PRELUDE TO GOTHIC DARK
Oto pięć krótkich opowiadań zapowiadających mój projekt: GOTHIC DARK
I XARDAS - WYBRANIEC BELIARA
W Khorinis panowała noc... Srebrna tarcza księżyca górowała nad wyspą, a gdzieś w oddali słychać było wycie wilków. Wiał lekki wiatr. Gałęzie drzew szumiały złowieszczo. Ta noc była dla mieszkańców miasta Khorinis, którzy grzali się w swoich oświetlonych domach przy kominku, niczym szczególnym, ale zupełnie inaczej postrzegał to młody wędrowiec - Jim. Był obcy w Khorinis i niepotrzebnie zapuścił się w tak odległe zakątki wyspy. Błąkał się już od dłuższego czasu po pustkowiu. Znalazł się w stanie paniki, Zewsząd dochodziły go złowieszcze odgłosy, był daleko od miasta i na dodatek nie wiedział jak do niego wrócić. Duchy lasu go wykańczały... Nagle zobaczył przed sobą wieżę. Była dość wysoka, a poszczególne jej części oddzielone były od siebie kolcami wystającymi z cegieł. Podszedł do drzwi. Były zamknięte, jednak w środku paliło się światło. Postanowił obejść wieżę dookoła, by poszukać innego wejścia. Nie znalazł go jednak. Gdy wrócił przed drzwi spostrzegł, że te są otwarte. Ogarnął go strach, lecz zaczął sobie wmawiać, że pewnie właściciel gdzieś na chwilę wyszedł. Wszedł do środka. Wnętrze było zimne i wilgotne. Wyglądało na opuszczone, jednak na jednej ze ścian paliła się pochodnia. Pod nią stał drewniany stolik, a na nim leżała otwarta księga. Jim zaczął ją czytać:
Urodziłem się w Varancie, w mieście Ulraine. Nigdy nie mieszałem się do polityki króla Rhobara II, ale czas mnie do tego zmusił. Gdy miałem kilkanaście lat mój ojciec zaczął mnie uczyć sztuk magicznych. Z czasem wstąpiłem do Zakonu Innosa w Archos i opuściłem moje rodzinne miasto. Tam pod przewodnictwem arcymaga Alvareza stałem się potężnym magiem. Na tyle potężnym, że dowiedział się o mnie sam Rhobar II. Gdy Alvarez zmarł zająłem jego miejsce, a magia którą dysponowałem była na tyle potężna, że król poprosił mnie bym udał się do Khorinis i pomógł tamtejszym magom zabezpieczyć rudę przed orkami. Tak też postąpiłem. Plan był taki: utworzyć nad częścią wyspy barierę, która miała zabić każdego, kto spróbowałby z niej wyjść. Niestety coś poszło nie tak, i bariera przekroczyła swoje granice zamykając mnie i innych magów wyspy w Górniczej Dolinie. Wewnątrz bariery ludzie podzielili się na trzy obozy. Ja byłem u magnatów. Chciałem się jak najszybciej wydostać z tego przeklętego miejsca i wrócić na kontynent do Ulraine. Magowie, którzy byli razem ze mną żyli w dostatku i nie chcieli tego. Pewnej nocy we śnie odwiedził mnie Beliar. Powiedział mi, że na terytorium orków znajduje się wieża, która kryje w sobie magiczne księgi, które pomogą mi się stąd wydostać. Następnego dnia o świcie spakowałem się i wyruszyłem w drogę. Wieża znajdowała się w samym środku terytorium orków. O dziwo owi orkowie nie atakowali mnie. Gdy doszedłem do wieży wdrapałem się na sam szczyt. Znajdowała się tam biblioteka, a w niej pełno książek. Zacząłem czytać, czytać i czytać. Nawet się nie zorientowałem jak moja znajomość czarnej magii zyskała podobny poziom co znajomość białej magii. Pewnej nocy przyszła do mnie ognista bestia, z którą mogłem się bez problemów porozumiewać. Bestia była demonem. Nakazała mi odnaleźć kamienie ogniskujące. Już miałem wyruszać w drogę, gdy u moich progów znalazł się jakiś bezimienny głupek. Naopowiadałem mu kilka bajeczek, a biedak potulnie wykonywał moje zadania. Odnalazł wszystkie pięć kamieni ogniskujących, znalazł legendarnego Uriziela i nosił to wszystko przy sobie. Pokonał nawet Śniącego - demona z zaświatów. Pech jednak chciał, że ktoś sprawił, że świątynia demona zawaliła się, a pewien czarny mag z orkowej wieży pożyczył sobie jego cenne skarby. Tak więc gdy Bezimienny leżał pod gruzami, a ja miałem magiczny miecz i wszystkie kamienie przyszedł do mnie demon ognia i powiedział, że Beliar potrzebuje jeszcze tak odważnej osoby jak Bezimienny. No więc pomogłem mu się pozbierać i wysłałem go na poszukiwanie miecza Szpon Beliara i polowanie na smoki. Gdy Bezimienny zabił smoki i odzyskał Szpon ja oddałem go Beliarowi, a tego głupka wysłałem na kontynent. Beliar w wynagrodzenie moich czynów uczynił mnie swoim najwyższym kapłanem i podarował mi moc smoka ożywieńca. Tak więc stałem się tym czym jestem dzisiaj. A jeśli chcesz mnie zobaczyć to się odwróć...
Gdy Jim się odwrócił spostrzegł stojącą w wejściu zakapturzoną postać. Jej oczy płonęły czerwienią, a kościste palce wyciągały się w stronę Jima. Ten krzyknął z przerażenia, ale nikt już nie mógł mu pomóc. Xardas go dopadł...
II HISTORIA RABENUSA BLACKA
Moor Wad było niegdyś małym miasteczkiem rybackim położonym na północnym zachodzie Varantu. Znajdowało się u stóp góry pokrytej zielenią. Jego mieszkańcy żyli ze sobą w zgodzie, niemniej jednak każdy wiedział o każdym prawie wszystko. Nie dało się tu nic ukryć. Na własnej skórze przekonała się o tym Celestia - młoda kobieta, córka drwala. Zaszła ona w ciążę z jednym z miastowych strażników, który uciekł gdzieś na południe i zostawił ją na pastwę losu. Ojciec dziewczyny nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o nieślubnym dziecku, jednak nie udało mu się tego ukryć. Stali się pośmiewiskiem całego miasta.
Gdy dziecko przyszło na świat ojciec wyrzucił dziewczynę z domu. Ta nie wiedziała gdzie ma się podziać. W końcu jedna z tawern - tawerna "Senne Wybrzeże" przyjęła Celestię i dziecko pod swój dach. Chłopiec otrzymał imię Rabenus i odtąd wychowywał się w tawernie. Tymczasem ojciec Celestii zmarł, a swój dom zapisał dalekiej rodzinie z Myrthany i zarzekł, że Celestia i Rabenus nie mają do niego wstępu.
Rabenus już jako dziecko wykazywał cechy rycerskie. Zawsze stawał w obronie słabszych, zawsze bronił swojej matki, zawsze walczył w imię Innosa. To sprawiło, że Lord Haron - przywódca straży w Moor Wad, przyjął go do młodych strażników. Niedługo po rozpoczęciu służby zyskał sobie przydomek Kruk. Gdy dorósł rozwinął się w nim talent polityczny. Stał się urzędnikiem miejskim. Wkrótce jednak postanowił, że nadal będzie paladynem. W końcu otrzymał swój miecz: wykuty specjalnie dla niego, błyszczący i zdobiony. Na jego ostrzu widniały wielkie litery układające się w napis "Prawo Kruka". Był dumny. Stał się wielkim rycerzem. Walczył dzielnie w imię Innosa przeciwko orkom i innym piekielnym istotom. Ciągle jednak pamiętał, że jego domem jest tawerna "Senne Wybrzeże" stojąca nieco na uboczu, na zboczu góry, która przez te wszystkie lata, kiedy miasto się rozrosło, została połknięta przez kamienną powódź.
Pewnego dnia otrzymał propozycję od Lorda Harona. Miał wyruszyć na wyspę Khorinis, by chronić zapasy rudy przed orkami. Trudno mu było podjąć decyzję. Miał zostawić swoje rodzinne miasto, swoją matkę, swoich przyjaciół i już nigdy tu nie wrócić. Tak... Było mu ciężko podjąć taką decyzję, ale postanowił walczyć po stronie królestwa i bronić jego bogactw. Postanowił jednak zostawić cząstkę siebie w Moor Wad. Swój miecz, z którym nie rozstawał się od początku służby wśród paladynów podarował tawernie "Senne Wybrzeże". I tam, na ścianie obok kominka wisi on do dzisiaj...
Kruk przybył na wyspę Khorinis. Przez pewien okres czasu mieszkał w stolicy. Poznał wielu ludzi, kupców, marynarzy. Został nawet sędzią miejskim. Sądził bandytów i wymierzał im kary, przez co zdobył sympatię ludu. Stał się powszechnie szanowanym człowiekiem. I to była ostatnia dobra rzecz jaka go w życiu spotkała.
Otóż pewnego razu miał osądzić ciemnego maga, który został przyłapany na praktykowaniu czarnej magii na ludziach. Zasądził śmierć. Mag jednak był zbyt silny i pewnej nocy wydostał się z więzienia przemieniając się w kruka. Znalazł w ciemnym zaułku Rabenusa i po krótkiej wymianie zdań rzucił na niego klątwę kruka. Rabenus wydobył miecz i zabił maga. Strażnicy go na tym przyłapali. Został osądzony przed całą społecznością Khorinis i skazany na dożywotnią niewolę w Kolonii Karnej. Po paru dniach został zrzucony do Górniczej doliny.
Został sam. Bez żadnych przyjaciół i znajomych. Sam wśród bandytów i niewolników. Nie bał się jednak tego. Beliar go prowadził...
III RAGEL I REMAL
Stolica Myrthany tonęła w mroku nocy. Na niebie majaczył srebrzysty księżyc, który rzucał blade światło na opustoszałe ulice miasta. Nie było na nich nikogo oprócz szczurów i kotów. Panowała cisza. Nagle w jednej z uliczek między domami rozbłysło niebieskie światło. Z uliczki wybiegło na ulicę stado szczurów i kotów. Ponownie zapadła głucha cisza nocy. Gdzieś w oddali słychać było wycie wilka.
Okna domu były mocno zabrudzone jednak do pomieszczenia wdzierało się przez nie jeszcze trochę bladego światła księżyca. Ogień w kominku już dawno zgasł. W izbie było zimno. Na dwóch tapczanach spali bracia Ragel i Remal. Ich sen był twardy i głęboki. Wieczorem wrócili z polowania które kosztowało ich wiele wysiłku. W lesie zaskoczyło ich stado wilków. Byli jednak dobrymi wojownikami gdyż niegdyś służyli w straży i jakoś sobie z nimi poradzili. Remal był jednak ranny. Po powrocie do domu położył się na swoim tapczanie i zasnął. Ragel również położył się na tapczanie i zasnął. Od tego momentu w ich domu nic się nie działo. Nagle jednak coś zatrzymało się przed oknem ich domu. W izbie zrobiło się jeszcze zimniej.
Ragel zerwał się z łóżka z krzykiem. Był zlany potem. Miał straszny sen. Śniło mu się, że jego brat został porwany. Wstał z łóżka i zapalił świecę leżącą na stole. Podszedł do łóżka swojego brata. Nic nie mówił ale zimny pot spływał mu po twarzy. Nie mógł uwierzyć. Jego brata nie było w łóżku.
Nie zastanawiając się długo Ragel wybiegł ze swojego domu na poszukiwania brata. Rzucił się w dół ulicy i biegł nią przez dłuższy czas. W końcu stanął cały mokry i przerażony. Zrozumiał, że jest bezradny. Myrthana była dużym miastem. A może Remal wyszedł poza jego mury. Te pytania dręczyły go coraz bardziej.
Ruszył dalej ale tym razem szedł wolno. Coś go przerażało, ale nie wiedział co. Czuł zło czające się za każdym domem. Wreszcie stanął. Spojrzał na niebo. Zasnute było chmurami. Ale w takim razie nie powinien go widzieć a on widział każdą chmurkę. Spojrzał na otaczające go domy. Wszystko wyraźnie widział. Oświetlała je zielonkawa poświata sącząca się z nieba. Było zimno. Bardzo zimno. Ragel czuł jak zamarza. Nie tylko on. Kilka kroków od niego, w myrthańskich domach działy się rzeczy potworne.
Ragel padł na ziemię. Zaczęły nim miotać konwulsje. Zaczął krzyczeć i wyć. Ból był straszny. Jakby coś wielkiego w nim siedziało i próbowało się wydostać na zewnątrz rozrywając przy tym jego ciało na strzępy. Zaczęła się z niego wyłaniać zupełnie inna postać. Jego skóra przybrała ciemnoczerwony odcień i stała się pomarszczona. Twarz była powykrzywiana. Z pustych oczodołów wiało grozą. Ragel mógł jednak patrzeć. Wszystko jednak docierało do niego jakby za mgłą.
Miasto nagle ożyło. Zmieniło się jednak. Domy były zdemolowane, a po ulicy spływała krew. Dookoła Ragela dokonywały się makabryczne sceny. Jeden zobie odciął drugiemu głowę po czym nadział ją na swoją włócznię i przebił na wylot. Kawałek dalej ktoś inny przyparł ożywieńca do ściany domu. Nagle ścianę przebiły trzy wielkie dzidy przebijając zombie. Trup zsunął się na ziemię zostawiając na ścianie plamę krwi. Wszyscy przemienili się w ożywieńców i atakowali się nawzajem. Przemienieni strażnicy szatkowali robotników. Łucznicy strzelali do strażników, a ich strzały w całości zrobione były z metalu. Przebijały więc wrogów na wylot. W jednym z okien domu leżała odcięta ręka. Na innym rozmazany był trup.
Ragel był na to wszystko obojętny. Zaczął padać deszcz. Błyskawice rozcinały niebo jedna po drugiej. Strugi wody leciały na ziemię zmywając krew z ulic stolicy Myrthany. On szedł jednak dalej. Coś go prowadziło. Wyglądał odrażająco. Było mu bardzo zimno. Nie wiedział co się z nim dzieje. Wreszcie się zatrzymał. Stał na środku jakiejś ulicy. Ktoś szedł w jego stronę. Było to osiem osób. Gdy do niego podeszły rozpoznał je wszystkie. Pięciu Lodowych. Legendarni magowie lodu strzegący Pieśni Lodu stali teraz przed nim. Czuł jak zamarza. Nie odzywali się ani słowem. Ich białe płaszcze okrywały zimną nicość stanowiącą ich ciało. Magowie rozstąpili się i oczom Ragela ukazały się kolejne trzy postacie. Wśród nich był Remal - jego brat. Był nieprzytomny. Chciał coś powiedzieć ale nie mógł. Nie mógł mówić. Postacie trzymające Remala były do siebie bardzo podobne. Ubrane były w ciemnozielone długie szaty. Byli rodzeństwem - Ijn i Akei. Ijn o demonicznej twarzy z czarną bródką uśmiechał się szyderczo. Jego siostra Akei mimo iż była bardzo ładna, była zimna tak samo jak lodowi magowie. W końcu Akei odezwała się:
- Byliście zbyt blisko. Nie możemy wam na to pozwolić.
Ragel znów zerwał się z łóżka. Był cały mokry. Dotknął swojej skóry i z ulgą stwierdził że to był tylko sen. Dla pewności jednak wstał z łóżka i zapalił świecę. Podszedł do łóżka Remala i przeraził się. Łóżko było puste.
A postać z demonicznie czerwonymi oczami nadal stała w brudnym oknie domu Ragela i Remala, i przypatrywała się uważnie Ragelowi...
IV KULT
Słońce powoli zmierzało ku linii horyzontu. Żółta kula traciła swój oślepiający blask i stawała się czerwona niczym krew. Nad dachami domów miasta Fort Nost unosił się pomarańczowy pył. Powietrze było ciężkie i gorące. Ulice były puste.
Malownicze miasto Fort Nost leżało przy Morzu Mirthras przez wielu nazywanym Morzem Słońca. Fort zajmował jego południowe wybrzeże. Z kolei po przeciwnej stronie leżała Stolica Królestwa – Myrthana. To wewnętrzne Morze stanowiło główny szlak handlowy między północą a południem. Na południe od Fortu znajdowała się pustynia, a za nią rozciągał się malowniczy Varant. Miasto podzielone było na trzy dzielnice. Pierwszą stanowił port w którym zawsze stało mnóstwo statków. Głównie były to statki handlowe przybywające ze Stolicy. W porcie było też pełno tawern. Drugą dzielnicą była dzielnica mieszkalna. Domy swe mieli tu najwięksi dostojnicy miejscy i handlarze. Nieco nad nimi mieszkali robotnicy i chłopi. Ostatnią dzielnicą była dzielnica handlowa. Znajdowała się ona przy pustyni. Było tam pełno targowisk i różnych sklepów. Wychodząc z miasta przez południową bramę szło się cały czas prosto aż w końcu dochodziło się do miejsca kultu. Do Piramidy. Budowla ta była klasztorem magów Słońca, którzy są wyznawcami Feiaru – Feniksa.
Podczas pierwszej wojny z orkami, za czasów króla Rhobara I, w tym mieście żył paladyn o imieniu Feiaru. Był on bardzo oddany Innosowi. Podczas jednej z wielkich bitew, która rozegrała się na łąkach Myrthany Innos zesłał na Feiaru swoją łaskę. Paladyn zmienił się w Feniksa i poszybował ku niebu. Z jego ogona sypał się złocisty pył. Każdy ork, na którego spadła jego drobinka ginął, każdy człowiek, na którego spadła jego drobinka, stawał się wyznawcą Feniksa, a każdy skrawek ziemi, na który spadła drobinka pyłu zamieniał się w pustynię. Ptak poszybował gdzieś w odległe rejony kontynentu i tam ukrył dwa wielkie skarby, które mają pomóc w pokonaniu zła na świecie. Runę Słońca, która jest w stanie wskrzesić umarłego bohatera, oraz magiczny miecz – Pieśń Żywiołów, którego boi się sam Beliar. Gdy Feiaru ukrył swoje skarby powrócił na miejsce bitwy gdzie został przywitany wiwatami. W chwilę później padł martwy na ziemię. Pod jego skrzydłem znaleziono jednak list pisany alfabetem runicznym.
Pieśń żywiołów
Zguba potworów
Niepokonana
Daleko Schowana
Płomienia żar
Śmierć dla mar
Wielki dar
Innosa czar
Pieśń ożywienia
Od samego stworzenia
Do świata skończenia
Chroniona przez istoty z Cienia
Oddech lodu
Niesiony z zachodu
Przez pięciu magów
Zrodzonych z Kurhanów
Jęki, wołania
O litość błagania
Śmierci wezwania
Trupów litania
Pustyni zew
Złotego piasku gniew
Wiatru powiew
Nicości śpiew
Wtedy właśnie narodził się kult Feniksa. Główną siedzibą kultu jest Fort Nost. Tam też w wielkiej piramidzie znajduje się siedziba magów Słońca i grobowiec Feiaru. Jednym z magów Słońca był Seziel. Był faworyzowany przez wielu mistrzów zakonu. Kiedy był młody stracił rodziców i wychowywał się w piramidzie. Pod opieką Arcymaga Alvera stał się wielkim magiem. Dlatego też zakon powierzył mu specjalne zadanie. Znaleźć Pieśń Żywiołów i Runę Słońca. Zakon posiadał już Pieśń Ognia. Według Arcymaga jedna z pozostałych pieśni znajduje się na Morzu Środka. Tam też został wysłany Seziel.
V PIRAMIDA GRZECHU
Wrota Krwi stały otworem. Żeglarz, którego statek rozbił się u wybrzeży wyspy Saward wszedł przez nie i znalazł się wewnątrz miasta. Chaty pobudowane z zeschniętych liści jakiegoś tropikalnego drzewa stały w dość dużych odstępach od siebie. Były zniszczone. Niektóre nawet zawalone. Nad miastem unosiła się mgła. Powietrze było tu bardzo wilgotne. Nad ruinami wznosiła się ciemna budowla – Piramida Grzechu. Mimo mgły była dobrze widoczna. Żeglarz ruszył w jej stronę. Nie wiedział, że popełnia błąd.
Wejście do piramidy było wysokie, a zarazem bardzo wąskie. Wrota zdobione były dziwacznymi symbolami i rysunkami. Żeglarz nie znał tego języka więc nie wiedział co na nich pisze. Popchnął je. Nawet nie drgnęły. Spróbował jeszcze raz, tym razem z całej siły. Nadal nic. Zrezygnowany usiadł na jednym z kamiennych bloków, z którego zbudowana była piramida i spojrzał w ziemię. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego gdzie się znajduje. Ziemia była tu nienaturalnie wysuszona i żółta. Całe miasto było nienaturalnie ciche, nawet jak na opuszczone.
Mgła snująca się pomiędzy zniszczonymi chatami nadawała miastu jeszcze bardziej ponury klimat. Nagle do głowy przyszło mu jeszcze jedno pytanie: Co w tak zniszczonym mieście robi ta budowla przy której teraz się znajdował. Jakby w odpowiedzi usłyszał gdzieś w oddali odgłosy bębnów. Zerwał się i zaczął nasłuchiwać. Odgłosy były rytmiczne i przypominały muzykę. Żeglarz nie pojmował o co w tym chodzi. Przywarł do bramy piramidy. Serce biło mu strasznie głośno.
- O Beliarze! Pomórz mi! – krzyknął
I wtedy wrota za nim rozstąpiły się otwierając drogę do wnętrza tajemniczej budowli. Żeglarz chciał coś powiedzieć ale nie mógł wydobyc z siebie głosu. Jedyne co mu pozostało to wejść do piramidy. Tego też nie mógł jednak wykonać. Był sparaliżowany. Ze strachu nie mógł nic zrobić. Nie wiedział jednak nawet czego się boi. Głupich bębenków? On – żeglarz, który uratował niejeden statek przed sztormem boi się jakiegoś bębenka. W końcu rzucił się przed siebie i wpadł do piramidy.
Kubek leżący na jednym ze stolików w mieście poruszył się i powędrował w górę. Po chwili wrócił do swojego pierwotnego położenia, ale wody, która w nim była ubyło. Na piasku pojawił się ślad bosej stopy, a zaraz później następny, i jeszcze jeden, i jeszcze... W całym Saward Wench Lauds pojawiło się mnóstwo takich śladów. Przedmioty zaczęły wędrować niczym podawane z rąk do rąk. W niektórych miejscach miasta zapaliły się ogniska. A bęben nadal wybijał swój specyficzny rytm...
Żeglarza otaczały całkowite ciemności. Podniósł się z zimnej podłogi. O dziwo nie czuł już strachu. Mógł już się normalnie poruszać. Czuł się jakby wszystkie lęki zostawił za wejściem. Ruszył więc przed siebie. Macał wszystkie ściany, aż w końcu na jednej z nich znalazł pochodnię. Zapalił ją i zorientował się, że znajduje się w korytarzu. Ściany zbudowane były z cegły, która świeciła jakby zielonkawym światłem. Na ziemi była woda. Żeglarz ruszył korytarzem w dół. Szedł przez chwilę, gdy nagle usłyszał coś za ścianą. Jakby męski głos. Przyłożył do niej ucho i zaczął nasłuchiwać. Mężczyzna najwyraźniej odprawiał jakiś rytuał bądź modlił się. W jego głosie było coś przerażającego. Był on lodowaty i wyniosły. Zarazem brzmiał apokaliptycznie. Żeglarza ponownie ogarnęło przerażenie. Zdał sobie sprawę, że nie jest sam w tym ponurym miejscu. Nagle coś wyleciało spod sufitu. Żeglarz przestraszył się i upadł na ziemię. Twarz jego zamoczyła się w wodzie zalegającej w korytarzu. Gdy zrozumiał, że to były nietoperze wstał z podłogi i zaczął się otrzepywać. Niechcący dotknął językiem wody którą miał na twarzy. Tyle razy w życiu pił wodę, niejednokrotnie nawet deszczówkę, ale ta była inna. Smakowała jak... jak krew. Spojrzał na pochodnię, którą upuścił przy upadku. Dogasała, ale w obrębie jej światła zobaczył czerwone plamy. To po czym cały czas chodził to nie była woda tylko krew. Wtedy z pomieszczenia, w który uprzednio ktoś przemawiał dał słyszeć się przerażający krzyk kobiety. Żeglarz nie miał tu czego szukać. Chciał się wydostać z tego przeklętego miejsca. Rzucił się w głąb korytarza. Biegł po ciemku przed siebie. Korytarz jednak zdawał się nie mieć końca. Żeglarz nie wiedział bowiem, że z Piramidy Grzechu nie ma wyjścia. Biegnąc minął napis na ścianie KAL-ZAI UCIEKAJ! Napisano to krwią, a pod tym leżał szkielet. Żeglarz nie zwrócił na to uwagi i biegł przed siebie. Biegł po śmierć...
Oto pięć krótkich opowiadań zapowiadających mój projekt: GOTHIC DARK
I XARDAS - WYBRANIEC BELIARA
W Khorinis panowała noc... Srebrna tarcza księżyca górowała nad wyspą, a gdzieś w oddali słychać było wycie wilków. Wiał lekki wiatr. Gałęzie drzew szumiały złowieszczo. Ta noc była dla mieszkańców miasta Khorinis, którzy grzali się w swoich oświetlonych domach przy kominku, niczym szczególnym, ale zupełnie inaczej postrzegał to młody wędrowiec - Jim. Był obcy w Khorinis i niepotrzebnie zapuścił się w tak odległe zakątki wyspy. Błąkał się już od dłuższego czasu po pustkowiu. Znalazł się w stanie paniki, Zewsząd dochodziły go złowieszcze odgłosy, był daleko od miasta i na dodatek nie wiedział jak do niego wrócić. Duchy lasu go wykańczały... Nagle zobaczył przed sobą wieżę. Była dość wysoka, a poszczególne jej części oddzielone były od siebie kolcami wystającymi z cegieł. Podszedł do drzwi. Były zamknięte, jednak w środku paliło się światło. Postanowił obejść wieżę dookoła, by poszukać innego wejścia. Nie znalazł go jednak. Gdy wrócił przed drzwi spostrzegł, że te są otwarte. Ogarnął go strach, lecz zaczął sobie wmawiać, że pewnie właściciel gdzieś na chwilę wyszedł. Wszedł do środka. Wnętrze było zimne i wilgotne. Wyglądało na opuszczone, jednak na jednej ze ścian paliła się pochodnia. Pod nią stał drewniany stolik, a na nim leżała otwarta księga. Jim zaczął ją czytać:
Urodziłem się w Varancie, w mieście Ulraine. Nigdy nie mieszałem się do polityki króla Rhobara II, ale czas mnie do tego zmusił. Gdy miałem kilkanaście lat mój ojciec zaczął mnie uczyć sztuk magicznych. Z czasem wstąpiłem do Zakonu Innosa w Archos i opuściłem moje rodzinne miasto. Tam pod przewodnictwem arcymaga Alvareza stałem się potężnym magiem. Na tyle potężnym, że dowiedział się o mnie sam Rhobar II. Gdy Alvarez zmarł zająłem jego miejsce, a magia którą dysponowałem była na tyle potężna, że król poprosił mnie bym udał się do Khorinis i pomógł tamtejszym magom zabezpieczyć rudę przed orkami. Tak też postąpiłem. Plan był taki: utworzyć nad częścią wyspy barierę, która miała zabić każdego, kto spróbowałby z niej wyjść. Niestety coś poszło nie tak, i bariera przekroczyła swoje granice zamykając mnie i innych magów wyspy w Górniczej Dolinie. Wewnątrz bariery ludzie podzielili się na trzy obozy. Ja byłem u magnatów. Chciałem się jak najszybciej wydostać z tego przeklętego miejsca i wrócić na kontynent do Ulraine. Magowie, którzy byli razem ze mną żyli w dostatku i nie chcieli tego. Pewnej nocy we śnie odwiedził mnie Beliar. Powiedział mi, że na terytorium orków znajduje się wieża, która kryje w sobie magiczne księgi, które pomogą mi się stąd wydostać. Następnego dnia o świcie spakowałem się i wyruszyłem w drogę. Wieża znajdowała się w samym środku terytorium orków. O dziwo owi orkowie nie atakowali mnie. Gdy doszedłem do wieży wdrapałem się na sam szczyt. Znajdowała się tam biblioteka, a w niej pełno książek. Zacząłem czytać, czytać i czytać. Nawet się nie zorientowałem jak moja znajomość czarnej magii zyskała podobny poziom co znajomość białej magii. Pewnej nocy przyszła do mnie ognista bestia, z którą mogłem się bez problemów porozumiewać. Bestia była demonem. Nakazała mi odnaleźć kamienie ogniskujące. Już miałem wyruszać w drogę, gdy u moich progów znalazł się jakiś bezimienny głupek. Naopowiadałem mu kilka bajeczek, a biedak potulnie wykonywał moje zadania. Odnalazł wszystkie pięć kamieni ogniskujących, znalazł legendarnego Uriziela i nosił to wszystko przy sobie. Pokonał nawet Śniącego - demona z zaświatów. Pech jednak chciał, że ktoś sprawił, że świątynia demona zawaliła się, a pewien czarny mag z orkowej wieży pożyczył sobie jego cenne skarby. Tak więc gdy Bezimienny leżał pod gruzami, a ja miałem magiczny miecz i wszystkie kamienie przyszedł do mnie demon ognia i powiedział, że Beliar potrzebuje jeszcze tak odważnej osoby jak Bezimienny. No więc pomogłem mu się pozbierać i wysłałem go na poszukiwanie miecza Szpon Beliara i polowanie na smoki. Gdy Bezimienny zabił smoki i odzyskał Szpon ja oddałem go Beliarowi, a tego głupka wysłałem na kontynent. Beliar w wynagrodzenie moich czynów uczynił mnie swoim najwyższym kapłanem i podarował mi moc smoka ożywieńca. Tak więc stałem się tym czym jestem dzisiaj. A jeśli chcesz mnie zobaczyć to się odwróć...
Gdy Jim się odwrócił spostrzegł stojącą w wejściu zakapturzoną postać. Jej oczy płonęły czerwienią, a kościste palce wyciągały się w stronę Jima. Ten krzyknął z przerażenia, ale nikt już nie mógł mu pomóc. Xardas go dopadł...
II HISTORIA RABENUSA BLACKA
Moor Wad było niegdyś małym miasteczkiem rybackim położonym na północnym zachodzie Varantu. Znajdowało się u stóp góry pokrytej zielenią. Jego mieszkańcy żyli ze sobą w zgodzie, niemniej jednak każdy wiedział o każdym prawie wszystko. Nie dało się tu nic ukryć. Na własnej skórze przekonała się o tym Celestia - młoda kobieta, córka drwala. Zaszła ona w ciążę z jednym z miastowych strażników, który uciekł gdzieś na południe i zostawił ją na pastwę losu. Ojciec dziewczyny nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o nieślubnym dziecku, jednak nie udało mu się tego ukryć. Stali się pośmiewiskiem całego miasta.
Gdy dziecko przyszło na świat ojciec wyrzucił dziewczynę z domu. Ta nie wiedziała gdzie ma się podziać. W końcu jedna z tawern - tawerna "Senne Wybrzeże" przyjęła Celestię i dziecko pod swój dach. Chłopiec otrzymał imię Rabenus i odtąd wychowywał się w tawernie. Tymczasem ojciec Celestii zmarł, a swój dom zapisał dalekiej rodzinie z Myrthany i zarzekł, że Celestia i Rabenus nie mają do niego wstępu.
Rabenus już jako dziecko wykazywał cechy rycerskie. Zawsze stawał w obronie słabszych, zawsze bronił swojej matki, zawsze walczył w imię Innosa. To sprawiło, że Lord Haron - przywódca straży w Moor Wad, przyjął go do młodych strażników. Niedługo po rozpoczęciu służby zyskał sobie przydomek Kruk. Gdy dorósł rozwinął się w nim talent polityczny. Stał się urzędnikiem miejskim. Wkrótce jednak postanowił, że nadal będzie paladynem. W końcu otrzymał swój miecz: wykuty specjalnie dla niego, błyszczący i zdobiony. Na jego ostrzu widniały wielkie litery układające się w napis "Prawo Kruka". Był dumny. Stał się wielkim rycerzem. Walczył dzielnie w imię Innosa przeciwko orkom i innym piekielnym istotom. Ciągle jednak pamiętał, że jego domem jest tawerna "Senne Wybrzeże" stojąca nieco na uboczu, na zboczu góry, która przez te wszystkie lata, kiedy miasto się rozrosło, została połknięta przez kamienną powódź.
Pewnego dnia otrzymał propozycję od Lorda Harona. Miał wyruszyć na wyspę Khorinis, by chronić zapasy rudy przed orkami. Trudno mu było podjąć decyzję. Miał zostawić swoje rodzinne miasto, swoją matkę, swoich przyjaciół i już nigdy tu nie wrócić. Tak... Było mu ciężko podjąć taką decyzję, ale postanowił walczyć po stronie królestwa i bronić jego bogactw. Postanowił jednak zostawić cząstkę siebie w Moor Wad. Swój miecz, z którym nie rozstawał się od początku służby wśród paladynów podarował tawernie "Senne Wybrzeże". I tam, na ścianie obok kominka wisi on do dzisiaj...
Kruk przybył na wyspę Khorinis. Przez pewien okres czasu mieszkał w stolicy. Poznał wielu ludzi, kupców, marynarzy. Został nawet sędzią miejskim. Sądził bandytów i wymierzał im kary, przez co zdobył sympatię ludu. Stał się powszechnie szanowanym człowiekiem. I to była ostatnia dobra rzecz jaka go w życiu spotkała.
Otóż pewnego razu miał osądzić ciemnego maga, który został przyłapany na praktykowaniu czarnej magii na ludziach. Zasądził śmierć. Mag jednak był zbyt silny i pewnej nocy wydostał się z więzienia przemieniając się w kruka. Znalazł w ciemnym zaułku Rabenusa i po krótkiej wymianie zdań rzucił na niego klątwę kruka. Rabenus wydobył miecz i zabił maga. Strażnicy go na tym przyłapali. Został osądzony przed całą społecznością Khorinis i skazany na dożywotnią niewolę w Kolonii Karnej. Po paru dniach został zrzucony do Górniczej doliny.
Został sam. Bez żadnych przyjaciół i znajomych. Sam wśród bandytów i niewolników. Nie bał się jednak tego. Beliar go prowadził...
III RAGEL I REMAL
Stolica Myrthany tonęła w mroku nocy. Na niebie majaczył srebrzysty księżyc, który rzucał blade światło na opustoszałe ulice miasta. Nie było na nich nikogo oprócz szczurów i kotów. Panowała cisza. Nagle w jednej z uliczek między domami rozbłysło niebieskie światło. Z uliczki wybiegło na ulicę stado szczurów i kotów. Ponownie zapadła głucha cisza nocy. Gdzieś w oddali słychać było wycie wilka.
Okna domu były mocno zabrudzone jednak do pomieszczenia wdzierało się przez nie jeszcze trochę bladego światła księżyca. Ogień w kominku już dawno zgasł. W izbie było zimno. Na dwóch tapczanach spali bracia Ragel i Remal. Ich sen był twardy i głęboki. Wieczorem wrócili z polowania które kosztowało ich wiele wysiłku. W lesie zaskoczyło ich stado wilków. Byli jednak dobrymi wojownikami gdyż niegdyś służyli w straży i jakoś sobie z nimi poradzili. Remal był jednak ranny. Po powrocie do domu położył się na swoim tapczanie i zasnął. Ragel również położył się na tapczanie i zasnął. Od tego momentu w ich domu nic się nie działo. Nagle jednak coś zatrzymało się przed oknem ich domu. W izbie zrobiło się jeszcze zimniej.
Ragel zerwał się z łóżka z krzykiem. Był zlany potem. Miał straszny sen. Śniło mu się, że jego brat został porwany. Wstał z łóżka i zapalił świecę leżącą na stole. Podszedł do łóżka swojego brata. Nic nie mówił ale zimny pot spływał mu po twarzy. Nie mógł uwierzyć. Jego brata nie było w łóżku.
Nie zastanawiając się długo Ragel wybiegł ze swojego domu na poszukiwania brata. Rzucił się w dół ulicy i biegł nią przez dłuższy czas. W końcu stanął cały mokry i przerażony. Zrozumiał, że jest bezradny. Myrthana była dużym miastem. A może Remal wyszedł poza jego mury. Te pytania dręczyły go coraz bardziej.
Ruszył dalej ale tym razem szedł wolno. Coś go przerażało, ale nie wiedział co. Czuł zło czające się za każdym domem. Wreszcie stanął. Spojrzał na niebo. Zasnute było chmurami. Ale w takim razie nie powinien go widzieć a on widział każdą chmurkę. Spojrzał na otaczające go domy. Wszystko wyraźnie widział. Oświetlała je zielonkawa poświata sącząca się z nieba. Było zimno. Bardzo zimno. Ragel czuł jak zamarza. Nie tylko on. Kilka kroków od niego, w myrthańskich domach działy się rzeczy potworne.
Ragel padł na ziemię. Zaczęły nim miotać konwulsje. Zaczął krzyczeć i wyć. Ból był straszny. Jakby coś wielkiego w nim siedziało i próbowało się wydostać na zewnątrz rozrywając przy tym jego ciało na strzępy. Zaczęła się z niego wyłaniać zupełnie inna postać. Jego skóra przybrała ciemnoczerwony odcień i stała się pomarszczona. Twarz była powykrzywiana. Z pustych oczodołów wiało grozą. Ragel mógł jednak patrzeć. Wszystko jednak docierało do niego jakby za mgłą.
Miasto nagle ożyło. Zmieniło się jednak. Domy były zdemolowane, a po ulicy spływała krew. Dookoła Ragela dokonywały się makabryczne sceny. Jeden zobie odciął drugiemu głowę po czym nadział ją na swoją włócznię i przebił na wylot. Kawałek dalej ktoś inny przyparł ożywieńca do ściany domu. Nagle ścianę przebiły trzy wielkie dzidy przebijając zombie. Trup zsunął się na ziemię zostawiając na ścianie plamę krwi. Wszyscy przemienili się w ożywieńców i atakowali się nawzajem. Przemienieni strażnicy szatkowali robotników. Łucznicy strzelali do strażników, a ich strzały w całości zrobione były z metalu. Przebijały więc wrogów na wylot. W jednym z okien domu leżała odcięta ręka. Na innym rozmazany był trup.
Ragel był na to wszystko obojętny. Zaczął padać deszcz. Błyskawice rozcinały niebo jedna po drugiej. Strugi wody leciały na ziemię zmywając krew z ulic stolicy Myrthany. On szedł jednak dalej. Coś go prowadziło. Wyglądał odrażająco. Było mu bardzo zimno. Nie wiedział co się z nim dzieje. Wreszcie się zatrzymał. Stał na środku jakiejś ulicy. Ktoś szedł w jego stronę. Było to osiem osób. Gdy do niego podeszły rozpoznał je wszystkie. Pięciu Lodowych. Legendarni magowie lodu strzegący Pieśni Lodu stali teraz przed nim. Czuł jak zamarza. Nie odzywali się ani słowem. Ich białe płaszcze okrywały zimną nicość stanowiącą ich ciało. Magowie rozstąpili się i oczom Ragela ukazały się kolejne trzy postacie. Wśród nich był Remal - jego brat. Był nieprzytomny. Chciał coś powiedzieć ale nie mógł. Nie mógł mówić. Postacie trzymające Remala były do siebie bardzo podobne. Ubrane były w ciemnozielone długie szaty. Byli rodzeństwem - Ijn i Akei. Ijn o demonicznej twarzy z czarną bródką uśmiechał się szyderczo. Jego siostra Akei mimo iż była bardzo ładna, była zimna tak samo jak lodowi magowie. W końcu Akei odezwała się:
- Byliście zbyt blisko. Nie możemy wam na to pozwolić.
Ragel znów zerwał się z łóżka. Był cały mokry. Dotknął swojej skóry i z ulgą stwierdził że to był tylko sen. Dla pewności jednak wstał z łóżka i zapalił świecę. Podszedł do łóżka Remala i przeraził się. Łóżko było puste.
A postać z demonicznie czerwonymi oczami nadal stała w brudnym oknie domu Ragela i Remala, i przypatrywała się uważnie Ragelowi...
IV KULT
Słońce powoli zmierzało ku linii horyzontu. Żółta kula traciła swój oślepiający blask i stawała się czerwona niczym krew. Nad dachami domów miasta Fort Nost unosił się pomarańczowy pył. Powietrze było ciężkie i gorące. Ulice były puste.
Malownicze miasto Fort Nost leżało przy Morzu Mirthras przez wielu nazywanym Morzem Słońca. Fort zajmował jego południowe wybrzeże. Z kolei po przeciwnej stronie leżała Stolica Królestwa – Myrthana. To wewnętrzne Morze stanowiło główny szlak handlowy między północą a południem. Na południe od Fortu znajdowała się pustynia, a za nią rozciągał się malowniczy Varant. Miasto podzielone było na trzy dzielnice. Pierwszą stanowił port w którym zawsze stało mnóstwo statków. Głównie były to statki handlowe przybywające ze Stolicy. W porcie było też pełno tawern. Drugą dzielnicą była dzielnica mieszkalna. Domy swe mieli tu najwięksi dostojnicy miejscy i handlarze. Nieco nad nimi mieszkali robotnicy i chłopi. Ostatnią dzielnicą była dzielnica handlowa. Znajdowała się ona przy pustyni. Było tam pełno targowisk i różnych sklepów. Wychodząc z miasta przez południową bramę szło się cały czas prosto aż w końcu dochodziło się do miejsca kultu. Do Piramidy. Budowla ta była klasztorem magów Słońca, którzy są wyznawcami Feiaru – Feniksa.
Podczas pierwszej wojny z orkami, za czasów króla Rhobara I, w tym mieście żył paladyn o imieniu Feiaru. Był on bardzo oddany Innosowi. Podczas jednej z wielkich bitew, która rozegrała się na łąkach Myrthany Innos zesłał na Feiaru swoją łaskę. Paladyn zmienił się w Feniksa i poszybował ku niebu. Z jego ogona sypał się złocisty pył. Każdy ork, na którego spadła jego drobinka ginął, każdy człowiek, na którego spadła jego drobinka, stawał się wyznawcą Feniksa, a każdy skrawek ziemi, na który spadła drobinka pyłu zamieniał się w pustynię. Ptak poszybował gdzieś w odległe rejony kontynentu i tam ukrył dwa wielkie skarby, które mają pomóc w pokonaniu zła na świecie. Runę Słońca, która jest w stanie wskrzesić umarłego bohatera, oraz magiczny miecz – Pieśń Żywiołów, którego boi się sam Beliar. Gdy Feiaru ukrył swoje skarby powrócił na miejsce bitwy gdzie został przywitany wiwatami. W chwilę później padł martwy na ziemię. Pod jego skrzydłem znaleziono jednak list pisany alfabetem runicznym.
Pieśń żywiołów
Zguba potworów
Niepokonana
Daleko Schowana
Płomienia żar
Śmierć dla mar
Wielki dar
Innosa czar
Pieśń ożywienia
Od samego stworzenia
Do świata skończenia
Chroniona przez istoty z Cienia
Oddech lodu
Niesiony z zachodu
Przez pięciu magów
Zrodzonych z Kurhanów
Jęki, wołania
O litość błagania
Śmierci wezwania
Trupów litania
Pustyni zew
Złotego piasku gniew
Wiatru powiew
Nicości śpiew
Wtedy właśnie narodził się kult Feniksa. Główną siedzibą kultu jest Fort Nost. Tam też w wielkiej piramidzie znajduje się siedziba magów Słońca i grobowiec Feiaru. Jednym z magów Słońca był Seziel. Był faworyzowany przez wielu mistrzów zakonu. Kiedy był młody stracił rodziców i wychowywał się w piramidzie. Pod opieką Arcymaga Alvera stał się wielkim magiem. Dlatego też zakon powierzył mu specjalne zadanie. Znaleźć Pieśń Żywiołów i Runę Słońca. Zakon posiadał już Pieśń Ognia. Według Arcymaga jedna z pozostałych pieśni znajduje się na Morzu Środka. Tam też został wysłany Seziel.
V PIRAMIDA GRZECHU
Wrota Krwi stały otworem. Żeglarz, którego statek rozbił się u wybrzeży wyspy Saward wszedł przez nie i znalazł się wewnątrz miasta. Chaty pobudowane z zeschniętych liści jakiegoś tropikalnego drzewa stały w dość dużych odstępach od siebie. Były zniszczone. Niektóre nawet zawalone. Nad miastem unosiła się mgła. Powietrze było tu bardzo wilgotne. Nad ruinami wznosiła się ciemna budowla – Piramida Grzechu. Mimo mgły była dobrze widoczna. Żeglarz ruszył w jej stronę. Nie wiedział, że popełnia błąd.
Wejście do piramidy było wysokie, a zarazem bardzo wąskie. Wrota zdobione były dziwacznymi symbolami i rysunkami. Żeglarz nie znał tego języka więc nie wiedział co na nich pisze. Popchnął je. Nawet nie drgnęły. Spróbował jeszcze raz, tym razem z całej siły. Nadal nic. Zrezygnowany usiadł na jednym z kamiennych bloków, z którego zbudowana była piramida i spojrzał w ziemię. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego gdzie się znajduje. Ziemia była tu nienaturalnie wysuszona i żółta. Całe miasto było nienaturalnie ciche, nawet jak na opuszczone.
Mgła snująca się pomiędzy zniszczonymi chatami nadawała miastu jeszcze bardziej ponury klimat. Nagle do głowy przyszło mu jeszcze jedno pytanie: Co w tak zniszczonym mieście robi ta budowla przy której teraz się znajdował. Jakby w odpowiedzi usłyszał gdzieś w oddali odgłosy bębnów. Zerwał się i zaczął nasłuchiwać. Odgłosy były rytmiczne i przypominały muzykę. Żeglarz nie pojmował o co w tym chodzi. Przywarł do bramy piramidy. Serce biło mu strasznie głośno.
- O Beliarze! Pomórz mi! – krzyknął
I wtedy wrota za nim rozstąpiły się otwierając drogę do wnętrza tajemniczej budowli. Żeglarz chciał coś powiedzieć ale nie mógł wydobyc z siebie głosu. Jedyne co mu pozostało to wejść do piramidy. Tego też nie mógł jednak wykonać. Był sparaliżowany. Ze strachu nie mógł nic zrobić. Nie wiedział jednak nawet czego się boi. Głupich bębenków? On – żeglarz, który uratował niejeden statek przed sztormem boi się jakiegoś bębenka. W końcu rzucił się przed siebie i wpadł do piramidy.
Kubek leżący na jednym ze stolików w mieście poruszył się i powędrował w górę. Po chwili wrócił do swojego pierwotnego położenia, ale wody, która w nim była ubyło. Na piasku pojawił się ślad bosej stopy, a zaraz później następny, i jeszcze jeden, i jeszcze... W całym Saward Wench Lauds pojawiło się mnóstwo takich śladów. Przedmioty zaczęły wędrować niczym podawane z rąk do rąk. W niektórych miejscach miasta zapaliły się ogniska. A bęben nadal wybijał swój specyficzny rytm...
Żeglarza otaczały całkowite ciemności. Podniósł się z zimnej podłogi. O dziwo nie czuł już strachu. Mógł już się normalnie poruszać. Czuł się jakby wszystkie lęki zostawił za wejściem. Ruszył więc przed siebie. Macał wszystkie ściany, aż w końcu na jednej z nich znalazł pochodnię. Zapalił ją i zorientował się, że znajduje się w korytarzu. Ściany zbudowane były z cegły, która świeciła jakby zielonkawym światłem. Na ziemi była woda. Żeglarz ruszył korytarzem w dół. Szedł przez chwilę, gdy nagle usłyszał coś za ścianą. Jakby męski głos. Przyłożył do niej ucho i zaczął nasłuchiwać. Mężczyzna najwyraźniej odprawiał jakiś rytuał bądź modlił się. W jego głosie było coś przerażającego. Był on lodowaty i wyniosły. Zarazem brzmiał apokaliptycznie. Żeglarza ponownie ogarnęło przerażenie. Zdał sobie sprawę, że nie jest sam w tym ponurym miejscu. Nagle coś wyleciało spod sufitu. Żeglarz przestraszył się i upadł na ziemię. Twarz jego zamoczyła się w wodzie zalegającej w korytarzu. Gdy zrozumiał, że to były nietoperze wstał z podłogi i zaczął się otrzepywać. Niechcący dotknął językiem wody którą miał na twarzy. Tyle razy w życiu pił wodę, niejednokrotnie nawet deszczówkę, ale ta była inna. Smakowała jak... jak krew. Spojrzał na pochodnię, którą upuścił przy upadku. Dogasała, ale w obrębie jej światła zobaczył czerwone plamy. To po czym cały czas chodził to nie była woda tylko krew. Wtedy z pomieszczenia, w który uprzednio ktoś przemawiał dał słyszeć się przerażający krzyk kobiety. Żeglarz nie miał tu czego szukać. Chciał się wydostać z tego przeklętego miejsca. Rzucił się w głąb korytarza. Biegł po ciemku przed siebie. Korytarz jednak zdawał się nie mieć końca. Żeglarz nie wiedział bowiem, że z Piramidy Grzechu nie ma wyjścia. Biegnąc minął napis na ścianie KAL-ZAI UCIEKAJ! Napisano to krwią, a pod tym leżał szkielet. Żeglarz nie zwrócił na to uwagi i biegł przed siebie. Biegł po śmierć...