Xardas wstał z ziemi. Otrzepał się z kurzu. ,,Co teraz z nami będzie?’’-pomyślał. ,,Jesteśmy tu uwięzieni…na zawsze.’’ Wiedział, że musiał działać. Musi skontaktować się z pozostałymi magami i ustalić co w ogóle poszło nie tak i czy jest możliwość aby się stąd jeszcze wydostać. Zeskoczył z piedestału na ziemię. Jeszcze raz popatrzył w niebo, całe jak okiem sięgnąć okrytę było niebieskawą barierą. Ruszył pospiesznym krokiem w stronę obozu skazańców.
Nie spodziewał się, że przejęli władzę w obozie. Górnicza Dolina nie zmieniła się ani trochę po utworzeniu magicznej ściany. Doszedł do południowej bramy. Na straży stało dwóch ludzi odzianych w zbroję strażnika. Spodziewał się, że to ludzie króla. Jednak gdy bardziej zbliżył się do nich, rozpoznał w jednym z nich byłego więźnia. Zląkł się i w jednej chwili w jego ręce pojawił się płomień.
-Nie bój się magu! Nic ci nie zrobimy!
Xardas nie wiedział czy może im zaufać. ,,Może to podstęp’’-pomyślał.
-Nie bądź głupi. Gomez już cię oczekuje-odpowiedział pilnujący bramy. Mag znał Gomeza, wśród więźniów był w pewnym rodzaju przywódcą. Xardas odwołał zaklęcie poczym śmiało wszedł do obozu. Teraz panował tu straszny ruch. Wszyscy cieszyli się, że uwolnili się spod władzy króla. Był w średnim wieku. Miał ok. 45 lat. Nosił na sobie szatę koloru czerwonego, taką jak wszyscy magowie ognia. Stał bardzo wysoko w hierarchii tegoż włąśnie kręgu. Był arcymistrzem. Pod nim znajdowali się Saturas i Corissto. Reszta była jeszcze zbyt młoda, dopiero zaczęli wtajemniczać się i poznawać prawdziwą naturę magii.
Dotarł do zamku, tutaj jeszcze przed stworzeniem bariery stacjonowała królewska straż. Teraz więźniowie ubrani w strażnicze zbroje pilnowali porządku. Jak później się okazało wszyscy którzy przyzwoicie potrafili posługiwać się bronią zaciągnęli się do gwardii Gomeza, ich zajęciem było strzec obozu oraz ich przywódcy. Słabszych Gomez wykorzystał do pracy w kopalni, aby co miesiąc wymieniać rudę za towary ze świata zewnętrznego. Zamek był potężną budowlą, naprzeciw bramy znajdował się duży dom, tutaj mieszkali magnaci. Po lewej stronie znajdowała się kuźnia, siedziba strażników oraz świątynia. Zaś po prawej- strzelnica. Xardas wszedł do środka, przy wejściu stało dwóch ludzi i człowiek imieniem Kruk. Minął zbrojownię i wszedł do jednego z pomieszczeń. Stał tutaj stół zastawiony rozmaitym jadłem. Na końcu na tronie siedział Gomez. Towarzyszyli mu Blizna i Arto. Mieli na sobie zbroję magnatów. Na plecach przywódcy znajdował się ogromny dwuręczny miecz, należący kiedyś do jednego z żołnierzy króla- Legana.
-Witamy, witamy!-odezwał się Gomez.
-Czego chcesz odemnie?
-Jak widzisz przejęliśmy władzę w obozie i całej kolonii. Teraz to my dyktujemy warunki. Wysłałem już posłańca z listem do króla z propozycją…A co do ciebie. Mam co do ciebie pewne plany, wszyscy magowie zgodzili się na współpracę ze mną, teraz znajdują się w świątyni, jeżeli chcesz możesz do nich dołączyć.
Xardas wachał się chwilę. Nie wierzył Gomezowi, sądził, że jego plany wprowadzą ich niebawem do grobu, ale jeżeli teraz odmówi-zginie, a musiał porozumieć się z pozostałymi magami.
-Niech będzie-oznajmił.
-Nawet nie wiesz jak się ciesze-roześmiał się i machnął ręką co oznaczało, że pozwala mu odejść. Xardas ruszył w stronę świątyni. Już przy wejściu było słychać głośne rozmowy. Na parterze znajdowały się komnaty sypialne. Wszedł po schodach, stał tu wielki regał z księgami, na podłodze leżał duży dywan, a na środku pomieszczenia rozmawiali magowie pokazując coś na starej mapie.
-Witam wszystkich-powiedział Xardas, dopiero teraz go zaóważyli.
-Mistrzu! Nic ci nie jest?-zapytał Młody mag- Nefarius.
-Widzę, że u was też wszystko w porządku, mam z wami do omówienia kilka spraw.
Przez całą noc członkowie kręgu dyskutowali. Nad ranem było słychać już głóśniejszą rozmowę.
-Nie opuścimy tego miejsca! Nie mamy się gdzie podziać! Zostaniemy tutaj! – krzyczał mag imieniem Corissto. Nigdy nie sprzeciwiał się Xardasowi, ale ten rozumiał jego obawy choć wiedział, że nie ma racji. Dlatego nie zamierzał się z nim kłócić.
-Co na to pozostali?-zapytał Xardas.
-My również opuścimy obóz-odrzekł Saturas wskazując ręką na kilku magów.
-Zaczekamy jeszcze trochę, gdy zdobędziemy dość ludzi by stąd uciec, założymy własny obóz. Czy pójdziesz z nami mistrzu?
-Niestety nie. Mam inne plany, naprawdę nie mogę tutaj zostać i nie mogę wyruszyć z wami. Tej nocy ucieknę z obozu-odpowiedział, część magów zasmuciła się, że być może już nigdy nie zobaczą mistrza. Xardasa jednak interesowało wyłącznie to, dlaczego bariera tak nieoczekiwanie przybrała takie rozmiary. Wiedział, że nie popełnili żadnego błędu. To też miało stać się tematem jego studiów. Przez cały dzień siedział nad księgami. Zbliżała się północ, do Xardasa podszedł Saturas
-Mistrzu. Życzę ci powodzenia, oby ci się udało-powiedział ze smutkiem młody mag.
-Dziękuje ci, bądźcie zdrowi-odpowiedział i poklepał Saturasa po ramieniu po czym odszedł. Ruszył w kierunku południowej bramy, wiedział, że tędy będzie łatwiej mu się wydostać. Poruszał się w cieniu, nie chciał być zaóważonym. Po cichu wypowiedział formułkę i żucił na strażników pilnujących bramy dziwny proszek. Było to zaklęcie snu. Obaj usunęli się na ziemię. Teraz zastanawiał się gdzie się udać. Powinien pójść tam gdzie nikt go nie będzie szukał-na orkowe tereny. Xardas lękał się tych potworów, w dłoni ściskał potężną runę ognisty deszcz. Pod osłoną nocy ruszył wąską ścieżką. Księżyc wzniósł się wysoko nad ziemię. Tej nocy była pełnia. Po wieczornym niebie można było zaobserwować przechodzące tu i ówdzie niebieskawe błyski. Miał ze sobą jeszcze kilka zaklęć- przyzwanie demona i trzy zwoje z przyzwaniem golema oraz zaklęcie uzdrowienia. Już w klasztorze w swej tajnej biblioteczce poznawał oblicze czarnej magii, a ostatnimi czasy zaczęło go to coraz bardziej interesować. Minął wysoki klif i wszedł na pagórek. W świetle księżyca ujrzał kontury wysokiej wierzy. Stała ona na środku płytkiego jeziora. Nagle usłyszał odgłosy walki. Na niedużej polanie wysoki mężczyzna walczył z pięcioma orkami. Miał na sobie wspaniałą zbroję, Xardas widział kiedyś taką, była to zbroja wykonana z magicznej rudy. W rękach wojownik dzierżył przepiękny dwuręczny miecz. Xardas wiedział, że bez jego pomocy mężczyzna zginie. Co chwila parował i omijał kolejne ciosy zadawane przez orków. Nagle przeciął jednmu z nich gardło. Ork padł na ziemię. Obrócił się i kolejnemu z nich strącił głowę. Był jednak bardzo zmęczony. Dookoła leżało już kilka trupów, toteż znaczyło, że był atakowany przez jeszcze większą liczbę. Xardas nie mógł ryzykować, rzucając czar deszcz ognia mógłby zranić, a nawet zabić odważnego rycerza. Wypowiedział formułkę i uzdrowił go. Wstąpiły w niego nowe siły. Sparował kolejny cios i wbił miecz w klatkę piersiową jednego z potworów. Potężny orkowy topór przeciął powietrze i zagłębił się w ramieniu wojownika. Krzyknął ze złości, nie miał już jednak siły by walczyć. Upadł na kolana. Gdy ork chciał zadać mu ostateczny cios, coś rozświetliło ciemności i zaczął się palić. Drugi zabrał wspaniały miecz i uciekł w ciemności. Xardas szybko podszedł do rycerza.
-Wszystko będzie dobrze! Nie umieraj!-krzyczał.
-Nie mój bracie! Mój koniec jest już bliski. Z całego serca dziękuje ci, że wspomogłeś mnie w walce. Proszę cię tylko o jedno, pochowaj mnie należycie i oddaj mą zbroję człowiekowi prawemu i dobremu.
-Nic nie mów-powiedział Xardas podtrzymując konającego za głowę. Nie znał go ale mimo to w jego oczach pojawiły się łzy.
-Dziękuję- zdążył powiedzieć i skonał.
Xardas wykonał jego życzenie. Pochował go godnie. Zabrał jego zbroję i brodząc dostał się do wieży. Nie była zamieszkana, postanowił się tu osiedlic i rozpocząć swoje studia. Zmęczony i wstrząśnięty wydarzeniami tego dnia ułożył się do snu.
koniec-ostatni rozdział tego opowiadania