I tak wiem, ze nikt nie czyta moich rzeczy, chyba głównie dlatego, że są niezrozumiałe, no ale ciul mnie to boli... ja tworze dla siebie... a publikuje, bo a nóż ktoś coś zroumie...
kolejna z cyklu lifestory
Miał nadzieję, że ściana przemówi lub stanie się coś równie niewiarygodnego. To było idiotyczne, ale ostatnio nic idiotycznego już mu nie przeszkadzało... Jednak ściana nie przemówiła...
„...układ pokarmowy składa się z... największe zapotrzebowanie jest na węglowodany... bądźcie cicho”
Słyszał tylko strzępki tego co mówiła nauczycielka. Bardzo upierdliwa zresztą. Zamknął oczy wyłożył się na ławce. Nudziło mu się, a kiedy zaczynał się czymś zajmować jego wzrok co chwilę padał tam gdzie nie powinno... Te oczy nie były jego...
Dzwonek. Wybawienie. Szuranie krzesłami, pospieszne pakowanie i wypad na korytarz. Nie czekał na nikogo, ani nikt na niego nie czekał. Nic nowego. Już się przyzwyczaił. Alien.
Mijał ludzi obojętnie, nikt go nie zaczepiał, nikogo on sam nie zaczepiał. Wszedł do zatłoczonej szatni. Potrącił kilka osób i dopchał się do krat. Odebrał kurtkę i wybył szybkim krokiem przed budynek. Rozejrzał się dookoła. Nikogo. Mógł pójść na autobus, ale tam byłoby wielu... znajomych. Nie miał nastroju do udawania, że żyje. Dziwak. Ruszył na piechotę. Do kościoła.
Nienawidził miasta. Brud, smród i patologia – trzy elementy do których przywyknąć nie mógł. Nie był to smród ani brud który mógłby zaakceptować. To był smród strachu, pożądania, a brud był brudem chorobliwym. Kompleksy, zboczenia, lęki... Patologia... tylko ona była taka jak zwykle.
“The bottom line is money, Nobody gives a fuck.
4000 hungry children leave us per hour from starvation ,”
I nie tylko. Głód to chyba najmniejszy problem w tym syfie. Nienawidził tego. Patologii. Sam był jej dziedzicem. Wiedział to. Gardził sobą.
Gdyby mógł, zacisnąłby oczy, zatkał palcami uszy i rzucił się na ziemię spędzając w tej pozie resztę życia. Się nie dało.
Widząc ludzi nie mógł powstrzymać się przed ich oceną nic o nich nie wiedząc. Czasem aż czuł od nich woń agresji, albo wręcz odwrotnie. Bał się. Przerażało go to, choć wiedział, że to bajka.
Kościół. Wszedł, uklęknął, przeżegnał się. Spojrzał w stronę konfesjonału. Pusty. Nie zaklął tylko ze względu na to, że miejsce mu nie pozwalało... Jak byk stało, że spowiedź trwać powinna. Nie trwała. Brud, smród i patologia.
Wyszedł w paskudnym nastroju, szepcząc jedno pytanie: „czemu?”
„Mutually, mentally molested children of a Mother,
Mutually, mentally molested children of Sin,”
Normalne. Nie rozumiał tego. Wiedział, że Bóg musi być jeden, lecz nie potrafił go znaleźć. Wierzący praktykujący. Gówno. Wątpiący udający. Szukał, lecz nie mógł znaleźć. Praktyka dla teorii. Nic więcej. Chaos myśli.
Nie rozumiał swojego postępowania, nie rozumiał czemu jest tak jak jest. Nie rozumiał...
Czemu te oczy nie były jego własnymi?
Czemu miały tak rozmarzony wyraz?
I czemu działały minusem na minus?
Podczas, gdy plus się oddalał...
Wykorzystane zostały fragmenty "Mind" i "Boom!" System of a Down
kolejna z cyklu lifestory
Miał nadzieję, że ściana przemówi lub stanie się coś równie niewiarygodnego. To było idiotyczne, ale ostatnio nic idiotycznego już mu nie przeszkadzało... Jednak ściana nie przemówiła...
„...układ pokarmowy składa się z... największe zapotrzebowanie jest na węglowodany... bądźcie cicho”
Słyszał tylko strzępki tego co mówiła nauczycielka. Bardzo upierdliwa zresztą. Zamknął oczy wyłożył się na ławce. Nudziło mu się, a kiedy zaczynał się czymś zajmować jego wzrok co chwilę padał tam gdzie nie powinno... Te oczy nie były jego...
Dzwonek. Wybawienie. Szuranie krzesłami, pospieszne pakowanie i wypad na korytarz. Nie czekał na nikogo, ani nikt na niego nie czekał. Nic nowego. Już się przyzwyczaił. Alien.
Mijał ludzi obojętnie, nikt go nie zaczepiał, nikogo on sam nie zaczepiał. Wszedł do zatłoczonej szatni. Potrącił kilka osób i dopchał się do krat. Odebrał kurtkę i wybył szybkim krokiem przed budynek. Rozejrzał się dookoła. Nikogo. Mógł pójść na autobus, ale tam byłoby wielu... znajomych. Nie miał nastroju do udawania, że żyje. Dziwak. Ruszył na piechotę. Do kościoła.
Nienawidził miasta. Brud, smród i patologia – trzy elementy do których przywyknąć nie mógł. Nie był to smród ani brud który mógłby zaakceptować. To był smród strachu, pożądania, a brud był brudem chorobliwym. Kompleksy, zboczenia, lęki... Patologia... tylko ona była taka jak zwykle.
“The bottom line is money, Nobody gives a fuck.
4000 hungry children leave us per hour from starvation ,”
I nie tylko. Głód to chyba najmniejszy problem w tym syfie. Nienawidził tego. Patologii. Sam był jej dziedzicem. Wiedział to. Gardził sobą.
Gdyby mógł, zacisnąłby oczy, zatkał palcami uszy i rzucił się na ziemię spędzając w tej pozie resztę życia. Się nie dało.
Widząc ludzi nie mógł powstrzymać się przed ich oceną nic o nich nie wiedząc. Czasem aż czuł od nich woń agresji, albo wręcz odwrotnie. Bał się. Przerażało go to, choć wiedział, że to bajka.
Kościół. Wszedł, uklęknął, przeżegnał się. Spojrzał w stronę konfesjonału. Pusty. Nie zaklął tylko ze względu na to, że miejsce mu nie pozwalało... Jak byk stało, że spowiedź trwać powinna. Nie trwała. Brud, smród i patologia.
Wyszedł w paskudnym nastroju, szepcząc jedno pytanie: „czemu?”
„Mutually, mentally molested children of a Mother,
Mutually, mentally molested children of Sin,”
Normalne. Nie rozumiał tego. Wiedział, że Bóg musi być jeden, lecz nie potrafił go znaleźć. Wierzący praktykujący. Gówno. Wątpiący udający. Szukał, lecz nie mógł znaleźć. Praktyka dla teorii. Nic więcej. Chaos myśli.
Nie rozumiał swojego postępowania, nie rozumiał czemu jest tak jak jest. Nie rozumiał...
Czemu te oczy nie były jego własnymi?
Czemu miały tak rozmarzony wyraz?
I czemu działały minusem na minus?
Podczas, gdy plus się oddalał...
Wykorzystane zostały fragmenty "Mind" i "Boom!" System of a Down