Opowiadanie to publikowałem już na G.Up jeszcze jakiś czas przed hackiem. Pokazałem je też w już aktualnej formie na reaktywowanym przez Xaroxa i Kushiego forum, więc część z was już mogła je widzieć. Teraz czas pokazać je szerszej publice
PROLOG - Przywołanie
W Obozie Na Bagnie panował ogromny ruch. Wszyscy biegali podekscytowani i nerwowo rozmawiali między sobą. Widać było dokładnie, że oczekują na jakieś ważne wydarzenie. Jednak w obozie znajdowała się też osoba, która wyraźnie nie pasowała do całego towarzystwa, ale wyraźnie się tym nie przejmowała. Był to mężczyzna około trzydziestki, w starych, poszarpanych ubraniach, z długimi włosami związanymi z tyłu głowy. Wszyscy, którzy go znali, nazywali go po prostu Bezimiennym. W tym momencie Bezimienny stał przy straganie Fortuna, paląc skręta z bagiennego ziela. Zaciągnął się i zadał Fortunowi pytanie:
- Jak sądzisz? Czy to przywołanie się powiedzie?
- Mam taką nadzieję. - odparł Fortuno - Może Śniący wreszcie pomoże nam wyrwać się z tej przeklętej kolonii.
- Może... – odparł zamyślony bohater - Zanim rozpocznie się przywołanie mógłbym się trochę przespać. Nie wiesz, gdzie jest jakieś wolne łóżko?
- Jeśli chcesz, możesz przenocować u mnie. Obudzę cię, gdy będę szedł na plac świątynny.
- Dzięki. - Powiedział Bezimienny i skierował się w kierunku wspomnianego domu.
Gdy wszedł po drabinie ujrzał całkiem przytulne i dobrze utrzymane mieszkanie. Po prawej stronie znajdowało się łóżko, w głębi domu był stół i dwa taborety. Jednak Bezimienny był zbyt zmęczony aby oglądać mieszkanie i natychmiast położył się na posłaniu Fortuna. Już po chwili zasnął, ale nie był to spokojny sen. Nawiedziła go jakaś wizja - nowicjuszy i strażników świątynnych stojących na placu i spoglądających w stronę Y`Beriona w połowie schodów świątyni. Po chwili Jaśnie Oświecony podniósł do góry kamień ogniskujący i wypowiedział jakąś magiczną formułę, która sprawiła, że cała ziemia zatrzęsła się. W tym momencie Bezimiennego obudził głos Fortuna:
- Chodź szybko! Zaraz zacznie się wielkie przywołanie!
- Tak, tak, już idę... – odparł jeszcze zaspany Bezimienny
Fortuno wyszedł z chaty i skierował się do świątyni. Jego gość szybko wziął tylko swoje rzeczy i zaraz pobiegł, aby go dogonić. Kiedy dochodzili do placu zobaczyli wszystkich mieszkańców Obozu Na Bagnie wpatrzonych w sylwetkę Y`Beriona, stojącego pomiędzy Cor Angarem i Cor Kalomem. Bezimienny zatrzymał się z brzegu tłumu, a Fortuno zaczął się przepychać w kierunku świątyni. Już po chwili nasz bohater zrozumiał, że to właśnie widział w swoim śnie. I miał rację, bo po chwili, kiedy już wszyscy przybyli na plac przed świątynią Y`Berion zaczął wypowiadać tę samą magiczną formułę, jak w jego śnie. Kiedy skończył, ziemia mocno się zatrzęsła i stała się rzecz niesamowita. Na szczycie schodów pojawiła się ogromna i straszna sylwetka. Wyglądała jak ogromny owad z trzema parami kończyn. Jego głowa posiadała rząd kolców wokół tego, co u człowieka mogłoby uchodzić za twarz. Miał przynajmniej kilka metrów wysokości i ciało pokryte grubą skórą. Bezimienny już po chwili zorientował się, że to Śniący przybył na wezwanie. Kiedy odezwał się, wszyscy członkowie Bractwa odruchowo padli na kolana, a nasz bohater schował się za drzewem. Pomimo iż stał przynajmniej kilkadziesiąt metrów od demona, doskonale słyszał jego ogłuszający ryk. Śniący powiedział:
- Witajcie moi wierni!! Dziś nastąpił dzień mojego powrotu! To właśnie dziś zjednoczę wszystkich moich wyznawców i pokażę im ich prawdziwe zadanie! Powstańcie i słuchajcie moich słów!! - Na te słowa wszyscy posłusznie powstali - Chcę, abyście pomogli mi w wykonaniu moich planów! Jednak wyjawię je wam w odpowiednim czasie...
- Ale przecież on miał nam pomóc wydostać się zza Bariery!! - krzyknął jeden z nowicjuszy.
- Milcz!!! - Krzyknął Śniący i rzucił w kierunku nowicjusza kulę ognia, która natychmiast objęła płomieniem całe jego ciało. Nowicjusz przeraźliwie krzyczał, aż w końcu zmarł w męczarniach.
- To spotka każdego, kto będzie kwestionował moje słowa...
Do Bezimiennego zbliżył się Cor Angar, który zdążył zejść z podwyższenia:
- Wydaje mi się, że myliliśmy się co do Śniącego. Chyba powinniśmy stąd uciekać.
- Dobrze, ale może powinniśmy wziąć ze sobą kilku ludzi? - zapytał Bezimienny
- Tak. Szybko przejdę i popytam, kto ucieka z nami.
- Dobrze. Ja będę czekał przy bramie obozu.
Cor Angar skierował się w tłum wiernych. Przez chwilę Bezimienny widział jeszcze jego sylwetkę, ale już po chwili zniknął mu z oczu. Bohater szybko skierował się w kierunku bramy, ale zdołał jeszcze usłyszeć głos Śniącego:
- Moi wierni!!! Przybywajcie!!!
- Nie wiem, dlaczego, ale wydaję mi się, że to nie wróży nic dobrego... - mruknął do siebie Bezimienny.
Poczekał przy bramie tylko chwilę i pojawił się Cor Angar prowadzący trzy osoby: Lestera i kopaczy Mervina i Dusty`ego
- Tylko oni chcieli iść. Spora część jest już chyba pod wpływem czaru Śniącego, bo twierdzą, że nigdy w życiu go nie zostawią.
- Cholera! Ja tylko chciałem mieć jakieś miejsce do spania i trochę żarcia!! Mervin!! Mówiłeś, że tu jest tak spokojnie!!
- Było spokojnie aż do dzisiaj!!! I nie drzyj się na mnie!! To nie ja przywołałem to coś, tylko te świry!!
- Dobra przestańcie się kłócić! Musimy się stąd zabierać, tylko szybko. - przerwał im Bezimienny
- W takim razie chodźmy. Chyba powinniśmy kogoś powiadomić?? - zapytał Cor Angar
- Tak. Możemy się rozdzielić. Ja pójdę do Magów Ognia i do Gomeza. Chociaż wątpię, czy ten buc będzie chciał mnie wysłuchać. A wy czterej powinniście jak najszybciej powiadomić Magów Wody.
- Tak zrobimy.
Po tym cała grupa przeszła przez niepilnowaną przez nikogo bramę obozu i skierowali się w kierunku lasu...
Rozdział 1 - Stary Obóz
Maszerowali tak przez parę minut po drodze oświetlanej pochodnią niesioną przez Bezimiennego. Co dziwne nie zaskoczyły ich żadne zwierzęta. Lester wyraził przypuszczenie, że przestraszyły się trzęsienia ziemi. Kiedy przeprawili się przez rzekę, zatrzymali się na chwilę.
- Znacie drogę do Nowego Obozu? - spytał Bezimienny
- Tak. Jasne. Parę razy dostarczałem im bagienne ziele. - powiedział Lester
- To tam się spotkamy. Żądajcie widzenia z Magami Wody i powiedzcie im, co się stało. A teraz już ruszajcie.
Kiedy grupa zniknęła w ciemnościach, Bezimienny właśnie wchodził przez bramę do Starego Obozu. Zatrzymał go jeden ze strażników:
- No, no, no. Co my tu robimy o tak późnej porze?
- Wracam z polowania. Idę do mojej chaty. - Bezimienny czuł, że na razie nie powinien mówić prawdy...
- Dobra, przechodź.
Po chwili spotkał Thorusa pilnującego wejścia do Zamku:
- Co ty tu robisz?
- Muszę porozmawiać z Magami Ognia. Jeśli mnie nie przepuścisz mogą się strasznie wkurzyć...
- A kto Ci powiedział, że Cię nie wpuszczę? Proszę, wchodź.
Pobiegł natychmiast do siedziby Magów, a przed wejściem, jak zwykle spotkał Miltena:
- O co chodzi?
- Mam bardzo ważną wiadomość dla magów!!
- Czy ma ona coś wspólnego z tym trzęsieniem ziemi?
- Tutaj też było je czuć?
- Jasne. Corristo właśnie szuka jego przyczyny. Jeśli coś o tym wiesz, biegnij mu powiedzieć!
Bezimienny wszedł do siedziby Magów. Wbiegł po kręconych schodach i znalazł się w pomieszczeni, które prawdopodobnie służyło Magom jako pokój badawczy. W pokoju stało kilka stołów alchemicznych i stojaki na księgi. Przy jednym z nich zobaczył zaczytanego Arcymaga.
- Mam dla Ciebie ważną wiadomość!!
- Kim jesteś?
- To ja przyniosłem wam list zza Bariery.
- Ach tak... Cóż to za wiadomość?
- Prawdopodobnie mi nie uwierzysz, ale Bractwo z bagien przywołało Śniącego!
- Śniącego? Tego orkowego Demona?
- Tak.
- To by wyjaśniało, dlaczego powstało to trzęsienie ziemi... Oczywiście wierzę Ci, ale ktoś musi powiadomić Magów Wody...
- Już wysłałem tam paru ludzi. Przyprowadziłem ich z bagien.
- Dobrze. W takim razie musisz powiadomić jeszcze Gomeza. Ale teraz Cię do niego nie wpuszczą... Poczekaj. Dam Ci list, w którym opiszę sytuację, a Ty zaniesiesz go do siedziby Magnatów.
Corristo przez chwilę skrobał coś na kawałku papieru, następnie zwinął to i zapieczętował.
- Powiedz strażnikom, że kazałem Ci to dostarczyć osobiście.
- Dobrze. - odparł Bezimienny i natychmiast wybiegł z pokoju Maga...
Gomez leżał właśnie w swoim łóżku i próbował zasnąć. Jednak w tym momencie ktoś wydzierał się przy wejściu do budynku. Przywódca Starego Obozu wstał, narzucił na siebie płaszcz i otworzył drzwi:
- Co się tam dzieje do jasnej cholery!!?? – ryknął.
- Nic, Panie... Po prostu jakiś włóczęga chce się z panem widzieć...
- Czy oni są już kompletnie popieprzeni!! Powiedz mu, że zaraz do niego schodzę...
- Ależ nie trzeba, Panie. Sami sobie damy z nim radę.
- Nie... Nie mogę sobie odmówić przyjemności sprania faceta, który przerwał mi sen... Powiedzcie mu, że zaraz przyjdę do sali tronowej...
- Dobrze, panie...
Strażnik zszedł na dół i podszedł do Bezimiennego, trzymanego przez innego strażnika.
- Gomez powiedział, żebyś na niego poczekał w sali tronowej. Zaprowadzę cię.
Bezimienny poszedł za strażnikiem i wszedł do dużej, bogato wystrojonej sali. Stał tam fotel, na którym za dnia przesiadywał Gomez. Nad tronem Przywódcy Starego Obozu wisiał obraz przedstawiający jakiegoś starego władcę. Domalowano przy nim dwie półnagie kobiety. W drugim końcu sali znajdował się suto zastawiony stół, a przy nim kilka krzeseł. Kiedy wreszcie Gomez się pojawił był już ubrany w swój dzienny strój i spytał Bezimiennego z wyższością:
- Cóż to za wiadomości są tak ważne, aby przerywać mój sen?
- Arcymag Corristo kazał mi przekazać ten list.
- Ach tak... - Gomez wziął list do ręki i zaczął czytać. Gdy dochodził do końca listu jego czoło się coraz bardziej marszczyło, jakby nad czymś intensywnie myślał. Po chwili odezwał się:
- To znaczy, że jakiś potężny demon został przywołany przez tych świrów z bagien, tak? Skąd Corristo o tym wie?
- Ja mu o tym powiedziałem. Ja tam byłem.
- Ha! I myślisz, że ja Ci uwierzę?!
- Magowie uwierzyli...
- Magowie to szaleńcy!! Od dawna podejrzewałem, że mają niepokolei w głowach!! No dobrze. Co proponujesz abyśmy zrobili?
- Według mnie najlepszym wyjściem będzie... Będzie połączenie sił z Nowym Obozem...
- CO?! Nie dość, że budzisz mnie podając mi jakie bezwartościowe i pewnie nieprawdziwe informacje, to teraz jeszcze obrażasz mnie wspominając o połączeniu sił z tymi bandytami?? – Gomez bardzo rozjuszony złapał za swój miecz, stojący pod ścianą – Wynoś się stąd, jeśli ci życie miłe!!
Bezimienny wybiegł z budynku najszybciej jak mógł i skierował się do siedziby Magów. Już przy wejściu zastał Corristo czekającego na niego w towarzystwie Miltena.
- Gomez mi nie uwierzył. Co robimy?
- My się przeteleportujemy do Nowego Obozu i porozmawiamy z Magami Wody. – odparł Corristo - Chcesz się przeteleportować z nami?
- Nie, muszę najpierw wziąć parę osób, które będą chętne do sprzymierzenia z najemnikami i szkodnikami.
- W takim razie powodzenia... Milten!! Obudź szybko wszystkich magów, musimy się stąd wynosić!!
Bezimienny wychodząc z zamku podszedł do Thorusa siedzącego przy ognisku w pobliżu bramy:
- Posłuchaj. Nie ma czasu na dyskusje. Wszyscy jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Idziesz ze mną? Wyjaśnię Ci wszystko po drodze.
- Ale dokąd mamy iść?
- Do Nowego Obozu...
- Co?! Ja nie mam zamiaru tam iść! Przecież tam mieszkają tylko bandyci!
- Ale jeśli się z nimi nie sprzymierzymy, wszyscy ludzie w kolonii zginą!
- Ale... Nie, ja muszę pilnować Starego Obozu.
- Dobra, ale jeśli zmienisz zdanie, to chodź tam.
- No dobra.
Następnie bohater skierował się do domu Diega. Potrząsnął nim, na co Diego powiedział:
- O co chodzi do cholery... - I w dogasających płomieniach w kominku zobaczył wpatrzoną w niego twarz. - A to ty! czego ty u diabła chcesz ode mnie o tej porze?
- Musimy iść do Nowego Obozu. Wszystkim nam grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Idziesz?
- Ale o co chodzi?
- No dobra. Opowiem Ci...
I przedstawił zszokowanemu cieniowi całą historię.
- To nieprawdopodobne, ale nie sądzę, żeby to był jakiś żart...
- To dobrze. Przejdziemy dookoła zewnętrznego pierścienia i spytamy ludzi, kto jeszcze chce iść.
Rozdzielili się i poszli szukać ludzi, którzy chcieliby uciec ze Starego Obozu. Po około pół godzinie spotkali się przy południowej bramie. Każdy z nich prowadził niewielką grupę kopaczy i cieni.
- Tylko oni chcieli z nami iść. - powiedział Diego - Reszta zbyt bała się gniewu Gomeza.
- To nic. Może ci, którzy przeżyją pójdą po rozum do głowy. Teraz musimy już wyruszać. Przejdziemy tą bramą, bo tu mniej ludzi nas zauważy.
Kiedy szli w kierunku wyjścia z Obozu, zatrzymało ich dwóch strażników pełniących wartę.
- Co ma znaczyć to zbiegowisko? Gdzie się wybieracie?
- Bractwo z bagien przywołało potężnego demona, który chce zabić wszystkich ludzi w kolonii. Idziemy do Nowego Obozu, aby się z nimi sprzymierzyć. Idziecie z nami?
- Ha! I myślicie, że wam uwierzymy? Prawda Joseph? - zwrócił się do swojego kolegi. Ale tamten patrzył niepewnie na grupkę ludzi stojącą przed nimi.
- Kiedy przywołali tego demona?
- Jakąś godzinę temu. - odparł Bezimienny
- To wtedy, kiedy poczuliśmy, że ziemia się zatrzęsła... Od razu czułem, że dzieje się coś złego. Mam wrażenie, że powinienem z wami iść...
- CO?! Co ty gadasz Joseph? Przecież za coś takiego mogą cię pozbawić funkcji strażnika!
- Co mu przyjdzie z bycia strażnikiem, kiedy już będzie martwy? - powiedział Diego.
- No dobra. Chcecie, to idźcie. Ja nic nie widziałem...
Cała grupa przeszła już kawałek za bramę Starego Obozu, kiedy dogonił ich drugi strażnik.
- A co mi tam... Przecież zawsze trzymaliśmy się razem, co nie Joseph?
- Jasne. Wiedziałem, że zmienisz zdanie...
Oddalając się pozapalali pochodnie i szli jak najciszej mogli. Tym razem spotkali kilka dzikich zwierząt, które chyba uspokoiły się po trzęsieniu ziemi, ale natychmiast uciekły widząc taką grupę ludzi.
Rozdział 2 - Nowy Obóz
Kiedy zbliżyli się do Nowego Obozu, zaczęło już świtać. Dwaj szkodnicy pilnujący przejścia otworzyli im bramę i krzyknęli:
- Lee powiedział nam, żeby was wpuścić. Ale nie próbujcie żadnych numerów, bo taką grupkę jak wasza załatwimy w kilka sekund.
- Spokojnie, będą grzeczni. - powiedział Bezimienny
Poszli w kierunku bramy do dalszej części obozu. Stojący tam Jarvis powiedział:
- Słyszałem, że macie przyjść, ale nie spodziewałem się was aż tylu.
- I tak jest mniej, niż byśmy chcieli. - odparł Diego
- Idźcie i rozgośćcie się. A Ty - wskazał na Bezimiennego - idź do jaskini Lee. On i magowie czekają tam na Ciebie.
Cała grupa przeszła obok karczmy na jeziorze i skierowała się do ogromnej jaskini, w której znajdowała się główna część obozu. Kopacze i cienie trzymając się w zbitej grupce raczej bali się zbliżać do szkodników i najemników, ale nawet wśród nich było parę osób, które miały znajomych w Nowym Obozie. Szkodnik imieniem Butch widząc ludzi Gomeza krzyknął:
- Hej, chłopaki! Czy to nie nasi przyjaciele ze Starego Obozu? Sądzę, że powinniśmy im zgotować miłe przyjęcie – mówiąc to sięgnął do pasa, przy którym miał przymocowany miecz. Jednak dość szybko powstrzymał go dźwięk napinanych kilkudziesięciu cięciw łuków i kusz. Dopiero po chwili zorientował się, że wszystkie łuki skierowane są prosto w niego. Mierzyli w niego wszyscy znajdujący się w pobliżu – najemnicy, cienie, niektórzy kopacze, a nawet kilku szkodników, którzy widocznie nie lubili niepotrzebnego rozlewu krwi.
- Nawet nie próbuj dotykać naszych kolegów – powiedział Gorn stojący na czele tej grupy. Butch, widząc, że nie ma szans natychmiast zdjął rękę z miecza i wymamrotał pod nosem coś, że im się jeszcze dostanie. W tym czasie Gorn zakładając swój topór na plecy podszedł do Bezimiennego i powiedział:
- Chodźmy, Lee już na nas czeka. Przypilnujcie Butcha chłopcy, żeby ani on, ani jego koledzy nie próbowali nawet robić tu zadymy...
Kiedy odchodzili w kierunku jaskini, w której zazwyczaj przesiadywał Lee, widzieli, jak najemnicy przysiadają się do ogniska, przy którym siedział Butch, a Cienie i strażnicy chowają swoje łuki. Kiedy wszedł, w środku było pełno ludzi: dwunastu magów, Lee, Torlof, Cor Angar i Lester.
- Czekaliśmy na Ciebie - powiedział Lee – Chłopcy już nam powiedzieli, o co chodzi. Teraz naradzamy się, co trzeba zrobić.
- Według mnie trzeba wysłać kilka osób, które będą obserwowały, co się dzieje na bagnach. - powiedział Gorn, zasiadając do stołu.
- Tak. Też nad tym myślałem... - odparł zamyślony Lee - Sądzę, że powinien tam pójść ktoś, kto zna teren.
- Mogę pójść z Lesterem - odparł Bezimienny.
- Dobrze. Z samego rana pójdziecie tam obaj. Teraz powinniście odpocząć po męczącej nocy. My jeszcze przedyskutujemy, co powinniśmy zrobić.
- To chyba dobry pomysł - powiedział Lester wychodząc z Bezimiennym z jaskini - chętnie wreszcie się prześpię.
- Widzicie? To jest moja chata - powiedział Gorn, który wyszedł za nimi, wskazując na jeden z domków położonych niżej - tam możecie się przespać.
- Dzięki. - odpowiedział Bezimienny i razem z Lesterem skierowali się do wskazanego domu. Byli tak zmęczeni wydarzeniami tej nocy, że zasnęli jak tylko położyli się do łóżek. Po kilku godzinach snu pierwszy obudził się Bezimienny. Nie chcąc budzić przyjaciela ubrał się po cichu i wyszedł przed chatę. Zobaczył, że mieszkańcy Starego Obozu zdążyli porozkładać prowizoryczne namioty, pod którymi mogli się przespać. Spora część przybyszów z obozu Gomeza już zapoznała się z gospodarzami i wesoło rozmawiała o różnych sprawach... Ale wielu innych najwyraźniej nie mogło przezwyciężyć niechęci, jaką pałali do ludzi Lee, bo siedzieli przy własnych ogniskach, rozmawiali przyciszonymi głosami i niepewnie zerkali w stronę szkodników. Kiedy bohater tak patrzył na obóz, podszedł do niego Diego:
- Chyba chłopcy już się zaaklimatyzowali, nie? Lee chciał się z tobą widzieć.
- Już idę.
Kiedy wszedł do jaskini przywódca Najemników stał sam nad jakimiś planami. Kiedy spostrzegł Bezimiennego powiedział:
- Dobrze, że jesteś... Właśnie zastanawiałem się, kiedy wyruszycie z Lesterem.
- Obudzę go, coś zjemy i możemy ruszać.
- W takim razie... - jednak Lee nie dokończył zdania, gdyż przerwał mu Jarvis, który wbiegł do jaskini:
- Szefie... - wydyszał - Orkowie atakują bramę do obozu...
- CO!? Do broni!! Wszyscy do broni!! - krzyczał przywódca najemników wybiegając na zewnątrz. Bezimienny natychmiast pobiegł za nim, a zbiegając w dół spotkał Lestera, który wychodził właśnie z domu Gorna:
- Co się dzieje? Co to za krzyki? - spytał zaspany nowicjusz
- Orkowie atakują obóz! Bierz broń i chodź!!
Rozdział 3 – Oblężenie
Bezimienny i Lester pędem puścili się w kierunku bramy do obozu. W pełnym biegu minęli wewnętrzną bramę i mijając uciekające grupy zbieraczy wpadli na pola ryżowe. Biegnąc widzieli już Szkodników i Najemników przygotowanych na przełamanie bramy przez bestie. Zobaczyli też kilkunastu Szkodników stojących na bramie i strzelających z łuków do Orków uderzających w grube drewno swoimi toporami. Po chwili, kiedy przyjaciele dobiegli do bramy i przygotowali broń, usłyszeli krzyk jednego ze szkodników:
- Zaraz przebiją się przez bramę, przygotujcie się!!
Brama w rzeczywistości wyglądała, jakby miała za chwilę pęknąć. Przy każdym uderzeniu niepokojąco trzeszczała, a w niektórych miejscach pokazywały się spore pęknięcia. Szkodnicy zeskoczyli z bramy i ustawili się z łukami, przygotowani na przebicie się potworów. Po chwili brama ustąpiła i Orkowie wdarli się do środka. Jednak wszyscy w środku byli na to doskonale przygotowani. Od razu zaczęli siec przeciwników swoimi mieczami, nie dając im się przebić dalej. Cały czas słychać było tylko dźwięk mieczy uderzających w fragmenty orkowych pancerzy, a czasem także niestety krzyk któregoś z ludzi, który nie zdołał się zasłonić przed potężnym ciosem przeciwnika. Bezimienny wymachiwał swoim mieczem i w szaleńczym tańcu kładł kolejnych oponentów na ziemię. Klinga jego miecza była już cała we krwi, ale mimo to nie było nawet chwili na odpoczynek. Przeciwnicy atakowali jak szaleni – nie przejmowali się stratami, tylko cały czas parli przed siebie. Oddział łuczników musiał często zaprzestawać ostrzału, żeby nie trafić w któregoś ze swoich żołnierzy. Mimo wielkiego oddziału Orkowie nie mogli się przedrzeć przez zawziętych obrońców i w końcu zaczęli się wycofywać. Stojący z tyłu zielonoskórzy zaczęli oddalać się i tylko niewielka część pozostała w walce, aby zająć ludzi i dać pobratymcom czas na ucieczkę. Oddział obrońców obozu kończył właśnie z ostatnimi Orkami, którzy też poddali się i zaczęli uciekać. Bezimienny i przyjaciele aż krzyknęli, kiedy zobaczyli uciekających wojowników. Jednak ich radość przerwał krzyk jednego ze szkodników:
- Spójrzcie tam!!! – kiedy popatrzyli we wskazanym przez niego kierunku zobaczyli, że Orkowie bynajmniej nie zaprzestali ataku. Teraz próbowali ataku z zaskoczenia i właśnie przedzierali się przez rzekę wypływającą pod łukiem skalnym. Lee ryknął do swoich ludzi:
- Uciekajcie do bramy! Jeśli przepłyną przez jezioro, odetną nam drogę ucieczki!
Cały oddział obrońców rzucił się pędem w kierunku bramy. Kilku łuczników wystrzeliło jeszcze w kierunku płynących przez jezioro bestii, ale ich strzały chybiły celu i wpadły w wodę mąconą przez dziesiątki gwałtownie poruszających się zielonych kończyn. W chwili, kiedy Najemnicy i Szkodnicy wbiegali w górę pól ryżowych, Napastnicy zaczęli wybiegać z wody i zaskakującą szybkością gonić ludzi.
Żołnierze z Nowego Obozu dobiegali już do bram, kiedy pościg zielonoskórych wreszcie ich dogonił. Kilku Najemników, oraz Bezimienny zostali, aby choć na chwilę powstrzymać nawałę przeciwników. Dzięki temu większa część żołnierzy zdążyła już znaleźć się bo bezpiecznej stronie bramy, jednak część wciąż walczyła z orkami. Jednak siły wroga były w przewadze. Bezimienny widział co chwilę towarzyszy padających na ziemię całą czerwoną od krwi. Wtedy, ku jego zdumieniu wrota do obozu zaczęły się zamykać. Bohater podrzynając gardło kolejnego orka krzyknął:
- Co wy do jasnej cholery robicie!?
- Spokojnie... Wiedzą, co robią! – uspokoił go Gorn, który wymachiwał swoim toporem jak oszalały – Przygotuj się!
Wtedy zaraz obok Bezimiennego rozwinęła się lina, którą zrzucił ktoś z podestu na górze. Oprócz tego spadło jeszcze kilka lin, aby wszyscy mogli się wydostać. Najemnicy musieli to już ćwiczyć wcześniej, bo wyjątkowo sprawnie doskoczyli do lin i bronili się, czekając, a zostaną wciągnięci przez przyjaciół. Bezimienny poszedł za ich przykładem i jedną ręką trzymał linę, a mieczem siekł Orków ostatkiem sił. Chwilę później poczuł ruch liny i mocniej zacisnął na niej rękę.
- Szybciej mnie ciągnijcie! – krzyknął, tnąc przeciwników ostatnim zamachem, po czym odrzucił miecz i próbował się podciągnąć na linie, żeby szybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Kiedy już był na sporej wysokości, poczuł, że czyjaś ręka łapie go za nadgarstek i wciąga na podest. Jednak nie był już w stanie rozpoznać, kto uratował mu życie, gdyż był zbyt wycieńczony. Padł tylko na deski ciężko oddychając i marzył o odpoczynku. Po chwili usłyszał nad sobą głos:
- Wszystko z tobą w porządku? – przez przymknięte oczy zobaczył, że głos ten należy do Miltena – Nieźle cię porąbali. – powiedział wskazując na jego lewe ramię, które rzeczywiście całe ociekało krwią. Głównie była to krew Bezimiennego.
- Poczekaj, spróbuję cię jakoś poskładać. – powiedział mag i zaczął szeptać jakąś magiczną formułę odczytywaną z magicznego zwoju. Bezimienny poczuł dziwne mrowienie w zranionej ręce i jak przez mgłę zobaczył, że jego rana na ręce zaczyna się szybko zrastać. Jednak jego ramię nie zrosło się do końca. Milten podał mu więc jakiś kawałek materiału i powiedział:
- Przyłóż sobie to, a ja muszę się zająć innymi.
Bezimienny zebrał w sobie tyle siły, aby podnieść się do pozycji siedzącej. Zobaczył Miltena i Riordiana uwijających się wokół Najemników wciągniętych razem z nim linami. Na skałach stali łucznicy, którzy zaraz po wciągnięciu żołnierzy rozpoczęli ostrzał zielonoskórych. Wśród nich było także kilku magów, którzy regularnie przysmażali napastników rzucanymi Kulami Ognia i Błyskawicami. Pod bramą wciąż było jeszcze kilku Orków, którzy szaleńczo usiłowali się przedrzeć przez bramę, jednak bez większego skutku, bo choć wewnętrzna brama obozu była dużo słabsza od zewnętrznej, to także było sporo mniej rąk i toporów do jej zniszczenia. Strzały raz po raz trafiały Orków i choć ich skóra była naprawdę mocna, to nie mogli wytrzymać tak zmasowanego ataku. Siły wroga zaczęły stopniowo słabnąć, tak, że po jakimś czasie pozostało ich przy życiu tylko kilku i przeszli do odwrotu i zaczęli uciekać. Wtedy też otworzyła się brama obozu i wypadło z niej kilku szkodników z grupy pościgowej. Lee stojąc na podeście nad bramą, trzymając się za rozcięcie na ramieniu krzyknął za nimi:
- Wyrżnijcie ich wszystkich! Niech nie dotrą do swojej wioski w jednym kawałku!
Po tych słowach odwrócił się i chciał zejść na ziemię po drabinie, ale drogę zastąpił mu Saturas:
- Wydaje mi się, że oni nie przybyli z Wioski Orków...
- To niby skąd przyszli?
- Pamiętasz, co mówił ten wojownik? – spytał wskazując na Bezimiennego.
- Zależy, co masz na myśli...
- Członkowie Sekty obudzili Śniącego... A wiesz, kim jest Śniący?
- Nie...
- Jest potężnym demonem, którego dawniej czcili Orkowie...
- To znaczy, że przyłączyli się do tych przygłupów z bagien?
- Obawiam się, że tak...
- Chyba będziemy mieli więcej łbów do skoszenia... Dzięki za informacje Saturasie, ja się już wszystkim zajmę...
Po tej akcji wszyscy zaczęli rozchodzić się, a grupa mieszkańców już wzięła się za naprawę bramy do obozu. Bezimienny zszedł na dół i dogonił Gorna kierującego się spowrotem do głównej jaskini obozu:
- To co teraz planujecie?
- Nie wiem... Ale Lee chyba chce się stąd wynieść w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Tylko nie mam pojęcia, gdzie takie znajdzie...
- Może Kamienna Forteca na południu? – przyłączył się do rozmowy Lester – jest z trzech stron otoczona górami, więc łatwiej będzie się bronić.
- Wiesz co? To nie jest nawet taki zły pomysł... Pogadam o tym z Lee. – powiedział Gorn i przyspieszył kroku.
Lester z Bezimiennym z kolei zwolnił trochę kroku i kiedy Gorn już był poza zasięgiem ich głosu Bezimienny zapytał:
- Kamienna Forteca?
- Mam tam jedną sprawę do załatwienia. Zobaczysz w swoim czasie.
Obaj skierowali się w kierunku chaty Gorna. Kiedy weszli do chaty, rozpalili ogień w kominku i siedli przy stole rozmawiając o oblężeniu. Rozmawiali tak przez parę minut, kiedy wszedł do nich Gorn:
- Lee powiedział, że Forteca to dobry pomysł, tylko najpierw trzeba wybrać się tam na zwiad. Chcecie iść zemną?
- Czemu nie? – odparł Lester – Pewnie przyda się wam każda para rąk... Poza tym czytałem co nieco o tej fortecy i wiem, co możemy tam spotkać.
- Świetnie! Więc jutro w południe wyruszamy! Aha! Jeszcze coś. – powiedział i przykucnął przy skrzyni stojącej w kącie izby. Chwilę poprzerzucał znajdujące się tam przedmioty i wyciągnął zbroję skórzaną pokrytą farbowanymi na niebiesko futrami wilka. Rzucił ją na kolana Bezimiennego i rzekł – Trzymaj moją starą zbroję. Może nie jest w najlepszym stanie, ale na pewno nie ma tylu dziur, co ta twoja po jednej walce. Dobrze mi służyła, więc tobie też powinna się przydać.
- Dzięki! To znaczy, że jestem już jednym z was?
- Jeszcze nie zostałeś oficjalnie przyjęty, ale możesz już czuć się Najemnikiem.
Potem wszyscy trzej rozłożyli się na siennikach leżących na podłodze i przez jakiś czas rozmawiali o obronie obozu przed Orkami oraz o Kamiennej Fortecy, po czym wszyscy trzej zasnęli.
Znając mój zapał, to pewnie nigdy nie skończę tego opowiadania, ale jeśli przyjęcie będzie ciepłe, to może skrobnę jeszcze ze 2 rozdziały....
PS. 400 post ;]
PROLOG - Przywołanie
W Obozie Na Bagnie panował ogromny ruch. Wszyscy biegali podekscytowani i nerwowo rozmawiali między sobą. Widać było dokładnie, że oczekują na jakieś ważne wydarzenie. Jednak w obozie znajdowała się też osoba, która wyraźnie nie pasowała do całego towarzystwa, ale wyraźnie się tym nie przejmowała. Był to mężczyzna około trzydziestki, w starych, poszarpanych ubraniach, z długimi włosami związanymi z tyłu głowy. Wszyscy, którzy go znali, nazywali go po prostu Bezimiennym. W tym momencie Bezimienny stał przy straganie Fortuna, paląc skręta z bagiennego ziela. Zaciągnął się i zadał Fortunowi pytanie:
- Jak sądzisz? Czy to przywołanie się powiedzie?
- Mam taką nadzieję. - odparł Fortuno - Może Śniący wreszcie pomoże nam wyrwać się z tej przeklętej kolonii.
- Może... – odparł zamyślony bohater - Zanim rozpocznie się przywołanie mógłbym się trochę przespać. Nie wiesz, gdzie jest jakieś wolne łóżko?
- Jeśli chcesz, możesz przenocować u mnie. Obudzę cię, gdy będę szedł na plac świątynny.
- Dzięki. - Powiedział Bezimienny i skierował się w kierunku wspomnianego domu.
Gdy wszedł po drabinie ujrzał całkiem przytulne i dobrze utrzymane mieszkanie. Po prawej stronie znajdowało się łóżko, w głębi domu był stół i dwa taborety. Jednak Bezimienny był zbyt zmęczony aby oglądać mieszkanie i natychmiast położył się na posłaniu Fortuna. Już po chwili zasnął, ale nie był to spokojny sen. Nawiedziła go jakaś wizja - nowicjuszy i strażników świątynnych stojących na placu i spoglądających w stronę Y`Beriona w połowie schodów świątyni. Po chwili Jaśnie Oświecony podniósł do góry kamień ogniskujący i wypowiedział jakąś magiczną formułę, która sprawiła, że cała ziemia zatrzęsła się. W tym momencie Bezimiennego obudził głos Fortuna:
- Chodź szybko! Zaraz zacznie się wielkie przywołanie!
- Tak, tak, już idę... – odparł jeszcze zaspany Bezimienny
Fortuno wyszedł z chaty i skierował się do świątyni. Jego gość szybko wziął tylko swoje rzeczy i zaraz pobiegł, aby go dogonić. Kiedy dochodzili do placu zobaczyli wszystkich mieszkańców Obozu Na Bagnie wpatrzonych w sylwetkę Y`Beriona, stojącego pomiędzy Cor Angarem i Cor Kalomem. Bezimienny zatrzymał się z brzegu tłumu, a Fortuno zaczął się przepychać w kierunku świątyni. Już po chwili nasz bohater zrozumiał, że to właśnie widział w swoim śnie. I miał rację, bo po chwili, kiedy już wszyscy przybyli na plac przed świątynią Y`Berion zaczął wypowiadać tę samą magiczną formułę, jak w jego śnie. Kiedy skończył, ziemia mocno się zatrzęsła i stała się rzecz niesamowita. Na szczycie schodów pojawiła się ogromna i straszna sylwetka. Wyglądała jak ogromny owad z trzema parami kończyn. Jego głowa posiadała rząd kolców wokół tego, co u człowieka mogłoby uchodzić za twarz. Miał przynajmniej kilka metrów wysokości i ciało pokryte grubą skórą. Bezimienny już po chwili zorientował się, że to Śniący przybył na wezwanie. Kiedy odezwał się, wszyscy członkowie Bractwa odruchowo padli na kolana, a nasz bohater schował się za drzewem. Pomimo iż stał przynajmniej kilkadziesiąt metrów od demona, doskonale słyszał jego ogłuszający ryk. Śniący powiedział:
- Witajcie moi wierni!! Dziś nastąpił dzień mojego powrotu! To właśnie dziś zjednoczę wszystkich moich wyznawców i pokażę im ich prawdziwe zadanie! Powstańcie i słuchajcie moich słów!! - Na te słowa wszyscy posłusznie powstali - Chcę, abyście pomogli mi w wykonaniu moich planów! Jednak wyjawię je wam w odpowiednim czasie...
- Ale przecież on miał nam pomóc wydostać się zza Bariery!! - krzyknął jeden z nowicjuszy.
- Milcz!!! - Krzyknął Śniący i rzucił w kierunku nowicjusza kulę ognia, która natychmiast objęła płomieniem całe jego ciało. Nowicjusz przeraźliwie krzyczał, aż w końcu zmarł w męczarniach.
- To spotka każdego, kto będzie kwestionował moje słowa...
Do Bezimiennego zbliżył się Cor Angar, który zdążył zejść z podwyższenia:
- Wydaje mi się, że myliliśmy się co do Śniącego. Chyba powinniśmy stąd uciekać.
- Dobrze, ale może powinniśmy wziąć ze sobą kilku ludzi? - zapytał Bezimienny
- Tak. Szybko przejdę i popytam, kto ucieka z nami.
- Dobrze. Ja będę czekał przy bramie obozu.
Cor Angar skierował się w tłum wiernych. Przez chwilę Bezimienny widział jeszcze jego sylwetkę, ale już po chwili zniknął mu z oczu. Bohater szybko skierował się w kierunku bramy, ale zdołał jeszcze usłyszeć głos Śniącego:
- Moi wierni!!! Przybywajcie!!!
- Nie wiem, dlaczego, ale wydaję mi się, że to nie wróży nic dobrego... - mruknął do siebie Bezimienny.
Poczekał przy bramie tylko chwilę i pojawił się Cor Angar prowadzący trzy osoby: Lestera i kopaczy Mervina i Dusty`ego
- Tylko oni chcieli iść. Spora część jest już chyba pod wpływem czaru Śniącego, bo twierdzą, że nigdy w życiu go nie zostawią.
- Cholera! Ja tylko chciałem mieć jakieś miejsce do spania i trochę żarcia!! Mervin!! Mówiłeś, że tu jest tak spokojnie!!
- Było spokojnie aż do dzisiaj!!! I nie drzyj się na mnie!! To nie ja przywołałem to coś, tylko te świry!!
- Dobra przestańcie się kłócić! Musimy się stąd zabierać, tylko szybko. - przerwał im Bezimienny
- W takim razie chodźmy. Chyba powinniśmy kogoś powiadomić?? - zapytał Cor Angar
- Tak. Możemy się rozdzielić. Ja pójdę do Magów Ognia i do Gomeza. Chociaż wątpię, czy ten buc będzie chciał mnie wysłuchać. A wy czterej powinniście jak najszybciej powiadomić Magów Wody.
- Tak zrobimy.
Po tym cała grupa przeszła przez niepilnowaną przez nikogo bramę obozu i skierowali się w kierunku lasu...
Rozdział 1 - Stary Obóz
Maszerowali tak przez parę minut po drodze oświetlanej pochodnią niesioną przez Bezimiennego. Co dziwne nie zaskoczyły ich żadne zwierzęta. Lester wyraził przypuszczenie, że przestraszyły się trzęsienia ziemi. Kiedy przeprawili się przez rzekę, zatrzymali się na chwilę.
- Znacie drogę do Nowego Obozu? - spytał Bezimienny
- Tak. Jasne. Parę razy dostarczałem im bagienne ziele. - powiedział Lester
- To tam się spotkamy. Żądajcie widzenia z Magami Wody i powiedzcie im, co się stało. A teraz już ruszajcie.
Kiedy grupa zniknęła w ciemnościach, Bezimienny właśnie wchodził przez bramę do Starego Obozu. Zatrzymał go jeden ze strażników:
- No, no, no. Co my tu robimy o tak późnej porze?
- Wracam z polowania. Idę do mojej chaty. - Bezimienny czuł, że na razie nie powinien mówić prawdy...
- Dobra, przechodź.
Po chwili spotkał Thorusa pilnującego wejścia do Zamku:
- Co ty tu robisz?
- Muszę porozmawiać z Magami Ognia. Jeśli mnie nie przepuścisz mogą się strasznie wkurzyć...
- A kto Ci powiedział, że Cię nie wpuszczę? Proszę, wchodź.
Pobiegł natychmiast do siedziby Magów, a przed wejściem, jak zwykle spotkał Miltena:
- O co chodzi?
- Mam bardzo ważną wiadomość dla magów!!
- Czy ma ona coś wspólnego z tym trzęsieniem ziemi?
- Tutaj też było je czuć?
- Jasne. Corristo właśnie szuka jego przyczyny. Jeśli coś o tym wiesz, biegnij mu powiedzieć!
Bezimienny wszedł do siedziby Magów. Wbiegł po kręconych schodach i znalazł się w pomieszczeni, które prawdopodobnie służyło Magom jako pokój badawczy. W pokoju stało kilka stołów alchemicznych i stojaki na księgi. Przy jednym z nich zobaczył zaczytanego Arcymaga.
- Mam dla Ciebie ważną wiadomość!!
- Kim jesteś?
- To ja przyniosłem wam list zza Bariery.
- Ach tak... Cóż to za wiadomość?
- Prawdopodobnie mi nie uwierzysz, ale Bractwo z bagien przywołało Śniącego!
- Śniącego? Tego orkowego Demona?
- Tak.
- To by wyjaśniało, dlaczego powstało to trzęsienie ziemi... Oczywiście wierzę Ci, ale ktoś musi powiadomić Magów Wody...
- Już wysłałem tam paru ludzi. Przyprowadziłem ich z bagien.
- Dobrze. W takim razie musisz powiadomić jeszcze Gomeza. Ale teraz Cię do niego nie wpuszczą... Poczekaj. Dam Ci list, w którym opiszę sytuację, a Ty zaniesiesz go do siedziby Magnatów.
Corristo przez chwilę skrobał coś na kawałku papieru, następnie zwinął to i zapieczętował.
- Powiedz strażnikom, że kazałem Ci to dostarczyć osobiście.
- Dobrze. - odparł Bezimienny i natychmiast wybiegł z pokoju Maga...
Gomez leżał właśnie w swoim łóżku i próbował zasnąć. Jednak w tym momencie ktoś wydzierał się przy wejściu do budynku. Przywódca Starego Obozu wstał, narzucił na siebie płaszcz i otworzył drzwi:
- Co się tam dzieje do jasnej cholery!!?? – ryknął.
- Nic, Panie... Po prostu jakiś włóczęga chce się z panem widzieć...
- Czy oni są już kompletnie popieprzeni!! Powiedz mu, że zaraz do niego schodzę...
- Ależ nie trzeba, Panie. Sami sobie damy z nim radę.
- Nie... Nie mogę sobie odmówić przyjemności sprania faceta, który przerwał mi sen... Powiedzcie mu, że zaraz przyjdę do sali tronowej...
- Dobrze, panie...
Strażnik zszedł na dół i podszedł do Bezimiennego, trzymanego przez innego strażnika.
- Gomez powiedział, żebyś na niego poczekał w sali tronowej. Zaprowadzę cię.
Bezimienny poszedł za strażnikiem i wszedł do dużej, bogato wystrojonej sali. Stał tam fotel, na którym za dnia przesiadywał Gomez. Nad tronem Przywódcy Starego Obozu wisiał obraz przedstawiający jakiegoś starego władcę. Domalowano przy nim dwie półnagie kobiety. W drugim końcu sali znajdował się suto zastawiony stół, a przy nim kilka krzeseł. Kiedy wreszcie Gomez się pojawił był już ubrany w swój dzienny strój i spytał Bezimiennego z wyższością:
- Cóż to za wiadomości są tak ważne, aby przerywać mój sen?
- Arcymag Corristo kazał mi przekazać ten list.
- Ach tak... - Gomez wziął list do ręki i zaczął czytać. Gdy dochodził do końca listu jego czoło się coraz bardziej marszczyło, jakby nad czymś intensywnie myślał. Po chwili odezwał się:
- To znaczy, że jakiś potężny demon został przywołany przez tych świrów z bagien, tak? Skąd Corristo o tym wie?
- Ja mu o tym powiedziałem. Ja tam byłem.
- Ha! I myślisz, że ja Ci uwierzę?!
- Magowie uwierzyli...
- Magowie to szaleńcy!! Od dawna podejrzewałem, że mają niepokolei w głowach!! No dobrze. Co proponujesz abyśmy zrobili?
- Według mnie najlepszym wyjściem będzie... Będzie połączenie sił z Nowym Obozem...
- CO?! Nie dość, że budzisz mnie podając mi jakie bezwartościowe i pewnie nieprawdziwe informacje, to teraz jeszcze obrażasz mnie wspominając o połączeniu sił z tymi bandytami?? – Gomez bardzo rozjuszony złapał za swój miecz, stojący pod ścianą – Wynoś się stąd, jeśli ci życie miłe!!
Bezimienny wybiegł z budynku najszybciej jak mógł i skierował się do siedziby Magów. Już przy wejściu zastał Corristo czekającego na niego w towarzystwie Miltena.
- Gomez mi nie uwierzył. Co robimy?
- My się przeteleportujemy do Nowego Obozu i porozmawiamy z Magami Wody. – odparł Corristo - Chcesz się przeteleportować z nami?
- Nie, muszę najpierw wziąć parę osób, które będą chętne do sprzymierzenia z najemnikami i szkodnikami.
- W takim razie powodzenia... Milten!! Obudź szybko wszystkich magów, musimy się stąd wynosić!!
Bezimienny wychodząc z zamku podszedł do Thorusa siedzącego przy ognisku w pobliżu bramy:
- Posłuchaj. Nie ma czasu na dyskusje. Wszyscy jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Idziesz ze mną? Wyjaśnię Ci wszystko po drodze.
- Ale dokąd mamy iść?
- Do Nowego Obozu...
- Co?! Ja nie mam zamiaru tam iść! Przecież tam mieszkają tylko bandyci!
- Ale jeśli się z nimi nie sprzymierzymy, wszyscy ludzie w kolonii zginą!
- Ale... Nie, ja muszę pilnować Starego Obozu.
- Dobra, ale jeśli zmienisz zdanie, to chodź tam.
- No dobra.
Następnie bohater skierował się do domu Diega. Potrząsnął nim, na co Diego powiedział:
- O co chodzi do cholery... - I w dogasających płomieniach w kominku zobaczył wpatrzoną w niego twarz. - A to ty! czego ty u diabła chcesz ode mnie o tej porze?
- Musimy iść do Nowego Obozu. Wszystkim nam grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Idziesz?
- Ale o co chodzi?
- No dobra. Opowiem Ci...
I przedstawił zszokowanemu cieniowi całą historię.
- To nieprawdopodobne, ale nie sądzę, żeby to był jakiś żart...
- To dobrze. Przejdziemy dookoła zewnętrznego pierścienia i spytamy ludzi, kto jeszcze chce iść.
Rozdzielili się i poszli szukać ludzi, którzy chcieliby uciec ze Starego Obozu. Po około pół godzinie spotkali się przy południowej bramie. Każdy z nich prowadził niewielką grupę kopaczy i cieni.
- Tylko oni chcieli z nami iść. - powiedział Diego - Reszta zbyt bała się gniewu Gomeza.
- To nic. Może ci, którzy przeżyją pójdą po rozum do głowy. Teraz musimy już wyruszać. Przejdziemy tą bramą, bo tu mniej ludzi nas zauważy.
Kiedy szli w kierunku wyjścia z Obozu, zatrzymało ich dwóch strażników pełniących wartę.
- Co ma znaczyć to zbiegowisko? Gdzie się wybieracie?
- Bractwo z bagien przywołało potężnego demona, który chce zabić wszystkich ludzi w kolonii. Idziemy do Nowego Obozu, aby się z nimi sprzymierzyć. Idziecie z nami?
- Ha! I myślicie, że wam uwierzymy? Prawda Joseph? - zwrócił się do swojego kolegi. Ale tamten patrzył niepewnie na grupkę ludzi stojącą przed nimi.
- Kiedy przywołali tego demona?
- Jakąś godzinę temu. - odparł Bezimienny
- To wtedy, kiedy poczuliśmy, że ziemia się zatrzęsła... Od razu czułem, że dzieje się coś złego. Mam wrażenie, że powinienem z wami iść...
- CO?! Co ty gadasz Joseph? Przecież za coś takiego mogą cię pozbawić funkcji strażnika!
- Co mu przyjdzie z bycia strażnikiem, kiedy już będzie martwy? - powiedział Diego.
- No dobra. Chcecie, to idźcie. Ja nic nie widziałem...
Cała grupa przeszła już kawałek za bramę Starego Obozu, kiedy dogonił ich drugi strażnik.
- A co mi tam... Przecież zawsze trzymaliśmy się razem, co nie Joseph?
- Jasne. Wiedziałem, że zmienisz zdanie...
Oddalając się pozapalali pochodnie i szli jak najciszej mogli. Tym razem spotkali kilka dzikich zwierząt, które chyba uspokoiły się po trzęsieniu ziemi, ale natychmiast uciekły widząc taką grupę ludzi.
Rozdział 2 - Nowy Obóz
Kiedy zbliżyli się do Nowego Obozu, zaczęło już świtać. Dwaj szkodnicy pilnujący przejścia otworzyli im bramę i krzyknęli:
- Lee powiedział nam, żeby was wpuścić. Ale nie próbujcie żadnych numerów, bo taką grupkę jak wasza załatwimy w kilka sekund.
- Spokojnie, będą grzeczni. - powiedział Bezimienny
Poszli w kierunku bramy do dalszej części obozu. Stojący tam Jarvis powiedział:
- Słyszałem, że macie przyjść, ale nie spodziewałem się was aż tylu.
- I tak jest mniej, niż byśmy chcieli. - odparł Diego
- Idźcie i rozgośćcie się. A Ty - wskazał na Bezimiennego - idź do jaskini Lee. On i magowie czekają tam na Ciebie.
Cała grupa przeszła obok karczmy na jeziorze i skierowała się do ogromnej jaskini, w której znajdowała się główna część obozu. Kopacze i cienie trzymając się w zbitej grupce raczej bali się zbliżać do szkodników i najemników, ale nawet wśród nich było parę osób, które miały znajomych w Nowym Obozie. Szkodnik imieniem Butch widząc ludzi Gomeza krzyknął:
- Hej, chłopaki! Czy to nie nasi przyjaciele ze Starego Obozu? Sądzę, że powinniśmy im zgotować miłe przyjęcie – mówiąc to sięgnął do pasa, przy którym miał przymocowany miecz. Jednak dość szybko powstrzymał go dźwięk napinanych kilkudziesięciu cięciw łuków i kusz. Dopiero po chwili zorientował się, że wszystkie łuki skierowane są prosto w niego. Mierzyli w niego wszyscy znajdujący się w pobliżu – najemnicy, cienie, niektórzy kopacze, a nawet kilku szkodników, którzy widocznie nie lubili niepotrzebnego rozlewu krwi.
- Nawet nie próbuj dotykać naszych kolegów – powiedział Gorn stojący na czele tej grupy. Butch, widząc, że nie ma szans natychmiast zdjął rękę z miecza i wymamrotał pod nosem coś, że im się jeszcze dostanie. W tym czasie Gorn zakładając swój topór na plecy podszedł do Bezimiennego i powiedział:
- Chodźmy, Lee już na nas czeka. Przypilnujcie Butcha chłopcy, żeby ani on, ani jego koledzy nie próbowali nawet robić tu zadymy...
Kiedy odchodzili w kierunku jaskini, w której zazwyczaj przesiadywał Lee, widzieli, jak najemnicy przysiadają się do ogniska, przy którym siedział Butch, a Cienie i strażnicy chowają swoje łuki. Kiedy wszedł, w środku było pełno ludzi: dwunastu magów, Lee, Torlof, Cor Angar i Lester.
- Czekaliśmy na Ciebie - powiedział Lee – Chłopcy już nam powiedzieli, o co chodzi. Teraz naradzamy się, co trzeba zrobić.
- Według mnie trzeba wysłać kilka osób, które będą obserwowały, co się dzieje na bagnach. - powiedział Gorn, zasiadając do stołu.
- Tak. Też nad tym myślałem... - odparł zamyślony Lee - Sądzę, że powinien tam pójść ktoś, kto zna teren.
- Mogę pójść z Lesterem - odparł Bezimienny.
- Dobrze. Z samego rana pójdziecie tam obaj. Teraz powinniście odpocząć po męczącej nocy. My jeszcze przedyskutujemy, co powinniśmy zrobić.
- To chyba dobry pomysł - powiedział Lester wychodząc z Bezimiennym z jaskini - chętnie wreszcie się prześpię.
- Widzicie? To jest moja chata - powiedział Gorn, który wyszedł za nimi, wskazując na jeden z domków położonych niżej - tam możecie się przespać.
- Dzięki. - odpowiedział Bezimienny i razem z Lesterem skierowali się do wskazanego domu. Byli tak zmęczeni wydarzeniami tej nocy, że zasnęli jak tylko położyli się do łóżek. Po kilku godzinach snu pierwszy obudził się Bezimienny. Nie chcąc budzić przyjaciela ubrał się po cichu i wyszedł przed chatę. Zobaczył, że mieszkańcy Starego Obozu zdążyli porozkładać prowizoryczne namioty, pod którymi mogli się przespać. Spora część przybyszów z obozu Gomeza już zapoznała się z gospodarzami i wesoło rozmawiała o różnych sprawach... Ale wielu innych najwyraźniej nie mogło przezwyciężyć niechęci, jaką pałali do ludzi Lee, bo siedzieli przy własnych ogniskach, rozmawiali przyciszonymi głosami i niepewnie zerkali w stronę szkodników. Kiedy bohater tak patrzył na obóz, podszedł do niego Diego:
- Chyba chłopcy już się zaaklimatyzowali, nie? Lee chciał się z tobą widzieć.
- Już idę.
Kiedy wszedł do jaskini przywódca Najemników stał sam nad jakimiś planami. Kiedy spostrzegł Bezimiennego powiedział:
- Dobrze, że jesteś... Właśnie zastanawiałem się, kiedy wyruszycie z Lesterem.
- Obudzę go, coś zjemy i możemy ruszać.
- W takim razie... - jednak Lee nie dokończył zdania, gdyż przerwał mu Jarvis, który wbiegł do jaskini:
- Szefie... - wydyszał - Orkowie atakują bramę do obozu...
- CO!? Do broni!! Wszyscy do broni!! - krzyczał przywódca najemników wybiegając na zewnątrz. Bezimienny natychmiast pobiegł za nim, a zbiegając w dół spotkał Lestera, który wychodził właśnie z domu Gorna:
- Co się dzieje? Co to za krzyki? - spytał zaspany nowicjusz
- Orkowie atakują obóz! Bierz broń i chodź!!
Rozdział 3 – Oblężenie
Bezimienny i Lester pędem puścili się w kierunku bramy do obozu. W pełnym biegu minęli wewnętrzną bramę i mijając uciekające grupy zbieraczy wpadli na pola ryżowe. Biegnąc widzieli już Szkodników i Najemników przygotowanych na przełamanie bramy przez bestie. Zobaczyli też kilkunastu Szkodników stojących na bramie i strzelających z łuków do Orków uderzających w grube drewno swoimi toporami. Po chwili, kiedy przyjaciele dobiegli do bramy i przygotowali broń, usłyszeli krzyk jednego ze szkodników:
- Zaraz przebiją się przez bramę, przygotujcie się!!
Brama w rzeczywistości wyglądała, jakby miała za chwilę pęknąć. Przy każdym uderzeniu niepokojąco trzeszczała, a w niektórych miejscach pokazywały się spore pęknięcia. Szkodnicy zeskoczyli z bramy i ustawili się z łukami, przygotowani na przebicie się potworów. Po chwili brama ustąpiła i Orkowie wdarli się do środka. Jednak wszyscy w środku byli na to doskonale przygotowani. Od razu zaczęli siec przeciwników swoimi mieczami, nie dając im się przebić dalej. Cały czas słychać było tylko dźwięk mieczy uderzających w fragmenty orkowych pancerzy, a czasem także niestety krzyk któregoś z ludzi, który nie zdołał się zasłonić przed potężnym ciosem przeciwnika. Bezimienny wymachiwał swoim mieczem i w szaleńczym tańcu kładł kolejnych oponentów na ziemię. Klinga jego miecza była już cała we krwi, ale mimo to nie było nawet chwili na odpoczynek. Przeciwnicy atakowali jak szaleni – nie przejmowali się stratami, tylko cały czas parli przed siebie. Oddział łuczników musiał często zaprzestawać ostrzału, żeby nie trafić w któregoś ze swoich żołnierzy. Mimo wielkiego oddziału Orkowie nie mogli się przedrzeć przez zawziętych obrońców i w końcu zaczęli się wycofywać. Stojący z tyłu zielonoskórzy zaczęli oddalać się i tylko niewielka część pozostała w walce, aby zająć ludzi i dać pobratymcom czas na ucieczkę. Oddział obrońców obozu kończył właśnie z ostatnimi Orkami, którzy też poddali się i zaczęli uciekać. Bezimienny i przyjaciele aż krzyknęli, kiedy zobaczyli uciekających wojowników. Jednak ich radość przerwał krzyk jednego ze szkodników:
- Spójrzcie tam!!! – kiedy popatrzyli we wskazanym przez niego kierunku zobaczyli, że Orkowie bynajmniej nie zaprzestali ataku. Teraz próbowali ataku z zaskoczenia i właśnie przedzierali się przez rzekę wypływającą pod łukiem skalnym. Lee ryknął do swoich ludzi:
- Uciekajcie do bramy! Jeśli przepłyną przez jezioro, odetną nam drogę ucieczki!
Cały oddział obrońców rzucił się pędem w kierunku bramy. Kilku łuczników wystrzeliło jeszcze w kierunku płynących przez jezioro bestii, ale ich strzały chybiły celu i wpadły w wodę mąconą przez dziesiątki gwałtownie poruszających się zielonych kończyn. W chwili, kiedy Najemnicy i Szkodnicy wbiegali w górę pól ryżowych, Napastnicy zaczęli wybiegać z wody i zaskakującą szybkością gonić ludzi.
Żołnierze z Nowego Obozu dobiegali już do bram, kiedy pościg zielonoskórych wreszcie ich dogonił. Kilku Najemników, oraz Bezimienny zostali, aby choć na chwilę powstrzymać nawałę przeciwników. Dzięki temu większa część żołnierzy zdążyła już znaleźć się bo bezpiecznej stronie bramy, jednak część wciąż walczyła z orkami. Jednak siły wroga były w przewadze. Bezimienny widział co chwilę towarzyszy padających na ziemię całą czerwoną od krwi. Wtedy, ku jego zdumieniu wrota do obozu zaczęły się zamykać. Bohater podrzynając gardło kolejnego orka krzyknął:
- Co wy do jasnej cholery robicie!?
- Spokojnie... Wiedzą, co robią! – uspokoił go Gorn, który wymachiwał swoim toporem jak oszalały – Przygotuj się!
Wtedy zaraz obok Bezimiennego rozwinęła się lina, którą zrzucił ktoś z podestu na górze. Oprócz tego spadło jeszcze kilka lin, aby wszyscy mogli się wydostać. Najemnicy musieli to już ćwiczyć wcześniej, bo wyjątkowo sprawnie doskoczyli do lin i bronili się, czekając, a zostaną wciągnięci przez przyjaciół. Bezimienny poszedł za ich przykładem i jedną ręką trzymał linę, a mieczem siekł Orków ostatkiem sił. Chwilę później poczuł ruch liny i mocniej zacisnął na niej rękę.
- Szybciej mnie ciągnijcie! – krzyknął, tnąc przeciwników ostatnim zamachem, po czym odrzucił miecz i próbował się podciągnąć na linie, żeby szybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Kiedy już był na sporej wysokości, poczuł, że czyjaś ręka łapie go za nadgarstek i wciąga na podest. Jednak nie był już w stanie rozpoznać, kto uratował mu życie, gdyż był zbyt wycieńczony. Padł tylko na deski ciężko oddychając i marzył o odpoczynku. Po chwili usłyszał nad sobą głos:
- Wszystko z tobą w porządku? – przez przymknięte oczy zobaczył, że głos ten należy do Miltena – Nieźle cię porąbali. – powiedział wskazując na jego lewe ramię, które rzeczywiście całe ociekało krwią. Głównie była to krew Bezimiennego.
- Poczekaj, spróbuję cię jakoś poskładać. – powiedział mag i zaczął szeptać jakąś magiczną formułę odczytywaną z magicznego zwoju. Bezimienny poczuł dziwne mrowienie w zranionej ręce i jak przez mgłę zobaczył, że jego rana na ręce zaczyna się szybko zrastać. Jednak jego ramię nie zrosło się do końca. Milten podał mu więc jakiś kawałek materiału i powiedział:
- Przyłóż sobie to, a ja muszę się zająć innymi.
Bezimienny zebrał w sobie tyle siły, aby podnieść się do pozycji siedzącej. Zobaczył Miltena i Riordiana uwijających się wokół Najemników wciągniętych razem z nim linami. Na skałach stali łucznicy, którzy zaraz po wciągnięciu żołnierzy rozpoczęli ostrzał zielonoskórych. Wśród nich było także kilku magów, którzy regularnie przysmażali napastników rzucanymi Kulami Ognia i Błyskawicami. Pod bramą wciąż było jeszcze kilku Orków, którzy szaleńczo usiłowali się przedrzeć przez bramę, jednak bez większego skutku, bo choć wewnętrzna brama obozu była dużo słabsza od zewnętrznej, to także było sporo mniej rąk i toporów do jej zniszczenia. Strzały raz po raz trafiały Orków i choć ich skóra była naprawdę mocna, to nie mogli wytrzymać tak zmasowanego ataku. Siły wroga zaczęły stopniowo słabnąć, tak, że po jakimś czasie pozostało ich przy życiu tylko kilku i przeszli do odwrotu i zaczęli uciekać. Wtedy też otworzyła się brama obozu i wypadło z niej kilku szkodników z grupy pościgowej. Lee stojąc na podeście nad bramą, trzymając się za rozcięcie na ramieniu krzyknął za nimi:
- Wyrżnijcie ich wszystkich! Niech nie dotrą do swojej wioski w jednym kawałku!
Po tych słowach odwrócił się i chciał zejść na ziemię po drabinie, ale drogę zastąpił mu Saturas:
- Wydaje mi się, że oni nie przybyli z Wioski Orków...
- To niby skąd przyszli?
- Pamiętasz, co mówił ten wojownik? – spytał wskazując na Bezimiennego.
- Zależy, co masz na myśli...
- Członkowie Sekty obudzili Śniącego... A wiesz, kim jest Śniący?
- Nie...
- Jest potężnym demonem, którego dawniej czcili Orkowie...
- To znaczy, że przyłączyli się do tych przygłupów z bagien?
- Obawiam się, że tak...
- Chyba będziemy mieli więcej łbów do skoszenia... Dzięki za informacje Saturasie, ja się już wszystkim zajmę...
Po tej akcji wszyscy zaczęli rozchodzić się, a grupa mieszkańców już wzięła się za naprawę bramy do obozu. Bezimienny zszedł na dół i dogonił Gorna kierującego się spowrotem do głównej jaskini obozu:
- To co teraz planujecie?
- Nie wiem... Ale Lee chyba chce się stąd wynieść w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Tylko nie mam pojęcia, gdzie takie znajdzie...
- Może Kamienna Forteca na południu? – przyłączył się do rozmowy Lester – jest z trzech stron otoczona górami, więc łatwiej będzie się bronić.
- Wiesz co? To nie jest nawet taki zły pomysł... Pogadam o tym z Lee. – powiedział Gorn i przyspieszył kroku.
Lester z Bezimiennym z kolei zwolnił trochę kroku i kiedy Gorn już był poza zasięgiem ich głosu Bezimienny zapytał:
- Kamienna Forteca?
- Mam tam jedną sprawę do załatwienia. Zobaczysz w swoim czasie.
Obaj skierowali się w kierunku chaty Gorna. Kiedy weszli do chaty, rozpalili ogień w kominku i siedli przy stole rozmawiając o oblężeniu. Rozmawiali tak przez parę minut, kiedy wszedł do nich Gorn:
- Lee powiedział, że Forteca to dobry pomysł, tylko najpierw trzeba wybrać się tam na zwiad. Chcecie iść zemną?
- Czemu nie? – odparł Lester – Pewnie przyda się wam każda para rąk... Poza tym czytałem co nieco o tej fortecy i wiem, co możemy tam spotkać.
- Świetnie! Więc jutro w południe wyruszamy! Aha! Jeszcze coś. – powiedział i przykucnął przy skrzyni stojącej w kącie izby. Chwilę poprzerzucał znajdujące się tam przedmioty i wyciągnął zbroję skórzaną pokrytą farbowanymi na niebiesko futrami wilka. Rzucił ją na kolana Bezimiennego i rzekł – Trzymaj moją starą zbroję. Może nie jest w najlepszym stanie, ale na pewno nie ma tylu dziur, co ta twoja po jednej walce. Dobrze mi służyła, więc tobie też powinna się przydać.
- Dzięki! To znaczy, że jestem już jednym z was?
- Jeszcze nie zostałeś oficjalnie przyjęty, ale możesz już czuć się Najemnikiem.
Potem wszyscy trzej rozłożyli się na siennikach leżących na podłodze i przez jakiś czas rozmawiali o obronie obozu przed Orkami oraz o Kamiennej Fortecy, po czym wszyscy trzej zasnęli.
Znając mój zapał, to pewnie nigdy nie skończę tego opowiadania, ale jeśli przyjęcie będzie ciepłe, to może skrobnę jeszcze ze 2 rozdziały....
PS. 400 post ;]