Runiczne ostrze - trzy części

  • Thread starter Anonymous
  • Rozpoczęty
A

Anonymous

Guest
Prolog

Za czasów panowania króla Rohbara II jeszcze przed najazdem orków, stworzeniem magicznej bariery i podzieleniem się magów na krąg ognia i wody, Myrthana była kontynentem zamieszkanym prze spokojnych ludzi, modrych magów i
POSZUKIWACZY PRZYGÓD. Podróży zaczyna się na kontynencie, w mieście portowym Strahnbrad.

Rozdział I – Złodziejska noc

Dzień jest wyjątkowo piękny, niebo niemal bezchmurne, słychać w tle mewy które niedawno przybył z swej dalekiej podróży na kontynent zapach morskiej bryzy rozchodzi się po całej dzielnicy portowej, obywatele niemal zapominają o najazdach bezlitosnych bandytów na karawany rudy dostarczonej z drogom morską z Khorinis. Do portowej tawerny o nazwie „Duch hazardu”; to z powodu iż znudzona ludność Sthnbradu przesiaduje tam cały swój wolny czas przegrywając coraz to większe sumy, wchodzi szczupła postać z kapturem na głowie, długim łukiem na ramieniu i szpadą za pasem. Podchodzi cicho do kłócących się mężczyzn.
- To nie był uczciwy zakład ! – oburza się jeden.
- Nie możesz się pogodzić z przegraną, co ? – podśpiewuje się drugi.
- Nie dam ci tych 100 monet. To było nieuczciwe, mam przeczucie że oszukiwałeś !
- Czy mi się wydaje czy chcesz to przedyskutować z tamtym gościem ? – mówiąc to wskazał na dobrze zbudowanego gościa który był tu w roli bramkarza.
- Dobrze już dobrze niech ci będzie. – mówiąc to zaczął szukać zakłopotanie swojej sakiewki.
- Co? Ale gdzie... Ktoś mi zwinął moje pieniądze
- Nie wymigasz się tak łatwo, dajesz pieniądze ale bo dojdzie tu do rękoczynów !!! Zaraz, zaraz a gdzie jest moja sakiewka. ??? Cholera kieszonkowiec !!! –
Oboje zacieli rozglądać się po kantynie widząc już tylko potencjalnych hazardzistów, a zakapturzonej postaci już nie byłą, zaczęła się awantura, a potem walka w której uczestniczyli wszyscy zgromadzeni...
Sprawca całego zajścia odchodząc od tawerny pozostawiając w tawernie zamieszanie. Zadowolony z siebie podrzuca beztrosko nowo nabyty mieszek i odsłania kaptur. Na jego twarz pada popołudniowy promyk słonic odkrywając złodzieja. Była to niebiesko oka dziewczyna o kasztanowych włosach i niezłej figurze. Przechodząc koło bramy zaważyła nowoprzybyłych – był to nowicjusz Innosa i towarzyszący mu dobrze zbudowany młodzieniec w niespotykanej zbroi. Mieszkańcy pewnie by się nie dziwili gdyby tylko jakiś mag zaglądał ostatnio do Strahnbradu. Jednak dziewczyna nie była tym zaintrygowana i po chwili poszła dalej .Po wejściu do jednego z hoteli zatrzymał ją właściciel
- Dobrze że cię widzę, Selina. Wiesz że jeśli do jutra nie zapłacisz mi za pokuj będę musiał cię eksmitować
- Dobrze, dobrze. Który raz to słyszę ?
- Tym razem nie żartuję, wiesz jakie są czasy, a w dodatku ci badyci.
- Mówiłam ci że się powtarzasz, wszyscy wiedzom że masz do mnie słabość.
- Nie przeginaj !
- Przepraszam cię, masz to powinno na razie wystarczyć – mówiąc to wyciąga za płaszcza zdobytą sakiewkę i rzuca gospodarzowi na ladę, po czym udaje się do swego pokoju.
Przegryza coś szybko i otwiera skrzynie stojącą w rogu pomieszczenia, wyciąga z niej list i jeszcze raz dokładnie czyta:

Plotki głoszą iż jesteś dobra w swoim fachu.
Mam wiec dla ciebie zadanie specjale
zapewnię wiesz iż burmistrz Claws dostał
w prezencie o samego króla Rohbara II
zestaw pięciu zabytkowych kielichów.
Zależy mi żebyś dostarczyła je najpóźniej
pojutrze. Oczywiście zostaniesz
wynagrodzona w stosunku do rangi zadania.
Ostrzegam te kielichy mają poderzną wartość tylko
wtedy gdy są razem. Nazwano je Krwawymi Kielichami.
Pewnie i tak Claws sprzeda je na jakiejś aukcji.
Mam nadzieje że po zapoznaniu się z tymi informacjami
zniszczysz je... Życzę powodzenia

Zax

Dziewczyna dobrze zwiedzała iż czeka ją nocna robota, wic po odłożeniu papieru z powrotem do skrzyni, położyła się w łóżku po czym zasnęła. Gdy przebudziła się było coś koło północy. Ubrała się należycie i uzbroiła na wypadek wpadki. Na końcu założyła brązowy kaptur kasztanowe włosy. Wiedziała iż wyjście głównymi drzwiami na pole jest głupim pomysłem, ponieważ strażnicy miejscy pilnują by nikt nie szwendał się bez celu po ulicach Strahnbradu. Wiec bez zastanowienia otworzyła okno i wyskoczyła na dach, z którego przeskoczyła na pobliski dom i na następny... Miała już cały plan kradzieży. Gdy dotarł koło ratusza którego pilnie strzegła straż, wyciągnęła łuk i strzeliła w wiszącą reklamę stojącego dalej sklepu z futrami, ta przewracając zrobiła dość durzy hałas jak na zamgloną cichą noc. Strażnicy złapali przynętę i pobiegli zobaczyć co się stało. Selina lekko i ostrożnie otworzyła okno i już była w środku. W pokoju nie paliła się już żadna pochodnia tylko było słychać chrapanie Clawsa który odpoczywał wraz z małżonką po długim dniu liczenie pieniędzy.
Skradając się Selina przeszukiwała wszystkie pomieszczenia bogato urządzonego ratusz w poszukiwaniu kielichów, w gabinecie znalazła świeżo napisany list:

Nie obchodzą mnie twoje wymówki
Gonzalo, przecież strażnicy miejscy
tacy jak ty mają dostęp do ładunków
rudy z Khorinis, nawet nie zdziwiłbym się
gdyby twoi koledzy nie podbierali sobie troszkę towaru.
Czy ja dużo żądam, tylko marne 2% ładunku które mi dostarczysz.
zapewnię wiesz iż ja i twój kapitan
jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i jeśli mnie zawiedziesz to
możesz pożegnać się z swą pracą, i mogę cię zapewnić, że
nowej w tym mieście nie znajdziesz nie znajdziesz.

Claws

Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i schowała list za pas
- W końcu mam asa na tego zgreda - pomyślała
Wróciła do swego pierwotnego zadania. Po wejściu do salonu na lekko zdobionej półce dostrzegła upragnione kielichy. Po kolej wkładała ostrożnie, a zarazem cicho do mocnego worka. Nadeszła pora by się ulotnić aż tu nagle z sypialni usłyszała gwałtowny szelest schował się w cieniu, od razu przed pojawieniem dość przytytej postaci – wyglądało na to że małżonka postanowiła się napić wody. Selina siedziała cicho w swym ukryciu aż du nagle w worku coś się obsunęło i kielich uderzył o drugi wywołując lekki dźwięk, nagle oczy żony burmistrza widziały już przestępcę.
- ZŁODZIEJ !!! RATUNKU !!! STRAŻ !!! – po tym krzyku do pomieszczenia wpadło
trzech strażników z mieczami gotowymi do walki. Selina nie miała szans wiec rzuciła broń i pozwoliła się schwytać przedstawicielom prawa.
Nazajutrz ulicami Strahnbradu przechodził się nowicjusz Innosa i towarzyszący mu
młodzieniec.
- Romualdzie przecież ci mówiłem że nie znajdziemy tu nic poza niegrzecznymi ludami którzy nie chcą by im pomóc – rzek nowicjusz
- Ciekawe kto komu nie ufa Vatrasie, zresztą jeśli chcemy zarobić na rozwikłaniu tej zagadki z brakiem dostaw do Nordmaru to masz lepsze miejsce do rozpoczęcia poszukiwań niż Strahnbrad. No chyba nie Khorinis ?
Gawędząc tak sobie, młodzi ludzie przechodzili koło koszar gdy tu nagle Romuald dostrzegł zakutą w dyby, piękną kasztanowo-włosom dziewczynę. Zaintrygowany tym podszedł do pilnującego ją strażnika
- Przepraszam co ta dziewczyna zrobiła.
- Dopuściła się kradzieży na mieniu burmistrza, przez co na jego prośbę została ukarana dybami. Nasz wielmożny burmistrz nie może sobie pozwolić by to się pozwoliło wiec pokusił się by została jednocześnie ośmieszona na ławach całego miasta.
- Co mógłbym zrobić by został wypuszczona
- Kaucja wynosi 500 monet.
- Uspokój się Romualdzie, szkoda pieniędzy na tą złodziejkę. – wtrącił się Vareas
- Przecież przybyliśmy tutaj by pomagać.
- Znam cię od małego i wiem że ty jej pomagasz za jej buzie, nie jest pierwszą.
- Może i prawda, ale i tak jej pomogę. – po tych słowach wojownik przekazał należną
kwotę strażnikowi, ten zaś uwolnił dziewczynę, po czym poszedł do koszar po jej ekwipunek.
- Dziwne że w tym mieście ktoś pomógł drugiemu nie zadając nic w zamian, ale wy nie jesteście z sąd? – odparła dziewczyna
- Nie spoufalaj się, to że ci pomogliśmy jeszcze niczego nie dowodzi – rzek nowicjusz
- Jestem Selina. Dziękuję bardzo, będę waszą dłużniczką
- Nie ma za co. Ja jestem Romuald, mój przyjaciel to Vatras.
- Dziwne myślałam że nowicjusze Innosa nie mogą opuszczać klasztoru.
- Vartras został z niego wygnany, bo stawał na krawędzi dwóch stron Innosa i Beliara .
- Dosyć!!! Wystarczy!!! – rzekł z oburzeniem Vatras.
- Wybacz przyjacielu rozgadałem się. – przeprosił z małym uśmieszkiem Romuald
- Znamy się chyba od zawsze, pochodzimy z Nordmaru i teraz razem nowych poszukujemy przygód, a właśnie nie wiesz coś o ginących kardanach z rudom, bo niestety ludzie tutaj nie są zbytnio rozmowni.
- Jakoś się temu nie dziwie, nikt tu nikomu zasadzie nie ufa, każdy dba o swoje. Co do karawan, to zostają zagrabiane przez bandytów, sądzę nawet że mają oni gdzieś swój obóz.
- Wygoda na to że musimy wyruszyć z nową dostawą do Nordmaru, najprawdopodobniej na szlaku dowiemy się po tym barbarzyńcą ruda – rzekł niedoszły mag.
- Kto jest odpowiedzialny za wysłanie rudy do Nordmaru.
- Burmistrz Claws - dopowiedziała Selina z lekkim skrzywieniem.
Udali się wiec tam. Ratusz był jedno piętrowym budynkiem zbudowany z marmuru i przyozdobiony różnymi ozdobami.
- Co??? Uciekłaś??? Jak to możliwe??? I masz czelność się tu pokazywać – straż !!! – oburzył się burmistrz.
- Uspokój się bo ci ciśnienie podskoczy. Zapłacono za nie kaucje, nie możesz mi nic zrobić – stwierdziła szyderczo Selina
- A to twoi nowi kumple cie uwolnili, nie chce mieć z wami nic wspólnego, wynoście się!!!
- Wybacz nam iż cię nachodzimy, ale tutaj z ważną sprawą. – wtrącił się Vatras.
- Przybyliśmy zapobiec dalszym napadom na karawany raz na zawsze, czy mógłbyś nas przydzielić do ochrony jednej z najbliższych dostaw?
- Co??? Macie mnie za głupca ? Myślicie że oddam wam tak dobrowolnie cały towar rudy, w jakim wy świecie żyjecie ? – roześmiał się Claws
- Może zblednie ci mina jak spojrzysz na ten papier – po tych słowach Selina wyciągnęła zza pasa skradziony dzień wcześniej dowód kradzieży rudy obarczający burmistrza.
- Chyba nie chcesz by ten papierek obejrzeli sobie obywatele tego miasta. Twoje poparcie szybko by znikło.
- Yyy. No nie za bardzo. Dobra wygrałaś, dam wam eskortować następną dostawę. Następny wóz z rudom rusz jutro rano o 7.00. Zapłacisz mi za to znajdę na ciebie sposób Selino.
Następna część dnia upłynęła spokojnie, każdy oddawał się rozrywką, Strahnbradu. Wieczorem w tawernie Selina stanowczo zaczeła rozmawiać z Romualdem i z Vatrasem.
- Mam do was dwóch proźbe
- O co chodzi? – zdziwił się Romuald
- Jutro rano ruszam z wami wyruszam z wami. Nic mnie w tym mieście nie trzyma, Claws nie zostawi mnie w spokoju dokupi nie zobaczy mnie za kratkami lub na szubienicy.
- Wykluczone. Wiem że masz ochotę położyć na rude swoje złodziejskie ręce. – oburzył się nowicjusz.
- Vatrasie, spokojnie, już zapomniałeś kto pomógł nam przekonać burmistrza. Po za tym myślę że ona już nikogo nie okradnie, dostał przecież nauczkę. – wtrącił się wojownik
- Dobra, jak chcesz, ale ty za nią odpowiadasz, bo ja jej nie ufam. A teraz idź już spać jutro czeka nas ciężki dzień.


Rozdział II – Obóz bandytów


Był piękny dzień niebo niemal bez chmurne, w lesie można było usłyszeć wesoły ćwiek ptaków, niemal wspaniała pogoda na jesienne spacery. Koło lasu była wyłożona kamieniem, droga specjalnie przygotowana na ciężki transport. Dziś właśnie przejeżdżała tędy karawana z nową dostawą do Nordmaru, grupa która nadzorowała przewóz była wyjątkowo niewielka, bo cztero osobowa; woźnica Wilhem, nowicjusz Vatras:; którzy powoźli, oraz idących za powozem rozmawiających ze sobą kobietę i wojownika.
- Romualdzie nigdy, od kiedy ci poznałam zaintrygowała mnie twoja niezwykła zbroja, nigdy takie nie widziałam. Jak ją zdobyłeś ?
- Hm, w sumie zaczęło się od tego iż mój ojciec była archeologiem. Zwiedził wiele wysp, w tym nawet te których jeszcze nie ma na mapach. Na jednej z nich w jakiejś świątyni , nieznanego mi bóstwa znalazł tą zbroje. Ukrył to przed swoimi kolegami z wyprawy, wiedział dobrze iż ta zgraja odkurzy ją i powieś na jakimś durnym manekinie w muzeum na jakimś zadupiu. Przywiózł zdobycz do domu, jednak ów zbroja była nie do użytku z powodu długiego leżenia w tych ruinach. Mój rodziciel nie mógł z tym nic zrobić wiec leżała u nas dość długi czas, dopóki ja nie dorosłem. Mówiłem ci że z Vatrasem znamy się już od dziecka, i kiedy jeszcze on był jeszcze pełnoprawnym członkiem zakonu, udało mi się przekonać magów do eksperymentów na tej zbroi, i oni byli zaintrygowani i po wielu nie udanych próbach w końcu Arcymistrzowi udało się dokonać tego co próbował dokonać cały zakon przez wiele miesięcy – zbroi była jak nowa, a klasztor był w Nardmarze wiec pokryli ją dodatkowo magiczną rudom. Nie mogli jej zatrzymać ponieważ była moja. Nie mogli załamać ognia i mi ją odebrać. To był piękny dzień, szkoda że mój ojczym tego nie dożył, okręt na którym pływali archeolodzy rozbił się na skałach...
- Przykro mi nie wiedziałam – spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami, przez chwile wydawało się że są niemal niewinne.
- Szkoda mi o tym wspominać, ale to teraz nieistotne, mamy teraz misje.
Przez następne dwie godziny drogi było spokojnie, niemal aż nudno, aż w końcu w środku lasu, woźnica przekazał Vatrasowi bat, a sam wyciągnął piwo z pod drewnianego siedzenia, by się chwile odprężyć. Jego spokój nie trwał długo gdy tu już pawie wypił polowe wyskoczyli z lasu sześcioosobowa bada oprychów uzbrojonych w przeróżną broń dystansową i białą.
- Ho, ho, co my tu mamy, transport z Khornis, w końcu!!! Już zbyt długo czekałem na ten transport. Nareszcie będę mógł wkroczyć do obozu. – uśmiech się szyderczo przywódca grupy, trzymający w ręku żelazną maczugę jednoręczną.
- Ale co to może was biedaków obchodzić. Chłopaki zajmijcie się nimi!!! - po tych słowach trzech bandziorów ruszyło z swymi toporami na wóz z rudom, a dwuch pozostałych wyciągnęło kusze i zaczęło mierzyć w obrońców wozu
Wilham nie chciał pozwolić by kolejny transport nie dotarł do celu, wyciągnął swą lagie i rzucił się na pierwszego przeciwnika – widocznie piwko dało mu odwagi, o dziwo oszołomił bandytę mocnym ciosem w nie umyty łeb, jednak był to jego ostatni cios gdyż chłopaki z kuszami podziurawili go na wylot. Romuald szybko złapał swój dwuręczny miecz Bersera, i już walczył z dwoma pozostałymi zbójcami. Tymczasem Vatras użył bryły lodowej i zamroził najeźdźców z kuszami, a Selina swym łukiem szybko pożegnała ich z tym światem. Wojownik załatwił już jednego pokazując jego organy na światło słoneczne, drugi zdezorientowany tą sytuacją dostał nastypnym ciosem Bersera w łeb. Gdy właśnie Vatras dobijał swoim kijem nowicjusza położonego przed chwilą przez Ś.P. woźnice, gdy szef całej bady przerażony obrotem spraw szybko zaczął uciekać w las, jednak strzała Seliny ugodziła go prosto w głowę. Jego martwe ciało bezwładnie upadło na liście.
- Nieźle, jesteśmy zgraną paczką co nie Vatras ??? – odezwał się pierwszy chowając miecz Romuald
- Choć raz zamilcz, ta dziewka macha tak tym łukiem że sam bałem się o swe życie. Po za tym nie zauważyłeś że to jakieś płotki, a ona zabiła ostatnią osobę która mogła by nam wskazać ich obóz.
Tymczasem Selina zaczęła zbierać łupy z zabitych wcześniej napastników. U szefa bandy spodziewała się przeróżnej biżuterii i wielki mieszek złota jednak znalazła tylko pieczęć i list, oddała to wojownikowi.
Słyszałem że ty i twoja banda to niezłe urwisy
Ponad to chodzą słuchy że chcesz do nas dołączyć
Rozsądna decyzja. Jeśli się postaracie
chętnie mój szef was pozna. Po jutrze jest
transport rudy z Stahnbradu wprost do Nardmaru,
jeśli chcecie zachcecie zobaczyć się w naszych szeregach
przyprowadzicie wóz rudy na skarpę nad wielką
przepaścią. Pamiętaj to jedyny bilet do nas.
Z tym listem dostajecie pieczęć kuriera, ponieważ
Nie wiem jak wyglądacie, wiec nie dajcie
jej sobie ukraść.

............

Ps. Daj temu chłopakowi który dał ci tą wiadomość
5 monet które mu obiecałem. Chyba że cię nie stać...

- Cha !!! Widzisz to nasza szansa. Będziemy udawać kurierów i dostaniemy się do obozu z tym wozem, a potem zniszczymy go od środka – uśmiechnął się Romuald.
- Plan nie jest głupi, ale jak chcecie pokonać cały obóz – wtrąciła się dziewczyna.
- Później pomyślimy od kiedy jestem z tym chłopakiem bez przerwy musze improwizować – uśmiechnął się na chwile Vatras.
Woźnica nie żył wiec nikt nie mógł zgłosić, kto ukradł cały wóz rudy, i dlatego cała trójka po pochowaniu Wihema ruszyła beztrosko z całym zapasem w stronę wspomnianej wyżej skarpy. Było nie daleko wiec dotarli w ciągu niecałej godziny. Na skarpie stał namiot przy którym było zagaszone ognisko. Widok z tego kawałka ziemi był zabójczy widać było cały las i pomniejsze jeziora w nich. A daleko na horyzoncie rozciągało się morze przy którym Stahnbrat był tylko maleńką kropeczką. Gospodarz ów namiotu usłyszał chyba nadjeżdżający wóz i prychanie zaprzęgniętych koń wybieg z namiotu z gotowym do użycia łukiem.
- Stój!!! Kto.... A to wy myślałem że nawialiście z rudom. – powiedział mężczyzna.
- Dobra będziemy gadać jak pokażecie mi pieczęć, chyba że ją zgubiliście ?
- Oto ona. Co z naszą umową ? – rzucił nieznajomemu ów przedmiot i zszedł z wozu mówiąc to Vatras.
- Hej nowicjusz ? Ale jak ? Coś kręcicie.- zaniepokoił się bandyta.
- Yyy... zdradziłem zakon. Nudziło mi się mamrotanie emerytów. Zapragnołem wolności, a szata mi się podoba wiec sobie zatrzymałem – odpowidział z gwarom wieśniacką Vatras, pozostała dwójka zrobiła oczy jak usłyszało co ich przyjaciel mówi.
- Yyy.. Tylko szalony mag może tak powiedzieć, wytłumaczyło by to wasze ostatnie sukcesy, a może po prostu zakosiłeś tą ciuszki jednemu z tych klasztornych frajerów ? Nie ważne zapraszam was do obozu, Szpon chętnie waz pozna. Na mnie wołają Mordrag.
- Ja...
- Nie interesuje mnie jak się nazywacie, jeśli szpon was przyjmie to dostaniecie nowe ksywki.
Wsiedli oboje na wóz i cała karawan ruszyli w stronę obozu. Droga wydawała się coraz dłuższa i coraz mniej dostępna. Konie musiały często odpoczywać i nawet pasażerowie musieli cos przegryźć. Było już długo popołudniu gdy wóz przejeżdżał ciemny las, oddalony sporo od okolicznych farm. Mordrag skierował w konie w krzaki i ku zdziwieniu pozostałych, za nimi ukazała się średnia jaskinia, wokół której było rozbite sporo namiotów. Był to cel podróży. Było tam koło trzydziestu mężczyzn. Romuald wiedział iż sami nie maja z nimi szans, jednak nikt nie był wobec nich agresywny, przeciwnie; ich obóz przypominał małą społeczność. Ćwiczyli tam walkę, rozmawiali i oddawali się przeróżnym rozrywką. W powietrzu było czuć niedawno usmażonego ścierwojada i zapach rozlewającego się piwa.
- No i jesteśmy – powiedział z uśmiechem Mordrag.
- Chłopaki zabezpieczcie ten wóz ja musze przedstawić nowym szefa. Pier !!! Odłóż mi trochę tego smażonego mięsa ! – dodał.
- Co zamierzacie zrobić z tą rudą ? – zapytał ciekawy Vatras
- Jeśli spodobacie się szefowi to sam wam to powie, na razie chodzicie za mną !
Bandyta ruszył w stronę jaskini w której było widać lekko światło, wyglądało na to że to jaskinia ich przywódcy. Krótki tunel którym szli był podzielony i w połowie zabity solidnie deskami w których znajdowały się drzwi. Strażnicy którzy mieli ich pilnować teraz obok na pniaczku gawędzili i popijali wino. Mordrag był bandytą wiec nawet nie zwrócili uwagi jak wprowadzał obcych do środka. Centrum jaskini było dobrze oświetlone. Po prawej stronie był wielki stół – z pewnością przeznaczony do uczt. Z sufitu zwisały łanicuchy służące zapewnię do zakuwania zdrajców i tym podobne. Było także tam miejsce na miecze. Na końcu sali po prawej stronie w rogu, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do osobistej komnaty dowódcy. On sam siedział na fotelu przy mniejszym stole i rozmawiał z innym bandytą. Nowoprzybyli czuli się trochę jak w pułapce na myszy do której się sami pakują. Nagle główno, dowodzący zwrócił się z pogardom do „przewodnika wycieczki”:
- Co to Mordragu ? Po co mi przyprowadzasz ty więźniów ? Wiesz co z takimi
robimy ?
- Ale szefie. Może nie wyglądają, ale to ta bada która chciała się do nas przyłączyć.
- Co ? Co to za kit mi tu wciskasz ? Wśród nich jest nowicjusz.
- Tak... zauważyłem. Spokojnie sprawdziłem ich. Są po naszej stronie. Dostarczyli nam wóz pełny tej magicznej rudy.
- O. Czyżby jednak ? Hmm. Wybaczcie moje zachowanie, ale staram się uniknąć przypadkowej zagłady. Che, che, chyba się rozumiemy prawda ?
- Jasne nie ma sprawy, żaden problem – odpowiedział Romuald.
- I co udało nam się cię przekonać że znamy się na swojej robocie. – wtrąciła się Selina
- No nie źle, ale to że dostarczyliście mi rude nie czyni was tu bohaterami. Na razie pozostaniecie w obozie i postaracie się nie sprawiać moim chłopakom kłopotów, a potem... potem zobaczymy. – uśmiechnął się szyderczo Szpon.
- Możecie odejść. – dokończył.
Wszyscy wyszli w jaskini pozostał tylko szef bandy i nowicjusz Innosa
- Naprawdę jesteś sługą Innosa? – zaczął Szpon
- Ostatni to raczej nie bardzo wole życie buntownika, a o co chodzi?
- Wiesz że nie widzi się na co dzień wysłannika magów.
- Już nim nie jestem
- Tak, tak. Zaznasz się na magii ? – mówił dalej Szpon popijając wino z srebrnego kielicha
- Bynajmniej, chętnie zaoferuje ci me usługi.
- Hmm... to mi się podoba, ty zresztą też, możesz mi się naprawdę przydać. Bo ci twoi towarzysze to nie całkiem przypadli mi do gustu, zwykła hołota, co nie? Chociaż twój przyjaciel ma interesującą zbroje.
- Yyy... nie marnowałbym na to czasu to tylko ozdobny szajs. – improwizował Vatras.
- A, no chyba że tak. Teraz i ty możesz odejść.
- Chwileczkę, skoro mamy razem pracować to chciałbym wiedzieć do czego wam ta ruda? Bo jakoś nie widzę u was żadnej kuźni.
- Hmm... pewnie i tak się domierz bo to tutaj nie jest żadną tajemnica. Odsprzedajemy ją pewnemu gościowi.
- Mianowicie komu ?
- He, he ... Ta się złożyło że także magowi, tylko innego wyznania. Mówimy na niego NEKROMANTA.
- Co niemożliwe. Nie ma już w Merthanie czarnych magów. Ostatni został zabity przez królewskich paladynów. – Vatras ostro się oburzył, jednocześnie poczuł lekki strach.
- He, he... widocznie sługusy króla nie wywiązały się z swej roboty, ale dosyć tych pogaduszek, odmaszeruj do obozu.
- Aha, pamiętaj że jeśli mnie zdradzisz to ty i twoi towarzysze umrą. Nie będziesz pierwszym magiem którego zgładziłem. – Powiedział stanowczo i groźnie Szpon .
Słonice powoli zachodziło, Selina i Romuald zacieli rozglądać się po obozie. Złodziejka czuła się trochę nie swojo, i nic dziwnego była jedyną białogłową w całym lesie i przyciągała swoją uwagę wielu mężczyzn. Przez co jeden z nich który właśnie ćwiczył strzelanie z łuku, a to akurat potrafił – ponieważ strzelał trzema strzałami jednocześnie z całkiem zwykłego łuku, podszedł do dziewczyny
- Hej maleńka, wołają to na mnie Kojot. Widzę że jesteś tu nowa chętnie pokaże ci to i gdzie tu się robi.
- Widzisz ten namiot ? – wścibski typ wskazał na namiot położony trochę dalej od innych w gąszczu, przed samym wejściem były wbite dwie średnie pochodnie.
- To jedno z najciekawszych miejsc w obozie. Chodź pokaże ci dlaczego. – dokąńczył.
- Spadaj gnojku, śmierdzi od ciebie jakbyś sapał z wężami błotnymi – odepchnął go dziewczyna.
- Lubię takie ostre ja ty. Wiem że tego chcesz, wiec nie baw się ze mną ! – złapał dziewczynę agresywnie za ramie.
- Ej ty masz jakiś problem – podbiegł do niego Romuald.
- Spadaj śmieciu, to nie twoja sprawa. – bandyta puścił Seline i stanął na baczność przed jasnowłosym wojownikiem, chociaż sam był dużo niszy i szczuplejszy.
- Co ty facet robisz? Rzucasz się z motyką na słonice ? – uśmiechnął się pewnie Romuald.
- Ta... Zaraz zobaczysz. Buhaj ! – krzyknął łucznik i wtedy spod ogniska wstał naprawdę dobrze zbudowany mężczyzna o czarnym kolorze skóry i długim wąsie. Miał ubrane na sobie tylko ciemne spodnie i buty, dlatego toteż było widać jego umięśnione ręce i potężną klatkę piersiową. Podszedł pod nich wolnym krokiem.
- Co jest Kojot jakiś problem ?
- Taa... ci nowi myślą że mogą wszystko w tym obozie, mógłbyś mu to łagodnie wytłumaczyć. Nie ! Pomiń słowo „ łagodnie” – zaczął się mądrzyć chudzielec.
- Oo... a wiec jednak schowasz się za plecami kolegi, dobra jest jeszcze ktoś komu coś nie pasuje – oburzył się Romuald. I wtedy Kojot zmienił się z Buhajem miejscem i to on teraz „chuchał” na głowę rycerzowi.
- Chyba naprawdę ktoś ci pokazać co u nas robi się z nowymi – prychnął Buhaj.
- Wiesz co kumplu podoba mi się zbroja tego gościa, jak mu już pokażesz to co masz do pokazania to byłbyś taki miły i ściąg ją z jego nieprzytomnego ciała. – uśmiechnął się szyderczo Kojot.
- Dobra cwaniaczku zrobimy mały zakładzik – jeśli wygra twój przerośnięty kolega to Romuald da ci to żelastwo, ale jeśli tak się nie tanie to ty nauczysz mnie strzelać potrójna strzałą – wtrąciła się Selina łapiąc się kobieco za ramie Romualda.
- Yyy.. stoi, twój rycerzyk może się już z nią pożegnać. Będzie pasowała mi koło łóżka, chociaż może byś sporo warta, wiec może ją sprzedam, zastanowię się nad tym, a ty już możesz zacząć rozgrzewkę. Zaczniemy za dwie godziny. – obaj bandyci odeszli, a twarz Romualda spoglądał n Seline dość niepewnie
Półtorej godziny później arena była gotowa do wielkiego pojedynku. Nie było to nic wielkiego – 15m kwadratowych wolnego terenu, otoczonego paroma pochodniami, które teraz paliły się pełnym blaskiem ponieważ był już ciemny wieczór . Praktycznie wszyscy mieszkańcy obozu obtaczali go z każdej strony, nawet sam Szpon przyszedł obejrzeć pojedynek, tylko paru jego ludzi było na łowach wiec nie pojawili się wśród zgromadzonych. I oto nadszedł czas walki dwóch mężnych i zapalonych wojowników staje naprzeciw siebie w nie dalekiej odległości . Romuald uzbrojony jak zwykle w swój dwuręczny miecz Bersera , a Buhaj w potężny topu który posiadał ostrze z obu stron. Wokół wrzawa gwizdy i krzyki dopingujących łotrów. Walka się zaczęła. Buhaj ruszył pierwszy z wielkim krzykiem „wojennym” zaatakował chłopaka, jednak Romuald miał dość siły by zablokować ostrze toporu które leciało wprost na jego głowę. Szybko kontratakował z prawej strony w odsłonięty bok wyrostka, jednak ten szybko odskoczył na długość ostrza . Teraz zaatakowali jednocześnie ich ostrza spotkał się w powietrzu wydalając parę iskier. Pojedynek trwał a rywale wymieniali miedzy sobą ciosy, reszta bandytów dopingowali swojego bo nikt nie wytrzymał tak długo z Buhajem oko w oko na jednym ringu. Znajdowali się także zwolennicy Romualda, któży widzieli w nim bardzo dobrego wojownika, Szpon i Vatras milczeli i czekali na finał tej trwającej dość długo walki. Romuald Parował jego ciosy i zaraz po tym kontratakował gdy nagle zauważył iż jego przeciwnik bierze naprawdę potężny zamach. Nie zastanawiając się szybko odskoczył. W tym właśnie momencie lecący ostrze toporu z góry wbiło się ponad połowę w ziemie. Wykorzystując chwilową bezsilność przeciwnika pięściom w której trzymał aktualnie miecz, przesz co spotęgowało to jego siłę zadał cios w twarz. Buhaj padł pół metra dalej na ziemie. Romuald nie był paladynem wiec nie obowiązywał go kodeks.
Dlatego to też kopnął parę razy Buhaja po brzuchu, po czym przystawił mu ostrze swojego miecza do gardła. Walka się skończyła Romuald zwyciężył, nikt nie mógł tego zaprzeczyć, reszta bandy zamilkła z wrażenia, po czym jeden z nich zaczął bić brawo a reszta z nim. Kilkadziesiąt minut później była uczta z okazji ostatniej wygranej wszyscy dobrze się bawili, nawet Buhaj nie czuł nienawiści do Romualda, pili nawet z jednego kielich, tylko biedny Kojot nie był z swoimi towarzyszami. Obrażony poszedł do swego namiotu spędzić noc samotnie.
Następnego dnia kiedy słonice było już dość wysoko Romuald wyszedł niewyspany z swego namiotu, trzymając się co chwile za głowę. Ostatnia noc dał się we znaki młodemu wojownikowi. Większość jego nowych towarzyszy już nie spała, oddawali się swym codziennym zajęcia. Selina od samego Ranka ćwiczyła z niepocieszonym Kojotem strzelanie z łuku a Vatras gawędził, z bandytami. Pod młodzieńca podszedł rześki i ochoczy do współpracy Buhaj. Widocznie miał mocną głowę i był przyzwyczajony do takich imprez jaka odbyła się wczoraj.
- Witaj Romualdzie jak ci się spało? – zagadał olbrzym
- Nie narzekam, choć bywało wygodniej. – mówił to trzymając się jeszcze za głowę i rozczochrując swe blond włosy.
- Zabalowałeś wczoraj co? Masz . To doskonały sposób na kaca. – wtedy wyciągnął za pasa pewno ziele i przekazał czempionowi, ten wzruszył ramionami i je spożył
- Od razu nie podziała ale mogę cię zapewnić że za kwadrans zapomnisz o bólu głowy.
- Z kąt to masz ?
- A wiesz... Kilka kilometrów stąd jest taka mała wieś, wychowywałem się tam. Mieszka tam pewna zielarka – moja ciocia i to właśnie od niej je dostałem.
- Aha
- Dobra choć coś zjeść, później poćwiczymy walkę.
- Czemu by nie... – i oboje odeszli w stronę pobliskiego ogniska.
Dzień był dość pogodny, tylko lekki wiatr wiał z morza. Było już południe gdy Vatras zwołał swoich kompanów przygody. Celem było poinformowanie ich o odbiorcy rudy.
- Że kto ?
- Nekromanta ! Tak twierdzi Szpon.
- A co to za jeden ? – spytała Selina
- Nekromanci to kłapań, a raczej magowie Beliara, nigdy żadnego nie spotkałem bo bodajże zostali wycięci przez paladynów długo przed moimi narodzinami – stwierdził nowicjusz.
- A po co mu ta ruda ?
- Jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
- Eee tam... na pewno sobie z nim poradzimy – stwierdziła pewna siebie dziewczyna.
- Ty lepiej się nie wtrącaj, widzisz ile mamy przez ciebie ostatnio kłopotów. Przerwał Vatras
- Tak ? Przecież dzięki mnie jesteśmy tu popularni – odpowiedziała z pychom kasztanowo włosa.
- Dobra, nie chce tego słuchać idę to chłopaków wy możecie się pozarzynać... – wtrącił się Romuald i odszedł.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz ? – spytał poważnie dziewczyna.
- To nie chodzi o ciebie. Po prostu nie ufam kobietom.
- Tak ? A dlaczego ?
- To nie twoja sprawa. To była jedna z przyczyn wstąpienia do klasztoru.
- Aha, rozumiem. Kobieta rzuciła cię dla innego i postanowiłeś nie zachodzić już w żaden związek. Przypieczętowaniem tego miało być przystąpienie w szeregi nowicjuszy. Mam racje co nie ?
- Jak już powiedziałem to nie twoja sprawa. Zresztą zajmij się sobą. Myśli że nie widziałem jak patrzysz się na Romualda. To nie jest zwykłe spojrzenie.
- I co zabronisz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie Selina.
- Nie. Nie obchodzi mnie to co robisz z moim kumplem, ale mi nie wchodź w drogę. – I właśnie w tym momencie podszedł do nich Mordrag powiedział do Vatrasa.
- Szef chce cię widzieć... Teraz.
- Dobrze, nie pozwolę mu na siebie czekać już idę. – po tych słowach Vatras ruszył w stronę wielkiej jaskini.
Szpon już na niego czekał; siedział wygodnie w swoim fotelu jakby przynajmniej był jego tronem przy nim na stole leżała posrebrzana szkatułka.
- Cieszę się że przybyłeś, ale dosyć uprzejmości przejedzmy do interesów. Spodobał mi się czyn twojego kolegi... jak on to się nazywa, a Romuald. Jestem pod wrażeniem, nikomu nie udało się nigdy pokonać Buhaja. Dlatego to też mam dla was zadanie, a mianowicie dostarczycie wóz z rudom do tego nekromanty.
- Dobrze. A czy mógłbym wiedzieć po co mu ona ?
- A kogo to obchodzi, ważne że sowicie płaci.
- Nigdy się nie zastanawiałeś nad tym ? – uniósł się lekko Vatras.
- Hej uważaj do kogo mówisz – zdenerwował się dowódca.
- Yyy... przepraszam, mój błąd. Widocznie wychowanie w klasztorze dało się we znaki. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam taką nadzieje. Mniejsza z tym, weź to – z tymi słowami Szpon wyjął ze szkatułki pierścień z wygrawerowaną czaszką.
- Co to ?
- Pokażesz to jego sługom, on sam się po to nie pofatyguje, i dasz wóz, wtedy dostaniesz zapłata. Dzisiejsza dostawa będzie warta jakieś 50000 sztuk monet. Wiec radzę ci przynieś tą kwotę.
- Gdzie znaj de jego siedzibę.
- To kilkadziesiąt mil stąd. Na cmentarzysku orków.
- Cmentarzysko orków ?
- Nie dosłownie... Leży tam więcej ludzi niż tych poczwar. Nazywane jest tak raczej z powodu wielkiej bitwy która rozegrała się wieki temu, miedzy orkami a ludźmi. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy bardzo wielu ludzi, znaczy się tatuś Rohbara I stracili.
- Rozumiem i on tam mieszka ?
- Też mu się dziwie, w nocy jest tam strasznie; moi ludzie którzy to dostarczali twierdzili że widzieli żywe trupy, ale to może zguba tego że tyle piją . Aha weźcie ze sobą Buhaja on wie gdzie to jest i nie będziecie mu raczej sprawiać kłopotów, widziałem jak się zżyli z twoim chłopce.
- No właśnie tego się boje – powiedział pod nosem Vatras i odszedł.
 

GaNdi

Weteran
Weteran
Dołączył
29.5.2004
Posty
1306
Rozdział II – Obóz bandytów


Był piękny dzień niebo niemal bez chmurne, w lesie można było usłyszeć wesoły ćwiek ptaków, niemal wspaniała pogoda na jesienne spacery. Koło lasu była wyłożona kamieniem, droga specjalnie przygotowana na ciężki transport. Dziś właśnie przejeżdżała tędy karawana z nową dostawą do Nordmaru, grupa która nadzorowała przewóz była wyjątkowo niewielka, bo cztero osobowa; woźnica Wilhem, nowicjusz Vatras:; którzy powoźli, oraz idących za powozem rozmawiających ze sobą kobietę i wojownika.
- Romualdzie nigdy, od kiedy ci poznałam zaintrygowała mnie twoja niezwykła zbroja, nigdy takie nie widziałam. Jak ją zdobyłeś ?
- Hm, w sumie zaczęło się od tego iż mój ojciec była archeologiem. Zwiedził wiele wysp, w tym nawet te których jeszcze nie ma na mapach. Na jednej z nich w jakiejś świątyni , nieznanego mi bóstwa znalazł tą zbroje. Ukrył to przed swoimi kolegami z wyprawy, wiedział dobrze iż ta zgraja odkurzy ją i powieś na jakimś durnym manekinie w muzeum na jakimś zadupiu. Przywiózł zdobycz do domu, jednak ów zbroja była nie do użytku z powodu długiego leżenia w tych ruinach. Mój rodziciel nie mógł z tym nic zrobić wiec leżała u nas dość długi czas, dopóki ja nie dorosłem. Mówiłem ci że z Vatrasem znamy się już od dziecka, i kiedy jeszcze on był jeszcze pełnoprawnym członkiem zakonu, udało mi się przekonać magów do eksperymentów na tej zbroi, i oni byli zaintrygowani i po wielu nie udanych próbach w końcu Arcymistrzowi udało się dokonać tego co próbował dokonać cały zakon przez wiele miesięcy – zbroi była jak nowa, a klasztor był w Nardmarze wiec pokryli ją dodatkowo magiczną rudom. Nie mogli jej zatrzymać ponieważ była moja. Nie mogli załamać ognia i mi ją odebrać. To był piękny dzień, szkoda że mój ojczym tego nie dożył, okręt na którym pływali archeolodzy rozbił się na skałach...
- Przykro mi nie wiedziałam – spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami, przez chwile wydawało się że są niemal niewinne.
- Szkoda mi o tym wspominać, ale to teraz nieistotne, mamy teraz misje.
Przez następne dwie godziny drogi było spokojnie, niemal aż nudno, aż w końcu w środku lasu, woźnica przekazał Vatrasowi bat, a sam wyciągnął piwo z pod drewnianego siedzenia, by się chwile odprężyć. Jego spokój nie trwał długo gdy tu już pawie wypił polowe wyskoczyli z lasu sześcioosobowa bada oprychów uzbrojonych w przeróżną broń dystansową i białą.
- Ho, ho, co my tu mamy, transport z Khornis, w końcu!!! Już zbyt długo czekałem na ten transport. Nareszcie będę mógł wkroczyć do obozu. – uśmiech się szyderczo przywódca grupy, trzymający w ręku żelazną maczugę jednoręczną.
- Ale co to może was biedaków obchodzić. Chłopaki zajmijcie się nimi!!! - po tych słowach trzech bandziorów ruszyło z swymi toporami na wóz z rudom, a dwuch pozostałych wyciągnęło kusze i zaczęło mierzyć w obrońców wozu
Wilham nie chciał pozwolić by kolejny transport nie dotarł do celu, wyciągnął swą lagie i rzucił się na pierwszego przeciwnika – widocznie piwko dało mu odwagi, o dziwo oszołomił bandytę mocnym ciosem w nie umyty łeb, jednak był to jego ostatni cios gdyż chłopaki z kuszami podziurawili go na wylot. Romuald szybko złapał swój dwuręczny miecz Bersera, i już walczył z dwoma pozostałymi zbójcami. Tymczasem Vatras użył bryły lodowej i zamroził najeźdźców z kuszami, a Selina swym łukiem szybko pożegnała ich z tym światem. Wojownik załatwił już jednego pokazując jego organy na światło słoneczne, drugi zdezorientowany tą sytuacją dostał nastypnym ciosem Bersera w łeb. Gdy właśnie Vatras dobijał swoim kijem nowicjusza położonego przed chwilą przez Ś.P. woźnice, gdy szef całej bady przerażony obrotem spraw szybko zaczął uciekać w las, jednak strzała Seliny ugodziła go prosto w głowę. Jego martwe ciało bezwładnie upadło na liście.
- Nieźle, jesteśmy zgraną paczką co nie Vatras ??? – odezwał się pierwszy chowając miecz Romuald
- Choć raz zamilcz, ta dziewka macha tak tym łukiem że sam bałem się o swe życie. Po za tym nie zauważyłeś że to jakieś płotki, a ona zabiła ostatnią osobę która mogła by nam wskazać ich obóz.
Tymczasem Selina zaczęła zbierać łupy z zabitych wcześniej napastników. U szefa bandy spodziewała się przeróżnej biżuterii i wielki mieszek złota jednak znalazła tylko pieczęć i list, oddała to wojownikowi.
Słyszałem że ty i twoja banda to niezłe urwisy
Ponad to chodzą słuchy że chcesz do nas dołączyć
Rozsądna decyzja. Jeśli się postaracie
chętnie mój szef was pozna. Po jutrze jest
transport rudy z Stahnbradu wprost do Nardmaru,
jeśli chcecie zachcecie zobaczyć się w naszych szeregach
przyprowadzicie wóz rudy na skarpę nad wielką
przepaścią. Pamiętaj to jedyny bilet do nas.
Z tym listem dostajecie pieczęć kuriera, ponieważ
Nie wiem jak wyglądacie, wiec nie dajcie
jej sobie ukraść.

............

Ps. Daj temu chłopakowi który dał ci tą wiadomość
5 monet które mu obiecałem. Chyba że cię nie stać...

- Cha !!! Widzisz to nasza szansa. Będziemy udawać kurierów i dostaniemy się do obozu z tym wozem, a potem zniszczymy go od środka – uśmiechnął się Romuald.
- Plan nie jest głupi, ale jak chcecie pokonać cały obóz – wtrąciła się dziewczyna.
- Później pomyślimy od kiedy jestem z tym chłopakiem bez przerwy musze improwizować – uśmiechnął się na chwile Vatras.
Woźnica nie żył wiec nikt nie mógł zgłosić, kto ukradł cały wóz rudy, i dlatego cała trójka po pochowaniu Wihema ruszyła beztrosko z całym zapasem w stronę wspomnianej wyżej skarpy. Było nie daleko wiec dotarli w ciągu niecałej godziny. Na skarpie stał namiot przy którym było zagaszone ognisko. Widok z tego kawałka ziemi był zabójczy widać było cały las i pomniejsze jeziora w nich. A daleko na horyzoncie rozciągało się morze przy którym Stahnbrat był tylko maleńką kropeczką. Gospodarz ów namiotu usłyszał chyba nadjeżdżający wóz i prychanie zaprzęgniętych koń wybieg z namiotu z gotowym do użycia łukiem.
- Stój!!! Kto.... A to wy myślałem że nawialiście z rudom. – powiedział mężczyzna.
- Dobra będziemy gadać jak pokażecie mi pieczęć, chyba że ją zgubiliście ?
- Oto ona. Co z naszą umową ? – rzucił nieznajomemu ów przedmiot i zszedł z wozu mówiąc to Vatras.
- Hej nowicjusz ? Ale jak ? Coś kręcicie.- zaniepokoił się bandyta.
- Yyy... zdradziłem zakon. Nudziło mi się mamrotanie emerytów. Zapragnołem wolności, a szata mi się podoba wiec sobie zatrzymałem – odpowidział z gwarom wieśniacką Vatras, pozostała dwójka zrobiła oczy jak usłyszało co ich przyjaciel mówi.
- Yyy.. Tylko szalony mag może tak powiedzieć, wytłumaczyło by to wasze ostatnie sukcesy, a może po prostu zakosiłeś tą ciuszki jednemu z tych klasztornych frajerów ? Nie ważne zapraszam was do obozu, Szpon chętnie waz pozna. Na mnie wołają Mordrag.
- Ja...
- Nie interesuje mnie jak się nazywacie, jeśli szpon was przyjmie to dostaniecie nowe ksywki.
Wsiedli oboje na wóz i cała karawan ruszyli w stronę obozu. Droga wydawała się coraz dłuższa i coraz mniej dostępna. Konie musiały często odpoczywać i nawet pasażerowie musieli cos przegryźć. Było już długo popołudniu gdy wóz przejeżdżał ciemny las, oddalony sporo od okolicznych farm. Mordrag skierował w konie w krzaki i ku zdziwieniu pozostałych, za nimi ukazała się średnia jaskinia, wokół której było rozbite sporo namiotów. Był to cel podróży. Było tam koło trzydziestu mężczyzn. Romuald wiedział iż sami nie maja z nimi szans, jednak nikt nie był wobec nich agresywny, przeciwnie; ich obóz przypominał małą społeczność. Ćwiczyli tam walkę, rozmawiali i oddawali się przeróżnym rozrywką. W powietrzu było czuć niedawno usmażonego ścierwojada i zapach rozlewającego się piwa.
- No i jesteśmy – powiedział z uśmiechem Mordrag.
- Chłopaki zabezpieczcie ten wóz ja musze przedstawić nowym szefa. Pier !!! Odłóż mi trochę tego smażonego mięsa ! – dodał.
- Co zamierzacie zrobić z tą rudą ? – zapytał ciekawy Vatras
- Jeśli spodobacie się szefowi to sam wam to powie, na razie chodzicie za mną !
Bandyta ruszył w stronę jaskini w której było widać lekko światło, wyglądało na to że to jaskinia ich przywódcy. Krótki tunel którym szli był podzielony i w połowie zabity solidnie deskami w których znajdowały się drzwi. Strażnicy którzy mieli ich pilnować teraz obok na pniaczku gawędzili i popijali wino. Mordrag był bandytą wiec nawet nie zwrócili uwagi jak wprowadzał obcych do środka. Centrum jaskini było dobrze oświetlone. Po prawej stronie był wielki stół – z pewnością przeznaczony do uczt. Z sufitu zwisały łanicuchy służące zapewnię do zakuwania zdrajców i tym podobne. Było także tam miejsce na miecze. Na końcu sali po prawej stronie w rogu, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do osobistej komnaty dowódcy. On sam siedział na fotelu przy mniejszym stole i rozmawiał z innym bandytą. Nowoprzybyli czuli się trochę jak w pułapce na myszy do której się sami pakują. Nagle główno, dowodzący zwrócił się z pogardom do „przewodnika wycieczki”:
- Co to Mordragu ? Po co mi przyprowadzasz ty więźniów ? Wiesz co z takimi
robimy ?
- Ale szefie. Może nie wyglądają, ale to ta bada która chciała się do nas przyłączyć.
- Co ? Co to za kit mi tu wciskasz ? Wśród nich jest nowicjusz.
- Tak... zauważyłem. Spokojnie sprawdziłem ich. Są po naszej stronie. Dostarczyli nam wóz pełny tej magicznej rudy.
- O. Czyżby jednak ? Hmm. Wybaczcie moje zachowanie, ale staram się uniknąć przypadkowej zagłady. Che, che, chyba się rozumiemy prawda ?
- Jasne nie ma sprawy, żaden problem – odpowiedział Romuald.
- I co udało nam się cię przekonać że znamy się na swojej robocie. – wtrąciła się Selina
- No nie źle, ale to że dostarczyliście mi rude nie czyni was tu bohaterami. Na razie pozostaniecie w obozie i postaracie się nie sprawiać moim chłopakom kłopotów, a potem... potem zobaczymy. – uśmiechnął się szyderczo Szpon.
- Możecie odejść. – dokończył.
Wszyscy wyszli w jaskini pozostał tylko szef bandy i nowicjusz Innosa
- Naprawdę jesteś sługą Innosa? – zaczął Szpon
- Ostatni to raczej nie bardzo wole życie buntownika, a o co chodzi?
- Wiesz że nie widzi się na co dzień wysłannika magów.
- Już nim nie jestem
- Tak, tak. Zaznasz się na magii ? – mówił dalej Szpon popijając wino z srebrnego kielicha
- Bynajmniej, chętnie zaoferuje ci me usługi.
- Hmm... to mi się podoba, ty zresztą też, możesz mi się naprawdę przydać. Bo ci twoi towarzysze to nie całkiem przypadli mi do gustu, zwykła hołota, co nie? Chociaż twój przyjaciel ma interesującą zbroje.
- Yyy... nie marnowałbym na to czasu to tylko ozdobny szajs. – improwizował Vatras.
- A, no chyba że tak. Teraz i ty możesz odejść.
- Chwileczkę, skoro mamy razem pracować to chciałbym wiedzieć do czego wam ta ruda? Bo jakoś nie widzę u was żadnej kuźni.
- Hmm... pewnie i tak się domierz bo to tutaj nie jest żadną tajemnica. Odsprzedajemy ją pewnemu gościowi.
- Mianowicie komu ?
- He, he ... Ta się złożyło że także magowi, tylko innego wyznania. Mówimy na niego NEKROMANTA.
- Co niemożliwe. Nie ma już w Merthanie czarnych magów. Ostatni został zabity przez królewskich paladynów. – Vatras ostro się oburzył, jednocześnie poczuł lekki strach.
- He, he... widocznie sługusy króla nie wywiązały się z swej roboty, ale dosyć tych pogaduszek, odmaszeruj do obozu.
- Aha, pamiętaj że jeśli mnie zdradzisz to ty i twoi towarzysze umrą. Nie będziesz pierwszym magiem którego zgładziłem. – Powiedział stanowczo i groźnie Szpon .
Słonice powoli zachodziło, Selina i Romuald zacieli rozglądać się po obozie. Złodziejka czuła się trochę nie swojo, i nic dziwnego była jedyną białogłową w całym lesie i przyciągała swoją uwagę wielu mężczyzn. Przez co jeden z nich który właśnie ćwiczył strzelanie z łuku, a to akurat potrafił – ponieważ strzelał trzema strzałami jednocześnie z całkiem zwykłego łuku, podszedł do dziewczyny
- Hej maleńka, wołają to na mnie Kojot. Widzę że jesteś tu nowa chętnie pokaże ci to i gdzie tu się robi.
- Widzisz ten namiot ? – wścibski typ wskazał na namiot położony trochę dalej od innych w gąszczu, przed samym wejściem były wbite dwie średnie pochodnie.
- To jedno z najciekawszych miejsc w obozie. Chodź pokaże ci dlaczego. – dokąńczył.
- Spadaj gnojku, śmierdzi od ciebie jakbyś sapał z wężami błotnymi – odepchnął go dziewczyna.
- Lubię takie ostre ja ty. Wiem że tego chcesz, wiec nie baw się ze mną ! – złapał dziewczynę agresywnie za ramie.
- Ej ty masz jakiś problem – podbiegł do niego Romuald.
- Spadaj śmieciu, to nie twoja sprawa. – bandyta puścił Seline i stanął na baczność przed jasnowłosym wojownikiem, chociaż sam był dużo niszy i szczuplejszy.
- Co ty facet robisz? Rzucasz się z motyką na słonice ? – uśmiechnął się pewnie Romuald.
- Ta... Zaraz zobaczysz. Buhaj ! – krzyknął łucznik i wtedy spod ogniska wstał naprawdę dobrze zbudowany mężczyzna o czarnym kolorze skóry i długim wąsie. Miał ubrane na sobie tylko ciemne spodnie i buty, dlatego toteż było widać jego umięśnione ręce i potężną klatkę piersiową. Podszedł pod nich wolnym krokiem.
- Co jest Kojot jakiś problem ?
- Taa... ci nowi myślą że mogą wszystko w tym obozie, mógłbyś mu to łagodnie wytłumaczyć. Nie ! Pomiń słowo „ łagodnie” – zaczął się mądrzyć chudzielec.
- Oo... a wiec jednak schowasz się za plecami kolegi, dobra jest jeszcze ktoś komu coś nie pasuje – oburzył się Romuald. I wtedy Kojot zmienił się z Buhajem miejscem i to on teraz „chuchał” na głowę rycerzowi.
- Chyba naprawdę ktoś ci pokazać co u nas robi się z nowymi – prychnął Buhaj.
- Wiesz co kumplu podoba mi się zbroja tego gościa, jak mu już pokażesz to co masz do pokazania to byłbyś taki miły i ściąg ją z jego nieprzytomnego ciała. – uśmiechnął się szyderczo Kojot.
- Dobra cwaniaczku zrobimy mały zakładzik – jeśli wygra twój przerośnięty kolega to Romuald da ci to żelastwo, ale jeśli tak się nie tanie to ty nauczysz mnie strzelać potrójna strzałą – wtrąciła się Selina łapiąc się kobieco za ramie Romualda.
- Yyy.. stoi, twój rycerzyk może się już z nią pożegnać. Będzie pasowała mi koło łóżka, chociaż może byś sporo warta, wiec może ją sprzedam, zastanowię się nad tym, a ty już możesz zacząć rozgrzewkę. Zaczniemy za dwie godziny. – obaj bandyci odeszli, a twarz Romualda spoglądał n Seline dość niepewnie
Półtorej godziny później arena była gotowa do wielkiego pojedynku. Nie było to nic wielkiego – 15m kwadratowych wolnego terenu, otoczonego paroma pochodniami, które teraz paliły się pełnym blaskiem ponieważ był już ciemny wieczór . Praktycznie wszyscy mieszkańcy obozu obtaczali go z każdej strony, nawet sam Szpon przyszedł obejrzeć pojedynek, tylko paru jego ludzi było na łowach wiec nie pojawili się wśród zgromadzonych. I oto nadszedł czas walki dwóch mężnych i zapalonych wojowników staje naprzeciw siebie w nie dalekiej odległości . Romuald uzbrojony jak zwykle w swój dwuręczny miecz Bersera , a Buhaj w potężny topu który posiadał ostrze z obu stron. Wokół wrzawa gwizdy i krzyki dopingujących łotrów. Walka się zaczęła. Buhaj ruszył pierwszy z wielkim krzykiem „wojennym” zaatakował chłopaka, jednak Romuald miał dość siły by zablokować ostrze toporu które leciało wprost na jego głowę. Szybko kontratakował z prawej strony w odsłonięty bok wyrostka, jednak ten szybko odskoczył na długość ostrza . Teraz zaatakowali jednocześnie ich ostrza spotkał się w powietrzu wydalając parę iskier. Pojedynek trwał a rywale wymieniali miedzy sobą ciosy, reszta bandytów dopingowali swojego bo nikt nie wytrzymał tak długo z Buhajem oko w oko na jednym ringu. Znajdowali się także zwolennicy Romualda, któży widzieli w nim bardzo dobrego wojownika, Szpon i Vatras milczeli i czekali na finał tej trwającej dość długo walki. Romuald Parował jego ciosy i zaraz po tym kontratakował gdy nagle zauważył iż jego przeciwnik bierze naprawdę potężny zamach. Nie zastanawiając się szybko odskoczył. W tym właśnie momencie lecący ostrze toporu z góry wbiło się ponad połowę w ziemie. Wykorzystując chwilową bezsilność przeciwnika pięściom w której trzymał aktualnie miecz, przesz co spotęgowało to jego siłę zadał cios w twarz. Buhaj padł pół metra dalej na ziemie. Romuald nie był paladynem wiec nie obowiązywał go kodeks.
Dlatego to też kopnął parę razy Buhaja po brzuchu, po czym przystawił mu ostrze swojego miecza do gardła. Walka się skończyła Romuald zwyciężył, nikt nie mógł tego zaprzeczyć, reszta bandy zamilkła z wrażenia, po czym jeden z nich zaczął bić brawo a reszta z nim. Kilkadziesiąt minut później była uczta z okazji ostatniej wygranej wszyscy dobrze się bawili, nawet Buhaj nie czuł nienawiści do Romualda, pili nawet z jednego kielich, tylko biedny Kojot nie był z swoimi towarzyszami. Obrażony poszedł do swego namiotu spędzić noc samotnie.
Następnego dnia kiedy słonice było już dość wysoko Romuald wyszedł niewyspany z swego namiotu, trzymając się co chwile za głowę. Ostatnia noc dał się we znaki młodemu wojownikowi. Większość jego nowych towarzyszy już nie spała, oddawali się swym codziennym zajęcia. Selina od samego Ranka ćwiczyła z niepocieszonym Kojotem strzelanie z łuku a Vatras gawędził, z bandytami. Pod młodzieńca podszedł rześki i ochoczy do współpracy Buhaj. Widocznie miał mocną głowę i był przyzwyczajony do takich imprez jaka odbyła się wczoraj.
- Witaj Romualdzie jak ci się spało? – zagadał olbrzym
- Nie narzekam, choć bywało wygodniej. – mówił to trzymając się jeszcze za głowę i rozczochrując swe blond włosy.
- Zabalowałeś wczoraj co? Masz . To doskonały sposób na kaca. – wtedy wyciągnął za pasa pewno ziele i przekazał czempionowi, ten wzruszył ramionami i je spożył
- Od razu nie podziała ale mogę cię zapewnić że za kwadrans zapomnisz o bólu głowy.
- Z kąt to masz ?
- A wiesz... Kilka kilometrów stąd jest taka mała wieś, wychowywałem się tam. Mieszka tam pewna zielarka – moja ciocia i to właśnie od niej je dostałem.
- Aha
- Dobra choć coś zjeść, później poćwiczymy walkę.
- Czemu by nie... – i oboje odeszli w stronę pobliskiego ogniska.
Dzień był dość pogodny, tylko lekki wiatr wiał z morza. Było już południe gdy Vatras zwołał swoich kompanów przygody. Celem było poinformowanie ich o odbiorcy rudy.
- Że kto ?
- Nekromanta ! Tak twierdzi Szpon.
- A co to za jeden ? – spytała Selina
- Nekromanci to kłapań, a raczej magowie Beliara, nigdy żadnego nie spotkałem bo bodajże zostali wycięci przez paladynów długo przed moimi narodzinami – stwierdził nowicjusz.
- A po co mu ta ruda ?
- Jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
- Eee tam... na pewno sobie z nim poradzimy – stwierdziła pewna siebie dziewczyna.
- Ty lepiej się nie wtrącaj, widzisz ile mamy przez ciebie ostatnio kłopotów. Przerwał Vatras
- Tak ? Przecież dzięki mnie jesteśmy tu popularni – odpowiedziała z pychom kasztanowo włosa.
- Dobra, nie chce tego słuchać idę to chłopaków wy możecie się pozarzynać... – wtrącił się Romuald i odszedł.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz ? – spytał poważnie dziewczyna.
- To nie chodzi o ciebie. Po prostu nie ufam kobietom.
- Tak ? A dlaczego ?
- To nie twoja sprawa. To była jedna z przyczyn wstąpienia do klasztoru.
- Aha, rozumiem. Kobieta rzuciła cię dla innego i postanowiłeś nie zachodzić już w żaden związek. Przypieczętowaniem tego miało być przystąpienie w szeregi nowicjuszy. Mam racje co nie ?
- Jak już powiedziałem to nie twoja sprawa. Zresztą zajmij się sobą. Myśli że nie widziałem jak patrzysz się na Romualda. To nie jest zwykłe spojrzenie.
- I co zabronisz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie Selina.
- Nie. Nie obchodzi mnie to co robisz z moim kumplem, ale mi nie wchodź w drogę. – I właśnie w tym momencie podszedł do nich Mordrag powiedział do Vatrasa.
- Szef chce cię widzieć... Teraz.
- Dobrze, nie pozwolę mu na siebie czekać już idę. – po tych słowach Vatras ruszył w stronę wielkiej jaskini.
Szpon już na niego czekał; siedział wygodnie w swoim fotelu jakby przynajmniej był jego tronem przy nim na stole leżała posrebrzana szkatułka.
- Cieszę się że przybyłeś, ale dosyć uprzejmości przejedzmy do interesów. Spodobał mi się czyn twojego kolegi... jak on to się nazywa, a Romuald. Jestem pod wrażeniem, nikomu nie udało się nigdy pokonać Buhaja. Dlatego to też mam dla was zadanie, a mianowicie dostarczycie wóz z rudom do tego nekromanty.
- Dobrze. A czy mógłbym wiedzieć po co mu ona ?
- A kogo to obchodzi, ważne że sowicie płaci.
- Nigdy się nie zastanawiałeś nad tym ? – uniósł się lekko Vatras.
- Hej uważaj do kogo mówisz – zdenerwował się dowódca.
- Yyy... przepraszam, mój błąd. Widocznie wychowanie w klasztorze dało się we znaki. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam taką nadzieje. Mniejsza z tym, weź to – z tymi słowami Szpon wyjął ze szkatułki pierścień z wygrawerowaną czaszką.
- Co to ?
- Pokażesz to jego sługom, on sam się po to nie pofatyguje, i dasz wóz, wtedy dostaniesz zapłata. Dzisiejsza dostawa będzie warta jakieś 50000 sztuk monet. Wiec radzę ci przynieś tą kwotę.
- Gdzie znaj de jego siedzibę.
- To kilkadziesiąt mil stąd. Na cmentarzysku orków.
- Cmentarzysko orków ?
- Nie dosłownie... Leży tam więcej ludzi niż tych poczwar. Nazywane jest tak raczej z powodu wielkiej bitwy która rozegrała się wieki temu, miedzy orkami a ludźmi. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy bardzo wielu ludzi, znaczy się tatuś Rohbara I stracili.
- Rozumiem i on tam mieszka ?
- Też mu się dziwie, w nocy jest tam strasznie; moi ludzie którzy to dostarczali twierdzili że widzieli żywe trupy, ale to może zguba tego że tyle piją . Aha weźcie ze sobą Buhaja on wie gdzie to jest i nie będziecie mu raczej sprawiać kłopotów, widziałem jak się zżyli z twoim chłopce.
- No właśnie tego się boje – powiedział pod nosem Vatras i odszedł.

Bardzo fajnie
biggrin.gif
....
 

Megarion

El Presidente
Dołączył
25.9.2004
Posty
1824
CD będzie, gdy on napiszę część 2 i zamieści je na forum
biggrin.gif
biggrin.gif
biggrin.gif
 
A

Anonymous

Guest
NIebawem cd.

Rozdział II – Obóz bandytów


Był piękny dzień niebo niemal bez chmurne, w lesie można było usłyszeć wesoły ćwiek ptaków, niemal wspaniała pogoda na jesienne spacery. Koło lasu była wyłożona kamieniem, droga specjalnie przygotowana na ciężki transport. Dziś właśnie przejeżdżała tędy karawana z nową dostawą do Nordmaru, grupa która nadzorowała przewóz była wyjątkowo niewielka, bo cztero osobowa; woźnica Wilhem, nowicjusz Vatras:; którzy powoźli, oraz idących za powozem rozmawiających ze sobą kobietę i wojownika.
- Romualdzie nigdy, od kiedy ci poznałam zaintrygowała mnie twoja niezwykła zbroja, nigdy takie nie widziałam. Jak ją zdobyłeś ?
- Hm, w sumie zaczęło się od tego iż mój ojciec była archeologiem. Zwiedził wiele wysp, w tym nawet te których jeszcze nie ma na mapach. Na jednej z nich w jakiejś świątyni , nieznanego mi bóstwa znalazł tą zbroje. Ukrył to przed swoimi kolegami z wyprawy, wiedział dobrze iż ta zgraja odkurzy ją i powieś na jakimś durnym manekinie w muzeum na jakimś zadupiu. Przywiózł zdobycz do domu, jednak ów zbroja była nie do użytku z powodu długiego leżenia w tych ruinach. Mój rodziciel nie mógł z tym nic zrobić wiec leżała u nas dość długi czas, dopóki ja nie dorosłem. Mówiłem ci że z Vatrasem znamy się już od dziecka, i kiedy jeszcze on był jeszcze pełnoprawnym członkiem zakonu, udało mi się przekonać magów do eksperymentów na tej zbroi, i oni byli zaintrygowani i po wielu nie udanych próbach w końcu Arcymistrzowi udało się dokonać tego co próbował dokonać cały zakon przez wiele miesięcy – zbroi była jak nowa, a klasztor był w Nardmarze wiec pokryli ją dodatkowo magiczną rudom. Nie mogli jej zatrzymać ponieważ była moja. Nie mogli załamać ognia i mi ją odebrać. To był piękny dzień, szkoda że mój ojczym tego nie dożył, okręt na którym pływali archeolodzy rozbił się na skałach...
- Przykro mi nie wiedziałam – spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami, przez chwile wydawało się że są niemal niewinne.
- Szkoda mi o tym wspominać, ale to teraz nieistotne, mamy teraz misje.
Przez następne dwie godziny drogi było spokojnie, niemal aż nudno, aż w końcu w środku lasu, woźnica przekazał Vatrasowi bat, a sam wyciągnął piwo z pod drewnianego siedzenia, by się chwile odprężyć. Jego spokój nie trwał długo gdy tu już pawie wypił polowe wyskoczyli z lasu sześcioosobowa bada oprychów uzbrojonych w przeróżną broń dystansową i białą.
- Ho, ho, co my tu mamy, transport z Khornis, w końcu!!! Już zbyt długo czekałem na ten transport. Nareszcie będę mógł wkroczyć do obozu. – uśmiech się szyderczo przywódca grupy, trzymający w ręku żelazną maczugę jednoręczną.
- Ale co to może was biedaków obchodzić. Chłopaki zajmijcie się nimi!!! - po tych słowach trzech bandziorów ruszyło z swymi toporami na wóz z rudom, a dwuch pozostałych wyciągnęło kusze i zaczęło mierzyć w obrońców wozu
Wilham nie chciał pozwolić by kolejny transport nie dotarł do celu, wyciągnął swą lagie i rzucił się na pierwszego przeciwnika – widocznie piwko dało mu odwagi, o dziwo oszołomił bandytę mocnym ciosem w nie umyty łeb, jednak był to jego ostatni cios gdyż chłopaki z kuszami podziurawili go na wylot. Romuald szybko złapał swój dwuręczny miecz Bersera, i już walczył z dwoma pozostałymi zbójcami. Tymczasem Vatras użył bryły lodowej i zamroził najeźdźców z kuszami, a Selina swym łukiem szybko pożegnała ich z tym światem. Wojownik załatwił już jednego pokazując jego organy na światło słoneczne, drugi zdezorientowany tą sytuacją dostał nastypnym ciosem Bersera w łeb. Gdy właśnie Vatras dobijał swoim kijem nowicjusza położonego przed chwilą przez Ś.P. woźnice, gdy szef całej bady przerażony obrotem spraw szybko zaczął uciekać w las, jednak strzała Seliny ugodziła go prosto w głowę. Jego martwe ciało bezwładnie upadło na liście.
- Nieźle, jesteśmy zgraną paczką co nie Vatras ??? – odezwał się pierwszy chowając miecz Romuald
- Choć raz zamilcz, ta dziewka macha tak tym łukiem że sam bałem się o swe życie. Po za tym nie zauważyłeś że to jakieś płotki, a ona zabiła ostatnią osobę która mogła by nam wskazać ich obóz.
Tymczasem Selina zaczęła zbierać łupy z zabitych wcześniej napastników. U szefa bandy spodziewała się przeróżnej biżuterii i wielki mieszek złota jednak znalazła tylko pieczęć i list, oddała to wojownikowi.
Słyszałem że ty i twoja banda to niezłe urwisy
Ponad to chodzą słuchy że chcesz do nas dołączyć
Rozsądna decyzja. Jeśli się postaracie
chętnie mój szef was pozna. Po jutrze jest
transport rudy z Stahnbradu wprost do Nardmaru,
jeśli chcecie zachcecie zobaczyć się w naszych szeregach
przyprowadzicie wóz rudy na skarpę nad wielką
przepaścią. Pamiętaj to jedyny bilet do nas.
Z tym listem dostajecie pieczęć kuriera, ponieważ
Nie wiem jak wyglądacie, wiec nie dajcie
jej sobie ukraść.

............

Ps. Daj temu chłopakowi który dał ci tą wiadomość
5 monet które mu obiecałem. Chyba że cię nie stać...

- Cha !!! Widzisz to nasza szansa. Będziemy udawać kurierów i dostaniemy się do obozu z tym wozem, a potem zniszczymy go od środka – uśmiechnął się Romuald.
- Plan nie jest głupi, ale jak chcecie pokonać cały obóz – wtrąciła się dziewczyna.
- Później pomyślimy od kiedy jestem z tym chłopakiem bez przerwy musze improwizować – uśmiechnął się na chwile Vatras.
Woźnica nie żył wiec nikt nie mógł zgłosić, kto ukradł cały wóz rudy, i dlatego cała trójka po pochowaniu Wihema ruszyła beztrosko z całym zapasem w stronę wspomnianej wyżej skarpy. Było nie daleko wiec dotarli w ciągu niecałej godziny. Na skarpie stał namiot przy którym było zagaszone ognisko. Widok z tego kawałka ziemi był zabójczy widać było cały las i pomniejsze jeziora w nich. A daleko na horyzoncie rozciągało się morze przy którym Stahnbrat był tylko maleńką kropeczką. Gospodarz ów namiotu usłyszał chyba nadjeżdżający wóz i prychanie zaprzęgniętych koń wybieg z namiotu z gotowym do użycia łukiem.
- Stój!!! Kto.... A to wy myślałem że nawialiście z rudom. – powiedział mężczyzna.
- Dobra będziemy gadać jak pokażecie mi pieczęć, chyba że ją zgubiliście ?
- Oto ona. Co z naszą umową ? – rzucił nieznajomemu ów przedmiot i zszedł z wozu mówiąc to Vatras.
- Hej nowicjusz ? Ale jak ? Coś kręcicie.- zaniepokoił się bandyta.
- Yyy... zdradziłem zakon. Nudziło mi się mamrotanie emerytów. Zapragnołem wolności, a szata mi się podoba wiec sobie zatrzymałem – odpowidział z gwarom wieśniacką Vatras, pozostała dwójka zrobiła oczy jak usłyszało co ich przyjaciel mówi.
- Yyy.. Tylko szalony mag może tak powiedzieć, wytłumaczyło by to wasze ostatnie sukcesy, a może po prostu zakosiłeś tą ciuszki jednemu z tych klasztornych frajerów ? Nie ważne zapraszam was do obozu, Szpon chętnie waz pozna. Na mnie wołają Mordrag.
- Ja...
- Nie interesuje mnie jak się nazywacie, jeśli szpon was przyjmie to dostaniecie nowe ksywki.
Wsiedli oboje na wóz i cała karawan ruszyli w stronę obozu. Droga wydawała się coraz dłuższa i coraz mniej dostępna. Konie musiały często odpoczywać i nawet pasażerowie musieli cos przegryźć. Było już długo popołudniu gdy wóz przejeżdżał ciemny las, oddalony sporo od okolicznych farm. Mordrag skierował w konie w krzaki i ku zdziwieniu pozostałych, za nimi ukazała się średnia jaskinia, wokół której było rozbite sporo namiotów. Był to cel podróży. Było tam koło trzydziestu mężczyzn. Romuald wiedział iż sami nie maja z nimi szans, jednak nikt nie był wobec nich agresywny, przeciwnie; ich obóz przypominał małą społeczność. Ćwiczyli tam walkę, rozmawiali i oddawali się przeróżnym rozrywką. W powietrzu było czuć niedawno usmażonego ścierwojada i zapach rozlewającego się piwa.
- No i jesteśmy – powiedział z uśmiechem Mordrag.
- Chłopaki zabezpieczcie ten wóz ja musze przedstawić nowym szefa. Pier !!! Odłóż mi trochę tego smażonego mięsa ! – dodał.
- Co zamierzacie zrobić z tą rudą ? – zapytał ciekawy Vatras
- Jeśli spodobacie się szefowi to sam wam to powie, na razie chodzicie za mną !
Bandyta ruszył w stronę jaskini w której było widać lekko światło, wyglądało na to że to jaskinia ich przywódcy. Krótki tunel którym szli był podzielony i w połowie zabity solidnie deskami w których znajdowały się drzwi. Strażnicy którzy mieli ich pilnować teraz obok na pniaczku gawędzili i popijali wino. Mordrag był bandytą wiec nawet nie zwrócili uwagi jak wprowadzał obcych do środka. Centrum jaskini było dobrze oświetlone. Po prawej stronie był wielki stół – z pewnością przeznaczony do uczt. Z sufitu zwisały łanicuchy służące zapewnię do zakuwania zdrajców i tym podobne. Było także tam miejsce na miecze. Na końcu sali po prawej stronie w rogu, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do osobistej komnaty dowódcy. On sam siedział na fotelu przy mniejszym stole i rozmawiał z innym bandytą. Nowoprzybyli czuli się trochę jak w pułapce na myszy do której się sami pakują. Nagle główno, dowodzący zwrócił się z pogardom do „przewodnika wycieczki”:
- Co to Mordragu ? Po co mi przyprowadzasz ty więźniów ? Wiesz co z takimi
robimy ?
- Ale szefie. Może nie wyglądają, ale to ta bada która chciała się do nas przyłączyć.
- Co ? Co to za kit mi tu wciskasz ? Wśród nich jest nowicjusz.
- Tak... zauważyłem. Spokojnie sprawdziłem ich. Są po naszej stronie. Dostarczyli nam wóz pełny tej magicznej rudy.
- O. Czyżby jednak ? Hmm. Wybaczcie moje zachowanie, ale staram się uniknąć przypadkowej zagłady. Che, che, chyba się rozumiemy prawda ?
- Jasne nie ma sprawy, żaden problem – odpowiedział Romuald.
- I co udało nam się cię przekonać że znamy się na swojej robocie. – wtrąciła się Selina
- No nie źle, ale to że dostarczyliście mi rude nie czyni was tu bohaterami. Na razie pozostaniecie w obozie i postaracie się nie sprawiać moim chłopakom kłopotów, a potem... potem zobaczymy. – uśmiechnął się szyderczo Szpon.
- Możecie odejść. – dokończył.
Wszyscy wyszli w jaskini pozostał tylko szef bandy i nowicjusz Innosa
- Naprawdę jesteś sługą Innosa? – zaczął Szpon
- Ostatni to raczej nie bardzo wole życie buntownika, a o co chodzi?
- Wiesz że nie widzi się na co dzień wysłannika magów.
- Już nim nie jestem
- Tak, tak. Zaznasz się na magii ? – mówił dalej Szpon popijając wino z srebrnego kielicha
- Bynajmniej, chętnie zaoferuje ci me usługi.
- Hmm... to mi się podoba, ty zresztą też, możesz mi się naprawdę przydać. Bo ci twoi towarzysze to nie całkiem przypadli mi do gustu, zwykła hołota, co nie? Chociaż twój przyjaciel ma interesującą zbroje.
- Yyy... nie marnowałbym na to czasu to tylko ozdobny szajs. – improwizował Vatras.
- A, no chyba że tak. Teraz i ty możesz odejść.
- Chwileczkę, skoro mamy razem pracować to chciałbym wiedzieć do czego wam ta ruda? Bo jakoś nie widzę u was żadnej kuźni.
- Hmm... pewnie i tak się domierz bo to tutaj nie jest żadną tajemnica. Odsprzedajemy ją pewnemu gościowi.
- Mianowicie komu ?
- He, he ... Ta się złożyło że także magowi, tylko innego wyznania. Mówimy na niego NEKROMANTA.
- Co niemożliwe. Nie ma już w Merthanie czarnych magów. Ostatni został zabity przez królewskich paladynów. – Vatras ostro się oburzył, jednocześnie poczuł lekki strach.
- He, he... widocznie sługusy króla nie wywiązały się z swej roboty, ale dosyć tych pogaduszek, odmaszeruj do obozu.
- Aha, pamiętaj że jeśli mnie zdradzisz to ty i twoi towarzysze umrą. Nie będziesz pierwszym magiem którego zgładziłem. – Powiedział stanowczo i groźnie Szpon .
Słonice powoli zachodziło, Selina i Romuald zacieli rozglądać się po obozie. Złodziejka czuła się trochę nie swojo, i nic dziwnego była jedyną białogłową w całym lesie i przyciągała swoją uwagę wielu mężczyzn. Przez co jeden z nich który właśnie ćwiczył strzelanie z łuku, a to akurat potrafił – ponieważ strzelał trzema strzałami jednocześnie z całkiem zwykłego łuku, podszedł do dziewczyny
- Hej maleńka, wołają to na mnie Kojot. Widzę że jesteś tu nowa chętnie pokaże ci to i gdzie tu się robi.
- Widzisz ten namiot ? – wścibski typ wskazał na namiot położony trochę dalej od innych w gąszczu, przed samym wejściem były wbite dwie średnie pochodnie.
- To jedno z najciekawszych miejsc w obozie. Chodź pokaże ci dlaczego. – dokąńczył.
- Spadaj gnojku, śmierdzi od ciebie jakbyś sapał z wężami błotnymi – odepchnął go dziewczyna.
- Lubię takie ostre ja ty. Wiem że tego chcesz, wiec nie baw się ze mną ! – złapał dziewczynę agresywnie za ramie.
- Ej ty masz jakiś problem – podbiegł do niego Romuald.
- Spadaj śmieciu, to nie twoja sprawa. – bandyta puścił Seline i stanął na baczność przed jasnowłosym wojownikiem, chociaż sam był dużo niszy i szczuplejszy.
- Co ty facet robisz? Rzucasz się z motyką na słonice ? – uśmiechnął się pewnie Romuald.
- Ta... Zaraz zobaczysz. Buhaj ! – krzyknął łucznik i wtedy spod ogniska wstał naprawdę dobrze zbudowany mężczyzna o czarnym kolorze skóry i długim wąsie. Miał ubrane na sobie tylko ciemne spodnie i buty, dlatego toteż było widać jego umięśnione ręce i potężną klatkę piersiową. Podszedł pod nich wolnym krokiem.
- Co jest Kojot jakiś problem ?
- Taa... ci nowi myślą że mogą wszystko w tym obozie, mógłbyś mu to łagodnie wytłumaczyć. Nie ! Pomiń słowo „ łagodnie” – zaczął się mądrzyć chudzielec.
- Oo... a wiec jednak schowasz się za plecami kolegi, dobra jest jeszcze ktoś komu coś nie pasuje – oburzył się Romuald. I wtedy Kojot zmienił się z Buhajem miejscem i to on teraz „chuchał” na głowę rycerzowi.
- Chyba naprawdę ktoś ci pokazać co u nas robi się z nowymi – prychnął Buhaj.
- Wiesz co kumplu podoba mi się zbroja tego gościa, jak mu już pokażesz to co masz do pokazania to byłbyś taki miły i ściąg ją z jego nieprzytomnego ciała. – uśmiechnął się szyderczo Kojot.
- Dobra cwaniaczku zrobimy mały zakładzik – jeśli wygra twój przerośnięty kolega to Romuald da ci to żelastwo, ale jeśli tak się nie tanie to ty nauczysz mnie strzelać potrójna strzałą – wtrąciła się Selina łapiąc się kobieco za ramie Romualda.
- Yyy.. stoi, twój rycerzyk może się już z nią pożegnać. Będzie pasowała mi koło łóżka, chociaż może byś sporo warta, wiec może ją sprzedam, zastanowię się nad tym, a ty już możesz zacząć rozgrzewkę. Zaczniemy za dwie godziny. – obaj bandyci odeszli, a twarz Romualda spoglądał n Seline dość niepewnie
Półtorej godziny później arena była gotowa do wielkiego pojedynku. Nie było to nic wielkiego – 15m kwadratowych wolnego terenu, otoczonego paroma pochodniami, które teraz paliły się pełnym blaskiem ponieważ był już ciemny wieczór . Praktycznie wszyscy mieszkańcy obozu obtaczali go z każdej strony, nawet sam Szpon przyszedł obejrzeć pojedynek, tylko paru jego ludzi było na łowach wiec nie pojawili się wśród zgromadzonych. I oto nadszedł czas walki dwóch mężnych i zapalonych wojowników staje naprzeciw siebie w nie dalekiej odległości . Romuald uzbrojony jak zwykle w swój dwuręczny miecz Bersera , a Buhaj w potężny topu który posiadał ostrze z obu stron. Wokół wrzawa gwizdy i krzyki dopingujących łotrów. Walka się zaczęła. Buhaj ruszył pierwszy z wielkim krzykiem „wojennym” zaatakował chłopaka, jednak Romuald miał dość siły by zablokować ostrze toporu które leciało wprost na jego głowę. Szybko kontratakował z prawej strony w odsłonięty bok wyrostka, jednak ten szybko odskoczył na długość ostrza . Teraz zaatakowali jednocześnie ich ostrza spotkał się w powietrzu wydalając parę iskier. Pojedynek trwał a rywale wymieniali miedzy sobą ciosy, reszta bandytów dopingowali swojego bo nikt nie wytrzymał tak długo z Buhajem oko w oko na jednym ringu. Znajdowali się także zwolennicy Romualda, któży widzieli w nim bardzo dobrego wojownika, Szpon i Vatras milczeli i czekali na finał tej trwającej dość długo walki. Romuald Parował jego ciosy i zaraz po tym kontratakował gdy nagle zauważył iż jego przeciwnik bierze naprawdę potężny zamach. Nie zastanawiając się szybko odskoczył. W tym właśnie momencie lecący ostrze toporu z góry wbiło się ponad połowę w ziemie. Wykorzystując chwilową bezsilność przeciwnika pięściom w której trzymał aktualnie miecz, przesz co spotęgowało to jego siłę zadał cios w twarz. Buhaj padł pół metra dalej na ziemie. Romuald nie był paladynem wiec nie obowiązywał go kodeks.
Dlatego to też kopnął parę razy Buhaja po brzuchu, po czym przystawił mu ostrze swojego miecza do gardła. Walka się skończyła Romuald zwyciężył, nikt nie mógł tego zaprzeczyć, reszta bandy zamilkła z wrażenia, po czym jeden z nich zaczął bić brawo a reszta z nim. Kilkadziesiąt minut później była uczta z okazji ostatniej wygranej wszyscy dobrze się bawili, nawet Buhaj nie czuł nienawiści do Romualda, pili nawet z jednego kielich, tylko biedny Kojot nie był z swoimi towarzyszami. Obrażony poszedł do swego namiotu spędzić noc samotnie.
Następnego dnia kiedy słonice było już dość wysoko Romuald wyszedł niewyspany z swego namiotu, trzymając się co chwile za głowę. Ostatnia noc dał się we znaki młodemu wojownikowi. Większość jego nowych towarzyszy już nie spała, oddawali się swym codziennym zajęcia. Selina od samego Ranka ćwiczyła z niepocieszonym Kojotem strzelanie z łuku a Vatras gawędził, z bandytami. Pod młodzieńca podszedł rześki i ochoczy do współpracy Buhaj. Widocznie miał mocną głowę i był przyzwyczajony do takich imprez jaka odbyła się wczoraj.
- Witaj Romualdzie jak ci się spało? – zagadał olbrzym
- Nie narzekam, choć bywało wygodniej. – mówił to trzymając się jeszcze za głowę i rozczochrując swe blond włosy.
- Zabalowałeś wczoraj co? Masz . To doskonały sposób na kaca. – wtedy wyciągnął za pasa pewno ziele i przekazał czempionowi, ten wzruszył ramionami i je spożył
- Od razu nie podziała ale mogę cię zapewnić że za kwadrans zapomnisz o bólu głowy.
- Z kąt to masz ?
- A wiesz... Kilka kilometrów stąd jest taka mała wieś, wychowywałem się tam. Mieszka tam pewna zielarka – moja ciocia i to właśnie od niej je dostałem.
- Aha
- Dobra choć coś zjeść, później poćwiczymy walkę.
- Czemu by nie... – i oboje odeszli w stronę pobliskiego ogniska.
Dzień był dość pogodny, tylko lekki wiatr wiał z morza. Było już południe gdy Vatras zwołał swoich kompanów przygody. Celem było poinformowanie ich o odbiorcy rudy.
- Że kto ?
- Nekromanta ! Tak twierdzi Szpon.
- A co to za jeden ? – spytała Selina
- Nekromanci to kłapań, a raczej magowie Beliara, nigdy żadnego nie spotkałem bo bodajże zostali wycięci przez paladynów długo przed moimi narodzinami – stwierdził nowicjusz.
- A po co mu ta ruda ?
- Jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
- Eee tam... na pewno sobie z nim poradzimy – stwierdziła pewna siebie dziewczyna.
- Ty lepiej się nie wtrącaj, widzisz ile mamy przez ciebie ostatnio kłopotów. Przerwał Vatras
- Tak ? Przecież dzięki mnie jesteśmy tu popularni – odpowiedziała z pychom kasztanowo włosa.
- Dobra, nie chce tego słuchać idę to chłopaków wy możecie się pozarzynać... – wtrącił się Romuald i odszedł.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz ? – spytał poważnie dziewczyna.
- To nie chodzi o ciebie. Po prostu nie ufam kobietom.
- Tak ? A dlaczego ?
- To nie twoja sprawa. To była jedna z przyczyn wstąpienia do klasztoru.
- Aha, rozumiem. Kobieta rzuciła cię dla innego i postanowiłeś nie zachodzić już w żaden związek. Przypieczętowaniem tego miało być przystąpienie w szeregi nowicjuszy. Mam racje co nie ?
- Jak już powiedziałem to nie twoja sprawa. Zresztą zajmij się sobą. Myśli że nie widziałem jak patrzysz się na Romualda. To nie jest zwykłe spojrzenie.
- I co zabronisz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie Selina.
- Nie. Nie obchodzi mnie to co robisz z moim kumplem, ale mi nie wchodź w drogę. – I właśnie w tym momencie podszedł do nich Mordrag powiedział do Vatrasa.
- Szef chce cię widzieć... Teraz.
- Dobrze, nie pozwolę mu na siebie czekać już idę. – po tych słowach Vatras ruszył w stronę wielkiej jaskini.
Szpon już na niego czekał; siedział wygodnie w swoim fotelu jakby przynajmniej był jego tronem przy nim na stole leżała posrebrzana szkatułka.
- Cieszę się że przybyłeś, ale dosyć uprzejmości przejedzmy do interesów. Spodobał mi się czyn twojego kolegi... jak on to się nazywa, a Romuald. Jestem pod wrażeniem, nikomu nie udało się nigdy pokonać Buhaja. Dlatego to też mam dla was zadanie, a mianowicie dostarczycie wóz z rudom do tego nekromanty.
- Dobrze. A czy mógłbym wiedzieć po co mu ona ?
- A kogo to obchodzi, ważne że sowicie płaci.
- Nigdy się nie zastanawiałeś nad tym ? – uniósł się lekko Vatras.
- Hej uważaj do kogo mówisz – zdenerwował się dowódca.
- Yyy... przepraszam, mój błąd. Widocznie wychowanie w klasztorze dało się we znaki. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam taką nadzieje. Mniejsza z tym, weź to – z tymi słowami Szpon wyjął ze szkatułki pierścień z wygrawerowaną czaszką.
- Co to ?
- Pokażesz to jego sługom, on sam się po to nie pofatyguje, i dasz wóz, wtedy dostaniesz zapłata. Dzisiejsza dostawa będzie warta jakieś 50000 sztuk monet. Wiec radzę ci przynieś tą kwotę.
- Gdzie znaj de jego siedzibę.
- To kilkadziesiąt mil stąd. Na cmentarzysku orków.
- Cmentarzysko orków ?
- Nie dosłownie... Leży tam więcej ludzi niż tych poczwar. Nazywane jest tak raczej z powodu wielkiej bitwy która rozegrała się wieki temu, miedzy orkami a ludźmi. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy bardzo wielu ludzi, znaczy się tatuś Rohbara I stracili.
- Rozumiem i on tam mieszka ?
- Też mu się dziwie, w nocy jest tam strasznie; moi ludzie którzy to dostarczali twierdzili że widzieli żywe trupy, ale to może zguba tego że tyle piją . Aha weźcie ze sobą Buhaja on wie gdzie to jest i nie będziecie mu raczej sprawiać kłopotów, widziałem jak się zżyli z twoim chłopce.
- No właśnie tego się boje – powiedział pod nosem Vatras i odszedł.

Rozdział III – Cmentarzysko przodków

Była już noc i księżyc był dość wysoko, gdy karawana z rudą zaczęła wjeżdżać na średniej wysokości ale dość rozciągliwy pazurek, tle było słychać wycie wilka i buchanie sowy. Wozem powoził Buchaj paląc jednocześnie od pewnego czasu fajkę. Selina rozłożona na rudzie tak jakby była jej właścicielką przygotowywał sobie strzały do łuku. Tuż zaraz za wozem tajemniczo i cicho dyskutowali Vatras I Romuald.
- Już nie daleko, czuje tą zgniliznę zła. To miejsce jest z pewnością przeklęte – mówił zadumany nowicjusz
- O odezwał się wielki sługa Innosa. – zażartował Wojownik
- Nabijaj się... zresztą teraz nie mamy na to czasu
- Święte słowa. Z twojego opisu tego maga to trzeba ostrzyć broń. Nie obedzie się bez rozlewu krwi.
- Później będziemy się tym martwić. Teraz trzeba pozbyć się tego osiłka. Raz go pokonałeś wiec teraz też nie powinieneś mieć z nim problemów, tylko niech ta walka zakonniczy się jego śmiercią.
- Co ? Nie zrobię tego. Mam lepszy pomysł zwerbujemy go. Widzę w nim obiecującego zdobywcę. Przydałby się nam taki siłacz.
- Wykluczone. Tacy jak on nigdy nie zrezygnują z życia przestępcy.
- Ale przecież Selina...
- To nie jest żaden argument. Ja jej i tak nie ufam... i raczej się to nie zmieni. Dobra skoro ty nie możesz to ja się nim zajmę.
- Nie pozwolę na to.
- Czułem że tak będzie... W takim razie plan B...
Po tych słowach Niedoszły mag zauważył iż są już na pagórku z którego widać walką płać terenu na której walają się tu i ówdzie szczątki ludzi i orków . Na środku niej stała czarna wież która przerażała samym wyglądem w takim miejscu. Wokół niej był wielki i rozciągłe ogrodzenie. Za ogrodzeniem oprócz wieży było tam pełno różnych grobów i rosły, nie, raczej gniły stare drzewa – wydawało się iż tam coś się poruszało. Całość wyglądała bardzo przerażająco, aż całej trójce ciarki przeszły.
- No i już prawie jesteśmy. Pewnie zauważyliście że nie jset to zbyt ciekaw miejsce na życie, ale w końcu taka praca. WIOOO – popędził konia Buchaj.
Przez ten kawałek trójka milczała i zaczęła się obawiać nadchodzących zdarzeń. Karawana właśnie dotarła do posępnej bramy przy której stało dwóch dziwnych gości. Oboje byli niemal identyczni – zamiast włosów na głowię mieli dziwne tatuaże, byli nie najgorzej zbudowani i oboje nosili w połowie stalową zbroje.
- Witajcie najemnicy – odpowiedział jeden
- Czekaliśmy na was – dodał drugi
- Pokażcie symbol – odpowiedzieli jednocześnie
Vatras podszedł ze spokojem, a jednocześnie z wewnętrzną obawą i pokazał dłoń na której miał srebrny pierścień z czaszką.
- Doskonale oto zapłata – po tych słowach strażnik machnął ręką i z ziemi wyszła skrzynia, po czym otworzyła się i ukazała blask złotych monet.
- To lubię – skomentował Buchaj.
Strażnicy odpili konie i siłą swej woli pchali wóz w stronę już prze otwartą bramę czarnej cytadeli. Vatras stał jak słup dziwiąc się że słudzy Beliara nie zareagowali na jego szatę nowicjusza. Po chwili się otrząsnął i przypomniał sobie o zadaniu. Popaczył groźnym okiem na nieproszonego gościa i wyciągnął pewien zwój. Rozpoczął sekwencje rzucania czaru na nic nie spodziewającego się osiłka. Romuald już miał powstrzymać swego kumpla gdy zauważył że w wydalającej się energii nie było widać „iskier” defensywnych. Czar uderzył w Buchaj, zaraz po tym nieszczęsny bandyta zaczął uciekać z krzykiem.
- Co ty mu zrobiłeś ?- zapytała zdezorientowana kobieta
- Spokojnie to był tylko czar strachu, nic mu nie będzie, za jakieś 45 minut mu przedzie – odpowiedział dumny z siebie nowicjusz.
- Dzięki Vatras. No cóż pora ruszać na to cmentarzysko.
Jeszcze przed wyruszeniem każdy z nich wziął parę set monet ze skrzyni ( koszty własne ). Sama cytadela była oddalona od wrót, wokół kręciło się pełno szkieletów i żywych trupów. Cała trójka starała się nie pokazywać swego wielkiego strachu, ale powoli lecz konsekwentnie, przekradali się pod wieże. Gdy już prawie byli u celu n Romuald podniósł głowę;
- O cholera... – przerażony wojownik zobaczył dość wielkiego, a na pewno większego od niego czerwonego stwora o zaokrąglonych rogach, ostrych szponach i kłach. Słychać było jego trzepotanie skrzydeł które go unosiły nad ziemią .
- Co to... - powiedziała z pewnym charakterystycznym szlochem Selina.
- No nie tego się obawiałem, to demon jeden z przyzwanych stworzeń Nekromanty. Do broni – mówiąc to Vatras chwycił za swój kij i ruszył z pewną determinacją na stwora.
Zaraz za nim ze swym berserm pobiegł Romuald, ale Selina stała osłupiona... Gdy demon zauważył nadbiegającego sługę Innosa szybko zadał cios który odrzucił Varasa przynajmniej na 8 metrów.
- Hej może sprujesz ze mną cwaniaku ?- mówiąc to uderzył berserem w głowę istoty.
Jednak to nie wystarczyło. Demon po chwilowym oszołomieniu ruszył ze wściekłością i pazurami na wojownika, ten odskoczył. Tymczasem Selina pomagała Vatrasowi się pozbierać, ten trochę połamany wypił uzdrawiający i many napój, po czym zaczął atak z dystansu za pomocom ognistych kul. Po tych atakach potwór przypomniał sobie nienawiść jaką obdarzył wysłanników Innosa i ruszył w stronę Vatrasa, i waśnie w tej chwili Romuald wykorzystał sytuacje i wbił swój miecz w sam środek demona, przebijając go na wylot – ten trochę się rzucał, a potem zdechł i zaczaił powoli się dopalać. Romuald uspokojł swuj szybki dech i bicie serca, po czym bez słowa schował miecz i popchnął bramę wieży . Za nim wszedł Vatras pacząc teraz wrogo na Seline która nie brała udziału w walce. Ona sama była sobą zawiedzona, jednak w głebi siebie postanowiła naprawić to wewnątrz domu czarnego maga. Za wrotami był swego rodzju nie długi tunel do którego wchodziłyn pomniejsze komnaty. Każda z nich wyglądała niemal podobnie; szkielet wiszący na ścianie klatka, skrzynia, jakiś pochówek i z dwie pochodnie. W tle było słychać rozbijającą się o siebie sal. Pomieszczenie z którego dobiegały te dziewki wyglądało na jakąś kuźnie. Ruda była rozsypana przy jednej z ścian. Na ścianie wisiały różne oręża, zapewnię wykonane z magicznej rudy. Niedaleko wejścia stał stół alchemiczny przy którym teraz pracował jeden ze wcześniej spotkanych gości. Drugi zaś układał rude. Na środku było spore kowadło które było obsługiwane przez dziwną istotę w jeszcze dziwniejszej zbroi. Sam pracował nad jakimś dwuręcznym mieczem. Wydawało się iż pracuje jakby byłby nigdy nie odczuwał zmęczenia. Na samy początku trójka kowalów nie zwarzyli trójki przybyłych, gdy ten który przenosił surowiec spojrzał na drzwi i dokładnie w tej samej chwili obrócił się ten który przyrządzał mikstury – bez słów jakby oboje mieli wspólne zmysły.
- Nie macie prawa tu być – zaczął alchemik.
- Ale już stąd nie odejdziecie – dodał tragarz
- Zginiecie tutaj, wasze ciała zostaną zamienione w sługusów Beliara – i odezwał się
głos jakby nie z tego świata i tajemniczy kowal podniósł głowę ukazując swą twarz...
a raczej pustkę... Widocznie była to żywa zbroja na usługach nekromanty - kolejny przyzwana istota. Ten widok zaskoczył całą trójkę, gdy tymczasem broń która wisiał na ścianie przyleciała do piekielnej trójki. Bliźniacy złapali za jednoręczne miecze nadzorców, a sam piekielny kowal złapał za dwuręczny przeklęty młot. Romuald i jego towarzysze że nie mają zbyt wielkich szans przeciw runicznym bronią, ale naprzeciw temu sam wojownik złapał za swego Bersera i ruszył w wir walki. Selina teraz nie mogła zawieść wyciągnęła swą szpadę i ruszyła na jednego z bliźniaków. Vatras z po chwilowym zastanowieniu, wyciągnął jeden ze swych zwojów – tylko istota przyzwana będzie wiedziała jak walczyć z istotą przyznaną, a mając zwój przyzwania wilka użył go jak najszybciej mógł, chwile po tym wściekłe zwierze rzuciło się na samobieżną zbroje, a sam nowicjusz walczył teraz z drógim z bliźniaków. Walka w kuźni rozgorzała na dobre. Przyzwany wilk nie wiele pomagał w walce Romualdowi z kowalem, a Selina nie radziła sobie z bardzo opornym na jej szpadę nadczłowiekiem, sam Vatras ledwie odpierał swym kijem ataki drugiego. Nagle jego przeciwnik zadal śilny cios z góry łamiąc na dwa kij nowicjusz, w dodatku jakaś magiczna siła odepchnęła niedoszłego maga na ścianę. Po ogłuszeniu młodzieńca ruszył pomóc swemu bratu uporać się z dziewczyną. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza, nawet gdy Romuald zauważył iż jego przeciwnik jest dość wolny, nawet jego szybkie ciosy mieczem nie robiły mu praktycznie nic, a Berser coraz bardziej się niszczył. Młody wojownik postanowił nie bronić się nim, bo w starciu z magiczną rudą jego miecz byłby w kawałkach, lecz postanowi odskakiwać na każdy atak demonicznego kowala. Selina była u kresu swych sił i ledwo bronił się przed atakami dwóch sług Beliara. Vatras na wpół przytomny widział na jedno oko co się dzieje i klęska jest prawie nieunikniona, gdy nagle spostrzegł iż bliźniacy wykonują niemal te same ruchy, i właśnie doszło do niego że są połączeni więzią życia o której sporo czytał jeszcze w klasztorze. Ocknął się w jednej chwili i rozkazał swemu wilkowi który nic nie dawał w walce z demoniczną zbroją, pomóc dziewczynie. Zwierze rzuciło się od tyłu na strażnika powalając go na plecy i jednocześnie wytrącając mu miecz nadzorcy. Jednak on sam był tak silny na jakiego wyglądał że udusił wilka gołymi rękami, ale gdy miał się podnieś został zamrożony bryłą rodu którą skierował w niego Vatras. Zaraz po tym zaczął strzelać do drugiego z braci z płomieni które mu się powoli koniczyny. Zdezorientowanie nadczłowieka wykorzystała ostatnimi siłami dziewczyna zadając ostre ciecie w jego odsłonięty bok. Nadzorca padł martwy, a obok niego wyczerpana Selina. Wzrok Vatrasa był teraz skierowany ku drugiemu bliźniakowi który właśnie się rozmrażał, po czym padł martwy dokładnie tak jak jego brat.
- Jeden problem z głowy. – przetarł czoło nowicjusz i teraz jego wzrok był skierowany ku szalonej zbroi. Sam jeszcze nie wiedział jak rozwiązać ten problem. Odzyskiwał swe siły pijąc swoje napoje – a jednocześnie szukał jakiś słabych punktów istoty.
Selina była nieprzytomna wiec niewiele mogła pomóc. Nagle zauważył w kącie wielki gar z w roztopionym żelazem, jednak sam go nie mógł podnieś, bo był zbyt wielki i gorący, a nie chciał przeszkadzać Romualdowi w jego życiowej jak dotąd walce. I wtedy przypomniał sobie o przesuwaniu wozu z rudom za pomocą woli. Szybko podbiegł do martwych bliźniaków i z ciała jednego parę zwojów w tym zwój z zaklęciem telekinezy. Użył go na kotle;
- ROMUALD UCIEKAJ !!!!!! – gwałtownie krzyknął i skierował całą substancje z kotła na demonicznego kowala .
Wojownik oddalony już do płonących i topiących się szczątków magicznej istoty, teraz podszedł wraz z przyjacielem do tego co z niego zostało, a tego nie było wiele.
- I po co się wtrącałeś już go prawie miałem.
- Przepraszam to się już więcej nie powtórzy. – uśmiechnął się nowicjusz.
- To była ciuszka walka, ale udało się – dodał
- Nie wszystkim – blondyn podbiegł do już wpółprzytomnej dziewczyny
- Załatwiliśmy ich? –szepnęła spokojnie Selina.
- No, ale to jeszcze nie koniec. Vatrasie możesz jej pomóc ? – spytał jakby retorycznie chłopak.
- Ech... niech stracę... ale niech sobie nie myśli że to robię dla niej. Najważniejsza jest misja – wyciągnął zza pasa zwój uzdrowienia.
- Widocznie starzeje się bo tracę mój jedyny zwój leczniczy na jakąś złodziejkę – po czym wymamrotał coś pod nosem i jakaś niebiańska fala spłynęła na dziewczyna, jej rany zaczęły się szybko goić, siły powracać.
- Ach... czy może być jeszcze ktoś groźniejszy niż ta trójka. – zapytała powracająca szybko do sił Selina.
- Jeśli Nekromanta nie będzie miał obstawy to nie powinien stanowić zbyt wielkiego zagrożenia dla nas. – odpowiedział spokojnie Vatras.
- Taaa... Moja broń się z deczka stępiła na tym blaszaku. – popatrzył na swój zarysowany i lekko popękany miecz Romualda.
- To sobie wybierz jedną z tych tutaj – podpowiedział nowicjusz.
Wojownik podszedł do sporego kowadła na którym przed niedługim czasem pracował magiczny kowal:
- O rany popatrzcie na to ! – na kowadle leżał dwuręczny miecz z kilkoma zebami na bokach ostrza. Jego rękojeść zdobił ciemno – niebieski klejnot.
Vatras zaczął przypatrywać się dzianemu mieczu i po chwili pierwszy go podniósł .
- Niesamowite nie jest taki ciężki na jakiego wygląda, nawet ja mogę nim się posługiwać. Na rekiście napisane jest zdobionymi literami URYZIEL , hmmm co to może oznaczać.
- A kogo to obchodzi spójrzcie na ten piękny klejnot, żaden z tutejszych meczy nie ma czegoś tak pięknego – dopowiedziała zauroczona dziewczyna.
- Z pewnością jest potężny skoro sam demoniczny kowal go wokół – dodał wojownik
- Jednak nie pozwoliliśmy mu go skończyć, ale nie wygląda jakby mu czegoś brakowało. No cóż weźmiemy go ze sobą i później się bliżej przyjrzymy, teraz mamy ważniejsze rzeczy do roboty – odpowiedział przywódczo nowicjusz
- Aha, nie idziemy zabić tam tego maga lecz dowiedzieć się co kuje z tym całym orężem.
Cała trojak skinęła jednocześnie głową i ruszyli kolejno za prowadzącymi schodami na szczyt wieży. Wieża nie należała do niskich wiec wchodzenie chwile potrwało. Na końcu wieży komnata nie mniejsza od kuźni. Na każdej ścianie było z dwie płonące pochodnie po jednym przygwożdżonym szkielecie i po oknie. Na środku stało urządzenie do tworzenia run. Ja jednej ścianie był segment na którym znajdowały się przeróżne książki traktujące o magii. Przy piedestale stary człowiek w czarnej szacie czytał jakąś księgę.
- Hej ty. – zwrócił się Vatras
Mężczyzna ocucił się strasznie był zaskoczony widokiem nowicjusza
- Co ? Wysłannik Innosa w mojej wieży. Jak to możliwe. Zaraz zajmą się wami moi chłopcy – oburzył się nekromanta.
- Nie musisz się fatygować, twoi poplecznicy gryzą glebę... – uśmiechną się szyderczo blondyn.
- Ale jak... To niemożliwe. Co jak śmieliście wziąć Uryziela to .... –wstrzymał się mag
- Co to za miecz, i kim jesteś kapłanie Beliara – zapytał charyzmatycznie Vatras
- Durne ścierwa, myślicie że jeśli pokonaliście moich sług to macie jakieś szanse z wielkim Seaborgiem. Zapłacicie za wtargniecie do świątyń Pana Zniszczenia i kradzież jego rytualnego ostrza. – po tych słowach mag podniósł obie ręce po czym z nich wystrzelił wiązkę czerwonej energii która uderzyła w martwe szkielety, te nagle ożyły i zeszły ze ścian, po czym rzuciły się na nieproszonych gości.
Romuald wyciągnął swój zniszczony miecz i zaczął cieć worki kości. Za nim pobiegła Selina ze swą szpadą – pewna siebie po ostatniej walce odcięła głowę pierwszemu po czym dobiła go kopniakiem w klatkę. Oboje nie mieli z nimi większych kłopotów bo żaden umarlak nie miał broni i walczył gołymi rękami – kościami. Tymczasem Vatras przeglądał swe nowe zwoje i szukał jakiegoś sposobu na samego mistrza szkieletorów, który spokojnie z założonymi rękami i z lekkim uśmiechem na ustach kontrolował walkę. Wojownik przeciął ostatniego szkieleta na pół i rzucił się wraz z Seliną na czarnego maga. Seaborg jednym ruchem ręki odrzucił dwójkę w przeciwną stronę.
- Mówiłem śmiertelnicy że nie macie ze mną szans, poddajcie się od razu a czeka was szybka i bezbolesna śmierć, a zresztą kogo ja chce oszukać. – szydził Seaborg
Romuald szybko się pozbierał i ponowił atak na nekromantę, dziewczyna miała mniejsze szczęcie, ponieważ ostatnia walka dała się we znaki. Ona się już nie podniosła. Blondyn wiedział że mag może powtórzyć ten sam atak wiec był przygotowany na blok. Jednak gdy Romuald był w odległości jakieś 15 metrów, kapłan Beliara z swej ręki wypuścił czerwoną wiązkę energii. Rycerz zrobił blok swym Berserem który pęk po 2 sekundach napierania czerwoną wiązką. Ta sama sił poraził i odrzuciła i poraziła Romualda który uderzył o ścianę. Tym razem on też nie wstał.
- No i co nowicjuszu straciłeś wsparcie swoich towarzyszy. Zostaliśmy tylko my. – zauważył pewny siebie nekromanta.
- A tak w ogóle to od kiedy nowicjusz Innosa może szwendać się po za murami klasztoru – dokończył.
- To nie twoja sprawa, szykuj się na śmierć – odpowiedział wściekle Vatras
- O proszę wyczuwam w tobie wielką nienawiść to nie takimi cnotami powinien się kierować święty kapłan Innosa, nie uważasz.
- Chyba powiedziałem że to nie twoja sprawa.
- Tak. Wyczuwam w tobie moc Beliara.
- Milcz !!! – po czym Vatras użył zwój gromu który wcześniej wziął jednemu z bliźniaków.
Seaborg szybko kontratakował czerwonym promieniem Oba promienie zderzyły się na środku sali, Nekromanta tylko złowieszczo się zaśmiał i wzmocnił swój promień. Czerwony promień zaczął przechodzić na niebieski i przesuwać się w stronę niedoszłego maga.
- Nie masz szans ścierwie - zaczął się powtarzać wysłannik ciemności.
Vatras z sekundy na sekundę słabnął tak jak jego promień błyskawicy. Nie dorównywał mocy nekromanty, w końcu był tylko nowicjuszem – renegatem. Promień czerwony był już bardzo blisko nowicjusz gdy nagle ustał... Vatras podniósł głowę na Seaborga. Ten leżał martwy.
Wbite miał trzy strzały w jednej lini: w głowie w klatce piersiowej i w .... ( cenzura ). Nagle młodzieniec spojrzał w swoją prawą i spostrzegł podpierającą się na jednej ręce o ścianę, a w drogiej trzymającą łuk dziewczynie – Seline – widocznie ocknęła się i postanowiła wspomóc go w walce i udało się jej to... Vatras w ramach podziękowania podał jej jeden napój uzdrawiający, po czym podszedł do zwłok Seaborga i zaczął go obszukiwać. Po za pierścieniami naszyjnikiem kilkoma zwojami i runami znalazł dziwny pergamin napisany w języku którego nowicjusz nie znał i run teleportacyjny... do Stahnbradu, dość był tym zaskoczony. Tymczasem dziewczyna po spożyciu podanego wcześniej eliksiru podeszła lekko kuśtykając do okna zobaczyć wschodzące słonice, ponieważ zbliżał się już dzień. Jej przerażenie nie miało granic... widziała jak trupy na terenie ogrodzonym za wychodzą ze swych grobów i zaczynają niszczyć wieże z wielkim zapałem i zewem krwi.
- VATRAS !!! MARTWI !!! SETKI ŻYWYCH TRUPÓW !!! – krzyknęła złodziejka.
- Co? Gdzie ? – nowicjusz szybko podbiegł do okna i oczą nie wieżył... nigdy wcześniej nie widział takiej armii orzywieniców, z resztom żywych tak licznych też nie widział.
- Cholera ... Weź to szybko spożyj ! – atras wyciągnął z mieszka którego miał za pasem pewne zioło i podał je dziewczynie.
- Co to ? Co chcesz zrobić ? Nie mamy z niemi szans - panikowała dziewczyna.
- Mam pomysł, to ziele doda ci sił !
- Chcesz bym dzięki temu dała im wszystkim rade ?
- To absurdalne. Będziesz tragarzem Romualda... on nie jest lekki, mogę cię zapewnić.
- Aha – rozczarowała się dziewczyna, po czym zażyła ziele i podeszła do nieprzytomnego jeszcze wojownika
Wiele jej to nie dało, ale jakoś powoli go targała za sobą. W tle było już słychać szkielety i rozwalające wszystko zombi. Vatras podszedł do motającej się dziewczyny, wyciągnął run teleportacyjny i ...
- Oby się udało – westchnął nowicjusz po czym skupił się na kamieniu z którego po chwili zaczęły błyskać różnokolorowe iskry
Cała cytadela już się trzęsła, a do komnaty nekromanty wpadła grupa ożywieniców z żądzą mordu na nieproszonych gościach. Już mieli rozerwać na szczepy Romualda i jego towarzyszy gdy nagle cała trójka znikneła... Po jakieś 30 sekundach cała wieża się zaczeła się przechylać i w ostateczności zostało po niej wielki smród martwiaków i chmury kurzu – cmentarzysko uległo zmianie....
Całą trójka została przeniesiona do Strahebradu do jakiejś ciemnej uliczki, której nie znała nawet Selina, jednak szybko ją opuścili i wyszyli na główną ulice. W pobliżu kręciło się sporo paladynów... zawsze tak jest gdy więźniowie są dostarczani na statku z kontynentu do górniczej doliny Khorinis. Vatras szedł spokojnie ulicą a za nim męczyła się Selina ciągnąc dość ciężkiego mężczyznę. Nagle naprzeciw nich stał Burmistrz Claws rozmawiający z dowódcą Paladynów. Nagle Claws spostrzegł podchodzących do nich niedawnych kurierów.
- To oni lordzie. To oni dostali przydział transportu rudy która miała dotrzeć do hut Nardmaru – zarzucił jak zawsze pulchny przedstawiciel miasta.
- Jestem generał Holz i pokorny sługa Innosa. Czy to prawda nowicjuszu ? – zapytał spokojnie dowódca poważnie dowódca świętych wojowników.
- Zanieś proszę Romualda do jakiego do najlepszego lekarza w Stahnbradzie bo mi się eliksiry skończyły – zwrócił się spokojnie do kobiety. Ona skinęła głową i bez wahania ruszyła dalej z blondynem na plecach.
- Jak śmiecie się tu w ogóle pojawiać po tym co zrobiliście ? – podnosił coraz bardziej ton Claws.
- Spokojnie burmistrzu. Chciałbym usłyszeć wyjaśnienia. – powiedział jeszcze raz Holz.
- Tak przyznam że wzięliśmy wóz rudy, ale tylko po to by odkryć położenie obozu bandytów...
- Chyba w to nie wierzysz – znów wtrącił się Claws.
- Przykro mi burmistrzu, przysięgałem że nigdy nie podniosę ręki na wyznawcę Innosa, jednak musze to sprawdzić, bo jeśli okaże się że mnie okłamałeś to staniesz przed radą magów Innosa, a oni ja sam zapewnię wież nie darują ci tego. Jak tylko mi wskażesz położenie obozu bandytów, wyruszę z moim oddziałem by zdziesiątkować i uwięzić te niewierne gadziny. – odpowiedział charyzmatycznie Holz.
- Oczywiście, ale jest coś jeszcze ... – oboje odeszli rozmawiając
Następnego dnia koło południa gdy Vatras i Selina siedzieli już nad przytomnym Romualdem oddział Paladynów wkroczył do miasta z grupką obezwładnionych bandytów. Dziewczyna i nowicjusz wbiegli na główny plac by zbadać całą sytuacje, ale wojownik został patrząc w sufit. Nie chciał patrzyć w oczy swym niedawnym kolegom z obozu z którymi trochę się zżył Był wściekły na Vatrasa, ale wiedział że nie było innego wyjścia. Ku zdziwieniu pozostałej dwójki oddział świętych rycerzy przyprowadził tylko kilku bandytów.
- Co jest to nie wszyscy ? – zwrócił się z zaskoczeniem a jednocześnie z lekkim zdenerwowaniem do dowódcy. Wśród złapanych nie było Szpona Mordraga, Kojota ani Buhaja.
- Nie jesteśmy oddziałem rycerzy śmierci. Staraliśmy się pojmać nie zabijać. Reszcie udało się uciec.
- A były jakieś ofiary ?
- Tak. To chyba był ich przywódca. Zakatował pierwszy i niemal zabił jednego z moich towarzyszy. Gdy jednak się go pozbyliśmy cała reszta zaczęła wiać.
- Aha rozumiem. Kiedy rusz transport do Khorinis ?
- Zapakujemy tylko tych tutaj i zaraz wypływamy. W końcu jesteśmy już spóźnieni.
- Szczęśliwej podruży.
- Tak. Dziękujemy za poinformowanie nas o całym zdarzeniu, zostaniecie pewnie nagrodzeni. Aha co do tego nekromanty, to radzę udać ci się do rady magów twojego klasztoru , i niech Innos będzie z tobą. – po tych słowach Holz wydał rozkaz przygotowania do wypływu i ruszył z swym odziałem w stronę portu.
Wieczorem był wielki festyn z powodu pozbycia się złodziejów rudy. Wielki bo już dawno nie było żadnej uroczystości w Stahnbradzie, a to na w skutek nieufności ludzi który narodził się wraz z początkiem napadów na rude, a to już trwało od kilkunastu miesięcy. Teraz wszyscy świętowali bo miasto z powrotem zacznie przyność zyski – a wszystko dzięki trójce bohaterów. Nawet zgreda Claws musiał im oferować „klucze do miasta”. Wszyscy dobrze się bawili. Wszyscy prócz Romualda który miał wyrzuty sumienia wiec nie uczestniczył w festynie. Wesołą zabawę śpiew muzykę rozchodziła w całym mieście. Było już dużo po północy gdy Selina podeszła do popijającego wino i wpatrującego się w ciemny ocean Vatrasa.
- I co teraz ?
- Nic. Po festynie jak znajdziemy z Romualdem jakiś transport do Nardamaru opuścimy miasto. – odpowiedział spokojnie Vatras
- Rozumiem. – odpowiedziała smutno dziewczyna.
- Musze się spotkać z moimi mistrzami w klasztorze by przekazać im informacje o mielimy nadzieje ostatnim nekromancie.
- Tak, miejmy nadzieje.
- Wiesz byłby zobowiązany jakbyś wyruszyła z nami.
- Co ? TY chcesz mnie wziąć
- Tak, i podziękować. Bez ciebie bylibyśmy już martwi.
- Dziwne. To miłe, ale dziwne.
- Wiesz polubiłem cię i nie tylko ja, miejmy nadzieje że nie sprawisz mi zawodu.
- Czyżby zgoda ?
- Możesz tak to ująć – po tych słowach nowicjusz podał dziewczyna reke na znak przyjaźni.

TO BE CONTINUE ...
 

Glifion

Hitman
Weteran
Dołączył
19.11.2004
Posty
563
Połączyłem wszystkie części i wrzuciłem je do tego tematu. Dlatego proszę, nie umieszczać kolejnych części w nowych tematach, to niezgodne z regulaminem.

In nomine Patri et Fili et Spiritus Sancti. Glifion
 

George*

Member
Dołączył
1.12.2004
Posty
124
Fajne opowiadanie podobało mi się, tylko jest jedna rzecz a mianowicie,
'rudą' a nie 'rudom' i sporo literowek czasem ciezko bylo zalapac o co chodzi. Poza tym spoko czekam na kolejną część
smile.gif
 

Sword

Member
Dołączył
10.11.2004
Posty
514
Może sie powtórze,ale jest to bardzo fajne opowiadanie,dobra fabuła i odpowiednie tempo akcji,jak poprawisz ortografie będzie git!
 
Dołączył
3.1.2005
Posty
69
Moim zdaniem opowiadanie jest dobre fajna fabuła i podziwiam cię że chciało ci się tyle pisać.Ale uważam że opowiadanie spox.
 

Czorny50

New Member
Dołączył
16.12.2006
Posty
2
fajne opowiadnie, szkod że to nie ty go napisałeś.... chociasz jak go ostatnioo dawno temu widziałem myło troszeczke inne... wiec jszcze bawiłeś sie z tym starym tekstem... MIały byćjeszcze 3 rodziały - IV Pakt , V Nardmar, VI Korinis ale jakoś autorowi nie chiało sie poisać :p

Oł, shit xD - GW
 
Do góry Bottom