- Dołączył
- 24.2.2008
- Posty
- 334
PROLOG
Słoneczna tarcza kryła się za górami spowijającymi horyzont. Lynch zapalił własnoręcznie skręconego papierosa i mocno się zaciągnął. Siwy dym powoli opuszczał popękane usta podróżnika. Przymrużone oczy spoglądały w kierunku zachodu. Jego twarz skrzywiona na znak nieznośnego grymasu zdawała się zaprzeczac istnieniu świata, czasu czegokolwiek.
Poprawił kapelusz na głowie nasuwając go częściowo na twarz i oddał się myślom, które rozszarpywały jego mózg na strzępy nie pozwalając skupic się na niczym konkretnym.
Słońce ustępowało miejsca nocy. Nadchodzący mrok niósł ze sobą sen. Sen, który mógł okazac się odpoczynkiem lub śmiercią.
Z letargu wyrwało go mlaskanie dobiegające zza pleców. Dźwięk przypominał odgłos rozkładającego się ciała, trawionego od wewnątrz przez wszelakie paskudztwo. Lynch machinalnie zwrócił się w kierunku odgłosów, a jego jasnoniebieskie oczy zdawały się świecic w poświacie ogniska.
-Powolne mutanty...-mruknął Lynch.
Słoneczna tarcza kryła się za górami spowijającymi horyzont. Lynch zapalił własnoręcznie skręconego papierosa i mocno się zaciągnął. Siwy dym powoli opuszczał popękane usta podróżnika. Przymrużone oczy spoglądały w kierunku zachodu. Jego twarz skrzywiona na znak nieznośnego grymasu zdawała się zaprzeczac istnieniu świata, czasu czegokolwiek.
Poprawił kapelusz na głowie nasuwając go częściowo na twarz i oddał się myślom, które rozszarpywały jego mózg na strzępy nie pozwalając skupic się na niczym konkretnym.
Słońce ustępowało miejsca nocy. Nadchodzący mrok niósł ze sobą sen. Sen, który mógł okazac się odpoczynkiem lub śmiercią.
Z letargu wyrwało go mlaskanie dobiegające zza pleców. Dźwięk przypominał odgłos rozkładającego się ciała, trawionego od wewnątrz przez wszelakie paskudztwo. Lynch machinalnie zwrócił się w kierunku odgłosów, a jego jasnoniebieskie oczy zdawały się świecic w poświacie ogniska.
-Powolne mutanty...-mruknął Lynch.