał się za gardło. Wydawał jakieś dziwne odgłosy, wystarczyły, aby obudzić drugiego więźnia. Zaczął krzyczeć:
- Straż! On chce nas zabić!
Drak usłyszał odgłosy biegnięcia. Odwrócił się, i zobaczył, że on już wyciągnął broń. Był na to przygotowany. Wyciągnął zwój z czarem ,,zamrożenie”. Rzucił ten czar na strażnika, który niczego takiego się nie spodziewał. Cały był pokryty lodem. Podszedł do niego i wyciągnął broń. Podniósł ją i powiedział:
- Ze mną lepiej nie zadzierać! – jednym szybkom ruchem uciął głowę strażnikowi.
Jednak ta akcja kosztowała go bardzo dużo. Reszta strażników już biegła w tę stronę. Tym razem wpadłem, pomyślał. Straż szybko wbiegła do pomieszczenie, pierwszy z przodu krzyknął:
- Rzuć broń psie!
- Nie gorączkuj się, nie mam szans z wami. Tym razem mnie macie.
Ciała zabitych zostały wyniesione z pokoju, on sam zajął cele swojej ofiary. Nie miał nic do stracenia, więc szybko zasnął, nie obawiając się, że w nocy ktoś mu poderżnie gardło. Rano
Został wyniesiony na zewnątrz przez dwóch strażników. Jeden z nich odezwał się do niego:
- Wiesz gdzie idziemy?
- Raczej tak.
- Nazywam się Pablo i to ostatnie imię jakie będziesz znał z tego miasta.
A więc jednak tam będę, pomyślał. Zdziwiła go jedna rzecz: nie związali mu rąk. Ruszyli w stronę miejsca wymiany, gdzie miał byś wrzucony do Górniczej Doliny. Podróż przebiegła bez najmniejszych problemów. Doszli wreszcie tam, skąd wrzucano wszystkich więźniów do koloni. Pierwszy raz zobaczył magiczną barierę na własne oczy. Była wielka i koloru niebieskiego. Co jakiś czas przebiegał po niej taki zygzak podobny do grzmotu.
- Nie jesteś taki silny jak słyszałem. Myślałem, że chociaż będziesz próbował ucieczki. – Pablo wyciągnął broń.
- A chcesz się przekonać? – szybkim ruchem łokcia walnął go w brzuch. Broń wypadła mu z ręki i spadła w dół. Drugi strażnik walnął Draka rękojeścią miecza w plecy. Poczuł taki ból, że aż upadł na ziemię.
- Wstawaj, nie zamierzam tu być już ani chwili dłużej. – warknął strażnik, który go uderzył.
Wstał i popatrzał na nich.
- Sam wskoczę. – powiedział to i skoczył w dół, gdzie wylądował w wodzie.
Rozdział 4
Był cały mokry. Wstał. Tutaj musi być gdzieś ten miecz Pabla, pomyślał. Przy brzegu leżała ta broń. Podszedł i ją podniósł. Usłyszał jakieś kroki z przodu. Spojrzał tam i zobaczył człowieka podobnego do swej niedoszłej ofiary. Miał tak jak tamten czarne włosy uplecione w koński ogon, ale miał także wąsy. Szedł w jego stronę. Miał strój strażnika.
- Witaj. Nazywam się Diego i jestem Cieniem w Starym Obozie.
Drak podszedł do niego i przystawił mu miecz do brzucha.
- Powiem jedno: nie obchodzi mnie to.
- Mylisz się, powinno cię to obchodzić, jestem jednym z wpływowych ludzi w...
- Już mówiłem, nie obchodzi mnie to! Słuchaj, jeśli komuś powiesz, że mnie tu znalazłeś, to ja się o tym dowiem, a wtedy dopadnę cię i zabiję.
- Dobra, dobra, nikomu nie powiem, wystarczy?
- Nie, oddaj mi swoją kuszę i bełty do niej. – Diego posłusznie oddał mu swoją broń i pociski.. – Dzięki. Teraz radzę ci się wynosić. – Cień popatrzył się chwile na niego, po chwili odwrócił się i poszedł tam skąd przyszedł.
Kiedy mężczyzna odszedł, Drak schował miecz do pochwy, a kuszę założył na plecy. Podszedł do pionowej ściany i zaczął się wspinać. Trzeba zrobić sobie gdzieś kryjówkę, z dala od tych wszystkich ludzi, pomyślał. Po wejściu na szczyt zaczął chodzić szukając odpowiedniego miejsca na swoją chatę. Kilka godzin później znalazł ją. Od razu zabieram się do pracy, powiedział w myślach. Zajęło mu to wiele czasu, ale zrobił go. Wieczorem, zmordowany i spocony położył się do łóżka, które zrobił z kilku desek i liści. W nocy miał koszmary. Śnił mu się troll, który przyszedł i zniszczył mu jego nowo wybudowany dom. Nie chciał śnić o tym, obudził się i spostrzegł, że jest już ranek. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył nieopodal orka. Stał odwrócony i czegoś wypatrywał. Podszedł po cichu do niego. Wyciągnął kuszę i ją załadował. Stuknął palcem w plecy orka. On się odwrócił i zdziwił się, że jakiś człowiek go zaczepia. Ostatnie co zobaczył to mężczyznę, który celuje mu z kuszy prosto w czoło. Stwór padł po chwili na ziemię.
- Teraz zobaczymy co ten ork ma przy sobie. Hmm... Jedyne co ma wartego uwagi, to ten jego wielki topór. Wezmę go na wszelki wypadek. Teraz czas na coś zapolować.
Poszedł w głąb lasu. Przez dłuższy czas nie znalazł żadnego zwierza. Tutaj nic nie ma, lepie stąd wyjdę, pomyślał. Gdy wyszedł z puszczy znalazł się na niewielkim pagórku. Nagle usłyszał jak coś za nim idzie. Gwałtownie się obrócił i zobaczył zębacza. Potwór skoczył w jego stronę, ale człowiek momentalnie się odsunął i zwierz runął na ziemię. Podszedł do niego i wyciągnął topór. Zamachnął się i odciął ogon stworowi. Jego ryk był bardzo głośny, Drak podszedł bliżej jego głowy. Zębacz patrzył na nim przerażonym wzrokiem. Ten człowiek jednak nie znał litości. Po chwili głowa zwierza leżała obok nogi mężczyzny. Krew, która wydobywała się z ciała zabitego potwora spływała w dół, gdzie wpadała do płynącej tam rzeki. Po udanym polowaniu udał się na poszukiwanie jakiegoś dobrego pancerza. Tamten zabrali mu tamci strażnicy, dlatego z tego powodu nie był zadowolony. Jedyne co tu jest takiego dobrego z czego można zrobić pancerz to chyba z pełzacza wojownika, ostatnio widział ich kilka. Wyruszył więc w drogę na poszukiwania bestii. Znalazł je i zabił. Zdjął z nich pancerz i wrócił do swojej chaty, gdzie zaczął szyć pancerz. Zajęło mu to prawie całą noc, ale opłacało się. Wyszedł mu naprawdę świetny pancerz, z czego się ucieszył. Poszedł spać, chodź wiedział, że się już nie wyśpi. Rano wstał i założył swój nowo uszyty strój i kuszę. Czas trochę pozwiedzać okolicę ,,Starego Obozu”, pomyślał. Ostatnio widział Obóz na bagnie, nie spodobał mu się, a także widział już ten Nowy Obóz. Jednak jego zdaniem, jakby miał mieszkać w jednym z tych trzech obozów to wybrałby zdecydowanie Stary Obóz, gdzie na pewno objąłby kontrolę na wszystkim. Doszedł do skarpy, gdzie pod nią była jaskinia z trupem jakiegoś człowieka. Zobaczył jak pewien mężczyzna wychodzi z obozu i kieruje się w stronę ścieżki, która prowadziła do miejsca wymiany. Drak pomyślał, że znajdzie się tam przed nim i zobaczy co takiego przywieźli ludzie spoza bariery. Po kilku minutach biegu znalazł się na skale, z której można było zobaczyć miejsce wymiany. W dole zobaczył trzy postacie, które patrzyły się w górę. On także się tam spojrzał. Zobaczył jak grupka ludzi stoi za barierą i rozmawiają ze sobą. Później wrzucili jednego z nich, gdzie spadł do wody tak jak niegdyś on sam. Tamta postać wstała. Jeden z trzyosobowej grupki podszedł do niej walnął go pięścią w twarz. Nowoprzybyły stracił najwyraźniej przytomność. Tamci zaczęli brać to co zesłali im ludzie spoza bariery. Po chwili oni odeszli a przyszedł ów człowiek, który niedawno wyszedł z obozu. To Diego, ma nawet nowy łuk, pomyślał z odrazą. Podszedł do leżącego mężczyzny i podał mu rękę. Tamten się obudził i ją złapał. Kiedy człowiek wstał, zaczęli rozmawiać, i wtedy Drak zdał sobie sprawę, że mężczyzna, który przed chwilą wpadł do wody to ten sam, którego zamierzał zabić w nocy w którą go złapali. Zemsta się zbliżą, pomyślał i wyciągnął kuszę. Załadował bełt i wycelował. Diego akurat go zasłonił i po chwili zaczęli razem iść. *******, przeklnął po cichu. Nie mógł tracić już bełtów, bo ma ich już tylko trzy. Tym razem ma szczęście. Zabiję go kiedy indziej, powiedział w myślach. Minę miał niezadowoloną. Zaczął wracać do swojej chaty, gdzie zamierzał się położyć i spać do następnego ranka.
Kilka dni później znał już kolonię bardzo dobrze. Wiedział gdzie są tereny orków, ba, był nawet w ich obozie. Mieli tam jakąś świątynie, ale go nie obchodziło co znajdowało się w środku. Wiedział także wiele innych rzeczy, jak na przykład gdzie są dwie kopalnie magicznej rudy. Niedawno ukradł aż pięćset bryłek, które zamierzał po wyjściu z bariery sprzedać za bardzo dobrą cenę. Znalazł także jakiś krąg niedaleko Obozu na bagnie, który miał cztery wystające kolce i w środku czaszkę. Pewnego popołudnia wziął kuszę, do której miał już tylko jeden bełt, i poszedł szukać ofiary na którą polował do przybycia jej do Górniczej Doliny.
Ostatnio widział go kilka razy na terytorium orków, gdzie tępił je jeden za drugim. Po chwili marszu zobaczył go. Nieopodal ścieżki rosło drzewo, na które szybko się wspiął i wyjął kuszę. Włożył swój ostatni bełt i zaczął w niego celować. Mężczyzna, który nie był niczego świadom szedł sobie spokojnie dróżką. Nagle mężczyzna na drzewie usłyszał z tyłu jakiś skrzek. Odwrócił się i zobaczył harpię, która leciała do niego z niezbyt miłymi zamiarami. Niedoszła ofiara Draka odwróciła się w tamtym kierunki i przyglądała. Pewnie szuka gniazd ptaków, pomyślał i poszedł dalej. Wściekły Drak odpędzał ją bronią, ale to nie skutkowało. Cóż, jak nie chcesz odfrunąć stąd i żyć to twoja sprawa, pomyślał i wycelował kuszę w harpię. Bełt trafił prosto w serce potwora. Bestia upadła i zaczęła przeraźliwie skrzeczeć z bólu i wreszcie zdechła. Mężczyzna zszedł z drzewa i ruszył w stronę swojego domu. Nie mógł już nic zrobić w sprawie swojej ofiary, bo nie miał żadnej innej broni przy sobie. Muszę załatwić sobie bełty, powiedział w myślach. Życie w Koloni Górniczej było wyzwaniem dla Draka – pełno stworów i innego badziewia – ale to nie było to samo co przeżył na kontynencie. Ten człowiek miał wielką wolę przeżycia, dlatego jeszcze żył. Pewnego pięknego poranka poszedł nad rzekę. Jednak tam już ktoś był i on go znał, Szakal. Nie wiedział, że ten stary drań jest w koloni. Doigra się, pomyślał. Chciał go teraz zabić, ale jednak darował mu życie. Odwrócił się i odszedł. Przez następne kilka dni szukał sposobu na ucieczkę z tego więzienia, jednak bez skutku. Stąd po prosu nie ma ucieczki!, pomyślał. Pewnego pięknego dnia obudził się i wyjrzał na zewnątrz. To co zobaczył było jego marzeniem. Bariera zaczęła znikać. Był wolny! Teraz jednak musiał znaleźć drogę ucieczki. Na pewno można było uciec przez miejsce wymiany, ale tam pewnie wszyscy już biegną. Ale on miał asa w rękawie. Znał jeszcze jedno miejsce, które prowadziło na zewnątrz. Zaczął iść w stronę lasu. Tam właśnie była jaskinia, którą wykopały kretoszczury. Wszedł do niej i zaczął iść. Droga była długa i ciężka. Musiał się schylać, aby przejść przez tą grotę. Po drodze spotkał kilka bestii, które narobiły mu nie lada kłopotu. Wreszcie po godzinie błąkania się w tunelach znalazł wyjście. Wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył strażnika, który stał i szukał czegoś. Drak wyszedł i wstał. Wyciągnął miecz, który zdobył po upadku do Koloni Górniczej. Podszedł do mężczyzny i szybkim ruchem przystawił mu miecz do gardła. Tamten niespodziewanym atakiem wydobył głos.
- Nie zabijaj mnie! Jestem niewinny!
- To czy cię zabiję zależy wyłącznie ode mnie. Jak się nazywasz?
- Pablo. Nazywam się Pablo.
- A więc Pablo, znów się spotykamy, co? Pewnie myślałeś, że mnie już nigdy nie zobaczysz. A to czym cię zaraz zabiję to twój miecz, który upuściłeś kiedyś.
- My się znamy?
- To ja chciałem zabić więźniów tamtej nocy, kiedy mnie złapali.
- To ty! Daruj mi życie, przecież ci nic nie zrobiłem...
- Zrobiłeś. – powiedział z uśmiechem.- I to dużo. Ty nigdy nie byłeś w tej koloni. To by było dla ciebie piekło znaleźć się tam, uwierz mi.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Jeszcze się nie domyślasz? Oczywiście, że cię zabiję.
- Nie rób tego, proszę!
Drak usłyszał z tyłu jakieś warczenie. Odwrócił głowę i zobaczył wilka. Ten ułamek sekundy wystarczył Pablowi na walnięcie z łokcia w brzuch napastnika i wyrwanie się. Szybko biegł w stronę pobliskiego lasu, natomiast Drak podszedł do wilka. Bestia skoczyła ku niemu. Mężczyzna szybko wyciągnął miecz przed siebie. Zwierze samo się nabiło na ostrze. Odważne, ale niezbyt mądre, pomyślał. Zaczął iść w stronę lasu gdzie zamierzał znaleźć sobie jakąś kryjówkę. Na pewno zaalarmuje pozostałych strażników, powiedział w myślach. Był szczęśliwy, że ma to już za sobą. Po drodze znalazł jakąś sakwę. Otworzył ją i zobaczył co jest w środku. Było tam tysiąc sztuk złota.
- Pewnie ten idiota tego szukał.
Ruszył dalej w głąb puszczy gdzie zamierzał znaleźć swoje miejsce na tej wyspie...