Quanaadyjskie dzieje

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Na początku zapowiem, że z qmplami konstruujemy textowego mmorpg właśnie w realiach które opisuje. Strona projektu będzie już niedługo czynna, a na razie w ramch reklamy Quanaadu powstało te skromne opowiadanie, a co do "Prawdziwego Sługi", skończe go, więc jak ktoś ma z tego powodu stresy ( w co wątpie ) uspokajam go:

Uciekinier z Quanaadu

Na niewielkiej, skąpanej w słońcu polanie siedział młody chłopak z długimi złotymi włosami. Oczy miał zawiązane, a przed nim leżała pięknie zdobiona szabla, nie w modne ostatnio runy, ale w urzekające elfickie rysunki i litery. Zawiał lekki wiatr odsłaniając ucho chłopaka. Było ono spiczaście zakończone. Chłopak był elfem, albo, co nawet bardziej prawdopodobne, półelfem. Siedział wsłuchując się w szum traw i lasu, bzyczenie owadów. W tych wszystkich dźwiękach szukał jednego, dźwięku zdobyczy. W krzakach trzasnęła łamiąca się gałązka. Elf uśmiechnął się, ale nie poruszył, nadal wsłuchując się w dźwięki dochodzące z ciemnego lasu. Dało się usłyszeć kolej trzask, a po chwili z krzaków, za plecami elfa, wyszła bestia. Była wielkości konia, ale posturą bardziej przypominała świnię. Jej oczy jarzyły się na pomarańczowo. Zadziwiająca była jej sierść. Zlepiona była w ten sposób, że przypominała liście i igliwie. Miała nawet taki kolor. Zaryczała, ale elf dalej siedział w bezruchu. Bestia zaczęła biec na niego w celu stratowania, ale kiedy była tuż obok niego, elf mimo zawiązanych oczu, chwycił szablę i wybił się w powietrze, dokładnie w tym momencie kiedy potwór miał go stratować. Monstrum z rozpędu poleciało dalej, a elf prędko rzucił się na nie ze swoją szablą w ręku i wbił ją w kark potwora. Bestia zaryczała głośno, ale łowca powtórzył czynność, po czym podciął jej szyję. Potwór padł bez życia na trawę. Myśliwy zdjął opaskę z oczu, schował zdobioną szablę do pochwy, a z cholewy buta wyjął nóż i zajął odcinać skórę zdobyczy. Za swoimi plecami usłyszał cichy szelest. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi, ale za drugim razem zdał sobie sprawę, że to nie mogą być liście. Dźwięk był inny. Obrócił się i w tym momencie w klatkę piersiową myśliwego wbił się róg. Ostatkiem sił spojrzał na bestie, ale nie ujrzał jej w całości. Dostrzegł tylko cień.

***
W małym pokoju zamku na Elchoshal rozmawiało trzech elfów. Jeden, wyjątkowo wysoki miał czarne włosy splecione w warkocz sięgający do pasa. Na plecach miał długi, bogato zdobiony łuk. Przechadzał się w te i we w te po pokoju, co jakiś czas wtrącając jakieś słowo do rozmowy. Drugi, o dziwnie ciemnej jak na elfa karnacji, bawił się sztyletem i rozmawiał gorąco z trzecim elfem. Ten był nietypowo ubrany jak na elfa. Miał na sobą lśniącą zbroję, a u pasa solidny miecz. Jego twarz przecinała szpetna blizna. W świetle kopcącego kaganka dyskutowali zażarcie.
-Już trzecia osoba w tym miesiącu!! – krzyknął zbrojny.
-Elsac, spokojnie – powiedział elf o ciemnej karnacji – przecież zdarzają się wypadki przy pracy. W końcu myśliwi mają ciężkie życie.
-Bredzisz. Oni nie byli jakimiś tam myśliwymi. To byli sami dobrzy wojownicy. Znałem wszystkich. Alid Kamdesh, Ofaa Jeling i teraz najmłodszy, ale bardzo dobry wojownik Ral Leugah. Tam cos musi być!
-W moim plemieniu...
-PRZESTAŃ! Czy musisz ciągle powtarzać, że jesteś półmrocznym?!
-Nie kłóćcie się – odezwał się trzeci – i tak przecież będziemy musieli coś zrobić. Zasady każą.
Uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia. Ciemnoskóry wstał, schował sztylet.
-Jak zwykle, nic nie wymyślił i się zmył. Wezwiemy jakiegoś najemnika i po sprawie...
-Taaa... weźmie trzy tysiące i stwierdzi, że nic tam nie ma. Znam ja takich...
Ciemnoskóry podszedł do niego i spojrzał mu w oczy.
-Znasz, znasz... Ale może ty chcesz tam iść.
Zbrojny zamilkł i popatrzył ze wściekłością na półmrocznego. Tamten odgarnął swoje długie włosy z twarzy i ponownie wyjął sztylet.
-Wywiesimy ogłoszenia – powiedział powoli.
-Taaa... – zaczął Elsac – Jak któryś będzie umiał czytać to i będzie umiał liczyć. Raasch ty to masz łeb! Taki weźmie od nas dwa razy więcej!
Raasch westchnął i wyjrzał przez okno na otaczającą ich ciemność i na gwiazdy, siedziby bogów i duchów zmarłych, ale nie ważne. On już w to nie wierzył. Bo i w co wierzyć, kiedy teraz ważne są tylko pieniądze i władza, a nie jak w plemieniu mrocznych. Tam każdy był równy i wartościowy. I on byłby takie, gdyby nie... Nie on nie chciał myśleć o swoich błędach. Nie chciał się do nich przyznać. To nie jego wina, że ich przywódca... nie, co go to obchodzi. To nie była jego wina!
-No co, panie mroczny – wyrwał go z zamyślania zbrojny – Jak tam pomysły?
-Rozwiesimy ogłoszenia – powiedział stanowczo z lekkim podkpiwaniem – zadbam o to.
-A co mnie to obchodzi – warknął Elsac – Idę stad, jeszcze te twoje obłąkane myślenie przeżuci się na mnie. Rozwieszaj sobie te pieprzone ogłoszenia, ja nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Jedyny pozostały już w pokoju elf uśmiechnął się i mruknął do siebie:
-Och, stary durniu. I myślisz, ze uwierzę w tę twoją złość.

***
Cztery dni po ostatniej ofierze tajemniczej bestii, o której mówiono głośno w całej okolicy Elchoshal, przybył dziwny jeździec. Jechał na grzbiecie bestii lasu. Był cały w czarnym, skórzanym płaszczu nabijanym trofeami myśliwskimi. Przez plecy miał przewieszony pięknej roboty łuk, a u pasa dwie szable. Jedną czarną, a jedną o zwykłym, metalicznym kolorze. Obie misternej, najprawdopodobniej, krasnoludzkiej roboty. I to było dziwne, krasnoludy rzadko wykonywały broń inną niż kusze i ciężkie topory, młoty i miecze, a tym bardziej szable. Przybysz wjechał na swym potworze na plac, gdzie jakimś dziwnym słowem nakazał bestii czekać na niego. Teraz dopiero przechodnie zobaczyli jakie piękne jest to stworzenia. Sierść rzeczywiście jak podawały opowieści przypominało ściółkę w lesie, ale oczy były inne. Nie ziały grozą, były łagodne i nawet można powiedzieć, przyjazne. Wielkie, jasnoniebieskie, ciekawe otoczenia oczy. Naprawdę, rzadko się zdarzało aby jakiś elf, człowiek, czy krasnolud miał takie oczy, a co dopiero zwykłe zwierze.
Nie mniejsze zainteresowanie elfów budził jeździec. Nie oglądając się od razu ruszył w kierunku siedziby Arcystrażnika. Zapukał w wielkie drzwi, a chwilę później wszedł do środka i tyle go ludzie widzieli.
-Witaj wędrowcze – pozdrowił przybysza Raasch – co cię sprowadza?
Obcy milcząc wyjął zza płaszcza zwój i rzucił na stół. Arcystrażnik zmarszczył brwi i przejrzał papier, ale i tak wiedział co to jest, w końcu sam to pisał. Ogłoszenie mówiące o potrzebie najemnika. Obcy rozejrzał się po pokoju. W jednym koncie stał elf w zbroi, patrzący na niego z nieukrywaną pogardą. Raasch odrzucił zwój i powiedział krótko:
-Ile?
-Osiem – odpowiedział krótko i chłodno przybysz.
Zbrojny uśmiechnął się kpiąco.
-Za co ty chcesz osiem – powiedział nadzwyczaj spokojnie Raasch
-Za bestie.
-Jaką bestie? Nie mów, że wierzysz, że tam coś jest. Dostaniesz trzy tysiące pojeździsz, ogłosisz, że po sprawie i ludzie się uspokoją. Zresztą nawet nie pokazałeś nam swojej twarzy.
Obcy bez wahania odrzucił kaptur i oczom elfów ukazała się ciemna, lekko niebieskawa twarz. Szpiczaste uszy lekko wygięte w boki zdradzały, że obcy jest elfem, a barwa skóry, że mrocznym elfem, a na dodatek zapewne czystej krwi. Miał krótkie włosy, nie licząc jednego kosmyka opadającego mu na lewe oko. Jego oczy miały nie spotykaną u innych ras barwę. Były jaskrawo żółte, a wokół lewego oka był dziwny tatuaż.
Raasch przełknął ślinę. Nie widział takiego osobnika od kiedy opuścił plemię. Wiedział, ze ten kosmyk znaczy służbę w imię Rakscha, strasznego boga zniszczenia, a tatuaż wokół oka był piętnem, że ten elf popełnił straszną zbrodnię. Nie chciał się domyślać jaką.
-Znam się na tym – zaczął obcy – z pogłosek wnioskuję, że to w najlepszym wypadku jednorożec, z resztą na to wskazują obrażenia.
Zbrojny podszedł bliżej i prychnął:
-Jednorożec? Nie rozśmieszaj mnie przybłędo! Jednorożce wyginęły na tych ziemiach dawno, zaraz po osiedleniu się tu pierwszych przybyszów z kontynentu. Znasz się na tym? Taaa... Co następne? Smoki?
Obcy ponownie założył kaptur i milczał, milczeli także pracodawcy. Pierwszy ciszę przerwał przybysz:
-Nie żądam zapłaty z góry, a właściwie z góry, to potrzebuje jedynie na wyposażenie.
Zbrojny uśmiechnął się paskudnie i powiedział z drwiną w głosie:
-Jeśli to będzie jednorożec lub coś gorszego, zapłacę ci te osiem tysięcy, nie zapłacę nawet dziesięć, ale jeśli to będzie coś słabszego nie dostaniesz nic. Zgoda?
Milczał prze chwilę po czym przemówił:
-Zgoda, rycerzyku.
Raasch siedział do tej pory cicho, ale na słowo „rycerzyku” uśmiechnął się i spojrzał na towarzysza. Ten gotował się ze złości. Aby nie dopuścić do incydentu zaczął:
-Ile chcesz na przygotowania?
-Półtora wystarczy. W końcu polowanie na jednorożce to nie jest zabawa. Mithrilowe groty, nowa cięciwa do łuku. Najlepszej jakości oczywiście.
Elsac zmarszczył brwi, ale powstrzymał się od komentarzy. Raasch uśmiechnął się i wyjął prędko sakwę. Obcy wziął ją i powiedział.
-Góra sześć dni i bestia będzie... moja.
Powiedziawszy to wyszedł z pomieszczenia.

***
Słońce świeciło jasno i było piekielnie gorąco, to też przybysz w długim czarnym płaszczu był uważany za idiotę. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, w końcu w Porcie Graag dziwni wędrowcy byli codziennością. Port Graag, miejsce oszustw i rozpusty, ale także, jedyne miejsce w którym wszyscy byli równi niezależnie na rasę. Mogli być zarówno elfami, krasnoludami czy ludźmi, wszyscy byli równi. Ba, czasem nawet miasto te odwiedzali niedobitki orków, gnomów i innych zielonoskórych. Przybywali głównie by brać udział w walkach, wymieniać minerały na broń i jedzenie, tak w tych czasach nie dało się już żyć po zwierzęcemu.
Przybysz w płaszczu wszedł do obskurnej karczmy „Zdechły Smok”. Nazwa była niewymyślna, ale to było możliwe, że najbardziej popularne miejsce w całym Quanaadu. Tu można było dostać wszystko. Przybysz zbliżył się do lady i zdjął kaptur, ale tu jego twarz nie była dziwna. Tu prawie wszyscy nosili jakieś piętna, mieli jakieś dziwactwa. Kiedy jego twarz zobaczył karczmarz uśmiechnął się szeroko i zawołał:
-Tanah!! Dawno żeśmy się nie widzieli. Opowiadaj co się stało!
Karczmarz był niski i gruby. Stwierdzenie jego rasy było niezwykle trudne. Jego kształty sugerowały, że jest krasnoludem, ale miał spiczasto zakończone uszy i wielkie, elfickie oczy. Był już wyłysiały, co zdarzało się tylko u ludzi. Prawdopodobnie był wychowankiem pobliskiego domu uciech cielesnych i stąd jego niecodzienny wygląd. Na grubym brzuszysku miał strasznie poplamiony fartuch z wymyślnym rysunku wybebeszonego smoka, z resztą taki sam widniał na szyldzie karczmy.
Przybysz uścisnął jego tłustą dłoń i zaczęli rozmawiać. O wszystkim. O ginących potworach, wiszącej w powietrzu wojnie, o pogłoskach z kontynentu, o starych dobrych czasach.
-Dobrze, ale powiedz, do cholery, co cię tu sprowadza! Nie mów, że chciałeś pogadać ze starym druhem!
Tanah uśmiechnął się i wyjął pergamin, po czym podał go karczmarzowi. Ten skupiwszy się, bo nie czytał zbyt dobrze, po paru minutach powiedział.
-Nie mów mi, że interesuje cię jakaś głupia robota za marne trzy tysiące! Przyznaj się natrafiłeś na coś grubszego.
Elf ponownie się uśmiechnął, po czym położył sakwę na stole.
-Jak zawsze masz racje. Prawdopodobnie bestią która tam się znajduje jest – zamilkł na chwilę – jednorożec.
Karczmarza zatkało. Jednorożców nikt nie widział od bardzo dawna.
-Jakby powiedziałby mi to kto inny nie uwierzyłbym, ale tobie mogę zaufać. Czego potrzebujesz?
-Jak zawsze o interesach? Dobrze, w tej sakwie jest półtora tysiąca...
-Elfickich?
-Oczywiście, potrzebuje najlepsze groty jakie masz, oczywiście krasnoludzkiej roboty, ale ze zwykłego mithrillu, czarny może nie zadziałać na jednorożca, ale oczywiście ciężko przewidzieć, w końcu z jednorożcami nie walczył nikt ot tak dawna, ze nie wiemy nic na pewno. No i potrzebuje nową cięciwę do łuku, moja stara już ledwo trzyma. Najlepiej jeśli masz z włosia wilkołaka.
Karczmarz zamilkł i wyglądało na to, że walczy z myślami. W końcu powiedział:
-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że na to nie wystarczy półtora tysiąca?
Elf uśmiechnął się i odpowiedział:
-A czy nie chciałbyś mieć skóry jednorożca?
Karczmarz rozpromienił się, po czym wstał i poszedł z Tanahem do piwnicy. Elf był już tam kilka razy. Kiedy wszedł tam po raz pierwszy, był oszołomiony bogactwem swojego przyjaciela. W dość dużym, wilgotnym i ciemnym pomieszczeniu leżały na półkach różnorakie łuki, kusze, akcesoria magiczne, miecze, a gdzieniegdzie stały lśniące zbroje paladynów Iry. Doszli do końca pomieszczenia, gdzie leżała duża skrzynia. Karczmarz wyjął mały kluczyk i przystąpił do otwierania skrzyni. W środku leżały misternie zrobione szable, miecze i groty strzał i bełtów. Karczmarz wybrał trochę tych w srebrnym kolorze, oraz wyjął z wnętrza skrzyni jakieś zawiniątko. W środku znajdowały się włosy. Włosy wilkołaka. Właściwie nie do zniszczenia bez pomocy czarów, srebra lub zwykłego mithrillu. Elf wziął to od niego i włożył do swojej torby, po czym założył kaptur i powiedział:
-Przykro mi Lejark, ale na mnie już czas. Muszę za cztery dni pokazać bestie moim zleceniodawcom, ale później wrócę i spłacę dług.
-Wiem stary druhu. Jak zawsze w drodze, co? Idź już. Twoja bestia pewnie się niecierpliwi.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Elf wybiegł z karczmy i ruszył w drogę powrotną do Elchoshal.

KOMENTUJCIE

EDIT> CD oczywiście bedzie
 
A

Anonymous

Guest
Całkiem fajne, ale dałbym więcej szczegółowych opisów. Było kilka błędów, ale ogólnie pomysł ciekawy i czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy. Na razie opowiadanie tak na około 8/10, ale pisz dalej i nie poddawaj się. Tak 3mać!
 

dRaiser

Member
Dołączył
25.11.2004
Posty
92
Całkiem fajne, choć...trochę nudne... ale 8/10 może być. Niezłe jest, chociaż, mówiać szczerze, nie przepadam za leśnymi elfami (ciemność rulezzz!).

Przecież głównym bohaterem jest mroczny elf - Gothi
 

Sword

Member
Dołączył
10.11.2004
Posty
514
Dla mnie dobre opowiadanie o ciekawej fabule,odpowiednim tempie akcji,dobrych opisach i dialogach.Nic dodać nic ująć.
 

George*

Member
Dołączył
1.12.2004
Posty
124
Jak dla mnie bardzo dobre, duzo tu opisow i wymyslnych informacji o rasach ktore wystapiły. No i moge stiwerdzic, ze tekst ma odpowiednią dlugosc (co jest rzadkoscią w opowiadaniach, jedno jest za krotkie w drugim jest za malo opisow dotyczacych samego bohatera, tutaj to wszystko jest na bardzo dobrym poziomie). Czekam na kolejna część i mam nadzieję, ze bedzie tak dobra jak pierwsza.. 8)
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Widział już z daleka mury miasta, ale nie zmienił tempa ani na chwilę. Jechał wśród łąk zasłanych kwiatami, podziwiając otaczające go piękno. Normalnie grał kogoś twardego i czasem nawet sam w to wierzył, ale teraz nie było takiej potrzeby. Rozglądał się na boki nucąc starą melodię wielbiącą świat. On podobnie jak inne mroczne elfy był związany z tą ziemią, którą przybysze nazwali Quanaadu, był z nią związany i smuciło go, że wszystko zaczyna tracić swój urok. Lasy są wycinane, nawet przez elfy. Nawet tą rasę odporną na zmiany dopadło to coś, czym przez tyle lat gardzili. Mroczni byli ostatni. Nie mógł sobie wybaczyć, że i on to stracił, głupio stracił. Dał się wrobić i został skazany na banicje, mimo, że jedynym jego błędem było zaufanie nie tym co należało, ale on nie chciał o tym myśleć. Nie on już nie należy do tradycji i on może wszystko, a jego pobratymcy nie.
Popędził bestie i tuż przy mieście skręcił w las. Zatrzymał się na niewielkiej polanie i wypakował swoje nowe groty i zaczął szykować strzały. Lubił tę robotę, lubił być sam na sam ze sobą robić strzały, a później z satysfakcją oprawiać upolowaną zwierzynę. Pogrążył się w robocie i siedział tak aż się ściemniło, a na czarnym niebie zabłysły gwiazdy, ale mu to nie przeszkadzało, w końcu sam był mroczny. Mroczny jak noc, należał do nocy. Ale nie dzisiaj. Chwycił zrobione już strzały, włożył do kołczana i wrócił na drogę, a później do miasta. Tę ostatnią noc przed polowaniem chciał spędzić w spokoju i modlitwie.
Wjechał do miasta bezproblemowo, gdyż strażnicy widzieli go już wcześniej kiedy brał zlecenie. Skierował się w wąską uliczkę i oczami wodził po drzwiach. W końcu wypatrzył to czego szukał, czerwonego półksiężyca przeszytego krwawiącą strzałą. Zapukał w drzwi i ściągnął kaptur. Przez małą dziurkę w drzwiach ktoś go obejrzał i otworzył drzwi. Elf wszedł do środka, a w jego nozdrza od razu uderzyła silna woń kadzideł. Drzewo płaczu, ognista wierzba, lodowy dąb. Znał te zapachy, w końcu był mrocznym. Ten który otworzył mu drzwi też był mrocznym, ale nie czystej krwi. Jego skóra nie była taka jak Tanaha. Nie miał także takich uszu. Najprawdopodobniej w mrocznego przeistoczył się w rytuale. Tanah nie znosił ich, ale w tym mieście ciężko było znaleźć świątynie Rakscha, choćby tak marną. Nie zamienił ani słowa z odźwiernym i ruszył w stronę posągu. Przedstawiał on wysokiego i bardzo szczupłego mrocznego elfa o surowym wyrazie twarzy, i szramie na prawym policzku. W jednej ręce trzymał dzidę, a w drugiej duży łuk. Miał na sobie zbroją z czarnego mithrillu. Tanah ukląkł na jedno kolano i wzniósł ręce w stronę pomnika, po czym zaczął śpiewać straszną pieśń walki.

***
Z samego rana Tanah był już na swojej bestii. Szybko udał się na miejsce ostatniego mordu. Wszystko wyglądało niezwykle spokojnie, oprócz zbroczonego krwią drzewa. Elf wyczuwał emanującą z tej polany energię, ale nie wiedział skąd ona pochodzi. Usiadł na ziemi, a naprzeciwko niego położyła się jego bestia. Położył obydwie ręce na jej łbie. W oka mgnieniu jej łagodne oczy zaszły czerwienią, a Tanahem wstrząsnęły dreszcze. Uśmiechnął się złowieszczo. Złapał go. Poczuł chłód, on się zbliżał. Elf puścił głowę bestii i pochwycił łuk. Wycelował w zarośla. Spojrzał na bestie, ale jej oczy nie zmieniały barwy, a sierść nastroszyła się groźnie. Teraz nie było wątpliwości, że zbliża się naprawdę potężny magiczny stwór. Chłód, poczuł znów ten dziwny chłód. Przygryzł wargi i czekał. Nie mógł uwierzyć, że taka istota jak jednorożec może emitować tyle negatywnej energii. Chyba, że... to nie był jednorożec. Usłyszał szelest i przygryzł wargi jeszcze mocniej. Napiął łuk najmocniej jak mógł i wypuścił strzałę w miejsce z którego dochodził szelest, ale nic nie wybiegło. Z napiętym ponownie łukiem zbliżył się do zarośli. Odgarnął liście i zaklął szpetnie. Trafił bestie lasu i to niezbyt dużą. Chciał ją oprawić, ale w tym momencie znów wstrząsnęły nim dreszcze i obrócił się. Prosto na niego biegła jakaś istota. Odskoczył szybko w bok i przyjrzał się potworowi. Było to coś na kształt konia. Całe czarne z wielkim ciemnym rogiem na głowie. Tanah nie miał czasu przyglądać się dłużej na bestie, ponieważ ta galopowała wprost na niego. Dopiero teraz zauważył, że łuk został obok nieżywej zwierzyny. W ostatnim momencie odskoczył i wyjął swoje szable. Obydwie. Nie był pewien czym da się zabić coś takiego. Wiedział tylko, że nie ma do czynienia ze zwykłym jednorożcem. Jego leśna bestia stała na uboczu, a jej oczy jarzyły się dziwnym światłem. Elf uśmiechnął się widząc to. Jednorożec znów próbował zaatakować, ale elf tym razem szablami zablokował jego róg i wybił się ponad niego. Opadł zwinnie na ziemie i chwycił łuk. Napiął go i już miał wypuścić strzałę kiedy uderzył w niego jednorożec. Elf przeleciał kilka metrów i uderzył o drzewo, aż pociemniało mu przed oczami. Już szykował się na stratowanie, kiedy w jednorożca ugodziło zaklęcie wywołane przez bestię Tanaha. Elf powoli wstał korzystając z nieuwagi potwora i oparł się o drzewo. Chwycił łuk i wycelował w jego oko. Trafił bezbłędnie, ale dopiero wtedy zauważył, że tak naprawdę w miejscu oczu jednorożec ma tylko dziury. Strzał zdenerwował jednorożca który biegł właśnie na bestię Tanaha. Zatrzymał się i zmienił kierunek, ale Tanah już był gotowy. Wypuścił strzałę prosto w głowę napastnika. Potwór zarżał głośno i stanął na tylnich nogach. Próbował zmiażdżyć elfa, ale ten był zwinniejszy. Zbliżył się trochę do jednorożca i wypuścił kolejną strzałę, godząc go w brzuch. Potwór nie dawał za wygraną i wciąż próbował zmiażdżyć elfa. Elf znowu wypuścił strzałę. Widział, że jednorożec z ciosu, na cios słabnie. Chwycił mithrillową szable i ciął bestie po nogach. Potwór zachwiał się, ale nadal stał. Teraz elf atakował. Nadbiegł najszybciej jak mógł i wyskoczył, a w locie ciął jednorożca w kark. Reakcje jednorożca były nadal piekielnie szybkie, ale wolniejsze na tyle, że elfowi takiemu jak Tanah pozwalały na każdą akcję. Podbiegł najbliżej jak mógł i cudem unikając stratowania ciął w szyję potwora. Z rany buchnęła cuchnąca ciecz, a jednorożec upadł na trawę wierzgając kopytami. Parę chwil później już się nie ruszał. Elf schował szablę i zbliżył się do zdobyczy. Z bliska skóra zwierzęcia była paskudna, cała w ropiejących ranach, brudna i śmierdząca. W oczodołach świeciły pustki, kopyta były spękane i nie równe. Jedynie róg był piękny. Długi, czarny i błyszczący. Ale elf był wściekły. Skóra potwora nie nadawała się na nic, a przecież obiecał ją przyjacielowi. Wyjął nóż myśliwski z zęba smoka i odciął róg. Gwizdnął na bestie, a ona posłusznie podbiegła. Znów miała normalne oczy.
-Dzisiaj uratowałaś mi życie – mruknął do niej Tanah – zasługujesz na imię. Na dobre imię. Nazwę cię,... Oscha’ela. Spadająca Gwiazda...
Oscha’ela zamruczała i spojrzała wymownie na Tanaha. Ten wsiadł na nią i ruszyli do Elchoshal po zapłatę.

***
-Że co?! – krzyknął zbrojny – u nas w lesie mają siedzibę jakieś demony?!
Zapanowała niezręczna cisza. Wokół stołu na którym leżał róg stali Tanah, Raasch i Elsac. Ten ostatni był wściekły.
-Czemu, do cholery, miałbym ci wierzyć?!
Tanah spokojnym tonem odpowiedział:
-Nie musisz. Jedź do lasu, tam zobaczysz tą bestię jeśli róg ci nie wystarcza.
Zbrojny prychnął i rzucił pogardliwe spojrzenie na Tanaha i jego zdobycz. Piękny czarny róg.
-Nie ma potrzeby – wtrącił się Raasch – ja ci wierzę. Masz tu swoje złoto.
Położył na stole sakwę i wyciągnął rękę po róg, ale błyskawicznym ruchem Tanah chwycił go.
-Róg jest mój – powiedział cicho.
Nikt już nic nie mówił. Tanah wziął co swoje i wyszedł. Postanowił od razu udać się do świątyni Rakscha podziękować za łowy.
Wyjechał z Elchoshal z samego rana.

***
-No to kolego przebimbane – powiedział gruby karczmarz szarpiąc się za brodę – dobrze, że masz przynajmniej złoto, a to zawsze coś. Pokaż mi ten róg.
Elf sięgnął do torby i wyjął ciemny róg i wręczył go karczmarzowi. Ten zajął się jego dokładnym oglądaniem. Tanah wciąż był rozżalony, że zawiódł przyjaciela, ale nie dawał po sobie tego poznać. Nie w tej karczmie. Tu każdy musi być twardy. Ale elf lubił to miejsce, bo tu jego inność nie budziła zaciekawienia, tu wszyscy nie gapili się na niego. W „Zdechłym smoku” było odmiennie od całego świata. Gdy z trzy godziny drogi stąd trwały pogromy zielonoskórych, tu pili ramie w ramie z ludźmi, handlowali z krasnoludami i tolerowali się z elfami.
-Piękne – mruknął karczmarz – przysiągłbym, że już kiedyś coś takiego widziałem. To musi być warte kupę złota...
Tanah milczał, nie obchodziło go czy ten róg jest wart całe Quanaadu, czy niczego nie jest warty. I tak nie chciałby bogactwa.
-Chcesz to bierz. Skóry ci nie dostarczyłem, to weź to.
Karczmarz podrapał się po łysinie i schował róg.
-Zgoda. Zobaczymy czy to jest coś warte. Zaryzykuje. – zamilkł na chwilę po czym wstał i zawołał – Uczcijmy kolejne zwycięstwo najlepszego myśliwego jakiego nosiła ta cholerna wyspa! Dzisiaj pijemy na mój koszt!
Tanah uśmiechnął się. „Stary, dobry Lejark – pomyślał – myśli, że się dałem nabrać na te jego pozorowane wahanie się. To jest pewnie dużo warte, skoro tak się cieszy. No ale grzechem by było nie skorzystać z okazji...”
Elf chwycił kufel piwa i opróżnił go błyskawicznie, a potem kolejne, aż w końcu dał się porwać entuzjazmowi tłumu. Taniec, wrzawa, pijatyka. Dziwne głosy, dzikie krzyki. Zabawa rozkręciła się na dobre.

***
Obudził się pod stołem. Otworzył oczy i wyjrzał przez okno. Słońce było już wysoko. Wstał i sprawdził czy wszystko co miał, ma w dalszym ciągu i ruszył do drzwi odetchnąć świeżym powietrzem. Wszędzie leżeli nieprzytomni. Niektórzy na stołach, a niektórzy pod nimi. Było nawet kilka martwych ciał. Jeden na oko półork oraz młody krasnolud. Kiedy otworzył drzwi w jego nozdrza od razu uderzył smród rozkładających się ryb, a do uszu doszedł hałas charakterystyczny dla Portu Graag, czyli odgłosy targujących się, przekleństwa rybaków, gdzieniegdzie odgłosy bójki. Tanah ruszył wąską uliczką próbując sobie przypomnieć co się działo dzień wcześniej na zabawie, ale nic to nie dało. Szedł dalej bo zabłoconej drodze omijając proste rybackie domy. Mijał kolejne stragany, głównie z rybami ale czasem także z bronią, jakimiś kradzionymi magicznymi przedmiotami, eliksirami, ale nic go nie interesowało. Nagle zza jego pleców doszedł jakiś krzyk. Tanah odwrócił się i ujrzał, biegnącego w jego kierunku, grubego karczmarza.
-Co się stało? – zapytał Tanah
Karczmarz ciężko sapiąc odpowiedział powoli:
-Idą po ciebie... Całą kupą...
-Kto?
-Jak to kto? – powiedział ze zdziwieniem karczmarz – Zielonoskórzy! Kumple tamtego którego w nocy żeś zadźgał i zawiesił na szyldzie.
Tanah zaklął szpetnie, zdając sobie sprawę, że posunął się o jeden kufel za daleko.
-Dzięki, druhu. – powiedział i pobiegł za miasto do swojej bestii.
Tuż przed wyjściem z miasta spostrzegł trzech orków patrzących się uważnie na niego. Każdy trzymał oburącz wielki, aczkolwiek nieporęczny, topór. Elf upewnił się czy szable gładko wychodzą i ruszył szybko do przodu. Kiedy był już blisko zielonych usłyszał syk i odruchowo schylił się. Obok jego głowy przeleciała strzała. Orkowie zauważając, że Tanah nie dostał chwycili swoje topory i rzucili się na niego, ale elf już trzymał szable w gotowości. Pierwszy ork próbował rozpłatać go toporem, ale Tanah bezproblemowo odskoczył do tyłu, a broń zielonoskórego utkwiła w ścianie domu. Elf zwinni wskoczył na niego, a potem na dach budynku. Jednocześnie obok niego przeleciała kolejna strzała. Obejrzał się i zobaczył karła z żółto-zieloną spękaną skórą, z wielkimi szpiczastymi uszami, który mierzył do niego z wielgachnego łuku. To był bez wątpienia goblin. Elf szybko podbiegł do niego i unikając trzeciej strzały, odciął mu łeb. Skoczył na dach sąsiedniego budynku, ale jego prześladowcy zdążyli już wdrapać się na dach. Tanah gnał do przodu skacząc z dachu na dach, a tuz za nim biegli orkowie. Nagle elf poślizgnął się i spadł z łoskotem na ziemię. Szybko wstał, ale zielonoskórzy byli już wokół niego. Tanah nie widząc możliwości ucieczki, wyjął czarną szablę i rzucił się na, zaskoczonego tym atakiem, największego z orków. Ciął go przez twarz i kopniakiem przewrócił na ziemię. Tamten zawodząc nieludzko złapał się za mordę, ale Tanah nie patrzył na niego tylko gnał przed siebie. Szybko skręcił w jakąś wąską uliczkę i udało mu się ich zgubić. Uspokojony nieco postanowił, ostrożnie, raz jeszcze wyjść z miasta. Tym razem już nie spotkał żadnej szajki i udało mu się dotrzeć do swojej bestii.
 

George*

Member
Dołączył
1.12.2004
Posty
124
Według mnie, druga część zdecydowanie lepsza niż pierwsza. Ciekawie opisujesz walkę jak i postacie występujące w opowiadaniu. Jeśli o mnie chodzi to nie mam żadnych zastrzeżeń, długość tekstu odpowiednia, niema błedów ortograficznych, powtórzeń... Jak to czytałem czułem jakbym czytał jakąś dobrą książke. Bardzo fajne opowiadanie (podobał mi sie pomysł z zadźganiem a następnie powieszeniem goscia na szyldzie, musze kiedys wypróbować
tongue.gif
) i mam nadzieję że będzie ciąg dalszy.
 
A

Anonymous

Guest
wow super
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
ohmy.gif
tez chciałbym pisać takie fajoskie opowieści szczegułnie pododała mi sie część druga
 

Lord Wolfenstein

New Member
Dołączył
30.10.2004
Posty
29
Zadżebiste !!! Full wypas jak Milka
tongue.gif
Druga czesc podobała mi sie dużo bardziej ale pierwsza tez byla spox
smile.gif
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Nocą żadne miejsce w lesie nie jest bezpieczne i Tanah o tym wiedział, ale nie miał wyjścia, musiał jechać, bo zielonoskórzy na pewno sobie nie odpuścili. Jechał więc starając się nie tracić uwagi, mimo, że był zmęczony po ucieczce. Teraz kierował się do Alkanaru, ale nie był pewien czy tam będzie bezpieczniejszy i będzie miał co do roboty, ale uważał, ze lepiej mieć jakiś cel niż błądzić bezsensu. Wokoło było prawie całkowicie ciemno. Gdyby Tanah nie był mrocznym, prawdopodobnie nic by nie widział. Zachmurzone niebo, a na dodatek gęsty dach z koron drzew. Elf wpatrywał się w las, ale w gęstych zaroślach nic nie dawało znaku życia, więc nie zatrzymywał się i nadal jechał naprzód. Nagle, zupełnie niespodziewanie bestia Tanaha stanęła na środku i zaczęła czegoś wysłuchiwać z wielką uwagą.
-Co jest Oscha’ela?
Ale bestia nie popatrzyła nawet na elfa tylko wpatrywała się i wsłuchiwała się w ciemny gąszcz. Tanah wiedział, że ona rzadko się myli i coś musi być w tych gęstych zaroślach. Wziął łuk i celował tam gdzie patrzyła bestia. Stali tak długo aż z krzaków nie wyskoczył na nich nieduży stwór. Elf od razu wypuścił strzałę przeszywając nią napastnika. Zbliżył się do zwłok i kopnął je, tak aby widzieć ich twarz. Zaklął szpetnie. Po długim, spiczasto zakończonym nosie rozpoznał gnoma. W takim razie go tropili i byli blisko. Już miał odjechać, kiedy usłyszał za sobą dziki ryk. Odwrócił się gwałtownie i dostał potężnie, aż poleciał spory kawał drogi. Spojrzał na to co go powaliło. Był to wielki stwór o kształtach humanoida, ale zachowującego się jak zwierze. Był brudno-szary gdzieniegdzie z zielonymi prześwitami. Tanah nie miał wątpliwość, że to kolejny z pogoni zielonoskórych. Najprawdopodobniej troll. Chwycił szablę i wstał błyskawicznie. Odskoczył szybko unikając kolejnego uderzenia. Dopiero teraz dostrzegł, że na trollu siedzi ork, ten sam któremu elf rozsiekł wcześniej pysk. Tanah zgrabnie unikał ciosów trolla, który przez swój ogrom ruszał się wolno, o wiele wolniej od elfa. Troll, rozwścieczony, obalał wokół siebie drzewa nie mogąc trafić ani Tanaha ani jego bestii. Elf miał już plan jak dopaść, kierującego monstrem, trolla, ale zdążyły już przybyć posiłki zielonoskórych. Tanah zauważył ich dopiero, kiedy jedna ze strzał przeleciała tuż obok niego. Prędko pobiegł to strzelającego goblina i bez ceregieli rozpłatał go, ale nie zdążył pomyśleć co dalej, a już w jego kierunku leciały kolejne strzały. Schylił się, a szablą odbił jedną ze strzał. Pocisk poleciał tak, że trafił trolla prosto w oko, co rozwścieczyło go okrutnie. Szybko otrząsnął się z jeźdźca i pomknął w las taranując , próbującego go zatrzymać, gobliny. Ork z rozpłataną twarzą wstał i zdjął z pleców swój oręż, który tym razem nie był potężnym toporem, a zgrabnym dwuręcznym mieczem. Tanah domyślał się, że jego poprzedni właściciel nie umiał z niego korzystać wystarczająco dobrze, aby uchronić się przed jego stratą. Wściekły ork podbiegł do elfa z uniesionym mieczem i ciął. Powietrze. Tanah już był za nim i kopnął go z całej siły, ale ku przewidywaniom ork nawet się nie zachwiał, nie mówiąc o przewróceniu. Zanim elf zrozumiał swój błąd dostał w zęby i poleciał na ziemię. Błyskawicznie wstał i sparował cięcie orka jednocześnie ponawiając kopniaka, tym razem w brzuch. Ork wciągnął z trudem powietrze ale dalej szarżował. Ciął tym razem od góry, ale elf bez trudu sparował, po czym sam zaatakował, ale tym razem ork był szybszy i odbił cios gładko. Tanah miał już tego dość. Gwizdnął, a w oka mgnieniu na orka od tyłu rzuciła się Oscha’ela. Kiedy zaskoczony ork leciał na ziemię, elf ciął go w szyje. Zielonoskóry chwile powierzgał nogami, po czym uspokoił się i znieruchomiał. Na zawsze.
Tanah schował swoją szable i zawołał bestie.
- Oscha’ela, lepiej jedźmy już do Alkanaru, za nim wrócą kolejni mściciele.
Bestia mruknęła cicho i udali się w dalszą drogę.

***
Alkanar - miasto ludzi było zupełnie inne niż elficki Elchoshal. Miasto elfów było osadzone w lesie i mimo, że było ogromne, nie było łatwe do dostrzeżenia z daleka, a ze środka nie dochodził prawie żaden hałas. Alkanar był inny. Na rozległej równinie, potężne białe mury, a ze środka niezależnie od pory roku dochodził nieustający gwar. Tanah nie przepadał za tym miastem. Tu elfy były już czymś rzadko spotykanym, a mroczne budziły rozgłos, dlatego elf wjechał do środka w swoim płaszczu, a bestie zostawił na zewnątrz obwarowań. Wiedział, że i tak będzie budził zainteresowanie tutejszych ludzi, ale nie miał wyboru. Pościg zielonoskórych mógł trwać, a gdzieś się schronić było trzeba. Po za tym Tanah postanowił przejrzeć księgi i znaleźć coś o jednorożcu którego pokonał. Szedł zatłoczoną ulicą, nie zwracając uwagi na pokazujących go palcami ludzi. Uśmiechnął się złośliwie, sam do siebie. W rozumieniu mieszkańców tego miasta, Alkanar był ostoją spokoju i tolerancji. Mieli tu wstęp zarówno elfy jak i krasnoludy i to na równych prawach. Ale ich tu nie było. Niektórzy głowili się czemu, ale odpowiedź była prosta. „Wystarczy spojrzeć na tych ludzi – pomyślał Tanah – jak widziwiają na mnie i na innych ‘nieludzi’, jak nazywają wszystkich którzy się od nich różnią”. Westchnął i szedł dalej.
Wkrótce dotarł do wielkiego budynku w centrum miasta. Był klasztor Iry. Mieściła się w nim siedziba magów i paladynów, jak i uniwersytet z największym zbiorem ksiąg w Quanaadu. Nie był pewien czy go wpuszczą, ale postanowił spróbować. Wszedł po marmurowych schodach oglądając stojące po bokach, naturalnej wielkości, posągi sławnych paladynów i magów. Westchnął ponownie. Zbliżył się do dwóch paladynów pilnujących wielkich, drewnianych drzwi.
-Z rozkazu Lorda Etharda Kuligeen mamy nie wpuszczać tu nikogo bez przepustki.
Tanah westchnął.
-Rozumiem, że nie masz przepustki więc odejdź.
Tanah nadal stał nieruchomo.
-Chce wejść tylko do biblioteki – powiedział lekko drwiącym głosem.
-Bez przepustki nie można wejść do środka.
-Posłuchaj, ja chce tylko wejść do biblioteki.
-Z rozkazu Lorda Eth...
-Mam gdzieś co powiedział Lord – przerwał mu Tanah – ja chce tylko wejść do środka. Powiadomcie o tym kogoś.
Paladyn milczał przez dłuższą chwilę, po czym powiedział.
-A kim ty jesteś? Zdejmij kaptur!
Tanah powoli zdjął kaptur, a paladyni zamarli. Elf uśmiechnął się w duchu.
-To idźże powiedzieć, że chce wejść.
Paladyn wszedł do środka.

***
„Durnie – pomyślał Tanah – za złoto wpuszczą tu każdego”. Elf siedział za stołem, a wokół niego leżało pełno ksiąg. Ogólnie w pomieszczeniu w którym był było wiele ksiąg. Sala była bardzo duża, a przy każdej ścianie znajdowały się regały pełne książek. W środku pomieszczenia były poustawiane stoły i wypchane potwory i, jak dostrzegł Tanah, w większości fałszywe. Westchnął i zaczął ponownie przeglądać księgi.

Jednorożec, jednorogiem zwany także. Mieszkaniec lasów i puszcz dziewiczych, skrzywdzić nie potrafi bez powodu, a przebaczać bestia umie także...

Tanah uśmiechnął drwiąco.

...Jego bronią jest róg kryształowy którym może przebić najmocniejszą stal. Róg tenże jest także używany w rytuałach magicznych i do sporządzania różdżek moc mających. Ludy północy, zwące się Sługami Rakscha, a pospolicie mówiąc Mrocznymi Elfami, używają także krew bestii do swych plugawych i obrzydliwych...

„Z tego się nic nie dowiem” – pomyślał i sięgnął po następną księgę w której także znalazł coś o jednorożcu.

Jednorożec jak i inne bestie jest bestią ciemności, poczwarą zła. Nie łudźcie się jego wyglądem, czystą bielą i kryształowym rogiem. Nie wierzcie, że jakakolwiek bestia może być inna jak zła.

Tanah beznamiętnie odrzucił tomisko na bok. Kątem oka spostrzegł księgą zatytułowaną „Wielki bestiariusz demonów i zwierzów im podległych”. Sięgnął po nią i zaczął szukać jednorożca, ale znalazł podobne bzdury jak w poprzednich tomiszczach. Zły odłożył księgi na bok i postanowił jeszcze raz przejrzeć regały. Długo wodził oczyma po tytułach aż natrafił na ręcznie zszytą książkę, a właściwie jakiś notes. Wyjął ją i przeczytał tytuł „Podróże po nowym lądzie”. Tanah zaczął czytać.

Rachubę żeśmy już dawno stracili, ale pewne jest, że odkryliśmy nowy ląd. Pięknie tu. Lepiej niż w domu. Nie ma wojen i utarczek, nie ma zniszczonych lasów. Pięknie.

Tanah przewrócił kilka stronnic i zatrzymał się na jednej gdzie była ciekawa rycina, przedstawiająca czarnego humanoida z wielgachnymi uszami trzymającego w ręce odrąbaną głowę człowieka.

Po stokroć przeklinam dzień kiedy tu przybyliśmy i po stokroć przeklinam dzień kiedy mnie ten drań, Houb, namówił do tej wyprawy. Dopadnę drania to mu nogi z dupy powyrywam. Te przeklęte mroczniaki znowu przypuściły szturm. Co gorsza nasze pieprzone elfickie wsparcie przyłącza się do nich. Krasnoludy mają dość i zaczęły wyrzynać tych elfów co z nami zostali. Trącał ich pies. Mam dość. Z zielonoskórymi poszło gładko ale te mroczniaki to istne demony nic ich nie powstrzyma.

Tanah znów przeskoczył kilka stron do przodu i zobaczył dziwną rycinę. W kole stały ciemne postacie z rękami w górze, a między nimi leżało jakieś truchło. Elf zaczął czytać dalej:

Iro! Błagam Cię! Wyzwól nas od nich! To istne demony! Kolejny dzień walk bez skutku. Według obliczeń naszego dowódcy już powinni dotrzeć do kontynentu nasi z informacją o wsparcie. Ale mroczniaki dalej kombinują. Elfów w naszym oddziale jest dwóch, a w całej armii nie wiem czy będzie z pięćdziesięciu.
Ostatnio żeśmy zapolowali w lesie. O zgrozo! Tu żyją takie bestie jakich na kontynencie nie zobaczycie! Spotkalimy nawet jednoroga! Prawdziwego jednoroga! Ale, żeśmy go zabili, ot tak z ciekawości. Już mieliśmy mu róg odciąć gdy nagle wbiegły de zasrane dzikusy, mroczniaki jedne. Uciekliśmy, a oni te zezwłoka zabrali i coś mu robić zaczęli, a wyją tak, że strach padł na nas. O Iro, miej litość!


Tanah począł przewracać kartki z nadzieję, że uda mu się rozwikłać zagadkę jednorożca. Miał przeczucie, że trafił na to co chciał.

Wiwat! Radujmy się! Iro o dzięki niech ci będą! Po tak długim czasie zwycięstwo i to tak niespodziewane... Ach jak wspomnę te ich osłupiałe miny, tych rżniętych mroczniaków jak ich potworek miast na nas iść skoczył na nich. Och, ubaw mieliśmy. Tego jednoroga cośmy przed miesiącem około ubili oni wzięli i zaczęli coś nad nim robić, no i przedwczoraj nagle słyszymy potępieńcze krzyki i jakieś dziwne światło, bo to i noc była, no to biegniemy i patrzymy, a tu zgniłe już truchło tego jednoroga wstaje i ryczy. Tośmy się przerazili i łuki napinamy, ale przyszedł Wielebny Arcymag Geok i mówi tak: „Nie bójcie się bracia! Kto demonów wzywa od nich ginie! Zapamiętajcie swoje słowa i nie lękajcie się”. Jak żem go słuchał to myślałem, że pieprzy, jak to magowie, a tu bestyja jak nie rzuci się na elfów i wszystkich po kolei zarżnie. Ot uciechę my mieli. Opisać trudno, zarówno naszą radość jak i bestię. Bestii rysunek mogę zrobić i robię i nie długo skończę, ale uciechy nie zrobię rysunku, cóż trudno nie da się.

Tanah zaczął przewracać strony w poszukiwaniu tego rysunku, aż w końcu trafił. Co prawda rysunek nie był zbyt dokładny, ale wątpliwości, że to właśnie z tą bestią walczył. Elf rozejrzał się dookoła i widząc, że nikogo nie ma włożył pamiętnik za płaszcz i wyszedł z biblioteki.

***
Szedł spokojnie, ale szybko. Minął strażników kiedy nagle jeden z nich drgnął, po czym wrzasnął:
-ŁAPAJ! ZŁODZIEJ!
Tanah zaklął cicho i zaczął biec. „Cholera – pomyślał - te książki są chronione magią”.
Miał przewagę nad paladynami. Oni musieli biec w zbrojach, a on nie. Wbiegł w wąską uliczkę, która ku jemu przerażeniu okazała się ślepa. Zaklął ponownie i wyjął szable. Obydwie. Sapiący paladyni dobiegli do niego z obnażonymi mieczami.
-Stój... w imieniu... – zaczął z trudem łapiąc powietrze jeden ze strażników, ale nie było mu dane dokończyć, bo Tanah nie czekając na atak, zaczął pierwszy. Przejechał mówce po twarzy, a drugiego wywrócił i biegł dalej uśmiechając się w duchu.
Poczuł za sobą dziwny dźwięk i schylił się. W ostatnim momencie. Nad jego głową przeleciała ognista kula. Nie obrócił się, aby zobaczyć kto to tylko biegł dalej. Skręcił gwałtownie i biegł dalej. Po chwili zorientował się, ze nikt go już nie goni. Zgubił prześladowców. Odetchnął z ulgą, ale szybko zdał sobie sprawę, ze rzuca się w oczy i to bardzo, więc prześladowcy dopadną go szybko. Chcąc nie chcąc musiał znowu wiać. Zaczął ostrożnie kierować się do bramy. Był już w połowie drogi kiedy usłyszał głuchy jęk i czyjeś głosy. Zaszedł bezszelestnie i przyjrzał się. Na ziemi leżała jakaś postać, bita przez trzy inne. Wszystkie były w długich płaszczach.
„I tak jestem tu już na straconej pozycji – pomyślał elf – cóż, zobaczmy co się da zrobić”.
Wyjął prędko szable i rzucił się na zakapturzone postacie. Pierwszą od razu powalił cięciem w szyje. Ofiara prawdopodobnie nawet nie zauważyła, że jest atakowana. Dwie pozostałe zaciekle się broniły. Odciął jednej kaptur i ze zdziwieniem zauważył, że to elf. Szybko kopnął go, a zderzając się z podłożem stracił przytomność. Tanahowi został już ostatni. Walczył dobrze, bardzo dobrze. Dziwne było to, że nie używał szabli tylko zwykły miecz, ale nie było czasu na dziwienie się, bo miecz, nie miecz ale śmigał bardzo szybko.
-Czekałem na tą chwilę – powiedziała postać – czekałem.
Tanah nie zastanawiał się kim jest postać, że na niego czekała tylko dalej walczył. Udawało mu się dotychczas robić uniki i parować ciosy, ale nie mógł żadnego zadać. Odskoczył w tył, a elf próbujący zadać cios, machnął się i stracił na chwilę równowagę. Tanah kopnął go z całej siły, ale o dziwo nic mu nie zrobił. Natrafił na zbroję. Postać odwzajemniła kopniaka, rzucając Tanaha na ścianę. Zbliżyła się i zdjęła kaptur. To był ten sam zbrojny elf, który w Elchoshal nie chciał mu wypłacić złota.
-Marny musiał być ten potwór – powiedział zimno – skoro ty go pokonałeś.
Uniósł miecz do ciosu, ale Tanah błyskawicznie wykopał mu go z ręki, po czym szablą przejechał po jedynym nie opancerzonym miejscu, czyli twarzy. Zbrojny zawył dziko, ale Tanah już pochwycił pobitego i zaczął uciekać z miasta.

***
Strażnicy bramy nie należeli do ludzi cieszących się ze swojej pracy. W każdym razie w większości. Elep był właśnie takim strażnikiem i akurat tego dnia spotkał go obowiązek warty. Chodził tam i z powrotem, co jakiś czas splunął na ziemię lub zaklął cicho. Oparł się na swojej włóczni i popatrzył w dal marząc o tym żeby wyrwać się z tego miasta i prowadzić życie najemnika. Zamyślony tak nagle usłyszał jakiś hałas. Z bojowo nastawioną włócznią zbliżył się do źródła hałasu. Zobaczył jakąś postać.
-Kim jesteś? – zawołał. To był jego obowiązek.
Postać odwróciła się, ale nie odpowiedziała.
-Mów, do cholery! – Elep stracił już pewność siebie, a głos drżał mu lekko.
Postać nie spiesząc się zdjęła kaptur i ukazała swoją straszną twarz. Cała ciemna ze szpiczastymi odstającymi na boki uszami, oraz dziwnym tatuażem wokół lewego okaz.
-Wypuść nas, strażniku – powiedziała uśmiechając się paskudnie.
Elep wiedział, że o zmroku nie może otwierać bramy i za taki czyn czekają go niemiłe konsekwencje, ale z drugiej strony domagający się otwarcia wyglądał na niezłego rębajłę.
-Odejdź – powiedział strażnik, zupełnie tracąc pewność siebie – odejdź... nie można...
-Nie to nie – odpowiedziała ciemna postać i w mgnieniu oka wyciągnęła szablę i chlusnęła nią strażnika po szyi. Ten padł na kolana, a zaraz później na ziemie. Drgał chwilę po czym znieruchomiał. Na zawsze. Ale powinien się cieszyć, bo już nie musi pilnować bramy. Nigdy.
Morderca otworzył bramę, wziął kogoś na plecy i wyszedł z miasta wolnym krokiem.
 
A

Anonymous

Guest
Kolejna część z deczka lepsza, ale końcówka sie mi średnio podobała. Teraz dałbym tak 8/10, ale po rozwinięciu wątku i wyjaśnieniu paru rzeczy moze być lepiej. Czekam na CD. Pzdr.
 
Do góry Bottom