Powinienem chyba zacząć od tego, żeby napisać jak wyglądają bohaterowie tej opowieści, więc: Lee jest rosłym mężczyzną o muskularnej budowie ciała, która mogła budzić respekt. Miał czrne włosy i ciemną karnacje. Pokazywał się najczęściej w zbroi Najemnika, natomiast jeśli chodzi o Bezimiennego: miał ciemne blond włosy zawinięte w kitke. Chodził w Ciężkiej zbroi Łowcy Smoków. Jeśli chodzi o muskulature, to był podobny do Lee, ale trochę mu jeszcze brakowało do siły przyjaciela. Opowieść zaczyna się w miasteczku Mitaris, okupowanym przez orków. Dostawy żywności nie dochodziły na czas albo wogóle. Lee i Bezimienny stali przed bramą Mitarisu, ale strażnik nie chciał ich wpuścić.
-Kim jesteście?-zapytał strażnik.
-jesteśmy wędrowcami-odparł Lee
-wynoście się stąd.
-Nigdy-powiedział Lee.Nikt nie będzie nami żądził!
Nie wiadomo czym skończyłaby się ta krótka wymiana zdań, gdyby nie Gubernator miasta, który rozkazał aby ich wpuszczono. Miateczko było małe. Wielkości dorównywał połowie miast Khorinis. Domy były mniejsze niż te w Khorinis, a na pewno były brudniejsze niż na wyspie. Czuć było smród śmierci i zniszczenia. Niektóre domy paliły się.
-Co tu się stało?-zapytał Bezimienny
-Najazdy orków! Ot co-odpowiedział Gubernator.
-Chodźcie szybko!-krzyknął Lee i pokazał im żyjącą jeszcze kobietę. Była ubrana w zwykłe spodnie i koszule(zwykłą). Na ciele miał liczne rany i zadrapania. Widać było u jej boku zwykły miecz jednoręczny. Otwarła oczy, a koloru były zielonego.
-Wody-powiedziała kobieta. Lee wyjął menzurkę z wodą i przyłożył ją do jej ust. Kobieta napiła się wody i zemdlała. Zanieśli ja do pokoju. Było to małe pomieszczenie, jednopokojowe. W rogu stał kufer a obok niego łóżko. Przy drzwiach była malutka komoda. Naprzeciwko drzwi stał stół z dwoma stołkami. Obudziła się w łóżku. Lee dymił fajeczkę nabitą jabłkowym tytoniem na stołeczku, a Bezimienny próbował zasklepić niektóre rany, przez modlitwe do Adanosa.
-Dziękuje za pomoc-powiedziała kobieta.
-Niedługo odejdziemy-powiedział Lee
-Pojadę z wami
-Nie!-powiedzieli równocześnie is tanowczo Lee i Bezimienny.
-Dlaczego?
-Zginęłabyś po pierwszej walce z orkami. A poza tym wiesz, ee twó wygląd, nie masz zbroji.
-Ależ mam. Tylko że w kufrze.
-Pogadamy o tym rano. Dobranoc-powiedział Bezimienny. Dziewczyna popatrzyła błagalnie na Lee, ale ten nie mół znieść spojrzenia i odwrócił się. Poszedł razem z Bezimiennym do gospody. Gospoda, a raczej cztero osobowy dom był malutki. Identyczny jak u dziewczyny którą uratowali. W gospodzie za jedno łóżko do spania trzeba było zapłacić 45 sztuk złota. Lee i Bezimienny trochę zdenerwowani, bo pieniądze im się kończyły, zapłacili.Nazajutrz zobaczyli tą samą koobietę, którą uratowali. Miała na sobie zbroje z pancerzy pełzaczy i dobry miecz dwuręczny. Była umyta i piękna. Wcale nie przypominała wczorajszej siebie.
-To co, idziemy? zapytała. Lee stał wpatrzony w nią jak w obrazek, a Bezimienny powiedział-jasne.
Wyszli z miasta i na rozdrożach skręcili w prawo, i doszli do pewnej skały, która uniemożliwiała dalej podróż.
-Pani może coś wie na temat tej skały?zapytał Lee
-Nazywam się Mediona. Nie, nie wiem nic o tej skale.
-To trzeba ją przejść.
Na szczęście skała miała wgłębienia i mogli sprawnie prze nią przejść. Mediona z pomocą Bezimiennego dostała się na górę szybciej niż Lee. Bezimienny ściągnoł chełm i przeżucił go przez skałe. Kiedy tak szli zobaczyli wielkiego minotaura z olbrzymim obusiecznym toporem. Był to topór Gorna.
-Gorn!!!!!-Wrzasnęli jednocześnie Lee i Bezimienny. Minotaur był cały pokrwawiony. Widać było, że nie odbył spotkania towarzyskiego z Gornem. Lee zląkł się go troche, ale jako pierwszy rzucił się na minotaura. A masz parszywa bestio!- krzyknął Lee podcinając bestii nogi. Minotaur zawył z bólu i uderzył Lee swoimi pazurami, ale Lee był szybszy i uniknął ciosu. Bezimienny podskoczył i uciął potworowi rękę. Minotaur zawył z wściekłości i bólu. Niespodziewanie strzała przeszyła potwora na wylot. Minotaur padł martwy na ziemie.
-Kto strzelił?-zapytał zdziwionym i nieco zdyszanym głosem
-Ja-powiedziała Mediona uśmiechając się do Lee. Generał odwzajemnił uśmiech. Lee!-krzyknął Bezimienny. Znalazłem Gorna. Gorn miał uciętą prawą ręke i brakowało mu trochę uda. Z ust płyneła mu krew. Był jednak na tyle przytomny, że wszystko widział.
-Choddżci chłopakki-powiedział Gorn cmentarnym tonem. Dokąd zmierzacie?
-Do Myrtaniny-powiedział cicho Bezimienny.
-W takiiim razie ahaaha-odkaszlnął Gorn-powiedzcie Laresowi, że oni żyją.
-Kto żyje Gorn?-spytał Lee-Gorn! Gorn! Gorn nic nie odpowiadał.
-Pochowamy go przy naszych przyjaciołach.
Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Lee z trudem powsztrzymywał płacz, a Bezimiennemu spływał strużki łez. Mediona szła za nimi. Nagle usłyszeli płacz. Odgłos wydobywał się zza zakrętu. Szybko tam pobiegli i zobaczyli płaczące dziecko. Mediona podeszła so niego i zapytała-
Jak się nazywasz?
-JJJanden-jąkało dziecko
-czemu płaczesz?-zapytał Lee
-Mmminotttaury zzzaabiłyyy mi mooich rodzicców-łkało deziecko. Mediona przytuliła Jandena.
-Nie bój się-powiedział Bezimienny. Zabierzymy cię ze sobą. Szli teraz w czwórkę. Lee i Bezimienny na czele a Mediona z Jandenem na rękach z tyłu. Zobaczyli nagle jakiś jadący wóz w kierunku Myrtaniny. Lee podbiegł do woźnicy zapytał, czy nie mogliby zabrać się razem z nim. Woźnica sam miał dziecko, więc na widok przestraszonego malca zgodził się. Przyjaźń między drużyną pogłębiała się między sobą, a najbardziej między Medionom a Lee
Piszę po raz pierwszy, więc oceniajcie surowo, bo to pomaga
C.D.N
-Kim jesteście?-zapytał strażnik.
-jesteśmy wędrowcami-odparł Lee
-wynoście się stąd.
-Nigdy-powiedział Lee.Nikt nie będzie nami żądził!
Nie wiadomo czym skończyłaby się ta krótka wymiana zdań, gdyby nie Gubernator miasta, który rozkazał aby ich wpuszczono. Miateczko było małe. Wielkości dorównywał połowie miast Khorinis. Domy były mniejsze niż te w Khorinis, a na pewno były brudniejsze niż na wyspie. Czuć było smród śmierci i zniszczenia. Niektóre domy paliły się.
-Co tu się stało?-zapytał Bezimienny
-Najazdy orków! Ot co-odpowiedział Gubernator.
-Chodźcie szybko!-krzyknął Lee i pokazał im żyjącą jeszcze kobietę. Była ubrana w zwykłe spodnie i koszule(zwykłą). Na ciele miał liczne rany i zadrapania. Widać było u jej boku zwykły miecz jednoręczny. Otwarła oczy, a koloru były zielonego.
-Wody-powiedziała kobieta. Lee wyjął menzurkę z wodą i przyłożył ją do jej ust. Kobieta napiła się wody i zemdlała. Zanieśli ja do pokoju. Było to małe pomieszczenie, jednopokojowe. W rogu stał kufer a obok niego łóżko. Przy drzwiach była malutka komoda. Naprzeciwko drzwi stał stół z dwoma stołkami. Obudziła się w łóżku. Lee dymił fajeczkę nabitą jabłkowym tytoniem na stołeczku, a Bezimienny próbował zasklepić niektóre rany, przez modlitwe do Adanosa.
-Dziękuje za pomoc-powiedziała kobieta.
-Niedługo odejdziemy-powiedział Lee
-Pojadę z wami
-Nie!-powiedzieli równocześnie is tanowczo Lee i Bezimienny.
-Dlaczego?
-Zginęłabyś po pierwszej walce z orkami. A poza tym wiesz, ee twó wygląd, nie masz zbroji.
-Ależ mam. Tylko że w kufrze.
-Pogadamy o tym rano. Dobranoc-powiedział Bezimienny. Dziewczyna popatrzyła błagalnie na Lee, ale ten nie mół znieść spojrzenia i odwrócił się. Poszedł razem z Bezimiennym do gospody. Gospoda, a raczej cztero osobowy dom był malutki. Identyczny jak u dziewczyny którą uratowali. W gospodzie za jedno łóżko do spania trzeba było zapłacić 45 sztuk złota. Lee i Bezimienny trochę zdenerwowani, bo pieniądze im się kończyły, zapłacili.Nazajutrz zobaczyli tą samą koobietę, którą uratowali. Miała na sobie zbroje z pancerzy pełzaczy i dobry miecz dwuręczny. Była umyta i piękna. Wcale nie przypominała wczorajszej siebie.
-To co, idziemy? zapytała. Lee stał wpatrzony w nią jak w obrazek, a Bezimienny powiedział-jasne.
Wyszli z miasta i na rozdrożach skręcili w prawo, i doszli do pewnej skały, która uniemożliwiała dalej podróż.
-Pani może coś wie na temat tej skały?zapytał Lee
-Nazywam się Mediona. Nie, nie wiem nic o tej skale.
-To trzeba ją przejść.
Na szczęście skała miała wgłębienia i mogli sprawnie prze nią przejść. Mediona z pomocą Bezimiennego dostała się na górę szybciej niż Lee. Bezimienny ściągnoł chełm i przeżucił go przez skałe. Kiedy tak szli zobaczyli wielkiego minotaura z olbrzymim obusiecznym toporem. Był to topór Gorna.
-Gorn!!!!!-Wrzasnęli jednocześnie Lee i Bezimienny. Minotaur był cały pokrwawiony. Widać było, że nie odbył spotkania towarzyskiego z Gornem. Lee zląkł się go troche, ale jako pierwszy rzucił się na minotaura. A masz parszywa bestio!- krzyknął Lee podcinając bestii nogi. Minotaur zawył z bólu i uderzył Lee swoimi pazurami, ale Lee był szybszy i uniknął ciosu. Bezimienny podskoczył i uciął potworowi rękę. Minotaur zawył z wściekłości i bólu. Niespodziewanie strzała przeszyła potwora na wylot. Minotaur padł martwy na ziemie.
-Kto strzelił?-zapytał zdziwionym i nieco zdyszanym głosem
-Ja-powiedziała Mediona uśmiechając się do Lee. Generał odwzajemnił uśmiech. Lee!-krzyknął Bezimienny. Znalazłem Gorna. Gorn miał uciętą prawą ręke i brakowało mu trochę uda. Z ust płyneła mu krew. Był jednak na tyle przytomny, że wszystko widział.
-Choddżci chłopakki-powiedział Gorn cmentarnym tonem. Dokąd zmierzacie?
-Do Myrtaniny-powiedział cicho Bezimienny.
-W takiiim razie ahaaha-odkaszlnął Gorn-powiedzcie Laresowi, że oni żyją.
-Kto żyje Gorn?-spytał Lee-Gorn! Gorn! Gorn nic nie odpowiadał.
-Pochowamy go przy naszych przyjaciołach.
Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Lee z trudem powsztrzymywał płacz, a Bezimiennemu spływał strużki łez. Mediona szła za nimi. Nagle usłyszeli płacz. Odgłos wydobywał się zza zakrętu. Szybko tam pobiegli i zobaczyli płaczące dziecko. Mediona podeszła so niego i zapytała-
Jak się nazywasz?
-JJJanden-jąkało dziecko
-czemu płaczesz?-zapytał Lee
-Mmminotttaury zzzaabiłyyy mi mooich rodzicców-łkało deziecko. Mediona przytuliła Jandena.
-Nie bój się-powiedział Bezimienny. Zabierzymy cię ze sobą. Szli teraz w czwórkę. Lee i Bezimienny na czele a Mediona z Jandenem na rękach z tyłu. Zobaczyli nagle jakiś jadący wóz w kierunku Myrtaniny. Lee podbiegł do woźnicy zapytał, czy nie mogliby zabrać się razem z nim. Woźnica sam miał dziecko, więc na widok przestraszonego malca zgodził się. Przyjaźń między drużyną pogłębiała się między sobą, a najbardziej między Medionom a Lee
Piszę po raz pierwszy, więc oceniajcie surowo, bo to pomaga
C.D.N