O to kolejny program, od którego z dala powinni się trzymać wszyscy przeciwnicy przemocy w mediach. Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka widowisko zapowiada się bardzo niewinne. W animowanym serialu zatytułowanym „Happy Tree Friends” występują wesolutkie leśne zwierzątka – króliczki, wiewióreczki, misie, nawet jeden krecik. Ponadto mają oni imiona takie jak Chichotek czy Przytulanek.
Smak tego serialu polega jednak na tym, że to co początkowo zapowiada się sielankowo (np. łoś Lumpy kręci karuzelą, na której bawią się Chichotek z Przytulaniem), szybko zamienia się tutaj w najpotworniejszą makabrę. Karuzela rozkręca się za bardzo i kolejne zwierzątka z piskiem spadają z niej pechowo akurat na miejsca gwarantujące szybką, acz bolesną śmierć.
Na internetowych forum dyskusyjnym fanów tego programu co jakiś czas ktoś obcy zadaje pytanie: „Dlaczego to musi być aż tak brutalne?”, na co zwykle dostaje się tę samą odpowiedź: „Bo to strasznie zabawne”. Faktycznie, kontrast między słodyczą towarzyszącą temu programowi a makabryczną puentą każdego odcinka nie przestaje bawić nawet po obejrzeniu kilkudziesięciu z nich.
W komizmie tego serialu jest jednak coś więcej niż czarny humor sytuacyjny. Większość dorosłych widzów tego serialu wychowywała się na filmach animowanych rozpiętych między dwiema skrajnościami. Z jednej strony były wszystkie bajeczki wymyślane zgodnie z zaleceniami powojennych pedagogów – słodziutkie, pozbawione przemocy i strachu. Z drugiej były wyklęte przez pedagogów, oficjalnie skierowane tylko do dorosłych, ale jednak ukochane przez dzieci amerykańskie kreskówki spod logo „Looney Tunes”, w których Królik Bugs i Kaczor Duffy nieustannie wikłali się w akty najbrutalniejszej przemocy. Przemoc ta była jednak pokazywana skrajnie nierealistycznie – bohater po eksplozji wagonu z dynamitem odchodził na własnych nogach, tyle że w podartym ubraniu i zadymiony. We mnie jako w młodym widzu obie skrajności budziły bunt i odruchowe wyobrażanie sobie czegoś na kształt „Happy Tree Friedns” wyświetlanego na ekranie wyobraźni. Namiar słodyczy budził pragnienie zrównoważenia jej jakimkolwiek kontrapunktem, a jej nierealność w amerykańskich kreskówkach – pragnienie zobaczenia tego, jak Królik Bugs NAPRAWDĘ wyglądałby po takiej przygodzie.
„Happy Tree Friends: zaczęły się jako nowe zjawisko czysto internetowe. Ich sukces sprawił jednak, że doczekały się wydania na płycie DVD oraz emisji w telewizji MTV – również w polskiej edycji.
Późna godzina emisji teoretycznie powinna chronić przed nim dzieci, ale oczywiście ktokolwiek chciał obejrzeć „Happy Tree Friends:, dawno już to zrobił dzięki Internetowi. Nie uważam jednak, żeby ten serial kogoś demoralizował – w odróżnieniu od „Looney Tunes”, ten serial wyraźnie uczy jednego, że noże, kosiarka czy tłuczone szkło nie nadają się na zabawkę. Może to oczywiste, ale wcale nie w filmach animowanych.
Smak tego serialu polega jednak na tym, że to co początkowo zapowiada się sielankowo (np. łoś Lumpy kręci karuzelą, na której bawią się Chichotek z Przytulaniem), szybko zamienia się tutaj w najpotworniejszą makabrę. Karuzela rozkręca się za bardzo i kolejne zwierzątka z piskiem spadają z niej pechowo akurat na miejsca gwarantujące szybką, acz bolesną śmierć.
Na internetowych forum dyskusyjnym fanów tego programu co jakiś czas ktoś obcy zadaje pytanie: „Dlaczego to musi być aż tak brutalne?”, na co zwykle dostaje się tę samą odpowiedź: „Bo to strasznie zabawne”. Faktycznie, kontrast między słodyczą towarzyszącą temu programowi a makabryczną puentą każdego odcinka nie przestaje bawić nawet po obejrzeniu kilkudziesięciu z nich.
W komizmie tego serialu jest jednak coś więcej niż czarny humor sytuacyjny. Większość dorosłych widzów tego serialu wychowywała się na filmach animowanych rozpiętych między dwiema skrajnościami. Z jednej strony były wszystkie bajeczki wymyślane zgodnie z zaleceniami powojennych pedagogów – słodziutkie, pozbawione przemocy i strachu. Z drugiej były wyklęte przez pedagogów, oficjalnie skierowane tylko do dorosłych, ale jednak ukochane przez dzieci amerykańskie kreskówki spod logo „Looney Tunes”, w których Królik Bugs i Kaczor Duffy nieustannie wikłali się w akty najbrutalniejszej przemocy. Przemoc ta była jednak pokazywana skrajnie nierealistycznie – bohater po eksplozji wagonu z dynamitem odchodził na własnych nogach, tyle że w podartym ubraniu i zadymiony. We mnie jako w młodym widzu obie skrajności budziły bunt i odruchowe wyobrażanie sobie czegoś na kształt „Happy Tree Friedns” wyświetlanego na ekranie wyobraźni. Namiar słodyczy budził pragnienie zrównoważenia jej jakimkolwiek kontrapunktem, a jej nierealność w amerykańskich kreskówkach – pragnienie zobaczenia tego, jak Królik Bugs NAPRAWDĘ wyglądałby po takiej przygodzie.
„Happy Tree Friends: zaczęły się jako nowe zjawisko czysto internetowe. Ich sukces sprawił jednak, że doczekały się wydania na płycie DVD oraz emisji w telewizji MTV – również w polskiej edycji.
Późna godzina emisji teoretycznie powinna chronić przed nim dzieci, ale oczywiście ktokolwiek chciał obejrzeć „Happy Tree Friends:, dawno już to zrobił dzięki Internetowi. Nie uważam jednak, żeby ten serial kogoś demoralizował – w odróżnieniu od „Looney Tunes”, ten serial wyraźnie uczy jednego, że noże, kosiarka czy tłuczone szkło nie nadają się na zabawkę. Może to oczywiste, ale wcale nie w filmach animowanych.