A
Anonymous
Guest
Prolog
Za czasów panowania króla Rohbara II jeszcze przed najazdem orków, stworzeniem magicznej bariery i podzieleniem się magów na krąg ognia i wody, Myrthana była kontynentem zamieszkanym prze spokojnych ludzi, modrych magów i
POSZUKIWACZY PRZYGÓD. Podróży zaczyna się na kontynencie, w mieście portowym Strahnbrad.
Rozdział I – Złodziejska noc
Dzień jest wyjątkowo piękny, niebo niemal bezchmurne, słychać w tle mewy które niedawno przybył z swej dalekiej podróży na kontynent zapach morskiej bryzy rozchodzi się po całej dzielnicy portowej, obywatele niemal zapominają o najazdach bezlitosnych bandytów na karawany rudy dostarczonej z drogom morską z Khorinis. Do portowej tawerny o nazwie „Duch hazardu”; to z powodu iż znudzona ludność Sthnbradu przesiaduje tam cały swój wolny czas przegrywając coraz to większe sumy, wchodzi szczupła postać z kapturem na głowie, długim łukiem na ramieniu i szpadą za pasem. Podchodzi cicho do kłócących się mężczyzn.
- To nie był uczciwy zakład ! – oburza się jeden.
- Nie możesz się pogodzić z przegraną, co ? – podśpiewuje się drugi.
- Nie dam ci tych 100 monet. To było nieuczciwe, mam przeczucie że oszukiwałeś !
- Czy mi się wydaje czy chcesz to przedyskutować z tamtym gościem ? – mówiąc to wskazał na dobrze zbudowanego gościa który był tu w roli bramkarza.
- Dobrze już dobrze niech ci będzie. – mówiąc to zaczął szukać zakłopotanie swojej sakiewki.
- Co? Ale gdzie... Ktoś mi zwinął moje pieniądze
- Nie wymigasz się tak łatwo, dajesz pieniądze ale bo dojdzie tu do rękoczynów !!! Zaraz, zaraz a gdzie jest moja sakiewka. ??? Cholera kieszonkowiec !!! –
Oboje zacieli rozglądać się po kantynie widząc już tylko potencjalnych hazardzistów, a zakapturzonej postaci już nie byłą, zaczęła się awantura, a potem walka w której uczestniczyli wszyscy zgromadzeni...
Sprawca całego zajścia odchodząc od tawerny pozostawiając w tawernie zamieszanie. Zadowolony z siebie podrzuca beztrosko nowo nabyty mieszek i odsłania kaptur. Na jego twarz pada popołudniowy promyk słonic odkrywając złodzieja. Była to niebiesko oka dziewczyna o kasztanowych włosach i niezłej figurze. Przechodząc koło bramy zaważyła nowoprzybyłych – był to nowicjusz Innosa i towarzyszący mu dobrze zbudowany młodzieniec w niespotykanej zbroi. Mieszkańcy pewnie by się nie dziwili gdyby tylko jakiś mag zaglądał ostatnio do Strahnbradu. Jednak dziewczyna nie była tym zaintrygowana i po chwili poszła dalej .Po wejściu do jednego z hoteli zatrzymał ją właściciel
- Dobrze że cię widzę, Selina. Wiesz że jeśli do jutra nie zapłacisz mi za pokuj będę musiał cię eksmitować
- Dobrze, dobrze. Który raz to słyszę ?
- Tym razem nie żartuję, wiesz jakie są czasy, a w dodatku ci badyci.
- Mówiłam ci że się powtarzasz, wszyscy wiedzom że masz do mnie słabość.
- Nie przeginaj !
- Przepraszam cię, masz to powinno na razie wystarczyć – mówiąc to wyciąga za płaszcza zdobytą sakiewkę i rzuca gospodarzowi na ladę, po czym udaje się do swego pokoju.
Przegryza coś szybko i otwiera skrzynie stojącą w rogu pomieszczenia, wyciąga z niej list i jeszcze raz dokładnie czyta:
Plotki głoszą iż jesteś dobra w swoim fachu.
Mam wiec dla ciebie zadanie specjale
zapewnię wiesz iż burmistrz Claws dostał
w prezencie o samego króla Rohbara II
zestaw pięciu zabytkowych kielichów.
Zależy mi żebyś dostarczyła je najpóźniej
pojutrze. Oczywiście zostaniesz
wynagrodzona w stosunku do rangi zadania.
Ostrzegam te kielichy mają poderzną wartość tylko
wtedy gdy są razem. Nazwano je Krwawymi Kielichami.
Pewnie i tak Claws sprzeda je na jakiejś aukcji.
Mam nadzieje że po zapoznaniu się z tymi informacjami
zniszczysz je... Życzę powodzenia
Zax
Dziewczyna dobrze zwiedzała iż czeka ją nocna robota, wic po odłożeniu papieru z powrotem do skrzyni, położyła się w łóżku po czym zasnęła. Gdy przebudziła się było coś koło północy. Ubrała się należycie i uzbroiła na wypadek wpadki. Na końcu założyła brązowy kaptur kasztanowe włosy. Wiedziała iż wyjście głównymi drzwiami na pole jest głupim pomysłem, ponieważ strażnicy miejscy pilnują by nikt nie szwendał się bez celu po ulicach Strahnbradu. Wiec bez zastanowienia otworzyła okno i wyskoczyła na dach, z którego przeskoczyła na pobliski dom i na następny... Miała już cały plan kradzieży. Gdy dotarł koło ratusza którego pilnie strzegła straż, wyciągnęła łuk i strzeliła w wiszącą reklamę stojącego dalej sklepu z futrami, ta przewracając zrobiła dość durzy hałas jak na zamgloną cichą noc. Strażnicy złapali przynętę i pobiegli zobaczyć co się stało. Selina lekko i ostrożnie otworzyła okno i już była w środku. W pokoju nie paliła się już żadna pochodnia tylko było słychać chrapanie Clawsa który odpoczywał wraz z małżonką po długim dniu liczenie pieniędzy.
Skradając się Selina przeszukiwała wszystkie pomieszczenia bogato urządzonego ratusz w poszukiwaniu kielichów, w gabinecie znalazła świeżo napisany list:
Nie obchodzą mnie twoje wymówki
Gonzalo, przecież strażnicy miejscy
tacy jak ty mają dostęp do ładunków
rudy z Khorinis, nawet nie zdziwiłbym się
gdyby twoi koledzy nie podbierali sobie troszkę towaru.
Czy ja dużo żądam, tylko marne 2% ładunku które mi dostarczysz.
zapewnię wiesz iż ja i twój kapitan
jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i jeśli mnie zawiedziesz to
możesz pożegnać się z swą pracą, i mogę cię zapewnić, że
nowej w tym mieście nie znajdziesz nie znajdziesz.
Claws
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i schowała list za pas
- W końcu mam asa na tego zgreda - pomyślała
Wróciła do swego pierwotnego zadania. Po wejściu do salonu na lekko zdobionej półce dostrzegła upragnione kielichy. Po kolej wkładała ostrożnie, a zarazem cicho do mocnego worka. Nadeszła pora by się ulotnić aż tu nagle z sypialni usłyszała gwałtowny szelest schował się w cieniu, od razu przed pojawieniem dość przytytej postaci – wyglądało na to że małżonka postanowiła się napić wody. Selina siedziała cicho w swym ukryciu aż du nagle w worku coś się obsunęło i kielich uderzył o drugi wywołując lekki dźwięk, nagle oczy żony burmistrza widziały już przestępcę.
- ZŁODZIEJ !!! RATUNKU !!! STRAŻ !!! – po tym krzyku do pomieszczenia wpadło
trzech strażników z mieczami gotowymi do walki. Selina nie miała szans wiec rzuciła broń i pozwoliła się schwytać przedstawicielom prawa.
Nazajutrz ulicami Strahnbradu przechodził się nowicjusz Innosa i towarzyszący mu
młodzieniec.
- Romualdzie przecież ci mówiłem że nie znajdziemy tu nic poza niegrzecznymi ludami którzy nie chcą by im pomóc – rzek nowicjusz
- Ciekawe kto komu nie ufa Vatrasie, zresztą jeśli chcemy zarobić na rozwikłaniu tej zagadki z brakiem dostaw do Nordmaru to masz lepsze miejsce do rozpoczęcia poszukiwań niż Strahnbrad. No chyba nie Khorinis ?
Gawędząc tak sobie, młodzi ludzie przechodzili koło koszar gdy tu nagle Romuald dostrzegł zakutą w dyby, piękną kasztanowo-włosom dziewczynę. Zaintrygowany tym podszedł do pilnującego ją strażnika
- Przepraszam co ta dziewczyna zrobiła.
- Dopuściła się kradzieży na mieniu burmistrza, przez co na jego prośbę została ukarana dybami. Nasz wielmożny burmistrz nie może sobie pozwolić by to się pozwoliło wiec pokusił się by została jednocześnie ośmieszona na ławach całego miasta.
- Co mógłbym zrobić by został wypuszczona
- Kaucja wynosi 500 monet.
- Uspokój się Romualdzie, szkoda pieniędzy na tą złodziejkę. – wtrącił się Vareas
- Przecież przybyliśmy tutaj by pomagać.
- Znam cię od małego i wiem że ty jej pomagasz za jej buzie, nie jest pierwszą.
- Może i prawda, ale i tak jej pomogę. – po tych słowach wojownik przekazał należną
kwotę strażnikowi, ten zaś uwolnił dziewczynę, po czym poszedł do koszar po jej ekwipunek.
- Dziwne że w tym mieście ktoś pomógł drugiemu nie zadając nic w zamian, ale wy nie jesteście z sąd? – odparła dziewczyna
- Nie spoufalaj się, to że ci pomogliśmy jeszcze niczego nie dowodzi – rzek nowicjusz
- Jestem Selina. Dziękuję bardzo, będę waszą dłużniczką
- Nie ma za co. Ja jestem Romuald, mój przyjaciel to Vatras.
- Dziwne myślałam że nowicjusze Innosa nie mogą opuszczać klasztoru.
- Vartras został z niego wygnany, bo stawał na krawędzi dwóch stron Innosa i Beliara .
- Dosyć!!! Wystarczy!!! – rzekł z oburzeniem Vatras.
- Wybacz przyjacielu rozgadałem się. – przeprosił z małym uśmieszkiem Romuald
- Znamy się chyba od zawsze, pochodzimy z Nordmaru i teraz razem nowych poszukujemy przygód, a właśnie nie wiesz coś o ginących kardanach z rudom, bo niestety ludzie tutaj nie są zbytnio rozmowni.
- Jakoś się temu nie dziwie, nikt tu nikomu zasadzie nie ufa, każdy dba o swoje. Co do karawan, to zostają zagrabiane przez bandytów, sądzę nawet że mają oni gdzieś swój obóz.
- Wygoda na to że musimy wyruszyć z nową dostawą do Nordmaru, najprawdopodobniej na szlaku dowiemy się po tym barbarzyńcą ruda – rzekł niedoszły mag.
- Kto jest odpowiedzialny za wysłanie rudy do Nordmaru.
- Burmistrz Claws - dopowiedziała Selina z lekkim skrzywieniem.
Udali się wiec tam. Ratusz był jedno piętrowym budynkiem zbudowany z marmuru i przyozdobiony różnymi ozdobami.
- Co??? Uciekłaś??? Jak to możliwe??? I masz czelność się tu pokazywać – straż !!! – oburzył się burmistrz.
- Uspokój się bo ci ciśnienie podskoczy. Zapłacono za nie kaucje, nie możesz mi nic zrobić – stwierdziła szyderczo Selina
- A to twoi nowi kumple cie uwolnili, nie chce mieć z wami nic wspólnego, wynoście się!!!
- Wybacz nam iż cię nachodzimy, ale tutaj z ważną sprawą. – wtrącił się Vatras.
- Przybyliśmy zapobiec dalszym napadom na karawany raz na zawsze, czy mógłbyś nas przydzielić do ochrony jednej z najbliższych dostaw?
- Co??? Macie mnie za głupca ? Myślicie że oddam wam tak dobrowolnie cały towar rudy, w jakim wy świecie żyjecie ? – roześmiał się Claws
- Może zblednie ci mina jak spojrzysz na ten papier – po tych słowach Selina wyciągnęła zza pasa skradziony dzień wcześniej dowód kradzieży rudy obarczający burmistrza.
- Chyba nie chcesz by ten papierek obejrzeli sobie obywatele tego miasta. Twoje poparcie szybko by znikło.
- Yyy. No nie za bardzo. Dobra wygrałaś, dam wam eskortować następną dostawę. Następny wóz z rudom rusz jutro rano o 7.00. Zapłacisz mi za to znajdę na ciebie sposób Selino.
Następna część dnia upłynęła spokojnie, każdy oddawał się rozrywką, Strahnbradu. Wieczorem w tawernie Selina stanowczo zaczeła rozmawiać z Romualdem i z Vatrasem.
- Mam do was dwóch proźbe
- O co chodzi? – zdziwił się Romuald
- Jutro rano ruszam z wami wyruszam z wami. Nic mnie w tym mieście nie trzyma, Claws nie zostawi mnie w spokoju dokupi nie zobaczy mnie za kratkami lub na szubienicy.
- Wykluczone. Wiem że masz ochotę położyć na rude swoje złodziejskie ręce. – oburzył się nowicjusz.
- Vatrasie, spokojnie, już zapomniałeś kto pomógł nam przekonać burmistrza. Po za tym myślę że ona już nikogo nie okradnie, dostał przecież nauczkę. – wtrącił się wojownik
- Dobra, jak chcesz, ale ty za nią odpowiadasz, bo ja jej nie ufam. A teraz idź już spać jutro czeka nas ciężki dzień.
Rozdział II – Obóz bandytów
Był piękny dzień niebo niemal bez chmurne, w lesie można było usłyszeć wesoły ćwiek ptaków, niemal wspaniała pogoda na jesienne spacery. Koło lasu była wyłożona kamieniem, droga specjalnie przygotowana na ciężki transport. Dziś właśnie przejeżdżała tędy karawana z nową dostawą do Nordmaru, grupa która nadzorowała przewóz była wyjątkowo niewielka, bo cztero osobowa; woźnica Wilhem, nowicjusz Vatras:; którzy powoźli, oraz idących za powozem rozmawiających ze sobą kobietę i wojownika.
- Romualdzie nigdy, od kiedy ci poznałam zaintrygowała mnie twoja niezwykła zbroja, nigdy takie nie widziałam. Jak ją zdobyłeś ?
- Hm, w sumie zaczęło się od tego iż mój ojciec była archeologiem. Zwiedził wiele wysp, w tym nawet te których jeszcze nie ma na mapach. Na jednej z nich w jakiejś świątyni , nieznanego mi bóstwa znalazł tą zbroje. Ukrył to przed swoimi kolegami z wyprawy, wiedział dobrze iż ta zgraja odkurzy ją i powieś na jakimś durnym manekinie w muzeum na jakimś zadupiu. Przywiózł zdobycz do domu, jednak ów zbroja była nie do użytku z powodu długiego leżenia w tych ruinach. Mój rodziciel nie mógł z tym nic zrobić wiec leżała u nas dość długi czas, dopóki ja nie dorosłem. Mówiłem ci że z Vatrasem znamy się już od dziecka, i kiedy jeszcze on był jeszcze pełnoprawnym członkiem zakonu, udało mi się przekonać magów do eksperymentów na tej zbroi, i oni byli zaintrygowani i po wielu nie udanych próbach w końcu Arcymistrzowi udało się dokonać tego co próbował dokonać cały zakon przez wiele miesięcy – zbroi była jak nowa, a klasztor był w Nardmarze wiec pokryli ją dodatkowo magiczną rudom. Nie mogli jej zatrzymać ponieważ była moja. Nie mogli załamać ognia i mi ją odebrać. To był piękny dzień, szkoda że mój ojczym tego nie dożył, okręt na którym pływali archeolodzy rozbił się na skałach...
- Przykro mi nie wiedziałam – spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami, przez chwile wydawało się że są niemal niewinne.
- Szkoda mi o tym wspominać, ale to teraz nieistotne, mamy teraz misje.
Przez następne dwie godziny drogi było spokojnie, niemal aż nudno, aż w końcu w środku lasu, woźnica przekazał Vatrasowi bat, a sam wyciągnął piwo z pod drewnianego siedzenia, by się chwile odprężyć. Jego spokój nie trwał długo gdy tu już pawie wypił polowe wyskoczyli z lasu sześcioosobowa bada oprychów uzbrojonych w przeróżną broń dystansową i białą.
- Ho, ho, co my tu mamy, transport z Khornis, w końcu!!! Już zbyt długo czekałem na ten transport. Nareszcie będę mógł wkroczyć do obozu. – uśmiech się szyderczo przywódca grupy, trzymający w ręku żelazną maczugę jednoręczną.
- Ale co to może was biedaków obchodzić. Chłopaki zajmijcie się nimi!!! - po tych słowach trzech bandziorów ruszyło z swymi toporami na wóz z rudom, a dwuch pozostałych wyciągnęło kusze i zaczęło mierzyć w obrońców wozu
Wilham nie chciał pozwolić by kolejny transport nie dotarł do celu, wyciągnął swą lagie i rzucił się na pierwszego przeciwnika – widocznie piwko dało mu odwagi, o dziwo oszołomił bandytę mocnym ciosem w nie umyty łeb, jednak był to jego ostatni cios gdyż chłopaki z kuszami podziurawili go na wylot. Romuald szybko złapał swój dwuręczny miecz Bersera, i już walczył z dwoma pozostałymi zbójcami. Tymczasem Vatras użył bryły lodowej i zamroził najeźdźców z kuszami, a Selina swym łukiem szybko pożegnała ich z tym światem. Wojownik załatwił już jednego pokazując jego organy na światło słoneczne, drugi zdezorientowany tą sytuacją dostał nastypnym ciosem Bersera w łeb. Gdy właśnie Vatras dobijał swoim kijem nowicjusza położonego przed chwilą przez Ś.P. woźnice, gdy szef całej bady przerażony obrotem spraw szybko zaczął uciekać w las, jednak strzała Seliny ugodziła go prosto w głowę. Jego martwe ciało bezwładnie upadło na liście.
- Nieźle, jesteśmy zgraną paczką co nie Vatras ??? – odezwał się pierwszy chowając miecz Romuald
- Choć raz zamilcz, ta dziewka macha tak tym łukiem że sam bałem się o swe życie. Po za tym nie zauważyłeś że to jakieś płotki, a ona zabiła ostatnią osobę która mogła by nam wskazać ich obóz.
Tymczasem Selina zaczęła zbierać łupy z zabitych wcześniej napastników. U szefa bandy spodziewała się przeróżnej biżuterii i wielki mieszek złota jednak znalazła tylko pieczęć i list, oddała to wojownikowi.
Słyszałem że ty i twoja banda to niezłe urwisy
Ponad to chodzą słuchy że chcesz do nas dołączyć
Rozsądna decyzja. Jeśli się postaracie
chętnie mój szef was pozna. Po jutrze jest
transport rudy z Stahnbradu wprost do Nardmaru,
jeśli chcecie zachcecie zobaczyć się w naszych szeregach
przyprowadzicie wóz rudy na skarpę nad wielką
przepaścią. Pamiętaj to jedyny bilet do nas.
Z tym listem dostajecie pieczęć kuriera, ponieważ
Nie wiem jak wyglądacie, wiec nie dajcie
jej sobie ukraść.
............
Ps. Daj temu chłopakowi który dał ci tą wiadomość
5 monet które mu obiecałem. Chyba że cię nie stać...
- Cha !!! Widzisz to nasza szansa. Będziemy udawać kurierów i dostaniemy się do obozu z tym wozem, a potem zniszczymy go od środka – uśmiechnął się Romuald.
- Plan nie jest głupi, ale jak chcecie pokonać cały obóz – wtrąciła się dziewczyna.
- Później pomyślimy od kiedy jestem z tym chłopakiem bez przerwy musze improwizować – uśmiechnął się na chwile Vatras.
Woźnica nie żył wiec nikt nie mógł zgłosić, kto ukradł cały wóz rudy, i dlatego cała trójka po pochowaniu Wihema ruszyła beztrosko z całym zapasem w stronę wspomnianej wyżej skarpy. Było nie daleko wiec dotarli w ciągu niecałej godziny. Na skarpie stał namiot przy którym było zagaszone ognisko. Widok z tego kawałka ziemi był zabójczy widać było cały las i pomniejsze jeziora w nich. A daleko na horyzoncie rozciągało się morze przy którym Stahnbrat był tylko maleńką kropeczką. Gospodarz ów namiotu usłyszał chyba nadjeżdżający wóz i prychanie zaprzęgniętych koń wybieg z namiotu z gotowym do użycia łukiem.
- Stój!!! Kto.... A to wy myślałem że nawialiście z rudom. – powiedział mężczyzna.
- Dobra będziemy gadać jak pokażecie mi pieczęć, chyba że ją zgubiliście ?
- Oto ona. Co z naszą umową ? – rzucił nieznajomemu ów przedmiot i zszedł z wozu mówiąc to Vatras.
- Hej nowicjusz ? Ale jak ? Coś kręcicie.- zaniepokoił się bandyta.
- Yyy... zdradziłem zakon. Nudziło mi się mamrotanie emerytów. Zapragnołem wolności, a szata mi się podoba wiec sobie zatrzymałem – odpowidział z gwarom wieśniacką Vatras, pozostała dwójka zrobiła oczy jak usłyszało co ich przyjaciel mówi.
- Yyy.. Tylko szalony mag może tak powiedzieć, wytłumaczyło by to wasze ostatnie sukcesy, a może po prostu zakosiłeś tą ciuszki jednemu z tych klasztornych frajerów ? Nie ważne zapraszam was do obozu, Szpon chętnie waz pozna. Na mnie wołają Mordrag.
- Ja...
- Nie interesuje mnie jak się nazywacie, jeśli szpon was przyjmie to dostaniecie nowe ksywki.
Wsiedli oboje na wóz i cała karawan ruszyli w stronę obozu. Droga wydawała się coraz dłuższa i coraz mniej dostępna. Konie musiały często odpoczywać i nawet pasażerowie musieli cos przegryźć. Było już długo popołudniu gdy wóz przejeżdżał ciemny las, oddalony sporo od okolicznych farm. Mordrag skierował w konie w krzaki i ku zdziwieniu pozostałych, za nimi ukazała się średnia jaskinia, wokół której było rozbite sporo namiotów. Był to cel podróży. Było tam koło trzydziestu mężczyzn. Romuald wiedział iż sami nie maja z nimi szans, jednak nikt nie był wobec nich agresywny, przeciwnie; ich obóz przypominał małą społeczność. Ćwiczyli tam walkę, rozmawiali i oddawali się przeróżnym rozrywką. W powietrzu było czuć niedawno usmażonego ścierwojada i zapach rozlewającego się piwa.
- No i jesteśmy – powiedział z uśmiechem Mordrag.
- Chłopaki zabezpieczcie ten wóz ja musze przedstawić nowym szefa. Pier !!! Odłóż mi trochę tego smażonego mięsa ! – dodał.
- Co zamierzacie zrobić z tą rudą ? – zapytał ciekawy Vatras
- Jeśli spodobacie się szefowi to sam wam to powie, na razie chodzicie za mną !
Bandyta ruszył w stronę jaskini w której było widać lekko światło, wyglądało na to że to jaskinia ich przywódcy. Krótki tunel którym szli był podzielony i w połowie zabity solidnie deskami w których znajdowały się drzwi. Strażnicy którzy mieli ich pilnować teraz obok na pniaczku gawędzili i popijali wino. Mordrag był bandytą wiec nawet nie zwrócili uwagi jak wprowadzał obcych do środka. Centrum jaskini było dobrze oświetlone. Po prawej stronie był wielki stół – z pewnością przeznaczony do uczt. Z sufitu zwisały łanicuchy służące zapewnię do zakuwania zdrajców i tym podobne. Było także tam miejsce na miecze. Na końcu sali po prawej stronie w rogu, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do osobistej komnaty dowódcy. On sam siedział na fotelu przy mniejszym stole i rozmawiał z innym bandytą. Nowoprzybyli czuli się trochę jak w pułapce na myszy do której się sami pakują. Nagle główno, dowodzący zwrócił się z pogardom do „przewodnika wycieczki”:
- Co to Mordragu ? Po co mi przyprowadzasz ty więźniów ? Wiesz co z takimi
robimy ?
- Ale szefie. Może nie wyglądają, ale to ta bada która chciała się do nas przyłączyć.
- Co ? Co to za kit mi tu wciskasz ? Wśród nich jest nowicjusz.
- Tak... zauważyłem. Spokojnie sprawdziłem ich. Są po naszej stronie. Dostarczyli nam wóz pełny tej magicznej rudy.
- O. Czyżby jednak ? Hmm. Wybaczcie moje zachowanie, ale staram się uniknąć przypadkowej zagłady. Che, che, chyba się rozumiemy prawda ?
- Jasne nie ma sprawy, żaden problem – odpowiedział Romuald.
- I co udało nam się cię przekonać że znamy się na swojej robocie. – wtrąciła się Selina
- No nie źle, ale to że dostarczyliście mi rude nie czyni was tu bohaterami. Na razie pozostaniecie w obozie i postaracie się nie sprawiać moim chłopakom kłopotów, a potem... potem zobaczymy. – uśmiechnął się szyderczo Szpon.
- Możecie odejść. – dokończył.
Wszyscy wyszli w jaskini pozostał tylko szef bandy i nowicjusz Innosa
- Naprawdę jesteś sługą Innosa? – zaczął Szpon
- Ostatni to raczej nie bardzo wole życie buntownika, a o co chodzi?
- Wiesz że nie widzi się na co dzień wysłannika magów.
- Już nim nie jestem
- Tak, tak. Zaznasz się na magii ? – mówił dalej Szpon popijając wino z srebrnego kielicha
- Bynajmniej, chętnie zaoferuje ci me usługi.
- Hmm... to mi się podoba, ty zresztą też, możesz mi się naprawdę przydać. Bo ci twoi towarzysze to nie całkiem przypadli mi do gustu, zwykła hołota, co nie? Chociaż twój przyjaciel ma interesującą zbroje.
- Yyy... nie marnowałbym na to czasu to tylko ozdobny szajs. – improwizował Vatras.
- A, no chyba że tak. Teraz i ty możesz odejść.
- Chwileczkę, skoro mamy razem pracować to chciałbym wiedzieć do czego wam ta ruda? Bo jakoś nie widzę u was żadnej kuźni.
- Hmm... pewnie i tak się domierz bo to tutaj nie jest żadną tajemnica. Odsprzedajemy ją pewnemu gościowi.
- Mianowicie komu ?
- He, he ... Ta się złożyło że także magowi, tylko innego wyznania. Mówimy na niego NEKROMANTA.
- Co niemożliwe. Nie ma już w Merthanie czarnych magów. Ostatni został zabity przez królewskich paladynów. – Vatras ostro się oburzył, jednocześnie poczuł lekki strach.
- He, he... widocznie sługusy króla nie wywiązały się z swej roboty, ale dosyć tych pogaduszek, odmaszeruj do obozu.
- Aha, pamiętaj że jeśli mnie zdradzisz to ty i twoi towarzysze umrą. Nie będziesz pierwszym magiem którego zgładziłem. – Powiedział stanowczo i groźnie Szpon .
Słonice powoli zachodziło, Selina i Romuald zacieli rozglądać się po obozie. Złodziejka czuła się trochę nie swojo, i nic dziwnego była jedyną białogłową w całym lesie i przyciągała swoją uwagę wielu mężczyzn. Przez co jeden z nich który właśnie ćwiczył strzelanie z łuku, a to akurat potrafił – ponieważ strzelał trzema strzałami jednocześnie z całkiem zwykłego łuku, podszedł do dziewczyny
- Hej maleńka, wołają to na mnie Kojot. Widzę że jesteś tu nowa chętnie pokaże ci to i gdzie tu się robi.
- Widzisz ten namiot ? – wścibski typ wskazał na namiot położony trochę dalej od innych w gąszczu, przed samym wejściem były wbite dwie średnie pochodnie.
- To jedno z najciekawszych miejsc w obozie. Chodź pokaże ci dlaczego. – dokąńczył.
- Spadaj gnojku, śmierdzi od ciebie jakbyś sapał z wężami błotnymi – odepchnął go dziewczyna.
- Lubię takie ostre ja ty. Wiem że tego chcesz, wiec nie baw się ze mną ! – złapał dziewczynę agresywnie za ramie.
- Ej ty masz jakiś problem – podbiegł do niego Romuald.
- Spadaj śmieciu, to nie twoja sprawa. – bandyta puścił Seline i stanął na baczność przed jasnowłosym wojownikiem, chociaż sam był dużo niszy i szczuplejszy.
- Co ty facet robisz? Rzucasz się z motyką na słonice ? – uśmiechnął się pewnie Romuald.
- Ta... Zaraz zobaczysz. Buhaj ! – krzyknął łucznik i wtedy spod ogniska wstał naprawdę dobrze zbudowany mężczyzna o czarnym kolorze skóry i długim wąsie. Miał ubrane na sobie tylko ciemne spodnie i buty, dlatego toteż było widać jego umięśnione ręce i potężną klatkę piersiową. Podszedł pod nich wolnym krokiem.
- Co jest Kojot jakiś problem ?
- Taa... ci nowi myślą że mogą wszystko w tym obozie, mógłbyś mu to łagodnie wytłumaczyć. Nie ! Pomiń słowo „ łagodnie” – zaczął się mądrzyć chudzielec.
- Oo... a wiec jednak schowasz się za plecami kolegi, dobra jest jeszcze ktoś komu coś nie pasuje – oburzył się Romuald. I wtedy Kojot zmienił się z Buhajem miejscem i to on teraz „chuchał” na głowę rycerzowi.
- Chyba naprawdę ktoś ci pokazać co u nas robi się z nowymi – prychnął Buhaj.
- Wiesz co kumplu podoba mi się zbroja tego gościa, jak mu już pokażesz to co masz do pokazania to byłbyś taki miły i ściąg ją z jego nieprzytomnego ciała. – uśmiechnął się szyderczo Kojot.
- Dobra cwaniaczku zrobimy mały zakładzik – jeśli wygra twój przerośnięty kolega to Romuald da ci to żelastwo, ale jeśli tak się nie tanie to ty nauczysz mnie strzelać potrójna strzałą – wtrąciła się Selina łapiąc się kobieco za ramie Romualda.
- Yyy.. stoi, twój rycerzyk może się już z nią pożegnać. Będzie pasowała mi koło łóżka, chociaż może byś sporo warta, wiec może ją sprzedam, zastanowię się nad tym, a ty już możesz zacząć rozgrzewkę. Zaczniemy za dwie godziny. – obaj bandyci odeszli, a twarz Romualda spoglądał n Seline dość niepewnie
Półtorej godziny później arena była gotowa do wielkiego pojedynku. Nie było to nic wielkiego – 15m kwadratowych wolnego terenu, otoczonego paroma pochodniami, które teraz paliły się pełnym blaskiem ponieważ był już ciemny wieczór . Praktycznie wszyscy mieszkańcy obozu obtaczali go z każdej strony, nawet sam Szpon przyszedł obejrzeć pojedynek, tylko paru jego ludzi było na łowach wiec nie pojawili się wśród zgromadzonych. I oto nadszedł czas walki dwóch mężnych i zapalonych wojowników staje naprzeciw siebie w nie dalekiej odległości . Romuald uzbrojony jak zwykle w swój dwuręczny miecz Bersera , a Buhaj w potężny topu który posiadał ostrze z obu stron. Wokół wrzawa gwizdy i krzyki dopingujących łotrów. Walka się zaczęła. Buhaj ruszył pierwszy z wielkim krzykiem „wojennym” zaatakował chłopaka, jednak Romuald miał dość siły by zablokować ostrze toporu które leciało wprost na jego głowę. Szybko kontratakował z prawej strony w odsłonięty bok wyrostka, jednak ten szybko odskoczył na długość ostrza . Teraz zaatakowali jednocześnie ich ostrza spotkał się w powietrzu wydalając parę iskier. Pojedynek trwał a rywale wymieniali miedzy sobą ciosy, reszta bandytów dopingowali swojego bo nikt nie wytrzymał tak długo z Buhajem oko w oko na jednym ringu. Znajdowali się także zwolennicy Romualda, któży widzieli w nim bardzo dobrego wojownika, Szpon i Vatras milczeli i czekali na finał tej trwającej dość długo walki. Romuald Parował jego ciosy i zaraz po tym kontratakował gdy nagle zauważył iż jego przeciwnik bierze naprawdę potężny zamach. Nie zastanawiając się szybko odskoczył. W tym właśnie momencie lecący ostrze toporu z góry wbiło się ponad połowę w ziemie. Wykorzystując chwilową bezsilność przeciwnika pięściom w której trzymał aktualnie miecz, przesz co spotęgowało to jego siłę zadał cios w twarz. Buhaj padł pół metra dalej na ziemie. Romuald nie był paladynem wiec nie obowiązywał go kodeks.
Dlatego to też kopnął parę razy Buhaja po brzuchu, po czym przystawił mu ostrze swojego miecza do gardła. Walka się skończyła Romuald zwyciężył, nikt nie mógł tego zaprzeczyć, reszta bandy zamilkła z wrażenia, po czym jeden z nich zaczął bić brawo a reszta z nim. Kilkadziesiąt minut później była uczta z okazji ostatniej wygranej wszyscy dobrze się bawili, nawet Buhaj nie czuł nienawiści do Romualda, pili nawet z jednego kielich, tylko biedny Kojot nie był z swoimi towarzyszami. Obrażony poszedł do swego namiotu spędzić noc samotnie.
Następnego dnia kiedy słonice było już dość wysoko Romuald wyszedł niewyspany z swego namiotu, trzymając się co chwile za głowę. Ostatnia noc dał się we znaki młodemu wojownikowi. Większość jego nowych towarzyszy już nie spała, oddawali się swym codziennym zajęcia. Selina od samego Ranka ćwiczyła z niepocieszonym Kojotem strzelanie z łuku a Vatras gawędził, z bandytami. Pod młodzieńca podszedł rześki i ochoczy do współpracy Buhaj. Widocznie miał mocną głowę i był przyzwyczajony do takich imprez jaka odbyła się wczoraj.
- Witaj Romualdzie jak ci się spało? – zagadał olbrzym
- Nie narzekam, choć bywało wygodniej. – mówił to trzymając się jeszcze za głowę i rozczochrując swe blond włosy.
- Zabalowałeś wczoraj co? Masz . To doskonały sposób na kaca. – wtedy wyciągnął za pasa pewno ziele i przekazał czempionowi, ten wzruszył ramionami i je spożył
- Od razu nie podziała ale mogę cię zapewnić że za kwadrans zapomnisz o bólu głowy.
- Z kąt to masz ?
- A wiesz... Kilka kilometrów stąd jest taka mała wieś, wychowywałem się tam. Mieszka tam pewna zielarka – moja ciocia i to właśnie od niej je dostałem.
- Aha
- Dobra choć coś zjeść, później poćwiczymy walkę.
- Czemu by nie... – i oboje odeszli w stronę pobliskiego ogniska.
Dzień był dość pogodny, tylko lekki wiatr wiał z morza. Było już południe gdy Vatras zwołał swoich kompanów przygody. Celem było poinformowanie ich o odbiorcy rudy.
- Że kto ?
- Nekromanta ! Tak twierdzi Szpon.
- A co to za jeden ? – spytała Selina
- Nekromanci to kłapań, a raczej magowie Beliara, nigdy żadnego nie spotkałem bo bodajże zostali wycięci przez paladynów długo przed moimi narodzinami – stwierdził nowicjusz.
- A po co mu ta ruda ?
- Jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
- Eee tam... na pewno sobie z nim poradzimy – stwierdziła pewna siebie dziewczyna.
- Ty lepiej się nie wtrącaj, widzisz ile mamy przez ciebie ostatnio kłopotów. Przerwał Vatras
- Tak ? Przecież dzięki mnie jesteśmy tu popularni – odpowiedziała z pychom kasztanowo włosa.
- Dobra, nie chce tego słuchać idę to chłopaków wy możecie się pozarzynać... – wtrącił się Romuald i odszedł.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz ? – spytał poważnie dziewczyna.
- To nie chodzi o ciebie. Po prostu nie ufam kobietom.
- Tak ? A dlaczego ?
- To nie twoja sprawa. To była jedna z przyczyn wstąpienia do klasztoru.
- Aha, rozumiem. Kobieta rzuciła cię dla innego i postanowiłeś nie zachodzić już w żaden związek. Przypieczętowaniem tego miało być przystąpienie w szeregi nowicjuszy. Mam racje co nie ?
- Jak już powiedziałem to nie twoja sprawa. Zresztą zajmij się sobą. Myśli że nie widziałem jak patrzysz się na Romualda. To nie jest zwykłe spojrzenie.
- I co zabronisz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie Selina.
- Nie. Nie obchodzi mnie to co robisz z moim kumplem, ale mi nie wchodź w drogę. – I właśnie w tym momencie podszedł do nich Mordrag powiedział do Vatrasa.
- Szef chce cię widzieć... Teraz.
- Dobrze, nie pozwolę mu na siebie czekać już idę. – po tych słowach Vatras ruszył w stronę wielkiej jaskini.
Szpon już na niego czekał; siedział wygodnie w swoim fotelu jakby przynajmniej był jego tronem przy nim na stole leżała posrebrzana szkatułka.
- Cieszę się że przybyłeś, ale dosyć uprzejmości przejedzmy do interesów. Spodobał mi się czyn twojego kolegi... jak on to się nazywa, a Romuald. Jestem pod wrażeniem, nikomu nie udało się nigdy pokonać Buhaja. Dlatego to też mam dla was zadanie, a mianowicie dostarczycie wóz z rudom do tego nekromanty.
- Dobrze. A czy mógłbym wiedzieć po co mu ona ?
- A kogo to obchodzi, ważne że sowicie płaci.
- Nigdy się nie zastanawiałeś nad tym ? – uniósł się lekko Vatras.
- Hej uważaj do kogo mówisz – zdenerwował się dowódca.
- Yyy... przepraszam, mój błąd. Widocznie wychowanie w klasztorze dało się we znaki. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam taką nadzieje. Mniejsza z tym, weź to – z tymi słowami Szpon wyjął ze szkatułki pierścień z wygrawerowaną czaszką.
- Co to ?
- Pokażesz to jego sługom, on sam się po to nie pofatyguje, i dasz wóz, wtedy dostaniesz zapłata. Dzisiejsza dostawa będzie warta jakieś 50000 sztuk monet. Wiec radzę ci przynieś tą kwotę.
- Gdzie znaj de jego siedzibę.
- To kilkadziesiąt mil stąd. Na cmentarzysku orków.
- Cmentarzysko orków ?
- Nie dosłownie... Leży tam więcej ludzi niż tych poczwar. Nazywane jest tak raczej z powodu wielkiej bitwy która rozegrała się wieki temu, miedzy orkami a ludźmi. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy bardzo wielu ludzi, znaczy się tatuś Rohbara I stracili.
- Rozumiem i on tam mieszka ?
- Też mu się dziwie, w nocy jest tam strasznie; moi ludzie którzy to dostarczali twierdzili że widzieli żywe trupy, ale to może zguba tego że tyle piją . Aha weźcie ze sobą Buhaja on wie gdzie to jest i nie będziecie mu raczej sprawiać kłopotów, widziałem jak się zżyli z twoim chłopce.
- No właśnie tego się boje – powiedział pod nosem Vatras i odszedł.
Za czasów panowania króla Rohbara II jeszcze przed najazdem orków, stworzeniem magicznej bariery i podzieleniem się magów na krąg ognia i wody, Myrthana była kontynentem zamieszkanym prze spokojnych ludzi, modrych magów i
POSZUKIWACZY PRZYGÓD. Podróży zaczyna się na kontynencie, w mieście portowym Strahnbrad.
Rozdział I – Złodziejska noc
Dzień jest wyjątkowo piękny, niebo niemal bezchmurne, słychać w tle mewy które niedawno przybył z swej dalekiej podróży na kontynent zapach morskiej bryzy rozchodzi się po całej dzielnicy portowej, obywatele niemal zapominają o najazdach bezlitosnych bandytów na karawany rudy dostarczonej z drogom morską z Khorinis. Do portowej tawerny o nazwie „Duch hazardu”; to z powodu iż znudzona ludność Sthnbradu przesiaduje tam cały swój wolny czas przegrywając coraz to większe sumy, wchodzi szczupła postać z kapturem na głowie, długim łukiem na ramieniu i szpadą za pasem. Podchodzi cicho do kłócących się mężczyzn.
- To nie był uczciwy zakład ! – oburza się jeden.
- Nie możesz się pogodzić z przegraną, co ? – podśpiewuje się drugi.
- Nie dam ci tych 100 monet. To było nieuczciwe, mam przeczucie że oszukiwałeś !
- Czy mi się wydaje czy chcesz to przedyskutować z tamtym gościem ? – mówiąc to wskazał na dobrze zbudowanego gościa który był tu w roli bramkarza.
- Dobrze już dobrze niech ci będzie. – mówiąc to zaczął szukać zakłopotanie swojej sakiewki.
- Co? Ale gdzie... Ktoś mi zwinął moje pieniądze
- Nie wymigasz się tak łatwo, dajesz pieniądze ale bo dojdzie tu do rękoczynów !!! Zaraz, zaraz a gdzie jest moja sakiewka. ??? Cholera kieszonkowiec !!! –
Oboje zacieli rozglądać się po kantynie widząc już tylko potencjalnych hazardzistów, a zakapturzonej postaci już nie byłą, zaczęła się awantura, a potem walka w której uczestniczyli wszyscy zgromadzeni...
Sprawca całego zajścia odchodząc od tawerny pozostawiając w tawernie zamieszanie. Zadowolony z siebie podrzuca beztrosko nowo nabyty mieszek i odsłania kaptur. Na jego twarz pada popołudniowy promyk słonic odkrywając złodzieja. Była to niebiesko oka dziewczyna o kasztanowych włosach i niezłej figurze. Przechodząc koło bramy zaważyła nowoprzybyłych – był to nowicjusz Innosa i towarzyszący mu dobrze zbudowany młodzieniec w niespotykanej zbroi. Mieszkańcy pewnie by się nie dziwili gdyby tylko jakiś mag zaglądał ostatnio do Strahnbradu. Jednak dziewczyna nie była tym zaintrygowana i po chwili poszła dalej .Po wejściu do jednego z hoteli zatrzymał ją właściciel
- Dobrze że cię widzę, Selina. Wiesz że jeśli do jutra nie zapłacisz mi za pokuj będę musiał cię eksmitować
- Dobrze, dobrze. Który raz to słyszę ?
- Tym razem nie żartuję, wiesz jakie są czasy, a w dodatku ci badyci.
- Mówiłam ci że się powtarzasz, wszyscy wiedzom że masz do mnie słabość.
- Nie przeginaj !
- Przepraszam cię, masz to powinno na razie wystarczyć – mówiąc to wyciąga za płaszcza zdobytą sakiewkę i rzuca gospodarzowi na ladę, po czym udaje się do swego pokoju.
Przegryza coś szybko i otwiera skrzynie stojącą w rogu pomieszczenia, wyciąga z niej list i jeszcze raz dokładnie czyta:
Plotki głoszą iż jesteś dobra w swoim fachu.
Mam wiec dla ciebie zadanie specjale
zapewnię wiesz iż burmistrz Claws dostał
w prezencie o samego króla Rohbara II
zestaw pięciu zabytkowych kielichów.
Zależy mi żebyś dostarczyła je najpóźniej
pojutrze. Oczywiście zostaniesz
wynagrodzona w stosunku do rangi zadania.
Ostrzegam te kielichy mają poderzną wartość tylko
wtedy gdy są razem. Nazwano je Krwawymi Kielichami.
Pewnie i tak Claws sprzeda je na jakiejś aukcji.
Mam nadzieje że po zapoznaniu się z tymi informacjami
zniszczysz je... Życzę powodzenia
Zax
Dziewczyna dobrze zwiedzała iż czeka ją nocna robota, wic po odłożeniu papieru z powrotem do skrzyni, położyła się w łóżku po czym zasnęła. Gdy przebudziła się było coś koło północy. Ubrała się należycie i uzbroiła na wypadek wpadki. Na końcu założyła brązowy kaptur kasztanowe włosy. Wiedziała iż wyjście głównymi drzwiami na pole jest głupim pomysłem, ponieważ strażnicy miejscy pilnują by nikt nie szwendał się bez celu po ulicach Strahnbradu. Wiec bez zastanowienia otworzyła okno i wyskoczyła na dach, z którego przeskoczyła na pobliski dom i na następny... Miała już cały plan kradzieży. Gdy dotarł koło ratusza którego pilnie strzegła straż, wyciągnęła łuk i strzeliła w wiszącą reklamę stojącego dalej sklepu z futrami, ta przewracając zrobiła dość durzy hałas jak na zamgloną cichą noc. Strażnicy złapali przynętę i pobiegli zobaczyć co się stało. Selina lekko i ostrożnie otworzyła okno i już była w środku. W pokoju nie paliła się już żadna pochodnia tylko było słychać chrapanie Clawsa który odpoczywał wraz z małżonką po długim dniu liczenie pieniędzy.
Skradając się Selina przeszukiwała wszystkie pomieszczenia bogato urządzonego ratusz w poszukiwaniu kielichów, w gabinecie znalazła świeżo napisany list:
Nie obchodzą mnie twoje wymówki
Gonzalo, przecież strażnicy miejscy
tacy jak ty mają dostęp do ładunków
rudy z Khorinis, nawet nie zdziwiłbym się
gdyby twoi koledzy nie podbierali sobie troszkę towaru.
Czy ja dużo żądam, tylko marne 2% ładunku które mi dostarczysz.
zapewnię wiesz iż ja i twój kapitan
jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i jeśli mnie zawiedziesz to
możesz pożegnać się z swą pracą, i mogę cię zapewnić, że
nowej w tym mieście nie znajdziesz nie znajdziesz.
Claws
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i schowała list za pas
- W końcu mam asa na tego zgreda - pomyślała
Wróciła do swego pierwotnego zadania. Po wejściu do salonu na lekko zdobionej półce dostrzegła upragnione kielichy. Po kolej wkładała ostrożnie, a zarazem cicho do mocnego worka. Nadeszła pora by się ulotnić aż tu nagle z sypialni usłyszała gwałtowny szelest schował się w cieniu, od razu przed pojawieniem dość przytytej postaci – wyglądało na to że małżonka postanowiła się napić wody. Selina siedziała cicho w swym ukryciu aż du nagle w worku coś się obsunęło i kielich uderzył o drugi wywołując lekki dźwięk, nagle oczy żony burmistrza widziały już przestępcę.
- ZŁODZIEJ !!! RATUNKU !!! STRAŻ !!! – po tym krzyku do pomieszczenia wpadło
trzech strażników z mieczami gotowymi do walki. Selina nie miała szans wiec rzuciła broń i pozwoliła się schwytać przedstawicielom prawa.
Nazajutrz ulicami Strahnbradu przechodził się nowicjusz Innosa i towarzyszący mu
młodzieniec.
- Romualdzie przecież ci mówiłem że nie znajdziemy tu nic poza niegrzecznymi ludami którzy nie chcą by im pomóc – rzek nowicjusz
- Ciekawe kto komu nie ufa Vatrasie, zresztą jeśli chcemy zarobić na rozwikłaniu tej zagadki z brakiem dostaw do Nordmaru to masz lepsze miejsce do rozpoczęcia poszukiwań niż Strahnbrad. No chyba nie Khorinis ?
Gawędząc tak sobie, młodzi ludzie przechodzili koło koszar gdy tu nagle Romuald dostrzegł zakutą w dyby, piękną kasztanowo-włosom dziewczynę. Zaintrygowany tym podszedł do pilnującego ją strażnika
- Przepraszam co ta dziewczyna zrobiła.
- Dopuściła się kradzieży na mieniu burmistrza, przez co na jego prośbę została ukarana dybami. Nasz wielmożny burmistrz nie może sobie pozwolić by to się pozwoliło wiec pokusił się by została jednocześnie ośmieszona na ławach całego miasta.
- Co mógłbym zrobić by został wypuszczona
- Kaucja wynosi 500 monet.
- Uspokój się Romualdzie, szkoda pieniędzy na tą złodziejkę. – wtrącił się Vareas
- Przecież przybyliśmy tutaj by pomagać.
- Znam cię od małego i wiem że ty jej pomagasz za jej buzie, nie jest pierwszą.
- Może i prawda, ale i tak jej pomogę. – po tych słowach wojownik przekazał należną
kwotę strażnikowi, ten zaś uwolnił dziewczynę, po czym poszedł do koszar po jej ekwipunek.
- Dziwne że w tym mieście ktoś pomógł drugiemu nie zadając nic w zamian, ale wy nie jesteście z sąd? – odparła dziewczyna
- Nie spoufalaj się, to że ci pomogliśmy jeszcze niczego nie dowodzi – rzek nowicjusz
- Jestem Selina. Dziękuję bardzo, będę waszą dłużniczką
- Nie ma za co. Ja jestem Romuald, mój przyjaciel to Vatras.
- Dziwne myślałam że nowicjusze Innosa nie mogą opuszczać klasztoru.
- Vartras został z niego wygnany, bo stawał na krawędzi dwóch stron Innosa i Beliara .
- Dosyć!!! Wystarczy!!! – rzekł z oburzeniem Vatras.
- Wybacz przyjacielu rozgadałem się. – przeprosił z małym uśmieszkiem Romuald
- Znamy się chyba od zawsze, pochodzimy z Nordmaru i teraz razem nowych poszukujemy przygód, a właśnie nie wiesz coś o ginących kardanach z rudom, bo niestety ludzie tutaj nie są zbytnio rozmowni.
- Jakoś się temu nie dziwie, nikt tu nikomu zasadzie nie ufa, każdy dba o swoje. Co do karawan, to zostają zagrabiane przez bandytów, sądzę nawet że mają oni gdzieś swój obóz.
- Wygoda na to że musimy wyruszyć z nową dostawą do Nordmaru, najprawdopodobniej na szlaku dowiemy się po tym barbarzyńcą ruda – rzekł niedoszły mag.
- Kto jest odpowiedzialny za wysłanie rudy do Nordmaru.
- Burmistrz Claws - dopowiedziała Selina z lekkim skrzywieniem.
Udali się wiec tam. Ratusz był jedno piętrowym budynkiem zbudowany z marmuru i przyozdobiony różnymi ozdobami.
- Co??? Uciekłaś??? Jak to możliwe??? I masz czelność się tu pokazywać – straż !!! – oburzył się burmistrz.
- Uspokój się bo ci ciśnienie podskoczy. Zapłacono za nie kaucje, nie możesz mi nic zrobić – stwierdziła szyderczo Selina
- A to twoi nowi kumple cie uwolnili, nie chce mieć z wami nic wspólnego, wynoście się!!!
- Wybacz nam iż cię nachodzimy, ale tutaj z ważną sprawą. – wtrącił się Vatras.
- Przybyliśmy zapobiec dalszym napadom na karawany raz na zawsze, czy mógłbyś nas przydzielić do ochrony jednej z najbliższych dostaw?
- Co??? Macie mnie za głupca ? Myślicie że oddam wam tak dobrowolnie cały towar rudy, w jakim wy świecie żyjecie ? – roześmiał się Claws
- Może zblednie ci mina jak spojrzysz na ten papier – po tych słowach Selina wyciągnęła zza pasa skradziony dzień wcześniej dowód kradzieży rudy obarczający burmistrza.
- Chyba nie chcesz by ten papierek obejrzeli sobie obywatele tego miasta. Twoje poparcie szybko by znikło.
- Yyy. No nie za bardzo. Dobra wygrałaś, dam wam eskortować następną dostawę. Następny wóz z rudom rusz jutro rano o 7.00. Zapłacisz mi za to znajdę na ciebie sposób Selino.
Następna część dnia upłynęła spokojnie, każdy oddawał się rozrywką, Strahnbradu. Wieczorem w tawernie Selina stanowczo zaczeła rozmawiać z Romualdem i z Vatrasem.
- Mam do was dwóch proźbe
- O co chodzi? – zdziwił się Romuald
- Jutro rano ruszam z wami wyruszam z wami. Nic mnie w tym mieście nie trzyma, Claws nie zostawi mnie w spokoju dokupi nie zobaczy mnie za kratkami lub na szubienicy.
- Wykluczone. Wiem że masz ochotę położyć na rude swoje złodziejskie ręce. – oburzył się nowicjusz.
- Vatrasie, spokojnie, już zapomniałeś kto pomógł nam przekonać burmistrza. Po za tym myślę że ona już nikogo nie okradnie, dostał przecież nauczkę. – wtrącił się wojownik
- Dobra, jak chcesz, ale ty za nią odpowiadasz, bo ja jej nie ufam. A teraz idź już spać jutro czeka nas ciężki dzień.
Rozdział II – Obóz bandytów
Był piękny dzień niebo niemal bez chmurne, w lesie można było usłyszeć wesoły ćwiek ptaków, niemal wspaniała pogoda na jesienne spacery. Koło lasu była wyłożona kamieniem, droga specjalnie przygotowana na ciężki transport. Dziś właśnie przejeżdżała tędy karawana z nową dostawą do Nordmaru, grupa która nadzorowała przewóz była wyjątkowo niewielka, bo cztero osobowa; woźnica Wilhem, nowicjusz Vatras:; którzy powoźli, oraz idących za powozem rozmawiających ze sobą kobietę i wojownika.
- Romualdzie nigdy, od kiedy ci poznałam zaintrygowała mnie twoja niezwykła zbroja, nigdy takie nie widziałam. Jak ją zdobyłeś ?
- Hm, w sumie zaczęło się od tego iż mój ojciec była archeologiem. Zwiedził wiele wysp, w tym nawet te których jeszcze nie ma na mapach. Na jednej z nich w jakiejś świątyni , nieznanego mi bóstwa znalazł tą zbroje. Ukrył to przed swoimi kolegami z wyprawy, wiedział dobrze iż ta zgraja odkurzy ją i powieś na jakimś durnym manekinie w muzeum na jakimś zadupiu. Przywiózł zdobycz do domu, jednak ów zbroja była nie do użytku z powodu długiego leżenia w tych ruinach. Mój rodziciel nie mógł z tym nic zrobić wiec leżała u nas dość długi czas, dopóki ja nie dorosłem. Mówiłem ci że z Vatrasem znamy się już od dziecka, i kiedy jeszcze on był jeszcze pełnoprawnym członkiem zakonu, udało mi się przekonać magów do eksperymentów na tej zbroi, i oni byli zaintrygowani i po wielu nie udanych próbach w końcu Arcymistrzowi udało się dokonać tego co próbował dokonać cały zakon przez wiele miesięcy – zbroi była jak nowa, a klasztor był w Nardmarze wiec pokryli ją dodatkowo magiczną rudom. Nie mogli jej zatrzymać ponieważ była moja. Nie mogli załamać ognia i mi ją odebrać. To był piękny dzień, szkoda że mój ojczym tego nie dożył, okręt na którym pływali archeolodzy rozbił się na skałach...
- Przykro mi nie wiedziałam – spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami, przez chwile wydawało się że są niemal niewinne.
- Szkoda mi o tym wspominać, ale to teraz nieistotne, mamy teraz misje.
Przez następne dwie godziny drogi było spokojnie, niemal aż nudno, aż w końcu w środku lasu, woźnica przekazał Vatrasowi bat, a sam wyciągnął piwo z pod drewnianego siedzenia, by się chwile odprężyć. Jego spokój nie trwał długo gdy tu już pawie wypił polowe wyskoczyli z lasu sześcioosobowa bada oprychów uzbrojonych w przeróżną broń dystansową i białą.
- Ho, ho, co my tu mamy, transport z Khornis, w końcu!!! Już zbyt długo czekałem na ten transport. Nareszcie będę mógł wkroczyć do obozu. – uśmiech się szyderczo przywódca grupy, trzymający w ręku żelazną maczugę jednoręczną.
- Ale co to może was biedaków obchodzić. Chłopaki zajmijcie się nimi!!! - po tych słowach trzech bandziorów ruszyło z swymi toporami na wóz z rudom, a dwuch pozostałych wyciągnęło kusze i zaczęło mierzyć w obrońców wozu
Wilham nie chciał pozwolić by kolejny transport nie dotarł do celu, wyciągnął swą lagie i rzucił się na pierwszego przeciwnika – widocznie piwko dało mu odwagi, o dziwo oszołomił bandytę mocnym ciosem w nie umyty łeb, jednak był to jego ostatni cios gdyż chłopaki z kuszami podziurawili go na wylot. Romuald szybko złapał swój dwuręczny miecz Bersera, i już walczył z dwoma pozostałymi zbójcami. Tymczasem Vatras użył bryły lodowej i zamroził najeźdźców z kuszami, a Selina swym łukiem szybko pożegnała ich z tym światem. Wojownik załatwił już jednego pokazując jego organy na światło słoneczne, drugi zdezorientowany tą sytuacją dostał nastypnym ciosem Bersera w łeb. Gdy właśnie Vatras dobijał swoim kijem nowicjusza położonego przed chwilą przez Ś.P. woźnice, gdy szef całej bady przerażony obrotem spraw szybko zaczął uciekać w las, jednak strzała Seliny ugodziła go prosto w głowę. Jego martwe ciało bezwładnie upadło na liście.
- Nieźle, jesteśmy zgraną paczką co nie Vatras ??? – odezwał się pierwszy chowając miecz Romuald
- Choć raz zamilcz, ta dziewka macha tak tym łukiem że sam bałem się o swe życie. Po za tym nie zauważyłeś że to jakieś płotki, a ona zabiła ostatnią osobę która mogła by nam wskazać ich obóz.
Tymczasem Selina zaczęła zbierać łupy z zabitych wcześniej napastników. U szefa bandy spodziewała się przeróżnej biżuterii i wielki mieszek złota jednak znalazła tylko pieczęć i list, oddała to wojownikowi.
Słyszałem że ty i twoja banda to niezłe urwisy
Ponad to chodzą słuchy że chcesz do nas dołączyć
Rozsądna decyzja. Jeśli się postaracie
chętnie mój szef was pozna. Po jutrze jest
transport rudy z Stahnbradu wprost do Nardmaru,
jeśli chcecie zachcecie zobaczyć się w naszych szeregach
przyprowadzicie wóz rudy na skarpę nad wielką
przepaścią. Pamiętaj to jedyny bilet do nas.
Z tym listem dostajecie pieczęć kuriera, ponieważ
Nie wiem jak wyglądacie, wiec nie dajcie
jej sobie ukraść.
............
Ps. Daj temu chłopakowi który dał ci tą wiadomość
5 monet które mu obiecałem. Chyba że cię nie stać...
- Cha !!! Widzisz to nasza szansa. Będziemy udawać kurierów i dostaniemy się do obozu z tym wozem, a potem zniszczymy go od środka – uśmiechnął się Romuald.
- Plan nie jest głupi, ale jak chcecie pokonać cały obóz – wtrąciła się dziewczyna.
- Później pomyślimy od kiedy jestem z tym chłopakiem bez przerwy musze improwizować – uśmiechnął się na chwile Vatras.
Woźnica nie żył wiec nikt nie mógł zgłosić, kto ukradł cały wóz rudy, i dlatego cała trójka po pochowaniu Wihema ruszyła beztrosko z całym zapasem w stronę wspomnianej wyżej skarpy. Było nie daleko wiec dotarli w ciągu niecałej godziny. Na skarpie stał namiot przy którym było zagaszone ognisko. Widok z tego kawałka ziemi był zabójczy widać było cały las i pomniejsze jeziora w nich. A daleko na horyzoncie rozciągało się morze przy którym Stahnbrat był tylko maleńką kropeczką. Gospodarz ów namiotu usłyszał chyba nadjeżdżający wóz i prychanie zaprzęgniętych koń wybieg z namiotu z gotowym do użycia łukiem.
- Stój!!! Kto.... A to wy myślałem że nawialiście z rudom. – powiedział mężczyzna.
- Dobra będziemy gadać jak pokażecie mi pieczęć, chyba że ją zgubiliście ?
- Oto ona. Co z naszą umową ? – rzucił nieznajomemu ów przedmiot i zszedł z wozu mówiąc to Vatras.
- Hej nowicjusz ? Ale jak ? Coś kręcicie.- zaniepokoił się bandyta.
- Yyy... zdradziłem zakon. Nudziło mi się mamrotanie emerytów. Zapragnołem wolności, a szata mi się podoba wiec sobie zatrzymałem – odpowidział z gwarom wieśniacką Vatras, pozostała dwójka zrobiła oczy jak usłyszało co ich przyjaciel mówi.
- Yyy.. Tylko szalony mag może tak powiedzieć, wytłumaczyło by to wasze ostatnie sukcesy, a może po prostu zakosiłeś tą ciuszki jednemu z tych klasztornych frajerów ? Nie ważne zapraszam was do obozu, Szpon chętnie waz pozna. Na mnie wołają Mordrag.
- Ja...
- Nie interesuje mnie jak się nazywacie, jeśli szpon was przyjmie to dostaniecie nowe ksywki.
Wsiedli oboje na wóz i cała karawan ruszyli w stronę obozu. Droga wydawała się coraz dłuższa i coraz mniej dostępna. Konie musiały często odpoczywać i nawet pasażerowie musieli cos przegryźć. Było już długo popołudniu gdy wóz przejeżdżał ciemny las, oddalony sporo od okolicznych farm. Mordrag skierował w konie w krzaki i ku zdziwieniu pozostałych, za nimi ukazała się średnia jaskinia, wokół której było rozbite sporo namiotów. Był to cel podróży. Było tam koło trzydziestu mężczyzn. Romuald wiedział iż sami nie maja z nimi szans, jednak nikt nie był wobec nich agresywny, przeciwnie; ich obóz przypominał małą społeczność. Ćwiczyli tam walkę, rozmawiali i oddawali się przeróżnym rozrywką. W powietrzu było czuć niedawno usmażonego ścierwojada i zapach rozlewającego się piwa.
- No i jesteśmy – powiedział z uśmiechem Mordrag.
- Chłopaki zabezpieczcie ten wóz ja musze przedstawić nowym szefa. Pier !!! Odłóż mi trochę tego smażonego mięsa ! – dodał.
- Co zamierzacie zrobić z tą rudą ? – zapytał ciekawy Vatras
- Jeśli spodobacie się szefowi to sam wam to powie, na razie chodzicie za mną !
Bandyta ruszył w stronę jaskini w której było widać lekko światło, wyglądało na to że to jaskinia ich przywódcy. Krótki tunel którym szli był podzielony i w połowie zabity solidnie deskami w których znajdowały się drzwi. Strażnicy którzy mieli ich pilnować teraz obok na pniaczku gawędzili i popijali wino. Mordrag był bandytą wiec nawet nie zwrócili uwagi jak wprowadzał obcych do środka. Centrum jaskini było dobrze oświetlone. Po prawej stronie był wielki stół – z pewnością przeznaczony do uczt. Z sufitu zwisały łanicuchy służące zapewnię do zakuwania zdrajców i tym podobne. Było także tam miejsce na miecze. Na końcu sali po prawej stronie w rogu, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do osobistej komnaty dowódcy. On sam siedział na fotelu przy mniejszym stole i rozmawiał z innym bandytą. Nowoprzybyli czuli się trochę jak w pułapce na myszy do której się sami pakują. Nagle główno, dowodzący zwrócił się z pogardom do „przewodnika wycieczki”:
- Co to Mordragu ? Po co mi przyprowadzasz ty więźniów ? Wiesz co z takimi
robimy ?
- Ale szefie. Może nie wyglądają, ale to ta bada która chciała się do nas przyłączyć.
- Co ? Co to za kit mi tu wciskasz ? Wśród nich jest nowicjusz.
- Tak... zauważyłem. Spokojnie sprawdziłem ich. Są po naszej stronie. Dostarczyli nam wóz pełny tej magicznej rudy.
- O. Czyżby jednak ? Hmm. Wybaczcie moje zachowanie, ale staram się uniknąć przypadkowej zagłady. Che, che, chyba się rozumiemy prawda ?
- Jasne nie ma sprawy, żaden problem – odpowiedział Romuald.
- I co udało nam się cię przekonać że znamy się na swojej robocie. – wtrąciła się Selina
- No nie źle, ale to że dostarczyliście mi rude nie czyni was tu bohaterami. Na razie pozostaniecie w obozie i postaracie się nie sprawiać moim chłopakom kłopotów, a potem... potem zobaczymy. – uśmiechnął się szyderczo Szpon.
- Możecie odejść. – dokończył.
Wszyscy wyszli w jaskini pozostał tylko szef bandy i nowicjusz Innosa
- Naprawdę jesteś sługą Innosa? – zaczął Szpon
- Ostatni to raczej nie bardzo wole życie buntownika, a o co chodzi?
- Wiesz że nie widzi się na co dzień wysłannika magów.
- Już nim nie jestem
- Tak, tak. Zaznasz się na magii ? – mówił dalej Szpon popijając wino z srebrnego kielicha
- Bynajmniej, chętnie zaoferuje ci me usługi.
- Hmm... to mi się podoba, ty zresztą też, możesz mi się naprawdę przydać. Bo ci twoi towarzysze to nie całkiem przypadli mi do gustu, zwykła hołota, co nie? Chociaż twój przyjaciel ma interesującą zbroje.
- Yyy... nie marnowałbym na to czasu to tylko ozdobny szajs. – improwizował Vatras.
- A, no chyba że tak. Teraz i ty możesz odejść.
- Chwileczkę, skoro mamy razem pracować to chciałbym wiedzieć do czego wam ta ruda? Bo jakoś nie widzę u was żadnej kuźni.
- Hmm... pewnie i tak się domierz bo to tutaj nie jest żadną tajemnica. Odsprzedajemy ją pewnemu gościowi.
- Mianowicie komu ?
- He, he ... Ta się złożyło że także magowi, tylko innego wyznania. Mówimy na niego NEKROMANTA.
- Co niemożliwe. Nie ma już w Merthanie czarnych magów. Ostatni został zabity przez królewskich paladynów. – Vatras ostro się oburzył, jednocześnie poczuł lekki strach.
- He, he... widocznie sługusy króla nie wywiązały się z swej roboty, ale dosyć tych pogaduszek, odmaszeruj do obozu.
- Aha, pamiętaj że jeśli mnie zdradzisz to ty i twoi towarzysze umrą. Nie będziesz pierwszym magiem którego zgładziłem. – Powiedział stanowczo i groźnie Szpon .
Słonice powoli zachodziło, Selina i Romuald zacieli rozglądać się po obozie. Złodziejka czuła się trochę nie swojo, i nic dziwnego była jedyną białogłową w całym lesie i przyciągała swoją uwagę wielu mężczyzn. Przez co jeden z nich który właśnie ćwiczył strzelanie z łuku, a to akurat potrafił – ponieważ strzelał trzema strzałami jednocześnie z całkiem zwykłego łuku, podszedł do dziewczyny
- Hej maleńka, wołają to na mnie Kojot. Widzę że jesteś tu nowa chętnie pokaże ci to i gdzie tu się robi.
- Widzisz ten namiot ? – wścibski typ wskazał na namiot położony trochę dalej od innych w gąszczu, przed samym wejściem były wbite dwie średnie pochodnie.
- To jedno z najciekawszych miejsc w obozie. Chodź pokaże ci dlaczego. – dokąńczył.
- Spadaj gnojku, śmierdzi od ciebie jakbyś sapał z wężami błotnymi – odepchnął go dziewczyna.
- Lubię takie ostre ja ty. Wiem że tego chcesz, wiec nie baw się ze mną ! – złapał dziewczynę agresywnie za ramie.
- Ej ty masz jakiś problem – podbiegł do niego Romuald.
- Spadaj śmieciu, to nie twoja sprawa. – bandyta puścił Seline i stanął na baczność przed jasnowłosym wojownikiem, chociaż sam był dużo niszy i szczuplejszy.
- Co ty facet robisz? Rzucasz się z motyką na słonice ? – uśmiechnął się pewnie Romuald.
- Ta... Zaraz zobaczysz. Buhaj ! – krzyknął łucznik i wtedy spod ogniska wstał naprawdę dobrze zbudowany mężczyzna o czarnym kolorze skóry i długim wąsie. Miał ubrane na sobie tylko ciemne spodnie i buty, dlatego toteż było widać jego umięśnione ręce i potężną klatkę piersiową. Podszedł pod nich wolnym krokiem.
- Co jest Kojot jakiś problem ?
- Taa... ci nowi myślą że mogą wszystko w tym obozie, mógłbyś mu to łagodnie wytłumaczyć. Nie ! Pomiń słowo „ łagodnie” – zaczął się mądrzyć chudzielec.
- Oo... a wiec jednak schowasz się za plecami kolegi, dobra jest jeszcze ktoś komu coś nie pasuje – oburzył się Romuald. I wtedy Kojot zmienił się z Buhajem miejscem i to on teraz „chuchał” na głowę rycerzowi.
- Chyba naprawdę ktoś ci pokazać co u nas robi się z nowymi – prychnął Buhaj.
- Wiesz co kumplu podoba mi się zbroja tego gościa, jak mu już pokażesz to co masz do pokazania to byłbyś taki miły i ściąg ją z jego nieprzytomnego ciała. – uśmiechnął się szyderczo Kojot.
- Dobra cwaniaczku zrobimy mały zakładzik – jeśli wygra twój przerośnięty kolega to Romuald da ci to żelastwo, ale jeśli tak się nie tanie to ty nauczysz mnie strzelać potrójna strzałą – wtrąciła się Selina łapiąc się kobieco za ramie Romualda.
- Yyy.. stoi, twój rycerzyk może się już z nią pożegnać. Będzie pasowała mi koło łóżka, chociaż może byś sporo warta, wiec może ją sprzedam, zastanowię się nad tym, a ty już możesz zacząć rozgrzewkę. Zaczniemy za dwie godziny. – obaj bandyci odeszli, a twarz Romualda spoglądał n Seline dość niepewnie
Półtorej godziny później arena była gotowa do wielkiego pojedynku. Nie było to nic wielkiego – 15m kwadratowych wolnego terenu, otoczonego paroma pochodniami, które teraz paliły się pełnym blaskiem ponieważ był już ciemny wieczór . Praktycznie wszyscy mieszkańcy obozu obtaczali go z każdej strony, nawet sam Szpon przyszedł obejrzeć pojedynek, tylko paru jego ludzi było na łowach wiec nie pojawili się wśród zgromadzonych. I oto nadszedł czas walki dwóch mężnych i zapalonych wojowników staje naprzeciw siebie w nie dalekiej odległości . Romuald uzbrojony jak zwykle w swój dwuręczny miecz Bersera , a Buhaj w potężny topu który posiadał ostrze z obu stron. Wokół wrzawa gwizdy i krzyki dopingujących łotrów. Walka się zaczęła. Buhaj ruszył pierwszy z wielkim krzykiem „wojennym” zaatakował chłopaka, jednak Romuald miał dość siły by zablokować ostrze toporu które leciało wprost na jego głowę. Szybko kontratakował z prawej strony w odsłonięty bok wyrostka, jednak ten szybko odskoczył na długość ostrza . Teraz zaatakowali jednocześnie ich ostrza spotkał się w powietrzu wydalając parę iskier. Pojedynek trwał a rywale wymieniali miedzy sobą ciosy, reszta bandytów dopingowali swojego bo nikt nie wytrzymał tak długo z Buhajem oko w oko na jednym ringu. Znajdowali się także zwolennicy Romualda, któży widzieli w nim bardzo dobrego wojownika, Szpon i Vatras milczeli i czekali na finał tej trwającej dość długo walki. Romuald Parował jego ciosy i zaraz po tym kontratakował gdy nagle zauważył iż jego przeciwnik bierze naprawdę potężny zamach. Nie zastanawiając się szybko odskoczył. W tym właśnie momencie lecący ostrze toporu z góry wbiło się ponad połowę w ziemie. Wykorzystując chwilową bezsilność przeciwnika pięściom w której trzymał aktualnie miecz, przesz co spotęgowało to jego siłę zadał cios w twarz. Buhaj padł pół metra dalej na ziemie. Romuald nie był paladynem wiec nie obowiązywał go kodeks.
Dlatego to też kopnął parę razy Buhaja po brzuchu, po czym przystawił mu ostrze swojego miecza do gardła. Walka się skończyła Romuald zwyciężył, nikt nie mógł tego zaprzeczyć, reszta bandy zamilkła z wrażenia, po czym jeden z nich zaczął bić brawo a reszta z nim. Kilkadziesiąt minut później była uczta z okazji ostatniej wygranej wszyscy dobrze się bawili, nawet Buhaj nie czuł nienawiści do Romualda, pili nawet z jednego kielich, tylko biedny Kojot nie był z swoimi towarzyszami. Obrażony poszedł do swego namiotu spędzić noc samotnie.
Następnego dnia kiedy słonice było już dość wysoko Romuald wyszedł niewyspany z swego namiotu, trzymając się co chwile za głowę. Ostatnia noc dał się we znaki młodemu wojownikowi. Większość jego nowych towarzyszy już nie spała, oddawali się swym codziennym zajęcia. Selina od samego Ranka ćwiczyła z niepocieszonym Kojotem strzelanie z łuku a Vatras gawędził, z bandytami. Pod młodzieńca podszedł rześki i ochoczy do współpracy Buhaj. Widocznie miał mocną głowę i był przyzwyczajony do takich imprez jaka odbyła się wczoraj.
- Witaj Romualdzie jak ci się spało? – zagadał olbrzym
- Nie narzekam, choć bywało wygodniej. – mówił to trzymając się jeszcze za głowę i rozczochrując swe blond włosy.
- Zabalowałeś wczoraj co? Masz . To doskonały sposób na kaca. – wtedy wyciągnął za pasa pewno ziele i przekazał czempionowi, ten wzruszył ramionami i je spożył
- Od razu nie podziała ale mogę cię zapewnić że za kwadrans zapomnisz o bólu głowy.
- Z kąt to masz ?
- A wiesz... Kilka kilometrów stąd jest taka mała wieś, wychowywałem się tam. Mieszka tam pewna zielarka – moja ciocia i to właśnie od niej je dostałem.
- Aha
- Dobra choć coś zjeść, później poćwiczymy walkę.
- Czemu by nie... – i oboje odeszli w stronę pobliskiego ogniska.
Dzień był dość pogodny, tylko lekki wiatr wiał z morza. Było już południe gdy Vatras zwołał swoich kompanów przygody. Celem było poinformowanie ich o odbiorcy rudy.
- Że kto ?
- Nekromanta ! Tak twierdzi Szpon.
- A co to za jeden ? – spytała Selina
- Nekromanci to kłapań, a raczej magowie Beliara, nigdy żadnego nie spotkałem bo bodajże zostali wycięci przez paladynów długo przed moimi narodzinami – stwierdził nowicjusz.
- A po co mu ta ruda ?
- Jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
- Eee tam... na pewno sobie z nim poradzimy – stwierdziła pewna siebie dziewczyna.
- Ty lepiej się nie wtrącaj, widzisz ile mamy przez ciebie ostatnio kłopotów. Przerwał Vatras
- Tak ? Przecież dzięki mnie jesteśmy tu popularni – odpowiedziała z pychom kasztanowo włosa.
- Dobra, nie chce tego słuchać idę to chłopaków wy możecie się pozarzynać... – wtrącił się Romuald i odszedł.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz ? – spytał poważnie dziewczyna.
- To nie chodzi o ciebie. Po prostu nie ufam kobietom.
- Tak ? A dlaczego ?
- To nie twoja sprawa. To była jedna z przyczyn wstąpienia do klasztoru.
- Aha, rozumiem. Kobieta rzuciła cię dla innego i postanowiłeś nie zachodzić już w żaden związek. Przypieczętowaniem tego miało być przystąpienie w szeregi nowicjuszy. Mam racje co nie ?
- Jak już powiedziałem to nie twoja sprawa. Zresztą zajmij się sobą. Myśli że nie widziałem jak patrzysz się na Romualda. To nie jest zwykłe spojrzenie.
- I co zabronisz mi - uśmiechnęła się przyjaźnie Selina.
- Nie. Nie obchodzi mnie to co robisz z moim kumplem, ale mi nie wchodź w drogę. – I właśnie w tym momencie podszedł do nich Mordrag powiedział do Vatrasa.
- Szef chce cię widzieć... Teraz.
- Dobrze, nie pozwolę mu na siebie czekać już idę. – po tych słowach Vatras ruszył w stronę wielkiej jaskini.
Szpon już na niego czekał; siedział wygodnie w swoim fotelu jakby przynajmniej był jego tronem przy nim na stole leżała posrebrzana szkatułka.
- Cieszę się że przybyłeś, ale dosyć uprzejmości przejedzmy do interesów. Spodobał mi się czyn twojego kolegi... jak on to się nazywa, a Romuald. Jestem pod wrażeniem, nikomu nie udało się nigdy pokonać Buhaja. Dlatego to też mam dla was zadanie, a mianowicie dostarczycie wóz z rudom do tego nekromanty.
- Dobrze. A czy mógłbym wiedzieć po co mu ona ?
- A kogo to obchodzi, ważne że sowicie płaci.
- Nigdy się nie zastanawiałeś nad tym ? – uniósł się lekko Vatras.
- Hej uważaj do kogo mówisz – zdenerwował się dowódca.
- Yyy... przepraszam, mój błąd. Widocznie wychowanie w klasztorze dało się we znaki. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam taką nadzieje. Mniejsza z tym, weź to – z tymi słowami Szpon wyjął ze szkatułki pierścień z wygrawerowaną czaszką.
- Co to ?
- Pokażesz to jego sługom, on sam się po to nie pofatyguje, i dasz wóz, wtedy dostaniesz zapłata. Dzisiejsza dostawa będzie warta jakieś 50000 sztuk monet. Wiec radzę ci przynieś tą kwotę.
- Gdzie znaj de jego siedzibę.
- To kilkadziesiąt mil stąd. Na cmentarzysku orków.
- Cmentarzysko orków ?
- Nie dosłownie... Leży tam więcej ludzi niż tych poczwar. Nazywane jest tak raczej z powodu wielkiej bitwy która rozegrała się wieki temu, miedzy orkami a ludźmi. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy bardzo wielu ludzi, znaczy się tatuś Rohbara I stracili.
- Rozumiem i on tam mieszka ?
- Też mu się dziwie, w nocy jest tam strasznie; moi ludzie którzy to dostarczali twierdzili że widzieli żywe trupy, ale to może zguba tego że tyle piją . Aha weźcie ze sobą Buhaja on wie gdzie to jest i nie będziecie mu raczej sprawiać kłopotów, widziałem jak się zżyli z twoim chłopce.
- No właśnie tego się boje – powiedział pod nosem Vatras i odszedł.