EdGaR
Member
- Dołączył
- 3.3.2005
- Posty
- 853
Prolog
Był ciepły i słoneczny dzień. W wielkiej stolicy Zjednoczonych Miast Północy – Cleverton jak zwykle panował ruch, ale to nie był zwykły dzień, to był dzień wizyt i to nie byle jakich wizyt, tylko wizyt u czarodziejów. Czyli tak jak zwykle każdy ostatni dzień miesiąca był przeznaczony przez czarodziejów na spotkanie z ludem stolicy, a także mieszkańców pobliskich wiosek na rozmowy, prośby. I właśnie takiego dnia dokładnie w czerwcu wszystko miało się odmienić…
„Wizyty”
Co za ruch, prawie niemożliwy, czego ci ludzie chcą od czarodziejów-myślał młody chłopak, który, tak jak setki, może tysiące innych ludzi czekał, aby zobaczyć jednego z obdarzonych darem i przedstawić mu swoje troski. Chłopak jeszcze raz spojrzał na wieżę czarodziejów, była niewiarygodnie wysoka, otoczona wielkim rowem, którego dna nie można było dostrzec. Nad nim znajdował się wielki most z wieżycami o stromych iglicach, na których falowały na wietrze flagi batalionu wojsk, który aktualnie strzegł czarodziejów i innych obdarzonych darem, a także oficerów i generałów Zjednoczonych Wojsk Północy. Dalej, był wysoki mur z mnóstwem małych wieżyczek rozpostartymi na wietrze proporcami. Chyba ten mur jest jeszcze wyższy od pałacu króla w centrum miasta-gdybał młodzieniec. Za murem znajdowała się wieża, była olbrzymi, jej wierzchołek sięgał chmur, a może był jeszcze wyżej, lecz nikt tego nie wiedział oprócz obdarzonych darem, ponieważ tylko oni mieli wstęp na najwyższe piętra. Wieża miała mnóstwo wbudowanych w siebie mniejszych wieżyczek, na których powiewały proporce. Kiedy ci strażnicy wpuszczą następną grupę-martwił się chłopiec-czekam to od rana, a oni wpuścili dopiero jedną grupę. Ooo, może kiedy będę próbować do jakich wojsk należą strażnicy czas poleci szybciej-tak jak pomyślał tak zrobił-Hmm, ci co pilnują bramy z skórzanymi pancerzami i stalowymi barbutami trzymali w rękach piki z stalowymi grotami, a w drugiej trzymali potężny również ze stali pawęż na którym widniał lew ze skrzydłami, skrzydłami za nim skrzyżowane miecze, a wszystko to na niebieskim tle, czyli to chyba żołnierze ze wschodniej marchii, ależ to głupia zaba...-chłopak nie dokończył myśli, gdyż przerwał mu donośny głos kapitana straży bramy. Proszę o ludzi z drugiej grupy o ustawienie się gęsiego i pójście za mną. Tak jak powiedział tak ludzie zrobili, również młody chłopak. Gdy przechodzili, o mało nie dostał zawrotów głowy. Nie patrzeć w dół, nie patrzeć w dół…-powtarzał sobie w myślach. Kiedy już przeszli przez most zza wieży mostowej wyłoniła się czarodziejka, która poprowadziła ich dalej razem z kapitanem do miejsca spotkań. Grupka zatrzymała się przed wielką bramą. Czarodziejka poruszyła lekko dłonią i wrota rozwarły się. Niektórzy zaczęli szeptać o tym pokazie magii. Słabe-pomyślał chłopak-wręcz kompromitujące, dobre dla wieśniaków. I wszedł do wierzy czarodziejów...
Był ciepły i słoneczny dzień. W wielkiej stolicy Zjednoczonych Miast Północy – Cleverton jak zwykle panował ruch, ale to nie był zwykły dzień, to był dzień wizyt i to nie byle jakich wizyt, tylko wizyt u czarodziejów. Czyli tak jak zwykle każdy ostatni dzień miesiąca był przeznaczony przez czarodziejów na spotkanie z ludem stolicy, a także mieszkańców pobliskich wiosek na rozmowy, prośby. I właśnie takiego dnia dokładnie w czerwcu wszystko miało się odmienić…
„Wizyty”
Co za ruch, prawie niemożliwy, czego ci ludzie chcą od czarodziejów-myślał młody chłopak, który, tak jak setki, może tysiące innych ludzi czekał, aby zobaczyć jednego z obdarzonych darem i przedstawić mu swoje troski. Chłopak jeszcze raz spojrzał na wieżę czarodziejów, była niewiarygodnie wysoka, otoczona wielkim rowem, którego dna nie można było dostrzec. Nad nim znajdował się wielki most z wieżycami o stromych iglicach, na których falowały na wietrze flagi batalionu wojsk, który aktualnie strzegł czarodziejów i innych obdarzonych darem, a także oficerów i generałów Zjednoczonych Wojsk Północy. Dalej, był wysoki mur z mnóstwem małych wieżyczek rozpostartymi na wietrze proporcami. Chyba ten mur jest jeszcze wyższy od pałacu króla w centrum miasta-gdybał młodzieniec. Za murem znajdowała się wieża, była olbrzymi, jej wierzchołek sięgał chmur, a może był jeszcze wyżej, lecz nikt tego nie wiedział oprócz obdarzonych darem, ponieważ tylko oni mieli wstęp na najwyższe piętra. Wieża miała mnóstwo wbudowanych w siebie mniejszych wieżyczek, na których powiewały proporce. Kiedy ci strażnicy wpuszczą następną grupę-martwił się chłopiec-czekam to od rana, a oni wpuścili dopiero jedną grupę. Ooo, może kiedy będę próbować do jakich wojsk należą strażnicy czas poleci szybciej-tak jak pomyślał tak zrobił-Hmm, ci co pilnują bramy z skórzanymi pancerzami i stalowymi barbutami trzymali w rękach piki z stalowymi grotami, a w drugiej trzymali potężny również ze stali pawęż na którym widniał lew ze skrzydłami, skrzydłami za nim skrzyżowane miecze, a wszystko to na niebieskim tle, czyli to chyba żołnierze ze wschodniej marchii, ależ to głupia zaba...-chłopak nie dokończył myśli, gdyż przerwał mu donośny głos kapitana straży bramy. Proszę o ludzi z drugiej grupy o ustawienie się gęsiego i pójście za mną. Tak jak powiedział tak ludzie zrobili, również młody chłopak. Gdy przechodzili, o mało nie dostał zawrotów głowy. Nie patrzeć w dół, nie patrzeć w dół…-powtarzał sobie w myślach. Kiedy już przeszli przez most zza wieży mostowej wyłoniła się czarodziejka, która poprowadziła ich dalej razem z kapitanem do miejsca spotkań. Grupka zatrzymała się przed wielką bramą. Czarodziejka poruszyła lekko dłonią i wrota rozwarły się. Niektórzy zaczęli szeptać o tym pokazie magii. Słabe-pomyślał chłopak-wręcz kompromitujące, dobre dla wieśniaków. I wszedł do wierzy czarodziejów...