Ogień dogasał. Po raz kolejny tej nocy mężczyzna wstawał i próbował ratować źródło ciepła. Bezskutecznie. Był mieszczuchem. Planowana od lat, a wcielona teraz w życie wyprawa brutalnie odarła iluzje, którymi tak ochoczo Watts karmił się wygodnie usadowiony w fotelu swojego mieszkania. Z gorzkim uśmiechem na twarzy przypominał sobie teraz suto zakrapiane spotkania z zaprzyjaźnionymi naukowcami z Uniwersytetu, kiedy rozprawiali o semantyce, egzotycznych filozofiach Wschodnich Królestw i symbolice bóstw.
Teraz był tutaj. Przemoczony, zziębnięty, niepotrafiący porządnie rozpalić ognia, głodny. Poczuł się upokorzony. Ale na zupełnie nieznanym mu do tej pory poziomie. Było w tym coś pierwotnego. Owinął się szczelnie kocem i z gracją podobną dziecku stawiającemu swoje pierwsze kroki grzebał kijem w węglach. Zaklął pod nosem. Żałował, że dał ponieść się naiwnej fantazji o wyprawie wgłąb Czarnego Boru, który od stuleci uchodził za granicę Cesarstwa, za którą niczego nie ma I z którego nie wróciła żadna wyprawa nawet najbardziej zajadłych obieżyświatów. Żądza wiedzy, splendoru i tematów do naukowych badań była jednak wtedy silniejsza Był w drodze od kilku tygodniu. Już dawno zdążył się zgubić i stracić orientację. Od dłuższego czasu żywił się tylko korzonkami i jeżynami, których wcale nie było pod dostatkiem. Pewnikiem zginie i nikt nawet nie znajdzie jego truchła. Powoli oswajał się z tą myślą.
Obudził go hałas. Usłyszał ludzkie głosy i turkot powozu. W pierwszej chwili nie potrafił zrozumieć tych dźwięków. Zupełnie, jakby były czymś odległym, tajemniczym, nie z tego świata. W pośpiechu spakował swój marny dobytek. Dźwięki były coraz bardziej wyraźne, toteż czym prędzej udał się w stronę jego źródła. Po chwili wyleciał na jakiś leśny dukt. Potknął się o koleiny i zarył twarzą o ziemię. Torba z zawartością rozsypała się we wszystkie strony świata. Księgi – które nie wiadomo po co zabrał ze sobą, ale nie miał sumienia ich wyrzucić – monety, kałamarze, papiery i cały niepotrzebny kram leżały teraz, gdzie popadnie.
Kiedy się wyprostował, nie słyszał już żadnych dźwięków prócz wiatru, który głucho dął w koronach drzew. Nie było żadnego śladu po furgonie, który zdawał się słyszeć. Przyznał przed sobą, że oszalał. Ujrzał wtedy surowo ociosany drogowskaz: “GothicUp – 15 Mil”. Podrapał się po głowie. Nie analizował tego, nie zastanawiał się. Na to było już za późno. Nie miał nic do stracenia. Ruszył przed siebie.
Teraz był tutaj. Przemoczony, zziębnięty, niepotrafiący porządnie rozpalić ognia, głodny. Poczuł się upokorzony. Ale na zupełnie nieznanym mu do tej pory poziomie. Było w tym coś pierwotnego. Owinął się szczelnie kocem i z gracją podobną dziecku stawiającemu swoje pierwsze kroki grzebał kijem w węglach. Zaklął pod nosem. Żałował, że dał ponieść się naiwnej fantazji o wyprawie wgłąb Czarnego Boru, który od stuleci uchodził za granicę Cesarstwa, za którą niczego nie ma I z którego nie wróciła żadna wyprawa nawet najbardziej zajadłych obieżyświatów. Żądza wiedzy, splendoru i tematów do naukowych badań była jednak wtedy silniejsza Był w drodze od kilku tygodniu. Już dawno zdążył się zgubić i stracić orientację. Od dłuższego czasu żywił się tylko korzonkami i jeżynami, których wcale nie było pod dostatkiem. Pewnikiem zginie i nikt nawet nie znajdzie jego truchła. Powoli oswajał się z tą myślą.
Obudził go hałas. Usłyszał ludzkie głosy i turkot powozu. W pierwszej chwili nie potrafił zrozumieć tych dźwięków. Zupełnie, jakby były czymś odległym, tajemniczym, nie z tego świata. W pośpiechu spakował swój marny dobytek. Dźwięki były coraz bardziej wyraźne, toteż czym prędzej udał się w stronę jego źródła. Po chwili wyleciał na jakiś leśny dukt. Potknął się o koleiny i zarył twarzą o ziemię. Torba z zawartością rozsypała się we wszystkie strony świata. Księgi – które nie wiadomo po co zabrał ze sobą, ale nie miał sumienia ich wyrzucić – monety, kałamarze, papiery i cały niepotrzebny kram leżały teraz, gdzie popadnie.
Kiedy się wyprostował, nie słyszał już żadnych dźwięków prócz wiatru, który głucho dął w koronach drzew. Nie było żadnego śladu po furgonie, który zdawał się słyszeć. Przyznał przed sobą, że oszalał. Ujrzał wtedy surowo ociosany drogowskaz: “GothicUp – 15 Mil”. Podrapał się po głowie. Nie analizował tego, nie zastanawiał się. Na to było już za późno. Nie miał nic do stracenia. Ruszył przed siebie.