Na początku zapowiem, że z qmplami konstruujemy textowego mmorpg właśnie w realiach które opisuje. Strona projektu będzie już niedługo czynna, a na razie w ramch reklamy Quanaadu powstało te skromne opowiadanie, a co do "Prawdziwego Sługi", skończe go, więc jak ktoś ma z tego powodu stresy ( w co wątpie ) uspokajam go:
Uciekinier z Quanaadu
Na niewielkiej, skąpanej w słońcu polanie siedział młody chłopak z długimi złotymi włosami. Oczy miał zawiązane, a przed nim leżała pięknie zdobiona szabla, nie w modne ostatnio runy, ale w urzekające elfickie rysunki i litery. Zawiał lekki wiatr odsłaniając ucho chłopaka. Było ono spiczaście zakończone. Chłopak był elfem, albo, co nawet bardziej prawdopodobne, półelfem. Siedział wsłuchując się w szum traw i lasu, bzyczenie owadów. W tych wszystkich dźwiękach szukał jednego, dźwięku zdobyczy. W krzakach trzasnęła łamiąca się gałązka. Elf uśmiechnął się, ale nie poruszył, nadal wsłuchując się w dźwięki dochodzące z ciemnego lasu. Dało się usłyszeć kolej trzask, a po chwili z krzaków, za plecami elfa, wyszła bestia. Była wielkości konia, ale posturą bardziej przypominała świnię. Jej oczy jarzyły się na pomarańczowo. Zadziwiająca była jej sierść. Zlepiona była w ten sposób, że przypominała liście i igliwie. Miała nawet taki kolor. Zaryczała, ale elf dalej siedział w bezruchu. Bestia zaczęła biec na niego w celu stratowania, ale kiedy była tuż obok niego, elf mimo zawiązanych oczu, chwycił szablę i wybił się w powietrze, dokładnie w tym momencie kiedy potwór miał go stratować. Monstrum z rozpędu poleciało dalej, a elf prędko rzucił się na nie ze swoją szablą w ręku i wbił ją w kark potwora. Bestia zaryczała głośno, ale łowca powtórzył czynność, po czym podciął jej szyję. Potwór padł bez życia na trawę. Myśliwy zdjął opaskę z oczu, schował zdobioną szablę do pochwy, a z cholewy buta wyjął nóż i zajął odcinać skórę zdobyczy. Za swoimi plecami usłyszał cichy szelest. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi, ale za drugim razem zdał sobie sprawę, że to nie mogą być liście. Dźwięk był inny. Obrócił się i w tym momencie w klatkę piersiową myśliwego wbił się róg. Ostatkiem sił spojrzał na bestie, ale nie ujrzał jej w całości. Dostrzegł tylko cień.
***
W małym pokoju zamku na Elchoshal rozmawiało trzech elfów. Jeden, wyjątkowo wysoki miał czarne włosy splecione w warkocz sięgający do pasa. Na plecach miał długi, bogato zdobiony łuk. Przechadzał się w te i we w te po pokoju, co jakiś czas wtrącając jakieś słowo do rozmowy. Drugi, o dziwnie ciemnej jak na elfa karnacji, bawił się sztyletem i rozmawiał gorąco z trzecim elfem. Ten był nietypowo ubrany jak na elfa. Miał na sobą lśniącą zbroję, a u pasa solidny miecz. Jego twarz przecinała szpetna blizna. W świetle kopcącego kaganka dyskutowali zażarcie.
-Już trzecia osoba w tym miesiącu!! – krzyknął zbrojny.
-Elsac, spokojnie – powiedział elf o ciemnej karnacji – przecież zdarzają się wypadki przy pracy. W końcu myśliwi mają ciężkie życie.
-Bredzisz. Oni nie byli jakimiś tam myśliwymi. To byli sami dobrzy wojownicy. Znałem wszystkich. Alid Kamdesh, Ofaa Jeling i teraz najmłodszy, ale bardzo dobry wojownik Ral Leugah. Tam cos musi być!
-W moim plemieniu...
-PRZESTAŃ! Czy musisz ciągle powtarzać, że jesteś półmrocznym?!
-Nie kłóćcie się – odezwał się trzeci – i tak przecież będziemy musieli coś zrobić. Zasady każą.
Uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia. Ciemnoskóry wstał, schował sztylet.
-Jak zwykle, nic nie wymyślił i się zmył. Wezwiemy jakiegoś najemnika i po sprawie...
-Taaa... weźmie trzy tysiące i stwierdzi, że nic tam nie ma. Znam ja takich...
Ciemnoskóry podszedł do niego i spojrzał mu w oczy.
-Znasz, znasz... Ale może ty chcesz tam iść.
Zbrojny zamilkł i popatrzył ze wściekłością na półmrocznego. Tamten odgarnął swoje długie włosy z twarzy i ponownie wyjął sztylet.
-Wywiesimy ogłoszenia – powiedział powoli.
-Taaa... – zaczął Elsac – Jak któryś będzie umiał czytać to i będzie umiał liczyć. Raasch ty to masz łeb! Taki weźmie od nas dwa razy więcej!
Raasch westchnął i wyjrzał przez okno na otaczającą ich ciemność i na gwiazdy, siedziby bogów i duchów zmarłych, ale nie ważne. On już w to nie wierzył. Bo i w co wierzyć, kiedy teraz ważne są tylko pieniądze i władza, a nie jak w plemieniu mrocznych. Tam każdy był równy i wartościowy. I on byłby takie, gdyby nie... Nie on nie chciał myśleć o swoich błędach. Nie chciał się do nich przyznać. To nie jego wina, że ich przywódca... nie, co go to obchodzi. To nie była jego wina!
-No co, panie mroczny – wyrwał go z zamyślania zbrojny – Jak tam pomysły?
-Rozwiesimy ogłoszenia – powiedział stanowczo z lekkim podkpiwaniem – zadbam o to.
-A co mnie to obchodzi – warknął Elsac – Idę stad, jeszcze te twoje obłąkane myślenie przeżuci się na mnie. Rozwieszaj sobie te pieprzone ogłoszenia, ja nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Jedyny pozostały już w pokoju elf uśmiechnął się i mruknął do siebie:
-Och, stary durniu. I myślisz, ze uwierzę w tę twoją złość.
***
Cztery dni po ostatniej ofierze tajemniczej bestii, o której mówiono głośno w całej okolicy Elchoshal, przybył dziwny jeździec. Jechał na grzbiecie bestii lasu. Był cały w czarnym, skórzanym płaszczu nabijanym trofeami myśliwskimi. Przez plecy miał przewieszony pięknej roboty łuk, a u pasa dwie szable. Jedną czarną, a jedną o zwykłym, metalicznym kolorze. Obie misternej, najprawdopodobniej, krasnoludzkiej roboty. I to było dziwne, krasnoludy rzadko wykonywały broń inną niż kusze i ciężkie topory, młoty i miecze, a tym bardziej szable. Przybysz wjechał na swym potworze na plac, gdzie jakimś dziwnym słowem nakazał bestii czekać na niego. Teraz dopiero przechodnie zobaczyli jakie piękne jest to stworzenia. Sierść rzeczywiście jak podawały opowieści przypominało ściółkę w lesie, ale oczy były inne. Nie ziały grozą, były łagodne i nawet można powiedzieć, przyjazne. Wielkie, jasnoniebieskie, ciekawe otoczenia oczy. Naprawdę, rzadko się zdarzało aby jakiś elf, człowiek, czy krasnolud miał takie oczy, a co dopiero zwykłe zwierze.
Nie mniejsze zainteresowanie elfów budził jeździec. Nie oglądając się od razu ruszył w kierunku siedziby Arcystrażnika. Zapukał w wielkie drzwi, a chwilę później wszedł do środka i tyle go ludzie widzieli.
-Witaj wędrowcze – pozdrowił przybysza Raasch – co cię sprowadza?
Obcy milcząc wyjął zza płaszcza zwój i rzucił na stół. Arcystrażnik zmarszczył brwi i przejrzał papier, ale i tak wiedział co to jest, w końcu sam to pisał. Ogłoszenie mówiące o potrzebie najemnika. Obcy rozejrzał się po pokoju. W jednym koncie stał elf w zbroi, patrzący na niego z nieukrywaną pogardą. Raasch odrzucił zwój i powiedział krótko:
-Ile?
-Osiem – odpowiedział krótko i chłodno przybysz.
Zbrojny uśmiechnął się kpiąco.
-Za co ty chcesz osiem – powiedział nadzwyczaj spokojnie Raasch
-Za bestie.
-Jaką bestie? Nie mów, że wierzysz, że tam coś jest. Dostaniesz trzy tysiące pojeździsz, ogłosisz, że po sprawie i ludzie się uspokoją. Zresztą nawet nie pokazałeś nam swojej twarzy.
Obcy bez wahania odrzucił kaptur i oczom elfów ukazała się ciemna, lekko niebieskawa twarz. Szpiczaste uszy lekko wygięte w boki zdradzały, że obcy jest elfem, a barwa skóry, że mrocznym elfem, a na dodatek zapewne czystej krwi. Miał krótkie włosy, nie licząc jednego kosmyka opadającego mu na lewe oko. Jego oczy miały nie spotykaną u innych ras barwę. Były jaskrawo żółte, a wokół lewego oka był dziwny tatuaż.
Raasch przełknął ślinę. Nie widział takiego osobnika od kiedy opuścił plemię. Wiedział, ze ten kosmyk znaczy służbę w imię Rakscha, strasznego boga zniszczenia, a tatuaż wokół oka był piętnem, że ten elf popełnił straszną zbrodnię. Nie chciał się domyślać jaką.
-Znam się na tym – zaczął obcy – z pogłosek wnioskuję, że to w najlepszym wypadku jednorożec, z resztą na to wskazują obrażenia.
Zbrojny podszedł bliżej i prychnął:
-Jednorożec? Nie rozśmieszaj mnie przybłędo! Jednorożce wyginęły na tych ziemiach dawno, zaraz po osiedleniu się tu pierwszych przybyszów z kontynentu. Znasz się na tym? Taaa... Co następne? Smoki?
Obcy ponownie założył kaptur i milczał, milczeli także pracodawcy. Pierwszy ciszę przerwał przybysz:
-Nie żądam zapłaty z góry, a właściwie z góry, to potrzebuje jedynie na wyposażenie.
Zbrojny uśmiechnął się paskudnie i powiedział z drwiną w głosie:
-Jeśli to będzie jednorożec lub coś gorszego, zapłacę ci te osiem tysięcy, nie zapłacę nawet dziesięć, ale jeśli to będzie coś słabszego nie dostaniesz nic. Zgoda?
Milczał prze chwilę po czym przemówił:
-Zgoda, rycerzyku.
Raasch siedział do tej pory cicho, ale na słowo „rycerzyku” uśmiechnął się i spojrzał na towarzysza. Ten gotował się ze złości. Aby nie dopuścić do incydentu zaczął:
-Ile chcesz na przygotowania?
-Półtora wystarczy. W końcu polowanie na jednorożce to nie jest zabawa. Mithrilowe groty, nowa cięciwa do łuku. Najlepszej jakości oczywiście.
Elsac zmarszczył brwi, ale powstrzymał się od komentarzy. Raasch uśmiechnął się i wyjął prędko sakwę. Obcy wziął ją i powiedział.
-Góra sześć dni i bestia będzie... moja.
Powiedziawszy to wyszedł z pomieszczenia.
***
Słońce świeciło jasno i było piekielnie gorąco, to też przybysz w długim czarnym płaszczu był uważany za idiotę. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, w końcu w Porcie Graag dziwni wędrowcy byli codziennością. Port Graag, miejsce oszustw i rozpusty, ale także, jedyne miejsce w którym wszyscy byli równi niezależnie na rasę. Mogli być zarówno elfami, krasnoludami czy ludźmi, wszyscy byli równi. Ba, czasem nawet miasto te odwiedzali niedobitki orków, gnomów i innych zielonoskórych. Przybywali głównie by brać udział w walkach, wymieniać minerały na broń i jedzenie, tak w tych czasach nie dało się już żyć po zwierzęcemu.
Przybysz w płaszczu wszedł do obskurnej karczmy „Zdechły Smok”. Nazwa była niewymyślna, ale to było możliwe, że najbardziej popularne miejsce w całym Quanaadu. Tu można było dostać wszystko. Przybysz zbliżył się do lady i zdjął kaptur, ale tu jego twarz nie była dziwna. Tu prawie wszyscy nosili jakieś piętna, mieli jakieś dziwactwa. Kiedy jego twarz zobaczył karczmarz uśmiechnął się szeroko i zawołał:
-Tanah!! Dawno żeśmy się nie widzieli. Opowiadaj co się stało!
Karczmarz był niski i gruby. Stwierdzenie jego rasy było niezwykle trudne. Jego kształty sugerowały, że jest krasnoludem, ale miał spiczasto zakończone uszy i wielkie, elfickie oczy. Był już wyłysiały, co zdarzało się tylko u ludzi. Prawdopodobnie był wychowankiem pobliskiego domu uciech cielesnych i stąd jego niecodzienny wygląd. Na grubym brzuszysku miał strasznie poplamiony fartuch z wymyślnym rysunku wybebeszonego smoka, z resztą taki sam widniał na szyldzie karczmy.
Przybysz uścisnął jego tłustą dłoń i zaczęli rozmawiać. O wszystkim. O ginących potworach, wiszącej w powietrzu wojnie, o pogłoskach z kontynentu, o starych dobrych czasach.
-Dobrze, ale powiedz, do cholery, co cię tu sprowadza! Nie mów, że chciałeś pogadać ze starym druhem!
Tanah uśmiechnął się i wyjął pergamin, po czym podał go karczmarzowi. Ten skupiwszy się, bo nie czytał zbyt dobrze, po paru minutach powiedział.
-Nie mów mi, że interesuje cię jakaś głupia robota za marne trzy tysiące! Przyznaj się natrafiłeś na coś grubszego.
Elf ponownie się uśmiechnął, po czym położył sakwę na stole.
-Jak zawsze masz racje. Prawdopodobnie bestią która tam się znajduje jest – zamilkł na chwilę – jednorożec.
Karczmarza zatkało. Jednorożców nikt nie widział od bardzo dawna.
-Jakby powiedziałby mi to kto inny nie uwierzyłbym, ale tobie mogę zaufać. Czego potrzebujesz?
-Jak zawsze o interesach? Dobrze, w tej sakwie jest półtora tysiąca...
-Elfickich?
-Oczywiście, potrzebuje najlepsze groty jakie masz, oczywiście krasnoludzkiej roboty, ale ze zwykłego mithrillu, czarny może nie zadziałać na jednorożca, ale oczywiście ciężko przewidzieć, w końcu z jednorożcami nie walczył nikt ot tak dawna, ze nie wiemy nic na pewno. No i potrzebuje nową cięciwę do łuku, moja stara już ledwo trzyma. Najlepiej jeśli masz z włosia wilkołaka.
Karczmarz zamilkł i wyglądało na to, że walczy z myślami. W końcu powiedział:
-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że na to nie wystarczy półtora tysiąca?
Elf uśmiechnął się i odpowiedział:
-A czy nie chciałbyś mieć skóry jednorożca?
Karczmarz rozpromienił się, po czym wstał i poszedł z Tanahem do piwnicy. Elf był już tam kilka razy. Kiedy wszedł tam po raz pierwszy, był oszołomiony bogactwem swojego przyjaciela. W dość dużym, wilgotnym i ciemnym pomieszczeniu leżały na półkach różnorakie łuki, kusze, akcesoria magiczne, miecze, a gdzieniegdzie stały lśniące zbroje paladynów Iry. Doszli do końca pomieszczenia, gdzie leżała duża skrzynia. Karczmarz wyjął mały kluczyk i przystąpił do otwierania skrzyni. W środku leżały misternie zrobione szable, miecze i groty strzał i bełtów. Karczmarz wybrał trochę tych w srebrnym kolorze, oraz wyjął z wnętrza skrzyni jakieś zawiniątko. W środku znajdowały się włosy. Włosy wilkołaka. Właściwie nie do zniszczenia bez pomocy czarów, srebra lub zwykłego mithrillu. Elf wziął to od niego i włożył do swojej torby, po czym założył kaptur i powiedział:
-Przykro mi Lejark, ale na mnie już czas. Muszę za cztery dni pokazać bestie moim zleceniodawcom, ale później wrócę i spłacę dług.
-Wiem stary druhu. Jak zawsze w drodze, co? Idź już. Twoja bestia pewnie się niecierpliwi.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Elf wybiegł z karczmy i ruszył w drogę powrotną do Elchoshal.
KOMENTUJCIE
EDIT> CD oczywiście bedzie
Uciekinier z Quanaadu
Na niewielkiej, skąpanej w słońcu polanie siedział młody chłopak z długimi złotymi włosami. Oczy miał zawiązane, a przed nim leżała pięknie zdobiona szabla, nie w modne ostatnio runy, ale w urzekające elfickie rysunki i litery. Zawiał lekki wiatr odsłaniając ucho chłopaka. Było ono spiczaście zakończone. Chłopak był elfem, albo, co nawet bardziej prawdopodobne, półelfem. Siedział wsłuchując się w szum traw i lasu, bzyczenie owadów. W tych wszystkich dźwiękach szukał jednego, dźwięku zdobyczy. W krzakach trzasnęła łamiąca się gałązka. Elf uśmiechnął się, ale nie poruszył, nadal wsłuchując się w dźwięki dochodzące z ciemnego lasu. Dało się usłyszeć kolej trzask, a po chwili z krzaków, za plecami elfa, wyszła bestia. Była wielkości konia, ale posturą bardziej przypominała świnię. Jej oczy jarzyły się na pomarańczowo. Zadziwiająca była jej sierść. Zlepiona była w ten sposób, że przypominała liście i igliwie. Miała nawet taki kolor. Zaryczała, ale elf dalej siedział w bezruchu. Bestia zaczęła biec na niego w celu stratowania, ale kiedy była tuż obok niego, elf mimo zawiązanych oczu, chwycił szablę i wybił się w powietrze, dokładnie w tym momencie kiedy potwór miał go stratować. Monstrum z rozpędu poleciało dalej, a elf prędko rzucił się na nie ze swoją szablą w ręku i wbił ją w kark potwora. Bestia zaryczała głośno, ale łowca powtórzył czynność, po czym podciął jej szyję. Potwór padł bez życia na trawę. Myśliwy zdjął opaskę z oczu, schował zdobioną szablę do pochwy, a z cholewy buta wyjął nóż i zajął odcinać skórę zdobyczy. Za swoimi plecami usłyszał cichy szelest. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi, ale za drugim razem zdał sobie sprawę, że to nie mogą być liście. Dźwięk był inny. Obrócił się i w tym momencie w klatkę piersiową myśliwego wbił się róg. Ostatkiem sił spojrzał na bestie, ale nie ujrzał jej w całości. Dostrzegł tylko cień.
***
W małym pokoju zamku na Elchoshal rozmawiało trzech elfów. Jeden, wyjątkowo wysoki miał czarne włosy splecione w warkocz sięgający do pasa. Na plecach miał długi, bogato zdobiony łuk. Przechadzał się w te i we w te po pokoju, co jakiś czas wtrącając jakieś słowo do rozmowy. Drugi, o dziwnie ciemnej jak na elfa karnacji, bawił się sztyletem i rozmawiał gorąco z trzecim elfem. Ten był nietypowo ubrany jak na elfa. Miał na sobą lśniącą zbroję, a u pasa solidny miecz. Jego twarz przecinała szpetna blizna. W świetle kopcącego kaganka dyskutowali zażarcie.
-Już trzecia osoba w tym miesiącu!! – krzyknął zbrojny.
-Elsac, spokojnie – powiedział elf o ciemnej karnacji – przecież zdarzają się wypadki przy pracy. W końcu myśliwi mają ciężkie życie.
-Bredzisz. Oni nie byli jakimiś tam myśliwymi. To byli sami dobrzy wojownicy. Znałem wszystkich. Alid Kamdesh, Ofaa Jeling i teraz najmłodszy, ale bardzo dobry wojownik Ral Leugah. Tam cos musi być!
-W moim plemieniu...
-PRZESTAŃ! Czy musisz ciągle powtarzać, że jesteś półmrocznym?!
-Nie kłóćcie się – odezwał się trzeci – i tak przecież będziemy musieli coś zrobić. Zasady każą.
Uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia. Ciemnoskóry wstał, schował sztylet.
-Jak zwykle, nic nie wymyślił i się zmył. Wezwiemy jakiegoś najemnika i po sprawie...
-Taaa... weźmie trzy tysiące i stwierdzi, że nic tam nie ma. Znam ja takich...
Ciemnoskóry podszedł do niego i spojrzał mu w oczy.
-Znasz, znasz... Ale może ty chcesz tam iść.
Zbrojny zamilkł i popatrzył ze wściekłością na półmrocznego. Tamten odgarnął swoje długie włosy z twarzy i ponownie wyjął sztylet.
-Wywiesimy ogłoszenia – powiedział powoli.
-Taaa... – zaczął Elsac – Jak któryś będzie umiał czytać to i będzie umiał liczyć. Raasch ty to masz łeb! Taki weźmie od nas dwa razy więcej!
Raasch westchnął i wyjrzał przez okno na otaczającą ich ciemność i na gwiazdy, siedziby bogów i duchów zmarłych, ale nie ważne. On już w to nie wierzył. Bo i w co wierzyć, kiedy teraz ważne są tylko pieniądze i władza, a nie jak w plemieniu mrocznych. Tam każdy był równy i wartościowy. I on byłby takie, gdyby nie... Nie on nie chciał myśleć o swoich błędach. Nie chciał się do nich przyznać. To nie jego wina, że ich przywódca... nie, co go to obchodzi. To nie była jego wina!
-No co, panie mroczny – wyrwał go z zamyślania zbrojny – Jak tam pomysły?
-Rozwiesimy ogłoszenia – powiedział stanowczo z lekkim podkpiwaniem – zadbam o to.
-A co mnie to obchodzi – warknął Elsac – Idę stad, jeszcze te twoje obłąkane myślenie przeżuci się na mnie. Rozwieszaj sobie te pieprzone ogłoszenia, ja nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Jedyny pozostały już w pokoju elf uśmiechnął się i mruknął do siebie:
-Och, stary durniu. I myślisz, ze uwierzę w tę twoją złość.
***
Cztery dni po ostatniej ofierze tajemniczej bestii, o której mówiono głośno w całej okolicy Elchoshal, przybył dziwny jeździec. Jechał na grzbiecie bestii lasu. Był cały w czarnym, skórzanym płaszczu nabijanym trofeami myśliwskimi. Przez plecy miał przewieszony pięknej roboty łuk, a u pasa dwie szable. Jedną czarną, a jedną o zwykłym, metalicznym kolorze. Obie misternej, najprawdopodobniej, krasnoludzkiej roboty. I to było dziwne, krasnoludy rzadko wykonywały broń inną niż kusze i ciężkie topory, młoty i miecze, a tym bardziej szable. Przybysz wjechał na swym potworze na plac, gdzie jakimś dziwnym słowem nakazał bestii czekać na niego. Teraz dopiero przechodnie zobaczyli jakie piękne jest to stworzenia. Sierść rzeczywiście jak podawały opowieści przypominało ściółkę w lesie, ale oczy były inne. Nie ziały grozą, były łagodne i nawet można powiedzieć, przyjazne. Wielkie, jasnoniebieskie, ciekawe otoczenia oczy. Naprawdę, rzadko się zdarzało aby jakiś elf, człowiek, czy krasnolud miał takie oczy, a co dopiero zwykłe zwierze.
Nie mniejsze zainteresowanie elfów budził jeździec. Nie oglądając się od razu ruszył w kierunku siedziby Arcystrażnika. Zapukał w wielkie drzwi, a chwilę później wszedł do środka i tyle go ludzie widzieli.
-Witaj wędrowcze – pozdrowił przybysza Raasch – co cię sprowadza?
Obcy milcząc wyjął zza płaszcza zwój i rzucił na stół. Arcystrażnik zmarszczył brwi i przejrzał papier, ale i tak wiedział co to jest, w końcu sam to pisał. Ogłoszenie mówiące o potrzebie najemnika. Obcy rozejrzał się po pokoju. W jednym koncie stał elf w zbroi, patrzący na niego z nieukrywaną pogardą. Raasch odrzucił zwój i powiedział krótko:
-Ile?
-Osiem – odpowiedział krótko i chłodno przybysz.
Zbrojny uśmiechnął się kpiąco.
-Za co ty chcesz osiem – powiedział nadzwyczaj spokojnie Raasch
-Za bestie.
-Jaką bestie? Nie mów, że wierzysz, że tam coś jest. Dostaniesz trzy tysiące pojeździsz, ogłosisz, że po sprawie i ludzie się uspokoją. Zresztą nawet nie pokazałeś nam swojej twarzy.
Obcy bez wahania odrzucił kaptur i oczom elfów ukazała się ciemna, lekko niebieskawa twarz. Szpiczaste uszy lekko wygięte w boki zdradzały, że obcy jest elfem, a barwa skóry, że mrocznym elfem, a na dodatek zapewne czystej krwi. Miał krótkie włosy, nie licząc jednego kosmyka opadającego mu na lewe oko. Jego oczy miały nie spotykaną u innych ras barwę. Były jaskrawo żółte, a wokół lewego oka był dziwny tatuaż.
Raasch przełknął ślinę. Nie widział takiego osobnika od kiedy opuścił plemię. Wiedział, ze ten kosmyk znaczy służbę w imię Rakscha, strasznego boga zniszczenia, a tatuaż wokół oka był piętnem, że ten elf popełnił straszną zbrodnię. Nie chciał się domyślać jaką.
-Znam się na tym – zaczął obcy – z pogłosek wnioskuję, że to w najlepszym wypadku jednorożec, z resztą na to wskazują obrażenia.
Zbrojny podszedł bliżej i prychnął:
-Jednorożec? Nie rozśmieszaj mnie przybłędo! Jednorożce wyginęły na tych ziemiach dawno, zaraz po osiedleniu się tu pierwszych przybyszów z kontynentu. Znasz się na tym? Taaa... Co następne? Smoki?
Obcy ponownie założył kaptur i milczał, milczeli także pracodawcy. Pierwszy ciszę przerwał przybysz:
-Nie żądam zapłaty z góry, a właściwie z góry, to potrzebuje jedynie na wyposażenie.
Zbrojny uśmiechnął się paskudnie i powiedział z drwiną w głosie:
-Jeśli to będzie jednorożec lub coś gorszego, zapłacę ci te osiem tysięcy, nie zapłacę nawet dziesięć, ale jeśli to będzie coś słabszego nie dostaniesz nic. Zgoda?
Milczał prze chwilę po czym przemówił:
-Zgoda, rycerzyku.
Raasch siedział do tej pory cicho, ale na słowo „rycerzyku” uśmiechnął się i spojrzał na towarzysza. Ten gotował się ze złości. Aby nie dopuścić do incydentu zaczął:
-Ile chcesz na przygotowania?
-Półtora wystarczy. W końcu polowanie na jednorożce to nie jest zabawa. Mithrilowe groty, nowa cięciwa do łuku. Najlepszej jakości oczywiście.
Elsac zmarszczył brwi, ale powstrzymał się od komentarzy. Raasch uśmiechnął się i wyjął prędko sakwę. Obcy wziął ją i powiedział.
-Góra sześć dni i bestia będzie... moja.
Powiedziawszy to wyszedł z pomieszczenia.
***
Słońce świeciło jasno i było piekielnie gorąco, to też przybysz w długim czarnym płaszczu był uważany za idiotę. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, w końcu w Porcie Graag dziwni wędrowcy byli codziennością. Port Graag, miejsce oszustw i rozpusty, ale także, jedyne miejsce w którym wszyscy byli równi niezależnie na rasę. Mogli być zarówno elfami, krasnoludami czy ludźmi, wszyscy byli równi. Ba, czasem nawet miasto te odwiedzali niedobitki orków, gnomów i innych zielonoskórych. Przybywali głównie by brać udział w walkach, wymieniać minerały na broń i jedzenie, tak w tych czasach nie dało się już żyć po zwierzęcemu.
Przybysz w płaszczu wszedł do obskurnej karczmy „Zdechły Smok”. Nazwa była niewymyślna, ale to było możliwe, że najbardziej popularne miejsce w całym Quanaadu. Tu można było dostać wszystko. Przybysz zbliżył się do lady i zdjął kaptur, ale tu jego twarz nie była dziwna. Tu prawie wszyscy nosili jakieś piętna, mieli jakieś dziwactwa. Kiedy jego twarz zobaczył karczmarz uśmiechnął się szeroko i zawołał:
-Tanah!! Dawno żeśmy się nie widzieli. Opowiadaj co się stało!
Karczmarz był niski i gruby. Stwierdzenie jego rasy było niezwykle trudne. Jego kształty sugerowały, że jest krasnoludem, ale miał spiczasto zakończone uszy i wielkie, elfickie oczy. Był już wyłysiały, co zdarzało się tylko u ludzi. Prawdopodobnie był wychowankiem pobliskiego domu uciech cielesnych i stąd jego niecodzienny wygląd. Na grubym brzuszysku miał strasznie poplamiony fartuch z wymyślnym rysunku wybebeszonego smoka, z resztą taki sam widniał na szyldzie karczmy.
Przybysz uścisnął jego tłustą dłoń i zaczęli rozmawiać. O wszystkim. O ginących potworach, wiszącej w powietrzu wojnie, o pogłoskach z kontynentu, o starych dobrych czasach.
-Dobrze, ale powiedz, do cholery, co cię tu sprowadza! Nie mów, że chciałeś pogadać ze starym druhem!
Tanah uśmiechnął się i wyjął pergamin, po czym podał go karczmarzowi. Ten skupiwszy się, bo nie czytał zbyt dobrze, po paru minutach powiedział.
-Nie mów mi, że interesuje cię jakaś głupia robota za marne trzy tysiące! Przyznaj się natrafiłeś na coś grubszego.
Elf ponownie się uśmiechnął, po czym położył sakwę na stole.
-Jak zawsze masz racje. Prawdopodobnie bestią która tam się znajduje jest – zamilkł na chwilę – jednorożec.
Karczmarza zatkało. Jednorożców nikt nie widział od bardzo dawna.
-Jakby powiedziałby mi to kto inny nie uwierzyłbym, ale tobie mogę zaufać. Czego potrzebujesz?
-Jak zawsze o interesach? Dobrze, w tej sakwie jest półtora tysiąca...
-Elfickich?
-Oczywiście, potrzebuje najlepsze groty jakie masz, oczywiście krasnoludzkiej roboty, ale ze zwykłego mithrillu, czarny może nie zadziałać na jednorożca, ale oczywiście ciężko przewidzieć, w końcu z jednorożcami nie walczył nikt ot tak dawna, ze nie wiemy nic na pewno. No i potrzebuje nową cięciwę do łuku, moja stara już ledwo trzyma. Najlepiej jeśli masz z włosia wilkołaka.
Karczmarz zamilkł i wyglądało na to, że walczy z myślami. W końcu powiedział:
-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że na to nie wystarczy półtora tysiąca?
Elf uśmiechnął się i odpowiedział:
-A czy nie chciałbyś mieć skóry jednorożca?
Karczmarz rozpromienił się, po czym wstał i poszedł z Tanahem do piwnicy. Elf był już tam kilka razy. Kiedy wszedł tam po raz pierwszy, był oszołomiony bogactwem swojego przyjaciela. W dość dużym, wilgotnym i ciemnym pomieszczeniu leżały na półkach różnorakie łuki, kusze, akcesoria magiczne, miecze, a gdzieniegdzie stały lśniące zbroje paladynów Iry. Doszli do końca pomieszczenia, gdzie leżała duża skrzynia. Karczmarz wyjął mały kluczyk i przystąpił do otwierania skrzyni. W środku leżały misternie zrobione szable, miecze i groty strzał i bełtów. Karczmarz wybrał trochę tych w srebrnym kolorze, oraz wyjął z wnętrza skrzyni jakieś zawiniątko. W środku znajdowały się włosy. Włosy wilkołaka. Właściwie nie do zniszczenia bez pomocy czarów, srebra lub zwykłego mithrillu. Elf wziął to od niego i włożył do swojej torby, po czym założył kaptur i powiedział:
-Przykro mi Lejark, ale na mnie już czas. Muszę za cztery dni pokazać bestie moim zleceniodawcom, ale później wrócę i spłacę dług.
-Wiem stary druhu. Jak zawsze w drodze, co? Idź już. Twoja bestia pewnie się niecierpliwi.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Elf wybiegł z karczmy i ruszył w drogę powrotną do Elchoshal.
KOMENTUJCIE
EDIT> CD oczywiście bedzie