Postój

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
PROLOG

Słoneczna tarcza kryła się za górami spowijającymi horyzont. Lynch zapalił własnoręcznie skręconego papierosa i mocno się zaciągnął. Siwy dym powoli opuszczał popękane usta podróżnika. Przymrużone oczy spoglądały w kierunku zachodu. Jego twarz skrzywiona na znak nieznośnego grymasu zdawała się zaprzeczac istnieniu świata, czasu czegokolwiek.
Poprawił kapelusz na głowie nasuwając go częściowo na twarz i oddał się myślom, które rozszarpywały jego mózg na strzępy nie pozwalając skupic się na niczym konkretnym.
Słońce ustępowało miejsca nocy. Nadchodzący mrok niósł ze sobą sen. Sen, który mógł okazac się odpoczynkiem lub śmiercią.
Z letargu wyrwało go mlaskanie dobiegające zza pleców. Dźwięk przypominał odgłos rozkładającego się ciała, trawionego od wewnątrz przez wszelakie paskudztwo. Lynch machinalnie zwrócił się w kierunku odgłosów, a jego jasnoniebieskie oczy zdawały się świecic w poświacie ogniska.
-Powolne mutanty...-mruknął Lynch.
 
Dołączył
30.11.2007
Posty
166
Prolog rownie ciekawy jak ten ktory napisal Wismerin.Doskonale opisales Lyncha.Czekam na ciag dalszy.

Ostatnio cos sie wszystkim wzielo na pisanie opowiadan i dobrze :)

Pisz dalej!Patrzac na twoje posty wnioskuje ze jestes w tym dobry.
 

iguś

Member
Dołączył
4.6.2007
Posty
73
Świetny prolog. Bardzo mi się podoba jak na razie. Potrafisz "utrwalić chwilę" i w sposób oryginalny opisujesz przebieg zdarzeń, nadajesz mu tajemniczej poświaty co wpływa na wyobraźnię czytelnika. Zapowiada się ciekawie. Niewątpliwie masz do tego dryg.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
ROZDZIAŁ I - POTYCZKA



W pewnej odległości od siebie Lynch ujrzał plamę zgniłej zieleni, okrągłą i słabo pulsującą. W nozdrzach poczuł odór - słaby, nieprzyjemny, wilgotny. Zielona plama była twarzą, twarz była anormalna. Nad spłaszczonym nosem widac było owadzie guzkowate oczy, które przyglądały mu się bez wyrazu. Podróżnik poczuł we wnętrznościach i kroczu atawistyczne mrowienie. Oddalił się parę metrów w tył, a jarząca się twarz zgasła.
Lynch stał jak wryty w tej samej pozycji, przez co w świetle ogniska przypominał woskowy odlew. Ponownie zmrużył oczy. Oczy, które w normalnych okolicznościach mogłyby uchodzic za ślepe z powodu swej jasności. Zdawały sie teraz ciąc i przebijac mutanty na wylot. Wędrowiec zaczął się zastanawiac, czy otumanione bestie zdają sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Odwrócił się, gdy na bucie poczuł nieprzyjemną wilgoc. Zdawało mu się, że wlazł w kałużę błota lub czegos gorszego, lecz ku jego zaskoczeniu ujrzał cos innego. Powolny mutant płaszczący sie na jego stopie wlepiał swe bezrozumne ślepia w Lyncha. Ten bez wahania wyciągnął rewolwer, który zdobił jego udo, i odstrzelił głowę bestii. Szara maź popłynęła z miazgi, ktora była kiedyś głową, podczas gdy siwy dym ulotnił sie z lufy rewolweru przypominając o swoim wyczynie. Jego rękojeśc wykonana z drzewa sandałowego zdwała się byc idealnie dopasowana i wyważona do dłoni właściciela. Wkładając broń do kabury struga światła bijąca od ogniska odbiła sie od niej i mutanty uciekły.
 

Dark Shadows

Active Member
Dołączył
21.10.2005
Posty
1349
Ciekawe. Spodobało mi się to a, zwłaszcza rozdział 1. Chyba znalazłeś ciekawy temat na opowiadanie, mimo, że mutanty itp. są nieco ograne. Na razie jednak potrafisz zaciekawić sposobem pisania i oby tak dalej. Miło b było gdybyś pisał dłuższe teksty. ;)

Mam dwa zastrzeżenia.

CYTAT
Słońce ustępowało miejsca nocy.


Chyba lepiej brzmiałby dzień ustępował miejsca nocy.

CYTAT
Odwrócił się, gdy na bucie poczuł nieprzyjemną wilgoc.


Wiem, co miałeś na myśli, ale nie pasuje mi to zdanie. :D Brzmi trochę jakby to but poczuł woń.

Pozdro.

8/10 i czekam na CD.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Lynch nie zdawał sobie do końca sprawy z zaistniałej sytuacji. Ułożył się ponownie na posłaniu i oddał myślom, które przeszywały jego mózg na wylot nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Lekki wiatr wzniósł tumany kurzu atakujące głowę podróżnika. Ponownie nasunął kapelusz na twarz i oddał się w ręce snu, który niósł ze sobą ukojenie lub śmierc.
Tym razem noc była spokojna. Lynch przy próbie powstania runął na ziemię łamiąc sobie nos.
- Cholera, co jest! - rzucił w gniewie zdezorientowany tamując krwotok. Spojrzał na swoją stopę po czym odchylił głowę w bok i zwymiotował. Zawartośc żołądka zmieszałą się z krwią tworząc niewielką kałużę poblisko jego głowy. Szczątki buta zwisały mu z nogi, która pokryta była wrzodami, pękającymi na jego oczach...Powolne mutanty. Gdy próbował dotknąc stopy kawałek mięsa odkleił się od kości i spadł na ziemie wydając przy tym dźwięk nieprzyjemnego mlaśnięcia.
Podróżnik od kilku dni leżał w tym samym miejscu pożywiając się resztkami pokarmu. Choroba rozprzestrzeniała się w błyskawicznym tępie, która objawiała się nie tylko gniciem ciała ale również utratą sił. Wkrótce nie mógł wyciągnąc swojego rewolweu z kabury, który mógł okazac się bezcenny w każdej chwili.
Nadchodziła noc. Lynch, przykuty do posłania wątpił w swoje przetrwanie. Ognisko wygasło dawno temu, a jedzenie i woda się skończyły. Gdy zasypiał ujrzał przed sobą poświatę trzech postaci. Przetarł oczy i nie mógł uwierzyc.
- Wróciły - mruknął Lynch. Powolne mutanty zbliżały się w jego stronę...
 

iguś

Member
Dołączył
4.6.2007
Posty
73
Czytając to jadłam kanapkę... to był błąd xD. Jak zwykle wybornie opisujesz każdy szczegół. W prawdzie tym razem wywołało to u mnie mdłości, ale to świadczy tylko o Twoim talencie. Czekam na dalesze części... Happy End? Czy też brak Happy Endu?
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Lynch uniósł rękę, po czym wycelował w stwory. Przez chwilę miał wrażenie, iż stanęły w miejscu, nabierając szacunku dla rewolwerowca. Były to jednak halucynacje, które były kolejną konsekwencją rozprzestrzeniającej się zarazy. Po chwili rewolwer upadł na ziemię wzniecając tumany kurzu, a przez postrzępioną koszulę przeciskały się kolejne kawałki zgniłych ścięgień i mięśni, które jeszcze niedawno twardo trzymały się kości.
- Nie dopadniecie mnie... - wycedził przez usta - nie wy.
Jeden z mutantów sunął się po ziemi niczym zjawa wysuwając swe macki w kierunku podróżnika.
- Czego ode mnie chcecie! - z kącików ust popłynęła strużka krwi mieszając się ze słonymi łzami zalewającymi jego twarz - czyżby sam Bóg chciał mnie ukarac?!
Daremne krzyki niesione przez wiatr odbijały się echem po okolicy. Kolejne tumany kurzu zasypywały twarz Lyncha nadając jej surowości.
- ECHO! ECHO!! - krzyczał - hahaha. Co to za śmierc. Boże, co ty mi zrobiłes! Kim jesteś!? Kim ja jestem !? HAHAHA!
Powolne mutanty otoczyły go, zaciskając na nim swe silne macki...
 

Jodełko

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
28.9.2004
Posty
2362
Ciekawa historia, fajnie się zapowiadała, tu już się kończy zaraz ;].
Ledwo zacząłem się wczuwać w ten świat ;P.

Kilka błędów:
CYTAT
Zielona plama była twarzą, twarz była anormalna.
Takie małe powtórzenie ;P.
CYTAT
rewolwer, który zdobił jego udo, i odstrzelił głowę bestii. Szara maź popłynęła z miazgi, ktora była kiedyś głową, podczas gdy siwy dym ulotnił sie z lufy rewolweru


I brak kilku polskich znaków.
Np piszesz "śmierc"
 

Nameless

Szatan na kółkach
Moderator
Dołączył
30.1.2005
Posty
1774
Opowiadanie całkiem ciekawe. Realia są bliżej nie określone, pomieszanie dzikiego zachodu za jakąś przyszłością? mniam. Nie wiem jak odebrać koniec. Czy to jest koniec całego opowiadania? Czy może tylko jednego rozdziału. Stylistycznie nie mam się do czego przyczepić, a jeśli chodzi o orty itp. to wszystko zostało wspomniane : )
 
Do góry Bottom